Albin Władysław Ossowski „Binek”

Archiwum Historii Mówionej



  • Miło mi pana powitać. Dowiemy się o trochę innej drodze życiowej, też pełnej zagrożeń i konieczności stawiania czoła przeogromnym trudnościom, ale bez udziału Powstania we wszystkim. Inaczej też działała polska młodzież. Proszę opowiedzieć, jak to się stało, że został pan żołnierzem AK. Od czego wszystko się zaczęło?

Zaczęło się właściwie już w 1939 roku, jak wojsko uciekało z Pomorza. W mieście, gdzie się urodziłem - Starogard Gdański teraz się nazywa, przedtem nazywało się tylko Starogard – był 2. Pułk Szwoleżerów Rokitniańskich (piękne wojsko). 1. Pułk był w Warszawie, a 2. Pułk był [w Starogardzie]. Jak się wszystko ewakuowało, to też [pojechałem]. Byłem w Warszawie na Cytadeli – straszne bombardowania. Wtedy poznałem, na Moniuszki 8, tuż koło „Adrii”, rodzinę Edka Łopateckiego. Był młodszy ode mnie o dwa lata. To jest ciekawe, bo później w Powstaniu dostał Virtuti Militari i tu, w Studium Polski Podziemnej, jest zaświadczenie o tym. Pierwsza straszna historia – [której byłem świadkiem]. Jak wiadomo, Hitler przyjechał na paradę.

  • Po kapitulacji Warszawy?

Tak. Staliśmy – [w okolicach] Moniuszki i Marszałkowskiej – z ciekawości, wszyscy ludzie stali. Stało też wojsko, ciekawi byliśmy, jak to się będzie odbywało. [Stał też] zwykły, zdaje się, nie wojskowy, tylko normalny policjant niemiecki (mieli inne umundurowanie). Szuka, szuka, szuka – znalazł dziecko podobne do żydowskiego dziecka. Jude, Jude.. Jakoś sprawdził, że to jest dziecko żydowskie, wziął za nogę i rozbił o lampę.

  • To było wtedy, gdy była parada Hitlera?

Tak. To był taki szok, żeby człowiek człowiekowi taką rzecz zrobił. Jeszcze dziecku? Okrucieństwo do dzieci i do zwierząt jest najokropniejsze. Skończyło się, co tu robić? Wracam na Pomorze. Pojechałem na Pomorze, pracowałem – zresztą wszyscy studenci pracowali jako malarze pokojowi. Niemcy wszystko malowali.

  • Czy pan był wtedy studentem?

Do gimnazjum chodziłem. Jak w 1942 roku zrobili z nas Eingedeutsch. (trzecia kategoria Niemców) i powoływali do wojska (brat już w 1940 roku zginął w Sztutowie), to wtedy uciekłem – z powrotem do państwa Łopateckich – i do Armii Krajowej. Wtedy jedną z „rozrywek” było (nie pamiętam już ulicy) – przyjeżdżali nowi żołnierze niemieccy, z lotnictwa. Nie byli tacy świadomi niebezpieczeństwa. A my ich rozbrajaliśmy.

  • Gdzie przyjeżdżali?

Na lotnisko do Warszawy, na służbę.

  • Jak mogliście im zabrać? Ot tak, podchodziliście do nich?

Szedł taki idiota boczną ulicą. A my Flower fajny mieliśmy i – dawaj! Miał broń przy sobie. Taki szczeniak jak my. Patrzy na [naszą] broń, widzi, że prawdziwa, daje – odbieram. Szybko, szybko do bramy, od dozorcy klucz się brało, zamykało i: „Wyp…!”. Ostrożnie [trzeba] iść, ale już dwie [sztuki broni] mamy.

  • Czy to już było w ramach przynależności do AK?

Do Armii Krajowej. Tak.

  • Normalne działania bojowe?

Tak. W naszej jednostce było bardzo dużo policji granatowej.

  • Na ogół granatowi policjanci mieli złą sławę. Ale byli tacy, co współpracowali?

Byli młodzi, całe rodziny znaliśmy, chodziliśmy tam. Inne rzeczy jeszcze robiliśmy.

  • Jakie na przykład? Dywersje?

Nie, to już „mokra robota”. Jakiś gestapowiec dostał wyrok śmierci. Ignorował to. Ale jakoś wyniuchali, gdzie chodzi do dziewczyny. Trzeba było go złapać, powiedzieć mu. Już wiedział, że była na niego kara śmierci. Jednak z Alei Szucha dostawali jakieś wiadomości, Armia Krajowa. Trzeba go załatwić. Ale nie można tylko załatwić. Trzeba jeszcze zabrać z teczki, co ma. Szliśmy z kolegą Łopateckim, do niego, a on stanął i skręcił. Ale my już byliśmy tak nastawieni, że… [Doszliśmy] do niego, ja z moim niemieckim: „Zostałeś skazany…”. Trochę niepewnie i – pach!pach!pach! – tylko krople czerwone jak atrament na [twarzy]. Uciekamy. Idziemy z powrotem. To już było na Pradze, z drugiej strony.

  • Ale trup pozostał?

Został.

  • Nigdzie nie był chowany?

Nie. Ciekawa rzecz – to było koło [mostu] Kierbedzia, a my chcieliśmy wejść na [most Poniatowskiego]. Już szedł alarm. To było oczywiste, że to my byliśmy. A ci [Niemcy] ignorowali [wszystko], tylko szli do trupa. My – chodu do domu. Cała historia.

  • Udało się.

Bardzo się bałem i to robiłem. Bałem się, naprawdę bałem. Ale Edek Łopatecki był bezwzględny. [O Edku chyba ktoś musi jeszcze mówić, on ma bardzo ładny grób teraz]. Różne inne rzeczy się robiło – głupie, kretyńskie takie. Ale – jest Powstanie w getcie. Armia Krajowa odbierała i ratowała [wielu] ludzi – wiedzieli kogo, jak i co. Między innymi Edek i ja dostajemy dwie osoby. Nie wiem, czy się tak nazywali – Turower i Łopata, Żydzi. Ukrywaliśmy ich przy Moniuszki 8, w mieszkaniu, w podwórzu Wiłkomirskiego. Był taki wirtuoz. Jego siostra była skrzypaczką. U nich ich ukrywaliśmy. Okazuje się, że oni w getcie, próbowali zabić – Lolka Skosowskiego i Adama Żurawinę.

  • Kto próbował zabić?

Podziemie żydowskie chciało wykonać wyrok na niego. Drugi [nazywał się] Adam Żurawina. […]. Lolek dostał dwa [postrzały w głowę] i przeżył. Dalej był gestapowcem. Żydzi o tym wiedzą. Teraz trudno się przyznawać do takich rzeczy, ale takie były. Łopata i Turower [mówią]: „Słuchaj, trzeba tego Lolka załatwić” – dokonać zamachu na niego. Wtedy już powstanie żydowskie było skończone, ale Niemcy [wpadli na] szatański pomysł, że [Żydzi] mogą dostać papiery amerykańskie. Zaczęli gromadzić, zbierać tych Żydów, którzy przeżyli, w Hotelu Polskim przy Długiej (duży hotel). [Po] tym wszystkim, co Niemcy robili – żeby jeszcze wierzyć w jakieś… Oczywiście, nie mieli innego wyjścia. Nawet niektórzy Żydzi [wychodzili] z ukrycia i przychodzili tam, bo „Będą papiery”. Lolek Skosowski też przychodził. Lolka Skosowskiego można było dosyć łatwo zabić. Miał zaszyte nawet diamenty [w ubraniu] – tam było bogactwo w ogóle. W czasie przygotowania, gdzie będziemy uciekać – na Długiej, w Hotelu Polskim – tam byłem aresztowany.

  • Nie doszło do zamachu, do wykonania wyroku?

Nie. Na szczęście Edek Łopatecki był na wolności, bo była inna obstawa.Ponieważ nie mogłem się na swoje nazwisko tam zameldować, dostałem papiery lewe, nazywałem się Stanisław Jankowski. Urodzony w Kobryniu. Bo w Kobryniu księgi były spalone, ksiądz jeszcze miał pieczątkę i – dawaj! To było straszne. Na Pawiaku, jak wywoływali, to…

  • Nie reagował pan na to nazwisko?

Oczywiście. Byłem aresztowany, ale jak szwab woła – [odpowiadają] „Jest!”, „Jest!” Tam już było tylu Jankowskich, że szwab, gestapowiec, [krzyczy] Noch eine Jankowski! . Straszne. Nie wiem, że nie pomyśleli nawet… Oczywiście Jankowski, urodzony w Kobryniu, nie może znać niemieckiego. „Przepytanka” jest, pytania znałem, „gra”, ale jakoś mi się udało. Tłumaczyli, oczywiście, że należę do AK. [Tłumaczę], że w ogóle o żadnej organizacji nie mam pojęcia. [Pytają], dlaczego chcieliśmy zabić tego Lolka. Wiedzieli, że był zamach na Lolka Skosowskiego. Żyda, ale gestapowca. [Odpowiadam] „Tak, chcieliśmy, ale w celach rabunkowych”.

  • To tłumaczy wszystko.

Tak. „Uczciwa”, rabunkowa [akcja], bo „Ma diamenty, nam opowiadali, no, to chcieliśmy go załatwić, żeby wszystko [wziąć]”. Typowy szwab, jak to oni byli – przystojni, wyperfumowani (dla nas) – nie bardzo wierzył. [Niemiec] na górze dawał znak, jakiego rodzaju lanie mają dawać na dole. Zapisał. Bo były [osoby] do wykończenia – na dole. Krew się lała. Zawsze wozili karetką z Szucha na Pawiak. W karetce zawsze było – bo to tuż po Powstaniu w getcie – pełno Żydów, Żydówek, których łapali [na ulicach], albo których szmalcownicy wydawali. Też byli tacy. Takich Armia Krajowa [likwidowała]. Na Starówce widziałem paru takich. O tym się aż tak nie pisze, ale to wszystko prawda. Pamiętam, w tym „tramwaju” się siedziało, nie można było mówić, na przesłuchanie się [czekało]. Mówiło się „tramwaj”, bo było pełno siedzeń, a szwab chodził. Jakby było jakieś porozumienie, to od razu wlazł i lał. Ale ponieważ miałem być normalnym „mordercą rabunkowym”, to – Oświęcim. Edek Łopatecki też. Pojechaliśmy razem do Oświęcimia. Pierwszy widok Oświęcimia…

  • To był rok 1942?

1943.

  • Tak, ma pan rację, bo to po Powstaniu w getcie.

W naszym wagonie był [chłopak], który był zwolniony z Oświęcimia i drugi raz jechał. Wszystko wiedział. Młody chłopak.

  • „Przewodnika” mieliście?

Tak. Jak na Pawiaku byłem – była duża „rozwałka”. Dwa tysiące osób. Byłem na trzecim piętrze. Szwaby, jak rano samochody zajechały – Coś się dzieje! Coś się dzieje! Do okien nie można było podejść, bo Ukraińcy stali na murze i strzelali od razu. Stary więzień, kryminalny – on już w więzieniu, to towarzysze… Podnieśli go pod ścianę, patrzy i – blady. „No! Gadaj! Co jest? Co jest?”. Już wiedział, mówi: „Rozwałka”. Znaczy – rozstrzeliwać będą. Ktoś wrzucił granat w Alejach w kolumnę SA (ci w żółtych [koszulach]). Zaczęli wyciągać z Pawiaka dwa tysiące [więźniów] – każdego, kto miał jakikolwiek związek z komunistyczną sprawą. To znaczy, jak był „kocioł” i ktokolwiek wszedł, niewinny, to już miał komunistyczny paragraf. To była straszna rzecz. Pluton idzie, dwóch idzie. Trzecie piętro, nasze piętro – na lewo, czy na prawo? Na lewo – do nas. Do nas idzie. Przeszli naszą celę. Oddech. Ale trzy razy nie przeszli naszej celi. Stają – my wszyscy w szeregu zawsze musieliśmy stawać.

  • Ilu was było w celi?

Dużo. Nie wiem ilu, ale dużo. I te pluskwy. Jezus Maria, te pluskwy. Chłopaków, którzy mieli iść na wolność, rozwalali. Właściwie ci ludzie, którzy byli już przeznaczeni, to już nie reagowali. Bo tam – na dół, na samochód kładli się, tam siedzieli [Niemcy], który by [drgnął], to już by dostał. Ci wysiadali. Rozwalali za Cmentarzem Żydowskim, szybko, bo to tylko kawałek. To było okropne.

  • Jak długo był pan na Pawiaku?

Chyba dwa miesiące. Jak zawieźli do Oświęcimia, to już była ulga, już człowiek się nie bał tych „rozwałek” strasznych.

  • Co pan zastał w Oświęcimiu? Jaką organizację pan zastał w obozie?

Jak przyjechali, otwierali wagony [z obydwu stron] – z [jednej] strony lali i – Raus!Raus! Tam już niektórzy starsi, umarli, nie mogli wyjść. Kolumnę ustawiali – kto nie mógł wyjść, to od razu dobijali. Wtedy prowadzili na kwarantannę. Nie Oświęcim, lecz Birkenau. Oświęcim był murowany. Cały czas, będąc w Birkenau, nie widziałem Oświęcimia murowanego, bo przecież nigdzie się nie chodziło.

  • Jak wyglądał dzień w obozie?

Szósta godzina – [pobudka]. Na komenderówkę, ustawić [się]. Najgorsza była kwarantanna, dwa miesiące, to był pierwszy obóz.

  • Na czym polegała?

Nie było butów, nie było sienników. I gonili. Tam najwięcej ludzi się wykańczało wtedy, bo głupie zadrapanie ropiało i …

  • Zakażenie?

Tak. Po dwóch miesiącach na D’Lager byłem w Durchlass Kommando , kopaliśmy rowy. Kapo był z Poznania, bardzo porządny człowiek. Krzyczał, wołał, lachą [wymachiwał], jak Niemcy szli – udawał. Bardzo dobry człowiek był. Mieliśmy paru Żydów, tuż koło krematoriów – pion krematoriów był ostatni. Zachorowałem na tyfus – do szpitala. Jeszcze w obozie mieliśmy przyjaciela, Rosjanina – aktor rosyjski, bardzo przyjemny. Rosjanie byli bardzo przyjemni. Z Sybiru. [Mówię] „No, jak ty, Wańka, na tym Sybirze… No, nicziewo . To się ukradło, to coś…”. Mówi, że zimno było, ale nie było wiatru wilgotnego, jak w Oświęcimiu. W Oświęcimiu największym skarbem był papier, który zakładało się pod koszulę i wiatr nie przewiewał. Człowiek stawał zawsze w stronę wiatru. Zimno najbardziej wykańczało ludzi. To było okropne. Ciągłe zimno.

  • Jak się pan wykaraskał z tyfusu?

Z tyfusu się wykaraskałem, [ale] dostałem zapalenia opłucnej. Jak miałem tyfus – było fantastycznie, bo miałem taki sen, jak mama przygotowała jedzenie, w rurze – tak jak to na Pomorzu były rury. Jak się budziłem – straszna [rzeczywistość] – [zasypiałem] z powrotem i sen przychodził. Edek Łopatecki [był krótko], uciekł z komanda, gdzie Vorarbeitrem . był nasz Rosjanin, nasz znajomy aktor. Dostał, za to, że od niego uciekli, dwadzieścia [batów] na dupę. To była cała ceremonia, na stół kładli, wszyscy musieli patrzeć – to nie tak szybko. Jak Edek uciekł, też idiotyzm, w szmalec, z tyłu, gryps włożył. Jakby szwaby dostały to… to ryzyko. Napisał, że ten, co nas lał na Szucha, dostał w czapę. Wszystko, co było pierwsze, to on go załatwił. Niesamowite.Jak już byłem [chory] na zapalenie płuc, to Polacy (bo Polacy opanowali funkcje) zrobili mnie – najpierw Scheisse Meistrem. – wynosiłem kible. To już było dużo, bo byłem pod dachem. Później Schreiberem, bo znałem niemiecki.

  • Pisał pan?

Przydało się. Tu się przydało. Ale był moment – był jakiś esesman z Gdańska, rozmawiam z nim. Mówi do mnie: „Ty masz akcent gdański!”. A ja mówię: „Nasz nauczyciel był z Gdańska”. I on to „kupił”. To z Oświęcimia opowiadałem dla BBC, mówili: „Co za straszna rzecz!”. Jakiś doktor – oni wszyscy pachnieli (dla nas, więźniów) – idiota, powiesił swój płaszcz. To było akurat, jak Węgrów mieliśmy. Wszyscy na tyfus [chorowali]. My już przez tyfus przeszliśmy i nie dostawaliśmy drugi raz. Ponieważ [doktor] brał udział w selekcjach w szpitalu i na rampie, więc podszedłem do chorego, wyskrobałem wszy i…

  • Do płaszcza pan wrzucił?

Do środka, potarłem. Długo nie wytrzymał. Bo to jest to, że Rosjanie i Polacy mieli jakąś [odporność], bo nasi przodkowie może chorowali na tyfus. Belgowie, francuscy Żydzi [wykańczali] się na tyfus. Nie przechodzili tyfusu.Jako Schreiber , niestety, i funkcyjny w szpitalu ( Krankenbau.)… Niemcy mieli jakąś obsesję. Na święta żydowskie robili selekcję w szpitalu. Polscy Żydzi wiedzieli. Belgijskich, francuskich można było wywieźć transportem – to się nazywało „transport”. Ale ponieważ tak mało wybrali do gazowania z całego szpitala, nie warto im było ciężarówki brać, więc Pflegerzy. [pielęgniarze] i ci którzy szli, brali na plecy i szli do komory gazowej. Akurat raz miałem Holendra – duże chłopisko. Mówi, że idzie… - po niemiecku oczywiście. Mówię: „Nie. Idziesz w transport. Teraz pojedziesz gdzieś”. Po co jemu jeszcze…

  • Dawał mu pan nadzieję

No, bo zawsze jest. Nawet w tej [sytuacji]. Składam tego biednego w komorze gazowej. Wychodzę, a tu te „szczeniaki”, esesmani, szpaler mają [ustawiony] do wejścia. Im się tam nudziło, bo my wchodzimy, wychodzimy. Wychodzę, a [esesman] mnie popycha i mówi „Ty też tam idziesz”.A my na Pawiaku uczyliśmy się w oczy… wiedzieliśmy, że koło esesmanów będziemy tylko chwileczkę, w przejściu. Później – już wiedzieliśmy. Później, już na odległość. Wszystko było [w głowie zakodowane].

  • I?

To był żart. Kopnął mnie w dupę, oni wszyscy - ha, ha, ha! Dobry żart, nie? Później jeszcze tragiczne historie były. Nasze dowcipy były dziwne. Teraz widzę, jakie „chore”. Jeden z kolegów nazywał się [chyba] Goldberg, wyglądał trochę na Żyda, to ze Schreibstube zrobili, że ma mieć teraz żydowski winkiel. [Głupota]. Martwił się oczywiście, ale jak już się skończyło, już się wyśmieli wszyscy, mówili: „Nie, to nieprawda”, to on nie wierzył. Myślał, że tak. Dopiero ze Schreibstube musieli mu pokazywać…

  • Bo taka była rzeczywistość wtedy.

Oczywiście. Wtedy ewakuacja, pociągami już, selekcja ślusarzy. Do Sachsenhausen, później do Buchenwaldu, do kopalni soli. Tam składali pompy do podwozia, do samolotów. Tam pracowaliśmy. Tam już byliśmy „czyści”, bo pracowaliśmy z majstrami, z Niemcami.

  • To już warunki zmieniły się na lepsze.

Już właściwie [były] dobre. Do tego stopnia, że – pamiętam – gwiazdka ostatnia. Ostatnia gwiazdka musiała być. Płaszcze i wszystko mieliśmy pożydowskie. Patrzę, a przy [płaszczu] coś jest. Był złoty łańcuszek. Oczywiście [wziąłem] i – do Niemca. Majster nam dał bochenek chleba i paczkę tytoniu. Takiej gwiazdki w życiu nie miałem! We trójkę, z kolegami. Później Amerykanie nas…

  • Wyzwolili.

Ale w pierwszych wojskach amerykańskich było bardzo dużo [żołnierzy] polskiego pochodzenia. Bardzo dużo. Do tego stopnia, że pułkownik mówi do mnie chłopskim [językiem] polskim, bo się od babci nauczył. „Masz – mówi – załatw tych…” – bo połapaliśmy esesmanów. I tu jest właśnie to nieszczęście. Staliśmy się trochę jak oni. Zabić?

  • Co za problem, tak?

Nie, ale – taka łatwa śmierć? Staliśmy się jak oni… „Raz, dwa, trzy, cztery… a, ten jest dobry”. „Nie! Ja go znam! W 1942 roku to był jeden z najgorszych!”. Oni się zmieniali, jak sytuacja zaczęła być [dla nich niekorzystna]. No i to, co oni z nami [robili] – jak ktoś uciekł, to musieliśmy patrzeć na egzekucję. Pamiętam jedną egzekucję (to dobrze świadczy o Rosjanach). Druty elektryczne miały dosyć duży [odstęp] i wymyślili, dostali gdzieś beczkę, wsadzili beczkę między druty (beczka bez dna i [wieka]) i przeskakiwali. I byli na wolności. Złapali ich. I, oczywiście, [mówiono], że gwałcili. W Oświęcimiu – kto myślał o gwałceniu? Pierwsze – jedzenie. Była egzekucja. Ustawiają ich trzech, my wszyscy musimy stać i patrzeć. Jeden kretyn, esesman, podchodzi do ruskiego i coś mu gada. Rosjanin nabrał śliny i [splunął na niego]. Tego zalało. Dla nas, więźniów, to… Oczywiście kopnął to krzesełko i poszło w dół. Ale nawet z takiej [sytuacji] myśmy czerpali siłę. Przez trzy dni można było wszystko robić. Oczywiście, z naszą mentalnością, już od razu dziewczynę, moją żonę „czarowałem”. Poszliśmy do restauracji. Jemy coś w restauracji, a żona mówi: „Słuchaj, ja nie mam talerzy, nie mam…”. „Nie ma problemu”. Po zjedzeniu wziąłem [obrus za] cztery rogi i [wyniosłem]. Parę dni można było to robić. Później już [nie]. Zabrałem do domu i miała [talerze]. Później szybko Anders wszystkich przyjmował.

  • Jak to wyglądało?

Wiadomości z Polski już przychodziły: „Nie wracajcie”. Armia Krajowa – przyczepiali [im] różne, że komunistów zabijali… „Nie wracać”. [Wiadomości] przez Szwecję przychodziły. A wiadomo było, że Anders wszystkich przyjmuje. No, to na autostop i – znowu oświęcimski [wątek]… Był Niemiec, który robił pieczątki. Z obcasa zrobił pieczątki oficera łącznikowego. Dla nas to była normalka. Kolega pracował w tym i [robił] przepustki na studia, do Padwy. I inne papiery mieliśmy, pieczątki dawał. Na granicy Amerykanie to głupi byli wtedy. Tu patrzą na normalne [pieczątki] – „to nic”. Ale te – „A! no tak, na studia”. Wszystko…

  • …za dobrą monetę przyjmowali.

Tak. W ogóle nie rozumieli tego. Na przykład, żeby dostać się na autostop, to na kurtki (też mieliśmy od Amerykanów) – mieli kolorowe [naszywki], jak Indianie – zrobiliśmy [trójkątny] znak – lilijka, ale też czerwony, żółty. Jak człowiek stał [bokiem] i [ręką machał], Amerykan widzi – swój! Jak już stanął, to już człowiek siedział i jechał. Tak dojechaliśmy. […].

  • Początek to było Sachsenhausen, tak? Z którego miejsca wyjeżdżaliście?

Z Buchenwaldu (już na wolności). Tam był obóz pracujących. Murzyni przyszli gwałcić. To Polki były. Ale nie zrozumieli mentalności Polaków. Polaków to nie przestraszyło, tylko lali Murzynów. Uciekli. Oficer bierze Polaków, stawia [przed nimi] Murzynów i pyta: „Który to z nich był?”. A [jeden] mówi: „Rany koguta! Oni wszyscy tacy sami!”. Ja to samo! Przecież Murzyna w życiu nie widziałem.

  • Czy dotarliście rzeczywiście autostopem?

Tak, autostopem. Jeździliśmy sobie, mieliśmy już papierosy. Chcieliśmy zwiedzać. I znowu nas nabrali. Żandarmeria korpusu „A, wy? To świetnie! To tylko musicie do wojska przyjść”. I się daliśmy nabrać. Włączyli nas do jednostki, trzech nas, wszyscy z Oświęcimia. [Ćwiczyli] nas – „Padnij! Powstań!”.

  • Gdzie to było?

To była Matelica. [Ćwiczenia], z moździerzami, „Padnij!, Powstań!”. Instruktorzy byli przeważnie z niemieckiej armii. Polacy z niemieckiej armii, ale niewykształceni, [tacy] chłopcy. [Jeden] mówi: „Weź ta kista…”. Kolega [na to]: „Co znaczy kista?”. Tak ośmieszali tego. Ale jakoś wszystko poszło. Wtedy też nie chciałem [ćwiczyć]. Poszedłem do studium teatralnego w Recanati.

  • Ciągle we Włoszech?

Tak, we Włoszech. To była szkoła teatralna. Ja, z Pomorza, mówiłem tak jak Tusk – „r” tylnojęzykowe. [W studium] mnie nauczyli od razu – nie można tak, aktor? [Trzeba] przedniojęzykowe. Nauczyli mnie. […]

  • Czy skończył pan studium teatralne?

Nie, nie skończyłem. Kręcili film „Wielka droga”. Szukali słowiańskiego typu. Ze wszystkich chłopców wyglądałem najbardziej słowiańsko. Niemcy mówili, że jestem Niemiec. Blondyn – wiadomo, Niemiec. Byłem wybrany do głównej roli. Grałem z panią Andersową. Generała [Andersa] poznałem. O, tam ją pilnowali! Zawsze była bardzo przyjemna. Bardzo. Nakręciliśmy ten film. Poznałem też aktorkę, Annę Magnani (kręcili to we włoskim studio). To był bardzo ładny okres. Ponieważ nie miałem żadnych [dystynkcji], więc musieli mi dać [naszywki takie] zielone, bo jako żołnierz nie mogłem mieszkać w tym samym hotelu, gdzie byli oficerowie. Tak! Przykra rzecz – akurat jadłem śniadanie i dwie Żydówki [były] – jedna, żona Warsa (Wars to był kompozytor, niesamowity). To była Żydówka i tak wolno mówiła – jak już coś mówiła, to już wiadomo było. Już takich ludzi nie ma, tego rodzaju ludzi nie ma (później miałem kilka bardzo przyjemnych historii z nią właśnie). Ona siedzi, ksiądz [obok], [jemy] śniadanie i ksiądz mówi „Jak to dobrze, że ten Hitler wymordował tych Żydów”. Ksiądz.Straszna rzecz. Takie rzeczy się zdarzały. Później drugi film kręciliśmy. Teraz nawet, niedawno, [jedna] pani nakręciła rozmowę moją z Ireną Bogdańską, [w której] mówimy o tym filmie.

  • To ktoś z Polski nakręcił rozmowę?

Tak, z Polski. Nakręcał. Ładnie i o Andersie. On był taki mądry, generał. Przedwojenni generałowie nasi to byli ludzie wykształceni, bo teraz jak tych starych generałów, to aż wstyd. O fizycznym wyglądzie [nie mówię], ale… [Anders] był taki mądry, że od razu w Rzymie łapał chłopców i – na studia! Masę kolegów poszło na architekturę, [akademię] sztuk pięknych, doktorów. Anglicy nie chcieli przyjmować, to do Irlandii. Dużo doktorów studiowało w Irlandii medycynę. Tak, on był bardzo pożyteczny i mądry.

  • Wiedział, że wiedza zawsze się opłaci.

Tak.

  • Jak wyglądała końcówka dziejów u Andersa?

Jak [do Anglii dotarliśmy], to tu [pływaliśmy] statkiem jeszcze.

  • Był pan związany jednak z teatrem?

Tak, z teatrem. Występowałem, żona też. Z tym, że już syn się urodził. Niemcy płacą nam rentę. Jak robiłem [dokumenty, to pytali] – „Jak to, tak po Oświęcimiu, taki wycieńczony, taki chory niby, a Anders przyjął cię do wojska”. Mówię „Nawet kalekich brał”. – Ratował ludzi. „I co, i później dzieci miałeś?”. Trochę mieli rację, bo w Niemczech, jakaś nie bardzo kochająca żona chciała mnie uwieść i… I wtedy strach, że przez te przeżycia stałem się impotentem. Strach [młodego] chłopca. Ale wszystko okazało się nieprawdziwe. Wtedy [w Anglii] z aktorstwa nie można było żyć. Żona jeszcze występowała trochę. Dostałem stypendium na rzeźbę, co lubiłem zawsze. Zawsze chciałem. Uczyłem się przez cztery lata.

  • W Akademii Sztuk Pięknych?

Tak. Sir John Cass Technical Institute [Rzeźba w kamieniu, drewnie] – wszystko [związane z rzeźbą]. Jak skończyłem, to miałem być nauczycielem, ale nauczyciel bardzo mało zarabiał. Chciałem pójść do przemysłu. Na szczęście dostałem się do starej firmy, która odnawiała antyki, gdzie rzeźby były. Tam pracowałem…

  • Jako konserwator?

Nie. Jako rzeźbiarz i pozłotnik. W Polsce konserwator [jest wyżej w hierarchii], a rzeźbiarz trochę niżej (pozłotnik też). Konserwator, to już – „panie profesorze” (zorientowałem się w tym).

  • Czy nie myślał pan nigdy o powrocie do Polski?

Nie. Po sześciu latach otworzyłem swój sklep. Anglicy są jednak tolerancyjni. Jeszcze był deputat armii polskiej, lotników specjalnie. Do tego stopnia, że raz potrzebowałem specjalny mahoń – ciemny, ale we wzory – idę do takiego, mówię, że chcę tego rodzaju mahoń. „Nie ma, nie ma. A co ty? Ty Polak jesteś?”. „Tak.” „Polak?”. „No, tak.” „Ach, słuchaj. Ja byłem z marynarzami. Jezus Maria, co to za pijaki! Jak się bili, to się bili, ale jak pili, to pili. Jakie to drzewo chcesz?”. Takie i takie. „Franek! Przynieś!”. To było też w tej wyższej klasie. Anglicy nie byli tacy nacjonaliści jak Francuzi. Jeździliśmy koło Lille, gdzie były kopalnie węgla kamiennego, gdzie trzy pokolenia…

  • Polaków…

…nie było awansu. Tam wszyscy ginęli, czterdzieści pięć – pięćdziesiąt [lat]. Ale trzymani tam, ewentualnie delikatessen otworzył. A [w Anglii]? Chłopcy – uniwersytet, wszystko. Mają tolerancję. Francuzi nie mają. Francuzi mają mniej niż Niemcy – [tak] myślę.

  • Jak ocenia pan tamten okres? Czy to w pana pamięci pozostało jako - coś udało mi się, coś dla Polski zrobiłem” – czy jest takie poczucie w panu?

Tak, oczywiście. [Poczucie] że jestem „czysty”. Próbowałem. Teraz, jak patrzę na świat i czytam książki – o Cichociemnych, o tych wszystkich, jak wyrzucali, to mówię „Jak oni mogli tak ryzykować życiem?! Jak oni mogli kazać walczyć o Wilno!”. Wiedzieli przecież, ci idioci, że Polska się nie liczyła! Polska to był mały... Podczas wojny Rosjanie się liczyli. Milion ludzi tam szło. Jeszcze teraz niektórzy eksperci mówią – bez Rosjan, to nie wiadomo, co by z tą wojną było. Ile mieli trudności tu z inwazją. I tam jeszcze ginęli najlepsi z najlepszych. Czy nie było łatwiej powiedzieć – „wyjdźcie, zejdźcie”? Nie. Oni zdobędą Wilno i będzie jakiś argument, że Wilno ma być polskie.

  • I zdobyli Wilno. I jak skończyli?

Niepotrzebnie. Jakim kosztem! To było straszne.

  • Ciężka ta nasza historia.

Straszna.
Londyn, 19 stycznia 2008 roku
Rozmowę prowadziła Iwona Brandt
Albin Władysław Ossowski Pseudonim: „Binek” Stopień: strzelec Formacja: Batalion „Bończa”

Zobacz także

Nasz newsletter