Żołnierz, wygnaniec, zwycięzca

Do Muzeum Powstania Warszawskiego pojechał Nowak - jak sam powiedział - "przejrzeć się w lustrze historii"

Do Muzeum Powstania Warszawskiego pojechał Nowak - jak sam powiedział - "przejrzeć się w lustrze historii".
W dzieciństwie marzył o powtórzeniu czynów Romualda Traugutta. Miał zostać naukowcem, ale oszalały wiek XX popchnął go do walki i na wygnanie. Jednak w przeciwieństwie do Traugutta dane mu było doczekać wolnej Polski i wielkiego uznania Fragmenty książki o Janie Nowaku-Jeziorańskim Powstanie Warszawskie jak wulkan Sobota 29 lipca 1944 r. to szczytowy moment kurierskiej misji Nowaka. Wtedy to dociera do Komendy Głównej AK. Za stołem w mieszkaniu przy ul. Śliskiej 6 w Warszawie siedzą gen. Komorowski "Bór", gen. Pełczyński "Grzegorz", płk Rzepecki "Prezes", płk Bokszczanin "Sęk" i mjr Karasiówna "Haka". Od kilku dni trwa mobilizacja oddziałów AK. Miasto przypomina wrzący kocioł. W mieszkaniach i na klatkach schodowych zbierają się młodzi ludzie, żołnierze AK. Na ulicach dochodzi do spontanicznych napadów na niemieckie patrole w celu zdobycia broni. Niemcy wzywają ludność cywilną - sto tysięcy mężczyzn - do stawienia się na rogatkach miasta w celu kopania rowów przeciwczołgowych. Co rusz do mieszkania wpadają łącznicy z meldunkami o nadciągającej na Pragę Armii Czerwonej. I oto do tej beczki prochu na trzy dni przed powstańczym zrywem Warszawy przyjeżdża emisariusz, który zamiast konkretnych rozkazów i instrukcji od Naczelnego Wodza przywozi jego analizy. Nowak powtarzać musi jakieś wariantowe spekulacje gen. Sosnkowskiego, który uciekając przed koniecznością podejmowania jakichkolwiek decyzji, zadekował się gdzieś we Włoszech i nie odpowiada nawet na wezwania Prezydenta i Premiera, by natychmiast wracał do Londynu. Sytuacja jest tyleż groteskowa, co dramatyczna. W żarna historii wpadł Bogu ducha winny kurier. Po kilku zdaniach streszczających wywody Naczelnego Wodza "Bór" przerywa Nowakowi lekceważącym machnięciem ręki: - Panie, my to wszystko znamy już z depesz. O wiele ważniejsze jest to, co Nowak ma do powiedzenia o sytuacji politycznej, w jakiej znalazła się Polska. Miarę dramatu dopełnia to, że cokolwiek Nowak by powiedział, nie jest w stanie odwrócić tragicznego biegu zdarzeń. Komenda AK nie zastanawia się bowiem, czy rozpoczynać Powstanie, lecz kiedy je rozpocząć. Relacja Nowaka staje się "akademickim wykładem" w obliczu spływających na sztabowy stół meldunków, że Rosjan widziano w Falenicy, Otwocku, Garwolinie, że niemieccy saperzy kombinują coś przy mostach. Nowak nie pozostawia złudzeń. Mówi, że strefy wpływów w Europie wielka trójka ustanowiła już 2 listopada 1943 na konferencji w Moskwie, że wprawdzie premier Mikołajczyk pojechał do stolicy ZSRR negocjować ze Stalinem, ale nic z tego nie wyniknie, że z punktu widzenia wojskowego nie możemy liczyć na żadne masowe zrzuty broni i sprzętu, a tym bardziej na desant Brygady Spadochronowej gen. Sosabowskiego, że "Burza" w Warszawie jako demonstracja polityczno-wojskowa nie będzie miała żadnego wpływu na politykę sojuszników, a jeśli chodzi o opinię publiczną na Zachodzie, to będzie to burza w szklance wody. Konkluzja meldunku dla "Bora" była oczywista: "Czeka nas tu okupacja sowiecka, a tym samym faktyczna utrata niepodległości. Rosjanie będą się tu rządzili, jak chcą". W 60 lat później, gdy jedziemy razem samochodem na wizytę do otwartego właśnie na Woli Muzeum Powstania Warszawskiego, pytam go o tamten moment. Co pan czuł wtedy na Śliskiej? Co pan myślał? - dopytuję z tylnego siedzenia samochodu. - Wie pan, starałem się opanować, by rozmówcy widzieli, że jestem obiektywnym świadkiem, który za jedyny swój cel i ambicję uważa wierne odtworzenie tego, co mu przekazano i co widział na własne oczy. Ale to wszystko było za późno. Zresztą po wojnie obaj moi rozmówcy - i Komorowski, i Pełczyński - mówili: - Przyjechał pan za późno! Gdyby pan przybył w połowie miesiąca, to - i tutaj obaj się różnili: Pełczyński potwierdził, że nic nie zdołałoby odwołać decyzji - tylko wyraźny rozkaz Naczelnego Wodza. A Komorowski "Bór" mówił: - Kto wie? Na pewno bralibyśmy pod uwagę to, co miał pan do powiedzenia, gdyby przybył pan choć o tydzień wcześniej. Po powrocie do Warszawy w ostatnich dniach lipca 1944 Nowak odnajduje w dobrym zdrowiu łączniczkę BIP "Gretę", która wpadła mu w oko jeszcze przed wyjazdem do Londynu. "Greta" wcisnęła mu przed wyjazdem w podszewkę kapelusza pasemko papieru. Było tam napisane: "Będę na ciebie czekała". Czekała. Odnalazł także mamę, brata i ukochanego jamnika Robaka. Kończy się konspiracja. I oto chłodny i racjonalny Nowak ulega euforii nadchodzącej insurekcji. Ma ten jeden jedyny dzień w życiu, o którym marzyło młode pokolenie międzywojennego dwudziestolecia zapatrzone w czyny porucznika Piotra Wysockiego, gen. Ignacego Prądzyńskiego, Romualda Traugutta czy Mariana Langiewicza. "Ktoś głośno powiada, że jestem skoczkiem dopiero co przybyłym z Londynu - wspomina w "Kurierze". - Wśród zebranych, zwłaszcza wśród naszej zbrojnej eskorty, wywołuje to sensację. Patrzą na mnie jak na nadprzyrodzone zjawisko. Zasypany zostaję pytaniami, kiedy skończy się ta wojna, kiedy przyjdą Anglicy czy Amerykanie. Czy będzie desant w Warszawie? Kłamię jak z nut. W tym momencie i nastroju za skarby świata nie zdobyłbym się na słowo prawdy". Nowaka niesie fala narodowego zrywu, ogarnia go uniesienie, jakiego nie doznał nigdy przedtem i nigdy później. Za tę jedną chwilę oddałby życie. Znów byliśmy wolni - na tym wyrwanym okupantowi skrawku ziemi. Nowak choć na chwilę chce zapomnieć, że Powstanie nie ma żadnej gwarancji pomocy i że będzie dla sprzymierzonych tylko kolejnym polskim kłopotem. Jego wiedza wyniesiona z Londynu, kontakty i znajomość anglosaskiej mentalności okażą się przydatne w uruchamianym właśnie powstańczym Radiu Błyskawica. Nowak odpowiedzialny będzie za redakcję audycji w języku angielskim. Mała stuwatowa radiostacja przez tydzień nadawała w próżnię, zanim brytyjskie stacje nasłuchowe odnalazły zagubiony w eterze sygnał, a nadajniki wielkiej mocy wyemitowały do kraju audycje walczącej Warszawy. Błyskawica oprócz serwisów informacyjnych nadawała też apele adresowane do konkretnych wpływowych osób z brytyjskiego establishmentu w nadziei, że ich interwencje przyczynią się do zwiększenia Powstaniu pomocy i wyczulą międzynarodową opinię publiczną na sprawę Polski. Radiostacja Błyskawica, ta mała brzęcząca pszczółka, potwierdziła w Nowaku fascynację radiem jako nowoczesnym środkiem walki. Pod wpływem tych doświadczeń Nowak z dobrym skutkiem starać się będzie o stanowisko dyrektora rozgłośni polskiej Radia Wolna Europa. Nowak, choć nosił ze sobą prawdziwy pistolet, praktycznie nie wyciągał go z kabury. - Dziwny z pana żołnierz, nie musiał pan strzelać? - pytam przekornie. - Tak się złożyło, że nie musiałem. - Pewnie by pan to źle znosił, gdyby musiał strzelać do człowieka? - Ależ skądże - oponuje stanowczo Nowak. - Nie miałbym żadnych wahań, by kropnąć jakiegoś Szwaba! Do Muzeum Powstania Warszawskiego pojechał Nowak - jak sam powiedział - "przejrzeć się w lustrze historii. Dla 90- -letniego człowieka poruszającego się na wózku był to wielki wysiłek. W muzealnych salach, na schodach, w pasażach kłębiła się szkolna młodzież. Nowak przyjęty został z honorami. Oprowadzany przez dyrektora placówki mijał jedne za drugim eksponaty z czasów walczącej Warszawy. Sala po sali, rekwizyt po rekwizycie jak kartki w powstańczym kalendarzu przesuwały się wywołane z przeszłości epizody: rzeź mieszkańców Woli, atak na budynek Pasty, pierwsze zrzuty, ewakuacja kanałami. Zdjęcie ze ślubu roześmianej powstańczej pary wywołuje pełne żalu westchnienie: - Nasza fotografia się nie zachowała. Był 7 września, późne popołudnie. Wiadomość, że skoczek żeni się z łączniczką, rozeszła się błyskawicznie. Kaplica Przytulisko przy ul. Wilczej 9 była wypełniona po brzegi. Niemcy siedzieli 300 m dalej w Alejach Ujazdowskich. Młodej parze pod butami chrzęściło szkło z powybijanych szyb i witraży. Już było wiadomo, że Powstanie skończy się klęską. Nie było wiadomo tylko, czy zdołają je przeżyć. Dlatego choć Jadwiga Wolska "Greta" i Zdzisław Jeziorański "Jan Nowak" zaręczyli się niedawno, bo 17 sierpnia, w dniu śmierci "Julii", siostry "Grety", łączniczki AK, postanowili nie czekać i pobrać się, "póki jeszcze są księża i kaplice". W dniu zaręczyn nie mieli pierścionków, więc wymienili się zegarkami, teraz wkładali sobie na palce dwie miedziane obrączki, które "Greta" zdobyła w zamian za puszkę konserw z lotniczego zrzutu. Panna młoda trzymała w dłoniach petunie, które Nowak wypatrzył na balkonie trzeciego piętra. Oto jedna z kartek zerwana w Muzeum Powstania: 30 sierpnia "Dowództwo AK na Starym Mieście w porozumieniu z Komendantem Okręgu Warszawskiego AK, płk. Antonim Chruścielem >>Monterem<< decyduje się ostatecznie na ewakuację załogi Starówki do Śródmieścia. Wieczorem oddziały powstańcze przegrupowują się i przygotowują do przebicia z ul. Bielańskiej w kierunku Hal Mirowskich i pl. Żelaznej Bramy. Atak ma być wsparty równoczesnym natarciem oddziałów śródmiejskich z Grzybowskiej i Królewskiej. Akcja ta ma na celu utworzenie >>korytarza<< umożliwiającego całkowitą ewakuację rannych i ludności cywilnej Śródmieścia". Tego tragicznego dnia Nowak jako sprawozdawca rozgłośni Błyskawica towarzyszyć będzie "Monterowi" podczas operacji torowania korytarza ze Starego Miasta do Śródmieścia. Pozostawi to w jego pamięci niezatarty ślad i wstrząsający opis - dla mnie najbardziej poruszające świadectwo powstańczych walk, jakie kiedykolwiek czytałem. Opis, który ukazuje bezprecedensową gotowość do składania przez pokolenie Kolumbów ofiary z włas- nego życia. Opis, który być może wbrew woli autora stawiać musi pytania o sens ofiary złożonej przez bojowników AK, o odpowiedzialność dowódcy za swych podkomendnych i granice posłuszeństwa szaleńczym rozkazom: "Gdy od ponad pół godziny tamci ze Starego Miasta wiążą siły nieprzyjaciela, ci od strony Hal Mirowskich najwyraźniej nie mogą się przebić. Natarcie utknęło. Poirytowany >>Monter<< zjawia się na pierwszej linii frontu. Melduje się dowódca plutonu por. >>Janusz<>Monter<>Janusz<>Janusza<>Montera<< i szepce: - Rozkaz wykonałem, panie pułkowniku... Umarł w pół godziny później z upływu krwi. (...) Nad ranem pułkownik zarządził powrót oddziałów na stanowiska wyjściowe. Zginęło tej nocy około stu młodych ludzi. Około stu pięćdziesięciu było rannych, w tym wielu ciężko". Cała ta straszliwa masakra okazała się później zupełnie niepotrzebna. W ciągu następnych dwóch dni wszystko, co ocalało z oddziałów "Wachnowskiego" na Starówce, wycofało się kanałami do Śródmieścia. Jeden oddział cudem przemknął się niepostrzeżenie przez Ogród Saski. Dyskusja na temat zasadności Powstania rozpoczęła się jeszcze przed jego wybuchem i prawdopodobnie nigdy się nie skończy. Jeszcze 29 lipca 1944 "Teresa", łączniczka Komendanta Głównego, wioząc Nowaka na spotkanie ze sztabem AK, mówiła: "W panu ostatnia nadzieja. Może pan ich przekona, może pan im wyperswaduje, żeby tego nie robili", ale było to odosobnione zdanie wobec wszechobecnego entuzjazmu. A jaki jest rzeczywisty stosunek samego Nowaka do decyzji o rozpoczęciu Powstania? On sam nigdy nie wypowiedział o niej jednego krytycznego zdania, ale przekaz płynący z kart "Kuriera z Warszawy" nie jest jednoznaczny. Autor mówił: cokolwiek się w Warszawie stanie, los Polski jest już przesądzony. Skoro tak, to w imię czego ta ofiara? - Czy nie jest więc tak, że jest pan jednocześnie stronnikiem dwóch przeciwstawnych racji? Pierwszej dla szerokiego ogółu: Powstanie Warszawskie nie mogło nie wybuchnąć. Racja druga, płynąca z pana realizmu politycznego, że absurdem jest rzucanie na szaniec całego miasta i 200 tys. ludzkich istnień w beznadziejnej walce z Niemcami, którzy i tak nieuchronnie przegrają tę wojnę. - Hołdowałem tylko tej pierwszej racji. Tylko ona jest autentyczna. - Szczerze, z ręką na sercu? - Szczerze, z ręką na sercu. Nowak w swych licznych tekstach i wypowiedziach nigdy nie potępił i nie skrytykował przywódców politycznych i wojskowych za decyzję o rozpoczęciu Powstania. Przyjął, że inaczej po prostu być nie mogło, i skoncentrował się na demaskowaniu wiarołomnej postawy Stalina oraz wykazywaniu pozytywnych długofalowych skutków warszawskiego zrywu. Przyjął więc punkt widzenia charakterystyczny dla środowiska wyższych oficerów AK i delegata rządu, którzy podejmowali decyzję o Powstaniu i którzy później jej bronili. Co do skutków Powstania, Nowak uważa - z czym trudno się nie zgodzić - że "w sensie doraźnym nie wywarło ono żadnego wpływu na politykę sojuszników zachodnich szukających porozumienia z Sowietami kosztem daleko idących ustępstw". A wszelkie rachuby, że Powstanie może stać się demonstracją polityczną, "wypływały ze złudzeń i fałszywej oceny polityki aliantów". Inaczej ocenia Nowak skutki długofalowe, stąd płynie konkluzja, że walka nie była daremna. Jakie to skutki? O jednym wzmiankował już w rozmowie przytoczonej powyżej: Powstanie opóźniło sowiecką ofensywę na Berlin o pół roku, co w konsekwencji postawiło żelazną kurtynę na Łabie, a nie na Renie, a sprawę Berlina uczyniło katalizatorem zimnej wojny. Inny skutek to psychologiczny wpływ Powstania na powojenny rozwój wypadków w Polsce. Nowak podkreśla, że pamięć hekatomby ofiar Powstania obudziła obawy przed jeszcze jednym rozlewem krwi i wywierała w chwilach niebezpiecznych hamujący wpływ na społeczeństwo. Tak było w Październiku '56, dzięki czemu na ulicach Warszawy nie rozegrał się budapeszteński scenariusz. Tę uwagę Nowak w szczególności może odnosić do siebie samego. On jako dyrektor polskiej rozgłośni RWE, zresztą jak i cały polski zespół - w odróżnieniu od rozgłośni węgierskiej - wyczulony był na to, by pod żadnym pozorem nie wzywać Polaków do działań natury powstańczej. Ale jak pisze Nowak w artykule "Powstanie Warszawskie. Próba syntezy", "zapamiętano także w Moskwie, że Polacy są niebezpiecznym narodem, który w obronie imponderabiliów gotowy jest iść na wszystko. Liczono się tam z pewnością z tym, że koszty polityczne interwencji wojskowej w Polsce mogą się okazać o wiele wyższe niż inwazja na Węgry i Czechosłowację. Sowiecki dyplomata zapytany przez Amerykanów, dlaczego Sowiety nie wkroczyły do Polski w 1980/81 r., odpowiedział: >>Bo wiedzieliśmy, że w odróżnieniu od Czechów Polacy nie ograniczą się do opluwania naszych czołgów<

Zobacz także

Nasz newsletter