Sten rdzewieje w magazynie

W najbliższych dniach władze miasta zdecydują o nowej lokalizacji Muzeum Powstania Warszawskiego. Wiele wskazuje na to, że będzie to podziemie gazowni na Woli. Z poprzedniej - w ruinach przy ul. Bielańskiej - po 20 latach starań zrezygnowano.

W zbudowaniu muzeum stale coś przeszkadzało. Z początku tworzyć je miała społeczna organizacja, ale władze powierzyły to państwowej instytucji. Wzniesienie siedziby obiecywało miasto, lecz prawo do wymarzonego przez kombatantów gruntu przy Bielańskiej miał ktoś inny. W końcu los muzeum oddano w ręce prywatnej spółki, ale to, co zbudowała, wszystkich oburzyło. Pamiątki w pudłach Muzeum właściwie istnieje. W 1983 r. powołał je wojskowy prezydent Warszawy gen. Mieczysław Dębicki. Zajmuje dwa pokoiki oraz ciasne magazyny przy Rynku Starego Miasta. Przechowuje 10 tys. eksponatów. Zatrudnia trzy osoby. Jest oddziałem Muzeum Historycznego m.st. Warszawy. Eksponatów przybywa, lecz żaden nie trafia na wystawę. Takowej muzeum nie posiada. Gdy pytam o ciekawsze obiekty, kierownik Izabella Maliszewska wymienia jednym tchem: - Największy zbiór plakatów powstańczych, karabin sten z tajnej wytwórni na Zamku Królewskim, niemiecki motocykl BMW, konserwy ze zrzutów... A od niedawna bardzo cenna powstańcza skrzynka na listy. Unikat! Na początek zbiórka O potrzebie stworzenia Muzeum Powstania kombatanci mówili jeszcze za Gomułki. W lipcu 1981 r. zawiązał się Społeczny Komitet Organizacyjny Muzeum Powstania Warszawskiego. Na jego czele stanął powstaniec Aleksander Żółkiewski, wówczas pracownik Ministerstwa Kultury i Sztuki. - Ruina Banku Polskiego przy Bielańskiej była najlepszym miejscem. To przecież jedna z najważniejszych powstańczych redut - mówi. Komitet zorganizował zbiórkę eksponatów. Powstańcze pamiątki były potem wystawiane w Podchorążówce i na Zamku Królewskim. 1 sierpnia 1981 r. pozostałości Banku Polskiego zostały wpisane do rejestru zabytków. Po ogłoszeniu stanu wojennego komitet działał, lecz pojawiła się konkurencja. Pod patronatem ZBOWiD-u w zakładach Norblina urządzono wystawę "63 dni Powstania Warszawskiego". - Władze naciskały, byśmy się przyłączyli do tej inicjatywy - wspomina Aleksander Żółkiewski. Niespodziewanie w grudniu 1982 r. ówczesny minister kultury Kazimierz Żygulski poparł ideę utworzenia Muzeum Powstania w ruinach przy Bielańskiej. Niechętny prezydent Dębicki w końcu się zgodził i 10 lutego 1983 r. wydał zarządzenie o utworzeniu muzeum, ale jako oddziału Muzeum Historycznego. - Wtedy nasza rola się skończyła. Chcieliśmy, by muzeum tworzone było przez organizację społeczną, a nie instytucję państwową. Rozwiązaliśmy komitet - mówi Aleksander Żółkiewski. Decyzje i konkursy Potem wokół muzeum działo się dużo, ale nie stało się nic. Nie rozpoczęto budowy, bo teren i budynki przy Bielańskiej zajęte były przez Polcolor, producenta m.in. noktowizorów dla wojska, a ten za nic w świecie nie chciał się wynieść. W 1986 r. SARP zorganizował konkurs na projekt siedziby muzeum. Wygrała koncepcja Konrada Kuczy-Kuczyńskiego i Andrzeja Miklaszewskiego. Sale ekspozycyjne i pracownie miały znajdować się w niskim budynku ukrytym za zachowanymi ruinami banku. Cztery lata później ci sami architekci przygotowali następny projekt. Niski budynek zastąpili wysoką szklaną bryłą biurowca z salami ekspozycyjnymi na dole. Jednak nikt nie miał pieniędzy na inwestycję. A szukanie komercyjnego partnera kończyło się zawsze pytaniem: do kogo należy grunt? Uwłaszczenie Teren należał do państwa i wciąż władał nim Polcolor. W 1992 r. z mocy ustawy o gospodarce nieruchomościami wojewoda Bogdan Jastrzębski przekazał firmie grunt w wieczyste użytkowanie, zaś budynki - na własność. Polcolor miał zapłacić za to 4,5 mld starych złotych. - To była niewybaczalna lekkomyślność. W akcie notarialnym nie zastrzeżono, że ma tu być muzeum - wytyka Andrzej Urbański, obecny wiceprezydent Warszawy, od niedawna zajmujący się tą sprawą. Jerzy Pindelski, wówczas dyrektor wydziału geodezji urzędu wojewódzkiego: - Takie jest prawo: przedsiębiorstwo państwowe zajmujące jakiś grunt zostało na nim uwłaszczone. Nie wszystko jednak było w porządku. Na uwłaszczenie działki z zabytkowymi ruinami musiał zgodzić się minister kultury, a nikt nie spytał go o zdanie. Min. Kazimierz Dejmek odwołał się do sądu. Ten uznał jego racje, lecz decyzji wojewody nie uchylił. Rok później Polcolor wystawił wszystko na sprzedaż. Nieruchomość za 45 mld starych złotych kupiła spółka Reduta. Od tamtej pory karty rozdawał ekstrawagancki biznesmen Antoni Feldon. Patriotyczny gest Mówi o sobie "warszawiak z dziada pradziada". W czasach PRL-u na blisko 20 lat wyjechał do Niemiec, gdzie - jak twierdzi - ma udziały w wielu firmach. Na kupno Bielańskiej wziął kredyt. Na gruzach banku miał stanąć budynek biurowo-bankowy. Dziś prezes Feldon twierdzi, że nie miał wtedy pojęcia o planach ulokowania tu Muzeum Powstania. Zwracam uwagę: - W planie zagospodarowania Śródmieścia jest zapis: "Zalecenia: budowa na terenie przy ul. Bielańskiej 10 Muzeum Powstania Warszawskiego lub obiektu administracyjno-usługowego wykorzystującego istniejące urządzenia podziemne banku". - "Lub" to nie znaczy "i" - odpowiada. - Jeśli ktoś komuś coś obiecał, to niech się teraz rozliczy. Tylko dlaczego ma za to odpowiadać prywatny inwestor, który zgodnie z prawem kupił grunt? - rozkłada ręce Antoni Feldon. W 1994 r. z szefem Reduty dogadał się burmistrz Śródmieścia Jan Rutkiewicz. Prezes zgodził się przeznaczyć ok. 3,5 tys. m kw. swego przyszłego biurowca na potrzeby muzeum. Na budowę tego fragmentu inwestycji rada dzielnicy Śródmieście zarezerwowała 80 mld starych złotych. - Był to z mojej strony patriotyczny gest. Mogłem na to nie pójść, bo Bielańska to moja własność, ale powstanie dużo dla mnie znaczy - mówi Antoni Feldon. Budowa bez pieniędzy Projekt budynku zamówił u Michała Borowskiego, architekta długie lata pracującego w Szwecji, który właśnie otworzył biuro w Warszawie. O zaprojektowanie samej części muzealnej - na parterze i w piwnicy kompleksu z wejściem w narożniku al. "Solidarności" i ul. Bielańskiej - prezes Reduty poprosił Konrada Kuczę-Kuczyńskiego i Andrzeja Miklaszewskiego. W 50. rocznicę wybuchu powstania wmurowano kamień węgielny. Antoni Feldon nie ukrywa, że w tamtym czasie nie miał pieniędzy na rozpoczęcie inwestycji. Sytuacja stała się jeszcze trudniejsza, gdy 80 mld starych złotych na muzeum prezydent miasta Stanisław Wyganowski wydał na budowę metra. Sprawą zajął się wicewojewoda Zdzisław Tokarski. Zaproponował Antoniemu Feldonowi umowę: Reduta za swoje fundusze wybuduje i odda skarbowi państwa muzeum w stanie surowym zamkniętym (jako dolną część biurowca), a w zamian dostanie na własność (a nie jak dotychczas w użytkowanie wieczyste) grunt przy Bielańskiej. Reducie odpadłaby wówczas opłata ok. 20 tys. zł rocznie z tytułu dzierżawy. Zamiana miała nastąpić do końca 1999 r. W lutym 1996 r. Tokarski i Feldon podpisali akt notarialny. Muzeum tak, ale w innym miejscu Jeszcze w tym samym roku Reduta dostała pozwolenie na budowę. Jednak poza porządkowaniem terenu i rozbiórką fragmentów starego muru nie widać było żadnych robót. Mijały miesiące, rok, dwa lata, trzy lata. Prezes Feldon uspokajał, zapewniał, że termin wykonania pomieszczeń muzeum w stanie surowym nie przekroczy 1999 r. Szukał partnerów do inwestycji. W końcu zaproponował inne wyjście: przeniesienie przyszłego muzeum z narożnika al. "Solidarności" i ul. Bielańskiej do najlepiej zachowanego fragmentu budynku u zbiegu Bielańskiej i Daniłowiczowskiej. Wystarczyło go tylko nadbudować, przykryć dachem i wylać stropy. Do pomysłu przekonał Związek Powstańców i Muzeum Historyczne. - Liczyliśmy, że to przybliży oddanie naszej siedziby - mówi Stanisław Maliszewski z Muzeum Powstania Warszawskiego. W lecie 1999 r. powstańcy i muzealnicy zaakceptowali przedstawiony wstępny projekt gmachu. Inny niż na rysunku Budowa ruszyła we wrześniu 1999 r. W grudniu Reduta urządziła wiechę na nieukończonym gmachu. Zaproszeni na nią kombatanci i pracownicy muzeum byli zaskoczeni wyglądem budynku. - Na rysunkach przedstawiał się dobrze, a w rzeczywistości inaczej. Elewacja miała być u góry przeszklona, wewnątrz pomieszczenia wyższe - mówi Stanisław Maliszewski. - Pan Feldon używał pięknych słów, obiecywał wspaniały budynek. Daliśmy się oczarować - przyznaje Zbigniew Ścibor-Rylski, prezes Związku Powstańców Warszawskich. Michał Borowski twierdzi, że dokonane zmiany były w gruncie rzeczy mało istotne. - Na taki układ pięter zgodziło się kierownictwo muzeum - zaznacza. W kwietniu 2000 r. dyrektor Muzeum Historycznego powołał Społeczną Komisję ds. Muzeum Powstania Warszawskiego. Znalazł się w niej architekt Jacek Cydzik, akowiec po wojnie zaangażowany w odbudowę warszawskich zabytków. Przedstawił listę zastrzeżeń do budynku: granica działki biegnie po obrysie gmachu, co nie zapewnia dostępu do obiektu; wysokość pomieszczeń górnych kondygnacji sztucznie zmniejszona do 2,8-3 m nie odpowiada wymogom ekspozycji i zaplecza muzealnego; węzły sanitarne tylko w podziemiu i na ostatniej kondygnacji; przewidziana w projekcie jedna winda to zdecydowanie za mało. Michał Borowski broni swego projektu: - Do budynku jest dostęp przez teren publiczny od ulicy i od podwórza. Wyższe kondygnacje mają wysokości standardowe dla pomieszczeń biurowych i strychu technicznego. Co do węzłów sanitarnych, kto widział muzeum z toaletami na każdym piętrze. A jedna winda dla niepełnosprawnych w zupełności wystarczy. Architekci Kucza-Kuczyński i Miklaszewski wycofali się ze współpracy z Feldonem i Borowskim. - Dla nas ten budynek to po prostu przekręt. Postawiono go bez żadnej analizy potrzeb przyszłego muzeum. Zrobiono niskie pomieszczenia, by uzyskać jak największą powierzchnię - mówi prof. Kucza-Kuczyński. - Mój projekt jest niesłychanie przemyślany, nie ma w nim rzeczy przypadkowych - przekonuje Michał Borowski i wylicza, co miałoby się znaleźć na każdej kondygnacji: - Na parterze wielka hala o wysokości 6 m 40 cm. Można tu bez problemu urządzać pokazy audiowizualne. Pierwsze i drugie piętro mają po 3 m 30 cm i one wystarczą na ekspozycję. Dwie następne kondygnacje są niższe, ale tu będą tylko biura i pomieszczenia techniczne. Czego więcej potrzeba? Niejasny akt Wojewoda Antoni Pietkiewicz nie odebrał budynku i zagroził karą 2 mln zł. - Reduta nie wywiązała się z aktu notarialnego i nie ukończyła stanu surowego zamkniętego. Nie ma drzwi, okien, instalacji... - mówi Paweł Poncyljusz, dziś poseł PiS, przed laty doradca Pietkiewicza. Michał Borowski powołuje się na akt notarialny, gdzie nie było wyraźnie napisane, do kiedy stan surowy zamknięty powinien być gotowy, a jedynie, że do końca 1999 r. trzeba podpisać umowę zamiany. - Można się było zamienić, bo budynek już stał. Do wykonania stanu surowego zamkniętego pozostały nam raptem trzy, cztery miesiące. Nie wiem, dlaczego wojewoda tego nie przyjął - twierdzi. Paweł Poncyljusz potwierdza, że akt notarialny z 1996 r. nie jest jasno sformułowany. - Jednak uczciwy inwestor zrozumiałby, że do terminu zamiany, czyli do końca 1999 r. miał być stan surowy - zaznacza. W maju 2000 r. pod naciskiem kombatantów wojewoda Pietkiewicz zdecydował się jednak sfinalizować umowę z Redutą. Lecz Feldon nie chciał się już zamieniać. Teren przy Bielańskiej wynajął na parking. Na niedoszłym muzeum zawiesił płachtę z informacją o biurach do wynajęcia. Chętnych nie znalazł do dziś. Pozostał za to z niezapłaconym długiem wobec wykonawcy prac - Budimeksu SA. Firma wystąpiła do sądu. Tuż przed ostatnimi wyborami samorządowymi poprzedni prezydent stolicy Wojciech Kozak zaproponował, by władze Warszawy odkupiły budynek przy Bielańskiej, doprowadziły inwestycję do końca i urządziły ekspozycję. Kilkakrotnie rozmawiał z Antonim Feldonem. Rozmowy były bezowocne. Prezydent oferował 11 mln zł, prezes Reduty chciał dwa razy tyle, jak za wykończony biurowiec o wysokim standardzie. Gdy w listopadzie Kozak spotkał się z kombatantami, wszyscy byli zgodni: trzeba szukać dla muzeum innej lokalizacji. Padła propozycja - gazownia na Woli. Trzeba już zaczynać prace Dwie wielkie obudowy zbiorników gazu wyglądają imponująco. W jednym z nich Andrzej Wajda zamierza ulokować instalację pt. "Panorama Powstania Warszawskiego". Chcąc tu teraz urządzić muzeum, znów trzeba pertraktować z prywatnym właścicielem - firmą Juma. Podjęło się tego miasto. - Właściciel obiecał, że nieodpłatnie użyczy powierzchnię. Uzgadniamy szczegóły. Mamy akceptację środowisk kombatanckich i zabezpieczone na ten rok w budżecie 11 mln zł na budowę - mówi wiceprezydent Andrzej Urbański. - 1 sierpnia 2004 r. Muzeum Powstania Warszawskiego musi zostać otwarte. Architekci Kucza-Kuczyński i Miklaszewski pokazują wstępne szkice muzeum w gazowni. Ośmiometrowej głębokości podziemia rotundy chcą podzielić na dwie kondygnacje: niższą - wyłącznie ekspozycyjną, i wyższą - z biurami i pracowniami. Osiągnęliby w ten sposób ok. 3 tys. m kw. powierzchni użytkowej. - Technicznie jest to do zrobienia - zapewnia prof. Kucza-Kuczyński. Jan Kurowski, pełnomocnik prezydenta ds. Muzeum Powstania, jest ostrożny: - Jeszcze oglądamy inne obiekty. Gazownia jest jednym z pięciu kandydatów - mówi. Zdradza, że w grę wchodzi jeszcze Pawiak, dwa obiekty należące do miasta i budynek Reduty przy Bielańskiej. - Kończę przygotowywać materiał o każdym z nich. Żadnego nie wykluczam. Prezydenci podejmą decyzję w nadchodzącym tygodniu. Żeby zdążyć na 60. rocznicę powstania, trzeba już zaczynać prace. [-] [Podpis pod fot.] Ruiny przedwojennego Banku Polskiego z nadbudową według projektu Michała Borowskiego WAW

Zobacz także

Nasz newsletter