Zbigniew Antoni Piórowicz „Zych”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Zbigniew, drugie imię Antoni, no, mam jeszcze i trzecie; nazwisko Piórowicz.

  • Proszę podać rok urodzenia?


Rok 1924.

  • Jaki miał pan pseudonim w Powstaniu?


W Powstaniu pseudonim to na chybcika musiałem wymyśleć, więc to jest skrót w pewnym sensie mojego imienia, bo Zbigniew, to skróciłem do Zycha.

  • W jakiej formacji pan służył w Powstaniu?


No to była piechota, rzecz jasna.

  • Pułk „Baszta”, tak?


Pułku „Baszta”, batalion to jest „K”.

  • „Karpaty”?


Tak.

  • Kompania?


1 kompania, pluton IV. W I plutonie to Rajmund Kaczyński był, nawiasem mówiąc, ojciec Kaczyńskich. Był ranny podczas walki na Wyścigach, po prostu strzelał się tam z jakimś Niemcem i mu ten Niemiec odstrzelił kciuk, tak że on cały czas chodził w bandażach.

  • Zanim przejdziemy do Powstania, chciałabym prosić pana o wspomnienia dotyczące pana domu rodzinnego, szkoły, wychowania patriotycznego. W jakiej rodzinie pan się wychował?


Mój ojciec to mówiłem: ojciec był oficerem w randze kapitana i pracował, znaczy w tych ostatnich już czasach, w PKU, to była Powiatowa Komenda Uzupełnień, bo przedtem to była rejonowa komenda, potem powiatowa. Rejonowa to była w Modlinie, bo ja w Modlinie mieszkałem tam parę lat. Później Modlin został zlikwidowany, zostaliśmy przeniesieni do Płońska i tam już była ta Powiatowa Komenda Uzupełnień. Do korpusu kadetów to się dostałem w trzydziestym siódmym roku i byłem dwa lata: trzydziesty siódmy–ósmy i ósmy–dziewiąty.

  • To był korpus kadetów w Rawiczu.


Numer dwa, w Rawiczu. Imienia marszałka Rydza-Śmigłego był ten korpus.

  • Wcześniej do szkoły chodził pan w Płońsku, do szkoły powszechnej?


Ja tam chodziłem i wszędzie były szkoły niedobre, bo złe stopnie dawały, tak że ja tam specjalnie szkoły jakiejś nie kończyłem. Chodziłem do szkoły w Płońsku, w Płocku, w Łodzi, no i właściwie to wszystko. W Łodzi to chodziłem do szkoły Zimowskiego, to była dobra szkoła prywatna, ale krótko byłem. A z tej szkoły przeniosłem się do Rabki, tam byłem w domu wypoczynkowym i tam chodziłem do szkoły.

  • Miał pan rodzeństwo?


Nie, jestem jedynakiem.

  • Jak pan wspomina atmosferę domu rodzinnego? Mam na myśli wychowanie patriotyczne?


Ojciec niepijący, a wychowanie bardzo dobre. Ojciec pochodził z Białorusi, z Mohylewa, tam miał rodzeństwo, ale zostali wymordowani wszyscy i całe gospodarstwo zostało zniwelowane do szczerego pola, nie było nawet kamienia ani drzewa, które mogło zaznaczyć, gdzie to gospodarstwo było. Tak że został aresztowany – przez donosy oczywiście sąsiadów – ojciec i dwóch starszych braci mojego ojca. Była jeszcze matka i siostra młodsza, ale siostra wylądowała w Kazachstanie.

  • W którym to było roku?


Rewolucji rosyjskiej. I ojciec z generałem bodajże Żeligowskim na ten niespokojny okres przyjechał do Polski i już został.
Jeśli chodzi o patriotyzm… No, różne patriotyzmy były. Ojciec, dajmy na to, nie przyjął odprawy, którą wypłacano w trzydziestym dziewiątym roku, pensję dwu- czy trzymiesięczną, nie pamiętam. Nie przyjął, na wojsko przeznaczono. Potem mieliśmy problemy z wyżyciem po kapitulacji naszych wojsk, bo mogliśmy brać pieniądze, mieliśmy w Komunalnej Kasie Oszczędności i może wolno było brać pięć złotych tygodniowo. A my mieliśmy parę osób na stanie, bo był ojciec, który do obozu nie chciał pójść, chciał zostać […].

  • Proszę kontynuować przerwany wątek.


Po kapitulacji naszych wojsk to stan naszej rodziny był: ojciec, matka, służąca, która nie chciała odejść, no i ja. Utrzymanie – początkowo matka tam pracowała jako tłumacz w komendzie niemieckiej, ale to było krótko, bo ja zacząłem pracować w przedsiębiorstwie drogowym. Przedsiębiorstwo drogowe… Nie wiem, czy tam akurat nazwisko właściciela tej firmy potrzebne, w każdym razie praca tego przedsiębiorstwa polegała na tym, że tłukł kamienie przy pomocy maszyny na drobniejsze i to na pryzmy było przy pomocy taczek wożone. Ja miałem wtedy jakieś piętnaście lat i pracowałem… A usprawnienie polegało na tym, że te kamienie były sypane na szosie, razem z drobnym kamieniem i lepikiem na gorąco, i to było potem rozwalcowywane. To był taki… niby asfalt.

  • To było w Płońsku?


Tak.

  • Ojciec pana brał udział w kampanii wrześniowej?


Mój ojciec się ukrywał niestety, ale dopiero pod koniec brał udział w konspiracji, w Warszawie, do mnie się przyłączył i miał tam przydzielone jakieś inne powiaty, nie płoński, tylko inne, bo mówił, że w tym płońskim to go wszyscy znali, bo tam na komisje jeździł, tak że tam nie było mowy o konspiracji. Jeśli chodzi o przesyłanie tych sprawozdań, meldunków, w ogóle organizacyjnych pism, to przejęła moja matka i ona się tym kolportażem zajmowała.

  • Chciałabym jeszcze wrócić do szkoły kadetów. Jak pan wspomina naukę, formację wojskową?


To szkoła z rygorem wojskowym, co tutaj dużo mówić.

  • To był pana wybór, taki z potrzeby serca, czy droga, na którą pana skierował ojciec wojskowy?


To tak na ochotnika przymusowo, powiedzmy. Prawda była taka, że ojciec był zazdrosny o miłość matki do mnie, no i w ten sposób – znaczy ja to tak przyjąłem – odesłał mnie do szkoły…

  • W Rawiczu.


Tak, ale…

  • Szkoła korpusu kadetów?


Tak, tak. Ale to ma swoją specjalną nazwę. Wyleciało mi z głowy. W każdym razie to było poza domem, byłem skoszarowany i tylko dwa razy w ciągu roku oglądałem rodziców: na święta i w wakacje jeszcze. Bo wakacje to były zamienione na obóz, był miesiąc obozu i o miesiąc były skrócone wakacje, tak to wyglądało. No i było szkolenie wojskowe, rzecz jasna, podczas tego obozu.

  • W trzydziestym dziewiątym roku po wybuchu wojny pozostał pan w Płońsku. Czy kontynuował pan gdzieś naukę konspiracyjną?


Zacząłem pracować w tym przedsiębiorstwie drogowym, ale traf chciał, że zaprószyłem sobie odłamkiem kamienia oko i tego odłamka mnie nie potrafili lekarze wyjąć, bo nie mieli takich narzędzi. Ja zostałem zdjęty z tej pracy i dany do magazynu paliwa, ale tam były takie opary okropne, że nic jeść nie mogłem. Ja po prostu uciekłem. Uciekłem do Łodzi, do rodziny i tam się ukrywałem, pracowałem, ale Niemcy w końcu trafili za mną i wróciłem do mamy, żeby mnie pomogła i przy pomocy znajomości mnie przerzucili do Generalnej Guberni poprzez Wisłę do Warszawy, też do znajomych, do znajomej aktorki. Ona mnie znalazła pracę i byłem zainstalowany w Warszawie, i od razu… Wkrótce zaraz poznałem, znaczy spotkałem kolegę z korpusu, który był wciągnięty już w konspirację i mnie załatwił szkołę i tę konspirację. Z tym że z konspiracją nie wyszło dobrze, bo poprzez jego młodszego brata [kolega] został aresztowany i rozstrzelany na Nowym Świecie przy Wareckiej, a jego brat młodszy jako komunista rzekomy powieszony na Lesznie, vis-à-vis Sądów. Więc ja byłem taki bez przydziału…

  • Bez kontaktów.


Tak.

  • Czy pamięta może pan nazwisko tej pani, tej aktorki, która się panem zaopiekowała?


[…] Ona się nazywała Wanda, a dalej… […]

  • Jeszcze chciałam dopytać, czy dobrze zrozumiałam, bo pan powiedział, kiedy zapytałam o kampanię wrześniową i udział ojca we wrześniu trzydziestego dziewiątego roku…


Ojciec się początkowo ukrywał.

  • Ale był na stanowisku w tej komendzie uzupełnień?


Tak, był zastępcą kierownika.

  • Czyli musiał być zmobilizowany.


Nie był, był ewakuowany, bo te wszystkie papiery tajne to na podwody i były wywożone za Bug i tam były zakopane.

  • Kiedy ojciec wrócił do domu? Kiedy mama dowiedziała się, że żyje?


Byliśmy cały czas razem.

  • Bo państwo wszyscy wyjechali razem?

 

Byliśmy ewakuowani wszyscy, z psem włącznie. Znaczy poprzez Włodawę, ostatnia miejscowość. I dojechaliśmy, nie pamiętam, jak to się nazywa, ale to na linii Bug… Brześć nad Bugiem i Sarny – to taka linia pozioma była, krótka. I tam, nie wiem, czy nie Małoryta, czy jakoś inaczej, taka stacja na tym odcinku torów, co mówiłem, i tam te dokumenty zostały zabezpieczone, czyli zakopane. Już po nie nikt tam nie pojechał.

  • Jak długo tam państwo przebywali?


Jak się tylko dowiedzieliśmy, że Rosjanie wkroczyli, to od razu w tył zwrot. Podwody zostały zwolnione, my pozbawieni bagażu, bo każdy miał walizkę ze swoimi rzeczami – to wszystko zostało za Bugiem.

  • I wrócili państwo do Płońska?


I wróciliśmy do Płońska.

Ojciec nie chciał pójść do obozu, to się ukrywał. Mieliśmy sporo kłopotów z tego powodu, bo to i w Płońsku, i potem na terenie powiatu sieradzkiego. W każdym bądź razie później ściągnąłem ojca do Warszawy i tam wstąpił do konspiracji. Dostał w przydziale powiaty bardziej na północ od Płońska. Ja tam za bardzo się w tym nie orientowałem, bo ojciec tam urzędował, nie ja.

  • Gdzie państwo mieszkali w Warszawie?


Ja mieszkałem na ulicy Tamka. Dom został zrównany z ziemią.

  • A rodzice gdzie mieszkali?


A rodzice mieszkali właśnie… No, ojciec to w Powstaniu ze mną poszedł na Mokotów…

  • Ale jeszcze wcześniej, przed Powstaniem, w czasie okupacji?


A to w Płońsku.

  • To kiedy rodzice przyjechali do Warszawy?


Rodzice w ogóle nie przyjechali, tylko dojeżdżali, [to znaczy] przechodzili przez granicę. Zresztą, wie pani, ja też nie bardzo się orientuję, bo to było niejasne. W każdym razie moja mama współpracowała z ojcem razem, stanowili parę.

  • Wspomniał pan o kontakcie z konspiracją poprzez kolegę z korpusu kadetów. Który to był rok?

 

Chyba czterdziesty drugi, myślę, bo wtedy był aresztowany… o Boże, kto to był, czy „Grot”, czy inny… W każdym bądź razie były aresztowania i ja byłem zawieszony między niebem a ziemią, nie miałem swojego przydziału. Znaczy byłem sporadycznie tylko kierowany do jakichś tam akcji i w końcu dostałem piątkę, znaczy piątkę tych akowców, którzy mieszkali po wschodniej stronie Wisły. Ale oni mi się wszyscy rozlecieli, jak zachorowałem na żołądek.

  • Pamięta pan moment składania przysięgi? Jak to się odbywało?


To odbyło się w końcu, ale to była nerwówka, no bo…

  • Ale czy to było jeszcze przed Powstaniem?


Przed, przed.

  • Czyli zaraz po nawiązaniu kontaktu?


No był, tyle że był okres taki niepewny, ale trwało czas jakiś, bo w tym czasie jak jeszcze nie byliśmy zaprzysiężeni, to był prowadzony kurs sanitarny. Lekarz przychodził i kształcił nas, powiedzmy, na…

  • Sanitariuszy.


Na sanitariuszy, powiedzmy. Tak że pewne wykształcenie lekarskie mieliśmy. Tam uczyli… W to wchodziły zastrzyki, bandażowania, takie rzeczy.

  • Czy pan wiedział, do jakiej struktury organizacyjnej pan wtedy należał?


No do „Baszty” należałem, cały czas do „Baszty”.

  • Rozumiem. Pytam dlatego, ponieważ pan wspomniał, że był pan zawieszony i że właściwie nie wiadomo było, co gdzie i jak, więc…


No bo mnie tam przerzucali – to tu, to tam.

  • Czyli od początku to był Pułk „Baszta”?


Ale to było wszystko w ramach „Baszty”.

  • A samą przysięgę może jakoś szczególnie pan wspomina, składanie przysięgi wojskowej?


Nie, wszystko było w porządku. Z tą całą piątką żeśmy razem przysięgali, to było gdzieś tam w rejonie placu Krasińskich, ale nie na placu, tylko inna jakaś tam ulica, nie pamiętam, w każdym razie w tamtym rejonie.

  • Czy poza szkoleniem sanitarnym jeszcze jakieś przeszkolenie pan przechodził?


No to było ogólne zapoznanie się z bronią. Bo było w ramach kursu podoficerskiego takie wprowadzenie, które ja tam prowadziłem – nieformalnie, no ale tak się złożyło – no i nakryła nas gospodyni. Bo weszła, tu na stole rozłożone były, już nie pamiętam co, zdaje się, ze dwa pistolety, no i dostałem natychmiastową eksmisję. Ja mieszkałem na pierwszym piętrze nad bramą, to była Tamka 42, to akurat mniej więcej vis-à-vis tego pałacu Ostrogskich… I mnie załatwiła mieszkanie na czwartym piętrze. No to ta konspiracja trochę gorzej wychodziła, ale jakoś jeszcze wychodziła. Ale później jak – bo to krótko było przed Powstaniem – jak do Powstania poszliśmy, no to moja piątka, oni sobie znaleźli od razu inne przydziały, no bo ja byłem nie do użycia, ja w ogóle nie powinienem brać udziału w Powstaniu.

  • Czy oprócz tych szkoleń, które też pan prowadził, brał pan udział w jakichś akcjach w czasie okupacji, jeszcze przed Powstaniem?


Była taka akcja dozbrajania, ale Bogu dzięki, nie doszła do skutku. Po prostu się szło z porządnym kijem i się tam rozbrajało Niemców. No to było ryzykowne i szczęśliwie się nie trafiło, nie trafiło się, jak to się mówi, nie było okazji, ale na takich wyprawach byłem.

 

  • Był pan świadkiem łapanek, rozstrzeliwań?


Tyle że mój kolega, o którym mówiłem, że został rozstrzelany, to na rogu Nowego Światu i Wareckiej, tam po przeciwnej [stronie], znaczy po skosie, nazwijmy to, był ustawiony na gruzach karabin maszynowy i tym karabinem tych ludzi rozstrzelali. To około pięćdziesięciu osób chyba było.

  • Czy to było jedyne tego rodzaju zdarzenie, czy był pan świadkiem jeszcze innych?


Ja tylko miałem raz do czynienia, bo byłem blisko, no i byłem zainteresowany, bo były ogłoszenia, które mówiły, kto będzie rozstrzelany. Tam kolega mój był wymieniany, ja tam za bardzo się nie plątałem, żeby nie dołączyć.

  • Jak wyglądało życie codzienne, zaopatrzenie w żywność, sprawy bytowe? Czy miał pan jakoś to zorganizowane? Korzystał pan z jakiejś pomocy? Pracował pan?


Korzystałem. Była taka organizacja (już nie pamiętam w tej chwili [nazwy]), która wspomagała tych biednych, niedożywionych. Ja konkretnie na Tamce korzystałem, tam w dole, już nie pamiętam, jak to się nazywało, ale tak, korzystałem. To nie były luksusy, niektórych dań to w ogóle nie lubiłem nawet, no ale było.

  • Czy miał pan dokumenty, które chroniły przed ewentualną wywózką? Jakieś poświadczenie pracy czy nauki?


Nie miałem takich specjalnych. Chodziłem do szkoły, to się nazywała obowiązkowa szkoła zawodowa, bo każdy z młodzieży pracował, to musiał chodzić do szkoły.

  • Jakiego rodzaju to była szkoła zawodowa?


To była zawodowa, ona była na ulicy braci… Jak się tam nazywali ci bracia?

  • Bracia Jabłkowscy?


Nie, nie, to nie to. Chodziło mi o takich uczonych, powiedzmy. […] Ta ulica między placem Konstytucji obecnie idzie a Politechniką.

  • Śniadeckich.


O, Śniadeckich. Ma pani rację, na ulicy Śniadeckich i to chyba numer osiem czy ileś tam.

  • Jak się ta szkoła nazywała?


Obowiązkowa szkoła elektroinstalatorów chyba. Ona była dwustopniowa, pierwszego stopnia skończyłem.

  • Czy tam też pod przykryciem tej szkoły były kursy szkoły średniej?


To były szkoły pod egidą niemiecką.

  • Tak, ale czy taka jakaś konspiracyjna edukacja na poziomie ogólnokształcącym może też się odbywała?


To się odbywało legalnie. Ja chodziłem do szkoły, ale nie powiem, jak się nazywała, w każdym razie to była szkoła Wawelberga. Ona tam też miała dyrektora Niemca i miała swoją nazwę, ale niemiecką, ale ja pani nie powiem, jaką. Ja skończyłem jeden rok tej szkoły.

  • W tym czasie gdzie pan równolegle pracował?

 

To były zakłady elektromiernicze. Tam montowaliśmy, można powiedzieć, od nowa czy przebudowywaliśmy liczniki energii elektrycznej najrozmaitszych firm. To były przeważnie demontowane liczniki w getcie, przychodziły do nas, były kompletnie odnawiane, były nowe tabliczki przymocowywane. No i była współpraca z elektrownią, bo to na rzecz elektrowni pracowaliśmy.

  • Czy tam może funkcjonowała jakaś konspiracyjna komórka?


Nie, nie, to był właściciel Julian Szwede. On był poprzez żonę spowinowacony (czy jak tam nazwać) ze Szpotańskim, mieli siostry za żony. Zresztą oni w ogóle jakoś byli blisko i potem bracia Borkowscy byli jeszcze w to wmieszani. W każdym bądź razie ten człowiek sporo przyjmował ludzi, nawet i Żydów, tam i Żydzi również pracowali w tym zakładzie elektromierniczym. A przeróbka polegała na tym, że obudowa była czyszczona papierem ściernym, lakierowana lakierem spirytusowym na czarno, potem były wymieniane liczydła i kamienie, na którym się obracały te tarcze, były nawijane od nowa uzwojenia napięciowe i prądowe, nowe liczniki po prostu. Które tam jakiś numer miały, to był przebijany. W każdym bądź razie to był zakład, który miał energię elektryczną przez całą dobę, przez cały dzień można było pracować, bo tak to prąd w Warszawie był wyłączany i włączany co drugi dzień: raz po jednej stronie ulicy, raz po drugiej stronie ulicy, na dwie godziny. Dzisiaj dwie godziny po tej stronie i jutro po tamtej stronie.

 

  • Jak wyglądały przygotowania do Powstania, oczekiwanie na Powstanie, atmosfera w lipcu 1944 roku?


A to były punkty oczekiwania na wybuch Powstania, oczekiwanie na hasło. Ja osobiście byłem w punkcie… Nie pamiętam, jak ta ulica się nazywa, przy Teatrze Polskim, chyba tam w dół leci…

  • Oboźna? Albo Tamka, albo Oboźna.


Tamka to nie, bo na Tamce ja mieszkałem. […] Może i Oboźna, bo to nazwa niby znana, ale mogę ją kojarzyć z inną ulicą.

  • Czyli tam miał pan wyznaczony punkt zborny?


Tam był punkt zborny i stamtąd wyruszyłem na punkt, no też zborny, gdzie był skład amunicji.

  • Gdzie to było?


To było… Hasło takie było: „Służew” czy „Służewiec”, coś takiego. W każdym razie to było zmienione po to, żeby utrudnić dojście. No i tam żeśmy byli uzbrojeni. I godzina piąta niedługo była, już szliśmy na Wyścigi z tą bronią, którą nam wydano.

  • Czyli miał pan broń?


No, ja miałem jeden granat, tak zwaną filipinkę, to był granat z łyżką i zawleczką. No i tym granatem o mało co nie zostałem ranny podczas tej akcji na Wyścigach, czym chciałem się podzielić, bo to było nietypowe zupełnie. Bo ja jak szedłem do… Szybciej się przedostałem przez mur jak inni i sam szedłem tymi stajniami, które były puste, bez koni i bez żołnierzy, bez obsługi. I tam nie było broni (bo broń to były tylko zapasowe lufy od karabinów maszynowych, bo te ręczne karabiny maszynowe to miały zapasowe lufy) i były skrzynki z amunicją, z taśmą do karabinów maszynowych. No i ja ten mój granat, chciałem się go pozbyć, żeby mieć wolne ręce, żeby skrzynki z amunicją móc donieść tam, gdzie nasz karabin maszynowy prowadził wymianę ognia z Niemcami, którzy byli na trybunach, na torach wyścigowych. I zrobiłem to w ten sposób, że ponieważ ta zawleczka była wyciągnięta, no to w zasadzie granat powinien wybuchnąć. Zawleczka była wyciągnięta, ale łyżka tkwiła na swoim miejscu, dopiero po odrzuceniu łyżki to uderzenie w zapalnik powodowało eksplozję tego granatu. Więc ja ustawiłem ten granat bardzo troskliwie w rogu tego… Jak to się nazywa, dla konia?

  • Tego boksu.


Tego boksu. Wziąłem te naboje i zaniosłem tam do tych kolegów, którzy byli zajęci ostrzeliwaniem Niemców na trybunach. Jak wróciłem… No bo tam w międzyczasie jeszcze buty zmieniałem na wojskowe, na lepsze… Jak przyszedłem, no to pomijając szczegóły, doszedłem tam do tego boksu, gdzie był ten garaż, to już się ludzi zrobiło dużo. Ja byłem przedtem sam, nikogo nie było, a tutaj pełno było już w tej stajni, w tej części środkowej. Dochodzi do mnie jakiś gość, trzyma w ręku ten mój granat i podsuwa mi pod nos, się pyta: „Ty, słuchaj, co to jest takiego?”. A ja widzę, że już łyżki nie ma, że już łyżka odleciała, więc lada chwila i już powinien eksplodować ten granat, więc chwyciłem go tylko i wyrzuciłem w kierunku otwartych wrót. No i w powietrzu eksplodował. Tak że w ostatnim momencie uniknąłem śmierci, bo z takiej odległości jak granat by wybuchł, nawet jeżeli jest blaszany, to przecież siła eksplozji jest taka, że głowę by, holender, urwało. Oczywiście mnie objechali zaraz wszyscy towarzysze niedoli, że rzucam granatami bez uprzedzenia, tak że dostało mi się za to. Bo tam któremuś z tych starszych kolegów to pogięło trochę papierośnicę, którą miał w kieszeni – te odłamki jednakże trochę raziły.
No a później pojawił się wóz pancerny z lotniska, z Okęcia, którego „czarowałem” butelką z olejem, z jakąś benzyną, że jak się pokaże bliżej, to rzucę tę butelkę na niego. Tak że on dalej się nie posunął, a w międzyczasie nadszedł rozkaz wycofania się z Wyścigów. Tak że co się tam dalej działo, to niestety nie wiem.

  • Kto był wówczas pana dowódcą?


Dowódcą to był porucznik „Wirski”, ale…

  • Dowódcą kompanii.


Dowódcą kompanii. Ale też to jest takie niepewne, bo on był zdjęty ze stanowiska za brak dbałości o kompanię. Duże straty były.

  • Jak duże straty były w czasie tego pierwszego dnia?


Nie pamiętam. Tutaj byłem ja sam tylko, a później, przy wycofywaniu się przez taką łączkę, gdzie nic nie było, tylko sama trawa, to się musieliśmy wycofywać i nie byliśmy ostrzeliwani przez Niemców, którzy się poukrywali.

  • To był pierwszy czy drugi już dzień sierpnia?


To był pierwszy dzień, bo tam słyszeliśmy syreny, gdzieś tam na Żoliborzu czy gdzieś, bo tam już Powstanie wybuchło wcześniej. Tak że my się wycofaliśmy, ja tam…

  • Dużo kolegów tam zostało poległych? Czy była jakaś szansa, żeby ich stamtąd…


Ja nie widziałem ani jednego… Nie, widziałem, tylko na tej łączce jak tam ginęli, ale to ginęli tacy, że dajmy na to, oficerki ojca miał założone – tacy odznaczający się – jakiś mundur, to zauważyłem, że w pierwszej kolejności tacy ginęli. Ale to byli ukryci strzelcy [niemieccy], a blisko mieli, tak że trudno było nie trafić. A ja tam jednego, który był ranny, wydawało mu się, że ciężej, ale w każdym bądź razie boleśnie, w krocze był ranny (pocisk niczego tam nie rozwalił, tylko otarł się, tak że było uderzenie i otarcie, ale to jest bolesne), takiego faceta jednego to na forty zaniosłem. Tam zdaje się była radiostacja, nie pamiętam, jak się nazywała, w każdym bądź razie deszczyk mżył i myśmy tam siedzieli, i czekali, nie wiem na co. A rano to byliśmy atakowani przez Niemców, którzy wyruszyli z Okęcia i w okrążenie brani byliśmy, ostrzeliwani. Ale że nie mieliśmy się czym odgryźć, to byliśmy ewakuowani do Chojnowa. Znaczy najpierw w bród poprzez jakąś strugę, tak gdzieś po piersi. Tam koledzy jakąś podwodę ściągnęli i paru rannych, których mieliśmy, to na ten wóz i byli wiezieni do tego Chojnowa.

No ja mogę się w pewnym sensie pochwalić, chociaż tu nie ma powodu, bo po drodze w kartoflisku podniosłem erkaem z jednym magazynkiem na osiemnaście pocisków, bo ktoś po prostu rzucił broń, która jeszcze nie była przygotowana do użycia, nie była wyczyszczona, było tam smaru dużo i tak dalej. Ale potem ten karabin podczas Powstania to działał.

Tak że do tego lasu doszliśmy, to był las…

  • Jak długo trwał ten marsz?


To było parę godzin. Tam w międzyczasie jakieś samochody niemieckie podjechały, to my tak dla pucu po prostu zbiórkę zrobiliśmy w dwuszeregu, po to, żeby jakoś tam Niemców zaskoczyć, że jesteśmy zwarci, silni, gotowi. To pomogło, załadowali się z powrotem i pojechali gdzieś dalej. A my, nie pamiętam, czyśmy nocowali tam raz, prawdopodobnie tak, ale nie pamiętam tego dokładnie.

  • Gdzie zostaliście zakwaterowani?


W Chojnowie.

  • Ale we wsi. Nie w lesie, w ziemiankach, tylko we wsi.


We wsi.

  • U gospodarzy, tak?


W chałupach, tak. Ja nawet pamiętałem, jak się ten mój gospodarz nazywał, bo on potem był woźnym tam, gdzie pracowałem, ale nie pamiętam już.

  • Jak was przyjmowali?


Bardzo dobrze. Moi koledzy, którzy byli w sąsiedniej chałupie, to sobie tam trochę pokropili. Ja byłem anty, więc mnie nie proszono, ale miałem spirytus, ćwiartkę, którą mi po prostu wypili. A tak jęczeli, że już są tacy, że jak nie wypije, to umrze co najmniej. Tak że mnie wytrąbili ćwiartkę spirytusu i ja potem nie miałem ani łyku, żeby się uchronić od tej mojej choroby, bo ja…

  • Proszę opowiedzieć o tych zdarzeniach. Kiedy to było, kiedy ta choroba…


Pierwszego dnia od razu, znaczy tego pierwszego dnia, kiedy wycofywaliśmy się z Warszawy, to ja na polu jadłem surowe ogórki i popijałem wodą z rowów melioracyjnych, to było przyczyną. I gdybym wypił alkohol, to bym nie zachorował tak jak moi koledzy, którzy tam pijaństwo urządzili. Wprawdzie nie mieli czystego bimbru, ale tę siwuchę czy tam tą… Bimber, no.

  • Czy to był dur brzuszny, to na co pan zachorował?


Nie, to była choroba od ogórków i wody zanieczyszczonej. Tylko ci, którzy spirytus, wódkę pili, to po prostu nie zachorowali.

  • A czy była jakaś możliwość dostępu do lekarza, leczenia?


Lekarza mieliśmy, ale on nic nie mógł zrobić, on tam miał rannych w brzuch, któremu wszyscy poumierali, których operował.

  • Jak dużo Powstańców było w Chojnowie, w tej okolicy, w której pan się znajdował?


Nie wiem. Ja tam podczas zbiórki jak byłem, to zemdlałem, przewróciłem się po prostu i nie wiedziałem, co się dzieje. W każdym razie to była cała kompania.

  • Czym pan się leczył?


No mówię, że gotowała gospodyni „kobyle ziele”, tak to nazywała, i mnie to dawała do picia. Ale to jakoś nie pomagało, może za krótko to było, nie wiem. W każdym razie mnie nie chciano zabrać do Warszawy, ja prawie na siłę się wmeldowałem, powiedziałem, że będę nosił skrzynki z amunicją, które były ze zrzutów, będę je niósł do Warszawy, i tak robiłem. Po przyjściu do Warszawy to od razu się zgłosiłem do lekarza, no to mnie zwolnił ze służby, przepisał suchary, których nie było, i dostałem jedną taką sznytkę chleba wojskowego, niemieckiego. Ale to wcale nie były suchary, to był chleb ciemny. No, w każdym razie to dostałem i dostałem też niewiele sztucznego miodu, bo tam była gdzieś wytwórnia i w piwnicy gdzieś tam znaleźli koledzy, to trochę dostałem, ale to niewiele, w każdym bądź razie jakieś kalorie. A tak to gotowałem pomidory, które zbierałem w ogródkach działkowych, bo w tych ogródkach to było dużo pomidorów, było zatrzęsienie. Tam było trochę może fasoli…

  • Wróćmy może jeszcze do Chojnowa. Pan był chory, czyli nie uczestniczył pan w takim normalnym, codziennym życiu, ale jak ten czas wyglądał, co Powstańcy w tym czasie robili?


Co robili? Trudno mi powiedzieć.

  • Czy były jakieś akcje, wypady, czy po prostu tylko taka porządkowa musztra?


Trudno mi powiedzieć, co robili. Wiem, co ja robiłem tam. Miałem wyprawę jedną po mąkę, to za woźnicę robiłem. Pojechałem i przywiozłem. Po drodze spotkaliśmy samoloty niemieckie, które nad naszymi głowami przeleciały, no ale tych karabinów też nie zauważyli, bo to się do siebie przycisnęło.

  • A dokąd była wyprawa po mąkę?


Nie pamiętam, proszę panią. Ja nie byłem przecież furmanem, z końmi nie miałem nic wspólnego, tylko na ochotnika byłem. Kto się tym zajmie? No to [ja].

  • Czyli pan, pomimo wycieńczenia tą chorobą, zgłaszał się do akcji?


No ja się zgłaszałem, oczywiście. Ja w zasadzie brałem udział we wszystkich jakichś akcjach. Tak samo jak tam był wyjazd do klasztoru, jak te siostry się nazywały, nie wiem, przy Czerniakowskiej.

  • Nazaretanki.


No może. W każdym bądź razie tam byłem. Tam miałem trochę lepsze uzbrojenie, bo miałem… Granatów to chyba nie miałem, ale miałem butelkę zapalającą i miałem naboje do karabinu. Ale z tymi nabojami do karabinu też miałem kłopot, bo miałem niewybuch, znaczy niewypał właściwie. Było zawieszenie broni i tam Niemcy złamali i rzucili granat do tego holu na parterze w tym klasztorze, tak że ten granat eksplodował, to dziura się zrobiła w podłodze. No a ja jak do tego Niemca, który tam z tych z drzwi się wychylił… Ja miałem refleks dobry, no ale niestety tylko suchy trzask i niewypał był. A tak to czuwałem od strony Czerniakowskiej, tam czołg jeździł, z karabinu takie serie pruł długie, że nie daj Boże. Zapalił kaplicę, się paliła. No i nas w końcu zmienili, przyszli inni.

  • Chciałabym jeszcze pana zapytać o powrót do Warszawy, do tego przejścia z lasów chojnowskich do Warszawy. Czy pamięta pan, który to był dzień sierpnia?


To było jakieś dwa tygodnie mniej więcej. Tam przyszedł człowiek, który nas przeprowadził.

  • Jaką trasą, jaką drogą?


Przez Wilanów. Tam był…

  • Czy przejście było bez jakichś większych problemów?


To było bez problemu, chociaż poprzednio to byli koledzy ostrzelani.

  • Dniem czy nocą?


Raczej nocą, bo pamiętam, że były rakiety i było widno jak w dzień. My tam w tych rowach, bo to się właściwie szło w wodzie tymi rowami melioracyjnymi, i tam było widać pociski, granaty, które koledzy gubili, to można było zbierać, było bardzo widno. Tak że ja przeszedłem do Warszawy bez jednego strzału.

  • Dokąd pan doszedł?


No na Mokotów.

  • Co było punktem docelowym tego przemarszu?


To była skarpa na Mokotowie. Ja pierwsze, co się skierowałem, to do lekarza, ale on mi żadnych lekarstw nie dał, tylko mówię, zwolnił ze służby i przepisał różne wiktuały, których z kolei nie było.

  • Gdzie wtedy stacjonował pana oddział?


Kompania była w drodze do Warszawy.

  • No tak, ale już po dojściu do Warszawy na Mokotowie, ale w jakiej okolicy, jakaś ulica bliższa?


To był rejon Woronicza, Królikarnia, Puławska i w głąb osiedla oczywiście. Ja nie miałem planu, Mokotowa jako takiego nie znałem, trudno mi powiedzieć.

  • Jakie zadanie bojowe dostała pana kompania do wykonania? W jakich akcjach pan uczestniczył?


Akcja? Akcja to była jak Niemcy chcieli nas już wyeliminować i uderzyli na Woronicza. Ja przedtem to brałem udział w pilnowaniu ulicy, już nie pamiętam, jak się nazywała, Idzikowskiego czy jakoś inaczej, jakiegoś tam lotnika.

  • Idzikowskiego, tak.


Tam przy tej ulicy później Jaruzelski mieszkał.

  • Tak, Ikara.

 

To tamtą ulicę obsadzaliśmy i tam od strony Niemców, od strony Wilanowa, powiedzmy, to było makowisko, to były makówki już puste, z których tam mak wysypano i zjedzono, ja się kładłem w tym makowisku i nasłuchiwałem, czy tam ktoś nie idzie, bo tylko taka możliwość była, a bałem się, żeby nas Niemcy nie zaskoczyli. Bo koledzy zasypiali na tych posterunkach, a ja byłem bardziej odporny i nie spałem, tylko gdyby tam jacyś Niemcy szli, to wystrzeliłbym raz czy dwa razy, powodując alarm. I tak się złożyło, że mieliśmy umówione pójście na kwatery, znaczy w głąb osiedla, na wypoczynek. I tego samego dnia Niemcy ruszyli na Mokotów. Tam przyszli koledzy inni, nasi zmiennicy, ale oni nie znali położenia tych okopów i tam innych, po prostu nie znali terenu. Oni się zaczęli wycofywać na Woronicza i Woronicza stanowiło pierwszy odpór. Ponieważ ludzi było mało, a ten mój pluton to był dość liczny, w owym czasie najliczniejszy, to nas ściągnęli z kwater i zajęliśmy pozycje obronne ulicy Woronicza. Miejscem oczekiwania na to uderzenie Niemców były piwnice w szkole na Woronicza. To był taki krótki odcinek korytarza podziemnego, bo przez ścianę to była ta przestrzeń pod dziedzińcem, gdzie były otwory po prostu na wsyp węgla do tych pomieszczeń podziemnych. Więc to pierwsze uderzenie Niemców zostało odparte, żeśmy wyszli z tego podziemia, no i była strzelanina, i były również rzuty granatem. Ja też rzuciłem jeden granat i tam raz strzeliłem, ale nie trafiłem. Nie zauważyłem, że mój granat nie wybuchł, bo dostałem granaty nieuzbrojone, tak zwane jajka. To były granaty blaszane, one były zaczepne tak zwane. Tak że ten atak został odparty i czekaliśmy na drugi. Ale nie wiem dlaczego, kazali nam czekać w rowie łącznikowym między posesją Woronicza 2 i 4. Bo to numer cztery miała szkoła, a dwa to budynek, w którym nasi zainstalowali karabin maszynowy, ręczny. On był na stole, który był dosunięty do parapetu okiennego i przez to okno [strzelano]. Tam był duży teren zajęty przez ogródki działkowe i tam Niemcy się ulokowali z czołgami, no i ten karabin maszynowy prawdopodobnie za bardzo im dokuczał, bo strzelili w to okno i zabili załogę. Jeden był śmiertelnie ranny, a drugi ciężko, był zniesiony do piwnicy i tam zmarł. Stojąc w tym rowie łącznikowym, na granicy tych dwóch posesji, kolega, który stał obok mnie, mówi, że nasze ubezpieczenie, które było wzdłuż Puławskiej, zeszło ze stanowiska, czyli że nie mamy żadnej ochrony przed Niemcami, jeśli chodzi o naszą sytuację, że jesteśmy wystawieni na obstrzał. Więc ja postanowiłem pójść na rozpoznanie i się rozejrzeć, jak właściwie sytuacja naprawdę wygląda. No więc poszedłem do tego budynku przy Puławskiej, który miał bramę przelotową na dziedziniec w tyle. Tam worki były z piaskiem od strony ulicy Puławskiej, bo tam urzędowała żandarmeria, która poprzednio sprawdzała przepustki. Stwierdziłem, nie mówiąc już jak, że nie ma Niemców ani w budynku, ani na ulicy, ani od strony stoku, tam już za ulicą – że tutaj Niemców nie ma w ogóle.

Więc wycofałem się i wszedłem do budynku tego Woronicza 2, w którym jak się okazało, był zniszczony nasz karabin maszynowy, łącznie z obsługą. Ja chciałem, rzecz jasna, go zniszczyć. Miałem trzy granaty w kieszeni, te „jajka” takie (potem powiem na temat tych „jajek”), i stoję, i rzuciłem trzy razy celnie w ten rów łącznikowy (to było na granicy działek), ale żaden nie wybuchł, więc trzy niewypały miałem.

Powiem dlaczego. Krótko przedtem, nie pamiętam, tam dzień, dwa, były zrzuty na teren Mokotowa, ale te zrzuty to prawie wszystkie poszły na stronę Niemców, więc myśmy bardzo niewiele z tego skorzystali.

  • Zrzuty dokonywane przez Anglików czy przez Rosjan?


Tak, tak. Nie rosyjskie, bo rosyjskie też były, ale to zrzucane bez spadochronu, to się niszczyło od samego upadku. W każdym bądź razie te granaty były tam w skrzynkach, ale były nieuzbrojone, zapalniki były oddzielnie. Oni może to i wiedzieli, nie wiem, ale myśmy zdobyli ten wóz pancerny, gdzie były te granaty… Nawiasem mówiąc, sławna była harmonia, która była zdobyta też w tym wozie pancernym, no i mnóstwo granatów. To nasi koledzy te granaty zdobyli i nie wiedzieli, czy one są uzbrojone, czy nie, sądzili, że tak. I zostały rozdzielone. Dopiero w trakcie się dowiedziano, nie wiem, w jaki sposób, że one są nieuzbrojone, i ta wieść poszła do Powstańców.

Tylko że mnie w tym czasie, w tym miejscu nie było i nie dowiedziałem się, że mam nieuzbrojone granaty. Więc one mi nie wybuchły – trzy granaty elegancko rzucone…

Zresztą ten rów łącznikowy, on był blisko tego budynku, bo tam wyglądało w ten sposób: przy budynku był wąziutki trawnik, potem był chodnik i potem była jezdnia, która miała jakieś dwa i pół, trzy metry. Był krawężnik i ja tym krawężnikiem… Był rów łącznikowy od szkoły Woronicza 4 do Królikarni. Ale jak mi granaty nie wybuchły, no to co robić? Postanowiłem zejść z powrotem na dziedziniec, tam już się pokazało parę osób i z tego co pamiętam, to trójka się pokazała, którzy byli w tej bramie przelotowej przez budynek, przeszli na teren zaplecza. Więc ja tam się do nich zbliżyłem i zauważyłem, że jeden z nich ma przypasany granat obronny, taki zrobiony, przy pasku od spodni. No i całkiem głupio się zachowałem, bo powiedziałem: „Ty, pożycz mi go na chwilę” i mu odpiąłem. On zgłupiał i nie zareagował. Ja ten granat wziąłem i poszedłem z nim zaraz do tego miejsca, gdzie przez okno widziałem Niemców, no i ten granat rzuciłem, który sprawę załatwił jednoznacznie. Więc, że oni zostali przede wszystkim wyłączeni z walki, to [znakiem] było to, że obie ich głowy opuściły się momentalnie na piersi. No i dalej się nimi nie zajmowałem, bo czy oni śmiertelnie byli ranni, czy nie, to już mnie nie bardzo interesowało, bo oni się do walki po prostu nie nadawali.
I jak odszedłem od okna – bo tę całą scenę tej śmierci to obserwowałem – odszedłem od okna, zauważyłem, że na rogu Puławskiej i Woronicza ukazał się Niemiec w stroju nie polowym, czyli z tymi wszystkimi tasiemkami, z żołnierzem. No to ponieważ tam miałem jeszcze porachunki z nimi z tego klasztoru przy Czerniakowskiej, bo tam kolegę mi zabili, no to strzeliłem tylko do tego oficera i się wycofałem. Bo ja byłem w pomieszczeniu, które się paliło, i byłem oświetlony zupełnie jak w latarni, więc jak najszybciej chciałem się ulotnić z tego niebezpiecznego dla mnie miejsca. No i wycofałem się na ten dziedziniec i dalej poszedłem w osiedle szukać punktu opatrunkowego, bo tutaj miałem zastrzał. To jest taki… wrzodzianka od kości, pierońsko bolące. Ale mimo to jakoś celnie rzucałem. W każdym razie po jakimś czasie ten lekarz mnie zrobił opatrunek i poszedłem na kwaterę.


A że ten punkt karabinu maszynowego został zniszczony, to z kolei przekazał dowództwo mój kolega, który tam był na stanowisku przeciwczołgowym, on miał piata czy jakiś tam inny instrument do niszczenia czołgów i on tylko na czołgi reagował. Tak że co tam by się nie działo, to jego nie było, tylko obserwował. Tak że w ten sposób się po prostu ludzie o tym dowiedzieli.

  • Jaka to była data mniej więcej?


A to dwudziestego czwartego bodajże już ruszyli Niemcy, to tego samego dnia.

  • Września?


No września. Tego samego dnia. No a z kolei ten karabin maszynowy niemiecki to miał doskonały wgląd i on by tam niesamowicie narozrabiał, tak że jedyne wyjście to było tylko zniszczyć.

  • Czy został pan jakoś uhonorowany za tę akcję?


Dostałem. Tu widzi pani?

  • Tak, właśnie, nie mówił pan o tym sam, więc pytam. Krzyż Virtuti Militari.


To dostałem już później.

  • Ale właśnie za akcję, o której pan opowiadał, za to zniszczenie karabinu maszynowego?


Za tę akcję, tak jest. Koledzy to inaczej widzieli, że tam biegłem do budynku, który się palił i był pod ostrzałem, bo tam na terenie tych ogródków działkowych tych czołgów trochę było i żołnierzy też. W każdym bądź razie to już było po kapitulacji, rozkaz opracowany. Ja nie pamiętam, którego to dostałem, pismo od dowódcy naszego z Krakowa.

  • Czyli od kogo, od dowódcy jakiego szczebla?


Naszego.

  • Kompanii czy wyżej?


To było pułku. To był pułkownik, ale w tej chwili nie powiem. W każdym razie to przepisowo było, jak trzeba i co…

  • To było po kapitulacji Mokotowa?


Po kapitulacji, tak. On chyba „Daniel” się nazywał, ale to wszystko jedno. W każdym bądź razie dostałem powiadomienie poprzez ZBoWiD, bo dostałem wtedy, byłem wymieniony w tym rozkazie. Ja byłem podany do odznaczeniu na krzyż Virtuti Militari, z uzasadnieniem i przy tym przyznaniu to dostałem numer krzyża, to co nie wszyscy mieli, nie wiem dlaczego. Mam numer 12807.

  • W którym roku otrzymał pan ten krzyż?


W czterdziestym czwartym. Jak ja…

  • Ale powiedział pan o ZBoWiD-zie, czyli tam, gdzie weryfikacja była, tak?


Weryfikacja to trwała jedenaście lat, więc po jedenastu latach dopiero dostałem zaświadczenie, że zostałem odznaczony przez kompetentne władze, uprawnione i że numer krzyża to jest taki a taki. W zasadzie to niewiele zrobiłem, niewiele się narażałem, ale… Z tym że roztropnie postępowałem i bez szwanku z tego wyszedłem.
Natomiast byłem ranny tego samego wieczora, bo zachciało się naszemu dowództwu odbić Królikarnię, ale zrobili to w taki sposób jak najgorszy. Bo tam żeby trzech ludzi wysłać czy pięciu, żeby tam zrobili co trzeba, zaatakowali Niemców granatami czy coś, to miałoby sens, ale tutaj to wzdłuż tego muru pełnego, bo to nie był jakiś tam ażurowy czy coś, to towarzystwo szło, rozmawiając, tam różne oddźwięki, od broni dla przykładu, i nawet po pewnym czasie któryś nie wytrzymał nerwowo i rzucił granat – nie było mowy o jakimkolwiek zaskoczeniu. No i ci Niemcy obrzucili nas granatami i traf chciał, że pierwszy dostałem ja.

  • Gdzie pan został ranny, w jaką część ciała?


Przede wszystkim w głowę. Ja byłem leżący, ale byłem uniesiony. A to noc była ciemna, tak że tam nie było widać, jaki granat poleciał. Tak że wyplułem zęby i krew mnie zalała, bo tam wtedy i oko straciłem, w każdym bądź razie byłem mocno poszkodowany. A kolegę tam miałem, tego jednego z pięciu, który nie czuł się zobowiązany do udzielenia mi pomocy, bo on też, mówi, był ranny, bo gdzieś tam w bramie jakiś drobny odłamek go trafił i już był tak ciężko ranny, że nic nie mógł zrobić. I mnie dwóch kolegów innych wzięło i… Pozbawili mnie karabinu, z czego nie byłem zadowolony, no ale powiedzieli, że nie będą nosić, że mam rzucić, to musiałem rzucić. I mnie zanieśli na zaplecze, gdzie był punkt opatrunkowy. Po drodze to tam i księdza przesłali. Okazało się, że ten lekarz młody, który mnie opatrywał, musiał ten… Jak to się nazywa, co tam mieliśmy założone? Kombinezony. To cięli, żeby się dostać do miejsc ranionych. Ja byłem raniony od stóp, jak to się mówi, do czubka głowy. Okazało się, że ten lekarz i ten, który pierwszego dnia mnie przyjął, to był ojciec i syn. Tak że on mi powiedział, że ten, który tam zginął właśnie, to był jego ojciec.

  • Czyli ten lekarz, który panu zalecił suchary jako dietę?


Tak, tak. No i mnie po opatrunku to wynieśli gdzieś do jakiegoś wysokiego bloku, położyli tam do łóżka. Była jakaś tam sanitariuszka, a ja miałem okropne pragnienie, chciałem pić i kropli wody nie dostałem przez ileś tam dni. Stamtąd podwodą mnie zawieźli na Wyścigi, tam gdzie zaczynałem. Tam długo nie leżałam, bo stamtąd brali do Pruszkowa. Mnie załadowali na wagon kolejowy, taki z niskimi bokami, jakimi normalnie cegły były wożone, i [z] Warszawy jechałem do późnej godziny wieczornej. Już nocą byłem wysadzony w obozie jenieckim w Skierniewicach. Cały czas kropli wody nie dostałem.

  • Czyli w Pruszkowie był pan tylko chwilę, w tym obozie przejściowym?


W Pruszkowie ja w ogóle nie byłem.

  • Bo ja zrozumiałam, że do Pruszkowa pana zawieźli.


Nie, nie. To tylko z Wyścigów wywozili do Pruszkowa, a ja byłem wywieziony do Skierniewic, do obozu jenieckiego. No, tam jak mnie wyładowali i na sienniku położyli, to ja momentalnie wstałem resztkami sił… Bo jak byłem w tym wysokim budynku, co mówiłem, że tam miałem jakąś pielęgniarkę czy coś, to ja też wstałem, usiadłem właściwie na łóżku, chciałem pójść szukać wody, bo słyszałem, że tam gdzieś obok studnia jest, no to mnie palcem tknęła, to się przewróciłem na tym łóżku i już nie wstałem więcej. Więc po prostu straciłem orientację, już do łóżka nie trafiłem. Nie wiem, jak ja tam przeczekałem do rana. Znowu na podwodę i do szpitala mnie zawieźli. W tym szpitalu byłem ze dwa tygodnie chyba, nie pamiętam, w każdym bądź razie doszedłem jakoś do siebie.
W międzyczasie napisałem list do rodziny. Matka przez granicę się przedostała i mnie wywiozła do Łodzi, do tak zwanego Reichu. Załatwiła to z maszynistami na stacji, ale mówi, że nie wie, czy to byli Niemcy czy Polacy, bo wszyscy chodzili w mundurach i często używali język niemiecki. I tak się stało, że w Koluszkach, po przekroczeniu granicy, to mnie z mamą kazali wysiąść z tego parowozu – mnie na jedną stronę, mamie na drugą stronę kazali wysiąść. Mama była w popłochu, zaczęła mnie wołać. Okna się otwierają, ludzie wyglądają, co się dzieje. Ja oglądając się do tyłu, zobaczyłem wieżę strażniczą przy torach, tam gdzie normalnie posterunek jest. Weszliśmy z mamą w las, mamie się tam pokręciło trochę w głowie i zaczęła prowadzić mnie w kierunku tej wieży właśnie. A stamtąd wyszedł posterunek po nas i szybko szli nam naprzeciw, ale jak nas zobaczyli, że idziemy w przeciwnym kierunku jak oni, to nie zwrócili na nas uwagi. I tak wzięli na spytki, ale szybkościowo, byle jak. Tam byle co się powiedziało, matka niemiecki znała, ja też, tak że się wykpiliśmy. Oni polecieli tam dalej do wsi po prostu, po nas, żeby nas dosięgnąć, a myśmy szli w przeciwnym kierunku. Rzecz jasna, że zmieniliśmy kierunek i potem okazało się (nie pamiętam w tej chwili, jak się ta miejscowość nazywała), to w sieni, jak się weszło do budynku, to po jednej stronie była ta wacha, a po drugiej mieszkanie tego kolejarza. Tam mnie, nie wiem, co robili, bo tych wszy miałem pełno. Wykupili w każdym bądź razie bilety do Łodzi i z mamą pojechaliśmy do Łodzi, do rodziny. Oczywiście [jechaliśmy] tramwajem Nur für Deutsche. Ja byłem tam obklajstrowany, tak że było widać, że to jest ranny, ale nikt tam nie zwrócił na to uwagi i szczęśliwie do rodziny dobiłem. Tak że tu też miałem okazję wpaść.

  • Jeszcze chciałabym wrócić do Powstania. Jak był pan ubrany? Czy to było jakieś umundurowanie?


Na Mokotowie byliśmy jednolicie ubrani. Mianowicie mieliśmy takie kombinezony, powiedzmy, koloru takiego jak mundury niemieckie, i one nas w dużym stopniu maskowały. A w zasadzie to były noszone opaski biało-czerwone i to w sposób umówiony: albo na lewej, albo na prawej ręce, po to żebyśmy tylko my wiedzieli, na której ręce powinna ta opaska być dzisiaj: czy na lewej, czy na prawej ręce. Kombinezony, o, się nazywały.

  • Jak wyglądała kwestia aprowizacji? Czy było dobre zaopatrzenie w żywność, czy był głód okresowo?


Ja nie wiem, bo nie należałem do kuchni. Ja gotowałem sobie tylko pomidory i mówię, nawet nie pamiętam, czy ja w ogóle sól miałem. Prawdopodobnie tak, ale nie pamiętam. No i można było pójść na tak zwane ziemniaki, ale to były miejsca pod obstrzałem strzelców wyborowych, tam dużo ludzi ginęło i dlatego nie szedłem na ziemniaki.

  • Czy kwatery, w których pan i pana oddział stacjonował, były w mieszkaniach prywatnych?


Oczywiście, prywatne.

  • Czyli dostęp do wody, póki jeszcze była, to był.


Póki był, to tam jeszcze się korzystało. Ja ostatni raz z wody korzystałem, znaczy z wodociągu, jak byliśmy w klasztorze przy Czerniakowskiej, bo tam na terenie tego klasztoru znalazłem się w pomieszczeniu, w sali, gdzie było sześć łóżek ze starszymi ludźmi, to znaczy, którzy tam umierali po prostu.

  • Taki rodzaj szpitala.


Tak jest. Znaczy nie tyle szpitala, ile… Jak to się nazywa tam, gdzie umierają ludzie? W każdym bądź razie sześciu było i wszyscy byli zastrzeleni przez Niemców.

  • Taka kostnica. Czyli nie żywi ludzie, tylko martwi już.


To prostu ci ludzie tam mieszkali, ale Niemcy, którzy tam byli, weszli, to wszystkich w łóżku pozabijali i podpalili piętro niżej. I ja, żeby zapobiec temu pożarowi, to ponieważ jeszcze woda w kranie była, to wziąłem miskę i tę wodę puściłem, żeby się przelewała na podłogę, a tam podłoga była betonowa, tak że ona się tak łatwo nie paliła. Ale była warstwa wody na podłodze i to niewątpliwie zapobiegło spaleniu.

  • Czy istniały jakieś formy życia kulturalnego, rozrywkowego, na różnych etapach tej drogi powstańczej? Czy docierała prasa, czy słuchane było radio, czy śpiewaliście piosenki?


Niczego tam nie słuchałem, ale wiem, że Fogg tam miał parę koncertów.

  • Na Mokotowie?


Tak. Ja nie brałem udziału w koncertach, ja nigdzie nie byłem, ale wiem, że gdzieś tam były.

  • Czy Powstańcy śpiewali w pana otoczeniu piosenki powstańcze?


No, chętni do śpiewania byli, ale ja nie mam głosu, tak że ja tam specjalnie w tym udziału nie brałem. Znaczy, dorywczo, ale nie tak, żebym się produkował.

  • Czy były msze święte, księża, kapelani?


Jeśli chodzi o msze, to parę razy była na początku, jak przyszliśmy i zajęliśmy ten fort, nie wiem, czy Dąbrowskiego, czy Piłsudskiego, licho wie, bo to różnie tam nazywali.

  • Na Sadybie?


Tak. Poniżej tej skarpy, poniżej Królikarni. I później ja tam też byłem ostrzeliwany indywidualnie na tym forcie, no to skorzystałem z takiego wyjścia, nazwijmy to, wycieczkowego, gdzie było wąskie wyjście na przedpole. Jak ten sztukas zajechał mnie od frontu i zaczął do mnie strzelać, no to ja niewiele myśląc po tych gruzach do tego wyjścia na zewnątrz. Jak pocisk eksplodował, to ja z tym kurzem wyleciałem na zewnątrz. A ten samolot zatoczył łuk i w ten dym, w ten kurz zaczął strzelać. No a tam jak kurz opadł, to taki „bambulec” wielki w tym przejściu leżał, tak że gdyby mnie tam zastał, to marmolada by ze mnie była. Później już bohaterem nie byłem i przez ten wał się przetoczyłem po prostu, bo uważałem, że po takim bombardowaniu to tylko atakować piechotą, żeby zająć pozycje. Tak że wydostałem się na drugą stronę, tam jeszcze odkopałem trochę ludzi, którzy byli zasypani w takim rowie ochronnym. Znaczy przeciw tym sztukasom to ludzie wykopali dół głęboki, gdzie się pochowali, i ich po prostu wybuch przysypał, trzeba było ich odkopać. I ja idąc na Górny Mokotów tym takim jarem, to byłem spragniony, podszedłem na stok i tam rosły takie jak jeżyny, tylko czerwone. W każdym bądź razie trochę tego zjadłem i zobaczyłem, że ojciec mój idzie w kierunku fortu, no bo wiedział, że ja tam gdzieś jestem. I mnie nie poznał. Ja ojca wołałem, a ojciec patrzył się na mnie i nic, szedł dalej. Tak że byłem tym kurzem ubrudzony.

  • To pan wiedział o tym, że ojciec też jest w Powstaniu?


Ojciec wiedział, że ja będę na Mokotowie.

  • A czy pan wiedział, że ojciec jest…


Nie, nie, ja nie wiedziałem. Ja dopiero później się dowiedziałem, jak wróciłem na Mokotów. Przecież ja byłem poza Mokotowem. Tak że ja nie byłem zadowolony z tego, że ojciec był, bo on starał się mnie jakoś tam zadekować. Chciał mnie, dajmy na to, do łączności przenieść, bo to najbezpieczniejsze. No to pamiętał z I wojny światowej.

  • W jakiej formacji ojciec uczestniczył w Powstaniu?


Ojciec był… Ja nie wiem, co ojciec w Powstaniu robił, mówił mi tylko, że dostał przydział, znaczy chcieli mu dać ten przydział, gdzie pracował, ale się nie zgodził, że za bardzo znany, że nie mógłby być w konspiracji. Tak że w dużej mierze to moja matka tam te pisma przenosiła przez granicę.

  • Czy w czasie Powstania był pan może świadkiem zbrodni popełnianych przez Niemców na ludności cywilnej?


No nie, szczęśliwie nie.

  • Czy w ogóle miał pan bezpośredni kontakt z Niemcami albo z członkami formacji niemieckich?


No to mówiłem, tutaj z tym karabinem maszynowym.

  • No tak, poza tym o którym pan opowiadał?


A poza tym to po prostu w akcji tylko.

  • Jaki był stosunek ludności cywilnej do Powstańców, do Powstania?


Bardzo dobry. No ale było brak satysfakcji, bo nie mogliśmy tych ludzi bronić. Tam były wypadki, że się ludzie chowali po piwnicach, a Niemcy granaty wrzucali przez okna do piwnic.

  • Jaka atmosfera panowała w tej grupie, w której pan walczył w Powstaniu?


Ja z natury rzeczy, jak pani wie, to solo występowałem raczej, bo ja nie należałem organizacyjnie do żadnej jednostki, tylko się meldowałem, że „idę z wami”, i na tym się kończyło. A że mnie z widzenia raczej znano, no bo ja przede wszystkim głowę miałem całkiem białą, tak że byłem „znaczony”, tak że nie miałem kłopotu, żeby się zahaczyć gdzieś tam u sąsiadów.

  • Czyli zmieniał pan przynależność albo może nie była to przynależność, tylko uczestniczył pan w różnych akcjach z różnymi grupami, tak?


Po prostu były akcje jakieś, były wyznaczone oddziały i ja wtedy występowałem, że „idę z wami”, i to było wszystko.

  • Czyli z lasów chojnowskich po przebiciu, po przejściu do Warszawy uczestniczył pan w odbiciu klasztoru Nazaretanek?


No, między innymi oczywiście.

  • Bo tak troszkę przeskoczyliśmy etap bycia na Dolnym Mokotowie, na Czerniakowie i od razu troszkę przeszliśmy na Mokotów Górny. Może jeszcze chwilkę do tego etapu moglibyśmy wrócić?


Wie pani, bo to była akcja, żeby zdobyć bunkier na tych polach za Czerniakowską. To był bunkier ziemny, ale przez Niemców obsadzany, okazało się, tylko w dzień, w nocy on był zwalniany. Bo tak to byśmy popęd tam dostali, że hej. Tak że tam tylko wypłoszyliśmy niejako, czyli ostrzelaliśmy, jeden posterunek niemiecki, który po prostu uciekł, a myśmy chcieli zdobyć stację pomp, ale nie doszło do tego.

  • Jaki był kolejny etap?


A czy ja pamiętam, proszę pani?

  • Bo to było przez klasztorem Nazaretanek czy po?


Nie wiem, bo to było mniej więcej w tym samym czasie… Bo tam były w akcji również psy niemieckie, które tam meldunki roznosiły. Było dużo faktów, ale to nie jest usystematyzowane.

  • Jakie jest pana najgorsze wspomnienie z Powstania?


No nie wiem, ja tam się za bardzo nie denerwowałem, byłem raczej spokojny i tak zwanych głupstw nie robiłem.

  • Czy były też chwile radości, euforii, takiej satysfakcji z działania?


Przede wszystkim byłem zadowolony, że udało mi się ten karabin maszynowy zniszczyć, bo to byłaby makabra, bo w ogóle byśmy nie mogli Niemców zatrzymać nawet na godzinę. Oni mieli taką doskonałą pozycję, że tam nikt by się nie utrzymał. Tak że nie to było rzeczą najważniejszą, że udało mi się zniszczyć karabin maszynowy, tylko jego pozycja była dominująca. Dzięki temu, że został zniszczony, to była utrzymana możliwość utrzymania w naszych rękach szkoły na Woronicza.

  • Kiedy wrócił pan do Warszawy po Powstaniu?


To jak nawiałem ze szpitala w Skierniewicach.

  • Czyli później do Łodzi pan ze Skierniewic się udał, tak?


Do Łodzi.

  • A kiedy do Warszawy?


A do Warszawy to w jakimś czterdziestym drugim.

  • W pięćdziesiątym drugim?


W czterdziestym drugim.

  • Nie, nie, ale mówię już po okupacji, po wojnie, po Powstaniu.


To było w tym czasie mniej więcej, jak Rosjanie weszli do nas. Wie pani, ja już nie bardzo pamiętam.

  • Czyli rodzice też przeżyli Powstanie?


Rodzice, tak. Ojciec był wywieziony do Niemiec, do jakiegoś tam bauera i wrócił, a matka to była tutaj na tych terenach.

  • Czy z tego powodu, że był pan uczestnikiem Powstania Warszawskiego, spotykały pana jakieś represje w późniejszym okresie, już po wyzwoleniu?


Nie, jakoś niespecjalnie… Udało się, że bez represji. Ponieważ ci, którzy mogli, to akurat nie chcieli z takich czy innych powodów.

  • Jakie były pana dalsze koleje losu?


Przede wszystkim to ja kończyłem szkołę, którą rozpocząłem, i również z kolegami byłem, którzy byli w podobnej sytuacji. Oni przed wojną w trzydziestym dziewiątym roku rozpoczęli naukę już po kapitulacji naszych wojsk. Rozpoczęli naukę, idąc do liceum, pierwszej klasy liceum elektrycznego. I skończyliśmy… To była szkoła trzyletnia, więc pierwszy rok to jakoś tak poszedł szybko, drugi to tam normalnie już szedł, trzeci też. Matura to była… A jaka mogła być? Ja, dajmy na to, sam mogę powiedzieć, że relacjonowałem „Pana Tadeusza”. Ale to przeczytałem przed wojną, tak że tam za dużo to ja tego nie pamiętałem.

  • I co pan później robił w życiu zawodowym?


Jak skończyłem to liceum, to zacząłem pracować w tramwajach łódzkich, gdzie krótko pracowałem. No ale to była… To imponowało mi, że miałem mundur tramwajarski, czapkę. Ale traf chciał, że zmarł mój wuj, który był właścicielem firmy elektroinstalacyjnej, czyli instalował, elektryfikował mieszkania podczas wojny w Łodzi. To było modne, przerabianie instalacji elektrycznej z ogranicznika na licznik. Ogranicznik to może pani nawet nie bardzo wiedzieć, co to jest. To było urządzenie takie jak… Ogranicznik, dla przykładu, czterdziestowatowy, to ten, który ten ogranicznik miał zainstalowany, to on miał prawo używać go dwadzieścia cztery godziny na dobę, cały czas, ze stałą opłatą. Przy czym to urządzenie było tak wyregulowane, że do czterdziestu watów to wszystko było okay, ale jeżeli ktoś przekroczył te czterdzieści watów, to zaczęło mrugać, czyli było nie do użycia.

  • I pan w tej firmie wuja właśnie pracował?


Tak, musiałem pójść, bo jemu się zmarło niestety. […] Czym to było powodowane, że się przerabiało instalację? Ano były problemy z ciepłem, nie było węgla, trudno było… Niektórzy gotowali na elektryczności, bo nie mieli czym. W każdym bądź razie było zapotrzebowanie na energię elektryczną większej mocy, do żelazek czy do czegoś tam, więc ja nauczyłem się przerabiać instalacje na większą… Znaczy była wymiana przewodów na grubsze. Oczywiście instalacja musiała być przygotowana, żeby te liczniki można było przykręcić do tablicy czy tam w tej wnęce, gdzie te liczniki były instalowane. Bardzo dużo takich przeróbek było. A bo ja wiem, co tam można powiedzieć? Po prostu to był taki okres.

  • Później cały czas pan to w swoim życiu zawodowym wykonywał czy miał pan jeszcze inny zawód?


Nie, ja pracowałem czas jakiś, ale w międzyczasie Niemcy wykryli, gdzie ja…

  • Ale ja pytam o czasy powojenne?


[…] Po wojnie to przede wszystkim byłem na studiach. Jak skończyłem studia, to uzyskałem tytuł magistra inżyniera elektryka, przy czym to były prądy tak zwane silne czy wysokie, bo byli jeszcze „słaboprądowcy”, ci od telefonów. Jak skończyłem studia, to skończyłem w pięćdziesiątym pierwszym roku czy drugim, nie pamiętam, ale to nie o to chodzi, w każdym razie dostałem nakaz pracy na Śląsk, zresztą za moją zgodą, że sobie wyznaczyłem, żeby mnie tam przerzucili, a nie gdzie indziej. Tam pracowałem trzy lata i wróciłem do Warszawy. Aha, najpierw zacząłem pracować we Włochach, w Fabryce Przyrządów Pomiarowych, ale miałem problemy z mieszkaniem, więc mieszkanie wynajmowałem kątem, czyli po prostu łóżko w kuchni, w Otwocku. Ale dojazd wymagał dużo czasu. Już nie pamiętam ile, ale z godzinę czasu czy ile trzeba było jechać, a oprócz tego jeszcze dojść trzeba było na stację. Tak że tam pracowałem czas jakiś i znalazłem miejsce w Markach pod Warszawą, tam była szkoła dla kinooperatorów, gdzie tych operatorów filmowych kształcili. Tam miałem możliwość korzystania…

  • Może już nie będziemy wdawać się w szczegóły, bo chodziło mi tylko o to, żeby zasygnalizować, jaki zawód pan wykonywał już po wojnie?


Zawsze elektryka, takiej lub innej [odmiany], ale zawsze elektryka.

  • Jeszcze jedno pytanie na koniec. Czy Powstanie odbiło się jakimś echem na pana dalszym życiu, czy miało jakiś wpływ na pana postawę? Jak te wspomnienia rzutowały na pana życie? Czy uporał pan się z tą traumą? Czy poradził pan sobie z tymi przeżyciami?


Jak skończyłem z tą szkołą kinooperatorów, a skorzystałem dlatego, że tam była bursa, miałem swój pokój, czyli miałem miejsce, bazę miałem. I jak tam jakoś okrzepłem, to znalazłem miejsce w biurze projektów, w Warszawie. Przede wszystkim dlatego pracowałem, bo chciałem wypracować sobie mieszkanie, a tam trzeba było pięć lat pracować, żeby wykazać, że jest się niezbędnym, i dopiero wtedy przydział na mieszkanie można było dostać. Ale jak się kończył okres pięcioletni, to skończyła się możliwość uzyskania mieszkań poprzez zakład pracy.

  • Chciałam jeszcze zapytać o wpływ Powstania na pana życie?


Po prostu, jak to powiedzieć… Poświęciłem się po prostu, poświęciłem się walce o uzyskanie niepodległości i to było wszystko.

  • Dzisiaj też by pan taką decyzję podjął?


Oczywiście, że tak.

Warszawa, 3 sierpnia 2016 roku
Rozmowę prowadziła Hanna Dziarska

Zbigniew Antoni Piórowicz Pseudonim: „Zych” Stopień: sekcyjny; strzelec Formacja: Pułk „Baszta”; Batalion „Karpaty”, kompania K-1 Dzielnica: Mokotów

Zobacz także

Nasz newsletter