Stefan Dańcewicz „Strzała”

Archiwum Historii Mówionej

Stefan Dańcewicz, urodzony 4 sierpnia 1928 roku w Nowym Sączu. Pseudonim Strzała. Batalion „Wkra”, Pierwszy Oddział porucznika „Leszka” na Starym Mieście, a następnie na Śródmieściu Odcinek Topór, na Emilii Plater.

  • Co robił pan przed 1 września 1939 roku?


Byłem dzieckiem, miałem 11 lat, jak wybuchła wojna. Chodziłem do szkoły powszechnej na ulicy Senatorskiej 4, koło Zamku Królewskiego. Mieszkałem na ulicy Senatorskiej róg Focha, okna z widokiem na plac Teatralny.

  • Jaki wpływ wywarła na pana wychowanie rodzina?


Bardzo dobre. Ponieważ ojciec został... Mama umarła w 1934 roku i w tym czasie rodzina zabrała mnie do Warszawy, było nas dwóch, ojciec nie bardzo mógł sobie poradzić, w związku z tym znaleźliśmy się w Warszawie dzięki rodzinie, brat poszedł do jednego z braci mojego ojca a ja byłem u siostry mojego ojca. I stąd znalazłem się w Warszawie pomimo tego, że urodziłem się w Nowym Sączu.

  • A jaki wpływ wywarła na pana szkoła?


Wspaniała szkoła, wspaniali wychowawcy. Niektóre rzeczy do dzisiejszego dnia pamiętam.

  • A wychowanie w patriotyzmie?


A patriotyzm był na pierwszym miejscu. Dziwię się, że jak idę teraz Trzeciego Maja czy 11 Listopada, ponieważ jestem zawsze na trybunie i jak grają hymn czy podnoszą flagę, to są osoby, które nie zdejmują czapki z głów, co dla mnie jest szokujące. Nie mogę sobie wyobrazić, i to nie tylko młodzi ludzie, starsi ludzie a czasami bywają z dziećmi i im też nie zdejmują czapek z głów. Nie rozumie tego, jak można w ten sposób nie okazywać.

  • Był pan bardzo młody jak wybuchła wojna, jak ją pan zapamiętał?


Jak mogłem zapamiętać. Dni okupacji, przez pięć lat chodziłem najpierw do szkoły powszechnej ukończyłem ją...

  • Ale sam wybuch wojny?

 

Bombardowanie było placu Teatralnego już czwartego września, pierwsze bomby spadły na ulicę Senatorską, naturalnie porozbijane sklepy, pozabijane konie. Na naszym podwórku stacjonował oddział kawalerii wojska polskiego, tak, że mogę się pochwalić, że byłem na dachu, bo miałem takie zachcianki, że chodziłem po dachu i uratowałem dom nasz od palenia, ponieważ był nalot, bomb zapalających i jedna z bomb trafiła w dach i dzięki temu, ze byłem na dachu, i miałem jakąś łopatę czy coś, i tą bombę zrzuciłem palącą się, bo ona tak się wbijała w dach, i zrzuciłem ją na podwórko. No pech chciał, że tam gdzie ta bomba spadla przeze mnie wypchnięta, było siano dla koni, no i to siano się zapaliło, i powstał wielki pożar, ale jakoś żołnierze i lokatorzy ugasili ten pożar. To taki epizod z pierwszych bombardowań. Następnych bombardowaniach też byłem na dachu. Wszyscy szli do schronu a ja na dach. To była taka moja taka jakaś fantazja czy trudno mi powiedzieć, dlaczego ja leciałem na dach a nie do schronu. Znaczy, że się nie bałem.



  • A czym zajmował się pan w czasie okupacji?

 

Mając lat piętnaście pracowałem w Banku Gospodarstwa Krajowego, już byłem pracownikiem stałym. Czyli półtora roku do czasu wybuchu Powstania to byłem pracownikiem BGK, byłem pomocnikiem magazyniera. Czyli pracę swoją rozpocząłem bardzo wcześnie, mając piętnaście lat. Efektem tego jest właśnie, teraz mam sześćdziesiąt lat pracy zawodowej i jeszcze pracuję.

  • To było pana legalnym źródłem utrzymania?


Ja mieszkając u wujka, mój wujek pracował też w BGK, moja siostra pracowała w getcie w fabryce, szyli mundury dla wojska, mój brat tam pracował również cioteczny i brat rodzony też tam pracował. Wszyscy pracowali. Bo tak jak ktoś się dostał do pracy później miał tą okazję ściągnąć do pracy pozostałych członków rodziny. Tak, że można powiedzieć, że jakoś egzystowaliśmy.

  • To było utrzymanie rzeczywiste, z tego się pan utrzymywał?


Tak. Jak przynosiłem pensję, jak już pracowałem, najpierw sprzedawałem gazety, tutaj gdzie stoi pomnik Mickiewicza, tam te gazety brałem i roznosiłem, oblatywałem, bo to w biegu się sprzedawało

, później pomagałem Żydom, którzy przyjeżdżali na roboty z getta, kupowałem im prowianty na bazarze. Na Mariensztacie był bazar, kupowałem im produkty, które oni potem zabierali ze sobą do getta po zakończeniu pracy. Tak, że można powiedzieć, że też przyczyniłem się, w małym stopniu do pomocy, tym Żydom, którzy wyjeżdżali z getta do pracy.

  • A gdzie pan mieszkał?


Na Senatorskiej 19.

  • Czy uczestniczył pan w konspiracji?


Nie.

  • Gdzie zastał pana wybuch Powstania?

 

Wybuch Powstania – to zdążyłem przyjechać z pracy, z banku, do domy i jak przechodził Pluton porucznika „Leszka”, przyłączyłem się do tego plutonu i później już zostałem aż do niewoli poszedłem z tym plutonem. Tak, że na ochotnika przyłączyłem się sam do plutonu porucznika „Leszka”.


  • I gdzie walczył pan w czasie Powstania?

 

W czasie Powstania walczyłem; pierwsze to zdobycie Pałacu Blanka. Tak się złożyło, że wszyscy rozbiegli się zarówno porucznik „Leszek”, który przeze mnie był kierowany skąd można atakować Pałac Blanka, ponieważ mieszkałem tutaj 9 lat, przy Pałacu Blanka, więc wiedziałem gdzie jest wartownia, gdzie są wartownicy. Tak, że powiedziałem że wartownicy tutaj są na wartowni, na parterze, no i już jak się przyłączyłem do tego plutonu i porucznik „Leszek” dał rozkaz ataku no i otworzyli bramę i wpadli na podwórko koledzy którzy byli przede mną, ale zupełnie zostaliśmy zaskoczeni, bo karabin maszynowy jednak stał nie na tej wartowni która była, ponieważ Pałac Blanka jest w kształcie podkowy, więc wartownia zawsze była w trzech oknach, to oni nie byli na „swoim miejscu”, tylko karabin maszynowy umieścili w oknie vis a vis wejścia na dziedziniec. Tak, że koledzy ci którzy wpadli pierwsi, padli pod ogień, zginęło ich pięciu i wtedy por. Leszek wycofał pozostałych. We dwóch, porucznik „Leszek” i drugi kolega polecieli na pierwsze piętro z erkaemem do domu w którym mieszkałem. Natomiast trzech podchorążych, podchorąży Rybicki Zbigniew pseudo „Robinson”, drugi kapral podchorąży Szczapa, pseudo „Szczapa”, Domaszkiewicz Andrzej, po drabinie weszli na pierwsze piętro i tam złapali zastępcę Leista. Leist był gubernatorem Warszawy i tam Leist ostrzeliwując się spadł ze schodów i złamał nogę i dzięki temu oni złapali tego Leista. A ja miałem dwie butelki z benzyną i porucznik wydał rozkaz żeby rzucić tę butelkę jedną w okno wychodzące na plac Teatralny. I po rzuceniu tej butelki, zapaliły się od razu firanki, okna zaczęły się palić. I dosłownie ja wiem, za kilka minut wyskoczyła załoga czterech Niemców, byli rozebrani, nie byli w mundurach. Mieli spodnie od munduru, widocznie nie mieli cywilnych rzeczy, a tutaj mieli tylko swetry i wszyscy byli jednakowych swetrach i wszyscy rozmawiali po polsku, to było najgorsze. I przylecieli do mnie i krzyczeli że ”My jesteśmy Polacy, nie strzelajcie!”. A ponieważ ja ich doskonale znałem przez te pięć lat okupacji to kazałem im stanąć pod ścianą, ręce do góry i szukałem kogoś, żeby był ktoś z bronią, ja byłem tylko z tą drugą butelką, która mi została po rzuceniu tej pierwszej. I patrzę leci jakiś taki chłopak w moim wieku i z pistoletem. Ja mówię: „Choć no choć no tutaj, ty ich przypilnuj a ja pójdę po porucznika”, a on mówi: „Ale ten pistolet nie strzela”, ja mówię: „Cicho, nic nie mów bo oni rozumieją po polsku! Stój tu i pilnuj ich, żeby nie uciekli, broń Boże, a ja polecę po porucznika ”. No i poleciałem na pierwsze piętro w moim domu był Oddział Związku Inwalidów Wojennych i właśnie tam był porucznik Leszek i zaraz zszedł na dół. I zapytał ich, ilu jeszcze Niemców jest wewnątrz, oni powiedzieli, że czterdziestu. Na to ja się odezwałem, mówię, panie poruczniku oni kłamią, bo ja bym widział, jak oni przyjeżdżają, były zmiany walki i tak dalej, to zawsze tylko było ich czterech, oni kłamią. To weź i odprowadź ich na Daniłowiczowską. Na Daniłowiczowskiej było więzienie, tam był oddział kapitana „Barrego”, który był komendantem żandarmerii i tam odprowadziłem tych czterech Niemców, notabene z tą butelką benzyny, ale oni cały czas mieli ręce na szczęście w górze, tak, ze przekazałem tych Niemców wartownikowi, wróciłem z powrotem do Pałacu no i naturalnie Pałac już był przez kolegów zajęty, już zdobyliśmy broń, tak, że oddział liczył kilkanaście osób i każdy z nas był zaopatrzony w broń.



  • A jaka to była broń?

 

Był jeden bergman, był karabin maszynowy, z którego zabito tych pięciu kolegów, były kabeki, kilka kabeków, było i 25 granatów, znaleźliśmy w takiej skrzynce. Ja dostałem nawet granat, tak, że już mogłem powiedzieć, że byłem już uzbrojony. Pierwszy dostałem karabin właśnie zdobyczny, nie bardzo umiałem z niego strzelać

, nigdy w życiu nie miałem w ręku karabinu, ale ponieważ mój wujek był kapitanem artylerii, więc jak wpadłem... A jak powiedziałem, rodzina moja była w domu vis a vis pałacu w piwnicy. I wpadłem do wujka i mówię „wujku, wujek powie jak to się strzela, bo ja nawet nie wiem jak to się strzela, gdzie jest zabezpieczony, gdzie odbezpieczony”, no i poinstruował mnie, ale ja i tak zapomniałem. Później miałem posterunek Daniłowiczowskiej 1/3, to był Urząd Pracy, tam został zabity komendant Urzędu Pracy Braun, też byłem, to w czasie okupacji byłem wtedy aresztowany, i tam jeszcze zdobyliśmy magazyn żywności, ponieważ Pałac Blanka należał do siedziby takiej, że Niemcy wydawali przyjęcia. Między innymi przed wojną był goszczony Ribbentrop, minister spraw zagranicznych, to właśnie w tym pałacu było dla niego wystawione śniadanie. I później już, po zdobyciu pałacu, tego na Daniłowiczowskiej 1/3 było zaprzysiężenie tych co się przyłączyli, między innymi mnie. Porucznik „Leszek” nas zaprzysiężał, no i później już normalnie objęliśmy posterunki w Pałacu, i później dowiedziałem się, że wśród nas jest Kamil Baczyński, znany poeta, w tym czasie jeszcze nie był taki znany. Ale on, niestety, na drugi dzień zginął będąc na posterunku na którym również i ja byłem. W czasie pełnienia służby na tym posterunku zadzwonił telefon, a ponieważ nie tylko zdobyliśmy żywność, ale i alkohole, no to kapral który był tutaj z nami, upił się i podniósł słuchawkę, i powiedział „halo” do kogoś kto był z drugiej strony. Się okazało, że to jednak był telefon – sprawdzali czy już jest pałac zajęty, czy nie – tak sobie wydedukowałem.

I na drugi dzień już rano spadły pierwsze bomby, które trafiły w moją kamienicę, w której mój brat cioteczny został ranny ciężko, ponieważ kamienica na pół została przekrojona a on się znalazł w tej połowie. Potem każdy samolot zrzucał 6 bomb. Cztery bomby spadły na Pałac Blanka rozbijając to wszystko, przecież pałac był jednopiętrowy, strasznie to wyglądało, w ogóle nie wiedzieliśmy o co chodzi, wszyscy byliśmy w tumanach kurzu.

I później jak już opadł ten kurz, zajęliśmy stanowiska, ponieważ spodziewaliśmy się ataku po takim ataku lotniczym, zawsze był atak piechoty. No ale na szczęście nie było. No i później przenieśli nas. Na Pałac Blanka przyszedł inny oddział.

  • Kiedy to było?


To już ja nie pamiętam. Kilka dni. Później broniliśmy ratusza. Jeszcze zdobywaliśmy kościół Kanoniczek, ten który jest teraz poświęcony aktorom, taki kościółek mały jest za ratuszem. Następnie róg Bielańskiej i Senatorskiej, placu Teatralnego był taki olbrzymi sklep z narzędziami Brauna i tam też broniliśmy, bo Niemcy atakowali od strony placu Piłsudskiego przez Wierzbową i tutaj wzdłuż tych filarów, które są tam gdzie Teatr Narodowy, przemieszczali się i tutaj strzelaliśmy do nich i później jeden... Przy jednym z ataków dwóch Niemców nie zdążyło się wycofać i pozostali w bramie na Bielańskiej 4 i dostałem rozkaz od majora „Barrego”, żeby pójść zobaczyć jak wygląda sytuacja od strony podwórka. Przeszedłem piwnicami, dostałem się na to podwórko i stwierdziłem, że tutaj dużo nie mogę nic zrobić, rzuciłem granat, ale granat wybuchł od strony metalowej kraty. Kiedyś bramy były albo zamknięte były drewnianą jakąś bramą albo metalową kratą. Tak, że ten granat wybuchł z tej strony, tak, że nic Niemcom nie zrobił a należało ich koniecznie zlikwidować ponieważ na barykadzie, która była zaraz za ta bramą. Ta słynna barykada na ulicy Daniłowiczowskiej, róg Daniłowiczowskiej i Bielańskiej, ona była o tyle słynna, że później właśnie przez nią został pierwszy atak przy przejściu na śródmieście był właśnie tą barykadą i później ten oddział Zośki, który tamtędy atakował dostał się później do kościoła świętego Antoniego i później te słynne przejście czterdziestu tych z Szarych Szeregów na Śródmieście, tylko im się udało

  • Jak pan zapamiętał żołnierzy strony nieprzyjacielskiej których spotkał pan w czasie powstania Warszawskiego?


My zawsze byliśmy rycerscy, a oni byli potulni, tak, że myśmy nigdy nie starali się jakoś odwzajemnić za to, co żeśmy wszystko przeszli. Będąc nawet razem byłem w szpitalu i też widziałem, że siostry bardziej się opiekowały Niemcami niż nami. Można powiedzieć, że takie epizody były, że rzeczywiście nie mogą narzekać Niemcy że było opieki ze strony naszych lekarzy czy sióstr.

  • Czy spotkał się pan osobiście z przypadkami zbrodni wojennych popełniony w czasie Powstania Warszawskiego? Przez Niemców przez członków formacji wschodniej?


Ich było dość wiele. Myśmy nie mieli styczności. Bo jak byśmy mieli styczność z tyłami, to byśmy wpadli w ręce niemieckie i byśmy zostali rozstrzelani. Spotykało się zabitych i różnych, chodziło się po trupach, ale weźmy pod uwagę, że pierwsza padła Wola, a tam wymordowano kilkanaście tysięcy ludzi tylko dlatego, że to była złość Niemców że myśmy w ogóle przystąpili do Powstania. Tam był ogrom zbrodni. Na Starym Mieście. Najlepszy dowód, że w mojej rodzinie z czterech mężczyzn nikt nie wrócił. Wszyscy w obozach koncentracyjnych zginęli.

  • W jakich warunkach pan walczył? Żywność?

 

Żywność na Starym Mieście była dość znośna. Były magazyny na Stawkach w których po pierwsze zdobyliśmy mundury niemieckie, ale zdobyliśmy, w nich chodziliśmy, nawet do niewoli poszedłem, w spodniach niemieckich, i były jeszcze magazyny i dzięki temu... to były jeszcze jakieś konie zabite, koleżanki gotowały zupy na tym mięsie.

Tak, że właściwie nawet rodzinie, która później była w katakumbach kościoła ojców kapucynów, to nawet raz nam się udało, koleżanka łączniczka i ja, mieliśmy tam rodziny, zanieśliśmy parę litrów zupy, którą podzieliliśmy się, dzięki temu że już się każdy najadł. Pamiętam staliśmy na Hipotecznej ulicy, tam gdzie został zestrzelony samolot, jedyny samolot, który na Starym Mieście, w ogóle jedyny w całym Powstaniu został zestrzelony to właśnie na Hipotecznej, gdzie stacjonowaliśmy ze swoim oddziałem przed wyjściem do kanałów.

  • Jak wyglądało pana życie codzienne, żywność, jak był pan ubrany, gdzie pan nocował, czas wolny?


Życie codzienne. Trudno mi w tej chwili po tylu latach przypomnieć jak to wyglądało. Normalnie służba czasami 100 godzin, czasami 120 godzin, bez zmiany, bez spania, bez niczego. Stare Miasto miało bardzo trudne położenie, ponieważ wszyscy byli potrzebni, Niemcy skoncentrowali cały ogień na Starówce, bo to tak, najpierw zlikwidowali Wolę, później przeszli na Starem Miasto, i wszystkie siły jakie tylko mieli skierowali na Stare Miasto. Co piętnaście minut przelatywało pięć samolotów, co dziesięć minut strzelała artyleria, co pięć minut wystrzeliwane były pociski z krowy tak zwane „szafy”, na Starówce Szafa, krowa na śródmieściu. Tak, że pociski leciały bez przerwy, tak ze trudno w tej chwili zdefiniować jak wyglądało, człowiek tylko musiał słuchać...

  • A gdzie pan nocował?


No mieliśmy kwatery, zajmowaliśmy kwatery na Długiej 23, to jest przy pasażu kinematografie, kino było trzy piętrowe, Kinematograf Miejski się nazywało, dla szkół były filmy wyświetlane, tam obok w tym domu mieliśmy zajęte mieszkanie po kimś kto był w piwnicach, tak że spaliśmy w różnych warunkach. Wody już nie było od 15 sierpnia. Nie przypominam sobie żeby była woda.

  • A gdzie się państwo myli?


W ogóle żeśmy się nie myli. Jaka to frajda była.

  • Jak był pan ubrany?


Byłem w panterce do chwili zranienia mnie w nogę. Bo jak byłem ranny w głowę, jak miałem przestrzelony ten kark, to krew tak jakoś nie przeszkadzała mnie. Natomiast jak już zostałem ranny w nogę, to spodnie które zdjęli ze mnie, to można powiedzieć, że stały w kącie, bo krew zakrzepła i... Ale to były spodnie właśnie z panterki i jak szafą rozbili ten szpital i jak opadł ten kurz, to siostry powiedziały, że musimy przenieść się na Długą 7, tam był największy szpital. Zanim ja wydostałem się, ponieważ jak się nakręcał ten miotacz ognia, bo słychać było jak się nakręca, to ja się zakryłem kocem który miałem. I jak spadły te pociski... Niewypały to leżały na stołach, one się tak jak róża rozwijały po wybuchu, i jak to wszystko wybuchło i te ściany zaczęły się walić, to nade mną wisiała Matka Boska, która spadając zostawiła mi na rękach ramię a obraz gdzieś poleciał na bok i ja nie mogłem się w ogóle wydostać. Ja nie widziałem, nikt nie widział przez jakieś 15 minut był taki kurz że nie wiadomo było o co chodzi. Dopiero jak już ten kurz opadł, siostra podeszła, zdjęła ze mnie tą ramę, popatrzyłem na tę siostrę, ona była w spódnicy i w spodniach niemieckich czołgowych, ja mówię do niej, niech siostra da mi te spodnie, jak ja teraz pójdę, ona mówi twoje spodnie stoją ta, a jak ja w nich pójdę, no to mówi, tylko mi oddaj – dobrze na pewno siostrze oddam, i poszedłem w tych spodniach do niewoli, tak że nie oddałem jej za co przepraszam ją bardzo, teraz jak mam okazję.

  • A jaka atmosfera panowała w oddziałach?


Wspaniała. Mogę tutaj powiedzieć, oburzony jestem na pana Wajdę, który w „Kanale” pokazał wulgarność, takie zachowanie teraz się spotyka na ulicy i to u młodych dziewczyn.

  • Czyli panowała przyjazna atmosfera?


Przyjazna atmosfera i była kultura.A zaprzyjaźnił się pan z kimś w czasie powstania?

  • Czy podczas Powstania uczestniczono w życiu religijnym?


¬Naturalnie. Cieszyliśmy się, że była spowiedź powszechna, nie trzeba było indywidualnie chodzić się spowiadać, tylko ksiądz. Myśmy byli przy Katedrze Polowej na Długiej ulicy. Nawet tam kwatery mieliśmy. Tam między innymi byłem uczestnikiem oddziału, który chował lotników, którzy zostali zestrzeleni na placu Krasińskich i spadli na Wyższą Szkołę teatralną na Miodowej i tam pochowaliśmy ich, ale niestety Niemcy nie pozwolili spokojnie żeby oni sobie spoczęli.

  • W jakiej formie to było?


Normalnie były msze jeżeli można było to msze, ale również modliliśmy się indywidualnie.

  • Ale na dworze czy w środku?


¬Tak, no w każdym domu była przecież kapliczka i tam cywile, tam gdzie kwaterowaliśmy, to urządzali codziennie modlitwę. W każdym domu była kapliczka, jeszcze do dzisiejszego dnia są kapliczki, tam gdzie są stare te domy.



  • A jak przyjmowała walkę ludność cywilna?


Ludność cywilna, dwojako. Ta na Starówce wspaniale, spontanicznie a na Śródmieściu już się od nas odwracali, a jeszcze jak zobaczyli, że Starówka, ponieważ byliśmy charakterystycznie ubrani w tych panterkach no to stwierdzili, że przynieśliśmy im naprawdę Powstanie.

  • A na Starówce pomagali wam?


Wspaniali byli.

  • A co takiego konkretnego robili dla was?


Dzielili się nawet, szklanka wody była też bardzo ważna. Skąd oni zdobywali to trudno powiedzieć, ale jakieś studnie wykopywali czy coś, bo częstowali nas wodą, tak że wszędzie byliśmy bardzo mile widziani i przyjmowani. A w Śródmieściu już nie, już się diametralnie to wszystko... Bo myśmy przynieśli tam właściwe Powstanie.

  • Krzyczeli na was? Nie chcieli was?


No tak wprost, na ulicy nawet jak żeśmy szli. Jak widzieli że Starówka idzie to „idą ci którzy przynieśli nam samoloty, artylerię”, i działania wszystkie przeniosły się na Śródmieście i było naprawdę... Dopiero zobaczyli co to jest Powstanie Warszawskie.

No nie chwaląc się, bo tu nie ma co się chwalić ale na Starym Mieście było naprawdę tragicznie. Do tego stopnia jak wychodziliśmy, ponieważ ja byłem w takiej żandarmerii szturmowej, my byliśmy wysyłani na najbardziej zagrożone stanowiska i wracaliśmy z powrotem. To było tak, że dwa dni byliśmy na tym odcinku i później wracaliśmy na kwaterę, no to już nie wracaliśmy do tej kwatery bo ona już była zrównana z ziemią. Do tego stopnia że wychodziliśmy z kwatery, oglądaliśmy się a kwatery już nie było, bo już była albo zbombardowana albo pociskami rozbita. Tak, że to było zupełnie co innego a jeżeli na Śródmieściu.

 

 

  • A czy miał pan kontakt z przedstawicielami innych narodowości w czasie Powstania?


Nie. Tylko z tymi Niemcami, których wziąłem do niewoli i odprowadzałem ich. I później też z Niemcami, bo jak było tak troszeczkę spokojniej to byłem wysyłany dwa razy po Niemców, po jeńców niemieckich, żeby zrobili porządki. Niestety nie dane było, zamiast przyprowadzić ośmiu jeńców, to przyprowadziłem trzech bo pięciu zginęło, a ja jakimś cudem uratowałem się, oni tam podłogę myli, wyczytałem gdzieś w książkach, że nie wolno było myć podłogi bo to mieszkanie zaraz zostanie zamienione na kupę gruzów. I rzeczywiście, mogę to potwierdzić. Tylko zdążyli tą podłogę umyć, zaraz wpadły te szafy te krowy, jak to tam się mówiło i pięciu ich zginęło od tych szaf, a ja do łazienki wskoczyłem, bo to było normalne mieszkanie, ja tylko do tej łazienki wskoczyłem i dzięki temu się uratowałem. W ogóle cały dom się zawalił, nie wiem jak zszedłem po tych schodach. Ale złapałem tych trzech i odprowadziłem do żandarmerii. Ceregiele były, że co się z nimi stało, co ja z nimi zrobiłem, czy ja nich zastrzeliłem? Czy nie? Większe były ceregiele, jak to warte. Zginęło pięciu to zginęło, co miałem wziąć następnych pięciu? Odprowadziłem tylko tych, co przeżyli.



  • Czy podczas Powstania czytał pan podziemną prasę, albo słuchał pan radia?


Podziemnej nie trzeba było czytać, bo była naziemna, bo już nie było podziemia. Jakieś gazetki były ale przyznam się, że już nie pamiętam. Ha ha... Rozgłośnia radiowa. Taki incydent – po zajęciu pałacu Blanka, wszedłem do jednego z pokoi i popatrzyłem się że łóżko stało i coś pod łóżkiem, jakiś karton i wyciągnąłem w kartonie piękne radio na baterie, było to w ogóle pierwsze radio na baterie, które ja widziałem. Może było wcześniej gdzieś, przywiezione ale ja nie widziałem. Było na lampy, ale nigdy nie na baterie. Ponieważ tych baterii nie było to otworzyłem okno i wyrzuciłem je przez okno. Z pałacu Blanka. Ale przyznam się, że słuchaliśmy radia, gdzieś mi się przebija, jakaś muzyka, jakieś coś, jakieś sygnały, ale jak to było to trudno mi przypomnieć sobie.

  • A czy czytano prasę w pana otoczeniu?


Nie. W moim otoczeniu nie. Tylko każdy sobie mógł czytać jeżeli gdzieś coś zdobył. Ale na Starym Mieście wątpię. Mogła być ta prasa, ponieważ my byliśmy stale przerzucani na różne odcinki zagrożone, tak że myśmy nie mieli nawet czasu żeby czytać te gazety. Człowiek tylko przychodził, kładł się spać i budzili go i z powrotem w innym rejonie. Rejonie? Starówka była tak już malutka, że już nie było rejonów tylko były ulice niektóre. Tak, że ja nie pamiętam. Mogłem czytać, mógł ktoś mi czytać.

  • Ale nie dyskutowaliście na temat zamieszczanych artykułów w gazetach. Na przykład jakiś takich.


Nie. Mogę tylko powiedzieć to co mogę przenieść część swojej pamięci, że wsłuchiwaliśmy się w odgłosy artylerii radzieckiej. Tośmy się wsłuchiwali, i określaliśmy jak daleko są od Warszawy, ponieważ my, żołnierze nie wiedzieliśmy o tym, że nikt ich tu nie zapraszał. I dobrze, że nie przyszli.

  • Jakie jest pana najgorsze wspomnienie z Powstania?


Poszedłem na ochotnika na ulicę Niecałą w Saskim Ogrodzie, tam stał jakiś oddział, ponieważ jak wspomniałem, że byliśmy takim oddziałem szturmowym, poszedłem z dwoma kolegami pomóc im w odparciu ataków z Saskiego Ogrodu i wtedy po jakiś paru godzinach ponieważ zeszliśmy z posterunku z Ratusza, staliśmy tam 100 godzin bez przerwy dzień i noc, tak, że zupełnie padaliśmy ze zmęczenia, no ale jak trzeba było iść to trzeba było iść, bez dyskusji. I w pewnym momencie patrzę a ja zasypiam. I mówię do tego porucznika, panie poruczniku, ja coś nie bardzo tutaj wytrzymuję. Myśmy mieli bardzo długie ataki przecież na Ratuszu, ja mówię, może pan mnie odeśle do oddziału, a on mówi nie tutaj jest pokoik to połóż się i się prześpij trochę. I się położyłem, zasnąłem jak kamień i budzę się, coś strzela. Patrzę cały ten pokój w ogniu i nie wiem o co chodzi w ogóle. Chciałem się podnieść, patrzę karabin mam pod ręką i dwa granaty, i dopiero przypomina mi się, że ja jestem w Powstaniu. Podniosłem się, mówię mam tu dwa granaty, pomimo tego, że cały pokój był w ogniu a ja nic nie widziałem, taki byłem zaspany, i mówię te dwa granaty gdzieś tutaj są, patrzę stoją na tym.. wziąłem ręką chciałem sięgnąć i nie chcący strąciłem te granaty spadły z tego, a ponieważ w Powstaniu były handgranaty, były zabezpieczone, później się okazało, że mogły spadać i nic im się nie stało ale były również i produkcji Powstańczej te granaty, że trzeba było włożyć zapalnik do środka i od razu rzucić, bo one były dwu, trzysekundowe, czyli jak się nie zdążyło odrzucić to on wybuchał w ręku. A co ja za żołnierz, jak ja nie wiedziałem w ogóle podstawowych rzeczy, myślałem, że te granaty jak one spadły na ziemię, że one wybuchnął i czekam żeby one wybuchły, to ich podniosę jak nie wybuchnął, i teraz jakie ja miałem myśli, jakie spojrzenia można powiedzieć takiego chłopca 16-stoletniego. Na szczęście nie wybuchły, wziąłem podniosłem je i wsadziłem sobie za pasek, jeden i drugi. I teraz, czapkę miałem, szukam tej czapki, nie mogę znaleźć jej, ale słyszę niemieckie rozmowy już, mówię rany Boskie to tutaj są Niemcy chyba już, i pamiętałem tylko jedną rzecz, że przyszliśmy tutaj przez piwnicę, piwnice były w Powstaniu połączone, wszystkie piwnice, ponieważ domy przylegały do siebie więc można było zrobić dziurę i można było tymi piwnicami chodzić przez całe ulice. Można powiedzieć, że jak wszedłem do pasażu, tam były teatry, Teatr Muzyczny Polski w którym występowała Barbara Kostrzewska, Jankowski słynny aktor, późnij Orlik, więc przechodząc właśnie przez ten Teatr na ul. Senatorskiej to wyszedłem na Niecałej przy Saskim Ogrodzie nie wychodząc na podwórko żadne, tylko cały czas tymi piwnicami. No i przypomina mi się że przyszedłem tutaj piwnicą, więc muszę wejść do piwnicy. I wchodzę do piwnicy już nie patrzę, czy ktoś jest czy nikogo nie ma tylko słyszę głosy niemieckie. Wchodzę do tej piwnicy i przypomniało mi się, że na końcu tej piwnicy musi być przejście do następnej piwnicy a stamtąd do następnej, nie oglądam się za żadnym oddziałem ani za niczym, widzę, że nikogo nie ma, jestem sam w tym domu. Dom się pali, Niemcy podpalili go miotaczami ognia pewnie, no i jak się okazało moi koledzy się wycofali, i zapomnieli o mnie i zostawili mnie w tym palącym domu i ja schodząc do piwnicy dobrze, że miałem zapałki, zacząłem palić te zapałki, bo obijałem się głową o sufity i doszedłem do tego samego miejsca skąd wyszedłem. Czyli nie wszedłem do piwnicy, która łączyła poszczególne domy tylko wszedłem do wewnętrznej piwnicy. Wszedłem i wyszedłem w tym samym miejscu, i w pewnym momencie słyszę takie kroki jakby ktoś szedł i krzyknąłem: „Stój! Kto idzie?”, ale nie słyszę żadnej odpowiedzi słyszę, że w dalszym ciągu te stopy się ruszają w moim kierunku. Ja jestem załóżmy w piwnicy a na górze schodami ktoś idzie no i mówię: „Stój, kto idzie, bo strzelam!” Właściwie w Powstaniu się nie mówiło, że się strzela, no ale wiedziałem, że przecież koledzy są, którzy byli ze mną w tym oddziale i nikt nie zaczął tego, to wystrzeliłem i cisza. Nikt się nie odezwał. To się okazało, że to ogień, który szedł po belce wydawał takie odgłosy jakby ktoś szedł, jakby ktoś stąpał nogami, a ponieważ ja byłem taki oszołomiony. A ponieważ ja teraz muszę wrócić się tą piwnicą tam, żeby trafić, bo przypomniało mi się, że vis a vis tego okna w którym była ta placówka, bo to była cukiernia i w tej cukierni była taka barykada zrobiona i na tej barykadzie właśnie się broniliśmy, to przypomniało mi się, że jak przejdę przez podwórko to wpadnę do tej piwnicy. I wyszedłem na górę, doszedłem do tego mieszkania w którym była ta barykada, znaczy nie do tego mieszkania tylko do tej cukierni no i patrzę okno jest, i skoczyłem do tego okna i już Niemcy zobaczyli mnie, ponieważ dom się palił więc widać mnie było bardzo dobrze i otworzyli ogień z pistoletów maszynowych, ale ja przeleciałem przez podwórko i już nie schodziłem normalnie po schodach tylko rzuciłem się w dół, ale nie wspomniałem, że jak wychodziłem do tej akcji to dowiedziałem się, że kolega przyszedł do domu, chciał odpocząć, położył się spać i Niemcy właśnie dzięki tym piwnicom połączonym przeszli całą ulicę Focha i dostali się na Senatorską 17, to był mój kolega bo ja mieszkałem pod 19 a on pod 17. No i zastali go śpiącego, z karabinem w panterce i go na oczach matki zamordowali. Przypomniało mi się to i przyznam się, że miałem taki zamiar, że nie pozwolę żeby Niemcy mnie zamordowali i chyba sobie życie odbiorę. I tak już nawet przykładałem sobie tę lufę, ale ponieważ nie bardzo mogłem dostać bo miałem wtedy karabin, a więc mówię, a jeszcze spróbuję, może uda mi się uciec. I jednak udało mi się jakoś do tej piwnicy już też głową wpadłem po tych schodach, ale widzę, że nikogo nie ma, tylko ja jestem sam i tylko słyszę tych Niemców i te pistolety maszynowe które za mną strzelały. I tylko zdążyłem się zsunąć po tych schodach i już widzę, że jest ta dziura, która łączy drugą piwnicę i doleciałem do następnego domu i pytam się, spotkałem cywili, którzy tam siedzieli w tej piwnicy i pytam się czy tu jest oddział, on mówi, tak, jest oddział w bramie, który się wycofał z tamtego domu, no ale ja się już nie zatrzymałem tylko wróciłem z powrotem na kwaterę i się okazało, że nie bardzo mogę wrócić na kwaterę, bo dowódca tej barykady na Daniłowiczowskiej, róg Daniłowiczowskiej i Bielańskiej, zatrzymał mnie bo ja miałem granaty, miałem karabin a oni mieli właśnie ten atak i zatrzymali mnie, zabrali jeden granat ale jakoś po godzinie czasu kazał mi iść na kwaterę i jakoś wróciłem do tego. A później następnego dnia przyszedłem właśnie do tego domu, opowiadałem – gdy byłem ranny i zostałem wtedy ranny i skończyła się moja na jeden dzień zabawa w żołnierza.

  • Co najbardziej się utrwaliło panu w pamięci?

 

Wyjście z kanału na Nowym Świecie. Inny świat. Przejście kanałami. Szliśmy od godziny 11-tej do godziny piątej popołudniu, ponieważ nie było przewodników, szło nas bardzo dużo i nie było w ogóle przewodnika bo wszyscy starali się jak najszybciej wydostać z tej Starówki. Wszyscy przewodnicy poszli, pouciekali po prostu jak mieli okazję. A dla naszej tej grupy ludzi, już nie było nikogo no i przeszliśmy, dzięki Bogu się jakoś udało przejść, no i dopiero jak nas wyciągnęli z tych kanałów, ponieważ ostatni odcinek kanałów był 80 cm, nie miał więcej na pewno, czyli już na kolanach się szło do samego tego, bo tak to już tylko tyle, że schylony. Zacząłem mówić o panu Wajdzie, to o jedno mam do niego pretensje o te wyrażanie się a drugie mam, że przedstawił w swoim filmie, że łączniczka prowadzi dowódcę. Jest taki epizod. Nie mogła iść obok niego, ponieważ nogi się schodziły, jedna noga na drugą się schodziła ponieważ kanał jest w kształcie jajka więc nie można iść tak, tylko idę tak i się zsuwam, bo to ślisko. Tak, że o to drugie mam pretensję, że on wstawił taki obraz, że łączniczka prowadzi swojego dowódcę. A przecież myśmy zostawili swoich kolegów, towarzyszy broni na Starówce rannych, dlatego, że nie mogli iść. Nie wolno było do kanału wejść, ani z plecakiem, ani z chlebakiem, ani z żadnym kocem bo później to rzucali i później byśmy się przewracali o to.

  • Wyjście z kanałów najbardziej się panu utrwaliło?


Wyjście z kanałów było jednak taką szczęśliwą.

  • Dlaczego?


Człowiek, zostawił Stare Miasto za sobą. Przecież ja ostatni posterunek miałem przy kanale, miałem rozkaz strzelać do każdego kto wszedł do kanału bez zezwolenia tego komendanta żandarmerii „Barrego” i do tego stopnia, że musiałem się bawić który latał wzdłuż ul. Miodowej i strzelał do mnie, ja nie bardzo mogłem się gdzie schować, dlatego, że stałem na rogu. Ja tam stałem na rogu placu Krasińskim i nie mogłem się gdzie schować, Niemcy byli już tam gdzie ta studnia żelazna, tam dalej jest wjazd do Ministerstwa Sprawiedliwości, to przy tej studni już Niemcy byli jak żeśmy wchodzili do kanałów, i ten lotnik latał rzucał bomby i strzelał do mnie. Jak on leciał tak, to ja się usuwałem w lewo, jako on leciał tak to ja się uchylałem z tamtej strony. No nie miałem się gdzie schować, bo ta brama w której stało z tysiąc ludzi czekających na wejście do kanału była jakieś 25 metrów cofnięta do tyłu. I tam wszyscy byli przygotowani do wskoczenia do kanału, no i nareszcie pilot odleciał, bo już nie miał prawdopodobnie ani amunicji ani benzyny i nadleciał w tym czasie mój oddział i wszyscy weszli zgodnie z listą. Kapitan Staliński miał listę i wyczytywał i wchodzili, i później doszło do mnie. Ja mówię, panie kapitanie, pan mnie zabiera ze sobą. No i mjr Bary wyjął pistolet, co robił do mnie dwa razy, to był trzeci raz jak do mnie pistolet wyciągnął i kazał mi wchodzić do tego kanału, bez jego zgody. No i dopiero mój kapitan powiedział, że panie majorze on jest tutaj na liście, on jest ranny, pan widzi zresztą, bo miałem zabandażowaną głowę, i nogę miałem zabandażowaną, i mówi, on jest na liście przez płk Wachnowskiego i ja mam rozkaz przeprowadzenia go na Śródmieście. I w tym momencie ten pilot nadleciał, i major wyrwał mi bergmana, miałem wtedy bergmana danego przez tego majora, wyrwał mnie, major poleciał do bramy, a ja już głową, bo widziałem jak te pociski lecą w moją stronę to już nie chciałem normalnie schodzić po schodach, tylko znowu głową w dół i koledzy mnie tam przechwycili. I tam żeśmy stali ze trzy cztery godziny. Nie ruszaliśmy się nigdzie tylko staliśmy w miejscu, bo nie było tego przewodnika, a ten samolot bez przerwy latał i nie mogły przyjść następne oddziały do przejścia. Jeżeli chodzi o taki najszczęśliwszy to było wyjście z kanału no i gorąca kawa, która była zaraz w kawiarni, a druga rzecz, to kąpiel na Chmielnej ulicy, co było dla nas strasznym zaskoczeniem, bo my wody nie mieliśmy od dwóch tygodni, a tutaj była ciepła woda i dostaliśmy jakieś tam spodenki, naturalnie panterki zabraliśmy ze sobą, ale już umyci i podobni do ludzi, to było też najprzyjemniejsze.

Będę kontynuował mój pobyt w szpitalu. Byłem ranny w ucho. Mam przestrzelone ucho i ponieważ po opatrzeniu mnie, przynieśli mnie na noszach na ulicę Długą, tam gdzie jest w tej chwili Muzeum Powstania Warszawskiego, przy pomniku jest, pierwsza kamienica jest Muzeum i tam był szpital, taki polowy... Może się wrócę jak zostałem ranny. Zostałem wysłany przez majora „Barrego”, żeby zobaczyć jaka jest sytuacja, ale za jakieś kilkanaście minut ja popatrzyłem się, że Niemcy są w sklepach, bo w bramie były dwa sklepy vis a vis siebie, i w tych dwóch sklepach było dwóch Niemców którzy strzelali na barykadę która była położona kilka metrów, dosłownie pięć może sześć metrów przed Daniłowiczowską ulicą, i ja zobaczyłem, że ja im nic nie zrobię. Bo co ja im zrobię z podwórza jak oni są w tych sklepach, i patrzę: idzie major „Barry” z jakimś jeszcze porucznikiem, no i mówi: „I co jest?”. Ja mówię, panie majorze przecież ja im tu nic nie zrobię, co ja tu zrobię jak oni są w sklepach. Popatrzył się a rzeczywiście, no dobrze to zostańcie tu i starajcie się, żeby oni nie dostali się w tę stronę. No i poszedł. Ja mówię, tak, jak ja tutaj zostanę to kto mnie stąd zabierze. Taki chaos pod względem organizacyjnym, to nie było tam, że wysłali gdzieś, tego. Najlepszy dowód był ten porucznik co zostawił mnie śpiącego i się wycofał do następnego domu i zapomniał o mnie. Tak samo, może słowo chaos, może źle to użyłem, może inaczej powinienem określić to. Jak on mnie tu zostawił to on już został zawołany tam gdzieś na inne stanowisko, na inną placówkę i on by do mnie nigdy już nie wrócił, a tylko on i ten porucznik wiedział, ze mnie tam zostawił na tym podwórku. Ja mówię, co ja się będę z nimi bawił, to ja ich tutaj wykończę po tym rzucie tego granatu, ponieważ to nic nie dało. Ja mówię, to ja przeskoczyłem przez tą bramę na drugą stronę i oni już widzieli jak ja przelatuje, i później wysunąłem się tu, przyłożyłem, miałem błyskawicę, ten pistolet polskiej produkcji który przywieźliśmy z Leszna, jeszcze samochody mieliśmy, w pałacu Blanka zdobyliśmy dwa samochody i jednym z tych samochodów pojechaliśmy po te błyskawice gdzieś w rejonie ul. Leszna, była wytwórnia tych błyskawic. I miałem tę błyskawicę i przyłożyłem do oka tą błyskawicę i chciałem pociągnąć za spust, ale Niemiec był żołnierzem, i był szybszy o ułamek sekundy i on mnie przestrzelił mnie na wylot ucho. I jeszcze zdążyłem jakieś ja wiem, ze jakiś magiel był, przez ten magiel przeleciałem nikogo tam nie było i dopiero w następnym domu na Daniłowiczowskiej spotkałem cywili i tam upadłem i już nie pamiętam.

Tylko pamiętam jak mnie zanieśli do tej kinematografii miejskiej i tam mnie położyli na ziemi, no i tam jakaś pielęgniarka dała mi zastrzyk przeciwtężcowi i na noszach przenieśli mnie na Długą 22, tam gdzie był ten szpital polowy i tam wstałem z tego. Po opatrzeniu, lekarz mówi: „Jak się czujesz?” Ja mówię: „Dobrze”. „No to idź na kwaterę, wracaj.” No i patrzę, że idę to ucieszyłem się. Jeszcze patrzę, że nasza łączniczka leży ranna i ona mówi – chodź tutaj połóż się koło mnie będzie mnie weselej, ja mówię, daj spokój ja się cieszę, że doktor mi kazał iść a ty mi się każesz tutaj kłaść.

Najgorzej było właśnie ludziom, którzy byli ranni. Później przekonałem się o tym sam. Następnego dnia, ponieważ byłem ranny, więc przez dowódcę plutonu zostałem wysłany do załatwienia pieczątki dla naszego zgrupowania, i poszedłem na ulicę Freta kolega, który wstąpił do rusznikarza. Rusznikarz był też na Freta i wchodząc w te przewężenie, bo Freta jest taka szeroka a później jest wąska i tam na końcu tej ulicy właśnie leżał mój kuzyn, ranny. I ja mówię do tego kolegi, wiesz co chodź wstąpimy, odwiedzimy mojego kuzyna, on mówi dobrze. I weszliśmy tam do niego, on mnie zobaczył, ja zabandażowaną miałem głowę, on mówi: „Co ty chodzisz i ranny jesteś? – mówi – zobacz łóżko jest wolne, połóż się i odpocznij trochę.” Ja mówię: „Co ty, żartujesz, gdzie ja tam będę odpoczywał?! Dzięki Bogu nie muszę leżeć, widzisz jestem sprawny, chodzę.” On mówi: „Jak chcesz. Ja bym na twoim miejscu się położył.”

No i wyszliśmy na górę, bo to było w piwnicy takiej szkoły tańców, to była Koźla 7 i w tej szkole tańców był zorganizowany szpital polowy. No i weszliśmy na górę i on wszedł pierwszy do bramy a ja za nim i nagle słyszę jakąś serię z pistoletu maszynowego, jakiś snajper posuną i ja się tak obejrzałem, ostatnia kula weszła w beton i nagle ja czuję a ja siadam. No i już straciłem przytomność i właśnie do tego nawiązałem, że jak byłem ranny w głowę, to jeszcze leciałem kilkanaście metrów, a tutaj już nie zrobiłem nawet kroku do przodu i nie pamiętam co się ze mną działo, tylko jak już położyli mnie na łóżku, właśnie na tym co proponował mnie ten kuzyn, żebym się położył, widocznie było takie przeznaczenie dla mnie to łóżko, tylko popatrzyłem się a bardzo się bałem zastrzyków i do dzisiejszego dnia się boję, i jak siostra szykowała ten zastrzyk przeciwtężcowy, tylko zdążyłem powiedzieć: „Siostro, ja wczoraj miałem przeciwtężcowy zastrzyk.” A siostra powiedziała: „O Jezu! Jak dobrze, że się ocknąłeś, bo bym cię tutaj uśmierciła.” Ja się później dowiedziałem, że nie można dawać wcześniej jak po pół roku. Nie wiem ile jest w tym prawdy, ale ja tego zastrzyku nie dostałem. I na drugi dzień został „szafą” rozbity ten szpital i kazali jakimś cudem, pomagajcie sobie wzajemnie, idźcie, bo tutaj nie ma warunków w ogóle żeby wam dać i na Długiej 7 jest szpital olbrzymi i tam jest pomoc i tam są lekarze, tak, że starajcie się tam dostać. No i zobaczyłem taką framugę z okna, wyrwałem tą framugę no i zacząłem kuśtykać w kierunku tym... I nagle podszedł do mnie inwalida, taki garbusek, niedużego wzrostu i mówi do mnie: „Gdzie idziesz?” Ja mówię: „Na Długą, tutaj podobno jakiś szpital jest.” On mówi: „No to wchodź na mnie, ja cię zaniosę.” Ja mówię: „Proszę pana, pan sam ledwo chodzi a pan mnie chce nieść?” On mówi: „Siadaj, ja od urodzenia jestem inwalidą.” I on mnie tam zaniósł na tą Długą 7 i tam dostaliśmy miejsce tam było masę rannych, leżeli wszyscy... Już kładli na dziedzińcu, nosze przy noszach kładli bo już piętra były wszystkie zabite, piwnice był zabite rannymi, to można po wiedzieć to był taki jeden z ostatnich szpitali, nie polowy tylko można powiedzieć, taki normalny. W polowych warunkach naturalnie, nie można go nazwać normalnym szpitalem, bo to było ministerstwo, naturalnie nieczynne to ministerstwo, bo w czasie okupacji nie było żadnych ministerstw.

On położył mnie na ten .... i na drugi dzień wpadł kolega taki młody i krzyknął – nasi zdobyli czołg. Ponieważ Bór–Komorowski miał kwaterę na Kilińskiego, więc podjechali na Kilińskiego 3, tam się zatrzymali no i naturalnie wszyscy mieszkańcy którzy jeszcze tam byli na podwórzach w piwnicach, wszyscy oblegli ten czołg no i przyleciał jakiś taki goniec i krzyknął, że nasi zdobyli czołg i ja mówię do tego mojego kuzyna, on obok mnie leżał i mówię, chodź to zobaczymy, a on mówi – nie ja nie dam rady chyba i w tym momencie ten czołg wybuchł. Jak ja wyszedłem, no już zaczęli po dwóch kłaść na łóżka, ja mówię, że jak tu doszedłem, to znaczy że mogę dojść i na kwaterę, a kwaterę miałem Długa 23, zebrałem się, wziąłem tę framugę z okna, którą sobie przyniosłem z tamtego szpitala i wyszedłem na powierzchnię, znaczy z piwnicy, to była olbrzymia piwnica i widok był niesamowity, tego to już nie zapomnę do końca życia. Była taka masa ciał, wszystko było... Dosłownie ludzie jak plakaty poprzylepiani byli do ścian, na balkonach, w oknach poprzewieszani. No tam zginęło 500 osób na miejscu a około 2000 było rannych, tak że to była straszna masakra, już nie zatrzymałem się tylko poszedłem w kierunku swojej kwatery i tutaj już wydobrzałem. Za trzy dni, wspominałem o myciu tej podłogi, znowu zostałem przysypany, ale jakoś to Stare Miasto...

  • Ale wspominał pan, że walczył też pan na Śródmieściu?


Tak. Po przejściu kanałami do Śródmieścia, po umyciu się po wypiciu kawki na Wareckiej ulicy w kawiarence, zostaliśmy przeprowadzeni na Chmielną ulicę, gdzie zostaliśmy, gdzie się mogliśmy wymyć. Był to dla nas wielki szok, że woda jest, że można się umyć, że można... Nie wiem czy skłamię jak powiem, że miałem wszy z tego brudu ponieważ się nie myliśmy w ogóle. I później zostaliśmy przeniesieni na ul. Foksal 13 na pierwszym piętrze, tak się składa, że vis a vis teraz pracuję tego domu, patrzę się na ten balkon na którym odpoczywaliśmy. No ale po tygodniu czasu przerzucili nas na plac Dąbrowskiego a stamtąd do kina „Palladium”, a później z tego kina na placówkę na Emilii Plater 21, tam gdzie jest teraz parking przed lecznicą Ministerstwa Zdrowia, tam była lecznica, róg Hożej u sióstr, tam byliśmy na drugiej linii.

Na śródmieściu jedynym pożywieniem na Śródmieściu był jęczmień, po który trzeba było iść do Haberbuscha na Krochmalną, ale tam straszna była droga śmierci. Bo poszło nas 25-ciu a wróciło nas 5-ciu tylko, ponieważ tam był ostrzał artyleryjski, nie wiem czy Niemcy dowiedzieli się, że my po ten jęczmień idziemy, czy co, bo dosłownie trup koło trupa leżał na tej całej drodze, no ale mnie jakoś się udało przynieść te parę kilo tego jęczmienia, z którego później te siostry zakonne, które były właścicielami tego domu, teraz odzyskały ten dom, one właśnie przygotowywały nam jakieś pożywienie. No jedzenie to my na Śródmieściu to już nie pamiętam cośmy jedli, koty jedliśmy, psy – jak były, bo nie było już. Pamiętam jeden pies leżał już taki spuchnięty, to żeśmy się zastanawiali. Leżał tu gdzie sery robią, na Hożej przy Zakładzie Produkcji Mleczarskiej, no i tam leżał właśnie taki zabity pies i tak właśnie kombinowaliśmy czy on się jeszcze nie dało go zjeść, ale już był spuchnięty, Na Śródmieściu była tragiczna sytuacja z jedzeniem, ale jakoś z głodu nie umarliśmy. Jak to się stało to nie wiem. Jeszcze byliśmy też po cukier. Na Czerniakowskiej ulicy były magazyny Społem i cukier stamtąd pamiętam przyniosłem. Wziąłem 10 kilo a przyniosłem tylko kilo, bo worek został przestrzelony przez karabiny maszynowe które stały na moście Poniatowskiego i jak przechodziliśmy tutaj do Instytutu Głuchoniemych to w tym momencie musiałem dostać kulkę, na szczęście w worek, tylko na nieszczęście że tego cukru nie doniosłem tyle ile wziąłem tylko z kilogram przyniosłem. Ja nie czułem w ogóle, że tak lekko mi się idzie bo go po prostu już tego cukru nie było.

To jeżeli chodzi o Śródmieście.

A tutaj to nie było już żadnych... były posterunki wystawiane, zrzut jeden odebraliśmy, ten olbrzymi zrzut amerykański, który został zrzucony na Warszawę, to tam parę tych spadochronów doleciało, resztę wszystko poszło do Niemców, tak w relacji to 80% spadło tego zrzutu do Niemców a 20 do nas. Ale jeden zrzut na kościele Św. Barbary zawisł i ten zrzut nasz pluton zdejmował.



  • Walczył pan na pierwszej linii w Śródmieściu?

 

Tak, na Hożej była pierwsza linia, dosłownie było jak przedpokój było takie małe podwóreczko i Niemcy później jak było zawieszenie broni to wyszli do tego. Tam jakieś były toalety i oni wyszli z tamtej strony do nas. Myśmy ich nie widzieli w czasie działań, a później jak było zawieszenie broni to oni wyszli do nas na to podwórko, stanęli, nie bali się już, bo okna były zabite już, tak że mieliśmy tylko takie luki strzelnicze a Niemcy gdzieś z tamtej strony. Nigdy ich nie widzieliśmy, tylko później. Jak ktoś znał niemiecki język to rozmawiał z nimi. Tak że na śródmieściu byłem tutaj na Emilii Plater do końca aż do pójścia do niewoli.



  • Co działo się z panem od momentu zakończenia Powstania już do maja 1945 roku?

 

Z 21 pułkiem poszedłem do niewoli, najpierw do Ożarowa, 17 km pod Warszawą, tam zebranych było kilka tysięcy Powstańców, następnie pociągami do Landsdorfu, obecnie Łambinowice koło Nysy, tam byłem jakieś dwa miesiące, może półtora. W każdym bądź razie byliśmy następnie przeniesieni do Bad Sulz to był taki obóz przejściowy i z tego Bad Sulz, do Banderki, to już był obóz pracy. Pracowaliśmy bardzo ciężko, w bardzo ciężkich warunkach. Stawialiśmy baraki dla Hitlerjugend, bo to była szkoła Hitlerjugend, i stawialiśmy te baraki, czyli musieliśmy najpierw wykopać kanalizację, a to było bardzo głęboko kopać, nie wiem skąd się woda wzięła, woda była, tak że do kolan staliśmy przy kopaniu tych rowów. Później karczowaliśmy drzewa, też bardzo ciężka praca, dwóch kolegów przytłukło drzewo przy ściąganiu, po wykarczowaniu i takie inne prace związane... W piekarniach... Później jak amerykanie zajęli za 20 km Erfurt, to nas ewakuowano, 200 kilometrów szliśmy piechotą do miejscowości Plauen. I cztery kilometry przed Plauen Niemcy którzy nas konwojowali zatrzymali rowerzystę, który jechał od strony Plauen i ten rowerzysta mówi do nich – gdzie wy idziecie, Niemcy mówią, że ewakuujemy jeńców polskich, a ten Niemiec mówi, przecież amerykanie są już w Plauen. Bo amerykanie otoczyli Plauen i szli od tej strony, tak że myśmy szli do amerykanów, no i Niemcy kazali nam iść jeszcze dalej, bo dla Niemców rozkaz jest rozkaz, tam mógł ktoś tam mówić im, że tam są amerykanie to ich to nie obchodziło. Ale myśmy sprzeciwili się, i powiedzieliśmy że dalej nie idziemy, to oni powiedzieli w takim razie my przywieziemy esesmanów i was tu wszystkich rozstrzelają. No dobra, to przywieźcie. Zgodziliśmy się na te warunki, ale dalej już kroku nie zrobimy. I usiedliśmy za takim mostem, ten most został za chwilę wysadzony w powietrze i minęło jakieś ja wiem z pół godziny i przyjechały dwa dżipy i dodge i nas już amerykańskie wojska zajęły nas i później wcielili nas do swoich oddziałów i w tych oddziałach byłem, pilnowałem jeńców niemieckich z kolei ja.

Pilnowałem w Backnang, wysokich dygnitarzy niemieckich w takim więzieniu. Tam były takie przesłuchania i teraz jak słyszę, że tak się strasznie wszyscy żalą, że zakładają worki na głowę w czasie przesłuchania, to ja chciałem powiedzieć, że już w 1945 roku w czasie przesłuchań prowadziło się Niemców, właśnie tych dygnitarzy z workiem na głowę, żeby nie wiedział gdzie idzie. Później trudno mu było uciekać. Więzienie było bardzo dobrze strzeżone, wyposażone w cekaemy nie w cekaemy, ponieważ ja byłem kapralem więc, ja byłem rozprowadzającym, ale koledzy którzy stali na tych budkach, takich wieżach no to mieli karabin maszynowy,. Mieli swój osobisty karabin, taki ładny piętnastostrzałowy, miał pistolet, tak że ta mysz nie przeszła nawet. Tam nie było mowy żeby ktoś uciekł. Każdy Niemiec był w poszczególnej celi, samodzielne mieli cele i wewnątrz nikt nie miał broni tylko z pałkami i tam odbywały się przesłuchania i później już zabrali tych Niemców do Dachau do tego obozu. Przedtem był koncentracyjny a później był właśnie wszystkich tych esesmanów zawieźli do tego...Był też tam doktor Mengele. I później po dwóch latach wróciliśmy do Polski.

  • Co działo się z panem po Maju 1945 roku? Czy wrócił pan do kraju? Kiedy to było?


W 1947 roku dopiero wróciłem. Służyłem dwa lata w armii amerykańskiej.

  • A w jaki sposób pan wrócił do kraju?


Zapisałewm się na transport do Polski. Ponieważ nie zdałem egzaminu... Byłem w Gladpolitz, służyłem w Gladpolitz i przeniosłem się do szkoły samochodowej, nie zdałem egzaminu i się zdenerwowałem i się zapisałem do Polski. No ale prawo jazdy zrobiłem i się okazało, żem i się przydało, bo później ze względu na swoją przeszłość akowską byłem tutaj troszkę prześladowany, śledzony...

  • Czy był pan represjonowany?


W tym sensie, że byłem śledzony, cały rok czasu chodzili za mną. Ponieważ ja byłem w Mannheim-Käfertal – to był olbrzymi obóz, sześć tysięcy było żołnierzy szkolonych, tam byłem kilka razy i później jak tutaj w kraju wróciłem, dowiedziałem się, że tam był szkolony też wywiad na Polskę. Dlatego, wszyscy ci jak wracali z tamtego obozu, byli pilnowani przez Urząd Bezpieczeństwa. Całe szczęście, że zerwałem wszelki kontakt listowny z kolegami, bo to prawdopodobnie doprowadziłoby mnie do aresztowania na pewno. Bo później jak już troszeczkę było odwilży, to ten, który opiekował się mną, bo tak początkowo pracowałem w dystrybucji mięsnej, też takim dziwnym trafem pracowałem jako kierownik sekcji personalnej na rzeźni. 4000 ludzi było, pracowało, ale opiekował się mną z ulicy Sierakowskiego, gdzie był Urząd Bezpieczeństwa miałem takiego opiekuna i później na zabawie, razem z moją siostrą cioteczną i przyznał mi się, że on opiekuje się mną i dziwnym zbiegiem okoliczności nie zostałem aresztowany i to jest ,moje szczęście. A wiedział wszystko, o mnie, o mojej siostrze. A tańczył z nią na tej zabawie. Dla milicji była zabawa zrobiona i on z nią tańczył, i to wszystko po pijanemu mi właśnie powiedział. Tak, że nie mogę powiedzieć o jakiejś represji, znaczy byłem, bo pracowałem, byłem kierownikiem transportu i zostałem zwolniony z artykułu za jakieś takie błahe przestępstwo, no ale później dlatego nie mogłem znaleźć pracy i musiałem pracować jako kierowca i całe życie, właściwie 38 lat pracowałem w spółdzielczości inwalidzkiej jako kierowca. A teraz w dalszym ciągu pracuję jako administrator domów, związku. Domy są własnością Związku Inwalidów Wojennych. Czyli całe życie pracuję wśród inwalidów.

  • A czy chciałby pan powiedzieć na temat Powstania coś czego nikt dotąd nie powiedział? Jakieś pana wspomnienia?


Moja córka jest nauczycielką, i poprosiła mnie, żebym z klasą poszedł coś przekazał o Powstaniu. I wziąłem taką całą klasę od IV do VI i całym szlakiem przeprowadziłem te dzieci, ale zauważyłem, że nie bardzo byli zainteresowani, ale to co umiałem powiedziałem, to co umiałem odtworzyć powiedziałem jak to było. Wyszedłem ze swojego podwórka i z tego podwórka poszliśmy do kanałów, i przy kanale ta klasa pojechała do siebie. Często spotykam się z pytaniem, czy Powstanie powinno być, czy nie szkoda, ze tyle ludzi zginęło. Pytania są dziwne. Każdy kto mógł, walczył w Powstaniu, ponieważ mógł, bo musiał mieć broń, bo gdyby nie miał broni to nie mógł walczyć, to nie było mowy o tym. Dużo było chętnych do walki z Niemcami, ale niestety broni było tak niewiele, że nie dla wszystkich wystarczyło. Najlepszy dowód, że na Starym Mieście każdy z nas miał broń natomiast na Śródmieściu była broń tylko na posterunkach, nikt nie afiszował się z bronią po ulicach pomimo tego, że chodzili, spacerowali. Zupełnie innych charakter miało Powstanie na Śródmieściu a inny charakter na ... Czy jestem zadowolony, że nie wyzwolili nas Rosjanie? Jak najbardziej. Jeżeli by nas wyzwolili Rosjanie to prawdopodobnie bym tu nie siedział i nie opowiadał tak ładnie co przeżyłem. Dzięki niestety temu, że poszliśmy do niemieckiej niewoli przeżyliśmy, ponieważ byliśmy na prawach jeńców wojennych i Niemcy dochowali to. Natomiast Rosjanie nie uznawali żadnych jeńców wojennych. Najlepszy dowód – syn Stalina nie był zwolniony z obozu pomimo tego, że był też jeńcem wojennym, nie był zwolniony przez niego bo nie uznawali. Tak że jeżeli ktoś mi powie czy jestem zadowolony, ze poszedłem do niewoli niemieckiej – tak, no niestety tak, bo dzięki temu żyjemy wszyscy, nie znaleźliśmy się na Syberii, bo moi przyjaciele, których po wojnie później zapoznałem, miałem takiego przyjaciela, już nie żyje, mieszkał w białostockim to znalazł się w 1945 roku w Ostaszkowie, tam gdzie byli nasi oficerowie wymordowani. Czyli wszystkich akowców Rosjanie wywieźli do Rosji, na Sybir. Tak, że dzięki temu, że Niemcy uznali Czerwony Krzyż i konwencję Genewską – żyjemy. To są moje takie jakieś odczucia, jeżeli chodzi o Powstanie. A że czekaliśmy, że przyjdą wojska polskie ze wschodu, to czekaliśmy rzeczywiście. Zawsze trwały różne wymiany zdań czy są w Aninie już czy w Otwocku czy może w Wawrze. Bośmy czekali, bo to przecież była jedyna strona która powinna nas wyzwolić, a się później okazało, że nikt ich tu nie zapraszał. Tak, że trudno żeby oni mieli nas wyzwolić – dowództwo Armii krajowej wcale nie zapraszała ich do tego żeby oni zdobyli Warszawę i co? I przejęli by władzę? Jakby się to stało? Oni sami by poszli dalej a tu zostawili dowódców, komendantów miast akowców? Chyba to jest niemożliwe. Kiedyś jak byłem dzieciakiem 16stoletnim chłopcem to nie wiedziałem o co chodzi, ale teraz jak już jestem dorosłym człowiekiem doszedłem do wniosku, że przecież to niemożliwe było, żeby oni nas wyzwolili i zostawili władze przez nas obraną, załóżmy. Tak, że w ten sposób mogę odpowiedzieć na pytanie po latach, że czekaliśmy na nich a oni nie przyszli, znaczy przyszli bo tak się dziwnie składa, że mojej macochy brat rodzony to generał Berling. Czyli ja czekałem na niego. Nawet koledzy się śmieli, że jak przyjdzie Berling to pamiętaj o nas, żebyś nie zapomniał, jakieś stanowiska czy coś. Naturalnie to było żartem, a Berling rzeczywiście wysłał wojska, swój batalion, który niestety zginął bo nie dostał żadnej pomocy poza piechotą, ani artylerii nie dostał, ani samolotów, nic i dla tego ci chłopcy musieli zginąć, a zapowiadało się, że pomogą nam i powinni nam pomóc, ale nie z taką historią którą się zakończyło... którą inni koledzy doświadczyli wyjeżdżając na Sybir i do Rosji

Warszawa, 2 grudnia 2004 roku
Rozmowę prowadziła Joanna Oraczewska
Stefan Dańcewicz Pseudonim: „Strzała” Stopień: kapral Formacja: Batalion PKB „Wkra”, oddział por. „Leszka", oddział „Barry” Dzielnica: Stare Miasto, Śródmieście Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter