Zofia Bogdan „Zojda”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Zofia Bogdan, w Powstaniu Słowikowska.

  • Gdzie pani była w czasie Powstania?


W Szpitalu Maltańskim przy ulicy Senatorskiej, w pałacu Resursy Kupieckiej.

  • Miała pani osiemnaście lat, jak zaczęła się wojna. Co pani robiła do wybuchu wojny? Do jakiej szkoły pani chodziła?


Chodziłam do podstawowej szkoły sióstr urszulanek przy ulicy Siennej, chyba 88, już nie pamiętam, a potem do gimnazjum handlowego przy ulicy Górnośląskiej.

  • Gdzie pani mieszkała przed wojną?


Na ulicy Tarczyńskiej 9, mieszkania 16.

  • Czy należała pani do harcerstwa?


Nie, nie. Należałam do sodalicji.

  • Jak pani wspomina swoje wychowanie w szkole, w domu, takie wychowanie patriotyczne? Czy wtedy mówiło się o tym, że należy kochać Polskę, że należy się poświęcać dla Polski?


To właściwie wpoili we mnie rodzice, ale w szkole też trochę, bo często rozmawialiśmy na ten temat.

  • Ale nie pamięta pani żadnego nadmiernego…


Nie, absolutnie, nie było. Nie, nie.

  • Jak pani zapamiętała wybuch II wojny światowej, 1 września? Gdzie pani wtedy była?


1 września byłam w domu, przy ulicy Tarczyńskiej.

  • Do wybuchu wojny skończyła pani szkołę handlową?


Tak, tak, skończyłam przed wojną.

  • Przed wojną jeszcze pani nie pracowała?


Nie, nie pracowałam, nie.

  • Jak zaczęła się dla pani wojna?


Jak się zaczęła wojna dla mnie? Już nie pamiętam, ale to było jakoś tak, że siedziałam na balkonie chyba wtedy i usłyszałam […] warkot samolotów i pomyślałam, że to są ćwiczenia jakieś, a okazało się, że to była wojna.

  • Czy w pani okolicy spadły jakieś bomby, były jakieś straty?


Nie, nie było żadnych strat.

  • Zaraz na samym początku wojny zgłosiła się pani do Szpitala Maltańskiego? Jak to się stało?


Tak. Stało się to, że mojej mamy koleżanka była siostrą maltańską, bo są kawalerowie maltańscy i mówi się na kobiety, że to są siostry maltańskie. Ona mi zaproponowała, żebym przyszła do pracy do szpitala jako wolontariuszka.

  • Czy miała pani wcześniej do czynienia z sanitariatem?


Nie, nie. Moim marzeniem było zostać śpiewaczką operową.

  • I nie przeraziło pani to, że wojna…


Nie, absolutnie. Absolutnie.

  • Kiedy się pani tam zjawiła, w Resursie Kupieckiej, jak panią przyjęto?


Bardzo serdecznie, bardzo przyjaźnie. Przyjmowała mnie właśnie pani Stanisława Tarnowska i jej siostra Halina.

  • Jakie zadania musiała pani wykonywać?


W magazynie bielizny pościelowej.

  • Co pani tam robiła?


Segregowałyśmy czystą bieliznę, układałyśmy na półki, tam i poduszki, koce – no, całą bieliznę pościelową i wydawałyśmy… Znaczy szefową tego magazynu była siostra Ludgarda Samojłowicz. Pracowałam ja – czyli Zofia Słowikowska, Sławka Czerwonka, Felicjana Łobodzińska i potem po jakimś czasie, ale ja już przestałam pracować w magazynie, przyszła do magazynu Halszka Grodzicka, przyszła żona hrabiego Trondowskiego.

  • Panie były najmłodsze?


Najmłodsze, przez to, że byłyśmy najmłodsze, to nazywano nas „Kajtkami”.

  • Pani miała pseudonim Czarny Kajtek. Dlaczego „Czarny”?


Dlatego że ja miałam ciemne włosy. A Sławka Czerwonka, która pracowała ze mną w magazynie, była „Biały Kajtek”, bo była blondynką.

  • Czy codziennie wracała pani z pracy do domu?


Nie, nie, nie codziennie.

  • Jakie były warunki do mieszkania, do spania? Gdzie pani spała?


W banku, który mieści się obok szpitala, obok Resursy Kupieckiej, na Senatorskiej. To był bank firmy francuskiej.

  • Były tam jakieś pokoje czy po prostu łóżka?


Nie, były pokoje i były sienniki.

  • I po dyżurze się schodziło, żeby odpocząć, tak?


Tak, tak. Tam w tym pomieszczeniu, w banku, była apteka szpitalna zorganizowana, magazyn bielizny pościelowej.

  • Ilu rannych było w szpitalu we wrześniu?


W tej chwili trudno mi powiedzieć, ale cały czas zwozili rannych, przeważnie wojskowych, ale i trochę ludności cywilnej.

  • Jak wyglądała sytuacja w szpitalu? Czy była wystarczająca ilość łóżek, leków?


Łóżek tak, ale jeśli chodzi o to pomieszczenie Resursy Kupieckiej, to były sale olbrzymie, balowe, więc na takiej sali balowej to było chyba ze trzydzieści łóżek.

  • Łóżka stawiano po prostu w tej sali balowej?


Tak, tak. To były dwie sale balowe, jedna była na parterze, a jedna na pierwszym piętrze, bo to budynek jednopiętrowy.

  • Czy pani pamięta jakieś dramatyczne wydarzenia z września trzydziestego dziewiątego roku?


Moje prywatne? Nie, nie, absolutnie. Od razu byłam przyjęta bardzo serdecznie. Z tym że ja najpierw pracowałam w magazynie, w pomieszczeniu, w banku, a dopiero później jak przeszłam, bo zaczęto organizować kursy sanitarne dla przyszłych pielęgniarek. Bo personel nasz, maltański, składał się z osób, które miały dyplomy pielęgniarskie, a było bardzo dużo, bo to była na ogół arystokracja, która nie miała wykształcenia medycznego, wtedy organizowano szkolenia.

  • Ci arystokraci również kończyli kursy pielęgniarskie?


Tak, razem z nami. Tak, tak.

  • W Warszawie były wielkie bombardowania, jak to się odbiło na działalności szpitala?


To jakby tu pani powiedzieć?

  • Co pani zapamiętała z września trzydziestego dziewiątego roku?


No to było wielkie przeżycie, ale my byliśmy tak zajęci pracą, że jakoś… No, trudno mi się wyrazić w tej chwili.

  • Czy pani wie, czy ktoś ze szpitala jeździł po jakieś środki opatrunkowe, po jakąś żywność?


Tak, tak, tak, jeździł, nawet dwie osoby, dwóch… To był hrabia, ale to mam w tej książce, nie pamiętam nazwiska. Oni nawet zginęli, bo jeździli, żeby zdobyć [środki]. Nie mogę sobie przypomnieć, jak to było, w każdym razie wyjechali ze szpitala i nie wrócili, zginęli.

  • Już w trzydziestym dziewiątym roku były straty personelu?


Były, tak, tak. Były straty personelu, tak.

  • Czy pamięta pani 25 września 1939 roku, wtedy były takie wielkie naloty, czy coś w szpitalu się wtedy zdarzyło? Czy była pani świadkiem jakichś wydarzeń?


Nie, nie.

  • Przeczytałam, że o sytuacji szpitala został zawiadomiony Wielki Mistrz i że on przysyłał pomoc z Włoch. Czy pani coś na ten temat wiadomo?


Wielki Mistrz? Była siostra Magdalena Lipkowska, ale to była już po wrześniu. Siostra Magdalena Lipkowska, siostra komendanta naszego szpitala, Stanisława Milewskiego-Lipkowskiego, była u nas w szpitalu siostrą przełożoną. Potem jak, tylko nie pamiętam kiedy, w jakim to było czasie, wyjechała z Polski i przysyłała nam paczki do szpitala.

  • A później, po kapitulacji Polski w trzydziestym dziewiątym roku, została pani w szpitalu?


Tak.

  • Dlaczego?


Normalnie zostałam, cały personel został.

  • Wtedy zaczęły się szkolenia na sanitariuszkę?


Tak, wtedy zaczęły się szkolenia, tak.

  • Do momentu kiedy nie została pani przeszkoloną sanitariuszką, czy miała pani do czynienia z chorymi?


Tak, od razu, ponieważ stwierdzono, że jestem, przepraszam, że się chwalę, że byłam bardzo zdolna. A te szkolenia prowadzili lekarze, którzy u nas pracowali. […] Siostra przełożona pielęgniarek po tym kursie przeniosła mnie na salę opatrunkową i pracowałam ze studentką medycyny Halą Koźlewską i opatrywałam rannych wtedy, zmieniałam opatrunki rannym. Uczyła mnie, jak robić zastrzyki.

  • Proszę przypomnieć, jak nazywała się siostra przełożona?


Siostra Barbara Glińska.

  • W trzydziestym dziewiątym roku, we wrześniu, w szpitalu byli i cywile, i wojskowi, tak?


Tak, ranni – i cywile, i wojskowi. Tak, tak.

  • Potem szpital zmienił swój charakter?


Tak częściowo, ale charakter swój zmienił, jak rozpoczęła się, miała nastąpić wojna niemiecko-rosyjska.

  • Dopiero wtedy?


Tak, tak.

  • W trzydziestym dziewiątym, w październiku, w listopadzie kto leżał w szpitalu?


Leżeli wojskowi.

  • A ludność cywilna?


Tak, trochę ludności cywilnej też.

  • Czy to wtedy szpital stał się szpitalem jenieckim?


Nie, on nigdy nie był niemiecki.

  • Jenieckim.


Tak, tak, po kapitulacji.

  • Po kapitulacji to był szpital jeniecki, tak?


Jeniecki, tak.

  • Tam byli tylko polscy żołnierze i oficerowie, ranni?


Ranni, ale i ludności cywilnej trochę było.

  • Czy pani dostała jakąś legitymację, że jest pani pracownicą tego szpitala?


Miałam specjalną taką legitymację, że jestem pracownikiem Szpitala Maltańskiego.

  • Czy pani chodziła po ulicach Warszawy, wychodziła pani do domu? Czy ta legitymacja kiedyś przed czymś złym panią uchroniła?


Ona w ogóle chroniła przed jakąś łapanką.

  • Czy zdarzyło się pani, że musiała się pani nią posłużyć?


Nie, nie zdarzyło się. Ja byłam gościem w domu.

  • Gdzie pani mieszkała, jak pani nie mieszkała w domu?


Szpital poza budynkiem szpitalnym i poza budynkiem banku miał trzy mieszkania na Senatorskiej, obok szpitala po prawej stronie. Bo bank po lewej, a trzy mieszkania po prawej stronie, w kamienicach. My tam miałyśmy już łóżka i tam spałyśmy, i tam mieszkałyśmy. Było jedno piętro, to był „dzieciniec”, czyli młode dziewczyny, a drugie piętro to był „babiniec”, czyli starsze siostry.

  • A pani była?


W młodszej, no bo byłam młoda.

  • Przeczytałam, że szpital dostał materiał na mundury dla pracowników z Włoch. Czy pani miała taki mundur?


My dostaliśmy ten materiał przed samym Powstaniem – piękny, szary, sama wełna, piękna. Każda z nas otrzymała pięć metrów tego materiału.

  • Ale mundurów już nie zdążono uszyć?


Nie, nie zdążono uszyć.

  • Jakie były pani obowiązki, jak już skończyła pani kurs sanitarny?


Więc najpierw pracowałam w sali opatrunkowej, potem powstał u nas, jedna sala, oddział zakaźny. To byli [chorzy] na różę, a róża – ta choroba – to było gnicie tkanki mięsnej. Robiłam opatrunki razem z doktorem Boguszewskim.

  • Czy pamięta pani coś na temat wyżywienia? Co tam pani jadła, co jedli chorzy?


Na śniadanie to było czarne pieczywo posmarowane marmoladą. Na obiad była zupa, taka dosyć gęsta, a na kolację znowu pieczywo posmarowane – trzy razy dziennie.

  • Szpital miał swojego kucharza?


Tak, była kuchnia, olbrzymia, piękna kuchnia, bo to była własność Resursy Kupieckiej. [Była] kuchnia i mieliśmy kucharza, i do pomocy kucharki.

  • Czytałam, że w szpitalu był żywy inwentarz, że były kury, a nawet krowa. Gdzie to się wszystko mieściło?


To może ja powiem o krowie.

  • Proszę.


Tylko nie pamiętam już dokładnie, którego to było dnia.

To już było w Powstanie, na początku, bo my byłyśmy do 14 sierpnia. Jeśli chodzi o wyżywienie, to było tragicznie, ale ktoś nam powiedział, że na Senatorskiej… Nie, to była albo Wierzbowa, już nie pamiętam, albo Senatorska – jest sklep spożywczy. Wtedy z drugą siostrą, która zresztą nie ma [biogramu], nic nie wiadomo o tym, że ona była w Powstaniu, Pola […], Pola mówi do mnie: „Wiesz co? Pójdziemy do tego sklepu”. A wtedy jeszcze ulica Senatorska była w rękach naszych Powstańców. Pobiegłyśmy do tego sklepu, wtedy byłam złodziejką oczywiście, a tam były pojemniki z marmoladą. Niedaleko stał taki wóz jak riksza, my to załadowałyśmy na ten wózek i prowadziłyśmy w stronę szpitala, to było blisko szpitala. W tym czasie, proszę sobie wyobrazić, ja spojrzałam na jezdnię, a tu stoi krowa. I co z tą krową zrobić? No przydałaby się do szpitala, bo akurat dzień wcześniej jedna z pacjentek urodziła dziecko… Tylko nie miałam pojęcia, jak tę krowę przeprowadzić do ogrodu szpitalnego. Wtedy się oparłam o nią, o jej zad, ręką prawą prawy zad, ręką lewą lewy zad i popychałam ją, i tak ją dopchnęłam do ogrodu szpitalnego. Ta krowa była bardzo wymizerowana, ale pewno była szczęśliwa, bo miała trawę do jedzenia, a my mieliśmy pożytek, bo było mleko dla niemowlaka.

 

  • Wróćmy jeszcze do okupacji. Przeczytałam takie zdanie, które mnie zaciekawiło. Pani napisała, że wysłano panią, żeby ostrzec jednego lekarza, którego szukało Gestapo.


Tak, to siostra przełożona pielęgniarek, akurat wtedy byłam w holu, jak ona rozmawiała, że trzeba kogoś wysłać, żeby ostrzec lekarza. Wtedy jak ja to usłyszałam, to zwróciłam się do siostry: „Proszę siostry, ja mogę pojechać”. I wtedy pojechałam pierwszy raz dorożką.

  • Powiedziała pani, że pojechała pierwszy raz dorożką, ale dlaczego pani dorożką nie jeździła? To było źle widziane?


Nie, żeby prędzej.

  • Rozumiem, że żeby prędzej, ale pani napisała, że pierwszy raz pani wzięła dorożkę w czasie okupacji. Czy to było źle widziane, czy po prostu miała pani taką fanaberię?


Nie, nie, normalnie były dorożki, krążyły po Warszawie, tak. Wtedy pojechałam najpierw na Złotą, potem na plac Zbawiciela, a potem w Alejach Ujazdowskich do gmachu ambasady bułgarskiej, bo to był doktor Raczew – Bułgar.

  • Wie pani, skąd się wziął ten Bułgar?


Wiem, przyszedł do nas ze zbombardowanego szpitala Świętego Ducha.

  • Czyli on mieszkał już przed wojną w Polsce, tak?


Chyba tak.

  • Nie wie pani, dlaczego właśnie jego szukało Gestapo?


Nie wiem.

  • Praca w Szpitalu Maltańskim jednak nie zabezpieczała przed Gestapo? Czy ktoś jeszcze był poszukiwany ze szpitala?


Tak. Właśnie Hala Koźniewska, z którą pracowałam w sali opatrunkowej. Ale [po nią] to przyszli w nocy, na moim dyżurze nocnym. Ja już wtedy pełniłam funkcję pielęgniarki po wszystkich tych przeszkoleniach.

  • Zabrali ją?


Nie, nie zabrali, nie zabrali, ale ten, który przyjechał, ten Niemiec, mówił bardzo czystą polszczyzną. Usłyszałam walenie do drzwi wejściowych i myślałam, że to karetka przywiozła kogoś rannego, a to okazało się, że to było Gestapo. Weszli do holu i od razu wyjął z kieszeni czy z teczki, już nie pamiętam, arkusz papieru i zapytał mnie o moje nazwisko. Ja powiedziałam, jak się nazywam, że Słowikowska, on przejrzał i cisza. Mówi do mnie: „Koźniewska Hala”. Ale jej nie było wtedy. Okazuje się, że ktoś uprzedził i wywieźli ją do Zakopanego dzień przed jej aresztowaniem.

  • Czy w czasie okupacji dostawała pani pieniądze za swoją pracę?


Dłuższy czas pracowałam jako wolontariuszka, a potem dostawałyśmy żołd, trzydzieści złotych.

  • To było dużo?


Bardzo mało.

  • A jak radziła sobie w czasie okupacji pani rodzina?


Mój ojciec pracował, znaczy przed wojną jeszcze, jako naczelnik warsztatów pruszkowskich w Pruszkowie.

  • W Zakładach Taboru Kolejowego?


Tak.

  • Późniejszy obóz.


Tak, późniejszy obóz. Pracował w czasie okupacji.

  • Też pracował w Pruszkowie?


Tak.

  • Czy często odwiedzała pani swoją rodzinę?


No jak dostawałam bochenek chleba, to starałam się na przykład na kolację, bo tak dawali nieraz. Dostawałam kilka razy, pamiętam, po pudełku sardynek, to oczywiście wtedy zaniosłam do domu.

  • To była taka pomoc dla rodziny?


Tak, tak, to była taka pomoc, oczywiście, tak.

  • Tak jak większość warszawiaków mieli kłopoty z żywnością?


Tak, tak.

  • Kiedy pani zetknęła się z konspiracją, w jaki sposób?


W jaki sposób? W jaki sposób ja się zetknęłam…

  • Ktoś pani powiedział, ktoś panią zaprosił?


Tak. Znaczy, nie to, że zaprosił, tylko ja się dowiedziałam jakoś tak przez przypadek, że masażysta, tylko nie pamiętam już, jak on się nazywał, działał w konspiracji. Wtedy się do niego zwróciłam, ale jak to było, to ja już naprawdę dokładnie nie pamiętam.

  • Pani wykonywała taką pracę społecznie użyteczną. Co panią skłoniło, żeby jeszcze ryzykować życie i zapisać się do konspiracji?


No chciałam po prostu przydać się komuś.

  • Jeszcze bardziej?


Jeszcze bardziej, tak, tak. Ja bardzo lubiłam pracę społeczną.

  • Czy ktoś z pani otoczenia w Szpitalu Maltańskim, o kim pani wiedziała, należał do konspiracji? Ten masażysta, tak? Ktoś jeszcze?


Nie.

  • Wiedziała pani, do jakiej organizacji się pani zapisała, do jakiego oddziału? Bo on się zgodził i panią jakoś…


To znaczy ja poszłam na spotkanie, na zgrupowanie.

  • To on pani podał jakiś termin i miejsce?


Tak, tak.

  • Czy wiedziała pani, co to za organizacja?


Wiedziałam, że to jest Armia Krajowa. Ja byłam zadowolona, że dopomogę, że będę walczyć w przyszłości.

  • Chciała pani walczyć?


Chciałam, o, chciałam bardzo, ale nic z tego nie wyszło.

  • Przyjęli panią od razu czy najpierw było jakieś przeszkolenie?


Nie, zostałam przyjęta i złożyłam przysięgę.

  • Pamięta pani, gdzie odbywało się składanie przysięgi?


Boże, jaka to była ulica? To było spotkanie w jakimś prywatnym mieszkaniu, ale czy to była Marszałkowska? Chyba na Marszałkowskiej, ale w prywatnym mieszkaniu, to wiem na pewno. Zbiórka była.

  • Dużo osób tam było?


Tak, tak, kilka osób było.

  • Czy pani ich znała?


Nie.

  • Złożyła pani przysięgę i wtedy wybrała pani sobie pseudonim?


Tak.

  • Jaki miała pani pseudonim?


Miałam „Zojda”.

  • To był taki pseudonim akowski?


Tak.

  • Jakie zadania zlecili pani do wykonywania?


Szkolenie przyszłych sanitariuszek.

  • Gdzie to się odbywało?


W prywatnych mieszkaniach.

  • Pamięta pani, w którym roku wstąpiła pani do konspiracji?


W czterdziestym chyba trzecim – albo pod koniec czterdziestego drugiego, albo w czterdziestym trzecim. Naprawdę już teraz [nie pamiętam], ale mam chyba w legitymacji.

  • Jak wiele tych kursów pani przeprowadziła? Jak długo trwały? Czy to był taki jednorazowy kurs?


Nie, to było kilka kursów, ale to było tak mniej więcej po jakieś dwie godziny. Tak, bo ja je uczyłam, jak należy opatrywać, jak należy robić zastrzyki. Uczyłam je, jak te zastrzyki robić, jak tamować krew, znaczy pierwszą pracę takiej sanitariuszki.

  • Jak pani była ubrana w szpitalu?


Biały fartuch.

  • A jak pani jechała ostrzegać tego doktora?


W normalnym ubraniu.

  • W normalnym?


Tak, w cywilnym ubraniu.

  • W Szpitalu Maltańskim można było się wykazać działalnością społeczną oprócz pracy, bo przeczytałam, że zajmowano się tam dziećmi z Zamojszczyzny. Czy pani miała kontakt z tymi dziećmi?


Tak. Tak, to był chłopiec, Józio, został przywieziony przez siostrę Elę Brzozowską.

  • Gdzie siostry ze szpitala jeździły po te dzieci?


Na Dworzec Zachodni.

  • Tam z pociągów przejmowały?


Z pociągu zabrała chłopczyka. Miał taką tabliczkę pod koszulką, z imieniem i nazwiskiem.

  • To był mały chłopiec?


Mały chłopczyk, on miał nie więcej jak jakieś pięć lat.

  • On zamieszkał później w szpitalu?


Tak, tak. On mieszkał w „babińcu”, bo te starsze siostry się nim zajmowały.

  • W szpitalu też przechowywano Żydów. Czy pani o tym wiedziała?


Wiedziałam. Wiedziałam o jednym na pewno. On był jakiś czas kierowcą, bo mieliśmy samochód z flagą maltańską.

  • Czy pani pamięta powstanie w getcie? Widziała pani płonące getto?


Widziałam… Akurat miałam dyżur wtedy w szpitalu, jak wysadzali synagogę.

  • To było niedaleko?


Tak, tak, nawet było ostrzeżenie dla szpitala, żeby wyjąć okna albo otworzyć.

  • Żeby szyby nie wypadły?


Żeby nie wypadły, tak.

  • W szpitalu żyliście trochę jak rodzina, prawda?


Tak.

  • Przeczytałam o wigiliach czy pani może nam coś opowiedzieć o wigilii w Szpitalu Maltańskim?


Tak, to było… Pracowała z nami, właściwie i założycielką chyba była Karszo-Siedlewska.

  • Założycielką czego?


To znaczy ona była przy założeniu szpitala, tak. Ona z majątku przywiozła ryby, karpie na wigilię. Wtedy chorzy dostali, skorzystali z tego i była ta kolacja, taka wigilijna.

  • Czy pani tę pierwszą okupacyjną wigilię spędziła w szpitalu, czy w domu? Czy pani pamięta wigilię w domu, czy tylko w szpitalu?


Nie, i w domu pamiętam. Pamiętam, bo jeździłam, chodziłam.

  • Czy mimo wojennych czasów była choinka, były ryby, jeśli można było je zdobyć?


Tak, były. W czasie okupacji można było kupić ryby.

  • Powstanie Warszawskie. Czy pani była 1 sierpnia 1944 roku poinformowana, że wybuchnie Powstanie?

 

Tak, tak. Dzień wcześniej dostałam zawiadomienie, właściwie szpital dostał, tak podejrzewam. Dlatego że komendant szpitala uprzedził nas, że nie wolno nam wychodzić do domu, po prostu skoszarowano nas.

  • 1 sierpnia o siedemnastej była pani w szpitalu? Jak pani zapamiętała 1 sierpnia?


Usłyszałam strzały, to była godzina siedemnasta, wtedy byłam nawet na dyżurze, tym szpitalnym. Dosłownie, bo ja wiem, może w dwadzieścia [minut], może w pół godziny, drzwi się otworzyły i wniesiono niemieckich rannych. W tym momencie jak zobaczyłam, że wnoszą, to nie wiem, to jakoś instynktownie wyskoczyłam ze szpitala, pobiegłam kawałek i na chodniku leżał Powstaniec w mundurze wojskowym z karabinem.

  • Miał opaskę?


Miał opaskę. Młody chłopak, taki szczuplutki, malutki.

  • Co pani zrobiła?


Był ranny w głowę. Pani nie uwierzy, co ja zrobiłam. Ja nie wiem, jak to się stało, ale ja go sobie rzuciłam na plecy, on wziął tak ręce tu mnie, a tu leżał i ja go przydźwigałam do szpitala. To był pierwszy ranny Powstaniec.

 

  • Ale w szpitalu byli już Niemcy, tak?


Tak.

  • Czy pani się nie obawiała, że tu będzie jakaś kolizja?


Nie, nie, absolutnie, bo to byli ranni. Nie, nie było, nic nie było.

  • Polscy ranni w czasie Powstania leżeli razem z Niemcami?


Razem, tak. Razem z Niemcami na jednej sali, razem.

  • Niemcy nie protestowali?


Nie było [Niemców], tylko byli ranni.

  • No, ale jednak Niemcy.


Nie, nie, absolutnie. I oni nas uratowali.

  • Ci Niemcy, tak?


Tak.

  • W jaki sposób?


Bo pierwszy raz [Niemcy] do szpitala wkroczyli 7 sierpnia.

  • Czy było jeszcze więcej żołnierzy niemieckich do 7 sierpnia, czy tylko pierwszego dnia?


Nie, tylko pierwszego dnia. Siódmego, wtedy…

  • Oni długo tam leżeli?

 

Jak było natarcie… Zaraz, jak to było? Niech ja sobie przypomnę, chwileczkę. Nie, pierwszego dnia sierpnia byli ranni niemieccy żołnierze, znaczy od wybuchu Powstania, tak jak mówiłam. Leżeli między Polakami ranni Niemcy na sali szóstej na pierwszym piętrze. Wtedy jak szóstego wkroczyli Niemcy do szpitala, to nas to uratowało… Jedni byli leżący Niemcy, a jedni chodzący i na parterze akurat chodzili w mundurach Niemcy i wtedy ci, którzy tu wkroczyli szóstego, zorientowali się, że mają swoich tutaj w szpitalu.

  • I nie zrobili nikomu w szpitalu krzywdy.


Nie zrobili nam krzywdy, nie. Tylko zajęli szpital i byli u nas chyba z jedną noc, a potem nad ranem odjechali, znaczy nasi chłopcy, Powstańcy, od ulicy, od tyłu szpitala, z ogrodu, odparli ich i byliśmy potem już w rękach Powstańców do 14 sierpnia.

  • Pani też się opiekowała tymi niemieckimi rannymi?


Też.

  • I nie miała pani zahamowania?


Nie, absolutnie, absolutnie. To znaczy ja niemieckiego nie znałam, bo ja się w szkole uczyłam francuskiego.

  • Ale oni przecież przed chwilą strzelali do Polaków.


Tak, tak, ale właśnie oni, oni potwierdzili, że my się nimi bardzo solidnie opiekowaliśmy, i to nas właściwie uratowało.

  • Ja zawsze refleksyjnie podchodzę do tego, że sanitariuszki, do których Niemcy mogli strzelać, opiekowały się później rannymi Niemcami.


Tak, tak.

  • Nie było…


Nie było różnicy, nie, nie.

  • Nie było takich złych emocji. To już wtedy był ranny.


Tak, oczywiście.

  • Jak wyglądała sprawa wyżywienia, wody, światła w czasie Powstania? Mieliście elektryczność?


Tak, mieliśmy jeszcze, mieliśmy, bo to był początek Powstania. Tak, mieliśmy. I woda była, tak.

  • A jedzenie?


A jedzenie to zapasy.

  • Skąd te zapasy były w Szpitalu Maltańskim?


To już intendenci załatwiali, ale my dostawaliśmy przydział przecież przez całą okupację.

  • Taki przydział żywnościowy?


Tak, żywnościowy, tak, tak.

  • Co pani robiła z tym przydziałem?


To znaczy, nie, ja nie mówię, że my, tylko szpital dostawał przydział, bo był traktowany jako szpital jeniecki.

 

  • Ale to było tylko dla jeńców Polaków, tak?


Tak, tak, dla jeńców Polaków.

  • W czterdziestym pierwszym, czterdziestym drugim to jacy tam jeńcy leżeli?


Nie, w czterdziestym drugim?

  • Tak, to nie leżeli?


Nie, nie leżeli. Nie, ich potem zabrali.

  • Czy ktoś z pani rodziny brał udział w konspiracji? Czy pani coś wie na ten temat?


Tak, moja cioteczna siostra.

  • Jak się nazywała?


Zosia Laskowska. Zginęła.

  • Czy pani wie, w jakim oddziale, w jakiej dzielnicy walczyła?


Zosia była chyba w oddziale „Rudego”. Zginęła na początku sierpnia, pochowana jest na Powązkach Wojskowych, a pseudonim miała „Magda”.

  • 14 sierpnia Niemcy znowu wyparli Polaków. Czy pani pamięta ten 14 sierpień?


Tak.

  • Jak to wyglądało?


Pod szpital podjechał czołg, a przed czołgiem pędzili ludność cywilną z sąsiednich domów, na Senatorskiej.

  • Wtedy pierwszy raz widziała pani, jak Niemcy wykorzystują ludność cywilną?


Tak, pierwszy raz.

  • Czy wiedziała pani wcześniej, co się dzieje na przykład na Woli albo w innych dzielnicach?


Nie, tylko słyszałyśmy, dochodziły do nas wiadomości.

  • Pojawili się uciekinierzy w szpitalu?


Trudno mi coś powiedzieć, naprawdę, skąd była ta wiadomość.

  • Czy czytała pani jakieś gazetki?


Nie, nie było.

  • Proszę opowiedzieć, jak to wyglądało 14 sierpnia, ten czołg przyjechał…


Tak, tak, ludność cywilna… Wskoczyli Niemcy do szpitala, no i zaczęli nas wypędzać od razu. Wtedy został ranny w głowę lekarz Lewandowski.

  • Pozwolili na ewakuację czy po prostu wypędzali tych, co mogli chodzić?


Wypędzali tych, co mogli chodzić, tak. Ale jak weszli na górę, to okazało się, że leżą Niemcy, ranni Niemcy. Jakoś tak podejrzewam, że nas uratowali ci, którzy [Niemcy]. […] Wkroczyli Niemcy, wypędzili nas przed szpital.

  • Cały personel i tych, którzy mogli chodzić?


Też personel, znaczy personel i część rannych.

  • Ale później szpital został ewakuowany. Jak to się stało?


Tak. Wszyscy, którzy byli wypędzeni, ustawili się w taką kolumnę. Na czele tej kolumny stanął pułkownik Strehl i rozkaz był, żeby pójść w stronę Woli.

  • Żeby ten szpital ewakuować na Wolę? Ale wolno było wziąć też leżących rannych?


Też było [wolno], tak. Tam jest nawet zdjęcie, jak na noszach niesiemy komendanta i tego doktora Lewandowskiego.

  • Kogo pani niosła na noszach?


Doktora Lewandowskiego.

  • Mieliście się ewakuować na Wolę.


Na Wolę, ale pułkownik Strehl, który szedł na początku (to był komendant wszystkich wojskowych szpitali w okupowanej Warszawie), zamiast na ulicę chyba Elektoralną to skręcił w ulicę albo Żabią, albo Przeskok, już nie pamiętam.

  • Bardziej Żabią.


Tak. I w stronę Ogrodu Saskiego.

  • Doszliście do barykady.


Do barykady, tak, do barykady na ulicy Królewskiej, róg Marszałkowskiej.

  • Czy eskortowali was Niemcy?


Eskortowali nas Niemcy, tak.

  • Jak oni się zachowywali?


Nic. Znaczy najpierw na ulicy, to albo Żabia, albo Przeskok, to jeszcze zatrzymali nas i troszkę nam zabrali, znaczy kilku ich tam podskoczyło do pielęgniarek i zabrali złoto. Między innymi taka siostra Adamiec miała taki wielki tobół na plecach, a w nim były strzykawki, lekarstwa, bandaże. Ten jeden z Niemców do niej podszedł i zaczął szarpać ją, bo chciał to zabrać. A ona miała na szyi taki duży krzyż na łańcuchu. I ona wzięła ten krzyż i przeżegnała się. I on uciekł, przeraził się.

  • Szatan.


Tak.

  • Doszliście do tej barykady. To była barykada, której bronili Powstańcy.


Tak.

  • I co się dalej stało?


Wtedy jak… Znaczy dlaczego potem zniknęła ta obstawa? Bo oni się zorientowali, że idzie jakaś karawana, i zaczęli strzelać – Powstańcy, ale w górę, nie strzelali w nas, tylko w górę. Bo ktoś tam, nie wiem, oni [Powstańcy] się jakimś cudem zorientowali, że to szpital jest ewakuowany.

  • Na początku na pewno była niesiona flaga, prawda?


Tak, tak. Tam była za tą barykadą dosyć duża grupa Powstańców i oni pomogli nam przenosić te nosze i nas przetransportować przez tę barykadę na drugą stronę Marszałkowskiej.

  • Gdzie zostawiliście rannych?


Rannych zostawiliśmy w Banku PKO.

  • Co dalej z wami było?


Potem tam dłuższy czas byliśmy, już nie pamiętam, czy dzień, czy dwa, przy Banku PKO. Szpital, znaczy pracownicy szpitala i kilku rannych, przeszliśmy na ulicę Zgoda. Wtedy Śródmieście było w rękach Powstańców.

  • Czy rzeczywiście odczuwało się, że to jest kawałek wolnej Polski?


Tak, tak.

  • Ludzie chodzili po ulicy?


Chodzili, tak.

  • A ten budynek – Zgoda 5 – czy on był przystosowany do tworzenia szpitala?


Nie, absolutnie. Jak my weszliśmy, to tylko były stoły, krzesła, dopiero się organizowało. Tam jakoś zdobyli trochę sienników. Nawet łóżek nie było wtedy tam, tylko były sienniki.

  • Kto trafił do tego szpitala? Kogo tam trzeba było leczyć?


To było bardzo mało rannych. Tak. To byli raczej ranni chodzący, mieli opatrunki.

  • Jak dużo było personelu?


Nie, też nie było dużo. Część personelu została przy PKO.

  • Pani została wydelegowana do Batalionu „Kiliński”. Jak to się stało? Czy pani dostała taki rozkaz?


Nie, sama się zgłosiłam, ja sama się zgłosiłam. Komendant szpitala dostał rozkaz, żeby oddelegować dwie sanitariuszki do zgrupowania… Ja się zgłosiłam pierwsza i ze mną zgłosiła się taka Janka Matulewicz.

  • Czy pani wiedziała, że pani idzie do oddziału, który walczy?


Tak, tak.

  • Umiała pani strzelać?


Nie, ale ja poszłam jako sanitariuszka.

  • Pani brała udział razem z „Kilińskim” w zdobywaniu PAST-y.


Tak.

  • Proszę opowiedzieć, jak to wyglądało?


To wyglądało tak, że to zgrupowanie PAST-y było wtedy w kinie, to chyba Atlantic, na Chmielnej. My ze Zgoda we dwie poszłyśmy do tego kina, tam było to zgrupowanie. Chłopcy się szykowali do zdobycia PAST-y. Wyruszyliśmy o godzinie chyba 4 rano, dosłownie przyklejeni do murów kamienicy przeszliśmy ulicą Zgoda, przeskoczyliśmy ulicę Marszałkowską, dostaliśmy się do budynku. Tam przez taką olbrzymią dziurę w murze dostaliśmy się do następnego budynku, który był naprzeciwko PAST-y. To była chyba ulica Zielna, ten budynek. I tam ci chłopcy stamtąd ostrzeliwali PAST-ę.

  • Jak pani była ubrana wtedy, w fartuch?


Nie, w ubranie cywilne.

  • Miała pani opaskę Czerwonego Krzyża?


Tak, tak, Czerwonego Krzyża.

  • Czy ten zespół sanitarny był duży?


Nie, z tym oddziałem, co ja byłam, bo tam było kilka takich punktów zapalnych, to niedużo.

  • Miała pani ze sobą torbę opatrunkową?


Tak, torbę przewieszoną, opatrunkową.

  • Byłyście gdzieś na końcu tego oddziału?


Nie, byliśmy w jednym pomieszczeniu, w tym budynku, gdzie był oddział.

  • Oni poszli do ataku, a wy zostałyście?


Tak, tak.

  • Kto zbierał rannych?


Chłopcy.

  • I przynosili?


Przynosili, tak, ale nie było dużo u nas. Ja opatrywałam dwóch. Ale potem taki był wspaniały widok, jak wyprowadzali Niemców. Znaczy najpierw ujrzałam las rąk w górę wzniesionych i potem jak spojrzałam, okazało się, że to byli Niemcy wyprowadzani. Tu ich było chyba, tak jak słyszałam, około stu dwudziestu.

  • Później po zdobyciu PAST-y wróciła pani na ulicę Zgoda?


Tak, tak, wróciłam na Zgoda, tak.

  • Co dalej się działo?


Ponieważ już prawie że upadła Starówka, to wtedy dopiero zaczęły się naloty na Śródmieście.

  • Czy ten budynek, w którym pani była, był bombardowany?


Tam wpadł pocisk, ale w budynek czy koło budynku, ja już nie pamiętam. W każdym razie wewnątrz był taki szalony podmuch. Wyważyło drzwi i ja upadłam jakoś na te drzwi i zjechałam z pierwszego piętra na tych drzwiach na parter.

  • Po schodach?


Po schodach, tak, tak zjeżdżały te drzwi.

  • Ale nic się pani nie stało?


Nie, nic mi się nie stało.

  • Pani była też przy włazach kanałowych.


Tak, na Wareckiej. I drugi właz był przy… drapacz chmur to się nazywało?

  • Prudential?


Tak.

  • Co pani widziała przy tym włazie?


To znaczy ja pomagałam – jak wychodził Powstaniec, to go podtrzymywałam, żeby mógł wyjść na powietrze.

  • Jak oni wyglądali?


Okropnie. To wszystko było takie oblepione błotem.

  • Czy wśród nich byli też ranni?


Chyba nie.

  • Pamięta pani tylko tę pomoc przy wychodzeniu z kanału?


Tak, tylko pomoc, tak.

  • Jak długo była pani przy tych kanałach?


Byłam tylko chyba pół dnia, tak.

  • Jakie to zrobiło na pani wrażenie?


Okropne, okropne. Podziwiałam, że oni się zdecydowali tak iść kanałami.

  • Potem znowu trzeba było się ewakuować. Dlaczego?


Dlaczego? Rozkaz dostał szpital, żeby przejść, bo zaczęli bombardować Śródmieście. Wtedy przeszliśmy na ulicę Śniadeckich.

  • Czy to też było takie przechodzenie z przenoszeniem rannych na noszach?


Nie, to było inaczej, to było już bez rannych. Bez rannych i to się szło tak: do dołu Alej Jerozolimskich, gdzie był przez całe Aleje Jerozolimskie wykop głębokości chyba dwa metry i była barykada obok. Tym wykopem przechodziło się przez jezdnię na drugą stronę ulicy Marszałkowskiej i potem prosto do szpitala na Śniadeckich.

  • Zespół szpitalny rozproszył się po Śródmieściu, czy odbudował się tam, na Śniadeckich? Jak dużo personelu było?


Nie, niedużo było personelu, niedużo.

  • Jak wyglądał ten szpital na Śniadeckich? W jakim budynku to było?


Chyba to była szkoła. No warunki były takie… Ale tam przeważnie byli Powstańcy chodzący, chorzy.

  • Czyli trzeba było ich opatrywać?


Tak, trzeba było opatrywać. Spanie było takie raczej na podłodze, na siennikach.

  • Czy podczas tej ewakuacji przenoszono też sprzęt szpitalny?


Nie, nie.

  • Jakieś leki?


Nie, nie przenoszono, nie, nie przenoszono sprzętu.

  • Czy pani zapamiętała nazwiska lekarzy, którzy byli wtedy na Śniadeckich?


Był doktor Żebrowski, doktor Gierałtowski chyba. Kto był jeszcze? Już nie pamiętam, naprawdę.

  • Czy te rany wymagały interwencji chirurgicznej?


Nie, nie, to już były tylko takie opatrunkowe.

  • Chciałam zapytać, jakiej specjalizacji byli ci lekarze, czy to byli chirurdzy, czy to przypadkowi…


Nie, doktor Żebrowski to był chirurg.

  • Pani była świadkiem śmierci syna doktora Żebrowskiego. Proszę opowiedzieć, ile lat miał ten chłopak?


Może dziewięć, nie więcej. W każdym razie wzrostu jego, to mogę powiedzieć tyle, że on… To było na Śniadeckich, na podwórzu, przechodziłam z jednej klatki na drugą i wtedy on jakoś tak do mnie podszedł i się przytulił. W tym momencie odłamek, był obstrzał, odłamek uderzył, przebił, przeleciał mu przez głowę i zatrzymał się na mojej…

  • Uratował pani życie.


Tak, to jest moja wielka pamiątka.

  • Dziecko zostało zabite?


Zabite, tak.

  • Jak długo jeszcze później byliście państwo w tym szpitalu?


Do 12 października.

  • Razem z rannymi, tak? Szpital wraz z personelem i rannymi działał do 12 października?


Ale rannych było bardzo mało, bardzo mało.

  • Jeszcze była taka akcja przenoszenia rannych do szpitala Piłsudskiego. Czy pani w tym uczestniczyła?


Tak, to był Niemiec, Niemcy. Ale jakim cudem oni się znaleźli, że my ich na noszach…

  • To byli ranni Niemcy?


Ranni, tak, tak. Szpital Piłsudskiego był dla Niemców. Tak, to po kapitulacji, ale jakim cudem ci Niemcy… Jednego, pamiętam, przenosiłam.

  • Na noszach?


Na noszach, tak.

  • Czy pani brała udział w jakichś imprezach kulturalnych w czasie Powstania?


Nie, ale odbywały się imprezy kulturalne. W czasie Powstania na Śniadeckich grała pani profesor Dubiska, skrzypaczka. Występował… A nie, przepraszam, wrócę do ulicy Senatorskiej. W czasie okupacji były koncerty, umilaliśmy po prostu życie rannym, organizując koncerty.

  • W Szpitalu Maltańskim?


W Szpitalu Maltańskim. Występował chór Dana z Foggiem i inni artyści scen warszawskich.

  • Pani uczęszczała też do konserwatorium. Proszę opowiedzieć, jak to się stało? Pani chciała być śpiewaczką?


Tak i przygotowywałam się do egzaminu. To był czterdziesty drugi rok, 1942. Wtedy nie było konserwatorium w czasie okupacji, tylko zmienili nazwę na szkoła muzyczna.

  • Ale ona działała legalnie?


Legalnie działała, bo Niemcy kochali muzykę, legalnie działała. Zdawałam egzamin i zdałam do klasy śpiewu i fortepianu.

  • Chodziła pani w czterdziestym drugim na zajęcia?


Tak, na zajęcia. To było raz w tygodniu.

  • Czy pani pamięta swoich nauczycieli z tej szkoły?


Tak. Pani profesor Sankowska uczyła mnie śpiewu i profesor Tauber gry na fortepianie.

  • Jak długo pani chodziła do tej szkoły?


Do Powstania.

  • Dało się to pogodzić z pracą w szpitalu?


Tak, bo to były zajęcia przeważnie… Ja sobie tak ustawiałam dyżury, [to znaczy] ustawiała mi siostra przełożona pielęgniarek, która wiedziała, że ja jestem…

  • Studentką?


Wtedy nie było studentów.

  • Ale pani nie śpiewała na tych koncertach?


Nie, ja nie śpiewałam. Ja śpiewałam w kościele.

  • W czasie wojny też?


Tak, raz śpiewałam u Świętego Jakuba, bo tacy lokatorzy mojego domu na Tarczyńskiej zamówili mszę świętą, a drugi raz śpiewałam moim rodzicom na ślubie…

  • Na rocznicy ślubu chyba.


Dwudziestopięciolecia. W kościele na Chłodnej u Boromeusza. Śpiewałam wtedy „Ave Maria”

  • Pani chodziła do konserwatorium razem ze swoim przyszłym mężem. Proszę opowiedzieć, jak pani poznała męża?


Męża poznałam w szpitalu.

  • Jak to się stało? Był ranny?


Nie, nie. Przed wybuchem wojny niemiecko-rosyjskiej zabrano nam wszystkich rannych wojskowych…

  • Polaków, tak?


Polaków. Przewieziono do Szpitala Ujazdowskiego. Wtedy Niemcy przywieźli dwudziestu chłopców, to nazywało się „ratowników sanitarnych”, i między innymi mój mąż był tam.

  • Oni byli przeszkoleni medycznie?


Przeszkoleni, tak, tak, przeszkoleni. To byli w siedemdziesięciu procentach młodzi studenci akademii medycznych.

  • Pani mąż też studiował medycynę?


Nie, mój mąż studiował po wojnie dopiero, w SGPiS-ie.

  • Jak to się stało, że wpadliście sobie w oko? Bo była wojna, ale miłość też była.


Była. Ale były w ogóle miłości, bo były śluby i były chrzciny, bo potem się dzieci rodziły.

  • Między personelem szpitala?


Tak, między personelem, mało, między rannymi oficerami a personelem. Były wielkie mezalianse.

  • Proszę opowiedzieć o pani mężu. Jak się nazywał?


Zbigniew Bogdan.

  • Co takiego panią w nim urzekło?


Grał pięknie na fortepianie. Bo ja się uczyłam już jako starsza osoba, a on się uczył, jak miał dziesięć lat. A potem razem chodziliśmy już do tej szkoły muzycznej w czasie okupacji. On się uczył u pani profesor Jacyny.

  • Jak długo ci ratownicy tam byli, do samego Powstania?


Tak, do samego Powstania.

  • To randki można było na korytarzach szpitalnych urządzać.


Tak.

  • To teraz wróćmy już do końca Powstania. Jak pani zapamiętała ewakuację tego szpitala?

 

Niemcy dali nam samochód, samochody podstawili, takie ciężarowe. Załadowali nas na te samochody i wywieźli do TUDOR-u, do fabryki w Piastowie.

  • Jakie były tam warunki?


Okropne, na podłodze.

  • To była jakaś fabryka, tak?


Tak, fabryka, tak. Ja byłam bardzo krótko.

  • Czy w Pruszkowie Niemcy dawali przydział jedzenia, przydział leków?


Nie, nie, nic nie dawali. Nic nie dawali. To znaczy ja nie mogę powiedzieć na pewno, bo ja byłam bardzo krótko. Przypadkowo mój mąż, mój wtedy narzeczony, kolega szkolny, dowiedział się, że ja jestem w fabryce w TUDOR-ze, że Maltański Szpital jest ewakuowany do TUDOR-u, i z bratem swoim przyjechał do fabryki i zabrali mnie wtedy do siebie, do domu. A rodzice jego i oni mieszkali na Dworcu Zachodnim.

 

  • Jak to, mieszkali na Dworcu Zachodnim?


Jak jest ten tunel i taki wysoki, czerwony budynek, to w tym budynku mieszkali.

  • Ale po Powstaniu wszyscy musieli się wyprowadzić?


Nie, tam nie, bo to był dom kolejowy, a mojemu teściowi podlegała kolej z Warszawy do Skierniewic, to znaczy województwo prawie warszawskie.

  • Niemcy pozwolili im zostać w tym budynku?


No bo pracowali dalej na kolei. Mój mąż miał lewą legitymację jako pracownik kolei, to mu jego ojciec załatwił.

  • A czy były jakieś problemy z wyprowadzeniem pani z tego szpitala? Pani była wpisana tam w ewidencję, że pani jest pracownikiem, tak?


No ale ja byłam chyba tylko trzy dni.

  • Nie było żadnych problemów z wyprowadzeniem pani?


Nie, to można było, tam coś kombinowali, ale wyprowadzili.

  • Potem zamieszkała pani w tym budynku przy dworcu.


Tak, tak.

  • Czy to było dla pani bezpieczne?


Nie, nie było dla mnie bezpiecznie… Ponieważ to był piętrowy budynek, a sąsiedzi z parteru wynieśli się przed Powstaniem, to były wolne mieszkania, czyli tylko mieszkaliśmy my w tym budynku, na tej klatce. To oni mnie zamykali w mieszkaniu, potem zamykali wejście do klatki schodowej i ja im na sznurku – spuszczaliśmy sznurek oknem, to znaczy ja spuszczałam, oni wiązali ten klucz i ja ten klucz z powrotem [wciągałam] do mieszkania. Tak że gdyby Niemcy chcieli do mnie wejść, to musieliby wyważyć wejściowe drzwi klatki. No i wyszłam za mąż.

  • Ale to już chyba po wyzwoleniu Warszawy?


Nie, nie. Rodzice mojego męża nie byli w tym mieszkaniu. Tylko ojciec był, bo przed Powstaniem ojciec mojego męża wywiózł swoją żonę z córką pod Warszawę.

  • Kiedy odbył się ślub?


19 października.

  • W jakim kościele?


W Lesznie.

  • Czyli pani musiała z tego domu jednak wyjść, tak?


Tak.

  • Po ślubie wróciła pani z powrotem?


Tak.

  • Czy w takim razie widziała pani, co Niemcy robią w Warszawie między październikiem a styczniem czterdziestego piątego roku?


Nie, bo ja byłam…

  • Cały czas zamknięta?


Cały czas tam, tak.

  • Czy na ślubie byli pani rodzice?


Nie, nikogo. Tak jak stałam, nawet nie miałam żadnego ślubnego ubrania, nic.

  • Czy wiedziała pani, co się dzieje z pani rodziną, z pani rodzicami?


To znaczy liczyłam, że ojciec mój żyje, bo mój ojciec miał przyjaciela jeszcze z czasów szkolnych, który miał w Falenicy fabrykę grzebieni. Ojciec wyjechał, miał wtedy urlop, wiem, że wyjechał, bo tam coś miał pomagać temu swojemu przyjacielowi. Nie mógł już wrócić do Warszawy, bo weszli Rosjanie. To wiedziałam, że ojciec jest tam, a o mamie nic nie wiedziałam. I jeszcze miałam brata.

  • Starszego czy młodszego?


Starszego.

  • Kiedy się pani dowiedziała, co się stało z pani rodziną?


Po wojnie.

  • Kiedy po wojnie?


Najpierw się dowiedziałam… To znaczy jak Rosjanie wyzwolili Warszawę… Tak, to było w tym czasie. Już można było mieć połączenie z Pragą. Mój teść szedł tym mostem… Nie, to był prowizoryczny jeszcze, chyba. Ja napisałam list i wrzucił mi na Pradze ten list na poczcie, ale to już było po wyzwoleniu Warszawy.

  • Do kogo napisała pani list?


Napisałam do Falenicy, do przyjaciół mojego ojca, że żyję, że wyszłam za mąż. W jakiś czas później ojciec przyszedł z Falenicy do mnie piechotą, podałam adres. I wtedy ucieszyłam się, że ojciec żyje.

  • Czy pani rodzice znali pani narzeczonego z czasów okupacji?


Tak, znali.

  • Czyli nie byli tak bardzo zaskoczeni, że wyszła pani za mąż?


Nie, nie, znali, bo on przychodził, czasami ćwiczyliśmy na pianinie, bo ja miałam pianino w domu.

  • A jak wyglądało wyzwalanie Warszawy? Czy słyszała pani jakieś strzały?


Tak, strzały, oczywiście, tak, tak, strzały, tak.

  • Ale przez cały czas, aż do 17 stycznia była pani zamknięta w tym domu i nie ruszała się stamtąd?


Tak, nie ruszałam się z domu.

  • Rozumiem, że żywność przynosił mąż, tak?


Tak. I brat męża, bo też tam mieszkał.

  • Czy była tam woda, światło?


Woda była, była, tak.

  • Czy były jakieś walki dookoła tego budynku?


Nie.

  • Pani była w środku Warszawy zamkniętej dla ludzi.


Tak, tak. Nie, nie, nie było, nic nie było, nie.

  • Jakie były pani dalsze losy do momentu zakończenia wojny, jak już mogła pani wyjść z tego domu?


To tam zamieszkałam, zamieszkałam z mężem razem i z rodzicami męża. O, to było piękne mieszkanie, piękne. Jeden pokój był taki, że można było na rowerze jeździć wkoło stołu.

  • Czy pani rodzina się znalazła? Pani mama i brat przeżyli Powstanie?


Nie, mój brat zginął. Moja mama zginęła w Oświęcimiu i mój brat.

  • Jak miał na imię brat?


Tadeusz.

  • A mama?


Kazimiera Janina.

  • Jak to się stało, że oni znaleźli się w Oświęcimiu?


6 września wyrzucili ich z Tarczyńskiej i popędzili do Pruszkowa.

  • Sierpnia, tak? 6 sierpnia?


Tak, tak. Popędzili do Pruszkowa.

  • Oboje zostali zakwalifikowani do obozu?


Tak. Z tym że wiem to jeszcze, że brat był w organizacji, ale nie zdążył do swojego oddziału.

  • Czy Powstanie wywarło jakiś wpływ na pani życie już po wojnie?


No tylko wspomnienia, stale wspominam sobie. Poza tym po wojnie to my się spotykaliśmy jeszcze z koleżankami, które żyły, część Szpitala Maltańskiego – były takie spotkania w poszczególnych domach.

  • Tuż po wojnie czy później?


Nie, później, później.

  • Czy pani przyznawała się do tego, że była w Armii Krajowej? To było niebezpieczne.


Nie, nie, nie przyznawałam się, nie. Nawet, mając dokumenty, że pracowałam w szpitalu, bo miałam przepustkę, to to wszystko było schowane głęboko.

  • Ale nie zniszczyła pani, tylko schowała?


Schowałam, tak.

  • Czy w ogóle przyznawała się pani, że pracowała w szpitalu w czasie Powstania jako pielęgniarka?


Nie, nie. Dopiero się przyznałam, jak poszłam na emeryturę i dostałam od komendanta zaświadczenie, przysłał mi, że pracowałam od 7 września do 12 października czterdziestego czwartego roku, bo mi przyznano wtedy te lata do emerytury.

  • Jeszcze na chwilę wrócimy do Powstania. Czy pani miała w czasie Powstania kontakt z ludnością cywilną? Czy widziała pani warunki, w jakich cywile żyją?


No, tylko tych sąsiadów, gdzie mieszkałam kiedyś. Wiedziałam oczywiście, że żyją w strasznych warunkach.

  • Czy ludzie, cywile, zgłaszali się do szpitala, jak kogoś na przykład bolał brzuch?


Nie, mało, mało.

  • Czyli nie chodziła pani po piwnicach, żeby kogoś opatrzeć, kogoś rannego, kto był w piwnicy?


Nie, nie, nie. Tylko jak pracowałam w Szpitalu Maltańskim, to chodziłam na Elektoralną. To mnie nawet prosiła siostra przełożona, bo tam mieszkała jakaś jej kuzynka, leżąca pani, to jej robiłam zastrzyki.

  • Ale to tylko tak po znajomości?


Po znajomości, tak, bezpłatnie, po znajomości.

  • Jak wyglądało życie codzienne na ulicy Zgoda czy na Śniadeckich? Czy była woda, czy można się było umyć?


W czasie okupacji tak.

  • A w czasie Powstania?


A w czasie Powstania to różnie było.

  • Czy na Śniadeckich była woda?


Na Śniadeckich? No była, bo gotowałyśmy zupę „pluj” i kisiel, to było jedzenie.

  • Kisiel z czego?


Z proszku.

  • Ale skąd ten proszek się znalazł?


Nie wiem, kto to tam na Śniadeckich przyniósł.

  • To była zupa i deser?


Tak, tak, zupa i deser, tak, zupa „pluj”. Pamiętam, zdobyli maszynkę do mielenia mięsa i te ziarna się wsypywało do tej maszynki, kręciło się i tę papkę się potem gotowało.

  • To jedli ranni i personel, tak?


Tak. Bardzo dobre jedzenie było.

 

  • Czy w pani otoczeniu odbywały się jakieś uroczystości religijne? Czy przez czas trwania Powstania widziała pani księdza, czy była pani na mszy?

 

No, w czasie Powstania to u nas w szpitalu był ksiądz, w ogóle cały czas w szpitalu był ksiądz od początku do samego końca, do ewakuacji szpitala. Tak, był ksiądz prałat, który odprawiał msze.

  • A później, po ewakuacji szpitala na Zgoda albo na Śniadeckich?


Na Zgoda, nie. Msza święta była na zakończenie po kapitulacji, w dzień, kiedy wyprowadzano już ludność cywilną, bo wtedy najpierw wychodziła ludność cywilna po kapitulacji. Na Śniadeckich ksiądz odprawił mszę, wtedy było obecnych bardzo dużo Powstańców z tych okolicznych dzielnic. Była msza święta i po mszy śpiewaliśmy: „Boże coś Polskę”. I wtedy nastąpiła dalsza ewakuacja.

 

  • Czy przeżycia powstańcze połączyły ten zespół szpitalny w jakiś wyjątkowy sposób?


Tak, tak, połączyła. Ponieważ pracownicy byli z całej Polski, nie tylko z Warszawy, w Szpitalu Maltańskim (znaczy hrabianki Tarnowskie i tam jeszcze Radziwiłł… w tej chwili już nazwisk nie pamiętam), to tylko spotykali się ci, co mieszkali bliżej Warszawy. To były takie spotkania, były i u mnie w domu, i u moich tych koleżanek pielęgniarek się spotykaliśmy, i nasz komendant – hrabia Lipkowski, spotykaliśmy się bardzo często.

  • W jakich latach odbywały się te spotkania?


Do końca.

  • Ale od lat czterdziestych też czy później?


Nie, nie, po wyzwoleniu, po czterdziestym piątym roku.

  • A czy były w czasie Powstania okazje do śmiechu, czy zdarzyło się coś wesołego? Czy zapamiętała pani jakieś wesołe sytuacje?


Nie wiem, my wszyscy byliśmy bardzo pogodni.

  • Pogodni mimo zagrożenia życia?


Nie, to w ogóle się nie myślało o tym, absolutnie. Jak to młodzi ludzie, żartowaliśmy, śpiewaliśmy. Była taka piosenka ułożona chyba przez Elenę Brzozowską. Mogę mówić?

  • Oczywiście.


Ale pani nie nagrywa tego?

  • Nagrywamy, to jest historyczne wydarzenie.


O Jezu.

  • Proszę powiedzieć.


No, więc oczywiście że było tak, że arystokratki zakochiwały się w oficerach, w lekarzach – no to był mezalians, więc ułożyli taką piosenkę. Mogę powiedzieć?

  • Tak.


„Raz nad Nilu szeroką wodą, na przekór i ojcu, i matce…” […]

  • Jak po latach ocenia pani decyzję dowództwa Armii Krajowej o wybuchu Powstania?


Trudno mi powiedzieć. Z jednej [strony] to chcieliśmy, żeby ta Polska była oswobodzona, żeby normalnie żyć, ale z drugiej strony te potworne straty.

  • Na początku cieszyła się pani, że wybuchło Powstanie?


Tak, że wybuchło Powstanie, że wreszcie będzie wolna Polska, a tu zginęło tyle młodzieży.

Warszawa, 4 kwietnia 2019 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Rafalska-Dubek

Zofia Bogdan Pseudonim: „Zojda” Stopień: pielęgniarka Formacja: Sanitariat Okręgu Warszawskiego AK „Bakcyl” Dzielnica: Śródmieście Północne, Śródmieście Południowe

Zobacz także

Nasz newsletter