W muzeum jak na filmie akcji

OZON: Na czele Muzeum Powstania Warszawskiego stoją osoby trzydziestoparoletnie. Skąd wzięło się wasze zainteresowanie historią? Jan Ołdakowski: W czasie studiów na polonistyce w latach 90. obserwowałem obśmiewanie wielu mitów historii Pol...

.
OZON: Na czele Muzeum Powstania Warszawskiego stoją osoby trzydziestoparoletnie. Skąd wzięło się wasze zainteresowanie historią?
Jan Ołdakowski: W czasie studiów na polonistyce w latach 90. obserwowałem obśmiewanie wielu mitów historii Polski przez największe gwiazdy akademickie. Robili to niemal wszyscy znani profesorowie, może z wyjątkiem Andrzeja Mencwela. To było dość szokujące doświadczenie: odwołujemy się do tradycji, ale po to, by ją wyśmiać. Przeszłość przedstawiana była jako przeszkoda dla modernizacji społeczeństwa. Nie było miejsca na poważną refleksję. Widziałem też odrzucenie patriotyzmu, wstręt do flagi, symboliki narodowej. Pewnie można to tłumaczyć jako odreagowanie komuny, kiedy flaga była symbolem systemu. Uważałem jednak, że przez takie obśmiewanie tracimy coś bardzo istotnego. Mówiono wtedy, że przegraliśmy bitwę o pamięć. - Bardziej bitwę o język. Historia pisana była ciężkim językiem, utrudniającym recepcję ważnych treści przez młodzież. Brakowało takiego mówienia o historii, które by godziło szacunek dla przeszłości z byciem człowiekiem nowoczesnym. W latach 90. liberalne media wręcz lansowały tezę, że za mówieniem dobrze o historii Polski słychać stukot podkutych butów brunatnych falang.
Trzeba, więc było zmienić język. - W ogóle sposób komunikowania się z otoczeniem. Nie działały już rytuały z dawnych czasów, np. złożenie wieńców przy grobach czy salut sztandarami, bo były one coraz mniej zrozumiałe dla młodzieży. Należało zbudować nowy pomost, Skąd czerpaliście pozytywne wzorce? - Byliśmy w USA. Podobało nam się tam przeżywanie patriotyzmu. I na poważnie, i na wesoło. I uroczysta parada, i wspólny posiłek na trawniku. Święto jest tam okazją do spotkania się. W Polsce tego nie było - poza kilkoma wizytami Ojca Świętego. Z kolei na Węgrzech wrażenie zrobił na nas Dom Terroru w Budapeszcie, czyli muzeum stawiające znak równości między totalitaryzmami: nazistowskim i komunistycznym. Muzeum powstało w budynku, gdzie znajdowała się najpierw mordownia faszystowska, a potem komunistyczna. Ludzie rozpływali się tam bez śladu. I to dosłownie - widzieliśmy wanny z kwasem, w których rozpuszczano więźniów reżimu. Ciarki przechodziły mi po plecach, gdy bardzo powoli zjeżdżałem windą do celi śmierci, a na plazmowym telewizorze oprawca opowiadał beznamiętnym głosem o tym, jak znęcał się nad więźniami. To pokazało mi, że, aby dotrzeć z historią do człowieka, trzeba nim potrząsnąć. To jest tak, jak w kinie. W kinie historia opowiadana jest przez człowieka i dociera przez emocje. Pobyt w muzeum trwa tyle, ile film w kinie, około dwóch godzin. Chcieliśmy uchwycić to, co sprawia, że człowiek wychodzi z kina zafascynowany. Aby przenieść to do muzeum. To jedyne takie multimedialne muzeum w Polsce. - Postanowiliśmy zniszczyć stereotyp muzeum, gdzie wszystko jest sztywne, poukładane, pachnie kurzem i niczego nie wolno dotykać. U nas jest inaczej. Cała ekspozycja jest tak pomyślana, żeby wzbudzić u widza jak najwięcej emocji i wciągnąć go w interakcję. Niech dotyka, pochyłu się, nasłuchuje. Niech się zaangażuje. Czy dzięki temu nareszcie udało się dotrzeć z przekazem historycznym do młodego pokolenia? - Myślę, że tak, bo nie mówimy patetycznie o martyrologii, ale pokazujemy historię przez pryzmat losów młodych ludzi i ich życiowych wyborów. Bardzo mnie wzruszyło, kiedy 1 sierpnia o godzinie 17.00 niemal cała Warszawa zamarła. Wcześniej młodzi ludzie chcieli się wymigiwać od spotkań z powstańcami. Dzisiaj sami do nich przychodzą, pytają, jak było. Powstańcy opowiadali mi o tylu wielokrotnie. Umiera stereotyp, że kiedy ktoś zacznie skandować „Polska”, to zaraz potem zacznie wykluczać z niej „innych”. Na koncercie grupy Lao Che poświęconym powstaniu młodzież tańczyła pod sceną pogo, ale wszyscy skandowali „Polska” i śpiewali „Pałacyk Michla”. Nie było agresji, nie było alkoholu. Im dalej od sceny, tym panował bardziej piknikowy nastrój. Rocznica powstania stała się okazją do bycia razem, do przeżywania tego wydarzenia we wspólnocie. Kiedy ogłosiliśmy naszą pierwszą akcję - zbierania pamiątek - zgłosiło się cztery tysiące osób. Nie wiem, czy istnieje druga instytucja, która utrzymuje tak rozbudowany wolontariat jak my. W tym sensie odnoszę wrażenie, że muzeum stało się wspólną sprawą warszawiaków.
O nowym sposobie opowiadania historii z dyrektorem Muzeum rozmawia Grzegorz Górny.



Ozon (10-11-2005)

Zobacz także

Nasz newsletter