Zygmunt Kowalski

Archiwum Historii Mówionej
  • Kim byli pana rodzice i czym się zajmowali, kiedy był pan chłopcem?

Ojciec był kasjerem, pracował w banku jako kasjer przed wojną i w czasie okupacji chyba też pracował. Matka natomiast nie pracowała, matka prowadziła sklep spożywczy przed wojną. Skasowali ten sklep dopiero chyba po wojnie. To znaczy po 1939 roku.

  • Pamięta pan, gdzie ten sklep się mieścił?

Mieścił się na Gdańskiej 45. To było w nowo wybudowanym, drewnianym budynku od frontu, który wybudowany został w 1936 roku.

  • Czyli zupełnie świeży?

Świeży.

  • Ciekaw jestem, czy ten budynek ocalał po Powstaniu, czy został spalony?

Budynek nie ocalał. Była możliwość, że może się spalić, ale nie spalił się, bo niemieckie eskadry latały i rzucały bomby zapalające. A że budynek był kryty blachą, to te bomby spadały [z dachu]. To były takie bomby fosforowe. Myśmy piachem gasili, bo niczym innym nie dało rady. Ten budynek w tym momencie nie został spalony, ale został spalony pod koniec Powstania.

  • Jaki był wpływ rodziców na pana wychowanie, na światopogląd?

Bardzo pozytywny.[Rodzice mieli] pozytywny pogląd, [wychowywali nas] jako patriotów. Samo to, że zajmowaliśmy się patriotycznymi sprawami, że brat poszedł do Powstania i walczył.

  • Czym pan zajmował się przed Powstaniem?

Chodziłem do szkoły podstawowej na Kolektorską.

  • Ach tam, na miejscu, koło domu.

Tak, ale to była historia, że chodziłem na Kolektorską, ale w czasie okupacji wyrzucono nas, ewakuowano nas z Kolektorskiej, cały budynek, a zajęli go Niemcy. Częściowo byliśmy w gmachu na Smoleńskiego, który bodajże należał do sióstr. Później przeniesiono nas na plac Lelewela częściowo do prywatnego budynku i częściowo na Marii Kazimiery do pałacyku Marysieńki. Drewniany pałacyk Marysieńki i tam chyba do końca chodziłem.

  • Pan wspomniał, pierwsza ulica na…

Smoleńskiego.

  • Czy to było na Żoliborzu?

To było na Marymoncie. Ona odchodziła od ulicy, która się nazywała przed wojną Leśna, obecnie nazywa się Podleśna.

  • Jak pan zapamiętał wybuch wojny?

Bardzo tragicznie żeśmy zapamiętali. Matka prowadziła ten sklep. W pobliżu, koło nas na ulicy Zabłocińskiej był pan Twardykus, który miał, można nazwać, konne przedsiębiorstwo przewozowe. Myśmy dobrze się z nimi przyjaźnili, bo Twardykus pochodzi z naszej rodziny, bo ojca siostra wyszła za Twardykusa, jednego z tych braci. Gdy ta wojna była, jak Niemcy się zbliżali już gdzieś tam do Warszawy, tragicznie to przeżywaliśmy. Poszło hasło: „Uciekamy na wschód”. Więc ten Twardykus konie, dwa wozy i on się zabrał, jeszcze jakaś rodzina się zabrała. Pierzyny, poduszki, matka zabrała jedzenie z tego sklepu na te wozy i w rajzę. Jechaliśmy ulicą Grochowską na wschód. Grochowska to była ulica o kamieniach, twardy bruk, wąska, kolejka z boku jeździła. Bardzo zatłoczona była.

  • I dokąd dojechaliście?

Cała Warszawa uciekała. No gdzieśmy dojechali, to trudno mi powiedzieć nazwę. Ale coś pamiętam, że chyba jechaliśmy przez Garwolin… No trudno mi powiedzieć. Ale dojechaliśmy do pewnego miejsca i tam sporo było takich ludzi, wozów konnych. No bo jak to wszystko uciekało, to tam szło, na wschód. Ni stąd, ni zowąd zaczęły krążyć samoloty i zaczęły nas ostrzeliwać. W pobliżu był taki lasek, w ten lasek żeśmy się schowali, no i masę ludzi też. Jedna noc, druga noc. Co robić, uciekać? A jeszcze hasło poszło: „Do Rumunii”. Hasło poszło, nic z tego, tylko nie da rady, trzeba wracać. Jak nas tu ostrzeliwują, to coś tam jest niebezpiecznie, no i żeby wracać. I żeśmy wrócili. Ale też już było bardzo ciężko dostać się na Marymont.

  • Czy jeszcze wtedy Warszawa walczyła, jak wróciliście?

Jeszcze nie, jeszcze Niemcy nie weszli, ale już szereg ulic było podminowanych. Chcieliśmy dojechać ulicą Gdańską. Tam była szkoła gazowa, wojsko stało. Już też nas nie puścili tędy, musieliśmy objechać, no ale jakoś dostaliśmy się do domu. Za jakieś kilka dni dopiero Niemcy weszli do Warszawy.

  • Czym pan się zajmował w czasie okupacji? Chodził pan do szkoły. Czy cały czas tylko do szkoły pan chodził?

Tak.

  • To, co rodzice zarabiali, wystarczało? Nie musiał pan pracować?

Ojciec zarabiał bardzo dobrze jako kasjer banku na Moniuszki, to był chyba bank Kredytowej. Matka prowadziła ten sklep. Dobrze się powodziło.

  • Dlatego pytam o to, ponieważ bardzo wiele młodych ludzi musiało, zmuszonych było do pracy zarobkowej i nie zawsze była to praca legalna. Ale z jakichś instytucji, które chroniły przed wywozem do Niemiec na roboty, dostawali papiery, że on pracuje, że on jest potrzebny. Dwoistość zajęcia była. Jedno było legalne z tymi papierami, a drugie nielegalne po to, żeby zarobić. Tutaj mamy właściwie to pytanie już załatwione o tyle, że wiadomo, że pan cały czas chodził do szkoły, aż do Powstania.

Tak, może to niepotrzebnie powiem, ale taka historia była, że ktoś mnie skontaktował z pewną osobą w mieszkaniu, żebym sobie dorobił jako młody chłopak. Zgłosiłem się tam i mnie powiedziano, że będę roznosił papier i to było przed samym Powstaniem. Ten papier mnie dawano w takich rolkach i nosiłem to do sklepu, to do dokądś do mieszkania. No i oni mnie płacili za to.

  • Co to był za papier?

A co tam było, to nie wiadomo. Ale w dzień Powstania też zacząłem nosić i wróciłem, oni mnie tam zapłacili i jeszcze mi coś dawali, a już były rozruchy na Bielanach, bo to było na Bielanach. Rozruchy już były, strzelanina. Jako młody chłopak, w domu wychowany, mówię: „Nie, nie, nie, ja muszę iść do domu. Może jutro przyjdę”. – „Ale zostań, zostań, zostań, nam się tu przydasz. Zostań, zostań”. No i jakoś się wymigałem i wróciłem do domu. Do tej pory biję się z myślami: „Co to mogło być?”. Ale pan się też na pewno domyśli, co to mogło być.

  • Domyślam się.

Tak, ja wtedy się nie domyślałem. Dopiero po wojnie, już jak sobie zacząłem rozmawiać o niektórych takich sprawach z bratem, to dopiero mnie przyszło do głowy i sam brat mówił: „Tak, to mogło to być”.

  • Mogły to być „Biuletyny Informacyjne”.

Tak, no tak to było.

  • To mogła być gazetka albo „bibuła”. Proszę pana, mieszkał pan przed Powstaniem na Gdańskiej 45. Czy pan był w konspiracji?

Nie.

  • Brat był starszy od pana?

Brat starszy był, tak.

  • Brat nie ściągał pana, nie proponował panu…

Nie, bo ja tak jak teraz [mam problemy] z nogą, [jestem] niepełnosprawny i już wtedy byłem niepełnosprawny. […] Tak że nie bardzo się angażowałem, bo źle chodziłem.

  • Czyli to, co pan nosił, to jednak była, według mnie przynajmniej, działalność w konspiracji. Pan był wykorzystany jako goniec, jako posłaniec.

Jako posłaniec byłem.

  • Nie informowano pana, nie wprowadzano w szczegóły…

Nie wprowadzano mnie.

  • Bo było to niebezpieczne, żeby pan za dużo wiedział, ale już pan działał.

No mniejsza z tym, bo to było mieszkanie prywatne. Tam dwa czy trzy pokoje były.

  • Czy pan w czasie Powstania zetknął się z Niemcami? Może nie Niemcy, może to byli Ukraińcy, może jacyś inni obcokrajowcy…

Mieszkaliśmy na ulicy Gdańskiej. Gdańska szła od stawów w kierunku do CIF-u, to był Centralny Instytut Sportu. Wtedy nazywał się CIF. Po jednej lewej stronie były zabudowania, po prawej stronie były drugie zabudowania. [Ulica] nazywała się Leśna. A pomiędzy tymi dwoma ulicami była przestrzeń, pola do samych terenów CIF-u, zahaczając o las bielański. I tam, na tym terenie CIF-u, znajdował się wielki bunkier. Tam non stop, dzień i noc Niemcy urzędowali. I kto się pokazał, to strzelali. Nawet i w nocy rakiety rzucali i strzelali, jak coś spostrzegli. Ale było tak, że były takie momenty, ponieważ ludność miała trochę warzyw na polu, wywieszała białą flagę i jakoś się tak utarło, że Niemcy w jakimś momencie nie strzelali. Gdy myśmy z tego wrócili (a mieliśmy furtki zamykane na klucz i ktoś z nas zostawił klucz w furtce) to przez siatkę sobie weszło dwóch Niemców (czy to byli Niemcy czy Ukraińcy, prawdopodobnie, rodzice mówili, że to byli Ukraińcy). Przyszli do mieszkania, zaczęli nam mieszkanie plądrować. Już nie pamiętam czy coś wzięli, czy nie. Ale tam było trochę… Brat był, taki drugi był jeszcze pan, jeszcze trzeci. Po cichu tam zaczęli, chcieli się rzucić na nich, żeby ich zlikwidować, ale ktoś rozsądny powiedział, że nie, bo lepiej nie ryzykować. O i tak, tyle się spotkałem z Niemcami. A po drugie, w naszym budynku na strychu mieszkał piekarz, który miał piekarnię bodajże na Żoliborzu na ulicy Mścisławskiej. Taka była chyba ulica, jak dobrze pamiętam. Pewnego czasu weszło na nasz teren, na plac, dwóch Niemców, ale wysokich rangą oficerów, w tych czapkach, butach z cholewami. Nic, tylko spytali się o niego i poszli do niego, do tego piekarza.
  • Ale czy to było w czasie Powstania?

Nie, to było przed Powstaniem. Jak my tego pana zapytaliśmy: „Kto to był? Co oni chcieli?”, to nie umiał powiedzieć, nie chciał powiedzieć. Ale już po czasie, już w dłuższym czasie już trochę powiedział, że oni przyszli po taką daninę, taką pomoc dawał na Armię Krajową, że chleb dawał, że pieniądze dawał. Tak on oświadczył później.

  • Pamięta pan jego nazwisko?

Nie, nie pamiętam… To tyle się spotkałem z Niemcami.

  • Proszę pana, mam pytanie do pana jako do cywila. Jak wyglądało życie codzienne w czasie Powstania?

Mieliśmy co jeść, bo mama prowadziła sklep.

  • Jak z wodą?

Było co jeść. Mieliśmy studnię własną na podwórku.

  • Pompowana studnia?

Tak, pompowana studnia. No i po drugie, tak jak mówię, w jakichś pewnych momentach ci Niemcy nas tam przepuszczali. Matka jeszcze jak mogła, to tam przebiegała, szła na Żoliborz, tam bratu dostarczała jedzenie i wracała. Tak że mieliśmy co jeść. No i tam po drodze jak mogła, to gdzieś coś kupowała.

  • Wspominał pan, że zabrano was czy wysiedlono z Gdańskiej 45. Czy pan pamięta datę, kiedy to było?

Dokładnej daty nie pamiętam, ale to był koniec sierpnia, początek września. W każdym bądź razie [wiązało się z] samym poddaniem się akowców. W dalszej części powiem dlaczego.

  • Czy to wasze wysiedlenie z Marymontu, z ulicy Gdańskiej było związane z mordami jednostek „ukraińskich”, czy było to już po tych zajściach z „ukraińcami”?

Nie pamiętam takich zajść z „ukraińcami”, nie pamiętam. Może to było na Marii Kazimiery, tam dużo osób pochowano. Ale ja takich sytuacji nie pamiętam, żeby to było [coś takiego] z „ukraińcami”.

  • Wobec tego wasze wysiedlenie musiało mieć miejsce wcześniej, przed tą rzezią „ukraińców”.

A w którym to czasie było?

  • Wiem, że to było właśnie na przełomie sierpnia i września, ale bardziej na początku września.

Nie, to nas wysiedlono bodajże pod koniec sierpnia.

  • Pod koniec sierpnia, czyli kapitulacji Żoliborza pan nie przeżywał?

Nie, nie przeżywałem.

  • Olejarnia była przy ulicy Gdańskiej, pamięta pan ataki na tę olejarnię.

Była olejarnia, chodziłem tam po olej, po ćwiartce oleju dawali. Kolejka duża stała, czekała za tym olejem, a Niemcy z ulicy Kolektorskiej, z tej szkoły, strzelali do nas. Wtedy ludzie uciekali, za jakiś czas znowu wracali, bo tam mieli jeszcze ten olej i tak po ćwiartce oleju każdemu dawali. A przejście na olejarnię było przez jedną posesję, nie ulicami.

  • Czyli można powiedzieć, że życie codzienne nie odbiegało jakoś od normy. Żyliście normalnie, mogliście się umyć, zjeść, ugotować.

No tak normalnie, to nie. No bo wystarczało, ale nie, żeby to było wykwintne jedzenie.

  • Tak, ale nie musieliście się ukrywać w piwnicach dzień, dwa, tydzień.

No ukrywać [musieliśmy się] na terenie [zamieszkania], na placu przed domem wykopaliśmy bardzo duży dół…

  • Ale spać mogliście we własnych łóżkach?

Na własnych łóżkach i gdy były naloty, to myśmy do tego schronu wchodzili. Niby nas miało uratować. Ale czy by to uratowało, to też nie wiadomo, jak by zaczęli bombardować.

  • Uratowałoby, dlatego że jeżeli dom by się zawalił, to nie na was. Ale jeżeli bomba by spadła na ten dół, no to wtedy już nic by nie pomogło…

Były dwa budynki. Bo jeden był dużo wcześniej budowany, gdzieś bodajże w 1928 roku. Taka była oficyna, tam było kilka pomieszczeń i drugi, ten który wybudowany był w 1936 roku, który był wybudowany od frontu. To był taki piętrowy drewniak.

  • Jaka atmosfera panowała w pana otoczeniu, wśród sąsiadów? Jak przyjmowano Powstanie?

Co można powiedzieć o sąsiadach? Nie można było nosa wysunąć, bo tak jak mówię – byliśmy ostrzeliwani przez ten bunkier niemiecki. Tak że nie mieliśmy bezpośredniego kontaktu z sąsiadami.

  • Mam pytanie o życie religijne.

Byliśmy katolikami.

  • Tak, ale czy była jakaś, powiedzmy, wspólna modlitwa, jakieś litanie.

Nie, nie.

  • Czy przed figurką może były msze polowe? Czy wojsko, Armia Krajowa była w pobliżu pana mieszkania?

Armia Krajową… Nie, w pobliżu nie.

  • Czyli byliście na ziemi niczyjej.

Tak, tylko siedziba ta, która była, to na Żoliborzu była, na Suzina, w okolicach Suzina.

  • No tak, rozumiem. Czy pan przyjaźnił się z kimś w czasie Powstania? Jakiś sąsiad, dorosły, chłopak, dziewczyna jakaś?

Nie… Przed Powstaniem żeśmy się kolegowali z synem sąsiadki. Ale czy on gdzieś należał, czy nie należał, nie wiem. Tylko wiem tyle, że on chciał [gdzieś się przyłączyć] przed samym Powstaniem i mówi: „Chodź, jedziemy do Śródmieścia”. Mówię: „Noga mnie boli, nie pojadę”. To on pojechał. Pojechał i nie wrócił, ślad zaginął.

  • Ale nie był to jakiś taki kolega przyjaciel, że się z nim czas spędzało, rozmawiało się, książki się wymieniało?

No rozmawiało się, on mieszkał w naszym budynku.

  • A, nawet!

Bo cały ten budynek był długi i był wynajmowany i on tam z matką mieszkał.

  • Rozumiem. Czy docierała do was w czasie Powstania prasa powstańcza, właśnie „Biuletyn Informacyjny”?

Nie, nie.

  • Radio?

Radio było, mieliśmy radio.

  • Mieliście, słuchał pan radia?

Radia słuchaliśmy, „Wolnej Europy”, cały czas żeśmy słuchali.

  • Czy były jakieś komentarze na temat tego, co się słuchało?

Dyskusja była z rodzicami. Mój ojciec był patriotą, bo był w armii Piłsudskiego, walczył w armii Piłsudskiego. Miał nawet duży, taki wielki portret, gdzie ojciec stał w mundurze Piłsudskiego. To też jak strzelanina była, to akurat trzeba trafu, że przez okno kulka trafiła i w ten obraz. No, ale to dalsza historia, to może jak akurat pan może będzie pytał, to może coś więcej powiem na temat tego obrazu, bo nie odzyskaliśmy go.

  • Rozumiem. Został pan wywieziony i co się z panem działo po zakończeniu Powstania, po wywiezieniu?

Może najpierw bym powiedział samo wysiedlenie, jak się odbywało. To cała ulica Gdańska… Nie wiem, bo Gdańska była kręta, od Słowackiego, koło kościoła, koło stawów i za stawami znowu szła. To ten odcinek od stawów wysiedlono cały. Gdańska, Brochowska, część Zabłocińskiej. To było wszystko i w pewnym momencie armia Niemców wpadała do każdego mieszkania. Do nas wpadło chyba trzech. Po niemiecku krzyczeli, żeby uciekać: Raus! Raus!. Już rozlewali benzynę, już palili, nie wiadomo było, co brać, bo jeszcze byliśmy w mieszkaniu, a już się paliło. Ja złapałem kanarka z klatką, z kanarkiem wyszedłem. Te wszystkie ulice, o których mówię, były pod skarpą, gdzie na skarpie była ulica Kolektorska. Na tej skarpie byli ułożeni Niemcy z karabinami do strzału, pilnowali, jak się to wszystko paliło. Nas wszystkich wysiedlili, wzięli nas na tę górkę. Jak się dokończyło palenie tych domów, to dopiero pomaszerowaliśmy.

  • Którędy? Dokąd?

Wysiedlono nas… Jeśli dobrze pamiętam, poprowadzono nas na Bemowo. Przez Bemowo, pamiętam jak dziś, taka nazwa była Chrzanów. Zaczęło się ściemniać. W Chrzanowie pola były, to były pola żyzne, gdzie rosły warzywa, pamiętam jak dziś. W samym środku tego pola stał jakiś murowany pałacyk. Nie wiem, czy on może nie stoi nawet dzisiaj, bo on w polu stał. Taki murowany, duży pałacyk stał. Tam nas skoszarowali. Przebyliśmy noc, rano znowu marsz z Chrzanowa do Włoch, do stacji we Włoszech. Prawdopodobnie miały przyjechać samochody, nas zabrać. Nie przyszły. Przepędzono nas na stację, że miał pociąg przyjść. Pociąg nie przyszedł, więc [pognali nas] z powrotem. Z powrotem to już nie pamiętam, ale chyba samochody podjechały albo pieszo.
Popędzono nas do Pruszkowa. W Pruszkowie były zakłady PKP, duże zakłady taboru kolejowego zbudowane z czerwonej cegły. Tam nas popędzili i przed bramą była selekcja. Kobiety, mężczyźni, młode kobiety, młodzi mężczyźni na jedną stronę, matki z dziećmi na drugą stronę i wszystkich do pomieszczeń taboru kolejowego. Tam były wielkie, wielkie hale, hangary, gdzie pociągi wjeżdżały. A tam już było masę ludzi, już była sodoma i gomora. Ludzie płakali, ludzie się chcieli wieszać, strasznie było. Przenocowaliśmy tam bodajże, jeśli dobrze pamiętam, [jedną] noc. Rano podstawili pociągi towarowe i nas w te pociągi wsadzili, eksportowali i tymi pociągami nas wieźli. Zawieźli nas, pociąg stanął. Stacja nieduża, marna stacja, przystanek Rozprza. Nawet mam artykuł, w którym coś piszą o Rozprzy, ale to jest bardzo mało, co w gazecie znalazłem.

  • W jakiej okolicy ta Rozprza jest?

To było za Piotrkowem. Ile kilometrów [nie wiem], w każdym bądź razie niedużo. Tam na miejscu stały wozy i chłopy zabierali każdą rodzinę do siebie. Widocznie z nakazu, bo przecież sami nie przyjechali. Zabierali, to byli ludzie ze wsi Witów. Witów to już był koło Sulejowa, jak Zalew Sulejowski. Niedaleko było do Sulejowa. Z tego terenu, gdzie byłem, czy wszystkich, to nie wiem, ale cała wieś była obsadzona właśnie tymi ludźmi, których wysiedlili z Gdańskiej, z Brochowskiej, Zabłocińskiej i tam nas osiedlili. Dali nam pokój niewyremontowany, na podłodze tylko takie deski leżały, które aby leżały. Podsufitka na strych sięgała, gdzie myszki sobie zaglądały, no i tam byliśmy do samego wyzwolenia. Nie wiem, czy ci gospodarze mieli nas żywić, czy nie, w każdym razie częściowo żywili, ale marnie. Trochę poprawiło się, że nas lepiej żywili, dopiero gdy pewnej nocy [zrobił się] straszliwy rumor. Okazało się, że partyzanci wozami podjechali po żywność. Tam był oddział taki jak od tych partyzantów. Ale czy to byli partyzanci? Oni się firmowali, że to partyzanci. Ale chyba partyzanci, bo tam była partyzantka […] Po tych „Jędrusiach”, oni coś tam przykazywali tym chłopom, zresztą całej wsi, żeby dobrze żywić tych ludzi z Warszawy, żeby nie umarli z głodu. Byliśmy tam do wyzwolenia.
  • Jak odbyło się wyzwolenie z kolei?

Pierwsze to przejechały czołgi ruskie. Drugie, ordynarne wojsko rosyjskie, ordynarne. Gwałcili, zabijali, strasznie było, straszna horda. Jeszcze zastali tam Niemców. Niemcy pochowali się w kopkach, jakieś siano było na polu. Ich wszystkich wygarniali i wszystkich za stodołami rozstrzeliwali. Ale co? Niektórych Niemców nie rozstrzelili. Okazuje się, że byli to Węgrzy, bo Węgrzy byli w niemieckim wojsku i tych Niemców nie rozstrzelano. Dopiero za tą rosyjską hordą wkroczyło polskie wojsko. No, wkroczyło, przeszło. Utworzyła się policja miejscowa, opaski zakładali, broni było sporo. Tak to wyglądało.

  • Kiedy pan wrócił do Warszawy?

Gdzieś na przełomie marca i kwietnia, w tym czasie.

  • Wcześnie.

Tak, wcześnie żeśmy wyruszyli. Jeszcze pamiętam śniegi padały, zimno było. A tu tak, ani w co ubrać się nie było, no bo jak nas wypędzili, to [wyszliśmy] tak jak się stało. Nic wziąć nie można było. Pamiętam mróz. Żeśmy jechali, to tu jechaliśmy, tu nas wysadzili, tu nas wygnali, nocować nikt nie chciał, ale jakoś dotarliśmy.

  • No dobrze. Jak pan wrócił, dom był spalony, tak?

Gdy wróciliśmy, dostaliśmy [kwaterę] właśnie u ojca siostry, która miała dom na Bielanach pod Wawrzyszowem. Ten dom nie był zajęty, tam miała lokum i nas ulokowała. A [nasz] dom był spalony, nic nie było. Jedno tylko co było, co znalazłem, to tablica z nazwą budynku, która w tej chwili wisi w Muzeum Powstania [Warszawskiego]. To [miałem na pamiątkę tylko] tę jedną tablicę, którą znalazłem i przechowywałem. […] Po drugie, co opowiadałem, że ten obraz ojca był, to zdjęcie. Żeśmy się trochę asekurowali, bo pod tym drewnianym budynkiem żeśmy wykopali dół, z mebli żeśmy zrobili ściany w tym dole i niektóre takie rzeczy żeśmy chowali w ten dół. Ale ten dół był rozgrzebany. Ktoś widocznie widział, wcześniej przyszedł i wszystko wygrzebał. Po wojnie ojca wywieźli do obozu… Ojciec był w Stutthofie.

  • Ale ojca wywieźli tam Niemcy?

Niemcy, z Pruszkowa od razu. Bo było tak jak mówiłem, na lewo i na prawo wszystkich i ojca wywieźli z Pruszkowa właśnie do Stutthofu. Brat wrócił, brat późno wrócił, bo miał obiekcje, czy wracać, czy nie wracać. On był akurat wywieziony do obozu jenieckiego, bo był w Armii Krajowej. Pracował tam bodajże w cukrowni i wrócił. Ale tam już było hasło, że: „Nie wracajcie do Polski, bo was zamkną”. Bo tak było, że akowców niektórych wsadzano do więzień, ale zdecydowali z kolegami, że wrócą i wrócili. Ale nigdzie się nie ujawniali, wyszli, nic nie brali, koce i inne dawali, nic się nie ujawniali, nic nie brali, wrócili i jakoś, odpukać, nikt ich nie prześladował.

  • Czym się pan zajmował po powrocie? Poszedł pan do pracy?

Na razie nie pracowałem. W 1947 roku zacząłem pracować.

  • A tych parę lat do 1947 roku?

Przy rodzicach byłem.

  • I szkoła?

Tak, koniec szkoły. Ale tak jak mówiłem Twardykus, ciotki, siostry ojca szwagier, miał konie, no to trochę z furmanami jeździłem. Bo on miał przedsiębiorstwo przewozowe konne, gdzie wywozili gruz, z całej Warszawy wywozili końmi gruz. Wtedy nie było innej możliwości. Wtedy się łopatami [wrzucało] i ten gruz się wywoziło.

  • Czy pan pamięta, czy te furmanki były już na gumowych kołach, czy jeszcze na żelaznych?

Na gumowych.

  • Już na gumowych?

Już na gumowych kołach. I tak się trochę tu [załapałem], trochę to. Wzięli mnie do murarki, tam był akurat murarz, który był majstrem. Ale jak ja na tę nogę [utykałem], to co ja mogłem w murarce pracować. A w 1947 roku poszedłem do pracy, taką pracę znalazłem u prywatnego właściciela, który miał prywatny zakład.

  • Co pan robił?

To była wytwórnia wyrobów srebrnych i walcownia metali.

  • To było na Marymoncie?

Nie, to było na ulicy Dobrej 12, to była jego własność, tego gospodarza i tam miał, zresztą też był fachowiec w tej dziedzinie. On to prowadził.

  • Mam nadzieję, że żadnych represji po powrocie do Warszawy pan nie odczuwał.

Nie, nie odczuwałem.

  • UB nigdy nie chodziło za panem?

Nie, nie chodziło UB.

  • Co się panu najbardziej utrwaliło w pamięci z tych okresów przed wojną, okupacja, Powstanie, po Powstaniu? Jakieś wspomnienie...

Wspomnienia, no to najgorszy był terror, łapanki bez przerwy. Nie można było nigdzie pójść. Człowiek był pod wrażeniem, że jak pójdę, to coś się stanie.

  • Czy miał pan jakieś dobre wspomnienia?

Te dobre wspomnienia, że cała rodzina przyjechała, zdrowa i cała.

  • Cała rodzina wróciła?

Raczej tak, ci którzy byli wysiedleni, co w obozach byli. Wszyscy jakoś, odpukać, wrócili. To była taka jedna kupka.

  • Czy może jest coś, co pan by chciał powiedzieć, o czym do tej pory nie mówiono albo my nie mówiliśmy, albo z tego, co ludzie rozmawiają ze sobą, co piszą rozmaite wspomnienia i nieporuszany był taki temat? Może pan coś takiego ma pan do powiedzenia?

… Nie, nic takiego nie pamiętam.

  • Najgorsze pana wspomnienie.

Najgorzej to mi utkwiło, jak nas wyrzucali i ten kanarek, tego kanarka wziąłem. To najgorzej bolało. Tak byłem przywiązany do tego ptaka, bo to był śpiewak dobry. Ten kanarek. Co zrobić z kanarkiem? Jedzenie było. Zostawiłem go na drzewie z otwartą klatką i to najgorzej mnie bolało, że musiałem go zostawić. Ale nie było innej rady, żeby go gdzieś nieść daleko. To tak jak mówiłem, że ci gospodarze nie bardzo nas karmili. Tam były dwie dziewczyny, jedna młodsza, druga starsza. Ta młodsza dostała wezwanie na okopy. Mówię do matki tak: „Tutaj może będą nas lepiej karmić – bo i siostra była z nami przecież – pójdę ja za nią na te okopy, chociaż z tą nogą pójdę tam na te okopy”. I poszedłem, zawieźli mnie za nią na okopy. Ile tam byłem? Tydzień? Bo to był już grudzień, już mrozy, po Bożym Narodzeniu. Na tą nogę kulałem, ta noga mnie ropiała. Był taki sanitariusz, po polsku mówił, ale czy to był Niemiec, czy nie. Mówię do niego, że jestem tak chory, czy nie dałoby rady mnie zwolnić z tych okopów. A on mówi: „No to trzeba do lekarza”. Pamiętam jak dziś, do tego lekarza, a to były okopy bodajże nad rzeką Pilicą i prowadzi mnie do lekarza. Doszliśmy do rzeki, tą rzeką był taki duży trakt, szliśmy w kierunku Sulejowa. Doszliśmy do Sulejowa i przy samej rzece stała przychodnia. On mnie tam wziął. Pan myśli, że on mnie tam wziął do lekarza? On wszedł do lekarza, wyszedł i mówi: „Nie, musisz pracować”. No i z powrotem. Ale co? Dzień drugi, coraz to zimniej, a to już po Bożym Narodzeniu. Z tej wsi przyjeżdżały furmankami podwody tak zwane, coś tam wozili. Z jednym się umówiłem, że chcę uciekać. Jeszcze byłem taki sprytny, chociaż z tą nogą. A te wozy wracały, zawsze już się tak ściemniało, one wracały jeden za drugim. Z jednym się umówiłem i on troszkę przyhamował, a ja z pewnego miejsca chap za te deski, na ten wóz i uciekłem. Zawiózł mnie do domu i już za jakiś czas, to był chyba już nawet koniec grudnia i za niedługo już wyzwolenie było. Tak że nie szukano mnie, a czy byłem tam zarejestrowany, to też nie wiem. To taka historia, którą się pamięta do dziś, taką ucieczkę. Byłem z tą [chorą] nogą, a jednak taki sprytny byłem jeszcze. […]

  • Co z nogą się stało? Co z nogą było?

Zapalenie stawu biodrowego było i to biodro, jak się noga ruszała w biodrze, to ropiało. Nie mogli dać rady, nie było takich… Ropiało, ropiało, musieli to zlikwidować, tę nogę wyżej umiejscowić. Ale co? Tutaj jak pisze z gazety, że tam niektórzy ludzie, że są jakieś… dramat wypędzonych, 615 kartek. Ale nie ma tu nic o tych właśnie z Gdańskiej. Jest tu jakaś osoba jedna, która na Pęcickiej mieszkała, to jest od Leśnej krótka uliczka. A przecież tam powinno być tyle nazwisk, które pamiętam przecież, sąsiadów. Sąsiedzi, to taki Surmak, Kropielnicka, Gutowska, Gołębiowska, Szulc i oni tam wszyscy byli. […]


Warszawa, 22 lipca 2009 roku
Rozmowę prowadził Mieczysław Rybicki
Zygmunt Kowalski Stopień: cywil Dzielnica: Marymont

Zobacz także

Nasz newsletter