Wojciech Iwiński „Lech Zielonka”

Archiwum Historii Mówionej
Nazywam się Wojciech Iwiński, urodziłem się 8 sierpnia 1926 roku w Ostrołęce. Do NSZ wstąpiłem... to chyba już była Armia Krajowa, ale tam była wpadka. Taka mała dziewczynka mnie i brata ostrzegła, kiedy zaczęła się łapanka. Myśmy stamtąd zwiali no i straciliśmy kontakt. Przez mojego brata ciotecznego trafiliśmy do jego ciotki, która była w NSZ-cie. My nie mieliśmy już wtedy żadnego kontaktu z organizacją. Ona nam to ułatwiła, powiedziała: „Owszem, przyjdźcie któregoś tam dnia, ja was skontaktuje z człowiekiem z organizacji”. To był rok 1942. Tym człowiekiem był pan Julian Sendek, to jemu złożyliśmy przysięgę. Ale on był nie sam, był z kolegą. Kolega ten, chciał chyba wybadać naszą gotowość. Spytał się czy nie chcielibyśmy wziąć udziału w obrzucaniu niemieckich samochodów, które jadą na łapanki przez Nowy Świat, granatami. My powiedzieliśmy, że oczywiście, bo od razu wchodzimy, jak to się mówi, w akcję. Powiedział, że dostaniemy broń ręczną, krótką i granaty. Umówiliśmy się, ale on się na to spotkanie nie stawił. Miał nam dostarczyć broń i powiedzieć, co mamy robić. Przypuszczam, że to był z jego strony taki egzamin. Może on tam był i nas obserwował czy przyszliśmy. Po prostu, chciał się zorientować, czy nie stchórzymy. Mój pseudonim to „Lech Zielonka”.

  • Co robił pan przed 1 września 1939 roku?

Przed 1939 rokiem byłem młodym chłopcem. Chodziłem tutaj do szkoły – do zerówki, która mieściła się na Alei Szucha. Jak wybuchła wojna byłem w Warszawie. Przez cały czas oblężenia Warszawy, a potem okupacji byłem tu i mieszkałem.

  • Jaki wpływ wywarła na pana rodzina, wychowanie?

Rodzina? Na mnie? Bardzo pozytywny generalnie mówiąc. Rodzina mnie kształtowała, wychowywała, nadała mi kierunek... Jeżeli chodzi o taki obywatelsko-patriotyczny.

  • A szkoła?

To była szkoła powszechna. Zrobiłem sześć klas, później zostałem przyjęty do szkoły gimnazjum Rejtana. Ale Rejtan jako taki wtedy już nie mógł istnieć. Ona się nazywała Gartenschule – szkoła ogrodnicza. Przerabialiśmy oprócz programu gimnazjalnego też przedmioty ogrodnicze.

  • Czym zajmował się pan w czasie okupacji, przed Powstaniem?

Przed Powstaniem? Ja byłem cały czas uczniem. Dopiero w 1942 roku wstąpiłem do organizacji NSZ. Byłem dopiero po małej maturze, miałem 16 lat, jeszcze nie pracowałem. Matka pracowała, miała nas czworo na utrzymaniu.

  • A gdzie państwo mieszkaliście?

Mieszkaliśmy różnie. Urodziłem się w Ostrołęce. Po śmierci mojego ojca w 1933 roku matka przeniosła się do Warszawy. Tutaj miała brata, był kapitanem w Wojsku Polskim, Pułk Dzieci Warszawy. Nazywał się Piotr Kowalski i w 1939 roku walczył w obronie Modlina. On matce załatwił pracę w Inspekcji Budowlanej i wtedy nas ściągnęła.

  • Mógłby pan dokładnie powiedzieć, kiedy się pan zetknął z konspiracją?

Z konspiracją zetknąłem się w 1942 roku, byłem wtedy z bratem ciotecznym. Był ode mnie o pół roku starszy. Tak się we dwójkę trzymaliśmy. Powiem szczerze, była dyskrecja w tej organizacji. Nic się nie dopytywaliśmy. Należeliśmy i nie chcieliśmy za dużo wiedzieć, żeby w razie jakiejś wpadki nie wygadać komuś, nie zrobić krzywdy, nie wsypać. Możemy nie wytrzymać tych różnych cierpień, mąk i zaczniemy paplać. Niestety w pewnym momencie kiedy szliśmy na zbiórkę, to było na Czerniakowskiej, taka dziewczynka bawiąca się mówi nam: „Tam są Niemcy”. Usłyszeliśmy wtedy głosy tych Szkopów gadających za drzwiami. Od razu w tył zwrot klatką schodową i uciekliśmy stamtąd. Skończył się nasz kontakt z Podziemiem. No i co tu zrobić? Brat miał ciotkę, mieszkała na Dobrej 4. Ona miała bardzo ścisły kontakt z konspiracją. Przypuszczam, że jej mieszkanie było taką skrzynką kontaktową. Umówiła nas tam kiedyś. Nie tłumaczyła nam kto przyjdzie. To był Julian Sendek, działacz w NSZ-cie.

  • To jeszcze przed Powstaniem?

To jeszcze było przed Powstaniem, 1942 rok. Wtedy, jak wcześniej mówiłem, ten Rysio umówił się z nami. To była taka próba naszej wytrzymałości czy gotowości. Ciotka nas powiadomiła, że mamy przydział do szkoły podchorążych. Oboje do podchorążówki poszliśmy. To było tutaj niedaleko zaraz przy Placu Wilsona, Słowackiego 4. Ten budynek nadal istnieje. Zgłosiliśmy się. Mieliśmy hasło na temat pończoch – „Czy można u państwa kupić beżowe pończochy?”. Ci ludzie nas chcieli wypchnąć za drzwi. Tam było 4 mężczyzn, dorosłych, w wieku około 30 lat, a tu przyszli szesnastolatkowie. Czekałem na odzew – bo powiedziano mi, że ma być: „Nie, nie mamy beżowych, mamy tylko czarne”. Ktoś wyszedł z tego mieszkania i chciał nas zepchnąć, ale my się uparliśmy. Trzy razy mu powtórzyłem hasło i wtedy odpowiedział nam na odzew i weszliśmy. Zastaliśmy czterech mężczyzn, z którymi nie mieliśmy kontaktu... owszem, taki tam, po prostu koleżeński, ale takiego prywatnego porozmawiania nie było. Myśmy ich unikali. Uciekaliśmy stamtąd, bo nie było z nimi rozmowy. Cały rok chodziliśmy do podchorążówki. Na drugim roku, chyba w październiku 1943 roku, był egzamin. Po egzaminie straciłem z nimi kontakt. Dostałem przydział do drugiego batalionu Czwartej Kompanii Zmechanizowanej, a w niedługim czasie zostałem przeniesiony do ciężkich karabinów maszynowych. Tam byłem sekcyjnym. To praca właściwie szkoleniowa, kontaktowo – szkoleniowa, bo nic takiego się nie działo. W lipcu zostałem wydelegowany do partyzantki. Do Puszczy Białej celem przeszkolenia bojowego, zapoznania się z terenem, odczytywania sytuacji terenowych. Po dwóch tygodniach, czyli pod koniec lipca wróciłem do Warszawy i parę dni później wybuchło Powstanie.

  • Gdzie pan walczył w czasie Powstania?

Nie zostałem powiadomiony, nie wiedziałem o godzinie „W”. Nie tylko ja, wielu kolegów z NSZ. Od pierwszego sierpnia mieszkałem u matki. Przedtem w bursie RGO na ulicy Widok razem z bratem, a na czas wakacji zamieszkałem u matki. Z matką mieszkała też moja zamężna siostra. Jak wybuchło Powstanie, mnie to zaskoczyło. Brat mój, Bohdan Kowalski pseudonim „Jan Zygała” kapral podchorąży NSZ – Grupa „Topór”, przed Powstaniem wyjechał, kiedy skończyła się działalność bursy. Miał matkę w Łowiczu, wyjechał do matki i stamtąd przyjechał do Warszawy i mówi: „Wojtek coś się dzieje, nie wiesz nic? Powstanie ma być”. Ja mówię, że nic nie wiem. Okazało się, że on ma lepsze informacje. Dowiedział się. Widocznie były przecieki, że coś się będzie działo. No i faktycznie Powstanie wybuchło, o czym my żeśmy nie byli powiadomieni. Przypuszczam, że była to sprawa nie zorganizowania, nie dogadania się, bo Armia Krajowa była jedną jedyną organizacją mającą upoważnienie do zorganizowania takiej akcji. W ogóle do prowadzenia armii podziemnej.

  • W czasie samego Powstania gdzie pan był? Gdzie pan walczył?

W czasie Powstania? 6 sierpnia zostałem przez łącznika powiadomiony, przez dziewczynę, że NSZ organizuje się w Kinie Palladium na Złotej. Mieszkałem wtedy na ulicy Okrąg nr 4 a. Z Jankiem żeśmy się tam przedostali no i tam nas zmobilizowano, zakwaterowano. Mieszkaliśmy na Złotej, na przeciwko Palladium. Byliśmy taką grupą, żołnierzami umundurowanymi, dostaliśmy kombinezony. Już zmobilizowanymi...

  • A czy był pan uzbrojony?

Właśnie, że nie. Było nas z czterystu – sześciuset chłopaków, ale wszyscy bez broni. Byliśmy do akcji pomocniczych. Rannych przenieść, gdzieś gaszenie pożaru, umacnianie barykad, zdobywanie jedzenia. Takie rzeczy. Jak padła „gruba berta” – taki pocisk kolejowy, na filharmonię, tam się odbywała zbiórka. Byłem jednym z pierwszych, który tam dotarł, zobaczyłem to, bo stało się to zaraz niedaleko. Tam była jakaś grupa NSZ. Nie miałem polecenia ani rozkazu żeby tam pójść. Sam się tam znalazłem. Nie miałem żadnej służby, zajęć. Przystąpiliśmy do ratowania. Było tam sporo kolegów właśnie z NSZ. Pierwszy ratunek daliśmy tym ludziom. Był tam pluton, początkowo nawet myślałem, że Armii Krajowej, a był NSZ. Cały pluton został przywalony. Parę osób wyciągnęliśmy, pół żywych. Przetransportowaliśmy ich na noszach do domu, na drugą stronę. To było na Szpitalnej, tam im udzielono ratunku. 5 września 1944 roku ja i brat mój zostaliśmy powołani jako grupa pomocnicza na wymianę do Zgrupowania Sikora, na ulicę Czackiego róg Traugutta do Banku Handlowego. To był odcinek pierwszy bezpośredniej styczności z Niemcami. Po drugiej stronie Traugutta stali Niemcy. Na terenach AWF-u. A my w Banku Handlowym. Ten budynek został przedtem uszkodzony przez Goliata. Była tam wyrwa do banku i Niemcy próbowali się wedrzeć. No a my objęliśmy stanowisko. Zwolniliśmy oddział. Był tam chyba kpt. Brzozowski. Trudno jest mówić nazwiskami. Nie ciekawiło mnie to. Uważałem, że do mojego obowiązku należało „utrzymania zębów w tajemnicy”. W czasie okupacji – małomówność – dużo robić, nie być ciekawym. Wtedy objąłem w tym narożniku stanowisko dowódcze. Mieliśmy wyposażenie: jeden sten, karabin mauzer i granaty. I to było całe nasze uzbrojenie. Granaty były swojej roboty – workowe. Nie było to zbyt przyjemne, niebezpieczne było nawet samo rzucani. Niemcy przypuścili na nas szturm. Zaczęliśmy z nimi walczyć. Może była tam jeszcze jakaś broń krótka, ale nie przypominam sobie. W każdym razie, jako dowódca dostałem Stena, ale Danek, brat mój, widziałem jak się do tego palił więc mu go dałem. Ja wziąłem karabin. Zrobiłem taką braterską wymianę broni. Jemu dałem tą lepszą. Niemcy przypuścili wtedy atak, zaczęli strzelać. W tym momencie też zaczęli strzelać z czołgów po oknach, po glifach, tak wzdłuż. Im tam było dość trudno strzelać. Danek dostał odłamkiem w czoło, krew na dwa centymetry, trupek na miejscu. Zmarł 5 września 1944 roku. Nie wytrzymaliśmy naporu. Kiedy przyszedł zmierzch zaczęli nas atakować miotaczami płomieni. W odwodzie, w piwnicach było wojsko. Było tam wielu żołnierzy, dowództwo dało nam rozkaz żeby z początku tej sali wycofać się do połowy. Po jakimś czasie, nad ranem, zostaliśmy ewakuowani. Wycofaliśmy się z ul. Czackiego do ul. Świętokrzyskiej. Danka pochowano. W ogródku. Właściwie można powiedzieć, że była to moja akcja z Niemcami... Dostałem wtedy odpryskiem w brodę, ale to się nie liczy. Właściwie to można powiedzieć, że ta akcja z bronią w ręku to była moja jedna jedyna akcja. Zazdrościł człowiek tym ludziom. Z kanałów się ich wyciągało na Nowym Świecie, ze Starówki. Wychodzili chłopcy uzbrojeni. Na tym, po dwa peemy na drugim... Człowiek by chciał, no ale każdy to trzymał. On czuł swoją wartość swoją bojową, bo miał broń w ręku. A my byliśmy właściwie pomocą taką odwodową.

  • Jak zapamiętał pan żołnierzy strony nieprzyjacielskiej?

Hitlerowców? No to wie pan, ja miałem z nimi, przeprawę taką jeszcze jak mieszkałem na Książęcej, róg Nowego Światu...

  • Chodzi mi zwłaszcza o tych spotkanych w walce albo wziętych do niewoli.

Ja w niewoli nie byłem.

  • Wziętych Niemców do niewoli.

Ja tylko ich widziałem. Na rogu ulicy Zgoda i Złotej był punkt żandarmerii, gdzie Niemców z PAST- y sprowadzili. Później ich do niewoli odprowadzano. Ja z nimi takiej bezpośredniej styczności nie miałem w czasie Powstania. Byłem raz aresztowany przez gestapo, które jeździło mercedesem. W Warszawie był taki czarny mercedesik. Jeden, z Alei Szucha. Poszedłem ostrzec rodzinę, że poszukują, też Wojtek miał na imię ten chłopak. Gospodyni domu, w którym wynajmowaliśmy pokój mnie poprosiła. Poszedłem na Żurawią. Halt, chlopek, chlopek! i już mnie zatrzymali. Wsadzili mnie do tego samochodu, przywieźli pod dom. Nie wiem czy ja już byłem w organizacji, ale chyba jeszcze nie. Po prostu przywieźli mnie na tą Książęcą róg Nowego Światu, wprowadzili na górę, kopa dostałem takiego że przez cały przedpokój przeleciałem, tą Ciołczykową w twarz uderzyli. Zwolnili mnie, ale trzymali najpierw ze dwie godziny na tej Żurawiej i dopytywali się czy coś wiem. A ja naprawdę tego chłopaka w ogóle nie widziałem i nie znałem.

  • Czy zetknął się Pan osobiście z przypadkami zbrodni wojennych popełnionych przez Niemców?

Byłem świadkiem rozstrzeliwania ludzi za Kutscherę. Matka pracowała na rogu Nowego Światu i Alej Jerozolimskich, w tym miejscu gdzie teraz stoi Komitet Centralny, budynek KC. Były tam takie czerwone budynki, poszedłem odwiedzić matkę. To był luty, albo marzec. Było mokro, buty miałem przemoczone, wyszedłem stamtąd żeby wrócić do domu. Patrzę, a budami wiozą z Pragi, skręcają w Nowy Świat w kierunku Alej Ujazdowskich. Coś mnie tknęło i tam poszedłem. Zobaczyłem jak rozstrzeliwali. Była tam zapora, za Wilczą, łańcuch. Dalej nie wpuszczali. Stał tam oddział wojsk niemieckich. Po stronie Parku Ujazdowskiego stały budy. Tam rozbierali tych mężczyzn. Zakładali im opaski, zdejmowali koszule, palta i chyba tylko w marynarkach a nawet i w koszulach, wyprowadzali na stronę, pod pałacyk. Na przeciwko, na drugą stronę, bo po drugiej stronie były zabudowania. Był taki spalony pałacyk i tam ich ustawiali. Widziałem tam z dziesięciu czy ilu tych szkopów, podnosili karabiny do góry, pochylali się i trach... leżał. W ich nogach ustawiali następnych i tak dalej, i tak dalej. Tak, że tam leżał pokotem... tych trupów... cały chodnik był usłany. Jak leżał to głowa jego padała tu, tam następnego. Później przyjechał samochód. Była straszna atmosfera w ogóle. Społeczeństwo, jak na to wszystko patrzyło, przeżywało bardzo mocno. Człowiek był bezradny. Przyjechał samochód i później tych nieboszczyków za ręce za nogi, jak szmaty wrzucali. Ale Polacy są Polakami. Żandarmeria czy gestapo postawili tam posterunki. Przychodzili ludzie i kwiatki rzucali. Oczywiście to nie było zabronione, ale tak to robili, tak to robili. To są patrioci. Polacy mają w sobie dużo patriotyzmu.
  • Jak przyjmowała walkę waszego oddziału ludność cywilna?

Początkowo z dużą euforią. Każdy siedział i wiedział, że siedzi na Polskim już skrawku ziemi. Generalna Gubernia to była beznadziejna sprawa. Czuło się, że człowiek jest w niewoli. A tutaj nareszcie wolność, sztandar mógł powiewać biało-czerwony. Pod koniec, jak już poruszaliśmy się po różne artykuły spożywcze, po jęczmień, po cukier, się chodziło – jako grupa gospodarcza. Później łączność była piwnicami, otwory były poprzekuwane między domami. Wtedy już ludność patrzyła ze zniecierpliwieniem, już mieli jakby dosyć tego wszystkiego. No bo to trwało, to już było pod koniec Powstania. Ale generalnie, to z dużym entuzjazmem nas przyjmowali. Patrzyli, szli nam z pomocą. Nie wszyscy należeli, nie wszyscy byli w oddziałach, ale jak była akcja ratowania domu przed pożarem, czy odgruzowywania – oczywiście byli chętni. To wszystko... To była... wszyscy stanowiliśmy jedną grupę. Grupę, która chciała, walczyła, w czym mogła pomagała, żeby walczyć z Niemcami.

  • Czy miał pan kontakt z przedstawicielami innej narodowości, uczestniczących czynnie lub biernie w Powstaniu? Żydzi, Ukraińcy, Węgrzy, Francuzi.

Nie, w ogóle nie miałem kontaktu z takimi.

  • Jak wyglądało pana życie codzienne podczas Powstania?

Życie codzienne. Zakwaterowani byliśmy na Złotej. Już nie bardzo sobie przypominam. Wiem, że łaziłem. Ciekawy byłem. Dowódcą moim był porucznik „Wir”. On nas organizował. Chodziliśmy na Przedpole, na ul. Widok. Tam były restauracje, po piwnicach wyciągało się jedzenie, znosiło się do naszych kuchni. Cały czas w gotowości. Ale to nie były ogrodzone koszary, że nie ma wyjścia. Mogłem wyjść. Z tym, że po prostu zapowiedziane były jakieś sprawy. Naprawdę nie przypominam sobie...

  • A kontakty z najbliższymi pan utrzymywał, będąc w Powstaniu?

Nie. W ogóle nie miałem kontaktu. Matka została na ulicy Okrąg, to jest przy Ludnej a ja byłem na Złotej. Na ulicy Okrąg to ja przeżyłem... kolega do mnie strzelał z pistoletu. Powstaniec. To było tak. Od 1-go do 6-tego myśmy nie mieli żadnego przydziału, to pomagaliśmy grupie Armii Krajowej. Ponieważ chodziłem do gimnazjum do Rejtana miałem tam kolegów, jeden z nich Wiesio Orleański. On dzisiaj jest w poczcie sztandarowym głównym. Jak są uroczystości państwowe, to on bierze udział. Chyba jest w randze podpułkownika, jako kombatant. Przyszła łączniczka, a my pomagaliśmy tam rozbrajać Niemców, przeszukiwać, bo tam dużo cywilów mieszkało na Wilanowskiej, mieli pochowaną broń w piecach, różnie. My to wszystko wyciągaliśmy. Szkopów się tam brało i na rogu Okrąg 4a, z drugiej strony była Wilanowska, przejście na dwie ulice, komórki takie były i tam ich trzymali jako więźniów. Tych, u których coś znaleźli, bo tam dużo cywilów też mieszkało. I wtedy, kiedy przyszła łączniczka żeby nas powiadomić, wyszliśmy. Tylko, że Okrąg to jest taka dziwna ulica, że można było wejść od Czerniakowskiej i wychodziło się na Ludną. To był taki jak gdyby narożnik. My z Dankiem sobie tędy poszliśmy, tam była gazownia, tu była ul. Solec a dalej budynki mieszkalne. Narożny budynek to był właśnie gdzie była Okrąg 2, gdzie stali akowcy. Byłem jeszcze jako niezorganizowany. Tutaj mieszkałem. I my tędy wyszliśmy, a buty mieliśmy podkute. Przedtem była walka, teren gazowni przylegał do muzeum w Alejach Jerozolimskich, tam przyszli Ukraińcy i chcieli przypuścić atak, ale natknęli się na oddziały Armii Krajowej, zostali zepchnięci i nie przeszli. Ale tu była walka. Tak, że jak my wyszliśmy to widzieliśmy tak: handgranaty leżące, kałuże krwi i widzieliśmy, że tu się coś działo, ale tego nie słyszeliśmy. Za domami nie słychać było tych strzałów. Szliśmy do szpitala, na rogu Książęcej i Czerniakowskiej, bo tam było przejście – przez Rozbrat przeskakiwało się na górę i do Placu Trzech Krzyży. Usłyszałem głosy. Był tam taki zwalony dom, brama... Tylko brama była, reszta gruzy. Ja się cofnąłem, bo usłyszałem głosy a wiedziałem, że tu są po prostu nasi. Ale ponieważ mieliśmy te buty podkute, bo jak już na wojnę człowiek szedł, to buty sobie podkuł, Wiesiek wyskoczył zza winkla, ja go widzę w tym okienku i on do mnie trzy razy, łup, łup, łup – strzela. Nie wiem, jak to się stało, że on we mnie... To była odległość powiedzmy 10 metrów. Brama drewniana, gruba, skoczyłem za winkiel, a oni krzyczą: „Dawajcie wiązkę granatów!”. Uważali, że to się Ukraińcy cofnęli. A ja mówię: „Co się wygłupiacie?”, a tam: „Ha-ha-ha!” śmiech padł. No ja już się wstydziłem tam wracać. To była taka głupia sytuacja. Pobiegliśmy dalej, bo chciałem się dowiedzieć, co tu się dzieje? Czy ja mogę dalej pędzić przez Czerniakowską, przeskoczyć do tego szpitala? Ale już się nie spytaliśmy i przebiegłem.

  • A czas wolny jak spędzaliście państwo?

No na rozmowach z ludźmi, ale, trudno jest ... No łaziło się. Chodziło i oglądało te zniszczenia. Na przeciwko Filharmonii, tam też spadła gruba Berta. Poszliśmy tam z Dankiem, była rozkręcona, proch był wydłubywany. Taka ciekawość, bo człowiek był młodym chłopakiem. Danek kiedyś poszedł na ul. Grzybowską, bo miał jakąś ciotkę, która miała piekarnię. Poszliśmy a tam nas przyłapały goliaty. W bramie... prawie, że ciuchy z nas pozrywało. Człowiek widział, leży kobieta, leży dziecko przy niej, klęczy, płacze. Ta matka pewno zginęła, no to się tym dzieckiem zaopiekowaliśmy. Wzięliśmy, przynieśliśmy. Miejscowym ludziom przekazaliśmy. Tego czasu wolnego to właściwie nie było tak wiele. Był, ale właściwie cały czas kręcił się wokół miejsca zakwaterowania. Gdzieś dalej człowiek nie chodził. Jak szliśmy gdzieś dalej, jak właśnie na tą Grzybowską, to musieliśmy się zameldować i mieć zgodę.

  • A czy podczas Powstania w pana otoczeniu uczestniczono w życiu religijnym.

Tak. Pamiętam, że nawet spowiedź powszechną mieliśmy w oddziale na Złotej. W podwórkach naszego kwaterunku, tych koszar, była Msza Święta. Wszyscy dostaliśmy rozgrzeszenia i udzielona nam została komunia święta. Jeżeli chodzi o życie religijne, był kapelan, który się nami opiekował, mieliśmy modlitwy, wieczorne, poranne.

  • Noclegi gdzie były?

Noclegi – to były mieszkania prywatne, nie wiem, czy, tam nikt nie mieszkał... Ja mieszkałem na pierwszym piętrze, łóżka poustawiane i tam żeśmy spali. To były chyba domy, normalne domy mieszkalne. Ludzie zeszli do piwnicy, częściej w piwnicach koczowali. A my na parterach, na piętrach. Miałem bazę na przeciwko kina Palladium.

  • A czy podczas Powstania czytał pan prasę podziemną albo słuchał radia?

Tak. Prasa podziemna była, radio – radio tak sporadyczne. Ale w kinie „Palladium” były koncerty robione dla tych, których żeśmy z kanałów wyciągnęli. Dla tych, którzy ze Starówki przeszli. My również tam uczestniczyliśmy. I słuchaliśmy. Tam aktorzy śpiewali, były kina krótkometrażowe. Takie życie kulturalne.

  • A pamięta pan tytuły gazet, rozgłośni?

Nie.

  • A czy dyskutowaliście na temat zamieszczanych tam artykułów, audycji?

Tak. Żołnierze, którzy razem walczyli, razem przeżywali trudne chwile, mieli wspólne sytuacje, oni je omawiali, oni się zżywali. My natomiast nie mieliśmy takiego łącznika. Ta walka nas nie łączyła. Przedtem się w ogóle nie znaliśmy. To było zebranie ludzi z różnych oddziałów. Każdy z innej parafii. Mieliśmy ze sobą mały kontakt, taki koleżeński. Owszem, omawiało się. Ja byłem z bratem ciotecznym, czy tam stryjecznym, o pół roku ode mnie starszym i my we dwóch się trzymaliśmy. Stanowiliśmy taką parę. W związku z tym miałem z kim pogadać, my się od dzieciństwa znaliśmy. Razem mieszkaliśmy w Ostrołęce, do 1937 roku to się wychowywaliśmy razem. Później w czasie okupacji, jak jego ojca aresztowali i zamknęli w Dachau, ojciec jego zginął. On wtedy tutaj w Warszawie już mieszkał, w tej bursie. I ja nawet powiem szczerze, że do tej bursy nie musiałem pójść, ale po prostu ze względu na takie bardzo bliskie zżycie. Ja go bardzo ceniłem, to był wielkiej szlachetności chłopak. On mnie poskramiał w życiu prywatnym... W moich stosunkach a to z matką, z rodzeństwem, to on mi dawał pewne wskazania. Taki silny był chłopak, moralnie. My się tak raczej we dwójkę trzymaliśmy.

  • To było najgorsze pana wspomnienie z Powstania – jego śmierć?

Najgorsza była jego śmierć. To była jego śmierć. Ale powiem szczerze, że ja w pewnym momencie wpadłem w jakąś histerię. Nie zachowałem się może nawet zupełnie jak żołnierz na froncie. Danek Zabity! Danek zginął! Ale to była chwila, to był taki mój odruch, dobiegłem do niego, zobaczyłem, że leży na wznak, głową tylko kiwa i krew mu tutaj wybija jak z kranu i wycofałem się na swoje stanowisko. To było wtedy, jak Niemcy nas ostrzeliwali. Ja tych Niemców, tak powiem szczerze, nawet nie widziałem. To była sala, stąd przejście było do takiego jak gdyby przedsionka, takiego zaułku i tam było wejście. Prawdopodobnie jakieś wirowe, takie kręcone, tam jak goliatem strzelili to cały narożnik siadł. Ale my żeśmy jeszcze nie mieli bezpośrednio takiej widoczności na ulicę. Ja tych szkopów nawet nie widziałem, ale człowiek liczył się z tym, że oni w każdej chwili tu zaraz się pokażą, więc byliśmy tam za filarami... Nie, nie za filarami pochowani, bo tam stoły stały. To była sala dla klientów, którzy przychodzili i wpłacali itd. Te wszystkie meble tam zostały. Tam byliśmy ulokowani. Później jak Danka przenosili na noszach, znosili go, to rękę mu poprawiłem, że tego... Właściwie to był moment, który najbardziej mną wstrząsnął.

  • A najlepsze wspomnienie z Powstania?

Najlepsze chyba było wtedy jak żeśmy wyciągali tych ludzi z kanałów. Jak widać było... że człowiek człowiekowi może pomóc. Oni umorusani dosłownie, śmierdzący, bo widać, że szli w kale. Nawet niektórzy już nie widzieli, bo tam Niemcy, ten kał, te gazy różne się wytwarzały, Niemcy tam karbid wrzucali. I dopiero człowiek tych ludzi po prostu wyciągał i ich przekazywał dalej, sanitariuszkom. To było może najbardziej... nie radosne – ale takie wzniosłe, takie podnoszące człowieka, że człowiek się do czegoś nadaje, że może komuś drugiemu pomóc.

  • A wspomnienie, które panu najbardziej utkwiło w pamięci?

Nie mam takiego specjalnego jakiegoś wyróżnika.

  • Co działo się z panem od momentu zakończenia Powstania do maja 1945 roku?

Byłem w Narodowych Siłach Zbrojnych, to była organizacja najbardziej tępiona przez reżim, przez władze Polski Ludowej, bo to NKWD wtedy rządziło nami. Człowiek w ogóle starał się zapomnieć w swojej świadomości, o tym, że był wolny. Ja byłem narażonym rocznikiem z uwagi na wiek. Wiadomo, że w Powstaniu... mieszkał w Warszawie, Powstanie całe był w Warszawie i jak to nic nie robił w takim wieku? Ja mam ślady, że za mną łażono, po prostu mnie brano na takie różne spytki, w pracy. Człowiek w końcu skończył, maturę zrobiłem...

  • Po zakończeniu Powstania – jak przebiegały dalej pana losy?

Po zakończeniu Powstania, najpierw pojechałem do Ostrołęki pomagać dziadkom chałupę odnowić, bo tam to wszystko było porujnowane. Tam 6 miesięcy front stał w Ostrołęce, Niemiecko – Ruski. A później stamtąd przyjechałem tutaj i zacząłem kontynuować naukę w gimnazjum Rejtana na Rakowieckiej i zrobiłem maturę. Zdawałem na Politechnikę, na Polibudę, ale się nie dostałem. Przypuszczam, że może zaważyło to pochodzenie socjalne – było nie takie jak oni sobie wyobrażali. Ojciec był nauczycielem gimnazjalnym, matka urzędniczką. Możliwe, że już mnie podejrzewali, nie wiem o co chodziło dokładnie. Zaczepiali mnie i takie strzałowe pytania dostawałem. Kiedyś byłem z kolegami w restauracji, w Saskiej. Wyszedłem do holu, do łazienki i jakiś tam [pyta mnie]: „A do Rejtana pan chodził?”, ja mówię: „Tak”, „A znał pan takiego i takiego profesora?” Orłow czy Orłowski on się nazywał. Ja nie znałem tego człowieka, jego działalności, w czym on działał. Czułem, że to są takie naciski, że gdzieś... ale nie mogą mi nic. Życiorys miałem napisany jeden, ankietę jedną i stale tylko przepisywałem. Tak, że nie miałem żadnych pomyłek i ich to troszeczkę może drażniło, bo ludzie, tak jak to w życiorysie nie raz, tak napiszą, a ja miałem przepisywany toczka w toczkę. Po prostu skończyłem technikum, na Politechnikę się nie dostałem mimo naprawdę dobrze zdanego egzaminu, później skończyłem pomaturalną szkołę budowlaną, zrobiłem uprawnienia i pracowałem cały czas w budownictwie.

  • A czy był pan represjonowany?

Nie. Znaczy tak, żeby mnie aresztowali? Raz siedziałem w paczce. Na Wilczej, poszedłem po książkę, była jakaś wsypa, to siedziałem chyba ze dwa dni. UB po nas przyjechało, pytali się to pod stolik, pod światła czy ja znam, czy ja znam. No znałem akurat tę dziewczynę, bo poszedłem do swojej koleżanki, mojej sympatii a tą Baśkę starszą znałem. Miała sympatię, chłopaka, który był w organizacji itd. I tam była jakaś wsypa i przez niego... A nawet nie wiedzieli, cholera, że w tapczanie jego mundur leżał wojskowy, niezależny. Mieliśmy kontakt, przez sznurek się podawało, piętro niżej czy dwa piętra niżej. I tam było z 15 osób, nałapali profesorów z jakiejś uczelni, ale tak specjalnie nie byłem represjonowany

  • A czy chciałby pan coś powiedzieć na temat Powstania, czego nikt jeszcze do tej pory nie powiedział?

Czego nikt do tej pory nie powiedział? Tylko jedna rzecz była niezrozumiała, że ludzie nie mogą się między sobą dogadać. To znaczy dowództwa... Współpracuję z Zarządem Głównym Narodowych Sił Zbrojnych, jestem w Radzie Nadzorczej. Dostałem zaproszenie na uroczystość Trzeciego Maja. Przechodził koło mnie Głódź, biskup. Z tą całą świtą, plejadą, tych naszych obecnych, a ja miałem opaskę NSZ, tak na wierzchu żeby było widać, tu obok AK. A on przechodzi i mówi: „O, to jest organizacja przyzwoita”. Podchodzi do mnie i daje mi tych obrazków chyba z dziesięć. To było dla mnie, było takie... że nie należałem do jakiegoś dziadostwa. To można było różnie gdzieś wpaść. W AL... nie, w AL nie, bo to młodzi chłopcy się nie zastanawiali. Dajmy na to Rejtan – Rejtan był pod tym względem bardzo mocny, „Zośka”, te wszystkie oddziały. Znam tych ludzi. Taki Bogdan Deczkowski np. I co mnie zastanawia, że żaden z nich mnie nie zaproponował – może byś chciał z nami współpracować. Nie wiem, czy ja od razu się odciąłem, jak się do organizacji włączyłem wszedłem do NSZ? Jakoś tak się utajniłem, zamknąłem się w sobie? Ale w każdym razie... Wieśkowi Orleańskiemu, z którym współpracowałem, na Okrąg, tam jemu pomagałem przy Wilanowskiej, temu oddziałowi, do momentu jak przyszła łączniczka i powiedziała że NSZ się łączy. W każdym razie jestem zadowolony, że byłem w organizacji narodu, w NSZ. Uważam tę organizację za bardzo Polską. Polską i twardą Polską – nieustępliwą.
Warszawa, 18 listopada 2004 roku
Rozmowę prowadził Tomasz Żylski
Wojciech Iwiński Pseudonim: „Lech Zielonka” Stopień: plutonowy, podchorąży Formacja: NSZ Grupa „Topór" Dzielnica: Śródmieście Północne, Powiśle Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter