Zofia Nasierowska „Pobudża”, „Biały Warkocz”

Archiwum Historii Mówionej

Zofia z Dąbskich Nasierowska, byłam w Batalionie Szturmowym „Sokół”, którego dowództwo mieściło się przy ulicy Nowogrodzkiej 3/5. To była placówka koło BGK, myśmy byli ze strony BGK. [Służyłam w Powstaniu] jako łączniczka.

  • Proszę opowiedzieć w kilku zdaniach o rodzinie Dąbskich.

Ojciec był zawodowym oficerem Wojska Polskiego. Jako młody człowiek był legionistą, służył w Legionach i walczył. Potem poszedł na uniwersytet, na historię, ale nie skończył historii, tylko już został w wojsku. Był, to co pamiętam, był najpierw w 25. pułku kawalerii [właśc.: 25 Pułk Ułanów Wielkopolskich – red.] w Prużanie, wtenczas ja się urodziłam. Potem był w 7 Pułku Ułanów imienia Sosnkowskiego w Mińsku Mazowieckim, ale nosił barwy 1 Pułku Szwoleżerów Józefa Piłsudskiego. A potem, przed wojną był w 11 Pułku Ułanów [Legionowych] w Ciechanowie i tak zastała go wojna. Znalazł się, przeszedł przez Rumunię, Węgry na Zachód. Brał udział na Zachodzie u generała Maczka. Wrócił do Polski w jednym z pierwszych transportów. To był chyba marzec 1946 rok. Moi rodzice rozeszli się po powrocie ojca. Pracował, w Polsce ludowej został skazany na pół roku obozu pracy, bo w tamtym okresie, trudno mi [powiedzieć], nie pamiętam, jakie było oskarżenie. Niemniej byłych oficerów i ludzi, którzy wracali z Zachodu, bardzo często pod byle jakim pretekstem się wsadzało. Był w Milęcinie pół roku.

  • Dobrze. O Polsce Ludowej będziemy później mówić. Jeszcze proszę powiedzieć, czym się zajmowała mama?

Mama była przy mężu.

  • Gdzie państwo mieszkali?

Przed samą wojną mieszkaliśmy w Warszawie na ulicy Żurawiej, róg Kruczej. A przedtem to w zależności od tego, jak ojciec [służył w wojsku], to w Mińsku Mazowieckim żeśmy mieszkali i nie pamiętam, jak mieszkaliśmy na Kresach, w Prużanie, bo byłam wtenczas mała.

  • Właśnie, kiedy wybuchła wojna, miała pani dziesięć lat.

Tak.

  • Proszę powiedzieć, jak pani to zapamiętała?

Byłam na wakacjach pod Mińskiem Mazowieckim, u przyjaciół rodziców, w majątku Dłużew, majątek Dłużewskich-Kańskich. Tam wybuchła wojna i w 1939 roku nie byłam w Warszawie. Tak się złożyło, że moja mama przyjechała po mnie, ale już nie zdążyłyśmy wrócić do Warszawy. Pamiętam tylko tyle, że słychać było tam bombardowanie Warszawy i były naloty. Pod Mińskiem Mazowieckim było dość [wojska], był 7 pułk ułanów i były naloty, jak to się nazywa?

  • Dywanowe.

Nie, nie dywanowe, nie. Po prostu leciał, zniżał się i ostrzeliwał wszystkich, bo wtenczas ludzie masowo wychodzili z Warszawy. Był przecież apel Umiastowskiego, żeby mężczyźni i młodzi ludzie opuszczali Warszawę. Gdzie? Szli na wschód. Na szosach były naloty [...], strzelali do ludzi. Ludzie [byli] z wózkami, na furach, kto miał samochód, jechał. Tak samo i tam były wykopane w majątku w krzakach rowy i jak słychać było samolot, to nas tam było bardzo dużo dzieciaków na wakacjach, to mamy albo panie, które były, zaganiały nas do krzaków, do rowu. To pamiętam, kładły się na nas. Dlaczego? Żeby jak wyceluje, to w nią, a nie w dziecko. Tak pamiętam początek wojny.

  • Potem pani wróciła do Warszawy?

Wróciłyśmy z matką, Warszawa padła chyba 28 września, 17 [września] to bolszewicy weszli i tośmy w pierwszych dniach października wróciły do domu. Dom nasz był nie zbombardowany i szczęśliwie nie rozkradziony, dlatego że dziadkowie moi mieszkali tam, parę ulic [dalej], na Wilczej i przypilnowali mieszkania.

  • A jak było z nauką podczas okupacji?

Chodziłam cały czas do szkoły, bo chodziłam do prywatnej szkoły imienia Zofii Wołowskiej. Byłyśmy małe, więc to [szkoła] powszechna (nie podstawówki wtenczas były, tylko szkoła powszechna) i tam chodziłam do 1943 roku i potem przeniosłam się z dużą ilością dziewcząt do szkoły Platerówny, która już dla gimnazjalistek funkcjonowała jako szkoła krawiecka. Tośmy wtenczas z naszej szkoły, bośmy były na Pięknej, Piusa XI wtenczas ulica się nazywała, nasza szkoła była zresztą vis-à-vis ambasady niemieckiej. Szkoła Platerówny przeniosła się na tak zwany Dom Rosji, to było na rogu Marszałkowskiej, Moniuszki, Sienkiewicza, tam bardzo wysoko, na siódmym piętrze. To [działało] pod pozorem szkoły krawieckiej, gdzieśmy musiały chodzić, nie wiem, czy raz w tygodniu przez ileś miesięcy, do domu braci Jabłkowskich w Warszawie? To jest dom przy Brackiej. To był przed wojną duży dom handlowy i na tyłach domu była duża szwalnia niemiecka. Szyła dla Niemców garnitury. Myśmy nie umiały szyć, ale starałyśmy się, bo jeżeli źle się uszyło czy się pruło, to się zostawało dłużej w szwalni, to każda z nas nie umiejąc, starała się to zrobić, żeby nie siedzieć dłużej. Tam skończyłam trzecią klasę gimnazjalną i potem wybuchło Powstanie.

  • Czy w szkole u Platerówny zetknęła się pani z konspiracją po raz pierwszy?

Byłam zupełnie gdzie indziej zaangażowana.

  • Proszę opowiedzieć, jak to się stało, że się pani zetknęła z działalnością konspiracyjną.

Z działalnością konspiracyjną stosunkowo wcześnie się zetknęłam, bo właścicielka majątku Dłużew była instruktorem harcerskim, przedwojennym. Tam bywało dużo młodzieży, przeważnie, w większości to była młodzież, bo jej mąż był również wojskowym, nie pamiętam, w którym pułku. Tam dużo młodzieży i żon wojskowych już w czasie okupacji wyrzuconych z Poznańskiego, rodzin ich, z dziećmi i z młodzieżą, mieszkało w Dłużewie. Przez panią Kańską, przez jej znajomych, dostałam się do trzeciej, czerwonej, Warszawskiej Drużyny Harcerek, której drużynową była Marysia Sawicz, pseudonim „Sawa”, a moją pierwszą zastępową była Janina Jastrzębowska, obecnie Borsukowska [...]. To był koniec 1941 roku.

  • Bardzo wcześnie.

Bardzo wcześnie. Dostałam, można tak powiedzieć, zezwolenie mojej matki, bo moja matka, pomimo że została sama ze mną, zaangażowana była od razu w konspirację. Przykro mi, nie wiem, gdzie była.

  • Na tym polegała konspiracja.

Nigdy się o to [nie zapytałam], w czasie wojny to w ogóle mowy nie było, ale po wojnie nigdy o to się matki nie zapytałam, a matka mi nie powiedziała, chociaż pozwolenie na udział w Powstaniu [dostałam], matka powiedziała: „Dobrze, ale będziesz razem ze mną”. Przed Powstaniem powiedziała: [...] „Jak przyjdzie ktoś i powie, że pani Maria Krzyk – bo moja mama miała taki pseudonim – to masz natychmiast przyjść do mnie do pracy i powiedzieć i zawiadomić mnie o tym”. Mama moja pracowała wtenczas na placu Napoleona, obecnym placu Powstańców [Warszawy], przy Wareckiej. Na jednym rogu była Poczta Główna, a tutaj była restauracja „Kaskada” i mama była kierowniczką „Kaskady”, bo tak przeważnie większość żon wojskowych, wojskowych przedwojennych, które były w Warszawie i nie pracowały, angażowały się jako kelnerki, jako barmanki w restauracjach i w kawiarniach warszawskich, których było bardzo dużo w czasie okupacji.
Rzeczywiście, 1 sierpnia, chyba koło godziny czwartej, ktoś przyszedł, niewiasta, i powiedziała: „Proszę zawiadomić panią Marię Krzyk”. Od razu tak jak stałam, wyszłam z domu i już do placu Napoleona nie dotarłam, bo tam się zaczęło trochę wcześniej Powstanie. Tam był batalion „Kiliński”. Mama moja również znała Roycewicza, który był dowódcą Batalionu „Kiliński” i natychmiast, nie wiem, gdzie miała być, się do niego zgłosiła i została już do końca, to znaczy dokąd „Kiliński” był na placu Napoleona. Dostała funkcję kierowniczki kuchni żołnierskiej. Z tym że mam mamy legitymację akowską i mam (na razie nie przekazałam jeszcze do Muzeum) unikalne legitymacje, że ma prawo poruszać się po całym powstańczym terenie. Dlaczego to było, też już nie wiem. Trudno mi powiedzieć.

  • Proszę powiedzieć, co się z panią wtedy stało?

Wobec tego tak myślałam, że jakoś tam wyjdę, ale już była taka strzelanina i pierwszą noc do jakiegoś domu weszłam, przespałam, spotkałam dziewczynę, która też gdzieś szła i nie dotarła. Drugiego dnia raniutko przeszłyśmy, szłam do domu, na Żurawią. Przeszłyśmy bardzo wcześnie przez Aleje Jerozolimskie (tam był inny układ) z rękami podniesionymi do góry, bo już z Muzeum Narodowego i z BGK był obstrzał, a z drugiej strony to był chyba „Żywiec” na rogu Marszałkowskiej i [Alej] Jerozolimskich, kawiarnia czy restauracja, nie pamiętam. I przepuszczali tak falami, trochę z tej strony, trochę [z tamtej], bo cywilną ludność, to jeszcze drugiego [dnia].
Przyszłam do domu i co robić? Jak szłam, to zobaczyłam właśnie, że na rogu Nowogrodzkiej i Brackiej jacyś żołnierze się kręcą. Przyszłam, zameldowałam się, powiedziałam, co i jak, że nie dotarłam i zostałam w „Sokole”. Ponieważ dużo lat nie miałam, to co mogłam robić, [być] sanitariuszką? Nie miałam zdolności, nie jestem pielęgniarką z natury, dla mnie to było za trudne, krew robiła na mnie wtenczas duże wrażenie. Zostałam łączniczką. I tyle.

  • Proszę powiedzieć o pani przeprawach.

Powstańczych?

  • Tak. To było wszystko od 2 sierpnia?

Tak. Zaczęło się.

  • Poszła pani do „Sokoła”?

Tak. Potem była przysięga.

  • Właśnie, jak wyglądała przysięga?

Na podwórku, to było tam podwórko, dwa domy miały wspólne podwórko, wydaje mi się, ale nie pamiętam, że była kapliczka. Bo w czasie okupacji na podwórzach domów były kapliczki, gdzie się majowe nabożeństwa odbywały, czerwcowe, ludzie modlili się. Chyba w dwuszeregu stanęliśmy, nie pamiętam. I przysięga była, normalna, wojskowa przysięga. Z powstaniowych rzeczy, to są trudne. Pamiętam, jak „Antka Rozpylacza”, jak został zabity, przyniesiono tam na podwórze i potem jego pogrzeb.

  • Jakie były pani zadania od samego początku?

Moje zadania to były takie: „Idź, zanieś temu. Idź tam na Nowogrodzką tyle i zanieś meldunek”. Dwa razy miałam trudniejsze zadanie, bo szłam jako łączniczka, był chyba porucznik, on był porucznikiem, „Miki II”, on szedł na Czerniaków Książęcą. Po co szedł, nie wiem. Tutaj, gdzie jest teraz szpital imienia Orłowskiego, tam był ZUS chyba i myśmy, ja jako jego łączniczka, w razie czego, jak trzeba coś zanieść, przynieść, zawiadomić, to szłam za nim. Oczywiście był przekop Książęcą w dół, był wykop zrobiony, a z lewej strony na tyłach Muzeum Narodowego był Szpital Świętego Łazarza. Stamtąd był obstrzał, a obstrzał był, potem jak był niżej, z YMCA. YMCA była w rękach niemieckich, a Instytut Głuchoniemych był w rękach Powstańców. Tośmy szli, schylali się i szczerze powiem, że okropnie się bałam wtenczas, żeby nie zginąć. Bałam się, nie twierdzę, [że nie].
Były właśnie momenty, że bałam się, ale ponieważ miałam to robić, to robiłam. To dwa razy tam szliśmy. Którego dnia, coś, to nie przypomnę sobie. Potem był bardzo duży [nalot] – „krowa” już była, „szafa” albo „krowa” popularnie [nazywana] – i vis-à-vis Nowogrodzkiej 3/5, nie pamiętam numeru, Nowogrodzkiej 2 albo 4, parzysty, tam padła w bramę i przyniesiono [rannego], na naszą stronę przynieśli, bo tu ostrzału nie było, barykada była tak [ustawiona], że z BGK na Nowogrodzką nie było obstrzału. Tak się złożyło, przyniesiono znajomego mojej matki, to moi znajomi byli, matki znajomi byli. Żony jego nie było, a jego przynieśli i on umarł. To na mnie bardzo duże wrażenie zrobiło. [...] Przed wojną był dyrektorem hotelu „Polonia”, tego, który jest teraz na Marszałkowskiej. Był mały „Miki” u nas w oddziale, który szedł, bo BGK było ogrodzone, była podmurówka betonowa i sztachety metalowe, niewysokie, i „Miki” szedł jako parlamentariusz do Niemców do BGK, z białą [flagą]. Pamiętam, jak go podsadzali na mur. On nic nie załatwił, ale też już nie pamiętam, można przeczytać, po co tam szedł. Coś tam, jakieś pertraktacje [prowadzić].
  • Kiedy to było?

Na początku Powstania. Nie rejestruję dat.

  • Tak mniej więcej.

Początek. Tak jak ja pamiętam, bo może z naszego oddziału będą starsi ode mnie lepiej pamiętać te rzeczy.

  • Przez cały czas była pani w tym samym miejscu?

Kwatera moja była Nowogrodzka 3/5, tam chyba na trzecim piętrze nocowałyśmy, i łączniczki, i sanitariuszki. Nas było dość dużo, bo każdy chciał, każdy rwał się do tego.

  • Przez ten cały czas nie miała pani kontaktu z mamą?

Napisałam dwa listy do mamy (które zresztą są, oryginały listów oddałam do Muzeum), które mama dostała przez pocztę harcerską. Ale chyba przez pierwsze dwa czy trzy dni to telefony jeszcze działały. Tak mnie się wydaje, że jeszcze z mamą rozmawiałam telefonicznie. Potem się skończyło, 19 [sierpnia] w zasadzie moja pełna pomoc jako łączniczki się skończyła, bo zostałam ranna.

  • 19 sierpnia?

Tak. To była chyba Bracka 5, szpital, to był pierwszy dom od BGK. W bramie, pod barykadą przeszłam i chłopak, Powstaniec wychylił się i z BGK go ranili i trzeba było go wyciągać bosakiem. Trzeba było go bosakiem wyciągać, żeby go opatrzyć, sanitariuszki. Oczywiście zgłosiłam się do pomocy, wyciągania i chyba się za bardzo wychyliłam. I dostałam. Dostałam tutaj [w okolice obojczyka] i śmiesznie, bo to była ekrazytówka. Na ogół ekrazytówka jak wchodziła w ciało, to się rozwalała, bo dum-dum to się tak rozdzielało, czubek, a ekrazytówka się rozwalała na drobne [kawałki], a u mnie szczęśliwie wlot, wylot i dopiero, jak wychodziła, to się rozerwała. Raniła jedną koleżankę w nogę, odłamek, a drugą chyba gdzieś w buzię, też nie pamiętam, i mnie kilka odłamków wpadło do środka. Tak się rozwaliło, że zostały odłamki. Nie wiem, zemdlałam na pewno, w każdym razie obudziłam się, jak mnie nieśli. Chłopaki mnie niosły. Nie było noszy, tylko na drzwiach, warkocz mi tak tam zwisał. To słyszałam: „Popatrzcie, taka młoda, a już umiera!”. Nie umarłam.
Na punkcie sanitarnym na Żurawiej 4a był rentgen i doktor, chyba Zieliński, nie pamiętam nazwiska, w książce naszej, „Sokoła”, jest jego nazwisko. On opatrywał mnie i wyciągał mi odłamki. Już byłam przytomna wtenczas, palcami mi wyciągał. Bolało jak diabli, zemdlałam znowuż. I potem już w szpitaliku, był szpitalik na pierwszym piętrze, Bracka 5, i tam mnie, nie wiem kto, zaniósł. Tam leżałam. Niestety, wszystkich odłamków ten lekarz nie był w stanie wyjąć. Tak miałam uszkodzone nerwy, nie wiem, pół roku już chodziłam tak, do wiosny 1945 miałam rękę nieczynną, miałam na temblaku i właściwie nie miałam chwytnych [odruchów], nerwy były poszarpane. Chyba jakoś tak było, że po tygodniu, chyba po tygodniu uciekłam ze szpitala.

  • Jakie tam panowały warunki, w szpitalu?

To było maleńkie. Pamiętam mój pokój, ze cztery łóżka i chyba nas troje, dwie, co leżały. Kto ze mną leżał, nic z tego nie pamiętam. Uciekłam i poszłam do dowództwa.

  • To było pod koniec sierpnia, tak?

To były ostatnie dni sierpnia. Moja matka dowiedziała się, że jestem ranna. Kto dał znać, też nie wiem. A nie, prawdopodobnie, bo mieszkałam, myśmy mieszkali na Żurawiej, to Nowogrodzka, to blisko i w czasie Powstania z różnych dzielnic dużo znajomych mamy znalazło się w naszym mieszkaniu i może któraś z mamy znajomych [dała jej znać], nie wiem. Mama przez Aleje [Jerozolimskie] przeszła, musiała mieć przepustkę. Już przez Aleje Jerozolimskie przechodziło się wykopem. Przyszła i na kilka dni uzgodniła z moim dowództwem (poza moimi plecami, miałam wielki żal do mamy o to) i zabrała mnie do siebie, bo myślała, że na placu Napoleona będzie [lepiej], dojdę szybciej do siebie. Ale to było bardzo krótko, trzy czy cztery dni i tam się już zaczęło piekło, bo już Starówka padła, już przyszli ze Starówki kanałami i rzeczywiście już strasznie było na placu Napoleona. Matka mnie przetransportowała z powrotem. Myślała, że pójdę do naszego mieszkania i tam sobie będę siedziała. Ale ja to tak różnie, nie zawsze siedziałam w mieszkaniu, tylko wróciłam trochę do oddziału, trochę w Wojskowej Służbie Kobiet pomagałam. Ale to już nie była [pełna służba], nie miałam możliwości normalnego poruszania się.
Mama zdecydowała, bo „Kiliński” też [wyszedł], matka została [zwolniona], kuchnia przestała istnieć i mama wróciła na tą stronę Alei [Jerozolimskich] też, znaczy na południową stronę. I zdecydowała mama, że wyjdziemy z ludnością cywilną, nie z wojskiem. Moją legitymację zniszczyła, bo bała się, że jak złapią, to [będą problemy]. [Mama] bała się o mnie. Długo nie mogłam mamie tego darować.

  • Jak pani zapamiętała zakończenie Powstania?

Łzami! To było bardzo trudne, bardzo smutne. [...]

  • Po okupacyjnych doświadczeniach.

Miałam ciekawe doświadczenia, ale to przedpowstaniowe, ale to już nie [z Powstania].

  • Ale to proszę powiedzieć.

[...] Z ciekawych przedpowstaniowych, harcerskich [wydarzeń], to było tak – na zlecenie drużynowej zastępowej w czasie wakacji jeździliśmy do Dłużewa. Dużo młodzieży tam było na stałe. Młodzież warszawska jeździła do majątku Dłużew, bo rodzice, gdzie mieli wysyłać. Miałyśmy polecenie zrobienia zastępu zuchowego. Z moją przyjaciółką, z mojego zastępu, z „Czerwonej Trójki”, założyłyśmy w Dłużewie zastęp zuchów. Tam ćwiczyłyśmy. Byłyśmy, za przeproszeniem, smarkule, a tamte dzieciaki dziesięcio-, dziewięcioletnie, ale oni się też wyżywali w ten sposób. To pamiętam dobrze.
Potem pamiętam, miałyśmy, ale to był już 1944 rok, wiosna, ćwiczenia jako zastęp, pod Warszawą, w Józefowie. Którąś niedzielę, kolejka elektryczna chodziła, pojechałyśmy na ćwiczenia terenowe. Ledwośmy weszły do lasu, tam lasek, zagajnik i ni stąd, ni zowąd, otoczone zostałyśmy młodymi ludźmi, którzy tam mieli, okazuje się, ćwiczenia terenowe, ale poważniejsze. I nas wzięto w niewolę i dwóch chłopaków nas cały dzień pilnowało, dokąd oni mieli ćwiczenia. Potem, jak się rozjechali, to dopiero mogłyśmy wrócić do Warszawy, nic nie robiąc, bośmy nie miały możliwości poruszania się. Byłyśmy w niewoli chłopaków. I tak się zastanawiałam po wojnie, czy to właśnie nie z kompanii harcerskiej z „Gustawa”. Nie jestem tego zupełnie [pewna], nie doszłam do tego.
Ostatnie z rzeczy, które pamiętam, byłyśmy na obozie harcerskim pod koniec lipca 1944, tuż przed Powstaniem, w Izabelinie. Izabelin to była wieś, teraz to już jest dzielnica Warszawy, ale to była wioska na skraju Puszczy Kampinoskiej. Miałyśmy wynajętą werandę w domku, malutkim, jednorodzinnym, przy szosie. Zrobiło się zaciemnienie werandy, a jakże. Właścicielem domku, na pewno jakoś związanym konspiracyjnie, był miejscowy rzeźnik. Miałyśmy tam w lesie różne ćwiczenia, podchody i prawdopodobnie byłyśmy obserwowane. Zresztą na pewno chłopcy z lasu, z Kampinosu, wiedzieli o tym. I ostatniego wieczoru, już miałyśmy następnego dnia rano wracać do Warszawy, był ugotowany, na rano ugotowałyśmy, garnek krupniku. Stał też na werandzie. Już wystygł. Miałyśmy sobie rano przygrzać. Tu sienniki już były rozłożone. Tak, to już ciemno było, już noc i raptem przy szybach, które były zaciemnione, ale jak światło gasiłyśmy, to się odsłaniało, żeby rano się obudzić, krzyki, rozpłaszczone ręce, buzie i nosy, i to, i ze cztery takie [postacie]. Myśmy zrobiły tak straszny wrzask, tak zaczęłyśmy krzyczeć, ze strachu. No co?! Naturalnie! [Tak] że gospodarz domu, nie wiedząc co [się dzieje], wpadł na werandę z nożem, bo też nie wiedział, o co chodzi. A ja wdepnęłam w garnek krupniku, poślizgnęłam się, usiadłam w to.
Więc to są rzeczy, które pamiętam. Okazuje się, że chłopaki z lasu ciągnęły już w stronę Warszawy linie telefoniczne z Kampinosu, Żoliborz, Bielany. Podpatrzyli nas, dziewczynki tam się bawią w wojsko, podchody i zrobili nam głupi kawał. Ale które chłopaki, to nie wiemy. Następnego dnia wróciłyśmy furką, bo wtenczas furkami [się jeździło], koniem, furką, wróciłyśmy do Warszawy. I to już było na trzy dni przed Powstaniem, jak wróciłyśmy. I tak było.

  • To wróćmy w takim razie do Powstania. Proszę powiedzieć, jak było z jedzeniem przez okres Powstania, jak pani to pamięta w Śródmieściu Południowym?

Śródmieście Południowe miało stosunkowo nieźle. Na początku to było względnie, normalne zupy były. Miałam troszeńkę lepiej, bo blisko miałam dom rodzinny, a tam były suchary suszone, chleb suszony, więc jak już byłam bardzo głodna, to na początku Powstania dobiegałam do domu i coś tam zjadałam. Ale potem się zaczęła kasza „pluj” z browaru Haberbuscha. Na młynkach mełło się i zupkę lurę się jadło i cukier był. Cukier to był chyba do końca. Ale od Powstania krupniku i kaszy jęczmiennej nie jem. Koniec.

  • Jaka atmosfera panowała wśród ludzi walczących w „Sokole”?

Myśmy byli w pewnym sensie zbieraniną, bo nie wszyscy ludzie dotarli na swoje punkty zborne. Albo mieszkańcy domu Nowogrodzka 3/5, 1/3/5, którzy może nawet nie byli przed Powstaniem nigdzie zaangażowani, ale też chcieli pomagać. Atmosfera koleżeńska, miła, sympatyczna. Akurat przypadkowo zupełnie z mojego zastępu harcerskiego, przedpowstaniowego, to był zastęp „Igi Igi”, drużyna czerwona „Igi Igi” to „Orliki”, [spotkałam] moją koleżankę, druhnę Hankę Tomaszewską, która mieszkała chyba na Nowogrodzkiej. Też nie wiem, gdzie miała przydział, nie mam pojęcia, też tam [spotkałam], to i ona była do końca Powstania. Wyszła z wojskiem i z matką, bo matka jej była też zaangażowana w konspirację, to są powiązania, ja jej stryjka, moja matka znała, też w konspiracji był, wojskowy przedwojenny. Hanka znalazła się w Oberlangen, potem w Anglii, a wylądowała w rezultacie w Kanadzie. Nie żyje już, ale po wielu latach, trzy lata temu odnalazła warszawskie korzenie matki jej córka, która wyszła za mąż za Anglika i przeniosła się na stałe do Polski. Mieszka Borne-Sulinowo, tam gdzie [były] wojska rosyjskie, tam ziemie można było kupić, i oni kupili i sobie siedzą i gospodarują, i zawsze, na rocznicę Powstania [Warszawskiego] to znaczy nie zawsze, ale od trzech lat przyjeżdża do Warszawy córka mojej koleżanki druhny z czasów okupacji.

  • Jak ludność cywilna odnosiła się do Powstańców?

Na początku, to co pamiętam, to bardzo pozytywnie. Mówię o Śródmieściu, bo nie znam przecież tamtych dzielnic. Ale pod koniec Powstania, to jak się szło piwnicami, bo już potem walki przeniosły się na Śródmieście Północ, a potem i na Południe, to już trochę nieraz niechętnie.

  • Spotkała się pani z jakimiś przykrymi sytuacjami?

Osobiście tak, bezpośrednio nie, ale idąc, słyszałam.

  • Różne komentarze.

Różne komentarze. Do mnie nie. Jeszcze z powstaniowych rzeczy, nie wiem, szłam na Hożą róg Marszałkowskiej, bo z kolei tam [była] mojej matki przyjaciółka, która całą okupację u nas mieszkała, bo ją wyrzucili, mieszkała [przedtem] w dzielnicy niemieckiej, więc ją wyrzucili, mieszkała u nas. Ona tam była, w batalionie „Iwo”, nie wiem dlaczego, nie pamiętam, dlaczego do niej szłam. To już był wrzesień, tak. Batalion „Iwo”, dowództwo, mieściło się właśnie na rogu Marszałkowskiej i Hożej, a między Marszałkowską i Skorupki było kino. Nie mogę sobie przypomnieć nazwy tego kina. [...] W tym kinie w czasie Powstania były magazyny jedzeniowe i siedzieli jeńcy niemieccy. Tam szłam, nie pamiętam po co, i był nalot i trzasnęli w kino, bo to był nie budynek, tylko między budynkami kino z oszklonym dachem. Ale to pamiętam, przecież nigdy tam nie byłam w środku. Był apel, do wszystkich, którzy tam [byli]: „Słuchajcie, ratujcie!”. Nie: „Trzeba wynosić żywność!” – to też poszłam. I dla mnie to było bardzo smutne, duże wrażenie i pamiętam, do końca życia to będę pamiętać, jak leżeli ranni Niemcy, wzięci do niewoli i tutaj jakaś margaryna, trochę poszarpanych ciał razem z margaryną i Niemiec wołający: „Bracia, Wasser! Bracia, Wasser!”. Muszę wam powiedzieć, że miałam ogromną rozterkę duchową, to ranny człowiek, to trzeba mu dać, ale to Niemiec, człowiek by chciał, by nie żył. I podałam wodę. Wybiegłam gdzieś i podałam mu wodę. Czy ja wiem, długo nie wiedziałam, czy słusznie zrobiłam, ale jak już dorosłam, to stwierdziłam, że zrobiłam słusznie. To były rozterki, bo to wróg.

  • Ale człowiek.

Ale człowiek.

  • Czy oprócz kontaktu z jeńcami niemieckimi miała pani bezpośredni kontakt z Niemcami?

Nie, w czasie Powstania nie, nie miałam bezpośredniego [kontaktu].

  • Jak było z wodą w Śródmieściu Południowym?

Z wodą, to na początku była, a potem były studnie głębinowe i tam kolejki, i też wstrzeliwali się w to i wiele osób, na przykład przyjaciółka mojej mamy, które też u nas przypadkowo w czasie Powstania się znalazła, nie mogła wrócić do domu, mamy nie było, ale mieszkanie było i gosposia była, która zawiadowała wszystkim, to właśnie pani Stefania poszła po wodę na Żurawią, nieparzysta [strona] i „krowa” [spadła] i została zabita. I trudno było, pod koniec z wodą to było bardzo trudno, bardzo. Mówię też o rejonie Nowogrodzka, Żurawia, Wilcza, tutaj, ten rejon. Na Poznańską, też kiedyś tam byłam, ale nie interesowałam się tym.

  • Mówiła pani o kapliczkach i modlitwach podczas okupacji, a czy również podczas Powstania były organizowane nabożeństwa, msze? Pamięta pani?

Były, ale czy uczestniczyłam? Na pewno, jak były, to uczestniczyłam, ale naprawdę nie pamiętam.

  • Jakoś szczególnie nie utkwiły w pamięci?

Nie utkwiły, wieczorne były, to miejscowa ludność, mieszkańcy domów to robili, raczej, bo mieszkańcy potem, pod koniec do piwnic schodzili z wyższych pięter. Tam zresztą pokoje były zajęte dla Powstańców, gdzieś musieli spać. Ludzie udostępniali bardzo chętnie. To nie to, zresztą nigdy nie byłam też świadkiem, żeby ktoś odmówił [noclegu], ja osobiście, na pewno byli [tacy], którzy to przeżyli, ja nie.

  • Poza tym pani miała piętnaście lat i trudno było takiej dziewczynce odmówić czegokolwiek, prawda?

Tak, ale chyba niczego nie potrzebowałam specjalnie, chyba nie.

  • Czy był czas wolny? Czy pani pamięta, co pani robiła w czasie wolnym, kiedy nie było żadnych zajęć?

Do domu szłam albo do dziadka.

  • A gdzie był dziadek?

Na Wilczej 32. I tam była moja cioteczna siostra, i oni siedzieli w piwnicy. Jak był czas wolny, to mówię krótko, dziewiętnaście [dni], potem marnie już się poruszałam.
  • Ze względu na ranę.

Do tej pory mam przecież odłamki. Musiałam troszkę wcześniej pójść na emeryturę, bo traciłam władzę, a nie można było usunąć już. Po Powstaniu można było usunąć, ale trzeba było pojechać do Szwecji, a moja matka nie miała już pieniędzy, żeby [mnie wysłać], bo nie było magnesów, żeby to [wydostać], a potem, jak się już obrosło, to już było za późno. Poza tym jeden odłamek jest w szyi, tuż przy aorcie, więc niebezpieczna sprawa, drugi przy splocie trzech nerwów i dlatego długo widocznie nie miałam władzy w ręku.
Pracowałam w chemii, w laboratorium i zaczęłam, jak już byłam starsza, traciłam władzę, jak trzymałam zlewkę z kwasem, ciach, lało się. Tak parę razy [się zdarzyło], to stwierdziłam, że już trzeba iść na wcześniejszą emeryturę, i poszłam dlatego na wcześniejszą. Oblewałam wodą gorącą, ale to były sekundowe utraty władzy.

  • Mama zdecydowała, że wyjdą panie z ludnością cywilną.

Tak.

  • Proszę opowiedzieć, jak to się wszystko odbywało?

To było chyba 3 albo 4 października. To jeszcze było, że… Domy to był dorobek całego życia moich rodziców, wobec tego mama stwierdziła, że cenniejsze rzeczy trzeba znieść do piwnicy i zamurować. Murowała tam to z kimś. Wyszłyśmy i szłyśmy 4 [października] z naszą gosposią i z jedną z pań, która u nas mieszkała w czasie Powstania. Szłyśmy [Alejami] Jerozolimskimi, nie Śniadeckich, tylko szłyśmy Kruczą do [Alej] Jerozolimskich, [Alejami] Jerozolimskimi do Dworca Zachodniego. Tam do odkrytych wagonów [nas zapakowano].

  • Bydlęcych.

Tak, ale odkrytych i do Pruszkowa. Potem się szło, na rampie wyrzucili nas i szłyśmy. Jeszcze mama wzięła futro, a mnie kazała wziąć narciarskie buty, miałam, tak i jeszcze puszki, które były w domu. Ludzie podawali pomidory, ale nie wolno było jeść, bo po takim wygłodzeniu, to nie powinno się [jeść surowego].
Była segregacja, przy wejściu do obozu w Pruszkowie, Dulagu, przed nami ciach, bo tamci wszyscy na Generalną Gubernię, a my ciach, do Niemiec. Tośmy poszły do baraku, do hali, nie pamiętam której, i szczęśliwie, to są takie ludzkie losy. W zielonym wozie, to był wóz gestapowski, rodzaj baraku na kółkach, był zielony wóz i tam, w zielonym wozie był zatrudniony doktor Rudzki, nasz znajomy sprzed wojny i sprzed Powstania. Lekarz domowy, który i nas leczył w czasie okupacji, i dziadków moich. Pielęgniarką była przyjaciółka mojej ciotki, która u nas też mieszkała w czasie okupacji parę miesięcy, bo ona w ogóle mieszkanka Łodzi przed wojną, ale znalazła się w Warszawie, pod Reichem. Ona dostała tyfusu podczas okupacji, leżała w szpitalu zakaźnym i potem, jak wyszła, nie miała gdzie się podziać. Mama ją [przygarnęła], mieszkała kilka miesięcy, ale była zaangażowana w konspirację. Nie wiem, w którym oddziale była.
Ona też się znalazła w Pruszkowie i jako sanitariuszka, i współpracowała z doktorem Rudzkim, Iza Domańska. Dzięki nim wyszłyśmy, chyba po dwóch czy trzech dniach, już też nie pamiętam, wyszłyśmy. Ale Niemcy wypuszczali z obozu tuż przed godziną policyjną, to znaczy konkretnie nas [tak wypuścili]. Co zrobić? Wychodzimy, gdzie się podziać? To był Pruszków, a tak się złożyło, że w Piastowie mój dziadek miał aptekę. To jest jeden [przystanek], blisko, można było piechotą [przejść], ale nie o tej godzinie. Myśmy myślały, mama myślała, że pójdziemy do apteki dziadka. Dziadka nie było, został wywieziony gdzieś tam pod Kraków.
Chodzimy, co robić? Szedł kolejarz, bo to były warsztaty kolejowe, obóz w Pruszkowie to były dawne warsztaty kolejowe. Mama się do niego zwróciła, czy on by nie mógł nam załatwić jednego noclegu. Załatwił nam. Powiedział tylko: „Proszę się nie przerażać”. Myśmy nocowały z Franią, z nianią też u pani lekkich obyczajów, po prostu, tak można powiedzieć, co kosztowało, to pamiętam, pięć rubli w złocie. Bo za darmo nic nie było, a mamie udało się wynieść trochę [pieniędzy]. I kolejarz dostał, i [pani dostała]. Tak przetrwałyśmy jedną noc, a potem już poszłyśmy do Piastowa do apteki. Tam do końca wojny byłyśmy z mamą. Mama pojechała, sprowadziła dziadka. W Mogielnicy chyba był pod Krakowem, też nie pamiętam. Koniec wojny.

  • Właśnie, jak pani zapamiętała tak zwane wyzwolenie?

Zapamiętałam w ten sposób, że następnego dnia, chyba weszli 16 [stycznia], do Warszawy.

  • 17 [stycznia].

17 [stycznia], tośmy już 18 [stycznia] rano z mamą wyruszyły do Warszawy, piechotką. Podwiózł nas ktoś, furką, przyszłyśmy. Nasze mieszkanie już nie było [do zamieszkania], już było spalone, jeszcze ciepłe, jeszcze mury były ciepłe, ale dziadków mieszkanie ocalało. Nocować nie można było, nic, to mama tam zabiła drzwi jedne, i kuchenne, i te, zabiła dechami. Wzięłyśmy trochę rzeczy, między innymi, żeby coś ciągnąć, w czymś nieść, balia była. Dawniej były balie, nie było pralek, tylko były balie – albo drewniane, albo metalowe. Metalowe to miały pod spodem drewniane krzyżaki. To wzięła mama balię i trochę pamiątek, które ocalały, bo jeszcze nie było rozszabrowane to mieszkanie. Wzięła trochę pamiątek, wujek był elektrykiem konstruktorem i jego pomysłu czy jego wykonania, jak były prowadzone przed wojną linie wysokiego napięcia w COP-ie, [...] i on dostał pierwszą nagrodę. Miał wieżę, miniaturkę, więc to mama wzięła, drobiazgi.

  • A udało się dostać do zamurowanych rzeczy?

Nie, już były spalone. To już był spalony dom. Tak, nic już nie było. Nic, zero. Żeśmy wróciły i następnego dnia rano mama drugi raz chciała przyjechać, żeby może zamieszkać, ale sama, nie ze mną. Ale jak już następnego dnia mama przyszła, to już ktoś mieszkał, już nawet mamy nie wpuścił do mieszkania. I przepadło.

  • Jak pani zapamiętała Warszawę pookupacyjną? Jakie wrażenia?

Wrażenie smutne, ale po gruzach się chodziło. To były kupy gruzu i przekopane ścieżki. Ale potem ze dwa tygodnie nie byłam w Warszawie, bo już ruszyła szkoła.

  • Właśnie, bo Powstanie przerwało edukację.

Przerwało, ale trochę prywatnie [się uczyłam w] jesień – listopad, grudzień, to trochę prywatnych lekcji miałam, a potem już szkoła ruszyła w Piastowie. Chyba już w marcu ruszyła, tak że małą maturę zdawałam, trochę przesunięte było, nie w czerwcu, tylko w lipcu, to już normalnie małą maturę zdawałam w Piastowie. Normalne świadectwo i wszystko.

  • Rozumiem, że z racji tego, że mama zniszczyła pani legitymację, nie miała pani potem żadnych nieprzyjemności z powodu tego, że brała pani udział w Powstaniu?

A nikt nie wiedział, a skąd można [było się dowiedzieć]? Nie przyznawałam się. Nikt nie mówił na ten temat.

  • Mama też nie?

Mama też nie. Na początku nie. Dopiero już jak trochę odwilży było. Jak odwilż była, to tak, ale na początku nie.

  • Jak pani teraz wspomina Powstanie, mając całą wiedzę, to co pani myśli o Powstaniu?

Wiem, że są różne zdania, że są zdania, że było niepotrzebne, że zniszczona stolica, że cały dorobek ludzkiego życia poszedł [z dymem] i ileś istnień ludzkich. Ale ja, ja bym sobie nie darowała, gdybym wtenczas żyła i nie brała udziału w Powstaniu. Tak mogę powiedzieć. Młodzież, przecież byłam z tych młodszych, ale obserwując moich trochę starszych kolegów czy koleżanki, [sądzę że] chyba nie było możliwości wstrzymania Powstania. Chyba nie.

Warszawa, 28 czerwca 2006 roku
Rozmowę prowadziła Aleksandra Żaczek
Zofia Nasierowska Pseudonim: „Pobudża”, „Biały Warkocz” Stopień: łączniczka Formacja: Batalion „Sokół” Dzielnica: Śródmieście Południowe Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter