Andrzej Węgrzynowski

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Andrzej Węgrzynowski. Urodziłem się 6 kwietnia 1934 roku w Warszawie.

  • Jak nazywali się rodzice?


Mama Józefa, tata Józef.

  • A mama z domu?


Nałęcz.

  • W jakiej dzielnicy pan urodził się i mieszkał?


Urodziłem się na Wspólnej 12. Mieszkania to już nie pamiętam. Wiem tylko, że to było piąte piętro na poddaszu. Bez windy, a jakże, i tak dalej, tak że warunki takie, jakie były. Natomiast później w czasie okupacji przebywałem na ulicy Podchorążych 99, na rogu Nabielaka (aktualnie to jest ulica Gagarina 31). Tam przeżyłem dwa tygodnie Powstania.

  • Czym zajmowali się pana rodzice jeszcze przed wojną?


No tata to pracował w PZInż-u.

  • Proszę rozwinąć ten skrót.


Państwowe Zakłady inżynieryjne. Miał taksówkę przed wojną, znaczy był wspólnikiem, współwłaścicielem taksówki. Mama była wychowująca nas.

  • Nas to znaczy, że miał pan rodzeństwo?


O rok starszego brata Wojciecha, który niestety już nie żyje. Rodzice rozstali się w 1942 lub 1943 roku. My zostaliśmy przy mamie, właśnie tam na Podchorążych. Ojciec przeniósł się na Grochów, na ulicę Komorską. Tam miał działalność, taką kawiarenkę, ze swoją partnerką. Mama miała natomiast tutaj, na Podchorążych, tylko pod 103, też taką kawiarenkę. Wychowywała nas ulica, można powiedzieć, bo mama była zajęta.

  • Czy okupacja to był też czas, kiedy ta kawiarenka nadal działała?


Działała, działała. Z tym że były takie nieprzyjemne prowokacje, bo jakiś folksdojcz czy Niemiec przyszedł i tam zaczął rozrabiać. Tak że praca nie należała do przyjemnych. Mnie i brata wychowywała, można powiedzieć, ulica, [gdzie byłem] do godziny policyjnej, mimo że już uczęszczaliśmy do szkoły. Ja do pierwszej klasy poszedłem w 1940 roku, brat poszedł od razu do drugiej klasy w 1940 roku. Zaczęliśmy edukację na ulicy Grottgera w pięknej szkole, pobudowanej tuż przed wojną. Niestety Niemcy nas zaraz wyrzucili z tej szkoły. Przenieśliśmy się do takiego baraczku na ulicy Górskiej. To jest blisko Nabielaka, następna równoległa do Nabielaka. Tam skończyłem czwartą klasę przed Powstaniem, brat piątą, ucząc się i bawiąc się na ulicy, grając w zośkę czy w zimę na łyżwach, na Morskim Oku zjeżdżając z tej górki przy żandarmach. Oni mieli na Willowej swoją siedzibę, bardzo strzeżoną i tak dalej, więc nieraz pędzili nas, bo schodki na Dworkowej były oblodzone, a my żeśmy jeszcze na takich saneczkach zjeżdżali i jeszcze bardziej to powodowaliśmy. No i cóż jeszcze zostało mi w pamięci… Na Nabielaka, tuż przy Podchorążych, była taka piekarnia po lewej stronie, taki mały domek. Tam były trzy egzekucje w okresie Powstania. Przywozili Polaków z opaskami na oczach i ze związanymi z tyłu rękoma, ustawiali w szereg i rozstrzeliwali.

  • Czy to wspomnienia jeszcze sprzed Powstania?


Przed Powstaniem. To mi się utrwaliło, bo dwa razy widziałem. To strasznie wyglądało. Poza tym na ulicy kiedyś bawiliśmy się i była jakaś akcja, że przy Sułkowickiej, bo na Sułkowickiej mieszkali sami dostojnicy niemieccy, jakieś wyższego oficera zastrzelili i później uciekali ulicą Podchorążych. Tak że to mi utkwiło też w pamięci, popołudniowy pościg Niemców. No i zaczęło się Powstanie.

  • Ale czy w pamięci sześciolatka został wybuch wojny? Czy pamięta pan ten moment, kiedy wybuchła wojna w 1939 roku?


1939 rok… Tak się złożyło, że mojej mamy mama, czyli babcia, Anna Nałęcz pochodziła z Jabłonnej. I my żeśmy wszystkie lata z bratem spędzali tam, w rodzinnym domu, w Jabłonnie. I 1939 rok nie byłem w Warszawie, byłem właśnie w Jabłonnie.

  • W którym momencie wrócili państwo do Warszawy?


Jak Niemcy weszli do Warszawy, to zaraz wróciliśmy. Babcia mieszkała na Wilczej, mama na Wspólnej, ale zaraz przeprowadziliśmy się w okresie konspiracji na Podchorążych 99, bo zaznaczam, że mieszkaliśmy pod 99, a mama miała kawiarenkę pod 103. Bo to były trzy kamienice w 1937 roku chyba pobudowane, piękne kamienice, miedzy Nabielaka a Sułkowicką, na Podchorążych. One były złączone. O wysokim standardzie bardzo te kamienice były. Myśmy wynajmowali tylko pokój u pani Marszandowej. To była pułkownikowa, która męża miała we Francji. Zresztą samo nazwisko świadczy – Marszand. Miała synka, miała nianię do tego synka. No my żeśmy właśnie korzystali nieraz, że ta niania nas zabierała z Jackiem Marszandem, on był młodszy od nas, na spacery. Tak że my żeśmy tylko tam pokój okupowali do okresu Powstania. No i cóż jeszcze z okresu okupacji pani…

  • Czy ktoś z pana najbliższych był w konspiracji podczas okupacji? Wiem, że pana wuj, czyli brat mamy, Zdzisław Nałęcz, był w Powstaniu. Czy on był w konspiracji wcześniej i czy na przykład rodzice też zajmowali się konspiracją?


No więc w tej Jabłonnie właśnie Zdzicho ze swoją młodszą siostrą… Bo mama miała dwie siostry i brata: najstarsza Jadwiga, później mama była, później Zdzicho i Zosia była na końcu. Więc Zdzicho z Zosią i z taką paczką swoich kolegów przyjeżdżali ciuchcią, bo wtedy ciuchcia spod mostu Kierbedzia jeździła do Jabłonnej. Na wszystkie weekendy oni tam przyjeżdżali. Tam były ładne tereny nad Wisłą i w Buchniku. I co pamiętam, że ojciec to od razu, ponieważ był w pułku „Grota” Roweckiego w 1939 roku w batalionie czołgów i oni tam zakończyli działalność gdzieś pod Tomaszowem Lubelskim, ponieważ z jednej strony już Sowieci byli, [z drugiej] Niemcy, [poza tym] już nie mieli paliwa, już nie mieli broni, więc pułkownik Rowecki, wtedy jeszcze pułkownik, rozwiązał swoją jednostkę i nakazał indywidualnie przedzierać się do swojego miejsca zamieszkania. I tak ojciec dobił do Warszawy. Ale zaraz został zwerbowany. Prawdopodobnie pułkownik Rowecki wpłynął na to, że swoich żołnierzy pościągał do konspiracji. Tak że wiem, że ojciec był ściągnięty [do organizacji] przed Armią Krajową, to było chyba w listopadzie, do […] Związku Walki Zbrojnej. No i ojciec cały czas. Natomiast Zdzicho przed wojną (zresztą mam nawet zdjęcia, jak kroczy ze sztandarem skautingu) był bardzo związany ze skautingiem. Tak że prawdopodobnie [działał] w „Szarych Szeregach”, bo przecież, można powiedzieć, przedszkolem Batalionu „Zośki” były „Szare Szeregi”. Tak że uczestniczył, ale tego dokładnie nie powiem, tego dokładnie nie znam. To jest tyle, co do okupacji.

  • I wybucha Powstanie?


Jeszcze można powiedzieć, że w czasie okupacji też często jeździłem na Wilczą do babci. Miałem rowerek, brat też miał rowerek i żeśmy na rowerkach z Podchorążych [jeździli] pod górę Belwederską do Wilczej. Woziliśmy nawet gazetki konspiracyjne w obuwiu. Bo tutaj był taki profesor Dworakowski, muzyk, który nam dostarczał takie rzeczy.

  • Kiedy wybucha Powstanie, był pan w Warszawie?


Byłem na ulicy, dosłownie przed sklepem mamy. Zauważyłem grupkę częściowo uzbrojonych ludzi, z opaskami, którzy dotarli do bramy wjazdowej do Łazienek. A jakże, Łazienki w okresie okupacji nie były udostępnione dla Polaków. Zawsze był tam wartownik przy tej bramie. I co charakterystycznego, że dwie kamienice następne, czyli Podchorążych 101 i 103, „okupowali” pracownicy Łazienek, którzy mieli mocne dokumenty w okresie okupacji, ponieważ cały czas pracowali tam w ogrodnictwie, w sprzątaniu Łazienek i w utrzymaniu po prostu [ogrodu]. I jak się okazało, ten oddziałek... Tam platforma była z końmi przy bramie i ci pracownicy wartownika prawdopodobnie obezwładnili i udostępnili otwarcie tej bramy. Wówczas oni pomknęli w środek Łazienek. To była bardzo niebezpieczna akcja, bo jak się okazało, Niemcy zaraz otoczyli całe Łazienki z bronią maszynową, z cekaemami. Widziałem z okien, bo mieliśmy okna na Łazienki, jak Niemiec ciągnie cywila. Tam była taka fosa wodna […], po skręceniu ulicy Podchorążych równoległa fosa wodna. I wrzucił tego [cywila] do wody. Więc prawdopodobnie [Powstańcy] zginęli tam.
A jeszcze chcę powiedzieć, że miałem kolegów wśród pracowników Łazienek, to żeśmy takie wypady do Łazienek robili w okresie okupacji. Ponieważ ich rodzice tam pracowali, więc oni obiad w jakichś dwojaczkach chcieli dostarczyć rodzicom. Więc wiedzieliśmy, w którym miejscu pręt można było odsunąć, bo parkan składał się z tych prętów metalowych, bardzo wysokich, i żeśmy tam dostawali się do Łazienek i między krzakami żeśmy tam dochodzili. Raz właśnie przyłapali nas Niemcy, więc nie udało się, wyprowadzili nas, wypędzili od strony Agrykoli. Tam było wyjście. Tak że mieliśmy później kawał do Alei Ujazdowskich i Belwederską w dół do domu.

  • To taki niebezpieczny plac zabaw.


Tak, niebezpieczny, ale to było takie podniecające, trochę adrenalinę podnosiło i byliśmy chętni zawsze im współtowarzyszyć. I później… Ale to może później opowiem bardzo smutną historię o rodzicach tych kolegów, o pracownikach Łazienek, jaką karę ponieśli za wpuszczenie prawdopodobnie tych Powstańców, że byli bardzo chronieni w czasie okupacji, a później w czasie Powstania co się stało.

  • Czy pamięta pan, jak nazywali się ci koledzy pana?


No na przykład Gawor Kęcik, to pamiętam.

  • Czy to był właśnie syn pracowników Łazienek?


Tak, jego ojciec był jakimś tam… To był bardzo dostojny pan, tata Gawora. Stracił też jednego z braci w okupacji, bo był złapany gdzieś tam na jakiejś akcji. Był chyba w „Szarych Szeregach”, też został chyba rozstrzelany. No i pamiętałem jeszcze takich, z którymi dużo czasu spędzałem, ale już zapomniałem [nazwiska]. No to by było na tyle. Tak że nasze podwórka tych trzech kamienic to, można powiedzieć, prawie były połączone.

  • To może jest odpowiedni moment, żeby pan opowiedział tę tragiczną historię rodziców Gawora, skoro już o nim wspomnieliśmy.


No więc w naszej kamienicy, czy to był folksdojcz, czy reichsdeutsch, już nie pamiętam. I no brama była zamykana, dozorczyni zamykała. Przeważnie siedzieliśmy w piwnicy, bo jak tam ktoś do okna doszedł, to Niemcy ostrzeliwali z Łazienek. Ale Niemcy traktowali nas trochę łagodniej, ponieważ my byliśmy przezorni i też nie chcieliśmy krzywdy robić tej rodzinie zamieszkałej u nas i nie pozwalaliśmy Powstańcom. Bo nasza kamienica to tak, od podwórza atakowali Powstańcy, a od ulicy Niemcy. I pamiętam, ta nasza dozorczyni to osiwiała w ciągu tygodnia, ponieważ jak Niemcy się dobijali, to musiała im otwierać. To było straszne przeżycie. Natomiast podwórzem uciekali Niemcy. Na Nabielaka na rogu Belwederskiej była z kolei też bardzo silna jednostka, bo tam była fabryka Bruhn-Werke, gdzie produkowali jakieś części do samolotów, z tego co wiem. Na Dworkowej z kolei byli snajperzy, którzy strzelali wzdłuż Dworkowej, w dół. Później przedłużenie Dworkowej, ta uliczka Zajączkowska, no i aż do Podchorążych, tak że mieliśmy otwartą przestrzeń do ostrzału przez Niemców. Niebezpiecznie było po prostu być na ulicy. No, Powstańcy to jakoś tutaj tymi podwórzami się przemieszczali i z tego co wiem, to właśnie częściej nas odwiedzała jakaś jednostka PAL, Polskiej Armii Ludowej, rzadko spotykana w Powstaniu podobno, ale na Dolnym Mokotowie była jakaś jednostka. No to wiem, że tylko oni. I właśnie dochodzę do tego momentu, że te wspólne podwórze mieliśmy. W pewnym momencie Niemcy przyjechali, z Łazienek prawdopodobnie, wszystkich mężczyzn, mężów oraz starszą młodzież, która się jeszcze zachowała, wyprowadzili na podwórze, na te dwa podwórza ich kamienic. Kazali dół wykopać i na oczach rodzin rozstrzelali tych mężów. I właśnie ten Kęcik, ojciec Gawora, zginął tam. To była taka wspólna mogiła. No to było duże przeżycie.

  • Ilu mężczyzn mniej więcej tam zginęło?


Chyba ponad dwudziestu.

  • Czy pan jest w stanie podać datę?


To było chyba w pierwszym tygodniu, pod koniec pierwszego tygodnia Powstania. Tak że to było to przeżycie. I jeszcze ciekawostką może, ale to już taką bardziej niedotyczącą Niemców, ale mojej rodziny. Moja aktualna żona urodziła się na tym samym piętrze, gdzie wtedy mieszkaliśmy, na trzecim piętrze na Podchorążych 99. Ona w 1943 roku się urodziła, jak ja już trzecią klasę skończyłem.

  • Ale tę rodzinę pan znał?


Tak. Nasze mamy [razem chodziły] do schronów czy jak były naloty w czasie okupacji, bo już były przecież naloty. Jedną noc to żeśmy uciekli do Łazienek. Niemcy otworzyli bramę i pod drzewem jakimś wielkim. Pamiętam, te żyrandole jak Niemcy oświetlali, żeby… czy to już były wtedy te „kukuruźniki”, tak popularne, sowieckie, które tutaj te granaty rzucały, już nie pamiętam. Tak że jedną noc żeśmy w Łazienkach w czasie nalotu byli. Tak że nasze rodziny się znały. I później po Powstaniu mieliśmy spalony nasz pokój i nie zamieszkaliśmy tam. Natomiast żona z mamą wrócili tam i mieszkali. I nasze mamy cały czas utrzymywały kontakty. Natomiast ja później mieszkałem już… Ponieważ mama mieszkała na Wilczej, jak ja już się usamodzielniłem, zamieszkałem na Czerniakowskiej, przy Sielance, przy Gagarina. Kiedyś jadąc samochodem do pracy, zauważyłem, że blondynka, wyglądała mi bardzo w podobieństwie do teściowej, że to jest ta, która się urodziła w okresie okupacji, Ewa. Przebiegała przez Gagarina, śpieszyła się do pracy. Ja się zatrzymałem i zapytałem się: „Czy Ewa Polańczyk?”.

  • Niezwykłe. I tak się zaczęło.


I tak się zaczęło. Do tej pory. Już sześćdziesiąt lat będziemy w lipcu kończyć.

  • Czy pamięta pan nazwiska rodzin, które mieszkały w tej kamienicy?


No więc pani Marszandowa, Polańczykowie… Z tym że teść był aresztowany w czasie okupacji, Piotr Polańczyk, no i w Gross-Rosen przebywał. Później wrócił po okupacji, ale schorowany bardzo, bo całą żywność, którą teściowa wysyłała mu tam, czy jakiś smalec, czy coś, wymieniał na papierosy. Był namiętnym palaczem. No i później skończyło się, że w Otwocku tak samo… Odma, nie było streptomycyny, płuca zajęte całe i w 1948 roku, trzydzieści sześć lat mając, poszedł do Bozi, można powiedzieć.

  • Czy zna pan losy innych rodzin z tej kamienicy, które przeżyły z państwem Powstanie?


No więc jeszcze tam był Wojtek. Dwóch braci było, na parterze mieszkało, tylko od strony podwórza, Kondrackich. Zdaje się, że nazwisko Kondracki. I to było na tyle. Wie pani, ja tam bardziej byłem z tymi łobuziakami, jakoś z tymi dziećmi pracowników Łazienek byłem bardziej zbratany, bo oni byli też, można powiedzieć, dziećmi ulicy. Ja z bratem, ponieważ też nie miałem opieki mamy przez cały dzień, można powiedzieć, poza odrobieniem lekcji, to też przebywałem na ulicy. I z nimi tak bardziej. Tak że z tamtej kamienicy to już nie znam. No i cóż jeszcze.

  • Na ile w ogóle pana życie dziecięce z okresu okupacji zmieniło się w momencie wybuchu Powstania? Czy pamięta pan ten moment jako jakąś zmianę? Jak wyglądał wasz dzień?


W dzień żeśmy siedzieli w piwnicy dwa tygodnie. I właśnie w pewnym momencie, pod koniec drugiego tygodnia, Niemcy dobili się do naszej kamienicy (to była chyba jakaś jednostka Wermachtu), weszli do piwnicy, widzieli tam te rodziny przebywające. I jeden z takich starszych wermachtowców, jak się okazało wiedeńczyk, powiedział, że jest z Wiednia, żebyśmy uciekali, bo „na początku następnego tygodnia będziemy palić tą kamienicę i kto będzie opuszczał, będziemy rozstrzeliwać”. I to było przyczynkiem do opuszczenia naszej kamienicy. I co jeszcze [zrobił], poruszyło nas to, ponieważ jak zobaczył tam jeszcze moją przyszłą żonę w tym beciku, powiedział, że ma też takie wnuki i to po prostu spowodowało, że on nas uprzedził. Okazał się jakimś człowiekiem. W wojsku niemieckim też byli z przymusu wzięci do wojska i mieli też opory wewnętrzne.
Tak że żeśmy opuścili tą kamienicę i ulicą Chełmską, ponieważ mieliśmy zaprzyjaźnioną rodzinę na Siekierkach… Z tym że Siekierki to była wieś przed wojną. To nie było tak jak w chwili obecnej, osiedle mieszkaniowe czy coś. To była wieś, domki jednorodzinne. Postanowiliśmy tam do nich dobić. Więc przez ulicę Chełmską. Na ulicy Chełmskiej, ponieważ czołgi niemieckie się ukazały, żeśmy się schowali w jedną kamienicę. Ta kamienica nawet została ostrzelana, ale tylko w części klatki schodowej. I tam żeśmy przetrwali. Później polami żeśmy się udali. Na tych dwóch rowerkach jeszcze charakterystycznie, co mogliśmy, to wzięliśmy. Ale nie spodziewaliśmy się, że Powstanie będzie trwało i padnie Powstanie, więc wzięliśmy podręczne rzeczy, można powiedzieć, nie zimowe, i tak żeśmy znaleźli się u państwa Kraszewskich na Siekierkach.

  • Czy pamięta pan datę wyjścia z kamienicy?


No to był chyba 15 albo 16 sierpnia, jak żeśmy do nich dobili. Siekierki były też pacyfikowane, ponieważ tam się zbliżał front, bo to był sierpień, a Rosjanie podeszli bodajże we wrześniu na Pragę Południe. Więc tam już [front] się zbliżał szybkimi krokami, już był front nad Wisłą, można powiedzieć. Oni wszystkich ludzi pacyfikowali do szkoły. Żeśmy poczuli, czym to grozi: prawdopodobnie wywózką całych rodzin do Niemiec albo gdzieś tam na południe Polski, poprzez Pruszków. Chcąc uniknąć tego, w nocy z mamą (już żeśmy się rozstali z państwem Kraszewskim) udaliśmy się nad jeziorko Czerniakowskie, od strony Siekierek, nie od strony Czerniakowa. Po drugiej stronie jeziorka Czerniakowskiego był folwark bonifratrów, tego zakonu bonifratrów. Tam było duże skupisko ludzi, bo oni mieli prawdopodobnie dość dobre zaopatrzenie żywności. I rano żeśmy się skryli z mamą… Aha, rowery żeśmy tam zakopali, wszystko żeśmy zakopali, a tutaj już tylko z jakąś torebką, z jakimś kocykiem skryliśmy się w takiej kępie krzaczastej, w takim dole, można powiedzieć. A od strony Siekierek była góra. I słyszymy silniki, po prostu jakieś motory od strony Siekierek. Baliśmy się wejść na górę i zobaczyć, co się dzieje, więc tutaj żeśmy byli schowani w tych zaroślach, w tych krzakach, w tym dole. W pewnym momencie wynurza się lufa czołgu. No [najpierw] jeden, a było ich tam ze trzy czy cztery. Matka trzyma nas za włosy, bo można powiedzieć, się wyrywamy. Mnie się udało wyrwać, była wysoka trawa, pobiegłem szybko w kierunku jeziorka. Tam była taka skarpa, taka dość wysoka, z półtora metra. Zeskoczyłem i w te krzaki, w te szuwary. Zauważyłem tylko Niemca, jak na tej wieżyczce (w czarnym mundurze, bo Niemcy mieli, te jednostki pancerne, takie czarne mundury) złapał za pistolet, ale nie wiem, czy on tam zdążył oddać salwę, czy nie. I dla mnie to było straszne przeżycie, ponieważ jak się ocknąłem, to w pierwszej chwili zastanawiałem się, czy żyją mama i brat. Nie wiem, czy on zauważył moje miejsce wyskoczenia z tych krzaków. Postrzelali w ten folwark, ponieważ jak się okazało, w nocy jakaś jednostka Powstańców przeszła na Siekierki. Nie wiem, czy udała się poprzez Wisłę, czy co, nie wiem. W każdym razie taka była wersja, że to był odwet za to, że oni dotarli do jeziorka Czerniakowskiego i ostrzelali ten folwark. Zresztą słychać było płacz, lament, bo to otwarta przestrzeń. Jak się ocknąłem, ale to już było z pół godziny [później]. Oni już zakończyli swoją działalność ostrzeliwania, zawracali i odjeżdżali. I ja się wychyliłem z tej skarpy, z której skoczyłem do tych szuwarów, zobaczyć te ślady po gąsienicach, ponieważ to był teren zarośnięty, więc było widać. Ominęły to miejsce. No i patrzę, mama mnie woła – żyją. No to była wielka radość.

  • Pan uciekł mamie ze strachu?


Tak. Nie mogłem wytrzymać, jak zobaczyłem te czołgi zbliżające się. Później przez Augustówkę, Natolin żeśmy szli w kierunku Piaseczna. W lesie Kabackim za Natolinem we wsi Kierszki było gospodarstwo opuszczone przez folksdojcza, jak się okazało, którzy bał się partyzantów, którzy też podchodzili pod Warszawę właśnie z południa poprzez lasy Kabackie. I opuścili to. I tam gros takich uciekinierów jak my usadowiło się na strychu nad oborą czy nad czymś, słoma czy siano [tam leżało], no i tam żeśmy wegetowali. Pamiętam, mama do Piaseczna chodziła kupić jakiś chleb czy coś. Na polu jeszcze była cebula, jakaś marchew, bo to była druga połowa września gdzieś. Wiedzieliśmy, że ojciec walczy w Śródmieściu.

  • Czy matka wiedziała, gdzie walczy brat?


Nie, nie, to było w konspiracji u[ukrywane]. Nie wiem, w jakiś sposób żeśmy się dowiedzieli, ale nie pocztą powstańczą. Aha, ale jeszcze [sądząc], że może z ulicy Wilczej babcia, która była z najstarszą córką została i z mężem, że może oni się będą udawali w kierunku Piaseczna, wiedząc, że my jesteśmy z tych stron Warszawy, ze strony południowej… […] Była taka organizacja pomocy społecznej, Rada Główna Opiekuńcza, tak. Wszędzie we wszystkich miasteczkach były te punkty. Tam ludzie wieszali karteczki, że się znajdują tu i tu w celu, że jak ktoś z rodziny poszukuje. Ojciec postanowił nie iść z Powstańcami do niewoli, tylko z ludnością cywilną, bo brał udział między innymi w goleniu kobiet, zadających się z Niemcami (opowiadał nam, tak że to pamiętam), więc bał się, że może natrafić na taką kobietę z jakimś oficerem niemieckim, że od razu wyciągną go i koniec. No i postanowił do Pruszkowa [iść] z ludnością cywilną, przed Pruszkowem udało się ojcu przekupić jakiegoś strażnika i uciec i ojciec intuicyjnie udał się w kierunku Piaseczna. Wiedział, że tam może być nasza droga ucieczki i tam tę kartkę odnalazł. Ponieważ rodzice byli w separacji, no to żeśmy na tej słomie spali my pośrodku, mama z jednej strony, a ojciec z jednej strony.
Ojciec wiedział, że ma brata Henryka Węgrzynowskiego, który był od przed wojny naczelnikiem odcinka drogowego w Skarżysku. No więc co robić. Nie mamy gdzie indziej rodziny, to do Skarżyska nas zabierze. Mama się jeszcze została. Nie wiem, czy to był początek listopada, ale już było zimno, już śnieg padał. No i my w tych, można powiedzieć, delikatnych ubrankach z Piaseczna do Nowego Miasta żeśmy jechali ciuchcią, bo ciuchcia chodziła z Belwederskiej poprzez Wilanów, Zalesie, Grójec, Nowe Miasto, gdzieś tam. I w tej ciuchci już była kontrola żandarmerii niemieckiej. Ojciec był bardzo czarny, taką miał po prostu cerę, może zbliżoną nawet do żydowskiej czy do cygańskiej. W każdym razie pamiętam, jak ojca wzięli na osobność, jak żeśmy jechali tą ciuchcią. Tam gdzieś wyprowadzili. Ojciec mówił, że zaglądali mu do siusiaka, czy nie jest obrzezany. Tak że to pamiętam. I co charakterystycznego. W Nowym Mieście żeśmy się udali na ulicę – pamiętam, to był wieczór, śnieg padał – i postanowiliśmy się udać na okazję jakimś samochodem, chociaż same niemieckie jeździły, przeważnie ciężarowe, w kierunku Skarżyska. I tak stoimy wieczorem z ojcem przy drodze… Aha, i żandarmeria niemiecka, i to wojskowa, z takimi blachami na piersiach, zatrzymywali, kontrolowali te swoje samochody wojskowe. Zatrzymują jakiś samochód ciężarowy i biorą nas z bratem od ojca. Ojciec krzyczy, żeby zostawić. „Nie, nie, nie” – oni zabierają nas. No więc ojciec przestraszony. Okazuje się, że oni nas do szoferki zaprowadzili, a ojca pod budę wrzucili. To był samochód, pamiętam jeszcze, napędzany holzgazem. Niemcy nie mieli już paliw płynnych, więc zastosowali […] te piece na przyczepie, z kominem i tam drzewo się dorzucało. To był napęd po prostu do poruszania się tego samochodu.

  • Czy matka cały czas była z panami?


Nie, nie. Mama jeszcze tam została, bo myślała, że jakoś połączy się ze swoją mamą i z siostrą. Niestety po pewnym czasie jakoś i mama dobiła [do nas]. Ale jak my żeśmy dobili do Skarżyska, to okazało się, że tam już jest babcia ze swoją córką. Dziadek to już nie pamiętam, czy był, czy nie, czy on gdzieś tam indziej się udał. Stryjek miał nieduże mieszkanie, bo miał dwa pokoje, więc jeden pokój [zostawił] sobie, drugi pokój nam [przeznaczył] – ciasnota jak nie wiem. No ale musieliśmy jakoś wegetować, jakoś żyć. Ojciec w kuchni nocował, stryjek z żoną i z synem w jednym pokoju, a my z babcią i z mamą, i z ciotką Jadwigą w jednym pokoju. I tam, żeby z kolei też mieć co [jeść], bo nie mieliśmy przecież żadnej żywności ani nic, żadnych środków do utrzymania, więc ja z babcią musiałem zarobić coś, żeby się utrzymać. Ja jako najmłodszy, a babcia jako najstarsza. I pamiętam, żeśmy do Piotrkowa przez Koluszki, przez taką stację węzłową kursowali, bo w Piotrkowie osiadła w jakiś sposób najmłodsza córka babci, która była łączniczką na Pradze. Tam było trzydniowe Powstanie i bardzo szybko przecież padło, [a po nim ciotka] tam się znalazła – Zofia z domu Nałęcz, właśnie siostra Zdzicha. W tamtą stronę jakąś rąbankę żeśmy wozili, jakieś mięso, a z powrotem jakieś kosmetyki, jakieś mydła. To pamiętam. Ostatnia moja podróż już jak Rosjanie się zbliżali, to była taka, że dojechaliśmy z babcią do Koluszek, a ponieważ to była zima, nie mieliśmy kołder, trochę tam zimno było w tym mieszkaniu, więc babcia postanowiła pod Warszawę gdzieś udać się, żeby kupić jakąś kołdrę, bo tam ludzie wywozili to z Warszawy i sprzedawali pełno tych rzeczy, tych używanych. I tak się rozstałem z babcią. Jeszcze miałem plecak na sobie, te kosmetyki różne. I tak w tych Koluszkach zostałem. Pamiętam, to była taka węzłowa, dość spora stacja. Klepisko było w środku, w tym baraku stacyjnym, w tej poczekalni, nie było żadnej podłogi. Jakaś koza stała i tam się trochę paliło, żeby trochę ogrzać.

  • Pan miał zaczekać na babcię czy wrócić do domu?


Nie. Miałem sam wrócić do domu. Z tym plecaczkiem. I widzę pełno tych Niemców, żołnierzy, oczekujących też na zabranie się, a tu już zbliża się front. Już nie wiem, co robić, a to już jest noc, godzina policyjna. Nie mogę ani wyjść nigdzie. Ale Koluszki to w zasadzie ta stacja była, żadnych tam nie było zabudowań ani nic. Aha, i tam zauważyłem w pewnym momencie, patrzę, siedzą Niemcy Wermacht razem z Wojskiem Polskim, z ryngrafami Matki Boskiej. Co się dzieje? No nie wiedziałem wtedy, co to było, a jak teraz się okazuje, to przecież NSZ, które zbratało się z Niemcami. I normalnie z bronią Polacy siedzieli razem z Niemcami, dopuszczali ich. Oni uciekali razem z Niemcami przed Sowietami, taka była rzeczywistość. To pamiętam jak dzisiaj. Armia Krajowa nie pozwoliła NSZ, ponieważ oni mieli jakieś koneksje z Niemcami, jakieś układy, nie pozwoliła zbratać się z Armią Krajową, żeby przeciwko Niemcom jeszcze walczyć. Bo przecież partyzanci Armii Krajowej walczyli i w lasach świętokrzyskich przeciwko Niemcom, a później przeciwko Sowietom, to już jest następna sprawa. Tak że to mi się upamiętniło. I jak dostałem się do Skarżyska, już można powiedzieć, ostatnim pociągiem: Zauważyłem, że Niemcy się podnoszą i prawdopodobnie będą się udawać do swojego pociągu. I ja z nimi. Pytam się, czy w kierunku Skarżyska-Kamiennej. Powiedzieli, że tak. [Zapytałem], czy mnie by ewentualnie zabrali ze sobą. No to jakoś się zlitowali i tym towarowym, pamiętam, tymi zimnymi jak choroba wagonami też jechałem. Tam było niedaleko. Z Koluszek do Skarżyska, to już nie pamiętam, ze czterdzieści parę kilometrów. Ale chyba ze sześć godzin żeśmy jechali, bo ciągle były naloty sowieckie, bombardowania i ten pociąg trochę pojechał i stawał, pojechał i stawał. I tak dotarłem do Skarżyska-Kamiennej. Można powiedzieć, na drugi dzień Rosjanie weszli. Tak że no takie przeżycie. Tak że musiałem i utrzymywać jako dziesięcioletni trochę rodzinę.

  • Kiedy państwo wrócili do Warszawy?


No więc powrót do Warszawy też był nieciekawy, ponieważ wszystkie torowiska tutaj po stronie zachodniej… Od Skarżyska przecież można by było poprzez Koluszki, Skierniewice, Żyrardów najbliższą drogą do Warszawy. Niestety infrastruktura kolejowa była zniszczona. Musieliśmy przekroczyć Wisłę do Dęblina i od Dęblina prawą stroną, bo tam już Rosjanie przecież byli i trochę to funkcjonowało. Ale to też [jechaliśmy] wagonami towarowymi, pięć kilometrów na godzinę jechały, zatrzymywały się. I pamiętam, jeszcze charakterystycznie [było], że breja taka, ten śnieg rozmokły, a my wieczorem przy latarce idziemy, szukamy gdzieś noclegu. No i wcale niechętnie przyjmowali. Już nie pamiętam, czy to koło Garwolina, czy gdzieś było. Gdybyśmy nie mieli sacharyny, to by nam nie rzucili pęczka słomy na podłogę, żeby nas przenocować.

  • Czyli sacharyna jako waluta?


Jako waluta. No a wtedy cukru nie było, to był złoty środek, a jednocześnie były małe te [pudełka]. Tak że mieliśmy kilka pudełek sacharyny i to nas uratowało.

  • Sacharyna z pana przemytu?


Już nie pamiętam, może i tak. W każdym razie dobiliśmy do Warszawy. Mama udała się na Wilczą z babcią do ich kamienicy, my natomiast do ojca. Ojciec na Grochowie przy placu Szembeka miał pokój z drugą żoną, jeden pokój. Spaliśmy razem z ojcem w jednym pokoju. Ja z bratem na jednym łożu i na tapczanie ojciec z tą swoją drugą żoną.

  • Rozumiem, że to była jeszcze jakaś zima, bo skoro breja śniegowa, to był jakiś luty, marzec?


To był luty. I pamiętam jeszcze, ciotka Jadwiga miała sztywną nogę, miała złotą bransoletkę i zgubiła w tej brei tą złotą bransoletkę. Myśmy tam szukali przy latarce, ale chyba to się powodzeniem nie zakończyło. To mi tak trochę jeszcze utkwiło w pamięci. Po przyjściu do ojca – aż nieprzyjemnie się przyznać – rozbieraliśmy się z bratem, żeby się pierwszy raz po tej tułaczce, po wyjściu ze Skarżyska wykąpać. W misce, a jakże, bo tam na Grochowie też nie było jeszcze łazienek i tak dalej, więc w tej misce, żeby się wykąpać, zdjęliśmy nasze majteczki – mieliśmy jakieś granatowe, a one były białe. Domyślacie się, od czego? Wszy po prostu obeszły nas tak, przepraszam, już powiem, że byliśmy znieczuleni. No więc do spalenia wszystko. To było niesamowite.
No i później historia z aresztowaniem ojca. Jak żeśmy się [dowiedzieli], ojciec się nie ujawnił. Pułkownik Mazurkiewicz był dowódcą Okręgu Warszawskiego [Armii Krajowej]. Prawdopodobnie udostępnił bezpiece, może nie udostępnił, ale został zmuszony do udostępnienia dokumentów żołnierzy, i ojciec się znalazł [na liście]. No i pewnej nocy po przyjściu… A będąc z ojcem do końca w tej kawiarence… Tam było takie towarzystwo i taki sąsiad trochę rozrabiał, trochę wódeczki wypili. Ale żeśmy z ojcem do końca byli. No i przyszliśmy do domu, umyliśmy się, idziemy spać. W nocy gdzieś o godzinie drugiej (to było na parterze, klatka schodowa była drewniana, to słychać było każde stąpnięcie) słychać podjeżdża jakaś ciężarówa. To znaczy jak żeśmy się obudzili, to dopiero żeśmy [zrozumieli], że tak musiało być, bo człowiek nie słyszał może, jak podjechała ta ciężarówa. W każdym razie walnięcie w drzwi kolbami. Nie zapukanie, nic, tylko od razu pchnięcie duże z tymi kolbami, KBW. Jeden z uczestników tej biesiady w kawiarence, ten sąsiad z upozorowaną ręką na temblaku, z pistoletem w ręku do ojca, do łóżka: „To ten mnie postrzelił”. No i ojca zabrali na Cyryla i Metodego. Tam była taka pierwsza kaźnia żołnierzy Armii Krajowej, nieujawnionych. A skąd się dowiedzieliśmy, że ojciec tam jest? Ponieważ mieliśmy sąsiada (pamiętam nazwisko, Cendrowski), on był wtedy w tej milicji czy coś i on nam dał cynk, to wiedzieliśmy, że ojciec [tam jest]. No więc ojca trzymali w kacecie, jak się okazało, metr na metr i zanurzonego tak, że nie można było usiąść, dwadzieścia centymetrów w wodzie. I postawili ojcu ultimatum. „Zabieramy ci kawiarenkę i co chcesz, to sobie rób, albo donoś nam wszystko i utrzymamy twoją działalność na dotychczasowym etapie”. Ojciec odmówił. I nie wiem, czy stamtąd ojca desygnowali do Wrocławia, do wywózki – wtedy były te wywózki Niemców z Wrocławia. Ojciec, ponieważ był bardzo dobrym mechanikiem samochodowym między innymi, tam znalazł jakiegoś opla olimpię, pamiętam do chwili obecnej, wyszykował ten samochód. Przyjechał, to był chyba 1946 rok, jak mieliśmy przerwę szkolną. Bo my żeśmy poszli [do szkoły] od razu po powrocie z tułaczki, ja poszedłem do piątej klasy, brat do szóstej. I jak mieliśmy przerwę tą szkolną, to pamiętam, więc w tym okresie zimowym przyjechał po nas, zabrał nas. Dostał przepiękne mieszkanie po jakimś pastorze niemieckim, z pięknymi meblami, z kryształowymi żyrandolami. No, perfekt.

  • Zabrał was obu, synów?


Obu i żonę. No ale atmosfera we Wrocławiu nie dała się po prostu jakoś polubić, absolutnie. Wrocław, też chodziło się po tych gruzowiskach, po tych ulicach, które były częściowo oświetlone. Naokoło niemiecka mowa, której nienawidziliśmy. „Nie no, tutaj do szkoły nie pójdziemy. My wracamy”. Taką podjęliśmy z bratem decyzję. No i ojciec był zmuszony wrócić do Warszawy. Zostawiliśmy to wszystko. [Wracaliśmy] pociągiem, pamiętam. Ten pociąg był tak napchany i też, ja już nie pamiętam, ale chyba z cały dzień szedł z Wrocławia do Warszawy. To było coś okropnego. Ludzie nawet mimo zimy, to były te wagony pulmany z tak zwanymi stopniami wzdłuż wagonów, to jeszcze trzymali się na tych schodach, na tych stopniach. To jest takie przeżycie z ojcem.

  • Czy pamięta pan, kiedy ojciec był aresztowany, kiedy nastąpiło aresztowanie?


To był 1945 rok. Jak ja byłem w piątej klasie, to było. Nie wiem, czy to było w kwietniu, czy to było w maju, czy to było w czerwcu, w każdym bądź razie w piątej klasie mojej.

  • Rozumiem, że ojciec został we Wrocławiu ze swoją drugą żoną?


Nie. Wrócili.

  • Wszyscy wtedy wrócili?


Tak, wrócili, bo my w dalszym ciągu nie mieliśmy warunków do zamieszkania na Wilczej u babci. Tam było takie zagęszczenie. Więc wrócili i tutaj ojciec musiał iść jako kierowca do pracy, bo [nie było] innych możliwości. Miał zresztą bardzo szlaban postawiony, tak że ledwo się załapał jako kierowca do dyrektora Wedla. Tak że czekolady trochę mieliśmy na osłodę tych szarych dni. No ale bieda była niesamowita, bo te zarobki były nieciekawe.

  • Czy jeszcze jakieś represje w późniejszym okresie spotkały ojca, czy to było jedyne takie?


No to były takie represje. Później ojciec miał taką scysję z tym sąsiadem, którego po dojściu Gomułki do władzy [zwolniono], część tych ubeków agresywnych zwolniono. Przecież Gomułka też siedział i też miał do czynienia właśnie z nimi. Tak że [sąsiad] był prawdopodobnie zwolniony. I ojciec, to było przed Świętami Wielkanocnymi chyba (już pobudował sobie tata domek na ulicy Komorskiej 46), poszedł kupić alkohol do sklepu monopolowego przed Wielkanocą. Była kolejka i spotkał tego sąsiada, splunął mu pod nogi i powiedział: „Ty wstrętny ubowcu, ileś mi krzywdy zrobił”. I on później wykorzystał znajomość z dzielnicowym, z milicjantem i przyszli do ojca. Ojciec powiedział do tego milicjanta, ponieważ dzielnicowych się znało: „Pana wpuszczę, a tamtego pana nie wpuszczę”. Oni wtargnęli. Nikogo nie było w domu, pchnęli drzwi, ojca przewrócili i trochę zbili jeszcze. Do kogo się można było iść poskarżyć?

  • Nie można było.


Na milicję? Tak że to była jeszcze jedna taka sprawa. A poza tym no to już było… To były lata czterdzieste, tak, bośmy w 1948 roku, po tej tragedii, po zwolnieniu się na Wilczej tego mieszkania częściowo, jak zginęła babcia z tą swoją najstarszą córką, jak zawalił się w 1945 roku…

  • Tego pan nie opowiadał.


No więc babcia przeżyła Powstanie na ulicy Wilczej 30. Tam mieszkała od przed wojny. Często bywaliśmy. Zresztą pierworodne wnuki. Babcia bardzo nas kochała. Babci się dobrze powodziło, miała taki kolonialny sklep na vis-à-vis pod 49 na Wilczej.

  • I babcia miała na nazwisko?


Nałęcz po mężu, z domu Witewska z Jabłonny. Więc babci się dobrze powodziło już przed wojną i bardzo pomagała nam w cięższych chwilach. Tak że przeżyła tam Powstanie z najstarszą córką, która ze względu na sztywną nogę… A była bardzo dobrą krawcową, miała swoją pracownię krawiecką nawet w czasie okupacji, więc nie była zaangażowana w konspiracji. No i z moją mamą i z tą najmłodszą, Zofią, z trzema córkami, bo Zdzicho zginął…

  • Najstarsza córka miała na imię Jadwiga?


Jadwiga. I przyjeżdżali też do nas, do Jabłonny, bo myśmy byli, to było lato. Nie wiem, czy to nie było na babci imieniny, Hanny 26 lipca czy czerwca.

  • Lipca.


W lipcu to było, tak. Byli w Jabłonnie. I zawsze, ponieważ kiedyś się w soboty pracowało i sklepy były otwarte, to przyjeżdżali rano w niedzielę i po południu już wracali na te powietrze, do tych stron rodzinnych, do Jabłonnej, a my żeśmy tam spędzali zawsze wakacje z bratem. I wrócili do Warszawy. Babcia miała zawsze zwyczaj, swoich stałych klientów przyzwyczaiła, że w niedzielę otwierała wieczorem od tyłu swój sklep, żeby udostępnić im coś kupić, bo wszystko było pozamykane w niedzielę. To była, nie wiem, czy pani kojarzy, kamienica, wchodząc od strony Marszałkowskiej w Wilczą w kierunku Kruczej, to była po prawej stronie trzecia chyba kamienica, gdzie był ten sklep. A mieszkały vis-à-vis, pod 30. I tam gdzie był sklep, była kamienica, to był sześcio- czy siedmiopiętrowy dom przed wojną i funkcjonowało tylko pierwsze piętro i sklep. Tak że mury były wypalone, które były bardzo zagrożone jakimiś wichurami czy coś. I wtedy jak babcia wróciła, nastąpiła szalona burza. Ale to było coś niesamowitego – strasznie wietrznie i ulewa. I jak babcia tam była z najstarszą córką i nie wiem, kto był z klienteli, zawaliło się sześć pięter. To wszystko dobiło do piwnic. Mama z tą najmłodszą siostrą zdążyły przed tym [wyjść]. Tak że wchodziły do bramy na vis-à-vis, jak ten kurz [opadał] po zawaleniu się tych murów. Cała ulica była w tym kurzu. Nie było nic widać dosłownie. No i tragedia. To był rok 1945, żadnych zmechanizowanych [służb]. Ani straż pożarna, ani wojsko nie miało możliwości dotrzeć do tych ludzi przywalonych tam. Tak że od niedzieli do czwartku, można powiedzieć, ręcznie to odkopywali. Babcia to była szpadlem wkładana do trumny. Natomiast ciotka Jadwiga była pod jakimiś schodkami. Tak że była sina, była prawdopodobnie uduszona. Może udałoby się uratować. I to była następna tragedia. […] Po pewnym czasie myśmy się przeprowadzili już na Wilczą z bratem. Żeśmy tam niespecjalnie współżyli z tą naszą macochą. No i taka historia, można powiedzieć.

Warszawa, 7 marca 2023 roku
Rozmowę prowadziła Anna Sztyk

Andrzej Węgrzynowski Stopień: cywil Dzielnica: Sielce, Mokotów

Zobacz także

Nasz newsletter