Władysław Siwik „Mały”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Władysław Siwik, urodzony 27 czerwca 1927 roku, pseudonim „Mały”.

  • Proszę pana, proszę nam teraz opowiedzieć, w jakim domu się pan wychowywał. Gdzie pan mieszkał?

Urodziłem się na Wiśniowej [obecnie 56] w Warszawie. [Mieszkania były przerobione z sal żołnierskich na mieszkania]. W tym domu obecnie jest szkoła – liceum czy zespół szkół [liceum i technikum mechaniczne]. Tam mieszkaliśmy, bo ojciec był w 1. pułku lotniczym, który w tym czasie stacjonował na Polu Mokotowskim. Później został przeniesiony na Okęcie jako 1. pułk. Ochrzczony zostałem u Świętego Michała, też na Puławskiej.

  • Do której szkoły pan chodził?

Stopniowo. W roku 1933 przeprowadziliśmy się na Okęcie do bloków wojskowych. Ojciec był w tym czasie jeszcze sierżantem w 1. pułku lotniczym i był szefem parku lotniczego naprawy samolotów. Tam mieszkaliśmy, zostaliśmy stamtąd dopiero wyrzuceni przez Niemców. Ale wrócę… Aha, szkoła.

  • Tak. Chciałabym wiedzieć, do jakiej szkoły pan chodził.

Na początku była zorganizowana szkoła w tych blokach wojskowych, prywatna szkoła [Marii Mieszczyńskiej], gdzie pierwsza i druga klasa tam chodziła. Następnie chodziłem do 13. szkoły podstawowej na ulicy Raszyńskiej [na wprost filtrów], gdzie dowożeni byliśmy wojskowym samochodem z bloków wojskowych.

  • Jaki nastrój był w szkole? Jak szkoła wychowywała?

Szkoła wychowywała bardzo dobrze i chciało się chodzić do tej szkoły. Na każdej przerwie grała muzyka, tańczyliśmy sobie na przerwach, tak że wspaniała była szkoła, chociaż miała numer 13. [Dobra wychowawczyni pani Gieczkowska. Wspaniały nauczyciel historii pan Badowski. Na jego lekcji z otwartymi ustami słuchaliśmy jego opowieści o naszej historii. Najbardziej lubiana lekcja z nim. Mieliśmy też piosenkę o naszej szkole: trzynasta szkoła młodzieży raj, choć wszędzie zima to u nas maj. Z pieśnią na ustach pracujemy wraz, w trzynastej szkole miło spędzasz czas. Lekcja się kończy, muzyka gra, człowiek zapomniał, że dwóję ma. Puszcza się w tany ile ma sił, to zapamięta dokąd będzie żył”. Była jeszcze trzecia zwrotka lecz ją nieba rdzo pamiętam].

  • Proszę pana, czyli do wybuchu wojny chodził pan do tej szkoły?

Szkoły podstawowej [tak do wybuchu wojny].

  • Ile pan miał lat w momencie wybuchu wojny?

W momencie wybuchu wojny miałem dwanaście lat, trzynasty rok.

  • Jak pan zapamiętał 1 września?

[Było nas trzech]. Miałem wtedy [dwóch] braci. Byliśmy akurat całe lato na wakacjach – można to nazwać wakacjami – całe dwa miesiące w Rostkach [Wielkich] koło Małkini nad Bugiem [u gospodarza Stanisława Markowskiego]. Piękna okolica, tam drugi rok z rzędu przyjeżdżaliśmy i tam zastała nas wojna.

  • Wspomniał pan, że miał jeszcze dwóch braci, tak?

Tak.

  • Czy oni byli od pana starsi, młodsi?

Bracia młodsi o cztery lata. Ja byłem najstarszy.

  • To znaczy, że bracia byli bliźniakami?

Bliźniakami. Akurat tak się ułożyło, że byli bliźniakami.

  • Aha. Proszę pana, przechodzimy do 1 września.

1 września tam nas zastał. Ojciec był w pułku oczywiście zmobilizowany. Nie pamiętam, do którego września byli tutaj w Warszawie, ale później zaczęła się ewakuacja pułku lotniczego i wycofywali się na Zaleszczyki.

  • Pamięta pan, kiedy to było, jakąś datę, czy nie?

[Jeśli pamiętam, to był 10 lub 12 września, lotnisko było już zbombardowane przez Niemców]. Pamiętam tylko, jak ojciec mi opowiadał, że 17 września Rosjanie ich tam otoczyli, dowódca pułku – jak mi opowiadał – zobaczył, że Rosjanie ich otoczyli, i do kierowcy tylko machnął ręką, żeby jechał. Ten ruszył samochodem, padła seria z karabinu maszynowego i skosiła akurat kierowcę i dowódcę pułku. Reszta została internowana. Ojciec od tamtego czasu był w Kozielsku, w Katyniu, w Starobielsku i tak mi opowiadał. W grudniu Niemcy z Rosjanami wymieniali jeńców, którzy pochodzili z prawej strony Bugu i z lewej strony i ojciec ostatnim transportem, jako starszy sierżant już, dostał się do niewoli niemieckiej. Był w Stalagu XVII A w Kaisersteinbruch.

  • I dzięki temu przeżył, tak?

Tak, dzięki temu przeżył, bo nie wiadomo, jak by to było czy gdzie by go wywieźli.

  • Proszę pana, co się działo w tym czasie z pana rodziną? Ojciec wyjechał z wojskiem, odszedł z domu, a pan został z mamą, tak?

My zostaliśmy właśnie tam na wsi koło Małkini, to jest trzy kilometry, w Rostkach Wielkich, i ten gospodarz, u którego byliśmy, bardzo się nami zaopiekował. Trochę później niż 17 września wkroczyli tam Rosjanie do Rostek. Małkinia już nie, a mniej więcej trzysta metrów od tego gospodarza był tartak, tam oni mieli swoją granicę i tam był punkt graniczny. To my byliśmy już na stronie rosyjskiej. Tak to dotrwało do 1–2 października. Już koniec wojny, kapitulacja, chcieliśmy wrócić do Warszawy. Gospodarz wziął zaprzągł konia, nas na wóz, Rosjanie jeszcze wtedy nie pilnowali tej granicy ani Niemcy, przejechaliśmy przez granicę i dowiózł nas do Radzymina. W Radzyminie mieliśmy ojca brata, rodzinę ojca, i tam się u niego zatrzymaliśmy, a za kilka dni pieszo poszliśmy do siebie na Okęcie do tych bloków, gdzie mieszkaliśmy przedtem. W tych blokach mieszkaliśmy do grudnia 1939 roku, kiedy Niemcy nas stamtąd wyrzucili.

  • Czy pan w tym czasie chodził do szkoły?

Nie, w tym czasie jeszcze nie chodziłem, była przerwa. Niemcy nas wyrzucili stamtąd [po Bożym Narodzeniu]. Dopiero szkoła została zorganizowana na Okęciu w 1940 roku już, w styczniu albo w lutym, nie pamiętam już dokładnie tego, jak zacząłem chodzić do szkoły podstawowej. Później zacząłem chodzić na Śniadeckich, gdzie dokończyłem szkołę podstawową. Szkołę podstawową normalnie skończyliśmy, bo była dopuszczona. Już gimnazjum nie było zezwolone, więc w następnym roku zacząłem się uczyć na tajnych kompletach.

  • Pamięta pan nazwiska nauczycieli?

Jednego pamiętam. Był od matematyki i Radekel się nazywał. Bardzo dobry matematyk. Z podstawówki to tylko Badowskiego pamiętam, to był profesor od historii, który bardzo ładnie opowiadał historię.

  • Proszę pana, co się z panem działo dalej? Kiedy wrócił pana ojciec?

Ojciec był w niewoli, tam w niewoli poznał Austriaka i zaprzyjaźnili się z tym Austriakiem. Austriak wystarał się ojcu o przepustkę na urlop. Jak ojciec mi opowiadał, to był 1941 rok, ja chodziłem normalnie do szkoły na komplety. [1941] rok i ojciec przyjechał do Polski, a Austriak go odprowadził i powiedział: „Jak wrócisz, to ja cię nie chcę znać!”. I ojciec przyjechał do Polski, oczywiście nie wrócił. Ukrywał się, nie mieszkał w domu razem z nami, bo my mieszkaliśmy już wtedy na Kazimierza Wielkiego. Mieszkaliśmy na Kazimierza Wielkiego. [Wcześniej] mieszkaliśmy [na Kościuszki obecnie Krakowiaków, a potem] na Rysiej i na Kościuszki – przenosiliśmy się, dopasowywaliśmy sobie mieszkania. Później mieszkaliśmy na Kazimierza Wielkiego, ta ulica jest jeszcze dzisiaj na Okęciu. Ojciec [nie wrócił z przepustki do Niemiec i musiał się ukrywać], znalazł [sobie] mieszkanie na Okrąg, [ale] gestapo trafiło na ojca ślad. Przyszli po ojca podczas jego nieobecności, ale dozorca domu zauważył, że gestapo jest, to usiadł sobie przed domem i czekał na ojca. Jak ojciec się pokazał, ten wstał, przechodzi koło niego. „Uciekaj, gestapo”. I ojciec [uciekł]. Zmienił sobie nazwisko na Swoboda.

  • Gdzie zamieszkał?

Mieszkał na Okrąg, [a potem na ulicy Wroniej].

  • A co się z panem działo?

Ja mieszkałem z mamą i z tymi braćmi na Okęciu, na Kazimierza Wielkiego 12.

  • Czy miał pan w tym czasie kontakt z ojcem?

Oczywiście. Miałem kontakt bardzo często, bo chodziłem do ojca, ojciec mi dawał gazetki. „Biuletyn Informacyjny”, żeby tym znajomym swoim to roznosić. „Po przeczytaniu podaj dalej”.

  • W ten sposób się zaczął u pana udział w konspiracji, tak?

Tak.
  • A kiedy, że tak powiem, oficjalnie pan wstąpił do konspiracji i kto pana wprowadził?

Mnie cały czas prowadził ojciec do konspiracji, ale to w późniejszym już czasie. Jeszcze szesnastu lat nie miałem, bo to było gdzieś wiosną 1943 roku. Przysięgę ode mnie przyjmował – pseudonim jego wyleciał mi z pamięci – Sikorowski, pan chorąży Sikorowski. Wstąpiłem do tego i od razu zostałem skierowany na podchorążówkę. Spotykaliśmy się na Powązkowskiej, gdzie obecnie jest stacja benzynowa, to tam była knajpa i oczywiście mieszkanie miał ojca kolega, który też uciekł z niewoli, z 1. pułku lotniczego; nazywał się Kuflikowski. Jego syn [Kazimierz]-rówieśnik, trochę młodszy ode mnie, kilka miesięcy – też był na tej podchorążówce. Spotykaliśmy się tam, to Niemcy siedzieli w restauracji, a my mieliśmy „baczność”, „spocznij”, po cichu oczywiście; rozbieraliśmy pistolety i składaliśmy na pięterku w mieszkaniu u niego. Jak to mówią, najciemniej jest pod latarnią.

  • Proszę pana, czego jeszcze się pan uczył w konspiracji?

Broń, przygotowanie, trochę topografii. […] Mieliśmy za zadanie, że od czasu do czasu ktoś musiał przywieźć broń: dzisiaj jeden, później drugi, a było nas dziewięciu na tym kursie podchorążych.

  • A skąd tą broń mieliście brać? Zdobywać samodzielnie?

Ja nie miałem trudności, bo u nas od początku było tak, że ojciec dostarczał i u nas w piwnicy było masę broni. Ojciec przywoził, dawał mnie i mówił: „Schowaj”. Ja to schowałem gdzieś między drewna różne do rozpalania ognia, do palenia w tym, i tam to lokowałem w piwnicy. Ojciec bardzo dużo tej broni zwoził. Dopiero się przed samym Powstaniem okazało, ile tego było – masę. I automaty. Nawet karabin jak trzeba było przywieźć, to policjant granatowy przywoził to. Normalnie na ramię i przywoził jako broń, tutaj się chowało i był schowany głęboko.

  • Mówił pan o szkoleniu w podchorążówce, tak?

Tak. Różnie było. Jechałem kiedyś tramwajem, wioząc ze sobą pistolet. W tramwaju zawsze jak miałem za pasem pistolet, to stawałem tak, żeby nikt nie wyczuwał, przy silniku – bo to były starego typu tramwaje, gdzie ustawiało się przy silniku. Jadąc Marszałkowską, patrzę – Niemcy zatrzymali [tramwaj] i wyrzucają ludzi. Od razu się przestraszyłem i mówię: nie mogę się dać wziąć. Odbezpieczyłem tylko ten [pistolet] i mówię [sobie w duchu]: jak będę uciekał, może z jednego położę, a później mnie położą, bo i będę się ostrzeliwał. Ale Niemcy wpadli patrzeć, tylko wyrzucili ze dwie osoby i patrzą. Szukają tylko szmuglu, tego, kto coś przewoził. Odetchnąłem z ulgą i dojechaliśmy. W tym czasie, to był rok 1943, [kwiecień,] jak jechałem na Powązki, to tam getto się paliło [wzdłuż całej Okopowej był mur getta słychać było też strzały]. Dojeżdżaliśmy tam i najczęściej spotykaliśmy się na Powązkach. Później drugi punkt do spotkań to była aleja Niepodległości 142. Tutaj też na drugim piętrze się spotykaliśmy. [W czerwcu Niemcy wpadli na nasz ślad i zrobili kocioł. Ostrzegli nas mieszkańcy domu i nikt nie wpadł]. Kiedyś też udało mi się: przepuścili mnie, w ostatniej chwili mnie zatrzymali, bo kocioł był. Już Niemcy się dowiedzieli, że tam coś jest i kocioł zrobili. O mały figiel bym tam wpadł, ale zauważyli mnie i wrócili [prawie przy wejściu do budynku]. Ale nie darowaliśmy, żeby nie odbyć swojego spotkania, bo poszliśmy na działki pracownicze na Mokotowie i tam na jakiejś działce położyliśmy się na trawce i odbyliśmy swoje ćwiczenia.

  • Proszę pana, wspomniał pan, że przejeżdżał pan koło płonącego getta. Czy był pan świadkiem jakichś drastycznych scen, czy był pan świadkiem w tym okresie jakiegoś bestialstwa Niemców, takiego zachowania?

Za murem, jak tramwaj szedł wzdłuż Okopowej, to nie widać było tego, ale domy palące się widziałem i strzały oczywiście słyszałem. Ale tak to tramwaj się w ogóle nie zatrzymywał aż do ulicy Powązkowskiej. Przejeżdżał od obecnej […] Wolskiej, całą Okopową do Powązkowskiej, nie zatrzymywał się nigdzie. Z jednej strony był cmentarz, a z drugiej strony getto. Mur wysoki na trzy metry i tylko było widać palące się getto.

  • Proszę pana, wróćmy do konspiracji. Te szkolenia się odbywały dosyć systematycznie, tak?

Tak. Mieliśmy dwa razy w tygodniu, nieraz trzy razy.

  • W międzyczasie chodził pan na tajne komplety i uczył się pan cały czas, tak?

[Tajne komplety odbywały się w prywatnych mieszkaniach. Jedno z nich było na Saskiej Kępie na ulicy Obrońców w willi. Następne było na ulicy Kościuszki na Okęciu, dziś Krakowiaków w mieszkaniu Benedykta Potockiego i w różnych tymczasowych mieszkaniach. Chodziłem] na komplety, już do gimnazjum, i skończyłem dwie klasy gimnazjum, a trzecia to już po Powstaniu. To było to samo gimnazjum, tak samo się nazywało – to było 3. miejskie imienia Hugona Kołłątaja, tylko później już było jawnie po Powstaniu. Od lutego już istniało na ulicy Polnej.

  • Proszę pana, co się jeszcze działo z panem, z konspiracją, do wybuchu Powstania? Co pan jeszcze pamięta z tego okresu swojej działalności w konspiracji – oprócz nauki, tego szkolenia, jeśli chodzi o broń, przenoszenie broni? Czy tę broń przenosiliście po to, żeby się na niej uczyć?

Tak. My mieliśmy ze sobą na tych swoich kursach, jak to się nazywa, żeby nauczyć się rozbierać i składać, jakieś zacięcia żeby umieć usuwać. Ale nie uczyliśmy się nic cięższego. Tak to mniej więcej trwało rok i w czerwcu 1944 roku dostaję skierowanie na przeszkolenie partyzanckie, żeby zapoznać się z bronią grubszą, znaczy, ciężkim sprzętem – karabin maszynowy rkm [granatnik], bo tego nie mieliśmy tam, i trochę musztry oczywiście.

  • Miał pan wtedy lat już…

Jeszcze miałem szesnaście, bo pod koniec czerwca skończyłem siedemnaście lat.

  • Czyli można powiedzieć, że już miał pan lat siedemnaście w 1944 roku.

No tak. Dostałem skierowanie do lasów za Radom, to są lasy świętokrzyskie mniej więcej. To była trzecia stacja za Radomiem, tam wysiąść musiałem z pociągu razem z kolegą, który ze mną był na podchorążówce [nazywał się Benedykt Potocki pseudonim „Sokolik”].

  • Pamięta pan, jak on się nazywał?

Benedykt Potocki, pseudonim jego był „Sokolik”. Poszliśmy jakieś ponad trzy kilometry od stacji, taka polna dróżka, do wioski niedużej. Drewniany kościółek, mieliśmy się zgłosić do księdza. Miałem medalik taki, miałem księdzu [go oddać do poświęcenia].

  • Kto panu dał ten medalik?

Tutaj dostałem od swojego przełożonego, który z nami miał wykłady. Miał z nami też wykłady „Oracz”, porucznik i kaprale – różni, już nie pamiętam tych wszystkich pseudonimów, bo nazwiska nie wszystkie znaliśmy.

  • W każdym razie dostał pan ten medalik, tak?

Tak. Nawet nie wiedziałem, że tam było jakieś zadrapanie, po którym ksiądz już wiedział o tym. My tam się zgłosiliśmy do księdza, zostaliśmy poczęstowani jakąś herbatką [z ziół] i poczekaliśmy. Miał poświęcić niby ten Ksiądz. Wysłał swojego [kościelnego] do wsi, przyszedł [młody wieśniak], zabrał nas i zaprowadził nas do partyzantów.

  • Wiedział pan, w jakim jest pan oddziale, czy nie?

[Wiem tylko nazywali się grupą uderzeniowo-szkoleniową Bazy Lotniczej „Łużyce”. Dalszej nazwy nie pamiętam]. To był „Wilk”, nie „Wilk”… Nie pamiętam dokładnie tej nazwy. Tam zaznałem przez trzy tygodnie trochę partyzantki i ćwiczeń, pogonili nas tam dobrze, [że padaliśmy ze zmęczenia].

  • Czy był pan świadkiem jakiejś akcji partyzanckiej?

Nie. Ja nie byłem w akcji, tylko na szkolenie nas przysłali. Widocznie to już wszystko działo się przed Powstaniem. Tylko zapamiętałem sobie piosenkę, której nigdzie nie ma obecnie.

  • Proszę nam zaprezentować.

Lesie, ty polski lesie,
Dlaczego tak kochamy ciebie?
Bo w twoim gąszczu
Czujemy się jak gdyby w niebie.
Pod twoim cieniem bezpiecznie na Krzyżaka swą szykujem broń,
A w głębi lasów,
Naszych szałasów,
Pieśń zemsty płynie w dal.
Przyjdzie kiedyś odwetu czas,
Wtedy wir walki porwie nas.
Wówczas będą nam steny grały,
Będą się serca rwały,
Wtedy porzucim las.
Wolności zaświeci nam jutrzenka,
Popłynie w dal piosenka,
W daleki świat.
W głębokiej kniei
Leczymy swe bojowe rany,
Nabyte w boju
Za kraj nasz piękny, ukochany.
Zbieramy siły, aby uderzyć wroga z całych sił.
Gdy zwyciężymy, to w wolnej Polsce będziesz żył.
Przyjdzie kiedyś odwetu czas,
Wtedy wir walki porwie nas.
Wówczas będą nam steny grały,
Będą się serca rwały,
Wtedy porzucim las.
Wolności zaświeci nam jutrzenka,
Popłynie w dal piosenka,
W szeroki świat.

  • Tę piosenkę usłyszał pan tam u partyzantów, tak?

Tak, tam, i później nigdzie nie słyszałem tej piosenki, żeby ktoś ją śpiewał. A ja dość często wracałem do tej piosenki; w małym towarzystwie, w swoim towarzystwie się śpiewało…

  • Proszę pana, czyli po tych trzech tygodniach wraca pan do Warszawy.

Tak. I już się coś dzieje.

  • To już jest lipiec, prawda? Czy jeszcze czerwiec?

[Pistolet parabellum za trzy litry bimbru, a automat za sześć litrów. Od Węgrów można było kupić broń. Niemcy wycofywali się przez Warszawę samochodami, a ich sojusznicy Węgrzy na wozach konnych. Zatrzymywali się na krótko w Konstancinie].
Już wracamy, kończy się zaraz czerwiec, zaczyna się lipiec. Już czuć, że po prostu napięcie się jakieś robi. Niemcy się wycofują, a szczególnie Węgrzy – na wozach jadą przez nasze mosty, przez Warszawę, wycofują się, przejeżdżają tylko i jadą dalej na zachód. Widzimy, że coś się dzieje, że coś będzie, ale o Powstaniu jeszcze nic konkretnego nie wiadomo. Dopiero kończy się lipiec, 27. Mój ojciec już wtedy był w domu, przyszedł do nas do domu, już się nie chował [ukrywał]. Zaczynamy rozdawać broń na punkty – pamiętam, 27 lipca zaczęliśmy rozdawać broń na punkty. Przychodził ojca kolega, mogę powiedzieć nazwisko, [bo był znajomym kolegą ojca. Pseudonim nie pamiętam, bo tylko raz go słyszałem].

  • Bardzo proszę.

Grzegórski. Wszystkich tych, którzy byli w 1. pułku lotniczym i w pobliżu [których] mieszkaliśmy, to ja nazwiska znałem. Ten, który prowadzi restaurację na Powązkowskiej… Ta restauracja była w miejscu, gdzie dzisiaj jest stacja benzynowa między cmentarzami. Restauracja była w drewnianym domu. Powiem, że właśnie syn właściciela tej restauracji ze mną razem był w konspiracji i na podchorążówce; zmarł dopiero trzy lata temu [w Falenicy, gdzie mieszkał. Nazywał się Kazimierz Kuflikowski, pochowany na cmentarzu w Falenicy].

  • Jak się nazywał?

Kuflikowski. A jego ojciec, ten, co prowadził restaurację, zginął pierwszego dnia Powstania, dostał serię z karabinu maszynowego. Wiem o tym od jego syna.

  • Czyli mówi pan, że dwudziestego siódmego rozdawaliście broń.

Tak. Przyszedł pan Grzegórski, brał jakieś granaty, tam ojciec wydawał, ja przynosiłem tylko to wszystko z piwnicy. Nosiło się, rozdawało się i ojciec widzi, że on się boi, a na rogu Krakowskiej i obecnej 17 Stycznia… Przedtem była to ulica Lotnicza, tory kolejowe tam przechodziły, te, które teraz idą tu w wykopie. Szły tamtędy przy lotnisku przez ulicę Lotniczą aż do stacji Okęcie, do tej, co obecnie jest. Karabin jeden i dwa automaty, to ojciec mówi: „Weź, przenieś mu”, a on tam te granaty wziął. Mówię: „Dobrze”. W roletę to wszystko zawinąłem. Lato. Ja marynarkę na siebie, koszulę rozpiąłem, granat skręciłem i wrzuciłem za koszulę, pistolet tutaj [z lewej strony] włożyłem sobie na wszelki wypadek tylko i idę.

  • Z tymi karabinami?

Pod pachę je wziąłem i idę. Od Kazimierza Wielkiego trzeba było dojść do Krakowskiej, później wzdłuż Krakowskiej [koło parkanu ogrodnika Tomaszewskiego] do tego punktu, do Lotniczej, to było jakieś czterysta metrów, może trzysta pięćdziesiąt, ale to nieważne. Po lewej stronie, jak się szło w kierunku dawnej Kościuszki, a obecnie Krakowiaków, [był] bunkier niemiecki, który miał ochraniać tor kolejowy czy coś – nie wiem, to była ich sprawa. Przede mną idzie pan Grzegórski z tym swoim [uzbrojeniem], [a] ja [za nim] poszedłem sobie. Po drodze jeszcze [spotkałem] kolegów: „Cześć, cześć” – i poszedłem, bo niosę ten [pakunek] i nie będę się zatrzymywał. Jak skręciliśmy zaraz w Kościuszki (albo obecną Krakowiaków), to jakieś trzysta metrów poniosłem i [Grzegórskiemu] później w polu to oddałem, on już tam na swój punkt to zaniósł. Ja wracam, koledzy spotykają mnie i mówią: „Co niosłeś?”.
  • Ci, z którymi pan się spotkał po drodze?

Tak. „Ty, co tam niosłeś?” – pytają mnie. Ja mówię: „Widziałeś, roletę musiałem odnieść tam”. – „Nie udawaj, nie udawaj, bo szliśmy za tobą i lufy ci było widać”. Ja dopiero później się zorientowałem, że jakbym niósł tak [pod odpowiednim kątem], to nie widać [było], tak też nie, ale kiedy się pochyliło, to jak ktoś szedł, między tymi [zwojami] widać było [za muru to było widać lufy]. Ale okazało się, że wszyscy byli [w konspiracji]. Za kilka dni się wszystko wydało, bo [byli z] 7. Pułk Piechoty „Garłuch”. [Mój brat Paweł do dzisiaj wspomina, że i on, jak wychodziłem z roletą, to widział między zwojami rolety lufy].

  • Czy coś się jeszcze wydarzyło do wybuchu Powstania od 27 lipca, czyli od rozdzielania broni?

U nas wtedy nic z takich ciekawych rzeczy nie było.

  • Czy pan już miał przydział?

Ja jeszcze przydziału nie miałem, bo dopiero 1 sierpnia, gdzieś koło godziny 15, dowódca bazy… Pierwszym dowódcą bazy przedtem był Hynek, ale został aresztowany.

  • Jakiej bazy?

Bazy Lotniczej „Łużyce”. Był major Hynek, ale został aresztowany. Dlatego że był baloniarzem, przeżył w oflagu, a Rosjanie go zestrzelili. Akurat balonem leciał koło Legnicy, tam gdzie oni mieli swoją bazę, a balon nie daje się tak sterować jak ten… [sterowiec lub samolot].

  • A w którym to było roku?

W którym go zestrzelili, to nie pamiętam.

  • Ale po wojnie?

Po wojnie, po wojnie. Na początku gdzieś, to były lata pięćdziesiąte. Zestrzelili go Rosjanie i zginął tam. Jak go Niemcy aresztowali, to dowództwo objął kapitan Tomasz Tomaszewski, pseudonim „Łoś”.

  • Poprzedniego dowódcę Niemcy aresztowali kiedy? Przed wybuchem Powstania?

Przed wybuchem Powstania i dowódcą Bazy Lotniczej „Łużyce” został kapitan „Łoś” Tomasz Tomaszewski. On jak przyjechał, to od razu [do] mnie: „Jesteś moim łącznikiem”.

  • Pamięta pan datę?

Pierwszy sierpnia, godzina koło piętnastej. Już ja [tam] zacząłem kursować, jeszcze Powstanie się nie zaczęło o siedemnastej. Zacząłem kursować, nawiązał łączność z dowódcą 7. Pułku Piechoty „Garłuch” – to był major „Gniewosz”, drugi pseudonim miał „Wysocki” czy odwrotnie, ale miał te dwa pseudonimy. Dowództwo „Garłucha” mieściło się Słowicza 8 na Okęciu, taki domek doktora Jeślikowskiego.

  • Gdzie się mieściła Baza Lotnicza „Łużyce”?

[Dowództwo bazy lotniczej „Łużyce” z dowódcą kapitanem Tomaszem Tomaszewskim „Łosiem”] było w naszym mieszkaniu, Kazimierza Wielkiego 12 mieszkania 2 na parterze. Mieściła się właśnie u nas. Tam był i mój ojciec. Później, po nawiązaniu łączności z dowództwem 7. pułku… Jednak pułk lotniczy nie bierze głównego uderzenia ani głównych walk, bo to jest specjalistyczny pułk. Wszystko bierze na siebie piechota, ale my jako pomocniczy też braliśmy udział. Później jak dwa razy byłem u „Gniewosza” po rozkazy i poroznosiłem te wszystkie rozkazy, które mi przekazał major „Gniewosz”, to przyniosłem do mojego dowódcy, kapitana „Łosia”. Później mnie wysłał na Zbarż. To już była godzina siedemnasta, już Powstanie się zaczęło. Na Zbarżu była z 7. Pułku Piechoty kompania „Kuby”, która miała atakować wieżę. Jak Żwirki i Wigury rozgałęzia się na obecną 17 Stycznia, na lewo jest ulica [i wieś] Zbarż, [na prawo dawna ulica Lotnicza] 17 Stycznia, to na wprost była wieża ciśnień. Tam był przejazd do 1. pułku lotniczego i tam jak jeszcze był pułk, to biuro przepustek – jak ktoś potrzebował czy coś, to tamtędy, ale tak to było wejście do pułku. Kompania „Kuby” z „Garłucha” miała uderzyć od tej strony na tą wieżę, a od drugiej strony… Na Zbarżu znajdował się pluton z naszej bazy lotniczej. Dowódcą plutonu był starszy sierżant „Pawlina”. Nie pamiętam jego pseudonimu, a nazwisko pamiętam, dlatego że on był z tych zawodowych, tak jak mój ojciec, i cała rodzina znaliśmy się. Dowódca nasz włączył [mnie] do tego ataku na wieżę. My z pistoletami. Ja też idąc tam, miałem ze sobą walthera, ale niestety to nie karabiny maszynowe i nie działka, prawda? Znaleźliśmy się w takim ogniu… To był mój pierwszy bój.

  • I to było 1 sierpnia.

1 sierpnia. Pierwszy i jeśli chodzi o bój, to w zasadzie ostatni, bo musieliśmy się stamtąd wycofać. [Według relacji obecnych 7. p. p. „Garłuch” stu dwudziestu. Nie wiem, czy wliczyli w to tych, co zginęli na Okęciu, na ulicy Krakowskiej z drugiej strony lotniska]. Zginęło ponad pięćdziesięciu ludzi, między innymi właśnie ten starszy sierżant „Pawlina”, dowódca naszego [plutonu]. Z bazy lotniczej tylko on jeden zginął wtedy, a z „Garłucha”, z 7. pułku piechoty to zginęło ponad pięćdziesięciu. Wycofaliśmy się. Gdzie się rozeszli, to nie wiem, w każdym razie ja wróciłem do dowódcy naszej kompanii, kapitana „Łosia”. On mnie jeszcze wysłał do „Gniewosza” [lub „Wysockiego”, bo miał dwa pseudonimy], dowódcy 7. pułku piechoty, i dowódca piechoty podejmuje decyzję, żeby w nocy się wycofać z Okęcia, bo tam Niemcy trafili na punkt, który miał od strony Krakowskiej atakować lotnisko. Jak Niemcy wykryli ten punkt, to niestety [było] dużo czołgów i działek, zniszczyli i spalili [dom], tak że kilku tylko udało się [przedrzeć, a część przetrwała w piwnicach palącego się budynku i wyszła po wszystkim]. Wycofali się z tego punktu, a reszta zginęła. Budynek był w pobliżu fortów na Okęciu, tylko przy Krakowskiej [w kierunku na Raszyn około 150 m od ulicy Słonecznej, która dochodziła do Krakowskiej]. Tutaj właśnie spalony został cały budynek i rozbity z czołgów i z działek [i spalony].

  • Co się dalej działo?

Reszta i ci wszyscy wycofali się na Opacz. Mój dowódca jak dostał rozkaz wycofania, to wycofał się też na Opacz i tam część poszła z naszych do lasów chojnowskich i kabackich, a część dostała się na Kampinos.

  • A pan?

Ja zostałem dalej z dowódcą. On mieszkał w Opaczy. Ci wszyscy, którzy się wycofali z bazy lotniczej razem z dowódcą, to zostali po dwudziestu czterech godzinach nocą rozpuszczeni. Niektórzy też poszli do Kampinosu, część – do lasów kabackich, a część jak byli gdzieś spod Warszawy, to wrócili do siebie, tak że już Powstanie się skończyło dla nich. Ja zostałem tam i zamieszkałem niedaleko, bo „Łoś” Tomaszewski mieszkał na Opaczy, a ja mieszkałem we wsi, która oddalona była ze 400–500 metrów – we wsi Sokołów za Raszynem u gospodarza [nazwiskiem Więch]. Byłem tam prawie do końca. W grudniu…

  • Czyli już nie uczestniczył pan w żadnych walkach?

W tej pierwszej tylko. Później byłem jako łącznik, bo mój dowódca musiał mieć kontrolę nad tym, co się dzieje, to mnie wysyłał.

  • Czyli w sumie pan chodził w czasie Powstania do Warszawy jako łącznik?

Nie. Do Warszawy samej, do centrum, nie wchodziłem [później było bardzo trudno], ale w pobliże Warszawy, żeby wiedzieć, co jest, lub do lasów chojnowskich chodziłem.

  • Chodził pan do dowódców?

Tak, do dowódców. Bo część została rozpuszczona, część została na stanowiskach. Ze mną był właśnie ten „Sokolik” też, ale on po kilku dniach został zatrzymany przez Niemców i osadzony na „Polminie”. „Polmin” był na Łopuszańskiej, mniej więcej w połowie między Rakowem a ulicą Krakowską i tu osadzili go Niemcy, ale przeżył to. Mnie się udało, nie zatrzymali mnie Niemcy. Do chwili, kiedy mój dowódca przeszedł na Pragę, do wkroczenia ruskich, miałem kontakt bez przerwy z dowódcą. Byłem cały czas jego łącznikiem.

  • Co potem się działo?

Później jak Powstanie upadło, dowódca dalej był na Opaczy, tam zamieszkał już i tam mieszkał aż do 17 stycznia [1945 roku]. 17 stycznia przez Wisłę – Wisła zamarznięta była – przeszedł na Pragę, bo on mieszkał na Saskiej Kępie na ulicy Styki 1, i tam dostał się do swojej rodziny. Wtedy urwał się z nim kontakt. Dopiero pod koniec 1945 roku nawiązałem z nim znów kontakt, bo on – ten dowódca pułku, kapitan „Łoś” – zaczął pracować w Locie.

  • Wróćmy jeszcze do tego momentu, kiedy w styczniu 1945 roku kapitan przeszedł przez Wisłę. A co się działo z panem od tego momentu?

Ja wróciłem do rodziny na Kazimierza Wielkiego. Tam się nie spalili, nie zniszczyli, bo to już było poza terenem głównych walk.

  • Tam pana zastał koniec wojny?

Tak.

  • Co pan robił w tym czasie, z czego się pan utrzymywał? Rodzina, tak?

Rodzina.

  • Rodzina utrzymywała się wspólnie. Czy ukrywaliście się jakoś przed Niemcami, czy nie?

Już później to się specjalnie nie ukrywaliśmy.

  • Traktowani byliście jako ludność cywilna, tak?

Jako ludność cywilna, tak. Bo ci, co wyszli już z Warszawy, jeńcy… A ja nie musiałem iść do niewoli, bo tam przecież się nie poddaliśmy.

  • Proszę pana, czy w okresie Powstania był pan świadkiem jakichś drastycznych scen, które panu bardzo utkwiły w pamięci?

[To było przed powstaniem].Ja kiedyś tylko jechałem tramwajem i widziałem, jak Niemcy rozstrzelali… To było na Wawelskiej przy Grójeckiej. Jak się wjeżdża [obecnie w] Łazienkowską, to na tym pierwszym budynku pod ścianą Niemcy rozstrzelali Polaków. Akurat widziałem to z tramwaju.

  • Ale to w czasie Powstania?

Nie, nie. Przed Powstaniem.

  • Jeszcze wracając do tego okresu przed Powstaniem, czy miał pan kontakt z żołnierzami innej narodowości, nie tylko Niemcami?

Nie, tylko wtedy, co spotkałem Węgrów [gdy wycofywali się przez Warszawę]. Ale Węgrzy byli, bo rozmawialiśmy (na migi oczywiście, jak się dało) do Polaków bardzo sympatycznie nastawieni.

  • Proszę pana, teraz następuje zakończenie wojny. Jak pan to pamięta? Czy szczególnie pan zapamiętał ten dzień?

Kazimierza Wielkiego jest niedaleko Krakowskiej i po prostu raptem słyszymy strzały [na Krakowskiej]. Ale ja myślę, że już poczta pantoflowa poleciała, że już Rosjanie weszli do Warszawy – znaczy, Polacy i Rosjanie. [Szybko poszedłem na Opacz do dowódcy i odprowadziłem go pieszo do Wisły gdzie w rejonie Siekierek przeszedł po lodzie na drugą stronę Wisły na Saską Kępę do swojej rodziny].

  • Ale już mówimy o maju 1945, czy mówimy o styczniu?

O styczniu, 17 stycznia. My poszliśmy z kolegą zobaczyć, co dzieje się w Warszawie. Tylko zobaczyliśmy wielkie gruzy i to wszystko. Chodziliśmy po tym i płakać się człowiekowi chciało, bo znaliśmy wszystkie te zakamarki sprzed Powstania. A później oczywiście szkoła.
  • Kiedy ta szkoła się zaczęła? Kiedy wrócił pan do szkoły, w jakim miesiącu?

Już w lutym zaczęła się organizacja. Akurat budynek na Polnej był w takim stanie i akurat to było 3. miejskie Hugona Kołłątaja. Jest na ulicy Polnej czteropiętrowy dom,
A w domu tym codziennie za gromem bije grom.
Ktoś dzisiaj złapał dwóję, tamten podpalił strych –
To banda hugenotów zażywa zabaw swych.
[To 3. miejskie, to hugenoci
Cała Warszawa wszak ich zna
Każdy się stara, aby coś spsocić
Każdy parę dwójek ma.
Najlepsze są ćwiczenia
Po lekcjach na P. W.
Gdy Banach pada Baczność
Potem odlicz do dwóch
Panu Orłowiczowi następnie raport zda
I czterech do karniaka
Niech wiara mores zna.
Ostatnia zwrotka mówi o ćwiczeniach na lekcji Przysposobienia Wojskowego. Przesyłam zdjęcie, na którym maszeruję zaznaczony kropką nad głową. Maszerujemy na ulicy Dantyszka w parku przy ulicy Filtrowej. Koniec maja 1945 roku, miałem wtedy niecałe osiemnaście lat. Zdjęcie zrobione siedem miesięcy po Powstaniu Warszawskim]. To była piosenka nasza ze szkoły.

  • Proszę pana, proszę nam powiedzieć teraz: szkołę pan skończył, tak?

Szkoły całkowicie nie skończyłem, bo to była trzecia klasa.

  • Co działo się z panem potem?

Później spotkaliśmy się z moim dowódcą, kapitanem „Łosiem”. On już latał w Locie, mówi: „Chodź tutaj, do LOT-u”. Załatwił mi sprawę, że mnie do LOT-u przyjęto, ale ja byłem na ziemi, nie latałem. Pracowałem na ziemi przy samolotach normalnie, bardzo mi się to podobało, i uczyłem się wieczorowo w tej samej szkole.

  • Jak długo pan tam pracował?

Pracowałem od [stycznia] 1946 roku od lipca, można powiedzieć, do lipca 1948, kiedy mnie powołano do wojska. To były dwa lata. Dostałem się do szkoły i tam po ukończeniu byłem w 2. pułku myśliwskim. Jak zaczęli mieć zapotrzebowanie do LOT-u, to ja się zgłosiłem i akurat w tym czasie – może było to szczęście, może nieszczęście – kiedy ja byłem w wojsku, mój dowódca uciekł z Polski.

  • Który to był rok?

On uciekł w 1949 roku.

  • Ten kapitan „Łoś”, tak?

Tak, „Łoś”. Jest film o nim „Ucieczka na Bornholm”. On już był uziemiony, całą rodzinę zabrał ze sobą. Samolot prowadził kapitan Sadowski, [uciekł z rodziną].

  • Aha, i samolotem uciekli?

Samolotem, samolotem. Kapitan „Łoś” już nie latał, bo go uziemili, to wsiadł w Katowicach do samolotu, rodzina jego w Łodzi. Leciał samolot z Katowic do Gdańska, a prowadził Sadowski; szarży jego nie znam. Tam jak przylecieli, podali tylko, że nie mogą [lądować], bo im nie wychodzi podwozie, i niby wracają do Warszawy. Niby zawrócili niziutko, nad morze i koszącym lotem po prostu nad samą wodą na Bornholm. Udało im się uciec. Później wylądował w Kanadzie.

  • Co się z panem działo w tym czasie?

Ja byłem w wojsku i to może było szczęśliwie, bo mogłem iść siedzieć. To może było właśnie to szczęście, że nie byłem powiązany, tak? On uciekł, a ja byłem w 2. pułku myśliwskim w tym czasie.

  • Czyli w wojsku pan też był w lotnictwie?

[Byłem w drugim pułku myśliwskim w Krakowie jako mechanik lotniczy. Pomogło mi w tym to, że wcześniej pracowałem na samolotach w Locie. Służyłem w wojsku od lipca 1948 roku do października 1950 roku]. Tak, tak. Oni uciekli, LOT zgłosił do wojska zapotrzebowanie pilotów i ja wróciłem do tego w 1950 roku.

  • Pan się szkolił w wojsku na pilota, tak?

Tak, ale ja w wojsku byłem [dobrze znający samoloty. Dostałem się na kurs mechaników pokładowych, a jednocześnie przechodziłem szkolenie na drugiego pilota. Szkolił mnie w Locie kapitan Długoszewski, który w czasie wojny przeprowadzał samoloty z Kanady do Anglii. W Locie na krótkich trasach latał kapitan, pierwszy pilot, drugi pilot, mechanik i radiotelegrafista ], a tutaj przyszedłem na kurs mechanika pokładowego [dlatego, że znałem już wcześniej samoloty LOT-u] i w Locie latałem jako mechanik pokładowy. [Gdy przyszedłem na pierwszy lot po przeszkoleniu, wystartowaliśmy, ja siedziałem miedzy pierwszym pilotem i drugim, pośrodku. Nachyla się do mnie drugi pilot i mówi po cichu: „Gdy Ilnicki leci z nami, trzymamy język za zębami. On wszystko zapamięta sobie, szefowi zaraz powie. Zrozumiałem, że radiotelegrafista jest kapusiem]. Kurs zaczął się w 1950 roku, a w 1951 już latałem na liniach i latałem do 1953 roku do września. [Byliśmy też szkoleni na licencję II pilota, ale jej nie uzyskałem. Licencję mechanika i dziennik lotów mam do dziś jako pamiątkę]. Pewnego dnia przychodzę na LOT, a tu jestem skreślony. Idę do punktu naszego, a pani sekretarka mówi: „UB na pana czeka”. No i zaczęło się maglowanie. Ale to już były czasy trochę odwilży, że mnie nie aresztowali już wtedy, tylko codziennie musiałem od rana do godziny szesnastej – spowiedzi, spowiedzi, spowiedzi.

  • Pamięta pan, kto pana przesłuchiwał?

Po prostu oni wszystko wiedzieli: kto był moim dowódcą, że nie brałem udziału, bo w Powstaniu samym nie byłem, tylko byłem poza terenem. Wszystko wiedzieli! Sąsiadka z pierwszego piętra, co nad nami mieszkała, taka usłużna była, że wszystko powiedziała. Uziemili mnie najpierw, a później zwolnili mnie z pracy i dali wilczy bilet, że nie mogłem znaleźć w ogóle pracy. Jak nie mogłem znaleźć pracy, różnymi drogami szukałem i w końcu [znalazłem] w jakiejś spółdzielni. Prezes tej spółdzielni nie występował w ogóle o opinię, już wiedział, o co chodzi, to już nie występował długi czas, ale w końcu mówi, że trzeba wystąpić o opinię. Wystąpił o opinię, przychodzi i mówi: „Jak można takich ludzi zwalniać z pracy?”. Miałem wystawioną opinię „dobrze”, tylko „niepewny politycznie”, tylko to – i to wystarczyło, że nie mogłem znaleźć pracy. Ale jak już się zaczepiłem, tak długi czas…

  • Proszę powiedzieć, co się stało z pana ojcem? Czy tata brał udział w Powstaniu?

Mój ojciec brał udział, tylko był dowódcą kompanii łączności. Jego walki to ja nie wiem, co [bo mało mówił o tym. Do niewoli nie poszedł, bo nadarzyła się okazja i kilku z nich odłączyło się w gruzach i wrócili do domu. Po kapitulacji ich zgrupowanie 4. kompania „Bazy Łużyce” „Jura” szła zdawać broń na ulicy Nowowiejskiej. Powiedział: „Byłem już w bolszewickiej niewoli i niemieckiej, trzeci raz nie pójdę”. Odłączył się z kilkoma Powstańcami. Przesiedzieli w gruzach do nocy i nocą wyszli z Warszawy. Niemcy już zdjęli okrążenie].

  • Ale Powstanie przeżył?

Przeżył i później był aresztowany [przez UB], ale też przeżył, zwolnili go po sześciu latach.

  • Sześć lat był więziony, tak?

Tak.

  • Proszę pana, czy jeszcze chciałby pan nam powiedzieć o czymś z tego okresu represjonowania pana czy pańskiej rodziny?

Moja rodzina to nie [była represjonowana], tylko ja jeden.

  • Tylko pan i ojciec. A pana bracia?

Moi bracia nie, bo oni byli młodsi, dzieciaki po prostu. Jak Powstanie wybuchło, to oni mieli trzynaście lat i nie brali udziału. Gdyby byli w Warszawie, to może by harcerstwo, poczta, coś w tym rodzaju, ale tu Okęcie nie wzięło udziału tak. Ja tylko dostałem trochę tego ognia w boju właśnie tam przy Żwirki i Wigury. W tym miejscu, gdzie ta bitwa się rozegrała, jest nasz pomnik, taka niby kapliczka, pomnik. To jest na pamiątkę, a po drugiej stronie 17 Stycznia jest duży kamień 7. Pułku Piechoty „Garłuch” i jest tam wyszczególnione tych pięćdziesięciu paru, co zginęło podczas ataku.[Obecnie podają, że stu dwudziestu. Może to ci, co zmarli od ran, i ci z Okęcia. Przesyłam zdjęcie naszego pomnika w miejscu bitwy 1 sierpnia. Co roku ci, co żyją, spotykają się przy nim. Obecność obowiązkowa].

  • Proszę pana, co by pan chciał nam jeszcze powiedzieć na podsumowanie? Myślę o Powstaniu. Jakie jest pana odczucie dzisiaj na temat Powstania? Czy to wszystko miało sens?

Młodzież w ogóle była tak nastawiona, że to była radość, jak się zaczęło Powstanie, że nareszcie możemy się wyżyć na wrogu. Nie słyszałem od nikogo z Powstańców ani z tych, co byli w konspiracji, że to było niepotrzebne.

  • A jak was odbierała ludność cywilna? Czy spotkał się pan z jakąś nieprzychylnością? Ja wiem, że był pan w sumie krótko w Powstaniu, ale…

Nie, nie. Ja sam się dziwiłem, że w ogóle nawet na tej wsi, gdzie byłem i dochodziłem codziennie do dowódcy (od niego dostawałem żołd, na utrzymanie miałem – w dolarach, oczywiście), z taką przyjaźnią ci na wsi się do nas odnosili. Ja się sam dziwiłem. Nie bał się człowiek za okupacji chodzić nawet po godzinie policyjnej, bo wiadomo, że każda brama była otwarta momentalnie, jak tylko by ktoś zapukał. A dzisiaj niestety.

  • Jeszcze coś chciałby pan nam powiedzieć?

Może coś mi się przypomni. Tak wszystkiego człowiek nie może zapamiętać, zresztą dużo uciekło z pamięci. […] Mnie w 1953 roku uziemili ubowcy, a w 1956 roku rehabilitowali. Żona dostała telefon… Nie telefon, tylko przyszedł ktoś, bo telefonów nie mieliśmy jeszcze przecież w tym czasie. Przyszedł ktoś i zaprosił mnie do LOT-u. Ja oczywiście poszedłem, chętnie bym poszedł, ale to tylko było powiedziane, że rehabilitacja.

  • Aha, taka forma grzecznościowa.

„Może pan się starać”. No to ja napisałem. „Dobrze, niech pan czeka”. I czekałem do tej pory.

  • Aha, mimo tego gestu nie został pan z powrotem zatrudniony w Locie.

Tak. To jest właśnie taka obiecanka. [Mój dowódca kpt Tomasz Tomaszewski „Łoś” zmarł w Kanadzie w 1975 roku. Prochy przywiezione do Polski. Pochowany na cmentarzu w Zakroczymiu, skąd pochodził, w grobie rodzinnym. Byłem na jego pogrzebie, a w rocznicę Powstania składaliśmy kwiaty i proporczyk Bazy Lotniczej „Łużyce”. Dziś pułk samolotów rządowych przyjął nazwę Bazy Lotniczej „Łużyce”, przejął nasz sztandar i we wszystkie nasze uroczystości wojsko jest obecne przy naszym pomniczku na skwerku Bazy (miejsce bitwy o lotnisko), na skrzyżowaniu Żwirki i Wigury i ulicy 17 Stycznia. Jesteśmy też zapraszani na opłatek i jajko do jednostki lotniczej].



Warszawa, 10 czerwca 2010 roku
Rozmowę prowadziła Barbara Pieniężna
Władysław Siwik Pseudonim: „Mały” Stopień: starszy szeregowy, podchorąży, łącznik kapitana „Łosia” Formacja: Baza Lotnicza „Łużyce” Dzielnica: Okęcie, Ochota Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter