Wanda Sarnecka „Wanda”

Archiwum Historii Mówionej

Moje nazwisko Wanda Sarnecka, z domu jestem Bagniewska. Urodziłam się 6 czerwca 1922 roku. [W czasie Powstania Warszawskiego byłam] w kompanii „Anna” Batalionu „Gustaw”.

  • Pani urodziła się i mieszkała w majątku w województwie radomskim.

Tak, w majątku Brześce.

  • Jak pani pamięta tamten okres?

Okres dzieciństwa to był bardzo dobry okres. Moje dzieci nie miały takiego dzieciństwa jak ja.

  • Były tam organizowane jakieś bale?

Były. Ciągle przyjeżdżali goście, przede wszystkim z Warszawy. [Było] dużo przyjęć. Myśmy mieszkali nad Pilicą. Było jezioro, łódki, kajaki, kąpiele. W lecie, wieczorami, wielkie kolacje, przyjęcia i tak dalej.

  • Czy zimą były jakieś kuligi?

Zimą oczywiście. Kuligami jeździło się do sąsiednich dworów. Tam znowuż były kolacje i popijawy. Ale miałam dopiero siedemnaście lat, jak wojna wybuchła. Byłam poza domem, właściwie byłam w szkole. Do domu przyjeżdżałam tylko na wakacje i na święta, a tak byłam na internacie.

  • W Warszawie, tak?

Nie. Byłam w klasztorze Mariówka Opoczyńska. Jakiś czas byłam w Warszawie, do okresu kiedy miałam bardzo ciężki atak ślepej kiszki i operację, właściwie beznadziejną. Później rodzice uważali, że powinnam być na wsi. Byłam właśnie w szkole, która była na wsi, na świeżym powietrzu, za co miałam trochę pretensji, bo nie miałam tych wszystkich rozmaitości, rozkoszy, co mieli w Warszawie.

  • Pani tata brał udział w wojnie bolszewickiej?

Tak, mój ojciec był oficerem wojsk polskich. Był wielkim patriotą polskim. Zawsze nas patriotycznie wychowywał.

  • Jak tata się nazywał?

Leon Bagniewski.

  • Miała pani rodzeństwo?

Siostrę i brata. Brat nie brał udziału w Powstaniu, bo w tym okresie się żenił i byli [z żoną] na wsi. Bardzo ubolewał nad tym, że ja byłam w Powstaniu. Siostra też była na wsi. Ojciec już był stary, chory i brat (chociaż był inżynierem, miał skończoną politechnikę) pomagał ojcu w gospodarstwie. Siostra przede wszystkim dużo pomagała w [domu].Nie chcę tak mówić, jakbym była dumna z tego. Tak się ułożyło życie!

  • Może kiedyś spotkała pani marszałka Piłsudskiego?

Nie, ale ojciec był wielki piłsudczyk. Natomiast ja byłam w organizacji Narodowych Sił Zbrojnych. Tak że ojciec, jak się kiedyś o tym dowiedział, to miał szalony żal do mnie. Mówię szczerze, tak było! Po prostu weszłam w takie towarzystwo w czasie konspiracji i w czasie młodzieżowych zabaw z przyjaciółmi, bo akurat [byli tam] narodowcy – przekonali mnie, że tu lepiej. Teraz nie wiem, co było lepiej, ale tak było.

  • Jak wybuchła wojna, to pani była w majątku?

Byłam w szkole. Przyjechałam na wakacje ze szkoły na wieś. 1 września wybuchła wojna. Wtedy już byłam w Warszawie. Później byłam znowu na wsi.

  • Okupację spędziła pani w Warszawie?

Okupację [spędziłam] w Warszawie. Cały czas działałam w konspiracji, byłam łączniczką. Rodzice mieli majątek, mieszkali na wsi. A ja mieszkałam w Warszawie, w mieszkaniu rodziców, gdzie ciągle były... Dozorca tego mieszkania mówił: „Przez tą cholerę cały dom pójdzie.” Ale nie poszedł. Ciągle organizowali zebrania. U mnie były doskonałe warunki, żeby [organizować]. Nie było nikogo ze starszych, którzy nas pilnowali, bo bałaby się babcia czy ktoś. Myśmy mieszkali początkowo z bratem, a później zostałam sama. „Tyle chłopaków przychodzi do niej!”. [Ludzie] nie wiedzieli, po co [tylu] przychodzi. Dziewczyny też [przychodziły]. Ludzie sobie wymyślili, że ja tutaj jakieś niemoralne życie prowadzę.

  • Ale miała pani jakiegoś narzeczonego.

A miałam chłopaka, miałam. Zginął trzeciego dnia Powstania. Też powstaniec.

  • Jak się nazywał?

Jan Otrzochowski.

  • Czy razem z panią działał w konspiracji?

Nie, nie! U nas nie było [mowy] o żadnej konspiracji, nigdy się o [tym] nie mówiło! Jeszcze nieraz mówiłam: „Może byś mnie tak wciągnął do konspiracji?” – „Idź, idź! Tracę głowę, bab mi potrzeba!”. Tak że u nas nigdy nie było mowy. Jego rodzice mieli majątek pod Łodzią. Ukradli ojcu ze swojego majątku (ojciec wiedział) cztery konie i wóz. Przyjechali do Warszawy i założyli sobie biuro przewozowe. Mieszkali w barakach nad Wisłą. Tam były party, przyjęcia! Ale wszyscy poginęli, jeden został. Jeden z nich to był właśnie mój ukochany, który zginął trzeciego dnia Powstania.

  • O tym, że zginął, dowiedziała się pani podczas Powstania?

Tak. Jeżeli chodzi o mojego chłopaka w Warszawie… nieraz szłam pięknie [ubrana], w kapelusiku, na wysokich obcasach i słyszałam: „Wandzia!”. Patrzę, a tutaj furman na wozie jedzie. Siadałam na wóz i jechałam.

  • Przeżyła pani jakieś niebezpieczne momenty, kiedy w Warszawie byli Niemcy? Czy podczas okupacji widziała pani jakieś łapanki?

Były łapanki, naturalnie, ale ja jakoś miałam szczęście. Nie miałam żadnych historii. Nawet przyjechałam wieś na wakacje do rodziców, do Radomskiego, nad Pilicę mieli przyjechać moi znajomi chłopcy kąpać się. Mama trochę nie bardzo była z tego zadowolona. Powiedziała, że nie bardzo chce, żeby oni przyjeżdżali, bo dwa dni przed tym aresztowali moją siostrę i brata. Tak, żeby nie narażać tych ludzi, żeby przyjeżdżali na wieś. Mogą znowuż Niemcy przyjechać i nas aresztować. I mama mnie prędko wysłała do Warszawy.

  • Brat i siostra byli aresztowani?

Tak.

  • Wypuścili ich później?

Nie. Byli aresztowani w Radomiu i siedzieli w więzieniu. Ciągle do tego więzienia jeździłam, paczki woziłam i tak dalej.

  • Były jakieś przygotowania do Powstania Warszawskiego?

Myśmy przecież mieli kursy przygotowawcze. Byłam w oddziale powstańczym. Oczywiście, mielimy ćwiczenia! Byłam sanitariuszką, szykowałam się. Mieliśmy różne [ćwiczenia] z lekarzem, z siostrami. Pokazywali, jak się robi opatrunki, jak się ratuje rannych. Poza tym przygotowywali nas jako łączniczki. To wszystko razem było trochę czasami pomieszane. Kursy były tak samo. Musiałyśmy umieć to robić.

  • Proszę opowiedzieć o 1 sierpnia 1944 roku.

Czekało się przecież. Myśmy wiedzieli. Już był taki nastrój, że pewno [wybuchnie Powstanie]. Mama akurat przyjechała do Warszawy na Grójecką. Powiedziałam: „Muszę wyjść. Nie wiem, kiedy wrócę”. Mama mówi: „Gdzie ty idziesz? Mnie chyba możesz powiedzieć?”. Nie chciałam powiedzieć matce, bo uważałam, że jak [ją] przyduszą, to dlaczego ma [wiedzieć]. Mówię: „Mamo, z chłopcem się umówiłam na randkę”. No i już było Powstanie. Wtedy poszłam. Matka przypuszczała, że idę na Powstanie.

  • Pani miała zbiórkę na Starym Mieście?

Tak. Na Kanonii 4.

  • Miała pani jakiś fartuszek czy torbę sanitariuszki?

Nie! Skąd! Przyszłam ubrana w butach na wysokich obcasach, jechałam tramwajem przecież. Tak się normalnie chodziło. Tam była zbiórka i stamtąd nas posłali na Jasną. Tam żeśmy czekali w napięciu, co będzie. Tam właśnie były moje koleżanki. Ruszyliśmy stamtąd. Poszliśmy z Kanonia 4, w nocy chyba, teraz nie pamiętam. Stamtąd żeśmy przeszli Warszawę.

  • Ale przyszedł wreszcie taki moment, że pani dostała torbę sanitariuszki, bandaże, opaski?

Tak, wszystko! Opaskę... Byłam sanitariuszką, to tą torbę chyba miałam ze sobą. Chyba ją przyniosłam nawet.Nie! Myśmy zostali na tej Kanonii. Dopierośmy wyszli, jak upadła Starówka.

  • Jak minęły te dni na Starym Mieście?

Walki były. Z chłopcami zrobiliśmy punkt sanitarny. Tam była Danka Magreczyńska, Janka Sanecka (chudziutka), Wieczorek i ja. Jak już Powstanie wybuchło, tośmy były na Ślepej. Janka Retinger chyba była łączniczką...

  • Dużo było rannych?

Wtedy nie było, dopiero zaczęło się Powstanie. Wtedy już byliśmy na cmentarzu.

  • A najgorszy moment na Starym Mieście? Najgorszy dzień?

Każdy dzień był straszny – „Powiedz mamusi, że w twoich rękach umierałem”. To były takie straszne [rzeczy], że jeszcze czasami po latach miałam takie sny. Co ja powiem? Jak ja powiem mamusi, jak nawet nie wiem, jak on się nazywa. Ale nie myślę już teraz o tym. Dawniej dzieciom opowiadałam, moje dzieci więcej wiedzą, niż ja teraz. Dlaczego to miałam? Mój mąż był moim dowódcą z oddziału. Myśmy razem przeżywali te rzeczy, ten czas i razem żeśmy to wspominali. Zresztą mój mąż miał żonę. Ona umarła na moich rękach w czasie Powstania, byłam przy jej śmierci. Jeszcze mówiła: „Opiekuj się Wojtkiem, opiekuj się”. Opiekowałam się nim do końca życia (i mam dwie pociechy), nie myśląc, że będę się tak opiekować.

  • Jego żona była sanitariuszką, łączniczką?

To była łączniczka z naszego oddziału, znałam ją.

  • Została ranna?

Tak, została ranna przebiegając ulicę. Była w ciąży, tak że to była wielka tragedia. Później myśmy się spotkali z mężem przypadkiem we Włoszech. Wcale nie był moją sympatią, lubiłam go. Miałam chłopca, w którym się kochałam i który zginął też trzeciego dnia Powstania, tylko gdzie indziej.

  • Pamięta pani jakieś chwile odpoczynku, kiedy można było sobie pośpiewać piosenki harcerskie?

Na pewno musieliśmy mieć jakiś odpoczynek, ale właściwie o tym się nie myślało. Jedyny odpoczynek, że człowiek był głodny – [kiedy] udało mu się dostać coś do jedzenia, gdzieś wtrząchnąć, to zjadł czy dał koledze: „Chodź, bo tutaj jest jedzenie”. [Albo] mówiłam: „Nie jedz tego, bo robaki po tym chodzą”. Chłopcy mówili: „To wybierz sobie robaki i wyrzuć do śmietnika, a zjedz jedzenie”.

  • A jak z Heniutką było? Heniutka Wieczorek była malutka.

Tak. Za pół porcji... Ja jestem duża, potrzebuję jeść, a ona jest malutka, to odda mi pół porcji.

  • Były duże trudności z jedzeniem na Starym Mieście?

Na początku nie. Potem było trudniej. Zresztą cały czas były trudności z jedzeniem. Na początku nas karmili, a później żeśmy zjedli wszystko, co było.

  • Pani była sanitariuszką szpitala, czy wychodziła pani i zbierała rannych?

[Zbierałam] rannych. Nie byłam sanitariuszką w szpitalu. Byłam sanitariuszką liniową, która szła z oddziałem. Nie chciałam być w szpitalu.

  • To były cztery dziewczęta i nosze?

Różnie było. Czasami jedna leciała, czasami dwie. Czasami krzyczeliśmy: „Przynieś nosze!”, a czasami się rannego prowadziło. Nie było oddziału, który stał i [miał] dowódcę: „Start! Baczność! Maszerować!”, tylko się szło z chłopakami. Widziało się, że się przewraca, że mu coś jest albo krzyczał... Taki chłopiec, który umierał, krzyczał: „Powiedz Wandziu, powiedz mamie, że umierałem na twoich rękach”. Ja później szukałam tej mamy.

  • Znalazła ją pani?

Tylu było moich, co tak by chcieli. Czy to się znajdowało?... Trudno było znaleźć.

  • Pani była naprawdę bardzo odważna, przecież to pod gradem kul, pod bombardowaniem...

Wcale nie byłam odważna! Nie pójdę, to mnie zabiją, trzeba iść! Wszędzie strzelają – o tym się nie myślało. Zawsze myślałam, że mnie się kule nie imają. Tata [tak] mówił, bo później wyszłam za dowódcę mojego oddziału.

  • A „szafy”? To było coś strasznego.

Wszystko było straszne, trudno powiedzieć, co było gorsze. [Czy] „szafy”, czy jak się waliły domy, czy kanały, które śmierdziały, czy to, po czym się szło. Człowiek chciał żyć i chciał spełnić swój obowiązek. I szedł, nie powiem, po czym...

  • Pani schodziła do kanałów?

Tak, kanałami przechodziłam. Później, jak żeśmy wyszli z kanałów, to „Chudziutka” do mnie krzyczała: „Odejdź, bo śmierdzisz!”. A ja mówię: „A co? Ty pachniesz?”.

  • Schodziło się na Długiej?

Na dół się schodziło: chlup, chlup, najpierw do kanałów.

  • Przecież pani jest wysoka. Takie przejście kanałami musiało być dla pani bardzo trudne.

W niektórych miejscach trzeba było na kolanach iść, jak było tak bardzo nisko. „Chudziutka”, moja przyjaciółka, była malutka.

  • Panie przechodziły wtedy kanałami z jakimiś rannymi?

Tak, przeprowadzało się rannych. [...] Miałam też kolegów, którzy mnie naprawdę ratowali życie i z którymi utrzymywałam kontakt. Jurek Siwiec, „Sikston” – Jurek Sikorski, Karol Wierzbicki (nie był ze mną, tylko był w innym oddziale). Bardzo często [mówię] o Karolu, ponieważ myśmy przed Powstaniem wiele razy o Powstaniu rozmawiali. To był mój wielki przyjaciel w myślach. To nie był mój ukochany, ale przyjaciel. Tacy byli moi przyjaciele w czasie Powstania, z [mojego] oddziału – do końca byliśmy razem.

  • Oni ratowali pani życie, a pani im?

Ja wiem, czy oni ratowali moje życie, a ja im? Nie ratowałam im życia...

  • Ale to byli normalni strzelcy, z bronią?

Z bronią. Normalni powstańcy! Ja byłam w tym w oddziale, bo byłam [tam] sanitariuszką. [...]

  • Co było po tym, jak pani wyszła z kanałów razem ze swoją koleżanką, Heniutką, z kolegami?

Tak, myśmy wszyscy, Danka Magreczyńska, wyszli z kanałów na Wolę, na Wareckiej i żeśmy poszli na Śródmieście.

  • Pani dalej w Śródmieściu była jako sanitariuszka?

Tak, do końca byłam jako sanitariuszka. Do ostatniego dnia Powstania.

  • Jak pani wychodziła wtedy z kanałów, ze Starego Miasta... Wszyscy mówią, że Śródmieście wyglądało inaczej – tam było normalne życie, szyby w oknach.

Gdzieś poszłam i pamiętam, usłyszałam: „Co ty?! Odejdź stąd! Śmierdzisz!”. To dla młodej dziewczyny (raptem ktoś mówi: „Odsuń się, śmierdzisz”) nie bardzo przyjemne.

  • Przyszedł moment upadku Powstania Warszawskiego...

To była tragedia... Właściwie człowiek żałował, zazdrościł tym, którzy zostali.

  • Pani wyszła do obozu jenieckiego jako żołnierz?

Tak, do obozu jenieckiego.

  • A nie chciała pani wyjść z cywilami?

Nie, po co? Myśmy myśleli, że nas wszystkich zabiją, że się skończy... Jak to? Mam uciekać? Przecież szłam na śmierć, tak?

  • Później pani pojechała do Ożarowa?

Najpierw do Ożarowa. Później chyba żeśmy pojechali pierwszy raz do Fallingbostel. [Potem] nas rozdzielili. Byłam w Bergen-Belsen, bo byłam szeregową. Oficerowie poszli do Burgu.

  • A później Oberlangen?

Tak, później było Oberlangen,.

  • Jak wyglądał dzień wyzwolenia?

Szaleństwo! Krzyk, wrzask! Rzucałyśmy się na chłopaków. Biedne wojsko uciekało, bo dziewczyny leciały do nich niesamowicie. Rzucały się: „Czy naprawdę jesteś Polakiem?”. To trudno opowiedzieć... Ale [wspominam] trochę ze smutkiem, z dużym smutkiem. Wiedziałam, że mojego chłopca już nie spotkam, że nie żyje. Nie wiedziałam, co z moją mamą, co z siostrą, co z moją rodziną.

  • Gdzie pani spotkała później swojego przyszłego męża, swojego dowódcę?

W Niemczech. Najpierw żeśmy byli w tym samym obozie przez druty. [...] Byłam w Fallingbostel, później byłam w Bergen-Belsen. Oni byli w tym samym obozie (chyba w Fallingbostel) przez druty... Bergen-Belsen to był kobiecy obóz, a Fallingbostel był mieszany. [...]

  • Kiedy pani przyszły mąż poprosił panią o rękę?

We Włoszech. Byłam w Niemczech w niewoli. Potem pracowałam w obozie dla uciekinierów, Polaków wywiezionych na roboty. Nawiązałam kontakt z komendantką mojego zgrupowania, kapitan Danusią. Zabrała mnie do Włoch, zaprosiła na odpoczynek. Poszłam na plażę w San Giorgio... [Potem przyjechał] Romek Patynowski, kolega mojego [męża] z Powstania. Raptem usłyszałam głos: „Popatrz! Wandzia Bagniewska!”. Popatrzyłam, a to właśnie był mój kolega z Powstania, Romcio Patynowski. Zawiadomił mojego Wojtka. Zaraz mówi, że Wojtek tu jest, w „Alconie” i przyjechał. Mówię: „Nie przyprowadzaj mi go. Po co mi go sprowadzasz?”.

  • I wtedy się pani oświadczył?

Nie, skąd! Myśmy się spotykali jeszcze. Zabrał mnie do oddziału, tam mnie przedstawił dowódcy pułku: „Wanda Bagniewska, moja koleżanka z Powstania”. Pułkownik mówi: „A, Bagniewska! Doskonale znam Bagniewskich, bo mój pułk stał pod Warszawą i tam był właśnie pan Bagniewski, którego dobrze [znam]” – to był mój stryj. Uważał, że jego obowiązkiem jest się mną opiekować. Zaprosił mnie do pułku, żebym przyjechała. Powiedział kapitan Danusi, że jego obowiązkiem jako przyjaciela mojego stryjostwa jest opieka. Później pułkownik Mokrzycki mnie do ołtarza zaprowadził i wielkie wesele zrobił.

  • Pani przyszły mąż wiedział o tym, że kiedy na Starym Mieście umierała jego pierwsza żona, to prosiła panią, by pani się nim zaopiekowała?

Nie, chyba nie wiedział... Skąd. Ona była moją koleżanką, mnie mogła to mówić. [On] był moim kolegą, dla mnie to było zupełnie jasne. Czy by mnie prosiła, czy nie, to bym się starała mu pomóc, jak przyjaciel przyjacielowi.

  • Pani nie wróciła do Polski po wojnie?

Nie. Dopiero pierwszy raz pojechałam na urlop w 1960 roku.

  • Dlaczego pani nie chciała wrócić do Polski?

Matka mojego męża pisała listy z Polski szyframi, żeby nie przyjeżdżać do Polski, że wszyscy koledzy mojego męża idą do więzienia. Mąż mówił: „Jak moja matka została sama jedna, a nie chce żebym przyjeżdżał, to naprawdę musi być strasznie”. Moi rodzice wrócili (ojciec z Oświęcimia) i wszystko, co mieli, było zabrane. Mieli majątek w Radomskiem – już nie mieli gdzie wracać. W Warszawie mieli mieszkanie. Matka wróciła do szwagra, męża mojej siostry. Żyli z tego, że matka piekła ciastka. Wszystko, co było przed wojną, to zabrali komuniści.

  • Pani tata był w Oświęcimiu?

Tak. Matka, siostra i bratowa były w Ravensbrück, a tata i mój brat byli w Oświęcimiu.

  • A przeżyli?

Przeżyli. Wszyscy przeżyli i wrócili do Warszawy.

  • Za co zostali wysłani do Oświęcimia?

[Za to], że byli Polakami.

  • Mam ostatnie pytanie. Pani w czasie Powstania Warszawskiego miała dwadzieścia dwa lata. Czy gdyby pani miała znowu dwadzieścia dwa lata...

Poszłabym do Powstania! Nie można było nie iść. Moja matka mnie nie zatrzymywała, bo matka i ojciec wiedzieli. Ja też mam dzieci, chyba bym [ich] nie puściła. A matka mi krzyżyk na głowie zrobiła.

  • Same by poszły, nie pytałyby, tak jak pani nie pytała.

Tak, wiem. Zostały tak wychowane, w tym duchu, chociaż mieszkały w Anglii i są Brytyjkami.
Warszawa , 4 sierpnia 2007 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Wanda Sarnecka Pseudonim: „Wanda” Stopień: sanitariuszka Formacja: Batalion „Gustaw-Harnaś”, kompania „Anna” Dzielnica: Śródmieście Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter