Antoni Szturemski „Max”

Archiwum Historii Mówionej

Antoni Szturemski. Urodzony 13 czerwca 1928 roku. Pseudonim „Maks”. Batalion „Odwet”, pluton 404, IV Obwód Ochota.

  • Co robił pan przed 1 września 1939 roku?

Przed 1 września 1939 roku chodziłem do szkoły podstawowej.

  • Czy mógłby pan powiedzieć coś więcej. Jaki wpływ na pana wychowanie wywarła szkoła?

Chodziłem do szkoły w miejscowości podwarszawskiej to jest Sulejówek Miłosna. Miałem kolegów, którzy interesowali się harcerstwem. Z nimi wspólnie byłem członkiem drużyny harcerskiej w Miłosnej. W roku 1942 kolega Jerzy Kułakowski pseudonim „Alan” zaproponował mi wstąpienie do „Szarych Szeregów”. Zaprzysiężony zostałem w Warszawie w domu już nieżyjącego malarza, artysty Lasockiego, na ulicy Kapucyńskiej. Przez cały okres przedpowstańczy rozlepialiśmy ulotki, nalepialiśmy hasła przeciw niemieckie, roznosiliśmy ulotki. Przechodziliśmy ćwiczenia zarówno teoretyczne jak i praktyczne. Wszystko odbywało się w okolicach Powiśla, na ulicy Czerwonego Krzyża. Tam zamieszkiwał mój kolega, mój zastępowy. Tam odbywaliśmy ćwiczenia w zakresie pierwszej pomocy, uczyliśmy się obchodzenia z bronią, terenoznawstwo, i tak przebiegał cały ten okres przedpowstańczy, do okresu powołania nas przed samym Powstaniem na zgrupowanie przy ulicy Niemcewicza, gdzie zastało nas Powstanie.

  • Czy mógłby pan jeszcze powiedzieć o swojej rodzinie?

Moja rodzina robotnicza. Ojciec był kolejarzem. Matka nie pracowała. Wychowywała trójkę dzieci, między innymi ja byłem w tej trójce. Polityką się specjalnie nie zajmowałem. Byli rodzicami normalnymi jak wszyscy, chcieli dla swoich dzieci jak najlepiej.

  • Czy pana rodzeństwo uczestniczyło w Powstaniu również?

Nie, w mojej rodzinie nikt w Powstaniu nie występował, nikt. Ojciec był inwalidą, nie widział na jedno oko. Siostra jedna i druga nie interesowały się w ogóle tą sprawą. Tak, że z całej rodziny tylko ja jeden byłem w Powstaniu Warszawskim.

  • Czy w czasach okupacji przed Powstaniem mieszkał pan w domu?

Mieszkałem w Miłosnej pod Warszawą.

  • Czy może pan powiedzieć, co było dla pana legalnym źródłem do utrzymania?

W zasadzie byłem na utrzymaniu rodziców. Miałem szesnaście lat, byłem na utrzymaniu rodziców.

  • Zaczął pan mówić o tym gdzie pana spotkało Powstanie. Mógłby pan przybliżyć tą sytuację?

Trzy dni przed Powstaniem mieliśmy ostre pogotowie, zebraliśmy się na ulicy Kapucyńskiej skąd trzech z naszej sekcji zostało skierowanych na ulicę Niemcewicza. Trzech, to znaczy „Maks” ja, Alan „Kruk”, poza tym „Teks” został skierowany na Śródmieście, „Brant”, z którym już kontaktu nie miałem do końca wojny, został na Starym Mieście. Znaczy on dostał się do niewoli, był w Niemczech i został na stałe we Francji, tam się ożenił. Pozostali koledzy, poza moim kolegą „Tom”, który był moim sekcyjnym. W ubiegłym roku zmarł na stwardnienie rozsiane. Pozostali koledzy żyją w dalszym ciągu. Utrzymujemy ze sobą kontakty.

  • Niech mi pan teraz opowie o samym Powstaniu, gdzie, kiedy pan walczył w Powstaniu?

Powstanie zastało mnie na ulicy Niemcewicza, róg Asnyka i Niemcewicza. O godzinie dwunastej byliśmy już na zgrupowaniu. Ja i mój kolega „Kruk” zostaliśmy wysłani do Komorowa z hasłem: „Paulina przyjechała” powiadomić innych członków Powstania, że zbliża się okres Powstania, hasło było - „Paulina przyjechała”. Po powrocie na Niemcewicza o godzinie siedemnastej zebrali nas w takiej dużej sali, [to] był dom ZUS-owski, i w takiej dużej sali wystąpił kapitan „Korwin” już nie pamiętam dokładnie… ale kapitan „Korwin”, i powiedział że [jest] godzina piąta, wybuchło Powstanie, na razie nie mamy broni, spodziewamy się zrzutów nocą. Do tej pory dostaliśmy tylko opaski na rękawy. Część kolegów, którzy mieli broń, bo myśmy w zasadzie nie mieli broni, [ale] część kolegów, którzy mieli broń, wychodzili na wypady na plac akademicki, na dom akademicki na ulicę Filtrową, takie wyskoki mieli. W tym czasie została ranna jedna z koleżanek. Na trzecim piętrze chciała wyjrzeć przez okno, co się dzieje na Filtrowej, tam jak te Filtry są, chciała zobaczyć co się dzieje, padł strzał, została ranna. W zasadzie do godziny piątej siedzieliśmy tylko na tych schodach, nie działaliśmy w ogóle, tylko kilka osób, które miało broń, wyskakiwali z bronią. O godzinie… nie wiem, która to była godzina… druga w nocy… dostaliśmy rozkaz, żeby opuścić po prostu Warszawę. Musieliśmy opuścić miejsce zbiórki i wyruszyliśmy do Lasów Sękocińskich. Po drodze, na ulicy Szczęśliwickiej, szpica nasza starła się z patrolem niemieckim, który został w zasadzie zlikwidowany. Poszliśmy dalej. Poza tym były takie sporadyczne ostrzeliwania z Fortu do nas. W tym czasie padał okropny deszcz, myśmy strasznie przemokli, w zasadzie nie było nic widać, szliśmy drogą EKD w kierunku na Radom. Przy linii EKD koło Włoch, nastąpiło starcie ogniowe i zdobycie budynku przystacyjnego z kilkuosobową obsadą niemiecką, którzy zostali zlikwidowani. O godzinie trzeciej pięćdziesiąt pięć, koło czwartej, dotarliśmy do Salomei, to jest przystanek EKD koło Warszawy, na którym zatrzymano wagon EKD i wagonem EKD dojeżdżaliśmy do Reguł. Ten pociąg wracał kilka razy. Około godziny szóstej rano straż przednia starła się tuż pod samymi Pęcicami z trzema samochodami niemieckimi, które zostały zlikwidowane. Następnie dotarliśmy do głównego budynku w Pęcicach, do pałacyku, gdzie przebywała grupa Niemców, która dała nam tak silny ogień, że rozproszyła calusieńką przednią straż i wszystkich pozostałych. Rozbiliśmy się po całych Regułach, po całych Pęcicach. Z tyłu zaczęły strzelać w nas karabiny maszynowe, myśmy uciekali w popłochu. Zginęło tam prawie dwadzieścia jeden osób. [Kiedy] dotarliśmy do rzeki Utraty, to już nie miałem siły przeskoczyć tej rzeczki, wskoczyłem w sam środek tej rzeczki, ledwie się wygrzebałem na drugą stronę. Tam nadleciał jeszcze wtedy samolot niemiecki, niewielki samolot, ale dość skuteczny, bo ostrzeliwał nas z góry. Wycofaliśmy się. Cała nasza kolumna została rozbita, dotarliśmy na skraj lasu… za rzeką Utratą... tam część oddziałów połączyła się. Zostaliśmy zorganizowani w jakąś grupę i wyruszyliśmy w kierunku gajówki Chlebów. Tam się zatrzymaliśmy i dotarła do nas następna grupa żołnierzy, którzy zostali rozproszeni w czasie bitwy. O godzinie trzynastej dotarliśmy do miejscowości Derdy, to był taki ośrodek zakonnic, gdzie mieliśmy godzinny odpoczynek. Następnie po wysuszeniu się dotarliśmy do majątku Warlendów, to był taki zakład wychowawczy młodzieży prowadzony przez zakonnice. Tam zatrzymaliśmy się na dłuższy odpoczynek, dostaliśmy od sióstr posiłek, wysuszyliśmy się i dotarliśmy następnego dnia do gajówki Łoś. W tej gajówce odpoczęliśmy znów kilka godzin i nad ranem wyruszyliśmy już do Lasów Chojnowskich. W wieczornych godzinach dotarliśmy do gajówki Pęchery i tam rozlokowaliśmy się w zasadzie już na stałe. W gajówce Pęcherach przebywałem do 11 sierpnia. Na skutek przeziębienia dostałem strasznych czyraków… Między innymi jeden dostałem tutaj między oczami, wyglądałem jak jednorożec prawie nic nie widziałem. W niedzielę była msza święta polowa, po mszy świętej kapitan, podpułkownik „Grzymała” zwolnił wszystkich, którzy byli chorzy, którzy nie mieli broni, bo szykowaliśmy się do przejścia z powrotem w kierunku Warszawy. Ci, którzy nie mieli broni, którzy byli chorzy zostali zwolnieni, miedzy innymi ja zostałem zwolniony, bo ani broni nie miałem, byłem chory, bo miałem te czyraki wszędzie prawie na całym ciele, przeziębiony byłem. Dostaliśmy po pięćset złotych i wyruszyliśmy każdy na swoją rękę w kierunku… żeby szukać swoich rodzin. W związku z tym, że rodzinę miałem po drugiej stronie Warszawy, Wisły znaczy na Pradze, a byłem po lewej stronie, nie miałem nikogo do [kogo] mógłbym się tam zwrócić. Chcieliśmy w jakiś sposób z kolegą dostać się z powrotem do domu. Złapali nas Niemcy w Wilanowie i tam przesiedzieliśmy, taki był stworzony obóz pracy, taka obowiązkowa praca. Siedzieliśmy w kościele wilanowskim, chodziliśmy na kopanie okopów w kierunku Zawady, Wilanów, tam kopaliśmy okopy i z powrotem przychodziliśmy do kościoła, tam nas przetrzymywali i spaliśmy w kościele na podłodze, normalnie. Potem nas przenieśli do pałacu, bo kościół udostępnili ludności, przenieśli nas do pałacu i tam na słomie spaliśmy też. Jeśli chodzi o wyżywienie - to nie mieliśmy żadnego wyżywienia, w zasadzie kuchnie tylko podjeżdżały, które nas karmiły. Dostawaliśmy takie posiłki, dla nas młodych ludzi to było niewystarczające, ale jednak musiało starczyć. Dożywialiśmy się po drodze tam marchwią, cebulą, z pola kradliśmy, i tym się żyło. Potem uciekłem z tego pałacu wilanowskiego i wspólnie z kolegą dostaliśmy się do jego ciotki do Konstancina, gdzie przebywałem do końca aż do wyzwolenia. Po wyzwoleniu pierwszego dnia przekroczyłem Wisłę i dostałem się do rodziny. [Oto] cała moja droga przebyta w tym okresie.

  • A jak zapamiętał pan żołnierzy strony nieprzyjacielskiej?

Zapamiętałem żołnierzy niemieckich jako wrogów, jako ludzi tych, którzy się na nas mszczą, którzy chcą nas w jakiś sposób wyeliminować, zniszczyć różnymi sposobami. Myśmy się właśnie w ten sposób starali zapobiegać przez te nasze rozrzucanie ulotek, pisanie haseł, malowanie znaków Polski Walczącej, szubienice ze swastyką i tak dalej.

  • A może pan troszkę więcej o tym opowiedzieć, może jakąś sytuację konkretną?

Konkretną sytuację - nigdy nie wyruszaliśmy na malowanie takich haseł czy kotwic, czy szubienicy ze swastyką pojedynczo tylko chodziło nas najmniej trzy osoby. Jeżeli jedna osoba, która maluje była na środku, dwie były oddalone po bokach, żeby w razie jakiejś wpadki, ktoś gwizdnął, to się uciekało z farbą. Nie nosiliśmy tego w wiadrach, nosiliśmy w pudełkach tak żeby można było to szybko gdzieś wyrzucić. Po prostu nie było śladu, że na przykład ja malowałem, czy ktoś... Takich konkretnych spotkań z Niemcami nie miałem. Jeden na Solcu może. Rozlepialiśmy w bramie plakaty i w tym czasie przechodził Niemiec koło tej bramy. Nikt nas nie powiadomił. Nie wiem jak to się stało, że koledzy nie zauważyli tego Niemca. Najpierw stanęli po prostu jak wryci, wlepiliśmy się w tą bramę.

  • A ilu ich było?

Nie wiem.

  • A was?

Byłem jeden sam w bramie. Dwóch stało po dwóch stronach i oni ich nie zauważyli. Wlepiłem się tak w tą bramę, Niemiec przeszedł nawet nie zwrócił uwagi czy ktoś tam stoi. To był dla mnie taki dreszczyk troszeczkę.

  • A jak reagowała ludność cywilna?

Jeśli chodzi o ludność cywilną, początkowo to nas bardzo serdecznie przyjmowali. Nie wiem potem jak się działo w następnych dniach Powstania, bo już nie byłem w Warszawie, byłem poza Warszawą, ale jeśli chodzi o ludność poza warszawską, na przykład [jak] w Wilanowie siedzieliśmy, to nam przynosili jedzenie, rzucali nam przez płoty, mieli jakieś produkty do spożycia. Tak entuzjastycznie nie podchodzili, nie witali się z nami, nie machali nam, bo jednak obstawa niemiecka wokół tego pałacu chodziła. Ale jednak odnosili się do powstańców pozytywnie. Śmieli się z nas. Robiłem u takiego chłopka na wsi koło Wilanowa, musiałem coś robić, poszliśmy kopać ziemniaki. On się tak śmiał z nas, co z ciebie za powstaniec, jak ty kartoflem do koszyka nie potrafisz trafić, to jak ty mogłeś zabić Niemca.

  • Czy miał pan może kontakt z przedstawicielami innych narodowości, podczas Powstania, walczących w Powstaniu?

Miałem kontakt z kolegami, którzy wybyli z Warszawy. Jeden był we Francji, Polak powstaniec był we Francji. Tam się ożenił, tam został, już nie żyje. Drugi był w Stanach Zjednoczonych, który wrócił jest w tej chwili w Warszawie. Ale poza tym… z przedstawicielami innych narodów nie miałem żadnych styczności. Tak sporadycznie nieraz jakieś rozmowy się odbywały. Na przykład jak jeździliśmy do Pęcic na swoje uroczystości, to spotykałem się z taką redaktor, pytała się dociekliwie tak nawet, jak my się odnosimy w stosunku do Niemców? Jaki my mamy stosunek do nich? Zrobili nam wiele krzywd, ale już jest taki czas, żeby dojść do jakiegoś porozumienia, bo to już jest inne pokolenie, już inni ludzie powstają. Trzeba o niektórych rzeczach zapomnieć.

  • Jaka atmosfera panowała w pana oddziale, między wami?

W moim zgrupowaniu… Bo jeśli chodzi o grupy powstańcze to myśmy się nie znali, całej drużyny nie znałem, znałem swój zastęp. Znałem siedem osób, które były w moim zastępie, nazwiska mam. A poza tym znałem tylko tych… znałem Orlika, który przyjeżdżał do nas na wykłady, to był drużynowy naszej, znałem go tylko dlatego, że miałem częściej kontakt. A tak myśmy nie mieli ze sobą kontaktu. Myśmy nie znali swoich nazwisk, imion i tak dalej tylko znaliśmy swoje pseudonimy, wskutek tego żeby nie było jakiejś wpadki, nawet w razie wpadki żeby ktoś nie wskazał mojego adresu albo nie wiedział, nie znał mojej rodziny.

  • Czy spośród z tych siedmiu osób z kimś się może pan szczególnie zaprzyjaźnił?

Tak, miałem dwóch z mojego zgrupowania, w dalszym ciągu utrzymuję kontakt z „Teksem”, utrzymuję kontakt z „Jurem”, Tadeusz Kozłowski– „Teks”, Jurek Kułakowski, Ryszard Kruk „Burno”, który był we Francji, kontakty mam z nim tylko listowne, „Brant”, poza tym „Tom” nie żyje już. Jeszcze Zbigniew Lewandowski, ale on wyjechał do Szczecina, on w zasadzie się odsunął w ogóle od nas, został kapitanem żeglugi wielkiej, jest teraz wielkim oficerem, nie chce nas znać, bo my szaraki jesteśmy w stosunku do niego. Tak z tą całą grupą w zasadzie utrzymujemy kontakty, poza „Tomem”, który nie żyje w tej chwili. To był właśnie nasz sekcyjny.

  • Wcześniej wspomniał pan o mszy świętej, czy były jeszcze jakieś inne formy czynnego uczestnictwa w życiu religijnym podczas Powstania, z którymi pan się zetknął?

Nie. Msza święta odbyła się, jak byłem, tylko raz. Zbudowaliśmy tam ładny konfesjonał. Wyspowiadał nas ksiądz, udzielił absolutorium wszystkim. Mieliśmy kontakty jeszcze, ale to już po Powstaniu z organistami przy Reducie Wawerskiej. Reduta Wawerska to też jest oddział IV, obwód Ochota, i ci orioniści bardzo nas mile tam przyjmują i udzielają nawet gościnności. Nieraz jak są msze, na przykład rocznicowe u świętego Jakuba, to nas zapraszali na przyjęcia. Skromniutkie, jak na księży, ale widać taką szczerość, taką pamięć o nas.

  • Czy podczas Powstania czytał pan jakąś prasę podziemną bądź słuchał radia?

Nie.

  • A czy może w pana otoczeniu ktoś?

Jeśli chodzi o prasę to tylko te ulotki, które myśmy sami roznosili. To również czytałem, ale poza tym… Jeśli chodzi o radio nie miałem żadnego dostępu.

  • Jakie jest pana najgorsze wspomnienie z Powstania?

Moje najgorsze wspomnienie z Powstania to jest to, że byliśmy nie przygotowani, jeśli chodzi o wyposażenie militarne, myśmy nie mieli w ogóle broni. Myśmy nie byli przygotowani do walk takich, jak były pod Pęcicami, gdzie tam odbyło się piekło, tam ludzie po prostu nie wiedzieli co robić, jak się zachować w takiej sytuacji. Myśmy przygotowani byli do walk takich ulicznych, [a] to [pod Pęcicami] się odbywało na szczerym polu, na otwartym polu zresztą otoczeni przez Niemców, nie wiadomo, w którą stronę uciekać, czym się bronić. Językiem nie można było, broni nie było, tylko jedyna rzecz, jaka została nam to są nogi, które nam pozwalały w jakiś sposób uciekać.

  • A najlepsze?

A najlepsze to powrót do domu po Powstaniu. Spotkanie się z rodziną, która myślała, że zginąłem, bo już takie chodziły pogłoski. Potem po Powstaniu ożeniłem się, założyłem rodzinę i znów nieszczęście, o którym już nie będę wspominał, bo to są przykre wspomnienia. Żona mi wcześniej umarła na raka. Syn zginął dwa lata po śmierci żony w wypadku samochodowym. Zostałem sam jak kołek. Ale człowiek musi jakoś żyć to życie toczy się dalej, trzeba się dostosować.

  • Co najbardziej panu utrwaliło się w pamięci z Powstania?

Najbardziej to mi się utrwalił w pamięci właśnie moment jak przyszedł do nas kapitan „Korwin” i powiedział że [jest] godzina piąta, wybuchło Powstanie. To mnie najbardziej utkwiło w pamięci, że nareszcie doczekaliśmy się, że możemy cośkolwiek w tej Polsce powiedzieć sami. Ale niestety w dalszym ciągu jego wypowiedź była, że w tej chwili nie mamy broni, ale spodziewamy się zrzutów no i z gołymi rękoma musieliśmy iść walczyć z taką armią.

  • A jaka była atmosfera wtedy, kiedy panowie się dowiedzieliście, że właśnie wybuchło Powstanie?

Przed samym Powstaniem już myśmy śpiewali piosenki, myśmy się radowali, myśmy chodzili tacy radośni, tacy zadowoleni, tacy szczęśliwi jacyś. Każdego człowiek by chciał uścisnąć, że nareszcie nadchodzi ta chwila, że przestaniemy już pod tym butem niemieckim i że pod tym pręgierzem.

  • Co działo się z Panem do momentu zakończenia Powstania. Już pan zaczął mówić wcześniej… Co się działo jeszcze dokładnie, gdyby pan mógł opowiedzieć swoją historię do momentu zakończenia Powstania bardziej szczegółowo?

Po wyjściu z lasu zostaliśmy złapani przez Niemców w Wilanowie.

  • Właśnie, mógłby pan jeszcze może więcej powiedzieć o tych warunkach jakie tam panowały w Wilanowie?

Jak u Niemców. Nie było tam ani żadnych środków do życia, nie było posłania, leżeliśmy na gołej podłodze, nie mieliśmy w ogóle żywności, nie dostawaliśmy nic prawie od Niemców, dostawaliśmy tylko z kuchni RGO. Musieliśmy chodząc na kopanie tych kartofli wykopywać marchew, cebulę z pola te produkty, które się nadają do życia, nawet i kapustę już surową się jadło, żeby te żołądki zapełnić, jabłka i inne. W tym okresie to człowiek, który najbardziej pragnął, bo to szesnaście lat, człowiek ma wtedy niesamowity apetyt, zjadłby konia z kopytami, a tu nie ma co – paznokcie trzeba było obgryzać. W jakiś sposób tam się wyrwaliśmy z kolegą z tego Wilanowa.

  • Może pan opowiedzieć o tej ucieczce?

Ucieczka była bardzo łatwa, bo Niemiec pilnując kościoła, przechodził zawsze w jedną stronę i potem wracał. To jak on poszedł gdzieś do połowy…

  • Tylko jeden Niemiec tam pilnował?

To były cztery rogi, na każdym rogu stał jeden Niemiec i wewnątrz też chodzili. Wewnątrz tam oni jeszcze nie zwracali uwagi, ale ci z bronią to chodzili na zewnątrz. Więc jak doszedł tam jakoś mniej więcej do połowy myśmy ten płotek przeskoczyli, a tam ludzie często przychodzili przynosili nam jakieś produkty i oni tam tych miejscowych ludzi z Wilanowa nie zatrzymywali. Myśmy przeskoczyli przez ten płot, dostaliśmy się między tych ludzi. W ten sposób uciekliśmy. Udało nam się. Nie wiem czy nawet oni tam zauważyli, nie prowadzili żadnej ewidencji ci Niemcy, tylko traktowali nas w ogóle jako narzędzie pracy do kopania tych rowów, okopów. Wtedy uciekliśmy z kolegą do jego ciotki do Skolimowa. Ona się nami zaopiekowała. Tam u niej mieszkaliśmy. Cokolwiek mogliśmy zrobić to zrobiliśmy. Pomagaliśmy jej w jakiś sposób, nie pracowaliśmy fizycznie, bo w ogóle nie mogliśmy się tam w zasadzie ujawniać, pokazywać. Jak nie miejscowy, to już jest obcy. Też głównie do RGO należeliśmy. Ciotce tam też było ciężko. To taka była stołówka RGO, chodziliśmy tam na obiady. Dostawaliśmy obiady skromne, to skromne, ale zawsze tam się cośkolwiek zjadło. Tak doczekaliśmy tego wyzwolenia aż się w końcu wyzwolili.

  • A niech mi pan opowie dokładnie o tym momencie powrotu do domu.

Pierwszy dzień po przejściu Wisły przez Rosjan, naszych Polaków, tego samego dnia na piechotę przez Konstancin jak jest Wytwórnia Papierów Wartościowych… Wisła była zamarznięta, dostałem się na drugą stronę Wisły i na piechotę doszedłem do samej Miłosnej nie wsiadając w żaden środek lokomocji, tylko na piechotę. Byłem niesamowicie zawszony, byłem niesamowicie wyczerpany, wszystko co miałem na sobie to od razu rodzice wyrzucili, zniszczyli, bo to przecież chodziliśmy [w tym] do pracy, to jak wychodziliśmy rano na kopanie okopów, słoma była po jednej stronie, jak wracaliśmy z powrotem to słoma przechodziła na drugą stronę. Po prostu te wszy ją przenosiły tak, takie były niesamowite warunki. Po za tym, ja nie miałem żadnego ciepłego ubioru, miałem jedną koszulę, marynarkę, tą koszulę to prawie wszy zjadły to zostawiły tylko mankiety i kołnierzyk. Tak calusieńką zimę musiałem przebrnąć aż do stycznia, przecież to w styczniu wyzwolenie.

  • Co działo się z panem po maju 1945 roku?

W 1945 roku zacząłem pracować w Wytwórni Gazów Technicznych w Warszawie jako uczeń ślusarski. Zacząłem chodzić do szkoły zawodowej na ulicy Kawęczyńskiej. Pracowałem w „Perunie” niecałe dziesięć lat. Potem zostałem wysłany przez instytucje do Technikum Przemysłu Technicznego do Gliwic. Nie skończyłem tej szkoły, bo z czwartego roku zostałem wezwany do wojska. Odbyłem służbę wojskową. W 1951 roku wróciłem z powrotem z wojska i zacząłem pracować. To była Spółdzielnia Pracy Mikrotechnika, jako ślusarz narzędziowy. W 1955 roku ożeniłem się. W 1956 roku urodził mi się syn. Pracowałem w dalszym ciągu w zrzeszeniu narzędziowców. W 1976 roku otworzyłem swój własny zakład ślusarsko-mechaniczny i prowadziłem go do śmierci żony do 1987 roku. Moja żona ciężko chorowała na raka, wszystkie pieniądze, które zarobiłem, które zaoszczędziłem, wszystko wpakowało się w to, żeby ratować, bo żona strasznie chciała żyć, żeby ją ratować. Jeśli chodzi o raka, to już jest choroba u nas nieuleczalna. W 1987 roku umarła żona, zostałem sam, syn skończył studia zaczął pracować w Impeksmetalu. W 1990 roku w wypadku samochodowym zginął. Załamałem się całkowicie, myślałem, że jedną śmierć to przeżyję, ale dwie, jedna po drugiej to już nie przeżyję. Jednak człowiek jest twardy i do dzisiejszego dnia żyję, wegetuję jako tako.

  • Czy był pan w jakikolwiek sposób represjonowany po Powstaniu?

Poza takimi głupimi kawałami znajomych, [to] przez urzędy bezpieczeństwa nie byłem represjonowany. Przez kolegów tak, wyzywali od akowców, tych od pachołków i tak dalej, ale to ci koledzy z marginesu w zasadzie byli, to wyzywali od pachołków mnie i kolegę. Przez służby bezpieczeństwa nie. Ja się nie ujawniałem. Dopiero wstąpiłem do urzędu kombatanckiego w 1994 roku, za namową kolegów. Powiedzieli – jednak byłeś w Powstaniu, powinniśmy się spotykać w dalszym ciągu. Powinniśmy tą więź między sobą kontynuować. Zostałem sam w zasadzie. I wtedy…

  • Często się spotykacie?

Raz w miesiącu mamy zebrania w Związku Powstańców Warszawy. Teraz na Hankiewicza w Instytucie Pamięci Narodowej, co miesiąc. A poza tym mamy takie okolicznościowe w Pęcicach. Co roku odbywają się takie przyjemne spotkania wszystkich uczestników bitwy pod Pęcicami. Odbywają się msze w kościele świętego Jakuba za poległych kolegów, spotkania opłatkowe, spotkania na jajeczko. Także ta więź jest. Coraz mniej nas przychodzi, bo coraz więcej ubywa.

  • Czy podczas tych spotkań wspominacie?

Podczas tych spotkań to już my nie rozmawiamy w zasadzie o niczym tylko rozmawiamy o emeryturach i o zdrowiu, jak się czujesz, jak żyjesz, jak doszedłeś?

  • Czy chciałby pan może powiedzieć coś na temat Powstania czego jeszcze nikt przed panem nie powiedział, coś takiego szczególnie ważnego.

Chyba o Powstaniu to już powiedziane zostało wszystko, co mogło być powiedziane. Uważam, że Powstanie Warszawskie to była słuszna sprawa, którą trzeba teraz w jakiś sposób przekazać młodzieży, żeby młodzież mogła w jakiś [sposób] nie to że podziwiać… ale hart tych młodych ludzi, ten zapał, tą solidarność z innymi ludźmi [utrzymywać], żeby była jakaś wspólnota myślenia, żeby nie było takich rozbieżności jak teraz w myśleniu, w istnieniu, w byciu, w zachowaniu się, żeby była jakaś kultura osobista młodzieży, zachować pamięć o tych poległych, o tych którzy walczyli, którzy chcieli i jak najlepiej dla Polski. Nie wszystkim to wyszło, niektórzy zginęli, niektórzy nie przeżyli. Ale chwała tym, którzy polegli. Jednak nie poszło to wszystko na marne, bo jednak zostało w pamięci ludzi.


Warszawa, 17 grudnia 2004 roku
Rozmowę prowadziła Beata Bogdańska
Antoni Szturemski Pseudonim: „Max” Stopień: strzelec Formacja: Batalion "Odwet" Dzielnica: Ochota, Lasy Sękocińskie, Lasy Chojnowskie Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter