Wanda Jarczyk-Czekalska „Wanda z Warkoczem”

Archiwum Historii Mówionej
  • Czy pani rodzina pochodziła z Warszawy? Jak pani zapamiętała okres do wybuchu wojny?

Rodzina mieszkała w Warszawie, z tym że ojciec był sędzią, akurat przed wojną dostał nominację do Wilna i cała rodzina przeniosła się do Wilna. Działo się to w końcu 1938, początku 1939 roku. W Wilnie nas zastała wojna. Ojciec był przedtem powołany do oddziału wojskowego.

  • Był zmobilizowany?

Tak, z tym że to wszystko się działo jakoś tak szybko, obok, myśmy byli ciągle w innym miejscu w Warszawie. Najbardziej pamiętam pobyt pod Warszawą w Konstancinie-Jeziornej.

  • Pani pamięta, że z rodziną mieszkaliście przed wybuchem wojny w Wilnie?

Przed wybuchem wojny wróciliśmy do Warszawy.

  • Z Wilna wróciliście do Warszawy?

Do Warszawy. Ojca przeniesiono, ojciec właśnie zaczął być sędzią. Przedtem uczył się. Pamiętam wszystkich kolegów, którzy przychodzili. Został mianowany prawie przed samą wojną.

  • Czy pani miała rodzeństwo?

Tak, mam dwóch braci młodszych od siebie, o trzy lata – Lech i siedem lat – Andrzej. Oni akurat byli w okresie dojrzewania. Mieszkaliśmy w Kobyłce pod Warszawą i w samej Warszawie. W Warszawie mieszkaliśmy na bardzo eksponowanym miejscu, mianowicie na rogu placu Teatralnego i Królewskiej. Tuż zaraz były wojskowe gmachy i Grób Nieznanego Żołnierza.

  • Przy pałacu Saskim?

Tak. Znaczy pałac Saski był chyba po drugiej stronie, a myśmy byli od Królewskiej. Pałac Saski był bliżej placu Teatralnego.

  • Jak pani zapamiętała sam moment wybuchu wojny?

Wybuch wojny zastał nas w Wilnie, bo ojciec był delegowany. Niedawno skończył studia. Pamiętam jeszcze, jak się uczył i potem został mianowany do Wilna, i cała rodzina przeniosła się do Wilna. To wszystko dzieje się w miesiącach przedwojennych. Jak wybuchła wojna, to ojca powołano chyba do wojska. To było lato, sierpień. Myśmy siedzieli w Kobyłce. Akurat dzień przed powołaniem wróciliśmy do Wilna.

  • Kiedy państwo wróciliście do Warszawy?

Nasze mieszkanie było w Warszawie, jeździliśmy między Kobyłką pod Warszawą, gdzie był dom, który ojciec wybudował, i mieszkaniem, które było przy ulicy Królewskiej. Pamiętam bardzo dobrze lata 1941–1944, bo wtedy w naszym mieszkaniu przy Królewskiej były nie tyle studia, ile kończyliśmy ostatnią klasę gimnazjum. Potem jeszcze coś było.

  • To było tajne nauczanie?

To wszystko było tajne nauczanie, naturalnie. Tak się śmiesznie stało, że jak skończyłam gimnazjum w tajnym nauczaniu, to brat zaczął. Tak że mieszkanie było stale punktem nauczania, bo było duże.

  • Dużo osób brało udział w tym tajnym nauczaniu?

Nas było siedem, które robiły maturę. Potem to było trochę więcej, dwanaście, piętnaście, dziesięć. Nawet tego nie pamiętam, specjalnie nie chciałam się z tym zapoznawać, żeby jak najmniej wiedzieć.

  • Kiedy się pani zetknęła z harcerstwem, z „Szarymi Szeregami”?

Z harcerstwem – przed wojną. Przed wojną byłam w Wilnie w 6. Wileńskiej Drużynie Harcerek. Jak przyjechałam do Warszawy, to już z tajnym harcerstwem miałam do czynienia i też była to 6. Drużyna Harcerek.

  • W jaki sposób pani się zetknęła z tajnym harcerstwem? Czy ktoś panią wciągnął do konspiracji?

To było naturalne, że cała klasa (koniec gimnazjum) należała już do harcerstwa. Potem (nie potrafię powiedzieć, dlaczego) myśmy się znaleźli na Mokotowie. Zdaje się dlatego, że nauczycielka, która nas zetknęła z harcerstwem, pochodziła z Mokotowa – pani Chmielewska. W każdym razie cały okres okupacji byłam w harcerstwie.

  • Jak wyglądały zajęcia tajnego harcerstwa?

To było głównie zapoznawanie się z życiorysami założycieli harcerstwa i zajęcia typu: zliczasz, ile takich i takich niemieckich aut przejedzie przez twoją ulicę, zanotujesz początek i koniec . To była ulica Królewska, więc dość ruchliwa ulica.

  • Czy to było w formie meldunku, który potem pani gdzieś przekazywała, czy to były ćwiczenia?

To było jedno i drugie, to znaczy meldunki przekazywałam tej osobie, od której dostawałam polecenie. Nawet kiedyś na Karowej musiałam coś obserwować koło pomnika, ale na ogół było to ścisłe Śródmieście – Marszałkowska, Kopernika i w kierunku Krakowskiego Przedmieścia.

  • Często pani pełniła funkcje obserwacyjne i zdawała meldunki?

Nie potrafię powiedzieć w tej chwili. Nie pamiętam, jak często. Wydaje mi się, że dość często. Na pewno zebrania, zbiórki mieliśmy raz na tydzień.

  • Czy zajęcia ściśle harcerskie odbywały się też w czasie okupacji, takie jak zdobywanie sprawności?

Tak, zdobywanie sprawności było stale, to było główne zadanie. Byłyśmy jednostką, która miała swój numer, swoją nazwę i należała do Śródmieścia. Wiem, że pewne rzeczy musieliśmy wykonywać na granicy Śródmieścia, to jest [w okolicy] Za Żelazną Bramą.

  • Czy posługiwaliście się pseudonimami?

Nie, to była grupa ludzi, która znała się jeszcze sprzed wojny. To była klasa, która powstała w czasie wojny, ale przed znalezieniem się w jednostce ze Śródmieścia. Tak że była kontynuacją klasy. Nie wiem, na jakiej zasadzie, ale wiem, że było jakieś przekształcenie. Potem wiadomo już było, że jesteśmy w AK, składałyśmy przysięgę.

  • Nie pamięta pani daty przysięgi?

Wydaje mi się, że chyba 1940 rok.

  • Wtedy oficjalnie weszłyście, jako drużyna harcerska, w skład Armii Krajowej?

Tak, w skład wojska.

  • Czy to się wiązało z przyjęciem pseudonimów? Czy pani zauważyła, że nastąpiła jakaś zmiana w strukturze drużyny?

Chyba tak, z tym że w tej chwili nawet zapomniałam, jaki miałam pseudonim. Chyba „Wanda z Warkoczem”. Tak to relacjonowano. To rzeczywiście było dość skuteczne, bo warkocz był duży i gruby, i wyróżniał osobę. Jak ktoś powiedział „Wanda”, to nikt nie wiedział, ale jak: „To ta z warkoczem”. – „A, to już wiem”.

  • Znała pani swoich przełożonych z imienia i nazwiska? Na przykład osobę, której pani składała meldunki?

Tak.

  • To były osoby pani znane?

Tak, były znane.

  • Jeszcze z okresu przedwojennego harcerstwa?

Nie, wojennego, bo przed wojną byłam w Wilnie. Potem [przeszliśmy] przez trzymiesięczny pobyt w obozie pod Grunwaldem. Niemcy nas trzymali nie wiadomo dlaczego. Dopiero wtedy wróciliśmy do Warszawy.

  • To był rok 1940 czy 1939?

To był rok 1940.

  • Ojciec był już z wami? Mówiła pani, że był zmobilizowany.

Nie, ojciec nie wrócił. Nie pamiętam.

  • Wróćmy do pani pracy w harcerstwie. Pani skończyła osiemnaście lat tuż przed wybuchem Powstania.

Tak, w czerwcu.
  • Oficjalnie pani przeszła z „Szarych Szeregów” do Wojskowej Służby Kobiet?

Nie wiem, kiedy to się tak naprawdę odbyło, bo to była kontynuacja, tylko inaczej się może nazywało. Nie pamiętam tego.

  • Obracała się pani w tym samym kręgu osób?

Tak, poszerzonym. Bardzo dużo jeździłam po Warszawie, specjalizowałam się w trafianiu pod adresy. Jak ktoś czegoś nie mógł znaleźć, to mnie dawano, jeździłam i znajdowałam.

  • Z czym Pani jeździła? Z paczkami, z meldunkami?

Nie, z kartkami, które gdzieś miałam poutykane. Brałam koszyk z czymś i jechałam.

  • Jak pani pamięta okres tuż przed Powstaniem? Czy była szczególna atmosfera przed wybuchem Powstania?

Ciągle byłam sama, tylko dojeżdżałam, bo byłam łączniczką. Stale do kogoś w Warszawie jeździłam, najczęściej na Mokotowie i w Śródmieściu.

  • Czy wasza drużyna przygotowywała się w jakiś sposób organizacyjnie do wybuchu Powstania?

Nie.

  • Miałyście świadomość, że Powstanie wybuchnie?

Mieliśmy świadomość, że na pewno będzie jakaś wojskowa akcja, ale nie spodziewaliśmy się, że to będzie na dłuższy czas, tylko że to będzie raz i koniec.

  • Jak pani pamięta datę wybuchu? Czy jako drużyna byłyście w jakiś sposób zmobilizowane, skoszarowane? Jak to się miało odbywać?

Tak, byłyśmy skoszarowane, z tym że to było w prywatnych mieszkaniach. Było nas najwyżej osiem, dziewięć, nigdy więcej. Odbywało się to w Śródmieściu i na Mokotowie przy głównej alei mokotowskiej.

  • Przy Puławskiej?

Nie, Niepodległości.

  • Jak pani zapamiętała dzień wybuchu Powstania? Gdzie panią zastał wybuch Powstania?

Wybuch Powstania zastał mnie już w lesie, akurat do tego lasu dotarłam. Las mokotowski.

  • To pewnie las kabacki?

Kabacki. Do lasu kabackiego dostawałam się w sposób dość skomplikowany. Mianowicie trzeba było przebiec z Czerniakowa do lasu. Tam była przestrzeń wolna, teraz stoi kościół. Dobrze to pamiętam, to było strasznie trudne, bo Niemcy strzelali z dwóch stron, a myśmy musieli przebiec polanę. Kilka osób zapłaciło za to życiem. Mnie się udało, nic się nie stało, wybrudziłam się tylko, bo deszcz padał akurat, a jak się biegnie przez zaorane pole (nie wzdłuż, tylko w poprzek), to jest bardzo łatwe, że człowiek się potknie, przewróci. Tak że bardzo to pamiętam, bo ten przebieg to było bardzo ciężkie przeżycie.

  • Jak się pani znalazła na Czerniakowie? Z Czerniakowa się pani dostawała do lasu?

Już tego szczegółowo nie pamiętam. Mogę pokazać miejsce, w którym się to odbywało. Wydawało mi się, że to miejsce jest na granicy Czerniakowa i Mokotowa.

  • To już było w czasie Powstania, jak pani przedostawała się do lasu?

Nie potrafię powiedzieć. Wydaje mi się, że to było przed albo w dniu wybuchu Powstania, bo Powstanie wybuchło o siedemnastej po południu, a przedostawałam się między dwunastą a siedemnastą.

  • Czyli jest pani przekonana, że to było 1 sierpnia?

Nie jestem przekonana, nie pamiętam tego.

  • Wcześniejszy okres, przed wydostaniem się z Warszawy, pani pamięta?

Pamiętam, że w jakichś domach na Mokotowie… To zdecydowało, że nie miałyśmy na Mokotowie przydziału i trzy osoby (ja i dwie moje koleżanki ze szkoły) musiałyśmy się w jakiś sposób ustabilizować, bo stale się z jednej części do drugiej przedostawałyśmy. Doszłyśmy do wniosku, że musimy się na samym brzegu ułożyć, bo tam jest nasz cały oddział. To wszystko odbywało się na czworakach, dlatego że nie można było…

  • Chciałyście dostać się do jakiegoś oddziału?

Tak.

  • To wam się udało czy nie?

Udało się na krótko, potem musiałyśmy razem z tym oddziałem przedostać się poza granice miasta.

  • Razem z jakimś oddziałem się wydostałyście?

Tak.

  • Szłyście przez las kabacki?

Do lasu kabackiego, a potem w lesie kabackim byłyśmy w jakimś oddziale akowskim, który tam był.

  • Pani nie pamięta nazwy tego oddziału?

Nie, już teraz nie pamiętam.

  • Czy to był duży oddział?

To był duży oddział, on obejmował dużą część Mokotowa.

  • Można domniemywać, że to była część „Baszty”?

Tak mi się wydaje, z tym że to już był wyraźnie podwarszawski teren, już były domy w ogrodach, nie było zwartego [zabudowania].

  • Żołnierze wyszli z Warszawy razem z wami?

Tak.

  • Z początku byli na Mokotowie i przedostali się do lasu kabackiego?

Do lasu kabackiego nie, mówię ciągle jeszcze [o tym, co było] przed.

  • Czyli pani dostała się do lasu sama?

Tak.

  • A oddział?

Zgubiłam się z oddziału w momencie przedostawania się przez granicę miasta.

  • Pani odział był na Czerniakowie, na ulicy Bernardyńskiej i został po kilku dniach rozwiązany?

Tak.

  • Pani przedostała się do lasu kabackiego i dotarła do Jeziornej?

Z ludźmi, którzy się przedostawali, którzy należeli do tego oddziału, dostałam się pod Piaseczno.

  • Jak pani się skontaktowała z oddziałem AK, w jakich okolicznościach?

To było wtedy łatwe, każdy potrafił pokazać, że są wojskowi albo że jest grupa. „To niech pani się zapyta”.

  • Nie było tam Niemców?

Nie. To znaczy byli Niemcy, ale zostali zaatakowani w nocy z 31 lipca na 1 sierpnia i gdzieś się pochowali.

  • Nie pamięta pani obecności Niemców?

Nie. Pamiętam, że byli na linii granicznej, ale też byli gdzieś pochowani, tak że strzelano nie wiadomo skąd i trzeba było czołgać się na brzuchu.

  • Wtedy, jak się przedostawaliście z Warszawy?

Tak.

  • Jakie zadania wykonywaliście w Jeziornej? Podobno niszczyliście reflektory?

Tak, to było zadanie główne, ale żeby zlikwidować reflektor, trzeba było (oprócz zwalczenia obsługi) mieć jeszcze jakieś rzeczy do niszczenia. W każdym razie już do bezpośredniego niszczenia nie dotarłam, już gdzieś po drodze się zatrzymałam, ale gdzie – nie pamiętam. Człowiek jest dość pojemny, ale nie na wszystko. Jak już straciłam swój oddział, to mogłam tylko uciekać, bo co mieli zrobić ze mną?

  • Czym się pani zajmowała w Jeziornej? Przenosiła pani meldunki?

Przenosiłam prasę, przenosiłam broń.

  • Skąd dokąd?

Ze stacji kolejki. Pamiętam świetnie płaski koszyk, który brało się na rękę. Pod spodem była ukryta krótka broń, a na wierzchu były jabłka i ja, panienka w krótkiej, letniej sukience, wyglądałam co najmniej z piętnaście lat młodziej, niż miałam. Zwyczajnie szłam, usiłowałam obejść punkty, gdzie ludzi sprawdzano. To wcale nie jest tak trudno, bo to stoi się jako czwarta czy piąta osoba, są zajęci, wszyscy patrzą, co się dzieje, a ja sobie z tyłu poodchodziłam.

  • Jak pani zapamiętała tych Niemców? To byli Niemcy? Mówili po niemiecku, po rosyjsku?

Po rosyjsku – nie. Myślę, że po niemiecku, tym bardziej że jakieś pojedyncze słowa można było zrozumieć, a uczyłam się niemieckiego w szkole i zdawałam egzamin z niemieckiego.

  • To się działo na linii kolejki, odbierała pani broń ze stacji kolejki?

Tak. Nie na zewnątrz, tylko do wewnątrz Warszawy broń nosiłam.

  • Nosiła pani z Jeziornej do Warszawy?

Tak.

  • Ona była transportowana koleją do Warszawy?

Być może, nie widziałam, jak dalej ją transportowano.

  • Komu ją pani przekazywała?

Pamiętam, że raz przekazywałam mężczyźnie, a kilka razy kobietom, które miały jakieś pojemniki. Najczęściej była to broń pojedyncza, nie od razu transport.

  • Pojedyncze sztuki?

Pojedyncze sztuki. Najłatwiej je było przenieść przez niemiecką granicę, bo nie zwracały uwagi, były schowane. Tak że nawet jak Niemiec zatrzymał, to spojrzał…
  • Jak pani zapamiętała niemieckich żołnierzy? Czy byli w jakiś sposób brutalni?

Nie widziałam niczego brutalnego, ale było to siłą robione.

  • Sprawdzali?

Sprawdzali, odrzucali, popychali, tak że lepiej było ich obejść ze znacznym nakładem.

  • Czy pani zapamiętała uchodźców z Warszawy w Jeziornej?

Byli uchodźcy. Uchodźcy byli przede wszystkim z okolic Jeziornej, a w tym było trochę ludzi z Warszawy.

  • Do kiedy była pani w Jeziornej?

Byłam jakiś czas, to znaczy powyżej kilku tygodni. Na zewnątrz Warszawy działały służby i napisałam list do swojej przyjaciółki, która mieszkała w Grodzisku Mazowieckim. Za dwa dni przyszła po mnie moja matka, bo ona też tam była.

  • Pani matka znalazła się w Grodzisku?

Tak.

  • Przeniosła się pani z Jeziornej do Grodziska?

Do Grodziska, ale na krótko, bo nie było co jeść i trudno było stale zwiększać grupę, która już sobie coś zorganizowała. Wtedy zaczęłam szukać swojej przyjaciółki Teresy, która była związana z jakimiś siostrami zakonnymi, ale jakie to były siostry? Miały zwyczajny, szary chałat i nie było widać od razu, że to są siostry, tylko [wyglądały] jak cywilne osoby.

  • Znalazła pani znajomą?

Znajomą znalazłam, która pochodziła skądś daleko nad rzeką. To były siostry urszulanki.

  • One były w Grodzisku?

Pamiętam je z czasów warszawskich, kiedy były na Gęstej. Tam znalazłam jedną czy dwie. Przede wszystkim znalazłam koleżankę, z którą się uczyłyśmy, która mieszkała u tych sióstr przez cały czas nauki. Koleżanka powiedziała, że dwie nasze koleżanki z naszego małego zespołu sześcioosobowego czy pięcioosobowego są tu i tu. Myśmy poszły do tych koleżanek i potem znalazłyśmy się u sióstr urszulanek, które bardzo szybko nas umieściły w jakimś pałacu pod Błoniem. Wiem, że tam się obracałyśmy. Stamtąd dotarłyśmy… Nie pamiętam, [dokąd]. To już się działo pod Warszawą. Bardzo szybko trafiłam do Skierniewic. W Skierniewicach, w jakimś pałacu, w wielkiej sali…

  • Co się z pani mamą działo? Mówiła pani, że trafiła do mamy, do Grodziska.

Tak, tylko że mama nie miała nic, bo wyszła z Warszawy bez niczego. Niemcy poganiali. Mama się znalazła u znajomych. Byłam tam kilka dni i znalazłam swoją najbliższą koleżankę Teresę Tomacką, która mnie zabrała do Skierniewic, gdzie się zgromadziło w jakimś internacie kilka osób z naszego grona. Zaczęłyśmy się normalnie uczyć.

  • W Skierniewicach?

W Skierniewicach.

  • Nie byłyście gdzieś dalej wywiezione?

Nie.

  • Byliście poza kordonem?

Poza kordonem, pojedynczo, a potem żeśmy się zbierały, bo znałyśmy te same adresy.

  • Wkroczenie Rosjan was zastało w Skierniewicach?

Tak.

  • Pamięta pani rosyjską armię?

Pamiętam bardzo spokojnie. Poprzedniego dnia strzelali mocno, a następnego dnia wkraczali już bez strzałów. Myśmy starali się jednak być dalej, omijać armię wszelkiego rodzaju. Potem do którejś rodziny dotarłyśmy i ta rodzina powiedziała nam, jak się dostać do zespołu, który zaczął działać w Skierniewicach. W Skierniewicach pamiętam wielką salę, w której były jakieś zajęcia.

  • Uczyłyście się?

Uczyłyśmy się.

  • Kiedy pani wróciła do Warszawy ze Skierniewic?

Nie pamiętam.

  • Jak pani pamięta powrót? Podobno wracała pani na lokomotywie.

Tak, bo był tak przepełniony pociąg, że nigdzie nie można było wścibić nawet nogi, a lokomotywa ma zaplecze, bo to była stara, węglowa. Myśmy się usadowili za przegrodą, bo było jednak kilka stopni mrozu i było bardzo zimno. Jak pociąg zaczął jechać, to myśmy wszyscy albo na płask się położyli, albo schowali się z tyłu.

  • Który to mógł być miesiąc? Luty, marzec, jak pani sądzi? To było zaraz po wejściu Rosjan?

Chyba to jednak był marzec, z tym że zimny marzec.

  • Pamięta pani, że było zimno?

Mróz był niewielki, ale był.

  • Gdzie pociąg dojechał do Warszawy, gdzie się zatrzymał?

Zatrzymał się za Dworcem Zachodnim, tak że jak się człowiek wychylił, to widział dworzec, ale pociąg nie dojechał dalej. Potem widziałam, że większość pociągów się tam zatrzymywała.

  • W okolicach Dworca Zachodniego?

Tak. Tuż przy Dworcu Zachodnim, nie dojeżdżając.

  • Wysiadaliście w polu?

Prawie. Było kilka torów, jakiś budynek z daleka widać było.

  • Szukała pani domu rodzinnego, poszła pani na Królewską?

Poszłam na Królewską. Na Królewskiej dostać się na trzecie piętro, które było zwichrowane, nie było można.

  • Pamięta pani gruzy, pierwsze wrażenie z Warszawy?

Nie. Pamiętam później.

  • Dom pani pamięta?

Pamiętam dom, do którego nie można było wejść, bo przechylił się w jedną stronę.

  • Nie był przewrócony, tylko przechylony?

Mocno przechylony.

  • Spalony?

Tak, spalony. Widać było po otworach okiennych, że tam buzował ogień.

  • Próbowała się pani do niego dostać?

Próbowałam się dostać, ale się nie dostałam. Natomiast później moi bracia się dostali, bo jednak w spódnicy jest raczej trudne wejście. Poza tym nigdy nie byłam gimnastyczką, a oni byli, to się potem dostali, ale dostali się tylko do kuchni, kuchennymi schodami. Tam był wielki lokal, miał jedno wejście frontowe, a drugie kuchenne. Oni się dostali do kuchni i coś wyciągali, jakieś łyżki porcelanowe i jeszcze coś. Nic więcej, bo wszystko było poza kuchnią, leżało niżej.

  • Dostała się pani do swojej byłej szkoły?

Tak. Dostałam się do swojej byłej szkoły. Szkoła była na dwóch piętrach, z tym że była to szkoła, która udawała, że jest czym innym, to znaczy udawała, że tam się coś pisze. Wiem, że weszłam, to było tuż przy Saskim Ogrodzie, drugi dom. Na pierwszym i na drugim piętrze była nasza szkoła w taki ucywilizowany sposób zrobiona, że stały krzesełka i stoliki.

  • Szkoła była nietknięta?

Szkoła była nietknięta. To był duży dom, miał podwórze. Była szkoła, dalej był Ogród Saski. Część była zniszczona, nie tak bardzo, ale zniszczona, a [część] była nietknięta. Jak doszłam, to na drugim piętrze budynku, gdzie były starsze klasy, krzesełka stały równiutko. Tak że tam nikt nie wychodził.

  • To aż niesamowite, że w ogóle nic się tam nie zmieniło.

Nic się tam nie działo. Natomiast druga część była zniszczona, podłoga poszarpana, tak że nawet nie wchodziłam do środka.

  • Z Królewskiej postanowiła pani dostać się do Kobyłki?

Musiałam wrócić na Pragę, gdzie tymczasowo się zatrzymałam i stamtąd poszłam do Kobyłki. Był mróz.

  • Pani przechodziła pani Wisłę po lodzie?

Pamiętam, że było minus dwanaście stopni i przechodziłam przy moście kolejowym na piechotę. Wisła była zamarznięta.

  • Zatrzymała się pani na Pradze?

Na Pradze. Już nie pamiętam, gdzie się zatrzymałam na Pradze, ale u kogoś znajomego. Tylko odsapnęłam i ponieważ była bardzo dobra pogoda, to te dwadzieścia kilometrów do Kobyłki przeszłam.

  • Na piechotę pani dotarła?

Na piechotę, nic nie chodziło, piechota była w jedną stronę i w drugą stronę.

  • Tam spotkała pani braci?

W Kobyłce kogoś spotkałam. Kogo, już nie pamiętam. Babcia tam mieszkała, bo tam są dwa domy, jeden dom duży, czteropokojowy, z tarasem, a drugi był mały, dwupokojowy. Tam właśnie mieszkała moja babcia. Babcię chyba wtedy znalazłam. Tam stale front przechodził, wszystkim mieszkańcom kazano się wynosić, przesunąć. Potem oni wracali do swojego domu, jak tylko przesunął się w jakiś sposób front.

  • Kiedy wróciliście do Warszawy na stałe?

Nie pamiętam. Myśmy nie mieli dokąd wrócić.

  • Czy po latach ma pani zdanie na temat, czy Powstanie było potrzebne?

Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Sama brałam w tym udział, ale wydaje mi się, że niepotrzebne. Nie wiem, co bym wtedy robiła i czy bym w ogóle żyła, ale Powstanie było bardzo krwawo opłacone.



Warszawa, 1 grudnia 2011 roku
Rozmowę prowadził Piotr Ziółkowski
Wanda Jarczyk-Czekalska Pseudonim: „Wanda z Warkoczem” Stopień: łączniczka Formacja: Wojskowa Służba Kobiet, Obwód VII „Obroża” Dzielnica: Czerniaków, Jeziorna Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter