Rock and roll 1944

Północ stolicy. Poprzemysłowa dzielnica, którą kiedyś nazywano Dzikim Zachodem Warszawy Jedna ze starych fabryk, których w tej okolicy nie uje, świeci z daleka. Ze wszystkich stron ciągną ku niej ludzie, niemal wszyscy młodsi ode mnie....

.
Północ stolicy. Poprzemysłowa dzielnica, którą kiedyś nazywano Dzikim Zachodem Warszawy Jedna ze starych fabryk, których w tej okolicy nie uje, świeci z daleka. Ze wszystkich stron ciągną ku niej ludzie, niemal wszyscy młodsi ode mnie.
W każdym europejskim mieście w takiej dzielnicy i w takich okolicznościach byłby klub; tłum zmierzałby na letnie party. Ale jesteśmy w naszym mieście. Ludzie nie suną na raye w postindustrialnych scenografiach, lecz do Muzeum Powstania Warszawskiego. Jest ciepła noc, 1 sierpnia.
To Muzeum to fenomen, jedyny historyczny monument, który młodzi ludzie kupili i uznali za swój; mogą tu przyjść w nocy, zamiast być na dyskotece. Taki jest też mit powstania owianego legendą insurekcji nastolatków. To jedyny młodzieżowy kawałek naszych dziejów, bijący niemal rockandrollową aurą. Powstanie jest żywe i jest cool, i nic dziwnego, że dziś najgłośniej śpiewają o nim nie chóry Wojska Polskiego, lecz hiphopowe składy i rockowe kapele. Na parkanie Muzeum pojawiają się murale współczesnych artystów. Zaczęło się od Dwurnika, w lipcu swoją rzecz namalowało Twożywo. Ta grapa to klasyka Warszawskiego street artu. Ich żywiołem jest kontestacja, ale powstanie to inna historia, która nie należy do systemu. Nie potrafię oprzeć się romantyce sierpniowej nocy i nie umiem oprzeć się grozie, kiedy myślę o rzezi i apokalipsie miasta, którą skończyła się ta najbardziej rockandrollowa insurekcja. Powstanie rzeczywiście jest nasze, chociaż wolałbym chyba, żeby było cudze.

Dziennik Polska Europa Świat Warszawa (08-08-2006)

Zobacz także

Nasz newsletter