Andrzej Piotr Październicki

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Andrzej Październicki.

  • W którym miejscu mieszkał pan przed wojną w Warszawie?

To znaczy ja pamiętam ten okres przed okupacją, jakiś moment, gdzieś [jak miałem] sześć lat. To jest Stare Miasto, ulica Barokowa 4.

  • Czym zajmowali się pana rodzice przed wojną?

Przed wojną to mama nie pracowała, a ojciec pracował. Czterdzieści osiem lat miał i już był na emeryturze. Nie wiem, widocznie takie by przepisy wtedy, w tym okresie.

  • Czy miał pan rodzeństwo?

Tak, miałem. Miałem siostrę, [miała] czternaście lat, która gdy były pierwsze naloty na Warszawę, zginęła od bombardowania. Ale to było jeszcze na Kole w trzydziestym dziewiątym roku. I brat – osiem lat. A ja wówczas miałem trzy lata. Były pierwsze naloty, poszliśmy do schronu, gdzieś tam w ziemi wykopany schron. Siostra czternaście lat i brat osiem, a ja miałem wówczas trzy lata. I ja z matką ocalałem, a oni zginęli.

  • Kiedy się pan przeniósł na Stare Miasto?

To był może czterdziesty rok, czterdziesty pierwszy. Ojciec był palaczem i tam widocznie dostał pracę. Tam mieszkaliśmy na ulicy Barokowej 4. To już ten okres to pamiętam.

  • Jak wyglądało pana życie za okupacji jako małego dziecka?

No więc jak ja byłem w takim… Bo Barokowa 4 był tak: szpital i tam Niemcy mieszkali, przywozili ich ze wschodu. I obok tego szpitala była szkoła. Teraz w tamtym miejscu drzewa rosną, nie ma żadnego znaku, nic. Ojciec tam właśnie w tej szkole też… Niemcy przywozili tych swoich rannych. Matka mnie prowadziła do szkoły na Miodową 23 (Barokowa, Długa i Miodowa), później mnie przeprowadzała. Tam przy Barokowej, przy tym szpitalu wartownik stał. Później z drugiej strony, jak ta szkoła, tam gdzie ojciec był, też wartownik stał. Czyli był taki akwen zamknięty. Ja byłem zupełnie sam tam. Bawiłem się, jakieś zabawki drewniane tam, coś. Tylko w szkole [byli] jacyś koledzy, a później ten akwen zamknięty i ja już nie miałem żadnych kolegów, tylko sam tam się bawiłem.

  • Czy miał pan jakiekolwiek kontakty z Niemcami, którzy byli tam na leczeniu?

Nie. Ja tam chodziłem, to oglądałem, gdzie oni leżeli. Mieli pośladki powycinane, bo to od mrozu, to jęczało to wszystko, stękało, krzyczeli niektórzy. Ja tam chodziłem po całym terenie, bo mnie nikt [sprawdzał, zwracał uwagi]. Ten wartownik wiedział czy wartownicy, że matka miała przepustkę na pewno jakąś też, żeby tam wejść na ten teren. Tak że z Niemcami to nie. Do nas przychodzili tam, takich dwóch oficerów niemieckich, ale to byli Bułgarzy. Matka mówiła, że to byli Bułgarzy. Pół Europy było pod panowaniem Hitlera czy Niemców, tak że oni mieli jakiś taki przyjazny stosunek do nas. Ale tak to żadnych kontaktów z Niemcami to nie. Ojciec więcej gdzieś jeździł, coś tam robił z nimi, tylko tyle, ale ja jako dziecko to nie.

  • Czy był pan kiedyś świadkiem represji ze strony Niemców podczas okupacji?

Był taki moment, że matka mnie… Szliśmy ze szkoły, matka mnie prowadziła... I Niemcy robili tak, że za jednego Niemca czterdziestu Polaków szło gdzieś tam, nie wiem, na rozwałkę, na rozstrzał czy do obozu, nie wiem. I był taki moment, że wracamy ze szkoły i jest łapanka. A Niemiec leży. Z cukierni wyszedł, te ciastka mu się rozwaliły, rozsypały i ktoś go tam trafił. Na pewno Polacy. I od razu, w parę minut, samochód podjechał i zgarniają Polaków do tego samochodu. Taki był samochód ciężarowy. No i akurat ten jeden Niemiec, ten Bułgar, taki jakiś oficer, major czy jakiś wyższy, zauważył, że my idziemy, i nas tam zgarniają do tego samochodu. I on do tego Niemca podszedł, coś mu tam powiedział, ten Niemiec mu zasalutował i puścił nas. I w ten sposób jakoś uratował nas. Że nie do tego samochodu, tylko poszliśmy do domu. Matka później mu dziękowała bardzo.

  • Czy w okresie okupacji pamiętał pan Żydów?

Tak, pamiętam, pamiętam. No matka mnie tam prowadziła. Oni mieli swoje sklepy, mieszkali. Matka pokazywała mi, że to są Żydzi.

  • A jak już powstało getto, bo to są bardzo bliskie okolice, to czy wtedy miał pan jakiś kontakt?

Z gettem?

  • Z gettem albo ogólnie z Żydami?

Nie, nie, nie. Tylko widziałem, jak już getto się paliło. Wyszliśmy na podwórze i przecież ten ogród Krasińskich to nie jest taki duży, to widziałem, jak getto się paliło i Niemcy tam jeszcze tymi karabinami takimi, żeby więcej tego ognia... Jak to się nazywało, zapomniałem. No tam krzyki było słychać, „ajwaj, ajwaj”, na pewno ratunku, i to getto się paliło. A Niemiec obok stał i mówi: „To jest dzisiaj z nimi, a za niedługi czas będzie to samo z wami”. Niemiec.

  • Czy dorośli jakoś tłumaczyli tę sytuację? Bo był pan dzieckiem...

Miałem osiem lat.

  • Czy tłumaczyli, co się dzieje, co to jest okupacja, co tam się dzieje w getcie? Czy były jakieś rozmowy na ten temat?

Nie. No wie pani, ja jako dziecko to do tych rozmów się nie włączałem. Na pewno rodzice rozmawiali tam na [ten] temat z tymi Niemcami czy tam... Ja to nic takiego nie mogę powiedzieć, ja nie rozmawiałem.

  • Wspominał pan o żołnierzach niemieckich, a w zasadzie Bułgarach, którzy przychodzi do państwa. W jakich okolicznościach do tego dochodziło?

W jakich okolicznościach? No nie wiem. No przyszedł do ojca, żeby ojciec coś tam zrobił. Bo na ojca mówili Hausmeister. Hausmeister, [czyli] mistrz domowy. Hausmeister ciągle [mógł] tam gdzieś coś zrobić, to w takich sprawach tylko przychodzili. Czekolady mi przyniósł. Ale to ten niemiecki żołnierz, Bułgar, nie taki oryginalny.

  • Jak wspomina pan swoją szkołę?

Tak bardzo mgliście [pamiętam] tę pierwszą klasę. Wiem, że siedziałem w tej szkole, tam [była] taka duża ławka. To była Miodowa 23. Tam teraz też tego budynku już nie ma, tylko tam jest centrum luterańskie. To w tym miejscu gdzieś było. No niewiele z tej pierwszej klasy [pamiętam]. Wiem, że ciągle przychodziłem do domu, mama mi pomagała. Ciągle krzyżyki, plusy, minusy, zera, jedynki, stawiałem pół zeszytu. Taki poziom był. Tylko tyle pamiętam.

  • Gdzie pana zastał wybuch Powstania?

Tam, na tej ulicy Barokowej. Jak Powstanie się zaczęło, no to rodzice, nie wiem dlaczego, czy tam byli, czy musieli uciekać stamtąd. No nie wiem. Pierwsze dni to siedzieliśmy w tym... Tam był pasaż Simonsa, to tam siedzieliśmy, nie wiem, dwa, trzy dni może. Później stamtąd ojciec znowu uciekł, uciekaliśmy, bo niedaleko tej szkoły czołg stał i strzelali dosyć mocno, ostro. Tak że musieliśmy stamtąd uciekać.

  • Państwo siedzieli w piwnicy czy w mieszkaniu?

Nie, nie. Jak się zaczęło Powstanie, to myśmy od razu gdzieś uciekli. Właśnie do tego pasażu Simonsa uciekaliśmy.

  • Jakie tam warunki panowały?

To był magazyn. To był magazyn materiałów. Bele, dużo beli, takie bele materiałowe. I te okna, barykady były nawet z tych belek materiału. No, Powstańcy byli, ale jak czołg zaczął walić, [miał] karabin maszynowy na górze, a oni mieli jakieś pojedyncze strzały czy z butelką na czołg szli, no to żadnych efektów nie było. Ale w końcu jakoś ten czołg po kilku [dniach], dwóch, trzech dniach chyba, jakoś ktoś go tam unieszkodliwił, tak że mogli później tych młodych ludzi, którzy szli z butelką czy tam z jakimś granatem na ten czołg, to mogli [ich] trupy pozbierać. Widziałem, jak wynosili tych trupów. Tak że pamiętam, ciągle mam przed oczyma, młody blondyn i cała głowa tu rozstrzelona, tylko na żyłach mu się ta głowa kiwała. Też musieli go zebrać gdzieś tam do tego Pasażu i później musieli gdzieś go pochować.
Myśmy stamtąd uciekli na Stare Miasto. Idziemy Długą, patrzę, a tu róg Miodowej i Długiej leży Powstaniec z granatem w ręku. Leżał, ale miał całą głowę zmiażdżoną. Nie wiem jak, czy ktoś go przejechał, czy był ranny i ktoś go przejechał. Pamiętam ten moment. Miał granat w ręku i cały był, [ciało] wszystko miał, tylko miał głowę zmiażdżoną. I ojciec nas [zabrał] do sakramentek, do benedyktynek teraz, na Nowym Rynku. Tam po tym kościołem siedzieliśmy dłuższy czas.

  • Jak tam wyglądało życie?

Tam siedzieliśmy gdzieś może około dwóch tygodni, może 10 sierpnia, dwudziesty któryś. Początkowo tam było mało ludzi. Mało ludzi było. Tam te siostry sakramentki czy benedyktynki, jak to można nazwać, gotowały. Starsi oddawali wszystko dla dzieci. Ja tylko byłem tam sam, żadnych dzieci nie widziałem. A ojciec ciągle gdzieś latał, ciągle go nie było, ciągle musiał gdzieś... Jak miał pięćdziesiąt dwa, trzy lata, to musiał gdzieś pomagać, coś. Przychodził na noc i później na dzień znowu gdzieś latał. I tam początkowo było bardzo mało ludzi. I myśmy siedzieli tam gdzieś... Bo jak wiem, bo ja niedawno tam byłem, bo tam też krypty otwierają... Ja byłem rok temu tam w kościele, gdzie to otwierali tą kryptę, to było dużo głębiej w tym kościele. Bo jak ten kościół został zawalony… Później coraz więcej ludzi tam było, że szpital się zrobił, masa ludzi było. I ojciec mówi do matki: „To wiesz co, uciekajmy stąd”. – „Gdzie będziesz... Jak już mamy zginąć tutaj, to gdzie będziesz latał?” No ale matka posłuchała się ojca i myśmy gdzieś… Bo tamten kościół zawalony został (ja się teraz dowiedziałem) 31 sierpnia. Bombardowali go Niemcy 31 sierpnia. A myśmy stamtąd wyszli dzień, dwa wcześniej. Wyprowadził nas ojciec.

  • Jak mijały dni?

Wie pani, co godzina, co dwie godziny msze się odprawiały tam. Dużo ludzi. Człowiek siedział, no bo co miał robić. Ciągle te msze były. No może co godzina to nie, ale co dwie. Od rana do wieczora ksiądz tam odprawiał msze. I zwozili tych Powstańców. Coraz więcej było rannych. A to opatrywali, a to różnie. I widocznie Niemcy później się dowiedzieli, że tam zrobił się szpital na pewno jakiś i [zbombardowali]. Bo oni raczej kościoły to oszczędzali, nie starali się bombardować. Ale na pewno się dowiedzieli, że tam szpital się zrobił powstańczy, i bombardowali go. A myśmy dosłownie dzień czy dwa przedtem opuścili to miejsce i ojciec nas zaprowadził na Miodową, tam gdzieś do takiej drukarni, [gdzie] siedzieliśmy.

  • W tym okresie u sióstr to, co pan jadł?

Tam u sióstr? Tam było bardzo dobrze. Ciągle kurczaki i makaron nawet. Później ja się zastanawiałem, skąd one miały podczas okupacji makaron i kurczaki. Ale wie pani, może matka nawet nie zjadła, a mnie dała, tak, dziecku dała. A, i jeszcze sardynki. To już teraz sardynek nie jem, tylko [inne] ryby.
  • A jak było z wodą?

Woda? Tego to ja nie wiem, bo to wszystko porozwalane, ta kanalizacja. Ale człowiek się nie mył. Nie mył się, bo gdzie miał się myć? W takich warunkach, jak siedział w dole tam w podziemiach kościoła? A to było dość wysoko.

  • Co się dalej działo, po przejściu na Miodową?

Tam ojciec wykrył jakiś taki otwór. I dymek się unosił taki. Okazało się, że tam ktoś zupę gotuje. Ojciec wszedł, za parę minut wyszedł, bo myśmy czekali na powietrzu ([właściwie] na gruzach – tam „na powietrzu” – to wszystko, kanalizacja, pozrywane, potego, tu trup, tam trup), i wprowadził nas tam. Okazało się, że to drukarnia jest. Może nawet to było w tej szkole, może nawet ta drukarnia była tam na Miodowej w tej drukarni. I tam spałem na takich maszynach drukarskich. I ojciec też ciągle [gdzieś chodził, może pomagał innym]. Matka przy mnie, mnie pilnowała, bo tam siedziało sporo osób. Sporo osób siedziało w tej drukarni. I tam też siedzieliśmy może tydzień, może dwa tygodnie. Ojciec wyprowadzał mnie na spacer. Ale jak człowiek siedzi w murach, to ja nie miałem siły i się musiałem muru trzymać. Bo człowiek blady, nie miał siły. Coś tam jadłem, ale co ja jadłem, to już nie pamiętam. No i tam naloty ciągle były. Ciemno w tej piwnicy, bo jak rzucili gdzieś bombę, to ciemno się zrobiło w tej drukarni, pełno kurzu. Ludzie tam krzyczeli, piszczeli.
No i później... Tak jak mówię, tam siedzieliśmy gdzieś do pierwszych dni września. Później, jak już można było wychodzić, to masa ludzi wyszło z różnych stron. I myśmy też wyszli na ulicy Długiej (jacyś tam mężczyźni prześcieradło jakieś białe wywiesili) i [poszliśmy] na plac Teatralny. No tam [było] sporo ludzi, z tysiąc osób albo i więcej nawet wyszło z tych murów różnych.

  • Czy wcześniej były jakiś ogłoszenia niemieckie?

Tak, tak. Ale ja wtedy już... żeby już nie bombardować, żeby ludzie cywilny wyszli z Warszawy. Ten okres właśnie pamiętam, że myśmy wyszli na plac Teatralny. Już Niemcy nie strzelali, nawet pomagali te barykady rozbijać, bo wszędzie dookoła były barykady też. Starali się rozbijać [barykady] i nas [skierowali] na plac Teatralny.

  • A jak traktowali ludność?

Wtedy już Niemcy nic. Pomagali nawet, jak mówiłem, barykady rozbijać, żeby ludzie przeszli na plac Teatralny. No i to był taki może najgorszy moment dla mnie, że ojciec wyprowadził nas i nie chciał z nami iść. Tylko pożegnał się, jeszcze do mnie mówi: „Z kim chcesz iść? Ze mną czy z matką?”. A ja tak popatrzyłem na ojca i złapałem się matki sukienki czy jakiegoś ubrania. Zacząłem płakać i ojciec mówi: „Może się ostatni raz widzimy”. I ojciec poszedł z powrotem do tego schronu, a myśmy z matką wyszli na plac Teatralny. Ja miałem jeszcze tornister i w tym tornistrze miałem koszulę jakąś i kawałek suchego chleba. Tam Niemcy przeprowadzali kontrolę. No i mnie tam zajrzał do tego tornistra, tam kawałek chleba i koszulę. Jeszcze mnie po plecach poklepał i mówi: Gut kleine, gut. Jeszcze pamiętam te słowa. Gut kleine, czyli dobrze, mały. No i ta kontrola trwała może, nie wiem... Myśmy stali może z pół godziny, może godzinę. Później tam ktoś to prowadził przez ulicę Chłodną do kościoła Świętego Wojciecha na Woli. I tam na tej… A ojciec z powrotem poszedł do schronu. Jeszcze tam jakaś znajoma mówi: „Panie Październicki, żona wyszła z synem, a pan siedzi”. I ona mówi, że siedział, miał głowę schyloną, trzymał się za głowę. Siedział na krześle i miał głowę schyloną. I od tamtej pory wiadomości żadnej nie ma. Prawdopodobnie zginął. Albo poszedł do domu, albo tam zginął, jak były bombardowania. Tak zginął, w taki sposób. Nie wiadomo jak.
No i ja z matką [poszedłem] do kościoła Świętego Wojciecha. I tam później stamtąd (tam, nie wiem, może dwie, trzy godziny byliśmy w tym kościele) [trafiliśmy] do Pruszkowa. Stamtąd do Pruszkowa nas zawieźli i tam też byliśmy jakiś czas. Później tam w tym Pruszkowie [była selekcja], którzy młodsi. Matka miałaś przecież pięćdziesiąt dwa lata, ja miałem osiem (siostra czternaście, jak zginęła, brat osiem). I później właśnie w tym Pruszkowie [jak] byliśmy, no to RGO nam gotowało zupę, to dwa razy dziennie latałem po tą zupę. To był pęczak z pomidorami. Ale zjadłem, to za godzinę byłem głodny. No i później tam w tym Pruszkowie młodych wysyłali do Niemiec na roboty. A matka już miała, jak mówię, pięćdziesiąt dwa, trzy lata, z dzieckiem, to na inną grupę.
I takimi wagonami do przewozu węgla wieźli nas. No masę, cały pociąg był. Zawieźli nas do Opoczna i tam o dwunastej w nocy syreny. Ja mówię: „Mamo, co, znowu nalot będzie, bombardowanie?”. A jakiś facet skoczył na wagon i mówi: „Nie, nie proszę...”. Bo tak, patrzymy przez te wagony, po jednej stronie rowy, po drugiej rowy, no to nic tylko rozwalą nas tutaj. Ale facet skoczył na ten i mówi: „Nie, proszę państwa, to jest sygnał dla miasta Opoczna, że warszawiacy przyjechali. Żeby ich przyjmować”. No i tam już ruch się zrobił. Otworzyli Niemcy te… Niektórzy uciekali z tych pociągów, to Niemcy strzelali. Ale nie wiadomo, czy trafili, czy nie. Mężczyźni przeważnie uciekali, bo nie wiedzieli, gdzie nas wiozą. No i do tego Opoczna. „A, pani z dzieckiem, no to proszę bardzo”. Jakieś tam małżeństwo nas wzięło. I ja [po raz pierwszy] od iluś tam, powiedzmy, tygodni wymyłem się w balii. Pani wie, co to [jest] balia? Jak się już umyłem w tej balii i położyłem się w białą pościel, to mówię do mamy: „Jestem chyba teraz w niebie”. No bo tak to człowiek gdzie miał się myć? Ani się nie mył, zjadł byle co. Na cegłach się spało, tylko jakimś kocem się człowiek przykrył albo na kocu spał, czy na Miodowej, czy w kościele, bo tam piach był. To gdzie miał się myć? Nie mył się w ogóle. No i właśnie w tym Opocznie byliśmy też kilka dni. Później rozsyłali nas na wieś. Po wsiach. Ja trafiłem na taką wieś, która się nazywa Jastrząb. Kiedyś tam... Ciągle myślę o tym, żeby tam się kiedyś wybrać, na tą wieś, bo pamiętam nazwiska tych gospodarzy, u których tam przebywaliśmy.

  • Jak ci państwo się nazywali?

Jeden się nazywał Bielecki, [...] pamiętam takie nazwisko, a drugi [Albert Bomba], no może za chwilę mi się przypomni, bo uciekło mi to nazwisko. I ten gospodarz był taki dość majętny, bo on tam miał dwadzieścia czy osiemnaście hektarów tej ziemi, a jeść nam dawał w komórce, [gdzie] mieszkaliśmy. W komórce. No i ludzie się tam… Było kilka osób z Warszawy też, no i skarżyli się. Matka gdzieś tam też poszła do partyzantów czy coś, to nas przenieśli do innego gospodarza, który miał tylko jedną krowę, jednego konia, ale tam mięso jadłem, wszystko. Taki rzemieślnik był, więcej. Ja mu pomagałem krowę paść, wyprowadzać na łąkę, później przeprowadzałem tę krowę, on tam doił tą krowę. Tak to wyglądało. Ale tam straszne rzeczy się działy. Bo Niemcy jakoś, nie wiem, zdziesiątkowali tą wieś. Bo ludzie, ci gospodarcze, wynosili jedzenie na zewnątrz, nie wpuszczali do domu. Przy studni stół i rozstawiali jedzenie, żeby ci ludzie jedli na zewnątrz.

  • Warszawiacy?

Nie, ci ze wsi. Warszawiaków przyjmowali tak, że nie wpuszczali do domu, tylko na zewnątrz jedli. No okropna ta wieś była. No mówię pani, że u tego [Bieleckiego], to on miał osiemnaście czy dwadzieścia hektarów, siedem krów czy ileś koni, taki był zamożny, to partyzanci przychodzili do domu, to powiedział, że z siekierą w drzwiach stanie i nie wpuści ich. Dopiero przyszli w nocy, pół świniaka mu zabrali i pierzynę mu zabrali, kołdrę mu zabrali, bo mówili: „Co mnie, listek w lesie przykryje? A zima idzie”. No i nie miał nic. Przyszli, trzech czy czterech, pół świniaka mu zabrali i do lasu. Partyzanci.

  • To byli polscy partyzanci?

Tak, Polacy. Okropnie. To Niemcy w tym okresie zabili chyba siedem czy pięć osób, dopiero porządek na tej wsi się zrobił. I później tak chodzili po wsi i [mówili]: „Paniusiu, może mliczka. Może mliczka, może tamtego, może tego”. Już się bali widocznie. Okropna ta wieś była. Polak Polakowi był wilkiem.

  • Czy miał pan wtedy jakieś kontakty z partyzantami?

Nie. No skąd? Nie miałem żadnych. Ale później jeszcze opowiem, co się tam działo, jak już Niemcy uciekali. Bo byśmy tam byli wrzesień… pod koniec września czterdziesty czwarty. I później czterdziesty czwarty na czterdziesty piąty już Niemcy uciekali. Już uciekali. Od jedynej wsi do drugiej wsi były dwa kilometry, to tak ich Rosjanie wytłukli strasznie, okropnie... Jakie mieli uzbrojenie, jakie ubrania! Ci chłopi ze wsi chodzili i im nawet buty ściągali i kożuchy. Bo kożuchy Niemcy mieli i buty, wszystko zabierali. Złoto, jak nie mógł ściągnąć, to obrzynał palce nożem i zabierali złote pierścionki. A zima była dość ostra, to ci Niemcy leżeli tam dosłownie nago.
I później jak to było… Styczeń był chyba, styczeń, tak (tam było z piętnaście stopni mrozu, może dwadzieścia, [może] więcej), to tych trupów takimi gablami zabierali na wozy drabiniaste, zbierali trupy tych Niemców. Tam taka rzeka płynęła, jakaś rzeczka, wykopali przeręble i tych trupów pchali do rzeki. No bo gdzie mieli chować, jak mróz był, śnieg, zima, zawieja? Wykopywali przeręble w tej rzece i tych trupów gołych prawie… Tam jeden miał kalesony czy nie miał, wszystko pchali. Bo też nie mogły leżeć na mrozie prawie gołe ciała niektóre. No co, mieli czekać do wiosny? I tych trupów właśnie [wkładano] na wozy drabiniaste, dwa takie wozy pamiętam, i tymi gablami ściągali i wpychali do wody, do tej rzeki. Wszystko poszło.
Siedzimy w młynie, bo już u tego gospodarza nie byliśmy. Siedzimy w młynie, no... godzina... chyba już była noc, jedenasta, dwunasta, wchodzi czterech Niemców z lasu. Głowy pozawijane, tu, na temblaku krew zamarznięta. Czterech ich przyszło. Essen, czyli jeść, mówi. A tam siedziało parę osób. Może siedem, dziesięć osób, Polaków, w tym młynie. A ruskie stali po drugiej stronie. Rosjanie stali po drugiej stronie wsi, już przyszli. No i ten gospodarz, ten młynarz, dał im zupy jakiejś. Jak oni jedli tą zupę... Strasznie. No, na pewno kilka dni nie jedli. Włóczyli się gdzieś po lesie może. Czterech. Dwóch chyba było oficerów. A syn tego młynarza wsiadł na konia i pojechał po żołnierzy rosyjskich. I ci jeszcze nie zdążyli tej zupy, tego chleba zjeść (jak oni jedli tą zupę, to nie da się opisać) i przyjechali Rosjanie. Ci nie zdążyli jeszcze tej zupy zjeść, Niemcy pokazywali zdjęcia, że mają tam dzieci, rodzinę, że może do niewoli by ich wzięli. Pokazywali, płakali. Patrzyłem na te zdjęcia też tam. Nic nie pomogło. Wyprowadzili na tył – prrrr – rozstrzelali i koniec. Rosjanie wsiedli na konie i pojechali. Rozwalili ich od razu, tych czterech.
No i matka później… Czekać trzeba było wiosny. Tam jeszcze styczeń, luty, marzec i gdzieś na przełomie marca i kwietnia ruszyliśmy do Warszawy. To furą, to piechotą. Patrzę, na lodzie Niemiec leży. Niemiec leży na lodzie, trup, a taka babcia szła, [krzyczy]: „Ty – taki nie taki – już nie będziesz mi kurek ani nic kradł, zabierał”. A ten trup leżał na lodzie, ten Niemiec. No i przyjechaliśmy do Warszawy. Pełno gruzów, pełno gruzów. Tu gruzy, tam gruzy. Idziemy do domu, a tam wszystko… nie ma znaku. Wszystko, ten szpital, ta szkoła zniszczona, tylko lej po bombie jest, dziura taka duża. Nie ma znaku. No ale ponieważ na Kole mieliśmy rodzinę. Matki mojej rodzony brat był tam też palaczem w szkole i tam też Niemcy stali. Jak myśmy przyjeżdżali z wizytę, to Niemiec stał na warcie, musieliśmy się pokazać, [brat] musiał wyjść, dopiero nas wpuścili. To był rodzony brat mojej matki i on tam też był palaczem od przed wojny jeszcze. Jeszcze teraz, w osiemdziesiątym tam którymś roku, był na emeryturze i mieszkał w tej szkole. Ta szkoła jeszcze jest, jeszcze sprzed wojny, ulica Ożarowska. No i mieszkaliśmy w tej szkole jakiś czas, dopóki to się nie rozruszało.
  • I tam aż do końca wojny?

Tak. I tam już do końca wojny. Później takie baraki były na Kole, to tam, powiedzmy, matki brat pomagał nam tam [się] urządzać, żeby zamieszkać. No bo nie można stale w szkole mieszkać.

  • Wracając jeszcze do Powstania Warszawskiego, to czy miał pan kontakt z prasą powstańczą?

Nie.

  • A z radiem?

Nie. No bo co ja miałem, jaki ja mogłem mieć kontakt, jak ja miałem osiem lat? Tylko to, co tak pobieżnie, tak jak opowiadałem, to tam gdzie siedzieliśmy czy coś, ale żadnych kontaktów z prasą to nie.

  • A czy w pana otoczeniu były osoby z mniejszości narodowych?

Nie. Aha, jeszcze wracając tam, gdzie na Miodowej siedzieliśmy w tej drukarni. To już matka mówiła mi, że dyrektor tej drukarni przechowywał całą rodzinę żydowską. I oni też wyszli, ale Niemcy momentalnie ich poznali i odstawili na bok pod Ratuszem, bo tam Ratusz był na placu Teatralnym. Od razu. Tam było siedem, osiem osób, od małego i starsi. Od razu ich na bok odstawili. Bardzo łatwo rozpoznawali ich. Oni tam siedzieli [wcześniej] w tej drukarni.

  • A jak ludzie traktowali tych Żydów?

No wie pani, ja nie mogę nic na ten temat powiedzieć. Raczej dobrze ich traktowali. Matka nie miała jakichś specjalnych uprzedzeń, że taki czy owaki. Raczej to było bardzo tolerancyjne wszystko. Nie było, że narzekała, że on jest zły, że to, że tamto.

  • Czy oprócz Niemców w szpitalu u sióstr spotykał pan jakichś Powstańców?

Tam, w tamtym szpitalu?

  • Ogólnie podczas Powstania.

Ja nie spotykałem Powstańców, tylko ich widziałem. Ale mam znajomego takiego teraz tutaj. Nie wiem, czy on jeszcze żyje, czy nie. I otrzymałem od niego taką książkę (mam tę książkę, przyniosłem specjalnie). I on walczył.

  • A czy dokładnie podczas Powstania pan widział Powstańców?

Tak. Rozmawiać nie, no bo jako ośmioletni chłopak to, wie pani, o czym on ze mną mógł rozmawiać. A mam takiego właśnie kolegę, który walczył. On miał wtedy… No dużo starszy. No na pewno miał z osiemnaście, dziewiętnaście lat i dostałem od niego taką książkę z autografem. Jest tam wszystko, jest jego pseudonim, jak się nazywa. [Zgrupowanie] „Żubr” na Żoliborzu.

  • Proszę powiedzieć, czy pamięta pan, jakie były nastroje wśród ludności cywilnej, co ludzie mówili, jaki mieli stosunek do Powstania wtedy, w czterdziestym czwartym?

Nie, na ten temat ja nie mogę nic powiedzieć. Jak ma się osiem lat, to stosunek... Ludzie byli w stosunku do siebie bardzo mili, pomagali sobie wzajemnie, tak że nie było żadnych problemów z tym, czy ktoś przyniósł jedzenie, czy ktoś gdzie się postarał o coś.

  • Czy zdarzało się śpiewać jakieś piosenki albo czy były pogodniejsze momenty?

Tak, były takie momenty, jak siedzieliśmy w pałacu Simonsa. No może to mądre nie było, ale Powstańcy śpiewali piosenki wieczorem. Niemcy rano czy wieczorem zaczęli walić tym czołgiem, bo tam czołg stał. (Mam taki tam szkic narysowany, narysowałem sobie). Ale dali znać o sobie, że tam są. Piosenki wieczorem było słychać, piosenki patriotyczne jakieś tam śpiewali sobie. Nie wiem, czy to było dobre, na pewno nie, bo dawali znać o sobie, że tam są.

  • Czy pan, będąc dzieckiem, miał ulubione gry, zabawy, którym poświęcał pan czas?

Jak my mieszkaliśmy, to ten akwen był zamknięty.

  • W czasie Powstania?

Nie, w czasie Powstania, to ja mówię pani, że matka mnie do szkoły zaprowadziła, przyprowadziła mnie, już ja byłem sam. Miałem jakiś tam tramwaj drewniany, samochód drewniany, ciągle tam, bo to było na parterze i ciągle tam na jakimś piasku czy trawniku mlecz zbierałem, bo ojciec króle chował. Miał takie trzy budki czy cztery, króle chował, to mlecz zbierałem, to właśnie było moje zajęcie. Żadnych kontaktów z dziećmi nie miałem, bo to był teren zamknięty.

  • Jakie jest pana najlepsze wspomnienie z Powstania?

Najlepsze? Najlepszego chyba raczej nie było, nie ma, nie było. Najlepsze, to że dzięki ojcu ja żyję do tej pory, bo żeby nas stamtąd nie wyprowadził, miał taką jakąś intuicję, że gdzieś jakieś zagrożenie było, to on godzinę, dwie czy dwa dni przedtem gdzieś tam uciekał, gdzie indziej. Taką miał intuicję jakąś. To tylko mogę być wdzięczny ojcu, że żyję, bo jak byśmy nie wyszli, to byśmy zginęli pod tym kościołem.

  • Jakie jest najgorsze pana wspomnienie?

Najgorsze, jak ojciec mnie wyprowadził na powietrze, na spacer z tej drukarni, to trzymał mnie za rękę, bo naloty szły bombowe, tylko było słychać szum tych samolotów, że lecą na bombardowanie, i trzeba z powrotem uciekać do schronu. Albo był taki moment – to był najgorszy chyba moment – z tego pasażu Simonsa... Bo to był taki dom, taki dość spory dom, podobny trochę do hotelu „Warszawa”, tylko miał takie bramy, duże wrota (mam taki szkic). Żeby się przez tą bramę, przez te wrota przedostać, a Niemcy strzelali już, to ojciec pierwszy, tu woda, pełno gruzu jakiegoś, później mama szła, ja na końcu. Ja na końcu i słyszałem, czołgałem się, mówi: „Schowaj głowę, Jędrek – mówi – schowaj głowę”, bo te kule tak świstały, tylko słyszałem gwizd tych kul, „ciu, ciu, ciu, ciu, ciu, ciu”, nad głową. I ojciec krzyczał do mnie, żebym schował głowę i żebym się czołgał. To było, ja wiem, ze dwadzieścia metrów, taka dość szeroka ta brama była. To był taki najgorszy moment. A później jak się siedziało w tym kościele czy w drukarni, ale jakoś udało mi się, nie trafili mnie.

  • Jaka jest pana po latach opinia na temat Powstania Warszawskiego?

Tu jest właśnie taki trudny moment, bo wie pani, szkoda na pewno tego miasta, szkoda tych ludzi, ile tam zginęło. Wie pani, nie chcę źle powiedzieć, ale ja wiem, czy to było w ogóle potrzebne? No ale my jesteśmy takimi narodem, że ciągle chcemy się kimś wykazać, że jesteśmy waleczni, no bo tak jest, taka jest prawda. Francuzi oddali część, oddali Hitlerowi swoje terytoria, nikt nie przyszedł z pomocą. Na pewno, wie pani, takie mieszane uczucia, na pewno szkoda tych ludzi, sto tysięcy czy dwieście tysięcy ludzi zginęło. Nie wiem, ciężko mi coś powiedzieć na ten temat, bo mogę mówić źle albo dobrze. Na pewno to też nie było dobre, że... No bo wiadomo, że taka niemiecka armia – jakie oni mieli uzbrojenie, jakie mieli wszystko. To raczej było bez szans, aby tylko się wykazać bohaterstwem, ale szkoda tych młodych ludzi, co tam poginęli. Ci, bo na przykład ten generał, nie wiem, jak się nazywał, zapomniałem, czy „Bór” Komorowski, który wydał rozkaz, żeby to... Tak że nie wiem, trudno mi coś powiedzieć na ten temat.

Warszawa, 20 sierpnia 2013 roku
Rozmowę prowadziła Urszula Adamowicz
Andrzej Piotr Październicki Stopień: cywil Dzielnica: Stare Miasto

Zobacz także

Nasz newsletter