Jestem Apolonia Wiktoria Czernik, z domu Szustak.
Urodzona jestem 26 listopada 1935 roku w Gdyni.
W czasie Powstania przebywałam w Warszawie.
To chyba była Wola, na Woli.
We wrześniu 1939 tak, wysiedlili nas Niemcy.
Mama Stefania zajmowała się dziećmi, nas było sporo, bo pięć dziewczynek. Dopiero w czterdziestym roku urodził się brat w Warszawie, a wszystkie się porodziłyśmy w Gdyni. Ojciec, nie wiem, oni byli wysiedleni z Gdyni i ojciec wrócił do Warszawy, bo był warszawiakiem, mama też, no i tam całą okupację byłyśmy.
Tak, jak Gdynia powstawała, budowała się, ojciec był budowlańcem, to wodociągi, kanalizację to tam pojechał, wybudował. My się tam wszystkie porodziłyśmy. A później jeszcze wrócili do Warszawy. Za okupacji niemieckiej, pamiętam, jak w tramwajach Niemcy jeździli zawsze na przedzie, nam tam nie było wolno wsiadać do tramwaju, gdzie oni byli.
Wodociągi, kanalizacje – był kierownikiem budów, miał prywatne przedsiębiorstwo. A mama zajmowała się dziećmi, bo nas było sporo.
Tak, ale pamiętam właśnie, z parku nas zgarnęli, jak warszawiaków wypędzali.
O, Gdyni to specjalnie za dużo nie pamiętam. Wiem, że jak wyjeżdżaliśmy, to ja musiałam koło wózka iść, bo młodsza siostra w wózku siedziała, to pamiętam, że dreptałam, trzymałam się wózeczka. Tak to za dużo nie pamiętam, tylko właśnie jak wychodziliśmy. No to tam jakoś… Jak my, czym my jechaliśmy, nie pamiętam, czy pociągiem… ale to wszystko było do tego przyjazdu.
Trzydziesty dziewiąty.
No nie, przed.
W Warszawie zamieszkaliśmy na Miedzianej 20, do tej pory tam ten budynek (dzisiaj widziałam) stoi, tam mieszkaliśmy. Chodziłam do pierwszej klasy. Nie wiem, czy do drugiej, tego nie pamiętam, ale wiem, że chodziłam do szkoły w Warszawie.
Tata miał swoje przedsiębiorstwo wodociągi, kanalizacje zawsze i nawet po wojnie, za Stalina, też potrafił założyć w Szczecinie. Mama pracowała, z dziećmi była. Co pani mogę jeszcze powiedzieć? Pamiętam, jak trafiłyśmy, jak nas Niemcy z Warszawy…
No, to było za okupacji niemieckiej, pamiętam…
To pamiętam alarmy, alarm, „uwaga dla mieszkańców Warszawy”. Jak nadlatywały samoloty, to trzeba było szybciutko uciekać do piwnicy, do schronów. Nawet w butach musiałyśmy spać, żeby zdążyć uciekać. No i nadlatywały, bombardowały, to później człowiek patrzył, czy jeszcze nasz dom stoi.
Nie, nie, nie. Nasz dom… Tak, stoi jeszcze, widzę teraz.
Ja wiem, że był w Warszawie złapany na łapankach i wywieziony.
Chyba nie, nic takiego nie pamiętam. Nie wiem, może nawet, ale on dzieciom nie opowiadał.
Tak, była razem.
Po okupacji?
No, musiał pracować, bo dzieci było dużo i…
Tak. Pamiętam, jak konia przyciągnął zabitego na podwórko do nas, gdzie mieszkaliśmy, mięso rozdawał. My nie chciałyśmy tego czerwonego mięsa jeść. Wiem, że mama suszyła chleb w takim worku, żebyśmy w razie czego miały. No takie były… To pamiętam.
No, to na pewno. Jak ojciec przyciągnął tego mięsa, koninę, później mama te chleby suszyła, to na pewno jakoś tam ciężko było, musieli się sami zaopatrywać jakoś. Na pewno oni się starali, mieli dzieci małe, to specjalnie się tam tym…
Tak. No może był i chleb z cukrem, się posypywało i wodą polewało, takie jedzenie to pamiętam, było.
Właśnie tę koninę zapamiętałam, no i ten chleb. Tak, no nie było – coś tam mama musiała gotować dla dzieci, bo było nas sporo. Później, jak już ojca aresztowali, to wiem, że jeździła za Warszawę i przywoziła z wiosek różną żywność dla nas, czy śmietanę, czy jajka. Czymś tam musiała jeździć, przywozić, bo w Warszawie samej na pewno nie dostałaby.
No jeszcze nie, jeszcze nie.
Tak. Ale my właśnie w tym, w ogródkach jordanowskich, tam były takie drewniane szopy nie szopy, baraki, takie te. Tam przygotowaliśmy się do jasełek, takie tam tańce różne uczyłyśmy się jako takie małe dzieci.
Coś takiego organizowali…
Tak, tak, to takie coś tam było, jakiś barak taki. To nie był jakiś ładny dom kultury czy coś, tylko jakieś takie prowizoryczne.
Nie, nie. Nawet nie wiem, gdzie ten park jest, gdzie to było. Teraz tak myślałam, gdzie to mogło być, ale [nie pamiętam].
Widziałam, widziałam, jak oni [siedzieli] w tramwajach, przeważnie w pierwszych wagonach. Tam nie było [wolno] nam wsiadać, tylko gdzieś do drugich. Pamiętam, jak taka szubienica była, ktoś to z Polaków na pewno zrobił i swastyka Hitlera, coś tam [jeszcze], tak wisiała na takiej szubienicy – to pamiętam.
Gdzieś na ulicy, tak, na jakimś tam…
Tak, strachu nie pamiętam. Nie pamiętam strachu, bo może jeszcze, ja wiem, za mali byliśmy, żeby się tak [przejmować].
Tak, jakoś tak starali się nas dawać tam, żeby tak nie… No, ale jak nas później wypędzali, to pamiętam, jak zabitych jeszcze tymi karabinami tam dźgali. To pamiętam, to takie rzeczy…
Tak, to już później, jak już opuszczaliśmy [Warszawę] chyba.
Widziałam z okna, jak kanałami wyciągali [kogoś], z naszego domu, z Miedzianej, nie wiem, kto to był, czy z obozów jakiegoś. Otwierali kanały w nocy i wychodzili ludzie, wyciągali.
To było w czasie, jak jeszcze mieszkaliśmy na Miedzianej, bo to było z okna na Miedzianej.
Nie, to chyba już… W czasie Powstania to chyba opuściłyśmy… Samo Powstanie to jeszcze byłam w Warszawie. Na samo Powstanie, jak już wybuchło, musieliśmy opuścić [Warszawę] parę dni wcześniej.
To chyba było jeszcze przed Powstaniem, tak. Bo jak było już Powstanie, to my byłyśmy wyprowadzone. Wcześniej musieli.
W pierwszej klasie, w Warszawie, jak chyba miałam siedem albo osiem lat.
Też była na Miedzianej szkoła, ale który numer nie pamiętam, nie wiem. Wiem, że szkoła niedaleko musiała być, na Miedzianej.
No nie. Mam zdjęcie z Warszawy z pierwszej klasy, zdjęcie z nauczycielką, cała klasa – to jedno mi się zachowało, to zdjęcie. A tak to… Wiem, że wszystkie na granatowo w fartuszkach byłyśmy ubrane, jednakowo.
No dla starszych to były takie tajemne szkoły. Siostra najstarsza… Nie było oficjalnie w szkole dla tych mniejszych, tylko w starszych klasach to były gdzieś chyba edukowane osobno. Nie wiem, czy to prywatnie jakieś kółka były robione. To to już moja siostra najstarsza, ona miała wtedy czternaście lat.
Nie pamiętam. Te alarmy pamiętam, żeby uciekać, że nadlatują te…
To już chyba… Tak, to już o wrześniu. Tak, te pierwsze, pierwsze dni może. No, że trzeba było, nawet w butach musiałyśmy spać, żeby szybko…
Tak, tak.
Mama to chyba nie, bo było nas sporo, ale ojciec na pewno musiał być, bo gdzieś go nie było na noce. Chodziłyśmy patrzeć, czy jest na listach, ogłoszenie na słupach, czy czasem nazwiska jego nie ma, to musiał po nocach… gdzieś tam krążył. Mówił, że mu kule latały koło uszu, że go Matka Boska broniła chyba, bo tak koło niego świstały. Nic mu się nie stało.
Tak, ale to było… Był złapany, ale to na początku…
No, jak nie wrócił, to…
Na początku, chyba na początku Powstania.
No nie, może to był koniec okupacji… No to już musiał być okres przejściowy. Tak tych okresów teraz nie mogę pani powiedzieć, bo tak się nie orientuję, ale wiem, że była taka sytuacja, że nie wrócił i mama się dowiedziała, że wywieziony był do Berlina na roboty, rowy kopał przeciwlotnicze.
Musiała chodzić, dowiadywać [się], bo tak to… No chyba tak, musiała wiedzieć.
On miał siostrę we Włochach, tutaj pod Warszawą i chyba tam trafiłyśmy też do cioci, do Włoch. Bo my się znalazłyśmy z siostrą w Pruszkowie, w obozie przejściowym i stamtąd widocznie… Tam się ukrywał wujek, ksiądz, to mojego ojca brat i jak my tam trafiłyśmy, to poznałyśmy go, bo był po cywilnemu, jak zawołałyśmy: „Wujek”, to od razu nas stamtąd zgarnęli, wywieźli do Włoch, do cioci, do jego siostry. Tam przebyłyśmy już później całe Powstanie u niej. Widziałyśmy z dachu jak się pali Warszawa.
Nie, mama była z dziećmi, ojciec by nie usiedział z rodziną.
Mama się starała, jeździła, przywoziła jakąś żywność. Wiem, że się znalazłyśmy jakiś czas w Końskich. Końskie koło Warszawy chyba gdzieś, nie?
To już później chyba.
Możliwe.
No to te uciekanie do piwnic, te naloty, te ogłoszenia, te alarmy – tak pamiętam.
Bo my byłyśmy w parku, w parku byłyśmy – ja i jeszcze dwie siostry. Akurat chyba jak ludzi wypędzali z Warszawy, to my chciałyśmy…
Na początku sierpnia, 3 sierpnia czy pierwszy może, coś na początku sierpnia. To my chciałyśmy wracać do domu, jedna moja najstarsza siostra, nie pozwalali nam, ale ona była odważna i uciekła do domu. A nas zapędzili z tymi ludźmi, co akurat wypędzali z Warszawy, i my właśnie trafiłyśmy z tymi ludźmi do obozu. Ale nie pamiętam, czy my jechałyśmy, czy pieszo nas zapędzili. Wiem, że byłyśmy w Pruszkowie, w takim obozie przejściowym.
Chyba tak. Tak, bo już nawet nie wróciłyśmy do domu, tak, w sukieneczkach letnich spałyśmy pod gołym niebem. Zimno już, pamiętam, było, nie można się było ani wody doprosić, bo byłyśmy za ogrodzeniem jakimś.
Tak, tak, tak. Jak nas zapędzili, to tak.
To chyba był Wehrmacht. To chyba był Wehrmacht. To tacy jeszcze byli… Pamiętam, jeden wziął mnie na rękę, sucharka mi dał, co mi tak smakował, pamiętam smak jego do dzisiaj. To byli Niemcy, ale z Wehrmachtu.
Moja siostra była starsza ode mnie o dwa lata, jedenaście. Ja miałam osiem w czterdziestym czwartym.
Nie. My znalazłyśmy obrączkę, ja znalazłam, dałyśmy komuś, ale… Chleb mieli, suchary, bo wychodzili z domu, ale specjalnie nikt tam się nie podzielił sucharkiem.
No to ja dałam obrączkę, myślałam, że może dostaniemy kawałek sucharka, ale nie.
Nie pamiętam tego transportu, jak to było. No właśnie tego nie pamiętam, nie wiem dlaczego.
No właśnie nie pamiętam. Może jakimś wagonem, na pewno jakimiś wagonami nas tam wsadzili, bo to było daleko.
Dużo, tak, dużo było, na tym Zieleniaku. To się nazywał Zieleniak chyba, to miejsce.
Może na samym początku w pierwszych dniach, co my byłyśmy wyprowadzone, bo na początku dzieci wyprowadzili, ktoś tam się nami zajął. A tam mogły się dziać różne rzeczy, ale tego nie wiemy. My byłyśmy akurat wyprowadzone.
Tak, do Pruszkowa. No i w Pruszkowie jak trafiłyśmy do tego obozu, opuścili nas, patrzymy, po cywilnemu ubrany był mojego ojca brat – ksiądz Zygmunt.
Właśnie on jak zobaczył nas, bo my go poznałyśmy…
Tak, tak. […]
Ktoś nas, jakieś Polki, musiały wyprowadzić, bo to było… To było w jakimś obozie, tam były jakieś baraki, coś było.
Tak, bo my między takimi kotłami byłyśmy schowane. Takie lady i takie kotły, tam byłyśmy schowane, ale w nocy musieli nas stamtąd wyprowadzić. To wtedy jak nas wyprowadzili, to może do tego sierocińca w Pruszkowie, bo jeszcze nie wiedzieli o tym, że tam mamy ciocię czy coś. Ale jak tam trafiłyśmy, natrafiłyśmy na wujka księdza i on… Poznałyśmy go i on wtedy dał adres cioci Heli do Włoch pod Warszawą i tam później trafiłyśmy.
No to za dużo tam od razu, żeby go nie ujawnić, na pewno jak się ukrywał…
My go poznałyśmy: „Wujek…”. On od razu nas wziął, żeby nas stamtąd zabrać. No i do ciotki Heli, do Włoch, dał adres i nas tam wywieźli, zawieźli. Ktoś nas zawiózł.
Krótko byłyśmy, bardzo krótko. Nie wiem, czy jeden dzień, czy dwa, no krótko.
On się ukrywał po cywilnemu, a my go poznałyśmy, że to wujek.
On był księdzem, księdzem był, ale… Chyba tak, bo później w tym Niepokalanowie po wojnie też był.
Do Włoch, do cioci Heli we Włochach, tam całe Powstanie przetrwałyśmy. Robiłyśmy w domu na choinkę świeczki, później sprzedawałyśmy to. To chodziłyśmy z puszkami takimi do koszar po zupę, to nam wlewali z tych kotłów, zanosiłyśmy do domu. No i tam była ta zima, pamiętam, bawiłyśmy się na powietrzu.
Nie, nic, mama nic nie wiedziała. Dopiero później…
Tak, później się musiała dowiedzieć i przyjechała do Włoch, jak już tam się wszyscy wtedy…
Chyba tak.
No nie, no jakoś trafiła, nie wiem jak, ale przyjechała do Włoch. Później pojechaliśmy do Warszawy.
Tego nie wiem, tak jakoś nie kojarzę tych terminów.
Nie. Ja tylko byłam z jedną siostrą, bo jak my wszystkie trzy nie wróciłyśmy do domu, to jedna uciekła do domu, zdążyła, a nas już wypędzili. To tylko dwie byłyśmy, ja i Danka.
Nie, nie, to tylko przyjechała i później nas razem gdzieś zgarnęła do siebie.
Tak. To moja siostra najstarsza była urodzona w trzydziestym roku, ona miała czternaście lat, była najstarsza. To on [ojciec] przynosił nam takie bibułki, tytoń i robiłyśmy. Taki miałyśmy aparacik otwierany, wkładało się bibułkę, tytoń się sypało i lizałyśmy… Ojciec nam nie kazał lizać tego kleju, tylko szedł, przynosił, pamiętam, wodę nam. I to zamykałyśmy, i papieroski wyjmowało się. Tak że to taki był aparacik.
Nie. Ojciec nie był taki, żeby sprzedawać. Zawoził Powstańcom (gdzieś tam miał kontakty) te papierosy.
Powstańców to nie, ale pamiętam Niemców, którzy tam maszerowali, Heil Hitler! śpiewali, ulicami, na całą ulicę – takie rzeczy.
Już po wojnie zaraz, w czterdziestym piątym roku, to pojechał do Warszawy, zobaczył, że rodziny nie ma… Czy nawet od razu z Berlina, jakoś się dowiedział, że jesteśmy w Szczecinie … Jak to było? Gdzie my byłyśmy, że on nas do Szczecina… Wie pani, że tego nie wiem, jak to się odbyło. Wiem, że ojciec z Berlina jak wracał, to jakoś nas wszystkich odszukał i do Szczecina przyjechał, bo w Warszawie wiedział, że tam albo nie chcieli nas wpuścić, coś tam było takiego.
Nie, nie. Nawet nas nie wpuścili po wyzwoleniu, tylko ojciec musiał nas zabrać, tak że nie. Nie wiem, dlaczego nie wpuszczali tych, co tam kiedyś mieszkali. Może nie wszystkich, może z jakiejś dzielnicy, nie wiem, co tam… Czy może ojciec był jakimś Powstańcem?
Nie, dom stoi, ten na Miedzianej.
Nie, nie, on taki [sam] jest teraz, tylko takie okna ma zamurowane i dach, widzę, nowy położony. Tam nikt nie mieszka, nic się nie dzieje. Z naszego okna w hotelu widzimy go.
Tak. On chciał wracać zawsze, ojciec, ale nie wiem dlaczego…
Tak, chciał wracać. Bo przecież mogliśmy w Szczecinie piękną willę zająć poniemiecką, bo była pusta, Niemcy uciekli. Ale [ojciec] nie chciał, bał się, że Niemcy mogą w takich tych wrócić i tego… To do bloku nas zaprowadził, do mieszkania normalnego, takiego trzypokojowego. Później liczył, że wróci, ale jakoś nie wrócił do Warszawy.
W Szczecinie mieszkamy, tak.
No na pewno, bo mama w czterdziestym siódmym roku to wszystko przeszła i zmarła, i my wtedy same zostałyśmy. Ojciec się drugi raz ożenił, bo była nas spora grupka dzieci, no i tak już się potoczyło później życie.
Raczej mało. Tak, mało wspominaliśmy. Ojciec też nam nic nie opowiadał o sobie, o swoich przeżyciach. A miał trudne przeżycia, ale nic nam, dzieciom, nie mówił.
Rowy kopali przeciwlotnicze, to wiem. A później tutaj chyba komuniści go trzymali do więzienia, bo nie wiedzieli kto, co. W lodowatej wodzie trzymali go nago. To takie coś to wiem.
Nie, to chyba w Szczecinie, później, bo do Warszawy nie wrócił. Chciał, ale jakoś go nie wpuścili. Zresztą też może nie było gdzie, cała Warszawa była w gruzach, a tutaj było mieszkanie przynajmniej, nie?
Tak, tak. Założył swoją firmę wodociągowo-kanalizacyjną. No i tak, to wszystko.
No na pewno, na pewno wolałabym. Tam tak szybko człowiek się nie zaaklimatyzował. No, ale to takie dziecięce zawsze, może jakieś tam były… Ale specjalnie nie pamiętam, żebym tak bardzo tęskniła.
Piękna jest, tak. Teraz bym chciała na starość mieszkać w Warszawie. Byłyśmy na cmentarzu, na dziadka, babci grobie, zrobiłyśmy trochę porządek.
Na pewno, bo to byli warszawiacy z dziada pradziada. Chyba tak.
Mamy, mamy – to był Machczyński. Bo ojciec ojca to nie wiem, chyba gdzieś tam z Kieleckiego był.
Po wizę, po wizy to przyjeżdżałam, ale od razu musiałam wracać, bo miałam powrotny bilet, bo nie było się gdzie zatrzymać i nie było na tyle pieniędzy, żeby hotele sobie wynajmować. Na pewno chciałabym, ale nie miałam na to funduszy.
Tak. Teraz sobie jakoś uciułałyśmy parę groszy, żeby przyjechać, żeby hotel wynająć. Na pięć dni jesteśmy.
Nie, takie bolesne nie są. Chciałam być tam, gdzie byłyśmy w tym parku, gdzie tam były takie baraki, gdzie przygotowywałyśmy się do jasełek i tak myślałam, gdzie ten park jest, ale jakoś to wszystko zabudowane, zamurowane, więc się nie można teraz doszukać. Może jak bym miała jakieś plany, dawną Warszawę i porównałoby się, to tego, no ale…
Warszawa, 15 października 2018 roku
Rozmowę prowadziła Hanna Dziarska