Tadeusz Dołowski

Archiwum Historii Mówionej
  • Rozmawiamy z panem Tadeuszem Dołowskim, który podczas Powstania Warszawskiego był wysiedlony, tak jak niemal cała ludność cywilna Warszawy. W roku 1944, 1 sierpnia, wybuchło Powstanie. Miał pan wtedy szesnaście lat. Czy zapamiętał pan ten moment?

Te niedobre sprawy, to się pamięta bardzo dobrze. To, co wczoraj było, człowiek nie pamięta, ale te złe sprawy, człowiek pamięta.

  • Mieszkał pan wtedy po praskiej stronie Wisły, na Grochowie?

Tak. Prawidłowo – Gocławek. To nadal jest Gocławek. Do ulicy Czechowieckiej, tak jak pętla tramwajowa i kanałek płynie – nie wiem, czy on teraz kryty jest czy nie – po stronie Czechowieckiej [jest] Gocławek, a po drugiej stronie – do Grochowa jeszcze należy.

  • Dzień 1 sierpnia. Był pan wtedy u siebie, na miejscu?

Tak, byłem.

  • Czy to się czymś charakteryzowało?

Rozmawiało się między sobą na ten temat.

  • Czy widać było jakieś grupy zorganizowanych, młodych ludzi?

Miałem kolegów, to skrycie pakowali się. Jeszcze można było przejść, to było jeszcze przed pierwszym.

  • Jak wyglądał krótki fragment Powstania na Pradze? Bo to krótko, kilka dni tylko trwało

. Na Pradze, to może bardziej, ale tam [u nas], to się nic nie działo takiego. Ci powstańcy, którzy byli, to się przemieścili, ale jeszcze przed pierwszym. Miałem kilku kolegów. Ja nie brałem udziału, nie byłem.

  • Jak w takim razie rozwijała się sytuacja? Ciągle byli na miejscu okupanci, Niemcy, prawda?

Tak.

  • Jaki był ich stosunek do ludności cywilnej, do was wszystkich?

Niemcy tam byli, nie wiem dokładnie, ale gdzieś do 26 sierpnia. Tę datę pamiętam, bo 26 sierpnia nas wywieźli.

  • A przedtem?

Przedtem, to normalnie wykorzystywali nas. Jak [jest] szosa rembertowska, to my mieszkaliśmy przed szosą rembertowską. Po drugiej stronie – to było jeszcze przed wojną, [była] huta szkła, ona w 1939 roku się spaliła – i były domy pracownicze dla hutników. Jak w stronę Rembertowa się idzie, po prawej stronie budynki. Nie wiem, czy jeszcze są, bo już dawno nie byłem, ale chyba są. Niemcy nas skoszarowali tam, w tych budynkach.[…]

  • Wtedy Powstanie już trwało?

Powstanie już było. Front się zatrzymał w Międzylesiu. Nas nocą zgrupowali, utworzyli pewną grupę i nocą prowadzili nas na okopy. Nocą kopaliśmy okopy, a w dzień spaliśmy, właśnie w tych budynkach, skoszarowani.

  • Czy to dotyczyło tylko mężczyzn, czy w ogóle wszystkich?

Nie, grupy tworzyli. A 26 sierpnia już czuli, że coś będzie, że front może się zbliżyć, to nas wywieźli – tę grupę, która na okopy chodziła i dołączyli innych, przygodnych.

  • Pan był z rodziną czy sam?

Sam byłem wywieziony, rodzina została.

  • Kto wchodził w skład rodziny?

Dwóch braci. Mam brata starszego, a młodszy o pięć lat ode mnie już nie żyje, ale w tym czasie żył.

  • Rodzice byli?

Rodzice tak, byli.

  • Zostali na Grochowie?

Do naszej rodziny jeszcze należała babcia, mamy mama i siostra mamy, niedołężna była, na zanik nerwów chorowała. Tak że rodzina była spora.

  • Ich nie wypędzili?

Nie, tylko tę grupę, która chodziła na okopy i przygodnych połapali, pobrali.

  • Czyli z rodziny pan jeden się tam dostał?

Tak. I niektórzy znajomi z okolicznych budynków. Wywieźli nas ciężarowym samochodem pod cerkiew na Pradze. Tam winkiel jest, za bazyliką. Myśleliśmy, że nas tam rozstrzelają. Ale nas trzymali jakiś czas i przyszła żandarmeria z blachami. [Nie wiem], jak oni [się] tam po swojemu nazywali. Na łańcuchach mieli blachy, wizytówka ich. Takie mordy były, że nie dało się patrzeć. Przez most Kierbedzia przechodziliśmy, przeprowadzali nas. Widziałem, jak przy placu Zamkowym przemykali powstańcy, chyłkiem się przemieszczali. A Niemcy byli między nami bezpieczni, bo się kryli między nami.

  • To był już koniec Starówki, ostatnie dni, tak?

26 sierpnia, tę datę pamiętam.

  • Pan wtedy już pracował?

Pracowałem, bo trzeba było pracować.

  • Miał pan szesnaście lat, gdzie pana zatrudniono?

To były Strażackie Zakłady Przemysłowe, Kaleńska 3, na Pradze, na Grochowie nawet to jest, przed Wiatraczną. Płóciennik i Steier – to była taka spółka. Tam wszystko robiliśmy dla straży. Wątły chłopaczek byłem. Robiliśmy wlewniki, dla straży wszystko się robiło, a dodatkowo robiliśmy, bo to było na czasie, wlewniki do mielenia mąki. To były korpusy żeliwne, duże i trzeba było wchodzić do środka ze szlifierką i do żywego odlew wyszlifować, bo to później lakierowane było, malowane, bo to na mąkę szło – walce ciężkie i ciężka praca była.

  • Wszystkich pracowników tego zakładu wywieźli?

Nie, zakładu nie, już zakład był nieczynny wtedy, bo front się zbliżał. Jak ruskie szli, to nas wszystkich zwolnili, czyli fabryka nieczynna była w tym czasie.

  • Wróćmy do przemarszu przez most Kierbedzia. Widział pan przemykających powstańców na Starówce.

Tak. I przez Mariensztat [szliśmy], to przecież otwarta przestrzeń była. A Niemcy się kryli między nami. Bednarską w górę, Bednarska płonęła, pojedynczo tylko można było iść. Bednarską, chyba Wolską przeprowadzali nas. Widziało się, jak na pierzynach, przy cekaemach siedzieli Niemcy. A po drugie – oddziały, które likwidowały Warszawę. Szedł [taki z] miotaczem ognia po piwnicach, to się wszystko paliło, a później rzucali granaty czy jakieś materiały wybuchowe i leciało wszystko.

  • Dotarliście pewnie do kościoła świętego Wojciecha?

Już tak wszystkiego się nie pamięta dokładnie. Na Dworzec Zachodni. Na Dworcu Zachodnim jeszcze chodziły elektryczne pociągi. Załadowali nas w elektryczne pociągi i do Pruszkowa. Tam między innymi ładowali rodziny całe, cywilne i wywozili do Niemiec. I nas wywieźli. Tak przykro było… W Niemczech spokój. Jak już przekroczyliśmy granicę, to otworzyli nam wagony nawet, wody można było się napić.

  • Dokąd dojechaliście?

Jeśli dobrze pamiętam, to był punkt zborny Zoest. Mogę nie pamiętać dokładnie, ale to jakoś się chyba utrwaliło mi w pamięci – Zoest. Tam wyrobili nam dowody, takie z wroną, normalne dowody.

  • Jako pracownikom?

Tak. Później grupy połączyli i wywieźli nas do Westfalii, miasto Hagen. Tam Grintal był, główna fabryka, duża.

  • Jak się nazywała?

Grintal chyba. Ale ja trafiłem do Hagen-Haspe, taka dzielnica Hagenu. Tam był zakład nieduży, nas tam było osiemnastu.

  • Co robiliście?

Podzielili [nas]. Jak pracowałem w zakładzie, [jeszcze w Warszawie], to kiedyś dyrektor wezwał mamę i mówi: „Wie pani, on wątły chłopaczek jest, my damy go do spawacza”. Uważali, że spawacz to lekka praca. Przecież sobie parzyłem ręce… Ale nauczyłem się roboty. Potrafiłem takiego „pijaczka”… W wolnym czasie robiło się kotły do bimbru. Szybko się nauczyłem roboty, bo tam mieliśmy nadzór niemiecki. W tym zakładzie pracowałem też przy samochodach. Przychodziły samochody z frontu i [była] tak zwana schnelldiss – szybka naprawa. To na Kaleńskiej przy samochodach pracowałem, już ze spawaczem.

  • Ta umiejętność przydała się panu potem w obozie?

Tak. Był podział. Ten będzie robił to, ten to, ten to. […] Którzy fachowcy byli, jak tokarz czy inny, to jako tokarz pracował. A ja powiedziałem do Niemca: Herr Meister, ich Elektroschweisser. Wziął mnie, mówi: Gutt, du Elektroschweisser. I pracowałem. Akurat miałem siedzącą pracę: małe detale do samochodów, do czołgów, spawałem niektóre elementy. Ale różne były przypadki.
  • Długo to trwało?

To trwało gdzieś do 4 grudnia 1944 roku.

  • Dlaczego ta data była przełomowa?

Spalili nam baraki, ale zakład jeszcze szedł.

  • Kto spalił?

Amerykanie. Bombardowanie, nalot był i baraki nam się spaliły. Mieszkaliśmy kątem w fabryce. Tam były ogromne piece, gdzie całe płyty do czołgów wsuwali i to na okrągło szło.

  • Nalot nie uszkodził fabryki?

Fabryki jakoś nie. Częściowo, ale to szybko się naprawiło i fabryka szła. Ale dokładnie, dokąd szła, to już nie pamiętam. W każdym razie jeszcze chyba przez Nowy Rok, do któregoś. Już nie pamiętam. W każdym razie do wczesnej wiosny chyba.

  • Ale nie wspomina pan tego jakoś bardzo źle?

Nie. Niektórzy Niemcy to nawet byli tacy, że nie dał do ręki, ale powiedział, żeby sobie wziąć: kanapkę miał swoją, to dał. [Czasem] też wychodziliśmy. [Na przykład] jak kopanie kartofli było. Mogliśmy wychodzić, bo trafiliśmy tak, że nas, Polaków, było osiemnastu. Tylko pominąłem, że w krótkim czasie sześciu zabrali pod francuską granicę, na okopy. Zostało nas dwunastu w fabryce. Mniej więcej we dwunastu utrzymaliśmy się do końca.

  • Jakie były warunki?

Zupkę przywozili z Grintalu, z tej głównej fabryki. Myśmy tak trafili, że byli z nami Holendrzy w fabryce, Belgowie i Francuzi Oni byli lepiej traktowani, zwłaszcza Holendrzy, Belgowie też. Byli i Włosi z ugrupowania Badoglio, to ich traktowali bardzo źle, gorzej niż nas, bo jak jeńców. Było trójprzymierze, ale Badoglio jakoś się wyłączył.

  • Mówił pan, że do wiosny to trwało?

Gdzieś do wiosny wczesnej. Później już, jak unieszkodliwili fabrykę, to nas zgrupowali i trzymali pod bramą. Tak wyglądało, jakby nas mieli gdzieś przewieźć. Mój teść – wtedy [jeszcze] nie był moim teściem, akurat tak trafiłem – dobrze rozmawiał po niemiecku. I jeden Niemiec ukradkiem nam powiedział, żebyśmy uciekali, żebyśmy szli i my się puściliśmy w Reise. w miasto. Ale mieliśmy dowody wydane normalnie, jak byliśmy zwolnieni z pracy. A [Niemcy] najprawdopodobniej czekali na samochód, mieli nas gdzieś wywieźć. Wałęsaliśmy się po mieście, za miasto całkiem wyszliśmy. U bauera. kilka dni byłem.

  • Nie mieliście pomysłu, co robić dalej?

Jak ktoś nas zaczepił, to mówiliśmy, że fabryka kaput., a my idziemy do andere Fabrik. Jakieś miasto było dalej, to mówiliśmy, że do tego miasta idziemy.

  • Trzymaliście się wszyscy razem?

Nie, bo już trudno było się utrzymać. Do chałupy się weszło, poprosiło się… Wielkanoc chyba była, bo poczęstowali nas nieraz kawałkiem ciasta. Byli ludzie i ludziska. Poza miasto poszliśmy i się po dwóch połączyliśmy, żeby nie taką grupą iść. Przechodziliśmy koło stodoły [gdzie] Niemiec, bauer. widłami gnój ładował na wóz. Mówimy, że pomożemy. Dobra, zgodził się. Nawet nie wiedziałem, jak widłami operować, dopiero mi pokazał, że nie tak się wbija, tylko płazem, żeby się odrywał nawóz. Na pole [to] roztrząsaliśmy. Tak dobrze nam dali pojeść! Przy chlewiku nam posłanie zrobili, [tam] spaliśmy, a ja się rozchorowałem strasznie. […] Stosunkowo młodzi ludzie byli, nie wiem, dlaczego on nie był w wojsku, bo młody człowiek był i ona młoda. Dzieci nie mieli, zapamiętałem.

  • Długo pan tam pozostał?

Kilka dni.

  • Wydobrzał pan?

Tak, wydobrzałem. Gorączki dostałem i – pamiętam jak dziś – wołałem: „Mamo! Mamo!”. I ona przyszła z jakimiś kropelkami. Młoda dziewczyna była. Jakoś wydobrzałem, a jak wydobrzałem już, stamtąd kazali nam iść dalej.

  • W jakim kierunku szliście?

Za wschodem słońca, na wschód. Szliśmy, pole było i chałupy, ale wyludnione. Gdzie się człowiek zatrzymał, to psami poszczuli. Tak, jak się trafiło. Kilka dni nic nie mieliśmy w ustach. Bauerzy . nam dali kartofli, ale to surowe. Widzieliśmy jakiś obóz, Ukraińcy byli w tym obozie. Mówię: „Żeby nas wzięli do tego obozu, to chociaż pochlipajki by nam dali”. Nie chcieli nas przyjąć, powiedzieli, żeby iść na Polizei, dadzą nam rozpisku… Starszy człowiek był, starszy policjant, emeryt już chyba, mówi: „Po co wy tam pójdziecie? Przecież tam głód jest”. Kilka dni byliśmy, ale nas okradali, bo jak chochlę lał, to im lał jak pasuje, a nam troszeczkę, żeby temu drugiemu więcej wlać. Byliśmy tam może kilka dni, tej pochlipajki… Ale to wszystko mało było. Co tu robić? Kartofli trochę mieliśmy, to przez sen powyciągali nam te kartofle, na surowo pojedli. Myśmy nawet nie czuli, bo byliśmy tacy zmęczeni.

  • Już byliście na terenie Polski czy jeszcze nie?

Nie, to w Niemczech było cały czas. Z tego obozu uciekliśmy pod drutami. Oni tam wychodzili, też sobie chodzili trochę na Reise. Idziemy, idziemy. To górzysty teren był. Weszliśmy na taką drogę, że tylko szosa była, a tu góry i tu góry. […] Spotkaliśmy dwóch chłopaków młodych, takich Hitlerjugend, jeden miał skaleczoną rękę. Miałem kawałek bandaża, bo nieraz się poparzyłem, jak spawałem, to do lekarza chodziłem. Prysło mi kiedyś, jak spawałem, taka szlaka, w oko, aż się oko zamknęło. […] Rozpisku dali i do lekarza chodziłem w Hagen-Haspen. Miałem bandaż i zawinąłem mu rękę, a oni nam dali po kawałku chleba. Szli w jedną stronę, uciekali przed Amerykanami, a myśmy szli na wschód.

  • Długo jeszcze trwała ta droga?

Jak weszliśmy na tę drogę, minęliśmy cekaem [który] stał na trójnogu i kilku Niemców było – oni nie zwracali na nas uwagi. To szosa była i tą szosą się szło, tu góry i tu góry, wąwóz. Usiedliśmy. Już wcześniej zjedliśmy to, co nam dali. Czołgi idą, a my się nie ruszamy, siedzimy przy szosie. Białe gwiazdy. Amerykanie! Tak front przeszedł, bez żadnego strzału. I poszły te czołgi. Rzucili nam skrzynkę, bo myśmy mieli litery „P” przypięte. Rzucili nam skrzynkę – puszki były z mięsem, herbatniki i kawa, jak herbata paczkowana. Dalej idziemy. Sklep był. Mnie się buty rozleciały, miałem takie Holtzschuhe, drewniane butki drążone, zakopianki. Papierami się nogi okręcało, aż rany były, ja i teraz mam nogi kancerowane. I buty sprzedawali. A nam płacili [za pracę], parę marek miałem. Jak jeszcze był spokój, po piwo z kanwią się chodziło od tyłu, jak pijalnia była. [Dla nas] okienko było, można było pójść i kupić piwo.

  • Kupił pan buty?

Buty kupiłem, kamasze. Człowiek był wolny, taki ucieszony! […] Jak w garażach pracowałem, to nas monterzy uczyli – że to się przyda nam może. I potrafiłem prowadzić wóz. Na podwórzu ogromny bicykl stał, ciężarowy, duży wóz. Lekko górzyste tereny były. Patrzę, a Niemiec wyszedł, cywilny, kluczyki mi oddał. Zapaliłem. „Kle-kle-kle-kle… – trzeba podgrzewać, bo to diesel – kle-kle-kle…”. Zapalił: „Bach-bach-bach…”. Napchało się ludzi! Jedziemy za słońcem, na wschód.

  • Daleko dojechaliście?

Góra jest. Jedziemy, jedziemy a na skrzyni było dużo ludzi. I cywile, i z dziećmi. „Szofer, szofer! Stawaj, stawaj!” – trochę po rusku. Oni widzieli, a ja nie widziałem: jak szosa schodzi w dół, barykada była. Zatrzymałem się, łuk szosy widziałem, ale barykadę widziałem też już, bo jeszcze podjechałem kawałek. A tu z cekaemu: „du-du-du-du-du!”. Ci, co byli wyżej, to parę osób zginęło. A ja – wąska jezdnia – na wstecznym do tyłu takim ciężkim wozem zjechałem.

  • Kto był za barykadą?

Niemcy, niemiecka barykada była jeszcze. A później już Amerykanie zabrali nam samochód i tym samochodem powywozili nas do punktu zbornego. Nie wiem, to jakiś klasztor był czy coś. To wieczór był, to nie pamiętam, co było. Tam przede wszystkim zrobili nam taką robotę, że ho-ho!

  • Mianowicie?

W rękawy proszek DDT, bo to się ruszało wszystko, w nogawki, spodnie uchylić i szprycą. Jak to zaczęło chodzić wszystko! Stamtąd powywozili nas. [Jaka] to była miejscowość, tego dokładnie nie wiem […], ale blisko francuskiej granicy. Poniemieckie koszary były, tam nas powywozili. Ogromne koszary poniemieckie, tam ze 40 000 ludzi było. Amerykanie nam dawali dobrze jeść, ale nudy były.

  • Już nie mieliście nic do roboty?

Nie. Tam wesela były, ludzie się żenili. Z Powstania byli ludzie powywożeni, cywile, z dziećmi, całe rodziny. I agitacja była.

  • Żeby na Zachód?

Na Zachód, do Francji, do kompanii wartowniczej Niemców pilnować. Byłem we Francji, tylko nie pamiętam, jaka to miejscowość, bo to mała miejscowość Amevil, Lunevil, coś takiego […]. To by trzeba może na mapie zobaczyć.

  • Rzeczywiście wstąpił pan…?

Tam umundurowali nas, amerykańskie mundury nam dali, hełmy i Niemców żeśmy pilnowali.

  • Długo to trwało?

Jesienią dopiero wróciłem.

  • Jesienią 1945?

Tak, jesienią 1945.

  • W jakich okolicznościach pan wracał? Czy była jakaś akcja powrotu?

Akcja dlatego, że jak się do żłobu dorwą, to później każdy… O kucharzach mówię. Myśmy porcje dostawali dobre, ale kucharze tam się zadomowili już, dziewczyny mieli, to podkradali. Później już tak było, że człowiek chciał z tego obozu iść, bo podkradali.
  • Jak wyglądał powrót do Polski?

Powrót do Polski – pociągiem. Takie piękne tereny były! Śliczne, Boże kochany! I pod eskortą amerykańską… Nie to, że nas pilnowali, tylko żeby nam coś się nie stało. Do Częstochowy przywieźli. W Częstochowie nam wyrobili karty repatriacyjne. […]

  • Przydała się panu na coś ta karta repatriacyjna?

Później się chodziło po punktach… A do Warszawy mieliśmy wolne przejazdy na tę kartę. Normalnie, tramwajem przyjechałem z Dworca Głównego, bo myśmy nie płacili. W mundurze amerykańskim wróciłem. Chłopaczek mnie spotkał. Mówię: „Rodzina, nasi żyją?”. A on wyrwał i leci naprzód. Mówię: „Chociaż by bagaże wziął ode mnie”. Miałem tych majdanów: mundury, płaszcze, inne rzeczy. Wpadłem do domu, wyszli już naprzeciwko.

  • Dom ocalał?

Ocalał.

  • I rodzina była w komplecie?

Tak. Tego domu już nie ma, bo to staroć był. Ładny budynek był.

  • Bardzo ładne zakończenie, że wrócił pan w mundurze zwycięzcy.

Wróciłem do tego samego zakładu.

  • Pracował pan znowu?

Nadal pracowałem na Kaleńskiej. Do szkoły zacząłem chodzić, bo miałem trzy klasy zawodówki skończone. Później zacząłem chodzić do DKT, tam gdzie szkoła Wawelberga, Rakowiecką do końca.

  • Skończył pan Wawelberga?

Nie, to były kursy techniczne.


Warszawa, 16 pazdziernika 2008 roku
Rozmowę prowadziła Iwona Brandt
Tadeusz Dołowski Dzielnica: Gocławek

Zobacz także

Nasz newsletter