Wacława Zarzycka

Archiwum Historii Mówionej

Jestem Wacława Zarzycka z domu Jemiołkowska, urodzona 3 czerwca 1931 roku. [Urodziłam] się w Ostrowi Mazowieckiej, gdzie rodzice wyjechali na osiem lat. Urodziłam się z moim młodszym bratem w Ostrowi Mazowieckiej, a starszy brat urodził się jeszcze w Warszawie. Rodzice w 1939 roku wracają do Warszawy w grudniu, dlatego że ojciec mój już nie mógł być dłużej w Ostrowi Mazowieckiej, bo był prezesem Związku Kupców i ciągle słyszałam, że by wisiał na pierwszej latarni. Nie wiedziałam dlaczego – dzisiaj rozumiem, po przeczytaniu książki profesora Jana Nowaka [Jeziorańskiego].

  • Jak zapamiętała pani swoje dzieciństwo sprzed wybuchu wojny?

Miałam starszego i młodszego brata, jestem w środeczku. [Różnica między nami] po pięć lat. Rodzicom się dobrze powodziło. Ojciec mój był bardzo pracowity, mamusia natomiast opiekowała się nami. Przed wojną była u nas nawet pomoc domowa. Urodziłam się w małym domku z ogrodem. Potem rodzice się przenieśli do centrum Ostrowi Mazowieckiej, gdzie pamiętam jak dzisiaj wybuch wojny, bo trzy bomby uderzyły w rynek, a ja z młodszym bratem szłam za mamusią i wchodziłam do sklepu. Zdążyłam zamknąć drzwi i [słyszałam] straszny huk. Zaczęłam potwornie krzyczeć, dostałam po buzi w domu od mamusi, podobno dostałam wytrzeszczu oczu, strasznie się wystraszyłam. Już dotarło do mnie (miałam wtedy osiem lat), że jest wojna. Wyruszyliśmy w rajzę dwanaście kilometrów nocą, nie wolno było... Opuściliśmy Ostrów Mazowiecką i już ojciec mój z nami nie wrócił. Wróciła mamusia z nami z powrotem, już jak Niemcy weszli.
Niemcy urządzili łapankę na Żydów. Ponieważ moja mamunia czarna, ja też czarna, ale brat mój najmłodszy był blondynek, trzymała mamusia go na ręku i Niemcy kazali wszystkim zejść na dół (myśmy mieszkali wtedy na pierwszym piętrze), bo zgarniali z całej Ostrowi Mazowieckiej Żydów. I do mamusi mówią Raus. Strasznie się bałam, bo zobaczyłam pierwszy raz w życiu gestapo i schowałam się za sukienkę matczyną. Na to sąsiad, który znał niemiecki zorientowany w sytuacji powiedział, że: „To jest Polka, proszę zobaczyć, ma synka blondyna”. Nie legitymowali, tylko tak [popatrzyli] i zostawili nas wtedy. Kazali wszystkim zejść, a kto by został, to byłby rozstrzelany na górze. Całą grupę, około stu Żydów wyprowadzili do lasów warszawskich, gdzieś trzy kilometry od Ostrowi Mazowieckiej i tam ich rozstrzelali. Potem się o tym dowiedzieliśmy.

  • Kiedy to było?

To był gdzieś listopad, bo w grudniu mamusia nas wysłała z młodszym bratem do Warszawy a sama likwidowała mieszkanie i wróciła w grudniu. Na święta już byliśmy w Warszawie wszyscy.

  • Gdzie państwo mieszkali w Warszawie?

W Warszawie najpierw wróciliśmy... koło alei 3 Maja [jest] mała uliczka – Franciszka Salezego 1 mieszkania 10 i tam mieszkaliśmy. Były tam cztery kamienice i było blisko gestapo. Tata mój miał już wcześniej przed wojną jeden sklep na Marszałkowskiej 102 i zaczął szukać mieszkania. Przeniósł nas za rok, bo zaczęliśmy z bratem chodzić do szkoły na Smulikowskiego. Zaczęłam chodzić do drugiej klasy, bo do pierwszej chodziłam w Ostrowi Mazowieckiej. Rodzice wynajęli mieszkanie róg Żelaznej i Ceglanej (Ceglana 16 mieszkania 17) i tam nas zastało Powstanie Warszawskie.

  • Przed wybuchem wojny chodziła pani do szkoły w Ostrowi Mazowieckiej, co to była za szkoła?

Chodziłam do pierwszej klasy. [To była] szkoła podstawowa, ale dzisiaj nie pamiętam, jaka to była szkoła.

  • Kontynuowała pani naukę później w Warszawie w czasie okupacji?

Przeprowadziliśmy się w ciągu roku szkolnego i rodzicom bardzo zależało, żebyśmy z bratem nie stracili roku, to zatrudnili nauczycielkę, która przerabiała ze mną drugą klasę. Do trzeciej to już chodziłam do szkoły prywatnej (pani Wiewiórska) róg Siennej i Żelaznej.

  • Proszę coś więcej opowiedzieć o tej szkole.

Pamiętam tylko, że chodziłam rok do tej szkoły. Dlaczego? Jechałam tramwajem z jakąś nauczycielką (szczegółów nie pamiętam), podeszła do nas konduktorka i wyszeptała do mojej nauczycielki, żeby natychmiast wysiadała ze mną na następnym przystanku, bo z pomostu Niemcy się interesują tą małą (czyli mną), że jestem czarna, to jestem Żydówką. W korzeniach mam francuską krew, ale nie żydowską. Wysiadłyśmy na pierwszym przystanku i pieszo dotarłyśmy do domu. [Nauczycielka] zastała mamusię i opowiedziała o całej tej historii. Rodzice się bardzo przejęli, ponieważ u mojego taty pracowała była wychowanka sióstr urszulanek, u Niżyńskiej tatuś mnie przekazał już na wakacje najbliższe do Rokicin małopolskich, do urszulanek, gdzie spędziłam wakacje. Nie wracając do Warszawy, przekazana zostałam znów przez nauczycielkę do Krakowa. Z tym że na święta rodzice przyjeżdżali.

  • Który to był rok?

1941 tak. Już od 1941 roku jestem w Krakowie po wakacjach.

  • Kiedy wróciła pani do Warszawy?

Do Warszawy wróciłam… Jak się rok szkolny kończył, to mamusia po mnie przyjeżdżała czy tata, czy ktoś z pracowników ojca i zabierali mnie. Na każde święta, na każde wakacje przyjeżdżałam.

  • Czym zajmowała się pani rodzina w czasie okupacji?

W czasie okupacji mamusia nie pracowała, zresztą chorowała bardzo. Tatuś miał na Marszałkowskiej 102 trzy sklepy, jeden po likwidacji z odzieżą, z paltami z kołnierzami i dwa sklepy (jeden na nazwisko mamusi, Zofii Wandy Jamiołkowskiej, a drugi na nazwisko siostry swojej, Buzdygan Jadwiga i Bolesława jej męża) hurtowni guzików. Te sklepy ósmego dnia Powstania Warszawskiego zaczęły płonąć. Mojego ojca tam [Powstanie] zastało pod Marszałkowską 102. Tatuś do nas przyszedł zarośnięty dopiero po dwóch tygodniach, bo nie mógł się do nas dostać z uwagi na to, że po drodze byli Niemcy i ulicami nie było mowy [przejść], czekał, aż przebicia [będą] piwnicami, bo był kontakt. Na części ulicy byli nasi, a część trzeba było podziemiami przechodzić. I tak dwa tygodnie wędrował z Marszałkowskiej do Ceglanej.

  • Proszę opowiedzieć o wakacjach 1944 roku, kiedy dotarła pani do Warszawy? Jak pamięta pani Warszawę sprzed wybuchu Powstania?

Ostatnio wróciłam z Krakowa w 1944 roku. Mamusia mnie przywiozła, bo pamiętam, że tak byłam zadowolona, że już jestem w Warszawie, że zostawiłam płaszczyk wełniany, którego mamusia potem szukała w czasie Powstania Warszawskiego. Dworzec Główny był tak jak w centrum – Marszałkowska, Aleje Jerozolimskie – takie drewniane schody były i wtedy wróciliśmy do Warszawy. Na wakacje... Ponieważ jedna z ekspedientek, która na Żeraniu miała domek, pracowała u tatusia, tatuś postanowił ten jej domek wynająć [na wakacje]. Ona się przeniosła do rodziny, a my mieszkaliśmy tam, żebyśmy byli blisko Warszawy. Byliśmy z mamusi najmłodszą siostrą. Codziennie płakałam, że Warszawa się pali, po nocach wyłam dosłownie, że rodzice tam są. W sobotę tuż przed wybuchem Powstania Warszawskiego, tatuś przysłał po nas ciężarowy samochód – zlikwiduje nam te wakacje i wracamy na to piekło do Warszawy, że bezpieczniej będzie w Warszawie.

  • To już było w czasie Powstania?

Nie. Tuż przed Powstaniem.

  • Wspomniała pani, że Warszawa płonęła.

Płonęła, bo w nocy były bombardowania. Warszawa była bombardowana przez Niemców.

  • Kiedy to mogło być?

To był koniec lipca 1944 roku.

  • Gdzie zastał panią wybuch Powstania?

Wybuch Powstania zastał mnie na placyku róg Żelaznej i Ceglanej. Byłam z mamusią, z młodszym bratem, a starszy brat nam przepadł, nic nie powiedział, kiedy będzie Powstanie. Okazało się, że jego komenda była na Waliców i on należał do AK.

  • Czy ktoś w rodzinie wiedział o tym, że pani brat jest w konspiracji?

Nikt nie wiedział. On, żeby go krojono żyletką i tak by nic nie powiedział.

  • Czy ktoś jeszcze z pani rodziny był w konspiracji?

W czasie Powstania Warszawskiego [w konspiracji] była ojca siostra z mężem –Buzdyganowie, ale byli po drugiej stronie Alej Jerozolimskich.

  • Jak zapamiętała pani wybuch Powstania?

Zrobiła się cisza. Naturalnie byłam bardzo żywym dzieckiem, wyglądam przez okna od strony Żelaznej, bo mieliśmy okna od strony Żelaznej i na podwórko i tam była fabryka marmolady vis-à-vis z drugiej strony, a z drugiej stolarnia. Jak wychyliłam się, patrzę, Niemcy idą z karabinami maszynowymi, po dwóch ich chodziło. Jak ja to powiedziałam mamusi, to strasznie mnie skrzyczała, że dlaczego wyglądam, że mogą do mnie strzelić, że mogą mnie zabić! I to, że nie ma brata... Nie ma taty, bo tata został na Marszałkowskiej, mamusia jest tylko z nami. [Jesteśmy] tylko z młodszym bratem, który miał wtedy osiem lat, a ja miałam trzynaście, jak wybuchło Powstanie Warszawskie.
Zaczęły się pojedyncze strzały. Okazało się, że w stolarni był [ukryty] Niemiec w beczce, który jak ktoś przechodził, [to strzelał]... Wszyscy się dziwili, że pojedyncze osoby giną, jak ktoś się pojawi na podwórku. Nawet w naszym lufciku była kulka, bo mój brat najmłodszy... Naturalnie od razu siedzieliśmy w piwnicy. Mamusia karmić nas chodziła na górę (dokąd miała czym), a mój młodszy brat wyglądał zawsze przez lufcik. W pewnym momencie mamusia zauważyła, że jest kulka w lufciku (no zabiłby go), ale nie wiedziała, skąd to się wzięło? Dopiero jak mój brat nam złożył pierwszą wizytę, jak się pojawił (ten, który należał, Boluś, był uczestnikiem Powstania Warszawskiego), to stał z karabinem dosyć długo, wypatrując. Ale ktoś [inny] wypatrzył tego Niemca, to straszną masakrę z niego zrobili, bo widziałam, jak przenosili go na noszach... Od połowy Ceglanej było getto, już naturalnie nieczynne było i tam do tego gruzowiska go przenieśli, co dalej zrobili z nim – nie wiem.

  • Co działo się z panią dalej w czasie Powstania?

Jak tatuś przyszedł do nas, to nas zabrał, bo obok była równoległa Grzybowska i już byli Niemcy, więc było bardzo niebezpiecznie. Na Chmielnej 24 tatuś wynajął u państwa Piaseckich pokój, gdzie miał magazyn towarów, bo wszędzie lokował pieniądze, nie wiedział, w co ma lokować, ulokował między innymi w guziki i w różne rzeczy, i przeniósł nas na Chmielną 24. Ale tam był jeden pokoik ciasny dosyć i tatuś powiedział, że idzie na drugą stronę, bo tam ma siostry swoje rodzone, a my mamy tutaj czekać na wieści. Przyszedł potem do nas, przechodził przez Aleje Jerozolimskie, ja też przechodziłam dwa razy, dlatego że mamusia dostawała ataków i ja informowałam tatusia i tatuś potem nam kazał przejść z powrotem na tamtą stronę. Jak przeszedł raz, to zabrał mojego młodszego brata. Potem wszyscy przeszliśmy na drugą stronę Alej Jerozolimskich. Pamiętam, byliśmy przy ulicy Hożej w „Cukropolu”, bo nas było już dosyć dużo rodziny – ojca rodzina i mamusi. Mamusia była urodzona w Warszawie. Było już sporo rodziny ojca po tamtej stronie. Siostra ojca pracowała w rozdzielni żywności dla akowców, wolno im było część tej żywności przekazywać dla rodziny i dzięki temu myśmy jakoś przetrwali. Zresztą nie tylko dzięki temu, bo zapasy zrobiła moja mamusia, ojca szwagier [w tajemnicy] przed żoną kupił metr mąki i to po prostu nas potem ratowało. Mieliśmy suszoną kapustę i włoszczyznę od fabryki „Haberbuscha”, która była blisko Żelaznej i to było nasze [pożywienie]. Jakieś budynie dla dzieci pamiętam, ale to już ze zrzutów były. [Budyniami] nas karmiono, szczególnie młodszego brata, bo on był strasznym niejadkiem. Żeśmy go z Powstania nieprzytomnego już wyniosły na rękach, bo mu naczynia krwionośne pękały z wycieńczenia. Ledwo z życiem uszedł.
  • Czy zaopatrzenie w żywność zmieniało się wraz z upływem czasu w Powstaniu?

Nie odczuwałam tego, bo miałam tak wspaniałą mamę, bo odkryłam, że ona się oszukuje kostką cukru, żeby nas nakarmić.

  • Jak wyglądało zaopatrzenie w wodę?

Były duże kolejki. Jak była gdziekolwiek studnia, to była racjonowana woda po litrze wody. Skąd jeszcze była woda, nie umiem powiedzieć. Były [studnie], odkrywali wtedy na podwórkach. Pamiętam wodę racjonowaną na Hożej, gdzie byliśmy w piwnicach, gdzie był „Cukropol”, gdzie myśmy spali na marmurowych stołach, i tam były warunki, kuchnia jakaś była, nie wiem, czym palono, bo gazu nie było, światła nie było, to chyba węglowa jakaś [kuchnia] była.

  • Może pani coś więcej opowiedzieć, w jakich warunkach w czasie Powstania przyszło pani rodzinie spędzać noce, gdzie państwo spali?

[Spaliśmy] na stołach „Cukropolu” albo w piwnicy. Jeszcze na początku Powstania Warszawskiego spędzałyśmy noc… Pamiętam, że spałam z mamusią w ogromnym kufrze na belach materiału, a ten kufer to [przywieźli] moi dziadkowie. Rodzice mojego ojca wrócili z Rosji, bo tata mój był urodzony w Odessie i jak wracali z rodziną, to z tym ogromnym kufrem [przyjechali]. Nie widziałam więcej takiego ogromnego kufra, myśmy obie z mamusią [na nim spały]. Byłam takiego samego wzrostu jak miałam trzynaście lat, jak jestem obecnie.

  • Czy była pani świadkiem zrzutów?

Widziałam te manekiny – ach jaka radość! Wszyscy wychodzili i się strasznie cieszyli, jak były te zrzuty, bo myśleli, że to... takie manekiny były, jakby postać ludzka leciała. Ogromna radość była ludzi, a równocześnie i trwoga, bo ten moment jak ludzie wychodzili na podwórka, to znów – na Hożej też był Niemiec ukryty na strychu i znów pojedyncze osoby ginęły. Z jednej strony radość, a z drugiej strony człowiek się chował z powrotem.

  • Jak zapamiętała pani Powstańców?

Powstańcy – to było dla mnie bardzo przykre, bo jak zobaczyłam Powstańca... Z jednej strony dzisiaj się nie dziwię, a z drugiej strony trochę się dziwiłam, bo [na jednym z Powstańców] poznałam sweter mojego brata, który też walczył w Powstaniu Warszawskim. Nasze mieszkanie zostało natychmiast rozkradzione. Dlaczego? Mieszkaliśmy na drugim piętrze... Kiedyś poszłam na górę, naturalnie byłam żywe srebro, to bałam się, bo tam się zasypali ludzie obok. Strasznie się bałam, że się zasypię, że zginę uduszona. Ciągle mnie gdzieś niosło. Bałam się tej piwnicy. Poszłam do naszego mieszkania. Patrzę, mieszkanie otwarte, a wzdłuż długiego, szerokiego korytarza (bo tam stał tapczan, bośmy jeszcze z początku tam noce spędzali na tym tapczanie) stoi pełno takich, okazało się granatów – ja nie wiedziałam, co to jest. Te granaty były [rządkiem] poukładane, bo chłopcy akowcy zrzucali. Dlaczego? Ten budynek do dzisiaj stoi, on był wybudowany z cegły żel-bet, podjeżdżał „Tygrys” walił bezpośrednio, to tylko odpryski były. Do dzisiaj zresztą ta część, która jest niedobudowana, bo dalsza część to (byłam, widziałam) jest dobudowana...

  • Może pani przypomnieć adres tego budynku?

Ceglana 16, a mieszkaliśmy mieszkania 17 od strony Żelaznej, bo on był tak od Żelaznej, ale brama, wejście było od Ceglanej. Dalej ciągnęło się wzdłuż, narożny budynek, tam byli podobno Loga-Sowińscy, mieli zebrania partyjne w tym budynku właśnie w czasie okupacji, to wiem ze słyszenia, bo sama osobiście [nie widziałam]. Zresztą ja niewiele byłam w Warszawie, byłam w święta i czasami w wakacje.
I co jeszcze potrafili ludzie zrobić przez jedną noc? Żeby „Tygrys” nie szedł dalej, to kończyła się Ceglana, zaczynała się Łucka (koleżanka mieszkała dalej) i tu w ciągu jednej nocy wybudowali [barykadę] z szyn tramwajowych. Jak można szyny tramwajowe ludzkimi rękoma [wyciągać]? Nie wiem, jakimi łomami? Wstaję rano, a jest zrobiona barykada z tych szyn. Zresztą dalej na Żelaznej byłam ranna przez taką barykadę. Już nie mógł czołg dalej się przesunąć, nie mógł dalej wędrować Żelazną, tylko do Grzybowskiej do naszego budynku, a dalej już nie, już do Łuckiej nie doszedł, do Żelaznej już nie mógł iść i atakować.
Była [barykada] róg Twardej i Żelaznej, bo tam była [?] ranna. Chciałam strasznie coś robić w Powstaniu, bo byłam żywe srebro, biegałam po aptekach, leki załatwiałam, papierosy kupowałam, co można było jeszcze za pieniądze kupić z początku, i chleb kupowałam. Poznałam łączniczkę, która uratowała mego ojca na Marszałkowskiej 102. Jak się zaczął budynek Marszałkowska 102 palić, to ta łączniczka nie pozwoliła ojcu wejść, bo on sobie przypomniał, że zostawił jakieś wartościowe rzeczy w sklepie. Nie pozwoliła [wejść], powiedziała: „Nie! Proszę pana już jest zagrożenie!”. Absolutnie nie pozwoliła. Jakoś tak było, że potem poznałam tą łączniczkę i cały czas z nią wędrowałam, gdzie ona miała rozkaz, to ja za nią. Byłam dumna, że ja też w ten sposób się przyczyniam. Pamiętam, że poszłyśmy na Twardą do dowódcy (nazwiska nie pamiętam), który był ranny w głowę, leżał w łóżku i ona zaniosła jakiś raport i wtedy była szczekaczka niemiecka, żeby się Polacy poddali, a dowódca mówi: „O nie, do ostatniej kropli krwi nie poddamy się”. Wracając od niego, nie wiedziałam, że... Słyszałam, że jest obstrzał Niemców ze strony od Grzybowskiej w stronę Alej, za mało się nachyliłam... [Niemcy] wystrzelali z karabinu maszynowego ileś tam pocisków i wtedy robiło się „stop”. Zbieg okoliczności, że jestem pierwsza, nie pochyliłam głowy i jak mnie wszyscy popchnęli, że trzeba szybciutko przebiec wtedy przez tą barykadę, za mało się pochyliłam, że szyna tramwajowa przejechała mi do żywej łopatki. Mam pamiątkę na plecach. Nawet tego nie czułam, tylko poczułam coś ciepłego po nogach i mówię do „Śnieżki”. Jak ona zobaczyła, to mówi: „Słuchaj, natychmiast na punkt!”. Ale było już blisko do domu, wróciłam, pokazałam mamusi, a mamusia mówi: „Weź kilo cukru i idź pod 26, [tam] jest punkt opatrunkowy”. Myśmy wtedy były na Chmielnej 24. Zrobiło jej się słabo, nie była w stanie ze mną pójść, poszłam sama. Na żywca mnie jodynowali i założyli klamry. Spałam na brzuchu. Potem na żywca mi zdejmowali [klamry], to wtedy im mało nie zemdlałam, bo to jednak bolało, nie było zmiłuj się.

  • Jak zapamiętała pani upadek Powstania?

Była przerwa. Jesteśmy na Hożej, jest przerwa – zawieszenie broni, które trwało bardzo krótko. Mamusia widziała, że mój brat już jest u kresu życia po prostu, chciała wyjść z nami. Uzgodniła z ojcem, że wychodzi: „Wy jak chcecie, to zostajecie...”. Po prostu załamała się, nie wytrzymywała. Akowcy ją zatrzymywali po drodze, żeby nie wychodziła, bo nie przejdzie. „Pani nie wierzy temu, co oni mówią!”. Niestety nie wyszłyśmy wtedy. Zawieszenie broni zastało nas też na Hożej. Wiem, że już mój brat, który brał udział w Powstaniu Warszawskim (już jest zawieszenie broni) jest w kinie „Atlantyk”. Idziemy 3 października (pamiętam jak dzisiaj) namawiać jego, żeby wyszedł z nami, był ranny... […] Wyszliśmy go namawiać, on powiedział, że nie. „Mamuśka, nie wyjdę za nic na świecie z wami, bo nas i tak wyłuskają Niemcy. Wychodzę z wojskiem. Jestem żołnierzem. Moi koledzy by się załamali. Nie ma mowy”. Pamiętam, mamusia mu powiesiła łańcuszek z krzyżykiem i pożegnałyśmy się z nim w kinie „Atlantyk”, bo tam kwaterował. Już było zawieszenie broni.
My wychodzimy 5 października, mamusia nam poszyła plecaki (mnie i sobie) z jakiegoś materiału. Pamiętam jak dzisiaj, że fasolę nosiłam zamiast jakąś rezerwową bieliznę czy coś z garderoby. Dalej się troszczyła o to, żebyśmy mieli co jeść, bo jeszcze fasoli trochę zostało, a ciężka była ta fasola strasznie. Wychodzimy pieszo Alejami Jerozolimskimi na Dworzec Zachodni, jak doszliśmy tutaj ten skrawek dalej, nie pamiętam. Pamiętam tylko, że gdzieś pomidory rosły, zielone były, [inaczej] to bym je chętnie jadła z krzaka. Byłam strasznie spragniona jedzenia, to już był ogromny niedostatek. Wsiadamy do pociągu, ładują nas do bydlęcych wagonów. Nie wiadomo, gdzie mamy jechać. Mamusia mi daje kartkę, że jest rodzina we Włochach, może mi się uda wyskoczyć i uciekać, ale ktoś wyskoczył – karabin maszynowy pokotem kładł ludzi wyskakujących, więc cofnęła mnie i mówi: „Nie, już trudno – jedziemy”. Jedziemy razem i wszyscy – ojca siostry, ojciec, do Pruszkowa. Mój ojciec spotkał [późniejszego] profesora Hartwiga, który go leczył, więc go od razu na nosze i wyniósł go, bo rzeczywiście był schorowanym człowiekiem. Siostry ojca jakoś się wydostały, a my trafiłyśmy na piątkę, do hali numer 5. Jakie cudowne zrządzenie boskie, że my spotkałyśmy pielęgniarkę, którą moja mamusia znała i ona mówi: „Schowajcie się gdzieś w toalecie a ja idę...”. Już nas segregowali. Byłam dosyć duża, wprawdzie byłam ranna, rękę miałam na temblaku noszoną, bo butelki w aptece się zarwały, jedna o drugą (grube butle były) tłukły się i akurat mnie żyłkę jakąś przecięły. Już tu miałam zagojone. Mamusia sama wpadła na pomysł, żeby utoczyć sobie krwi, skaleczyła się, żeby Niemcy widzieli, że jestem ranna, że mam krew na bandażach. I co się okazuje – wpada „ukrainiec” i nas wyrzuca stamtąd. Na „piątce” spędziłyśmy noc, bo pamiętam, że miał brat rozsznurowane buty, nie można mu było zdjąć, dlatego że nogi miał strasznie spuchnięte (miał dziewięć lat). [„Ukrainiec”] przynosi listę i nas wyprowadza na „dwójkę”, a z hali numer dwa znów nocujemy na... Słoma była, która „chodziła” – brudne, wytytłane i robactwo chodziło, coś okropnego! Stamtąd – wiem, że to był wieczór, ostatnia kolejka EKD była. Najpierw z obozu nas ładują na furmankę i gospodarz się pyta: „Gdzie chcemy?” – [żeby nas] wywieźć. Mamusia mówi: „Do kolejki EKD”. Dowiózł nas. [Panował ścisk,] już [jechałam] prawie na stopniu, mamusia na ręku dziecko i pojechałyśmy do mamusi stryjecznego brata, który mieszkał w Grodzisku Mazowieckim. Fantastycznie nas przywitał, jak zobaczył obrazek – mamusię, mnie i mojego brata na ręku, mówi: „Wanda, nie martw się, mam nalewkę na wiśniach!”. A mamusi łzy popłynęły. Zatrzymał nas jakiś czas u siebie.

  • Ile czasu pani tam przebywała?

[W Grodzisku] zaczęłam nawet jakieś komplety, pamiętam, do Włoch jeździłam. Była łapanka i też by mnie zabrali wtedy, ale trafiłam do ekspedientki naszego taty, zapakowały mnie do łóżka, obwiązały gardło, a Niemcy się strasznie podobno bali chorych. Byłam bardzo nierozsądna, bo miałam dwa meldunki przed Powstaniem i po Powstaniu, a oni łapali warszawiaków i ja mu pokazuję ten meldunek po Powstaniu Warszawskim, ten Niemiec podobno powiedział do ekspedientki: „Nie dość, że chora to jeszcze i głupia”, bo mu dałam dwa meldunki, już nie pamiętam w tej chwili. One były strasznie zestresowane, że mnie znów zabiorą.

  • Co się działo z pani ojcem?

Ojciec mój trafił do Częstochowy i szukał nas w gazecie częstochowskiej, gdzie pobierał... [Ojciec] miał wyłączność na niektóre guziki, bo prowadził hurtownię i na całą Polskę rozsyłał, i miał wyłączność u nich, produkowali guziki w Częstochowie. Po wyzwoleniu to ja się znalazłam w Częstochowie u pracownika tych fabrykantów i tam nas zastało wyzwolenie, znaczy mnie zastało, bo mamusia została z bratem i ze swoją siostrą, bo myśmy ją znalazły.

  • Czy tam spotkała pani ojca?

Tak, tak!

  • Kiedy wrócili państwo do Warszawy?

Już nie wróciłam do Warszawy, bo tatuś mnie od razu w Częstochowie oddał do urszulanek, żeby mnie zachować, a sam wiem, że handlował, czym się dało. Pamiętam, na wakacje jak pojechałyśmy, tatuś nas zaprosił do Gdańska Wrzeszcza i dyżurowałam z ciocią (najmłodszą jego siostrą), pilnując, co tam jest, i [tata] mówi: „Z tego worka z samochodu to nie jedzcie, bo tam są twarde gruszki”. Myśmy całą noc jadły, bo były takie pyszne, a nawet krowa była uwiązana, więc różnie... Miał smykałkę handlową i już robił interesy.
  • Kiedy wróciła pani do Warszawy?

Do Warszawy wróciłam, dopiero [jak chodziłam] do dziesiątej klasy. Zdawałam w 1948 małą maturę, jako eksternistki zdawałyśmy. Już byłam w Tarnowie, bo poleciałam za swoją wychowawczynią, która za taką iskrą jak ja byłam, to ona mnie rozumiała, mój charakter, i znała moją sytuację. Wróciłam dopiero, jak odebrano urszulankom prawa [nauczania]. Przed komisją państwową zdawałyśmy jako eksternistki małą maturę ze wszystkich przedmiotów. Wróciłam potem, to jedenastolatka szła i my mała matura i do dziesiątej. Poszłam do dziesiątej i jedenastej, a chodziłam dwanaście lat do szkoły. Już jedenastolatka szła i myśmy się spotkali, oni dziewiątą klasę kończyli i szli do dziesiątej i ja po małej maturze też (bo powinnam iść do liceum) trafiłam do dziesiątej klasy.

  • Czy Powstanie Warszawskie miało wpływ na pani dalsze życie?

Ogromny. Sytuacja materialna była tak okropna, nie mieliśmy własnego mieszkania, tata znów zaczął przy Marszałkowskiej 112 rozwijać hurtownię, już był w dobrej formie, już nawet rodzice wyremontowali mieszkanie, ale po stronie praskiej, której nie cierpiałam. Bardzo nie lubiłam Pragi. Nie wierzyłam nawet, że Radzymińska jest właśnie na Pradze, jak wracałam od urszulanek. Uważam, że [bliżej centrum] miałabym warunki, żeby studia skończyć, a tak nie miałam.

  • Czy coś szczególnie utkwiło pani w pamięci z okresu Powstania Warszawskiego?

Wiele takich momentów.

  • Jakie jest najlepsze wspomnienie z tamtego czasu?

Najlepsze, w sensie pozytywne? Pozytywne, że człowiek uszedł z życiem, że tylko dwa razy byłam ranna.

  • A najgorsze?

Jak szlam... Jesteśmy już na Hożej, a w międzyczasie byliśmy jeszcze u ojca siostry na Kruczej numer 48 czy 49 (nie pamiętam dokładnie numeru) i zostawiłam budyń w piwnicy dla mojego młodszego brata. Ugotowałam, on całego nie zjadł, bo był straszny niejadek. Wróciłam po ten budyń, jak myśmy już przeszli. Mamusia mówi: „Nie chodź dziecko, jest takie bombardowanie, jest taki niepokój, nie chodź!”. Ale jak to ja, ja dla brata bym poszła nie wiem gdzie i po co. Wyjęłam ten rondelek, dwa domy dosłownie przeszłam w kierunku Hożej i „[Gruba] Berta” waliła tam, gdzie ja po ten budyń poszłam, [trafiła w] tą część domu, gdzie ciotka moja mieszkała. Ale budyń dla brata doniosłam.
Drugi taki moment, nie pamiętam, czy wtedy, jak przechodziłam... Nie ma przejścia, leży człowiek, już nie żyje, ma wyrwany pośladek, kawał mięsa i muszę na niego nadepnąć, żeby pójść dalej. Do dzisiaj mi się słodko robi [na wspomnienie], a musiałam iść dalej, bo strzelanina była straszna. Nie pamiętam w tej chwili z nerwów, gdzie ja szłam, może po ten budyń – już nie pamiętam.

  • Jak teraz, po sześćdziesięciu sześciu latach, ocenia pani Powstanie Warszawskie?

Moje odczucia... Trudne to jest pytanie i trudniejsza jest odpowiedź na to pytanie. Tak jak czytałam, a mało czytałam, bo nie byłam w stanie czytać, dlatego że dla mnie [to było za trudne], to uważam, że to było piekło straszne, niewyobrażalne nawet dla dziecka trzynastoletniego... Myślę, że mogło się obejść... To był zryw młodzieńczy. Ludzie mieli dosyć tej niewoli. Bezpośrednio... Trudno mi na to pytanie odpowiedzieć, bo nie uczestniczyłam, byłam odizolowana, byłam w sielsko-anielskich warunkach całą okupację. Nie zdawałam sobie sprawy nawet z tego, jak naprawdę było, jak się to wszystko zdobywało, jak się trudno żyło.

  • Czy chciałaby pani coś dodać na koniec?

Warszawę kocham bardzo, ale jak byłam w Paryżu, akurat była rocznica wojny, spojrzałam, jakie oni mają foldery, jakie... W ogóle nie ucierpieli, tam nie było w ogóle widać po Paryżu, że była wojna. Jak zeszłam Mont Blanc [?] i spojrzałam na panoramę, to zaczęłam płakać – dlaczego Warszawa nie jest taka, dlaczego nas tak skrzywdzono.



Warszawa, 29 listopada 2010 rok
Rozmowę prowadził Dominik Cieszkowski
Wacława Zarzycka Stopień: cywil Dzielnica: Śródmieście Północne

Zobacz także

Nasz newsletter