Zbigniew Mechelewski „Mucha”

Archiwum Historii Mówionej
  • Proszę się przestawić.

Zbigniew Mechelewski.

  • Pseudonim?

„Mucha”.

  • Gdzie i kiedy się pan urodził?

16 września 1928 roku w Warszawie.

  • Proszę powiedzieć, w jakim pan walczył oddziale, jaki miał stopień i funkcję?

Zgrupowanie „Miłosz”, kompania „Bradla”, najpierw był pluton porucznika „Pantery”, później porucznika „Bończy”.

  • Jaki pan miał stopień?

Najpierw szeregowy, a później starszego strzelca dostałem.

  • Z jakiej rodziny pan pochodził?

Z robotniczej.

  • Co robili rodzice, czy miał pan rodzeństwo?

Mama pracowała w fabryce, ojciec był malarzem pokojowym. Miałem brata, młodszego o trzy lata.

  • Co pan robił przed wojną?

Chodziłem do szkoły.

  • Jakiej?

Podstawowej. W 1942 roku skończyłem szkołę podstawową. Później trudniłem się handlem, pomagałem matce, bo matka była samotna, byliśmy bez ojca, z bratem. Chodziłem też na tajne komplety.

  • A co się z ojcem stało?

Po prostu się rozeszli. Wina po stronie ojca i mama od niego odeszła. Wychowywała nas sama.

  • Czy przed wojną należał pan do harcerstwa lub innych organizacji?

Tak. Przed wojną to był rok 1937, 1938. Byłem w „Orlętach”.

  • Proszę powiedzieć coś więcej.

To było przed samą wyprowadzką z Pragi latem 1938 roku, mieszkaliśmy na Pradze. Należałem do „Orląt”, to było chyba na ulicy 11 Listopada w koszarach. Mieliśmy różne ćwiczenia między innymi chodzenie w masce gazowej, czołganie się pod zasiekami, różne podchody, biegi, sport. Jak wyprowadziłem się z Pragi i zerwałem z nimi kontakt to już później nie należałem do harcerstwa, bo mieszkałem na dolnym Mokotowie.

  • Jak pan pamięta wrzesień 1939 roku?

Wrzesień 1939. Wybuchła wojna i w czasie tej wojny koledzy mnie namówili, żeby iść gazety sprzedawać. Przez kilka dni sprzedawaliśmy gazety. Rano chodziliśmy i braliśmy gazety, a później sprzedawaliśmy. W pewnym momencie, jak zbombardowali ulicę Marszałkowską, szedłem przez bramę po te gazety, plac Unii Lubelskiej był zbombardowany, dosłownie po trupach. Bomba uderzyła w bramę i tam było bardzo dużo trupów. Tak nas zastała wojna.

  • Pamięta pan coś jeszcze? Był pan we wrześniu w Warszawie?

Tak. Cały czas. Mieszkałem wtedy na dolnym Mokotowie, na ulicy Nabielaka. To tylko tyle, że patrzyło się jak samoloty lecą. Lubiłem patrzeć na te rzeczy.

  • Zaczęła się inwazja. Co się działo z pana i pana rodzinę?

Normalnie żyliśmy, nic się nie działo specjalnego. Przeprowadzaliśmy się z jednego miejsca w drugie: z Nabielaka na Czerniakowską, później na Ceglaną i tam właśnie w marcu 1943 roku wstąpiłem do organizacji – „Szarych Szeregów”.

  • Czy uczył się pan w czasie okupacji?

Chodziłem na tajne komplety, przez pewien czas. Ile czasu to nie pamiętam. Chodziłem na tajne komplety właśnie z kolegami, z którymi byłem w harcerstwie.

  • Z czego pan żył i pana rodzina?

Mama handlowała. Później wyszła za mąż i ojciec pracował, więc była przy ojcu.

  • Czy spotkały pana rodzinę, jakiś bliskich znajomych represje ze strony Niemców? Aresztowania czy obozy?

Nie, nic tego rodzaju.

  • Co pan robił oprócz kompletów. Jakich miał pan kolegów, czym się pan zajmował?

Kolegów miałem jeszcze z ulicy Czerniakowskiej, tam się spotykaliśmy. Nie pracowałem. Nic nie robiłem poza tymi kompletami.

  • Jak się pan zetknął z harcerstwem, kto pana wprowadził.

Koledzy jeszcze z Czerniakowskiej proponowali mi organizację młodzieżową i tam się spotykaliśmy na ulicy Smolnej. Przez kilka miesięcy należałem do zuchów młodzieżowych – można powiedzieć. Jak się przeprowadziłem z rodzicami na ulicę Ceglaną, tam spotkałem kolegów, dwóch mieszkało na miejscu, w tym samym budynku co i ja i oni mnie namówili do wstąpienia. Poszedłem z powrotem do dawnej organizacji, tam podziękowałem, powiedziałem, że mam bliżej inne miejsce i już od marca 1943 roku byłem w harcerstwie. Drużynowym był Leszek Kryst. Pseudonim „Wirski”. Było nas chyba dziesięciu. W tym czasie chodziliśmy na różne zbiórki, spotkania. Wyjeżdżaliśmy poza Warszawę. „Wirski” miał pistolet, chyba „siódemkę”. Wyjeżdżaliśmy w stronę Mińska Mazowieckiego, nie pamiętam nazwy tej miejscowości, i tam mieliśmy ćwiczenia w lesie. Tam nas okradli, bo pojechaliśmy na noc z kocami, zostawiliśmy w pewnej altance u jakiś znajomych, poszliśmy w las i jak wróciliśmy wieczorem, to było ogołocone. Nic nie zostało. Straciliśmy to, co mieliśmy ze sobą, chodzi konkretnie o ubrania, plecaki. W nocy zaczął padać deszcz, w altance nie mogliśmy dłużej być i w lesie spaliśmy, na deszczu.
  • Czy oprócz tych, jakieś inne działania podejmowano?

W Warszawie, przeważnie na Starym Mieście to się odbywało. Mieliśmy ćwiczenia szpiegowanie kogoś, z innymi oddziałami oczywiście. Jeden za drugim musiał chodzić, widzieć, co on robi, gdzie bywa, gdzie chodzi. Takie ćwiczenia mieliśmy. A przed samym Powstaniem (siedem – dziesięć dni) całą nasza drużyna była skoszarowana w fabryce Paschalskiego na ulicy Żytniej. Wieczory i noce spędzaliśmy w fabryce, jako strażacy, a właściwie mieliśmy ćwiczenia wojskowe, czołganie, podchody i tak dalej.

  • Jak wyglądały przygotowania do Powstania?

Mniej więcej na tydzień przed Powstaniem było już ostre pogotowie. Mnie wypadło, że musiałem do Wawra jechać. Był taki łańcuszek, że jeden drugiemu miał powiedzieć o stanie pogotowia. Mnie wypadło, że musiałem jechać aż do Wawra, bo jeden z kolegów tam mieszkał. Pojechałem do Wawra, nie zastałem go, ale powiedziałem jego rodzicom, że ja byłem. Wracając widziałem, jak zrywane są tory kolejowe i już to było tak bardzo bardzo blisko. 1 sierpnia spotkaliśmy się właśnie na ulicy Żytniej, róg Wroniej i tam zaczęła się walka.

  • Jakie zadania miał pana oddział?

Uczestnictwo w Powstaniu Warszawskim.

  • Ale zadania konkretne.

Pierwsza linia. Cały czas byliśmy na pierwszej linii. Byliśmy na Woli do 6 sierpnia. W międzyczasie braliśmy udział w akcji na szkołę przy ulicy Leszno, blisko Wroniej. Atakowaliśmy od drugiej strony, nie od frontu, o ile dobrze pamiętam to Ogrodowa wtedy była. Oczywiście niewiele broni mieliśmy. Mówiąc szczerze, miałem tylko jedną „filipinkę”. Bez pistoletu, bez karabinu, bez niczego. Tak że co piąty, szósty miał jakąś broń. Zdobyliśmy szkołę i jakąś broń zdobyliśmy. Z porucznikiem „Panterą” – Krzyżanowskim.

  • To dowódca pana oddziału?

Porucznik „Pantera” był dowódcą naszego plutonu. Było nas około dwudziestu pięciu. Była cała nasza drużyna, no nie cała – zostało z naszej drużyny w Powstanie – pięciu czy sześciu. Cały czas, już do końca Powstania, całą tą szóstka byliśmy razem w plutonie. Porucznik „Pantera”, bardzo ostry facet, bardzo śmiały i zawsze szedł pierwszy. Nigdy nie zostawał w tyle, a nas nie wypuszczał. Po zdobyciu szkoły poszliśmy na ulicę Żytnią, róg Żelaznej. Tam było jakieś zgrupowanie niemieckie. Szliśmy przez Elżbietanki. Tak tam był klasztor, ogrodami prosto doszliśmy aż do Żelaznej. Atakowaliśmy, ale tylko z daleka, bo mieliśmy kilka karabinów, strzelaliśmy do tych Niemców, a że oni wypuścili na nas dużą serię z karabinu maszynowego, nie daliśmy rady i wycofaliśmy się. To było nasze drugie podejście do ataku. Kilka mieliśmy takich wyskoków i w nocy z 6 na 7 sierpnia przeszliśmy na Śródmieście.

  • Proszę powiedzieć jeszcze o Woli, jak wyglądała, jak przyjęła decyzję o Powstaniu, jak was traktowała ludność cywilna?

Z początku było bardzo dobrze. Dawali nam jeść, bo nie mieliśmy swojej żywności, dali nam kwaterę, pokój: róg Wroniej i Żytniej. Na pierwszym piętrze spaliśmy jeden przy drugim na podłodze. Bo mówię, że było nas dwudziestu pięciu. Ludzie z przyjemnością nas przyjmowali, pomagali nam z chęcią . Trochę owało żywności, więc ktoś nam doniósł, że została zbombardowana Hala Mirowska. Piwnica była zalana, dosłownie po pas było wody. Dowódca nasz się dowiedział, porucznik „Pantera” wysłał nas w patrolu. Nie pamiętam pięć czy sześć osób nas było, między innymi były koleżanki. Poszliśmy i rzeczywiście piwnice były zalane wodą po pas. Weszliśmy tam i znaleźliśmy trochę konserw, przynieśliśmy kilkanaście c puszek. To trochę nam pomogło w wyżywieniu, jakie mieliśmy. Bo za dużo nie było, ludzie sami też nie mieli. To było tak do 6 sierpnia mniej więcej

  • Proszę powiedzieć, ile mieli państwo broni na dwadzieścia pięć osób?

Trudno powiedzieć, ale co czwarty, piąty miał jakąś broń. Było bardzo mało. Właśnie w tej szkole zdobyliśmy kilka karabinów. Poza tym nigdzie więcej nie zdobyliśmy.

  • Przejdźmy zatem do Śródmieścia.

Z 6 na 7 – całą noc, przeszliśmy z ulicy Żytniej róg Wroniej na Śródmieście. Tam staliśmy do końca nocy na dyspozycji, dokąd mamy się udać. Z porucznikiem „Panterą” razem rano, z całym oddziałem, poszliśmy na ulicę Wiejską. Przeszliśmy ulicę Wiejską, była barykada. Przeszliśmy pod barykadą na drugą stronę Wiejskiej i objęliśmy [okręg]. Zwolniliśmy inną grupę – już nie pamiętam, kto to był i objęliśmy cały ten okręg: Konopnicka, Frascati, Wiejska. Cały ten odcinek, do narożnika Frascati do Izby Przemysłowo-Handlowej. Byliśmy pod Izbą Przemysłowo-Handlową, były ataki Niemców na nasze stanowiska. Kiedyś nawet był bardzo duży, bo z dwóch stron i z innych przyszli do nas Niemcy, atakowali nas. Trochę broni tam zdobyliśmy. Koledzy zorganizowali, porobili takie wędki z kijów i ściągali broń, którą mogli. Tak było mniej więcej do 9 sierpnia. 8 sierpnia nasz dowódca „Pantera” został wezwany do sztabu, w sztabie dostał jakieś reprymendy, bo prawdopodobnie samowolnie odszedł z Woli. Wrócił do nas i w tym właśnie dniu, 9 sierpnia, był atak Niemców z Izby Przemysłowo-Handlowej na nasze stanowiska. Kilku Niemców padło i została broń na przedpolu. Porucznik „Pantera” w dzień wyskoczył – jakiś karabin i granat przyniósł za pierwszym razem. Za drugim razem jak wyskoczył, dostał serię z erkaemu czy cekaemu i padł na polu. W nocy go koledzy ściągnęli z przedpola, ja w nocy objąłem stanowisko.

  • Kto objął dowództwo? Pan?

Przyszedł porucznik „Gończa”. Od tej pory do końca Powstania był z nami. Były różnego rodzaju ataki do czasu, aż był taki wypadek, że Niemcy bombardowali nas i bombardowali – z lewej strony zgrupowanie porucznika „Ziuka” bodajże, tam był jego pluton. Sztukasy jak bombardowały, bomba podleciała pod sam budynek YMCA. Zrzuciło im stanowiska, bo też mieli stanowiska strzelnicze i to zmiotło. Podmuch zmiótł stanowiska obronne w oknach i w wejściu. Z naszego plutonu wyskoczył „Władek”, zaczął krzyczeć, inni za nim polecieli i wpadli do budynku YMCA. W ten sposób została zdobyta YMCA. Między innymi był taki incydent: prowadzili jakiegoś własowca, jeden z powstańców zdenerwował się i rzucił butelką benzyny w tego własowca. On się zapalił, nasi koledzy z mojego plutonu – właśnie „Wirski” – usiłował go ugasić i został poparzony, obaj z własowcem dostali się do szpitala. YMCA została zdobyta, ja w nocy miałem w tym czasie warty. Zaprowadzono mnie do budynku YMCA na wartę – miałem karabin ze sobą. Już było ciemno. Rozprowadzający miał zawsze latarkę. Zaprowadził mnie na basen, w rogu tego pomieszczenia. Okienka były małe, z których było widać pole. Taki był incydent w nocy. Byłem przy samych schodach. Usłyszałem jakieś szmery, ruszanie się w pewnym momencie. Powiem szczerze, że przestraszyłem się, miałem pietra dużego. Zdjąłem buty i na bosaka po tych schodach, na czworakach, wszedłem na górę z karabinem, przedtem go odbezpieczyłem. Schody szły do góry, po lewej stronie był korytarz. Wyjrzałem, patrzę: dwóch facetów stoi, zamarłem, a nie wiedziałem, kto to jest, bo było ciemno. Ledwo widać było zarys postaci. Odetchnąłem z ulgą, gdy zobaczyłem, że oni „migają” – głuchoniemi. Wycofałem się spokojnie na dół, na swoje miejsce, ubrałem się i już do końca nocy nie pokazałem się. Bałem się pokazać, bo ciemno było, mnie nie zobaczą, ciemno jest i może być nieszczęście. I tak do rana było. Dobrze się rozwidniło i nikt po mnie nie przyszedł. Zapomnieli po prostu, już po raz drugi o mnie zapomnieli. A miałem być do pewnej godziny. Sam zszedłem z tego stanowiska. Zgłosiłem się do plutonu, zameldowałem, że jestem, że zszedłem. Bo wiem, że tam nie tylko my byliśmy, ale byli też inni, z plutonu [„Ziuka”]. Zgłosiłem się, że opuściłem stanowisko i zostałem usprawiedliwiony. Taki był incydent właśnie trochę śmieszny, a trochę straszny. To było do czasu, dokąd nie zrobiliśmy podkopu. Zrobiliśmy tunel, tam zaznaczyłem na książce, pokazywałem skąd.

  • Proszę powiedzieć, jak przebiegał?

Z rogu Konopnickiej na ulicę Frascati, tam był taki cypel. Do tego budynku zrobiliśmy podkop. W międzyczasie przyszła do nas drużyna saperów. Nawet jeden z kolegów jest do dzisiaj w naszym środowisku. Oni ten podkop budowali, to był taki tunel. Chodziłem też w patrolu na ulice i prosiłem cywili, żeby nam pomogli w wykopie, na godzinkę, na półtorej i ludzie chętnie się zgłaszali. Zrobiliśmy podkop, tunel, wybiliśmy dziurę w murze. Mówili mi, bo ja tego nie robiłem i nie kopałem, bo miałem inne zadania. W pierwszym oddziale, który szedł, szedłem w tej czwórce. Weszliśmy do budynku i wzdłuż ulicy Frascati, bez jednego strzału, nie było Niemców, oni to opuścili. Po zajęciu budynku YMCA Niemcy prawdopodobnie wycofali się do Sejmu. Wzdłuż ulicy Frascati, doszliśmy do ulicy Nullo, skręciliśmy w prawo w ulicę Nullo i tam zajęliśmy pusty budynek naprzeciwko Sejmu, nie było żadnego wystrzału i tam byliśmy już do końca Powstania. Tam się przenieśliśmy z kwaterą, poprzednio byliśmy między Wiejską a Konopnickiej. Do końca Powstania byliśmy w piwnicy na ulicy Nullo, mieliśmy prycze porobione przez saperów.

  • Niemcy atakowali?

Na ulicy Nullo było więcej ataków ze strony Niemców, bo tam mieli puste pole i atakowali nas czołgami. W pewnym momencie nadszedł czołg, widać było, że tam czołgi zaczynają się kręcić, więc daliśmy znać do sztabu, do naszego dowódcy plutonu i ściągnęli PIAT-a. Facet, który z tym przyszedł, za jednym strzałem załatwił ten czołg. Przedtem nas ostrzeliwali z cekaemów czy erkaemów, jak facet załatwił ten czołg, pozostałe czołgi wycofały się, skończyły się ataki Niemców. Kilka razy próbowali nas ostrzeliwać, ale było już spokojnie do końca Powstania. Koniec Powstania zastał nas na ulicy Nullo, ale było słabiutko. Nie mieliśmy jedzenia, broni mieliśmy coraz więcej, już wtedy nie jeden karabin był na czterech – pięciu, tylko prawie każdy miał swoją broń. Na początku na wartę dostawałem pistolet Visa, później dostawałem karabin, szmajsera, na końcu dostawałem pepeszę na wartę, także tej broni było coraz więcej. Ale nie było jedzenia. Żywieni byliśmy kaszą plujką, tak ją nazywaliśmy, to było z owsa prawdopodobnie rozgotowane, taka była miazga, tyle że się człowiek napił. Ale słabiutko było. Któregoś dnia koledzy przyprowadzili pieska małego. Fakt, naprawdę. Mieliśmy w naszej drużynie dziesięcioosobowej kucharza i on zrobił tego pieska. Nie wiem, czy to dalej mogę mówić, koleżanki się z nas śmiały, zaczęły szczekać pod drzwiami, jak tego pieska zrobiliśmy. Próbowaliśmy go.

  • Czy smakował?

Powiem szczerze, że tak – jak mięso. Nie tylko my to robiliśmy, […] dużo więcej tak robiło, nie tylko my. Chodziliśmy głodni, niewyspani. Na wartę chodziłem z budzikiem. Tylko go trzymałem tu [w kieszeni] i jak zasypiałem, to mi dzwonił, bo co piętnaście minut go nastawiałem, słowo daję, to jest prawda. Nie tylko ja tak robiłem, inni też. Kto miał zegarek, to tak robił. Byliśmy przemęczeni, niewyspani, bo obszar był coraz większy. Jak my Nullo przejęliśmy, to obszar był większy. Człowiek czasami chodził zaspany. Ale mieliśmy swoje przyjemności też. Była gitara, jeden z kolegów grał na gitarze, z koleżankami siedzieliśmy wieczorami, jak była wolna chwila, to też śpiewaliśmy sobie .
  • Proszę powiedzieć właśnie o koleżankach i kolegach z oddziału.

Do tej pory kolegujemy się i spotykamy na zebraniach, ja plus pięciu kolegów, szósty wiem, że jest bardzo chory i nie może chodzić. A z tymi się spotykam, z saperem, on nawet blisko mnie mieszka. Kolegujemy się od czasów Powstania, od momentu jak jego drużyna przyszła do nas, przyjaźnimy się. Jak nas wywieźli na Sylt, on przyjechał odwiedzić swojego kolegę. Później w Warszawie przypadkowo się spotkaliśmy i do tej pory spotykamy się. Jeżeli chodzi o innych kolegów, to nasz dowódca drużyny – „Wirski”, Leszek Kryst, skończył podchorążówkę w czasie okupacji, młodszy ode mnie o rok, jeszcze dwóch kolegów z drużyny numer 8, „Warta” – 400: Mieczysław Grudniak pseudonim „Ireneusz” i Antoni Szczęsny pseudonim „Antek”. Na zebrania środowiska „Miłosz” przychodzą też Adam Kurzawiński pseudonim „Wiktor”, Stefan Bursiak pseudonim „Pepsio” z plutonu porucznika „Bończy”. W sumie sześciu z plutonu.

  • Czy ktoś z pana przyjaciół zginął wtedy w walkach?

Wielu zginęło, ale nazwisk nie pamiętam ani pseudonimów, niestety. Gdy byliśmy na Woli mieliśmy wypad na komendę policji niemieckiej na rogu Chłodnej i Żelaznej w bramie staliśmy razem, z kolegą, z którym do tej pory się spotykam i nazywa się Antoni Szczęsny „Antek” – taki miał pseudonim. Staliśmy w bramie, on miał karabin, ja za nim stałem, bez karabinu i podpowiadałem, gdzie co widzę. W pewnym momencie jak on strzelał, Niemcy z tego budynku róg Chłodnej i Żelaznej, strzelili i urwało mu ucho, a ja z drugiej strony akurat stałem, z lewej strony jego. Wycofaliśmy się, bramę zamknęliśmy i dowódca kazał się nam wycofać. Także z nim do tej pory się przyjaźnimy i spotykamy na zebraniach.

  • Jaka atmosfera panowała w pana oddziale?

Atmosfera była naprawdę bardzo dobra. Jeden drugiemu pomagał, jeden z za drugim szedł w ogień dosłownie.

  • Czy oddział ponosił straty?

Kilku zginęło z naszych. Mniej my atakowaliśmy, więcej Niemcy nas atakowali. Gdybyśmy więcej atakowali, to nas by więcej zginęło. A my broniliśmy się, zdobyliśmy budynek YMCA […]. Pod YMCA kilku padło.

  • Pytałam się już o stosunek cywili do powstańców, jak to wyglądało w Śródmieściu?

Z początku wszyscy byli bardzo mili, ale na końcu muszę powiedzieć, że każdy miał dość tego Powstania. Na końcu nie było już takiej serdeczności. Na początku był entuzjazm wszystkich.

  • Czym się wyrażało to, że już mają dość?

Widać było to po ludziach. W rozmowach.

  • A co mówili?

„Dosyć tego Powstania, niepotrzebnie je rozpoczęliście.”

  • A jak pana koledzy z oddziału, czy z biegiem czasu też zmienili zdanie?

Nie. Ja miałem taką chwilę w czasie Powstania, że czułem, że zginę. Taka chwila, załamanie. No, ale to jakoś mi przeszło, nie wiem, jak, ale przeszło mi. Byłem ranny w Powstaniu, w głowę.

  • Jak to się stało?

Z granatnika. Nie bezpośrednio z ataku, tylko z granatnika, nawet nie wiedziałem, zaczęło mi ciepło być, coś mnie zabolało. Sanitariuszka wyjęła mi z głowy odłamek, opatrzyła ranę, do tej pory mam szramę.

  • Czy miał pan kontakt z rodziną?

Tak, dowódca pozwalał nam za przepustkami. Ja mieszkałem na ulicy Ceglanej. Kilka razy chodziłem tam, bo koledzy byli też z Łuckiej. Chodziłem do rodziców, odwiedzałem ich. Jedzenie czasem przynosiłem. Już jak kapitulacja była, przed zawieszeniem broni, ostatni raz się z nimi widziałem, dostałem przepustkę.

  • Czy w czasie Powstania czytał pan prasę, słuchał radia?

Radia słuchaliśmy, tak. Prasę też mieliśmy.

  • A jaką gazetę pan czytał?

Powstańczą. Już nie pamiętam nazwy. Były takie krótkie gazetki, małe. Z tego wiedzieliśmy, co się stało w Wilnie, we Lwowie i woleliśmy wrócić do niewoli niemieckiej jak sowieckiej. Takie było nastawienie.

  • Dyskutowano na ten temat?

Tak. Takie nastawienie było nasze.

  • Nie czekali państwo aż Rosjanie wejdą do Warszawy?

Nie. Poszliśmy razem z całym naszym oddziałem do Ożarowa.

  • Czy zetknął się pan ze zbrodniami niemieckimi na ludności cywilnej?

Nie. Ja byłem na pierwszej linii.

  • A czy wiedział pan, co się stało na Woli?

Wiedziałem, tak. Chodziłem do rodziców i spotykałem się innymi Powstańcami i mówili mi, co się działo.

  • Jakie to uczucia wywoływało?

Przerażenie. Bali się ludzie, po prostu się bali tego. Jak powstańcy się wycofywali to, ludność też się wycofywała.

  • Jak pan chodził ubrany?

Nie pamiętam, naprawdę. Starałem się przypomnieć sobie, jak ja chodziłem ubrany. Wiem, że w YMCA jakąś ciemnozieloną bluzę znalazłem, po harcerzach prawdopodobnie, jak gdyby harcerską i tą bluzę później założyłem. A tak nie pamiętam. Marynarka jakaś, spodnie to na pewno…

  • Nie było jednolitego umundurowania?

Nie, nikt z nas nie miał. Tylko ci, co zdobyli panterki na Woli, Starym Mieście. Jak przyszli kanałami to dopiero widzieliśmy, jak oni są umundurowani.

  • Czy mieli państwo informacje, co się dzieje w innych dzielnicach?

Tak, mieliśmy. Informowano nas, co straciliśmy, co zdobyliśmy.

  • Czy broń otrzymywał pan tylko wtedy, kiedy szliście do akcji?

Tak, na walkę zwłaszcza. Ale też na wartę.
  • Jak wyglądał pana dzień?

Spanie w dzień, w nocy warta, przeważnie w nocy miałem. Jak był atak na budynek YMCA, to ja po nocy byłem i spałem. Obudzili mnie, to zobaczyłem jeszcze tego własowca i swoich kolegów poparzonych. Warta – spanie, warta – spanie. Naprawdę byliśmy przemęczeni. Mało chwil mieliśmy na swoje jakieś tam przyjemności.

  • Nie miał pan czasu wolnego?

Tyle, że poszedłem do domu. Nie mogę powiedzieć, że non stop spałem albo na warcie byłem. Nie można tak tego ująć. Spotykaliśmy się w grupach i były rozmowy, dyskusje, śpiewy tak jak mówiłem. Były takie chwile wolne, bo tak to by człowiek zwariował.

  • Jak wyglądała kwestia zachowania higieny, był dostęp do wody?

Wody mieliśmy pod dostatkiem, bo mieliśmy basen. Jeden z podoficerów czy oficer wpadł tam. Nieopatrznie się poślizgnął i wpadł. Do picia mieliśmy wodę. Nie było jedzenia, ale woda była. Studnie były, różne ujęcia, dziewczyny przynosiły wodę. Do mycia przynosili też wodę z YMCA. Z początku to w kranach woda była też. Po tylu latach to zacierają się różne rzeczy i nie pamięta się. Czasami staram się przypomnieć sobie jakieś szczegóły i jest mi trudno.

  • Czy uczestniczył pan w życiu religijnym?

Tak. Był ksiądz, była msza, w garażach od strony Wiejskiej. Tam były takie duże garaże. Tam mieliśmy spotkanie z księdzem. Była też wizyta „Bora” Komorowskiego.

  • Proszę powiedzieć, jak to wyglądało.

Szpaler ludzi, nawet nie wiedziałem, że tylu Powstańców jest. Jak się ustawili, to długi szereg, plutonami, to chyba było ze sto pięćdziesiąt osób. Dziewczyn, chłopaków, bo ja akurat w czasie Powstania skończyłem szesnaście lat. To było duże wydarzenie, że dowódca do nas przyszedł. Podniósł nas na duchu.

  • Jak wyglądała msza powstańcza?

Zrobili niewielki ołtarz i ksiądz odprawiał mszę. Szczegółów nie pamiętam, mówię szczerze. Wiem, że była, widziałem, ale szczegółów nie mogę powiedzieć.

  • Czy to się zdarzało często?

Ja pamiętam raz. Może było więcej.

  • Czy oddział miał swojego kapelana?

Tego nie wiem, nie umiem powiedzieć.

  • Czy uczestniczył pan w innych uroczystościach religijnych oprócz mszy?

Nie, nie było takich.

  • Czy uczestniczył pan w pogrzebie?

Tak.

  • Jak taki powstańczy pogrzeb wyglądał?

Wykopaliśmy dół, owinęliśmy go w prześcieradła, była modlitwa nad jego grobem, wsadziliśmy – zrobiliśmy krzyż, pomodlił się każdy, oddaliśmy honory – i to było wszystko. Śmierć była dla nas nie taka straszna. Człowiek widział różne rzeczy, to nie była dla nas straszne. Chłopcy szli, nie patrzyli na to, czy zginą czy nie. Nie kryłem się, raczej do odważnych należałem. Nie, że chwalę się czy coś takiego, ale nie bałem się. Kiedy się bałem, to powiedziałem pani, szedłem bez butów po schodach, patrzeć, co się dzieje.

  • Co się działo z rannymi? Czy był lekarz w oddziale?

Mieliśmy sanitariuszki swoje, lekarza nie było. Pierwszej pomocy dziewczyny udzielały. Jeśli ktoś był lekko rany, jak ja w głowę, to na miejscu udzielano pomocy, normalnie się potem szło na wartę i uczestniczyło się we wszystkim. Ktoś był ciężej ranny, to do szpitala odnosiliśmy. Taka Iza na przykład została ranna w nogę, po Powstaniu się spotkaliśmy – niedawno zmarła, to do szpitala ją zanieśliśmy.

  • Gdzie był szpital?

Nie przypomnę sobie, ale wiem, że niedaleko Wilczej i Mokotowskiej. Byłem w tym szpitalu, ale nie pamiętam gdzie.

  • Jakie warunki panowały?

Jeden przy drugim leżał, gęsto i często.

  • Czy często byli państwo bombardowani?

Na pierwszej linii nie zdarza się to. W mieście tak. Ale na pierwszej linii, Niemcy zawsze się bali, że zbombardują nie to, co trzeba. Przykład YMCA. Zrzucili bombę. Przed YMCA był dom, gdzie stali powstańcy, pluton „Ziuka”, chcieli zbombardować ten narożnik. Przeleciał samolot, to jest moment, przeleciał i pod samą YMCA zrzucił bombę, która zmiotła stanowiska. Niemcy nie wiedzieli, co się dzieje. Zaczęli uciekać, cofać się, nasi wpadli i przez to zdobyli ten budynek. Byliśmy tylko bombardowani z dział. Na drugim piętrze mieliśmy swoje stanowisko, tam miałem stać. Leżał pocisk, tej wielkości [pokazuje], fosforyzowany – świecił się. Podszedłem do niego, dotknąłem palcem, to na palcu miałem ten fosfor. Później przyszli inni, jakoś zgasili go, nie wiem jak…. Także byliśmy bombardowani z granatników i z dział. Widzieliśmy z okien jak z „Grubej Berty” leciały pociski na Czerniaków. Byliśmy też ostrzeliwani z „krów”, nazywaliśmy je „krowy ryczące”, kiedyś dostałem się pod taki ostrzał na ulicy Nullo. Gdybym nie schował się do klatki schodowej to oberwałbym. Chodziliśmy też na kradzież. Kradliśmy pomidory. Był taki plac, przed ulicą Nullo, ktoś tam posadził pomidory. One we wrześniu dojrzały i chodziliśmy na te pomidory. Jeden z kolegów został postrzelony w pośladek.

  • Czy był pan świadkiem zrzutów?

Tak, widzieliśmy zrzuty, tylko dużo poszło do Niemców.

  • 18 września?

Cieszyliśmy się, że to był desant, że pomogą, ale okazało się, że to są zrzuty i część wpadła do Niemców niestety. Część do nas. Rosjanie nam zrzucali zrzuty różne. Ale bez spadochronów to się gięło, worki z sucharami się rozsypywały. Trochę tam broni z tego było, ale niewiele. Pepesze dostaliśmy z zrzutów rosyjskich, ale to już za późno było, to już była druga połowa września. Herbata po obiedzie.

  • Czy wiedzieli państwo, co się działo na Czerniakowie, kiedy już Czerniaków padał, berlingowcy lądowali?

Tak. W niewoli byłem z jednym z berlingowców, młody chłopaczek, jeszcze młodszy ode mnie był. On właśnie lądował na Powiślu. Opowiadał, jak ich Niemcy szatkowali i prawdopodobnie swoi też.

  • Czy miał pan do czynienia z jeńcami niemieckimi?

Nie.

  • A z przedstawicielami innych narodowości?

Nie.

  • Proszę powiedzieć o dowództwie swojego oddziału, pod czyim dowództwem pan walczył?

Dowódcą kompanii był „Bradl”, kapitan Kazimierz Lęski.

  • Czy miał pan z nim do czynienia bezpośrednio?

Nie. To był Kazimierz Leski, który napisał książkę „Życie niewłaściwie urozmaicone”. Dowódcą plutonu był porucznik „Bończa” od 9 sierpnia 1944 roku do końca Powstania.
  • Proszę coś o nim powiedzieć?

Przeważnie był u siebie w kwaterze. Przychodził do nas na stanowisko, ale rzadko, jak dowódca, raczej zza biurka nami kierował. Nie był zły. Bardziej odważny był porucznik „Pantera”, szedł pierwszy. Ten może bardziej wszystko zorganizował w plutonie. Wzmocnił. Mniej może dbał o ludzi niż poprzednik, ale byłem z niego zadowolony mówiąc szczerze.

  • Proszę powiedzieć o kapitulacji, gdzie pana zastała, jak się pan dowiedział?

Byliśmy na ulicy Nullo, jak dowiedzieliśmy się, że jest zawieszenie broni. Czy przyjęliśmy to z ulgą, to nie wiem, nie powiedziałbym, że z ulgą bo wiedzieliśmy co nas czeka. To było chyba konieczne, kapitulacja. Nie było znikąd pomocy, więc sami walczyliśmy i musieliśmy się poddać.

  • Jaka atmosfera panowała w pana oddziale?

Załamani byliśmy. Tyle co człowiek nawalczył się, tyle przeszedł i w końcu na nic. Nie było żadnej korzyści z tego, ale chcieliśmy dobrze, chcieliśmy wyzwolić, ale nie wiedzieliśmy że tak będzie, że nie pomogą. A była możliwość, że nam pomogą. Mogliśmy tak jak we Francji, w Paryżu, wkroczyli Amerykanie, pomogli i nie musieli pójść do niewoli.

  • Którędy pan wychodził z Warszawy?

Na Ożarów. Przez Aleję Niepodległości i tam zdawaliśmy broń.

  • Czy wtedy już w momencie kapitulacji oddział miał dużo broni?

Dużo. Bardzo dużo broni było. Część ludzi zginęła, zdobyta broń została. Pod koniec te pepesze przyszły w ostatniej chwili, także prawie każdy miał broń.

  • Jak wyglądał wymarsz oddziału do niewoli?

Zwartymi szóstkami do Ożarowa i to powiem szczerze, jak złożyliśmy broń, to trzymaliśmy się pod ręce na szosie i na zmianę spaliśmy w marszu. Byliśmy przemęczeni.

  • Jak Niemcy was traktowali?

W Ożarowie było w porządku. Nie było jakiś incydentów. Ktoś znalazł kafle, w kaflach zupę braliśmy, jakieś tam puszki ktoś miał, na zmianę, bo tam dali coś do jedzenia. Ja od matki z domu dostałem fasoli gotowanej, coś jeszcze, już nie pamiętam co. Z Ożarowa wywieźli nas do stalagu X B. Tam byłem do 11 listopada. 11 listopada dali nam na wyjazd paczki argentyńskie, część – bo paczka była podzielona na kilka osób, już nie wiem na ile. Wsadzili nas do pociągu do wagonów, bardzo duży ścisk był w wagonie i zawieźli nas do Hamburga na roboty. Byliśmy na peryferiach miasta, tam pracowaliśmy różnie – przy odśnieżaniu, odgruzowywaniu, przy sprzątaniu. Przyjeżdżali z organizacji Hitlerjugend , tam nocowali, my sprzątaliśmy po nich. Ja byłem w młodocianych, było nas stu – od szesnastu do osiemnastu lat. Cztery sztuby, po dwudziestu pięciu w sztubie. Jakiś miesiąc przed kapitulacją Niemiec z Hamburga nas wyprowadzono, szliśmy ponad sto pięćdziesiąt kilometrów – pierwszy dzień bardzo dużo, później coraz mniej. Doszliśmy do miasta Husum. Tam byliśmy już do kapitulacji. Tam było źle. W Hamburgu dostawaliśmy więcej do jedzenia, więcej jak w stalagu X B. Bo w stalagu to był jeden chleb na siedmiu – ośmiu, a jak pracowaliśmy to był jeden niemiecki bochenek chleba na sześciu. A jak dojechaliśmy do Husum to była brukiew, rozgotowana brukiew. Bardzo słabo było. Nie dostawaliśmy paczek z UNRA. I tam nas zastała kapitulacja.

  • Kiedy pan wrócił do Polski?

Po kapitulacji Anglicy wywieźli nas na wyspę Sylt, to jest koło Danii, na północ. Połączona z lądem tylko torem kolejowym. Można się było dostać tylko pociągiem. Jak tam zajechaliśmy, to przebywałem tam do przyjazdu do Polski do grudnia 1945 roku. To było nad morzem, mieliśmy koszary niemieckiej marynarki wojennej, tam warunki były już nieco lepsze.

  • Czy po wojnie był pan represjonowany w jakikolwiek sposób?


Chodziłem kilka razy na różne takie rozmowy. Jak tylko przyjechałem złapali mnie na ulicy bo miałem mundur wojskowy. Złapała mnie policja, ale dzięki ojczymowi wyszedłem. Puścili mnie. Wzywany byłem kilka razy na rozmowy różnego rodzaju, gdzie byłem, co robiłem.
Najgorsze było to, że w 1950 roku powołano mnie do wojska, do batalionu pracy. Cały batalion pracy poszedł do kopalni. W związku z tym, że miałem dobry głos i śpiewałem w chórze, uratowałem się: było zapotrzebowanie na fachowców budowlanych w Warszawie. Miało ich być trzydziestu pięciu. Wytypowano też mnie. Pracowałem trzy lata jako mistrz budowlany na budowie lotniska na Bemowie.
Też ciekawa historia z moim bratem: chciał dostać się do szkoły oficerskiej. Zapytali go, co robi jego brat, powiedział, że pracuje w budowlance. Po jakimś czasie go wezwali i powiedzieli, że nie może iść do szkoły oficerskiej. Jak zapytał dlaczego, odpowiedzieli mu: „Podziękujcie swojemu bratu”. Moja żona też miała kłopoty, była wzywana do „Informacji” na „rozmowy”.

  • Ale nie był pan w więzieniach?

Nie.

  • Czy chciałby Pan coś od siebie powiedzieć o Powstaniu?

Tak. Jestem dumny, że tam byłem, że brałem udział w Powstaniu, że walczyłem. Krzyż Powstańczy dostałem, Krzyż Partyzancki, medal za obronę Warszawy.
Zbigniew Mechelewski Pseudonim: „Mucha” Stopień: starszy strzelec Formacja: Batalion „Miłosz” Dzielnica: Wola, Śródmieście Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter