Anna Muter

Archiwum Historii Mówionej

Anna Muter, nazwisko panieńskie Zaręba. Urodziłam się w 1930 roku.

  • W jakiej dzielnicy pani mieszkała?


Mokotów.

  • Rozpoczniemy od historii pani rodziny, pani życia. Kim byli rodzice, czym się zajmowali, jak liczna była rodzina, gdzie państwo mieszkali? Proszę opowiedzieć o sobie.


Dobrze, postaram się jakoś krótko to streścić. Urodziłam się na ulicy Olesińskiej w Warszawie, na Mokotowie. Miałam mamę, tatę i dwie starsze siostry, które były siostrami przyrodnimi. Byłyśmy rodziną z jednego ojca, natomiast moja mama była tylko moją mamą, a matka moich dwóch starszych sióstr już nie żyła. Moje siostry miały na imię najstarsza, Mieczysława, która urodziła się w trzynastym roku, i Zofia, która urodziła się w dziewiętnastym roku.

  • Czyli pani była małą dziewczynką w stosunku do sióstr.


Byłam małą dziewczynką, tak. Urodziłam się na ulicy Olesińskiej.

  • Czym zajmował się ojciec?


Ojciec był z zawodu ślusarzem, prowadził [fabrykę] razem z dwoma swoimi wspólnikami. W tym momencie, kiedy ja się urodziłam, prowadził fabrykę Młot na ulicy Olszewskiej. Jeżeli wspomnieć nazwiska wspólników, to pan Kreciński i pan Celiński.

  • Co produkowała fabryka?


Fabryka, ponieważ był ślusarzem, produkowała wszystkie żelazne rzeczy. Może króciutka wzmianka. Kiedyś mój wnuk znalazł gazetę z tym, że były nawet robione części do hotelu Bristol, jakieś ozdobne klamki, jakieś takie uchwyty czy coś takiego. W ostatnim okresie w tej fabryce były produkowane kasy pancerne dla wojska. To już przed trzydziestym dziewiątym rokiem.

  • Chodziła pani do szkoły gdzieś w okolicy zapewne.


Tak. Chodziłam do szkoły prywatnej na ulicy Puławskiej 33, do pani Tobolcowej. Oczywiście tylko dwa lata do tej szkoły chodziłam, no bo później wybuchła wojna i już w dalszym ciągu uczyłam się w domu. Ale to już dalsza historia.

  • Kiedy rodzina przeniosła się do obecnego miejsca pani zamieszkania?


Tutaj mieszkam od roku 1938. Przeprowadzaliśmy się w lecie do tego mieszkania, miesiąca nie pamiętam dokładnie. W każdym razie już w tym domu było wesele mojej najstarszej siostry, która wychodziła za mąż za Kazimierza Mielusa.

  • Dom był zbudowany przez rodziców?


Dom był zbudowany przez rodziców. Rodzice budowali ten dom, budowa była zaczęta chyba w trzydziestym siódmym roku (chyba, bo ja tych rzeczy nie pamiętam oczywiście), w trzydziestym ósmym roku był wykończony i w trzydziestym ósmym roku przeprowadziliśmy się do tego domu.

  • Okolica wyglądała oczywiście zupełnie inaczej.


Okolica wyglądała zupełnie inaczej. Ulica, aleja Lotników, tak się nazywała, była wysadzona cała kasztanami. Z jednej strony przy ulicy Puławskiej były forty, ale forty nieczynne. Na fortach bawiły się dzieci raczej. Natomiast ta ulica nazywała się Wita Stwosza, ale ulica, która w tej chwili nazywa się Niedźwiedzia, poprzeczna, która łączyła Dominikańską (no, za naszą ulicą to prawie nic nie było, powiedzmy, tam dochodziła jeszcze jedna ulica za naszą ulicą), nazywała się księcia Jeremiego Wiśniowieckiego.

  • Czyli ten dom już był trochę na odludziu, można powiedzieć.


Na odludziu, tak. Na tej ulicy było kilka domów. Dom obok, poprzedzający nasz dom, był wcześniej wybudowany i tam wcześniej zamieszkiwali ludzie. To był dom państwa Blochów.

  • Jaki wpływ wywarło na panią wychowanie w rodzinie i w szkole?


Więc wiem, że moja rodzina, moja siostra starsza, Zofia, chodziła do gimnazjum na placu Unii, do Roszkowskiej i Popielewskiej. To też było prywatne gimnazjum. Rodzina była religijna, była, powiedziałabym, patriotyczna. Moja siostra starsza wspomina, że zawsze w szkole był bardzo podkreślany patriotyzm.

  • Jak zapamiętała pani wybuch wojny? Bo pani dzieciństwo się skończyło, kiedy pani miała dziewięć lat.


Właściwie dziewięć lat. Miałam osiem, jak się tu przeprowadziłam. Ponieważ nasz dom był dużo głębiej wkopany niż ten sąsiedni, u państwa Blochów, wobec tego wszyscy ludzie… Może ja się jeszcze cofnę troszeczkę. Ponieważ tata przechodził I wojnę światową, był w niewoli austriackiej, wobec tego jak zbliżała się wojna, to był bardzo przewidujący. Nasuszył chyba ze dwa worki bułki, tak że [była] ta bułka. Poza tym Wedel robił takie duże bloki czekolady, do których była dołączona taka mała siekiereczka. To może są drobiazgi, ale to są takie istotne drobiazgi, dlatego że jak ci ludzie od państwa Blochów przyszli do naszego domu… Bo tu było głębiej, tata obłożył okna workami z piaskiem i jak wybuchła wojna, to wszyscy mieszkaliśmy na dole w tym samym pionie, w którym w tej chwili znajduje się to mieszkanie. Wtedy to była pralnia, ale tam były poukładane materace, jakieś kanapki, gdzie wszyscy mogli trochę nocować. I właściwie żywiliśmy się [jakoś] w czasie działań wojennych, bo działania wojenne, jednak Warszawa broniła się dwa tygodnie, wobec tego mieliśmy niewiele, ale [jednak było] co jeść. Dlaczego? Za oknem było kartoflisko, w ogródku były jarzyny, i [były] te suchary. I trochę wychodzili, że tak powiem, mężczyźni, zdobywali jedzenie. Taki szczegół jeden. Tata bardzo rozsądnie przy komórce, która stała na podwórku naprzeciwko tego domu, postawił piaskownicę. I właśnie w czasie działań wojennych wpadł tutaj jakiś pocisk i akurat w tę piaskownicę, tak że w domu nikomu nic się nie stało, bo okna z tej suteryny wychodziły właśnie na tę komórkę i na tę piaskownicę. No to taki mały szczegół. A po skończeniu wojny, w tym czasie jeszcze urodził się mój najstarszy siostrzeniec, Wiesio. I pamiętam właśnie jeszcze taki moment, kiedy pod ostrzałem, już z kul, jechaliśmy, żeby ochrzcić go, do kościoła taksówką.

  • Czyli to jeszcze było we wrześniu.


Tak. To było na początku września, wszystko było na początku września. Pisze: „Do wybuchu wojny”.

  • Czyli w tym domu zamieszkiwała większa…


Oj, tutaj zamieszkiwało kilku lokatorów. I w tym czasie mieszkała na dole, to znaczy na parterze, moja siostra. Jej mąż był wojskowym i był zmobilizowany do wojska już w maju. Tak że Wiesio się urodził, kiedy ojciec już był w działaniach wojennych.

  • Wrócił?


Nie wrócił, zginął w trzydziestym dziewiątym roku, ale w trzydziestym dziewiątym roku siostrze nie mówiliśmy tego, dlatego że to było dla niej wielkie przeżycie, bo i to małe dziecko, i śmierć męża, więc… Ale rodzina wiedziała, bo zawiadomiono nas, że zginął.

  • Jak ułożyło się życie już pod okupacją?


Ja miałam bardzo urozmaicone życie, dlatego że… Będę musiała mówić w dużym skrócie. Zaraz po wojnie ja i moje dwie siostry i to małe dziecko, wyjechaliśmy pociągiem, który był zatkany kocami, okna były zatkane, do rodziny, która jest w województwie krakowskim. Dojechaliśmy do Tunelu, bo Tunel był zawalony i stamtąd, jak rodzina wyjechała saniami, saniami dojechaliśmy do wsi Brzuchania i tam się zatrzymaliśmy. A potem przez cały rok byliśmy we wsi Muniakowice: ja, moje dwie siostry i ten mój malusieńki siostrzeniec.

  • A mama?


A mama i tata zostali tutaj w Warszawie. W Warszawie nie było co jeść. Tata tak dorywczo pracował, no więc na przykład pędził olej z rzepaku…

  • Czyli już nie prowadził swojej fabryki.


Nie, nie, nie, fabrykę to od razu zajęli sobie Niemcy, już fabryki nie było. Znaczy fabryka była, fabryka nie była zburzona.

  • Ale już tata tam nie pracował.


Już tata tam nie pracował. Nie, już nie mógł pracować.

  • Czym się zajmował?


Po prostu takie ręczne prace dorywcze, a to pędzenie oleju… No, taki był zaradny, że potrafił sobie zakład zorganizować. To coś zreperował, a to to, a to tamto i tak mniej więcej [działał]. Ale ja byłam tylko rok w tych Muniakowicach, natomiast moja siostra, ta z tym małym siostrzeńcem, była tam do roku Powstania. Tak akurat na samo Powstanie z tym małym dzieckiem wróciła tutaj do Warszawy. A ja mieszkałam tam rok, później byłam rok w Warszawie, z rodzicami tutaj. I już wtedy w czterdziestym roku urodziła się moja najmłodsza siostra i mieszkaliśmy tutaj razem. Ja chodziłam w Warszawie do szkoły na ulicę Dolną.

  • Kawał drogi.


Drogi, tak. Ale tutaj była komunikacja, był tramwaj na ulicę Dolną. Rok chodziłam tutaj w Warszawie, następny rok mieszkałam znowu u rodziny, bo po prostu nie było co jeść w Warszawie. Ojciec nie mógł tak zorganizować, żeby wyżywić całą rodzinę. No, tamta siostra, jak zaznaczyłam, najstarsza, była w Muniakowicach, a ja zamieszkałam u innej cioci, w Łętkowicach. To były blisko te wsie. A obie wsie bardzo blisko Racławic, więc można tak zlokalizować, gdzie te wsie były. I tam chodziłam znowu cały rok do szkoły w Łętkowicach.

  • Czyli to już był czterdziesty trzeci, tak?


To już był czterdziesty trzeci rok.

  • Kiedy wróciła pani do Warszawy?


Do Warszawy wróciłam zaraz po skończeniu, chodziłam tam do piątej klasy. Do szóstej klasy przyszłam już tutaj do Warszawy i też chodziłam… Przepraszam, troszkę pomyliłam. Przedtem chodziłam do parku Giżyckiego, do szkoły, a potem chodziłam właśnie na ulicę Dolną. I tutaj już ten rok był, powiedzmy, bardzo ciekawy, dlatego że już były komplety i już wtedy wstąpiłam do harcerstwa. Właśnie namówiła mnie taka koleżanka z klasy, Basia Kreter, która była córką tego pana Kretera, oficera z AK. I w ten sposób wciągnęłam się. Moim drużynowym był Jasio Misztal. Na ogół bardzo mało się znaliśmy. Na ulicy Sikorskiego w tym czasie był dom dzieci pozbawionych rodziców i wszystkie dzieci były w tych „Szarych Szeregach”. Tak że rysowaliśmy…

  • Jak wyglądała taka drużyna?


To w domu, że tak powiem, „kominki” były w domu przy piecu otwartym, bo piece się paliły, prawda? To było w tamtym mieszkaniu, w tym naprzeciwko, które jest z tego mieszkania.

  • Zaczynała pani od zuchów czy to była od razu ta starsza grupa?


Nie, nie, nie, ja byłam takim małym, takim normalnym, szarym, takim zwykłym. Do nas należało na przykład ubieranie cmentarzy wojskowych. Mieliśmy lampiony w domu. Ponieważ jak ja zaznaczyłam, rodzice byli patriotyczni, więc nie miałam niczego, nic nie miałam zabronione. Tata pozwolił, żeby w naszym mieszkaniu odbywały się komplety, gdzie uczyliśmy się historii i geografii. W szkole mieliśmy doskonałych profesorów, bo to byli profesorowie jeszcze nawet ze Lwowa niektórzy, na przykład pan Radusewicz. W każdym razie doskonałych profesorów miałam w tej szkole podstawowej, w tej klasie szóstej. Wiem, że zakończenie było przepiękne.

  • To była ta szkoła przy ulicy Dolnej.


Przy ulicy Dolnej to było, tak, przy ulicy Dolnej. Ta szkoła chyba jeszcze istnieje w tej chwili. Ja nie wiem, ale chyba tak, chyba tam jeszcze jest na dole. Wiem, że były takie momenty, kiedy wpadali Niemcy i kiedy… Był taki Jasio Fotek, który grał na pianinie, a myśmy tańczyli, jak Niemcy przyszli na górę. Nie było kompletów, nie było niczego. Mapa była spuszczona do ogródka, w krzaki. W ogródku było bardzo dużo krzaków zawsze, bo tata kochał krzaki. Kochał jaśminy, bzy, no po prostu te rzeczy i w tym ogródku było pełno tego, tak że było gdzie. Był nawet taki moment, że taki Zbyszek Kapuściak wyskoczył z pierwszego piętra i ukrył mapy. Niemcy byli na górze, a on ukrył mapy geograficzne w krzakach.

  • Czy pamięta pani może nazwisko swojej drużynowej?


Nie, nie, nie, no mówiłam, Jasio Misztal.

  • Nie, nie, chodzi mi o drużynową.


Oj, to nie było tak. To byli chłopcy i dziewczęta. Myśmy się tak nie spotykali. Nie, ja nie chodziłam na żadne zbiórki poza Warszawę. Nie, jeszcze nie – ja byłam rok tylko w harcerstwie.

  • Czyli tylko w domach.


Tylko w domu, tak. Może to trochę chaotycznie [brzmi], bo mówię, równocześnie i komplety, i harcerstwo, i wszystko.

  • Czyli komplety się odbywały w domach i zbiórki harcerskie również.


Tak, tak. Ale na przykład lampiony lepiliśmy w domach. Potem te lampiony oczywiście pod paltkami się woziło. Wszyscy uczniowie z szóstej klasy doskonale wyskakiwali w biegu z tramwaju. Zresztą na ogół jak motorniczy dowiadywał się, że jest łapanka, to zwalniał i pryskało to wszystko bractwo, jak coś wiozło. Bo na przykład na rogu Hożej i Marszałkowskiej była taka cukiernia, przez którą były przekazywane gazetki między dwoma dnami ciastek. No to właśnie takie drobiazgi robiliśmy. No, jak przewoziłam jakieś książki… Na przykład byłam kiedyś zatrzymana w łapance. Ja zawsze byłam bardzo drobna i bardzo malutka. I pamiętam, kiedyś właśnie zatrzymano nas pod parkanem, tutaj blisko ulicy Woronicza. Była taka folksdojczka i taki folksdojcz i wszystkich badali, a ponieważ ja byłam taka malutka, to mnie pchnięto i odepchnięto w ogóle. A ja akurat miałam te wszystkie książki z geografii, z historii pod paltem. To takie wspomnienia tylko z czasów okupacji.

  • Czy była pani uczestnikiem albo świadkiem jakichś innych wydarzeń, łapanek, egzekucji ulicznych?


Nie, nigdy nie widziałam egzekucji. Muszę powiedzieć, że nigdy nie byłam świadkiem egzekucji. Nie, nie. I tutaj, ja tak mówię, ponieważ jestem głęboko wierzącą osobą, wobec tego mówię, że Pan Bóg mi oszczędził nawet tej egzekucji. Bo ja słyszałam strzały, ale samej egzekucji nie widziałam.

  • To jest egzekucja, o której później będziemy mówić, która się dokonała w czasie Powstania Warszawskiego.


Tak, tak. Tutaj właśnie na terenie tego, tak.

  • Czy pani się bała, odczuwała strach? Jeździła pani tramwajem do szkoły, na jakieś spotkania na pewno też.


W tej chwili trudno mi powiedzieć, ale ja byłam osobą taką chyba mało bojącą. W ogóle nie bałam się.

  • Widok Niemca nie wzbudzał przerażenia?


Nie, nie byłam nigdy… Nie, nie byłam przerażona. Nie byłam przerażona, nawet jak tu Niemcy wchodzili, to Jasio Fotek siadał przy pianinie, grał na pianinie, myśmy tańczyli, tak jakby się nigdy nic nie działo, tak jakby nie było kompletów.

  • Czy nikt z rodziny nie miał żadnych przykrych doświadczeń?


W czasie okupacji?

  • Tak, w czasie okupacji.


W czasie okupacji nie. Jeżeli chodzi o Niemców, o obozy, nie. Ale jedna rzecz była bardzo ważna, bo obok… Ja w tym mieszkaniu, w którym w tej chwili jesteśmy… Bo to wszystko byli ludzie, którzy zginęli pod tym parkanem. Tu mieszkali państwo Simińscy. […]

  • Czy ktoś z rodziny był zaangażowany w konspirację?


Nie, nie, nie. Siostra starsza potem przyjechała, tutaj pracowała. Najstarsza była z Wiesiem na wsi, też przyjechała w ostatnim roku. I właściwie nie byliśmy tak bezpośrednio zagrożeni, nie.

  • Czy wyczuwała pani jako już nastoletnia dziewczynka, że coś może się zdarzyć, że szykuje się Powstanie, że jest jakaś atmosfera napięta i że coś wisi w powietrzu.


Nie mogę sobie w tej chwili tego uświadomić.

  • Jak pani zapamiętała wybuch Powstania, dzień 1 sierpnia?


To był pierwszy moment, kiedy wpadli tutaj Powstańcy. Na naszej ulicy, na Wita Stwosza pojawili się Powstańcy i tutaj przy naszym domu. I to było przed godziną „W”, bo godzina „W” była o godzinie piątej, a tutaj byli już o godzinie drugiej Powstańcy. I to pamiętam, dlatego że ja byłam…

  • Mieli tutaj może punkt koncentracji gdzieś w okolicy.


Tak. Bo właśnie tego… Bo powinnam być gdzieś w Powstaniu, nie? Jako czternastoletnia dziewczynka już powinnam być gdzieś w Powstaniu, a nie byłam. Aha, bo w tej chwili musiałabym przejść już do Powstania. Ale jeszcze po wojnie…

  • Jeszcze przed wybuchem Powstania…


Jeszcze przed wybuchem Powstania…

  • Wpadli ci Powstańcy. Ale oni tutaj kwaterowali?


Nie kwaterowali. To był ten sam dzień, to było kilka godzin tylko. Wpadli tylko. Wpadli, przyszli, nikogo jeszcze nie było. Dopiero na drugi czy na trzeci dzień Powstania przyszło tutaj trzech rannych, którzy byli ciężko ranni. Tych ludzi wyprowadziliśmy na strych. Jeszcze przypominam sobie taki właśnie moment, że stał taki olbrzymi pojemnik z wodą i oni się nachylili i pili tę wodę łapczywie. Kiedyś przed wojną budowało się tak, że jak były okna, to były okna podwójne, to znaczy na lato wyjmowało się te jedne okna. Na samym strychu… Bo zaczynam w tej chwili mówić o momencie Powstania. Te okna na lato wyjmowało się, wynosiło się na górę – wszyscy lokatorzy z tego domu i oczywiście moja rodzina wynosiliśmy na górę te okna. Tam był tylko strych, tam nie było jeszcze mieszkań i te okna były wynoszone na strych. (Znowu musiałabym prawie narysować). Cały strych był jeden, ale już były oddzielone ścianką dwa mieszkania, które wychodziły tutaj, których okna wychodziły na ogródek tutaj, z tej strony i jedno okno od strony północnej było, wychodziło na tę alejkę, którą państwo przyszli od furtki.

  • Czyli na Wita Stwosza.


Nie na Wita Stwosza, tylko na to przejście do Wita Stwosza. A drugie wychodziło z drugiej strony też na przejście, bo tam druga furtka była kiedyś w tym parkanie. I za tymi dwoma jak gdyby mieszkaniami – ale tam jeszcze nie było mieszkań – były dwie takie komórki. Jedna była komóreczka nieduża. To była tylko ta odległość od przodu domu do tego mieszkania. Bardzo wąska komórka. No, mogła mieć ile? Jakieś, nie więcej jak dwa metry. I do tej komóreczki były takie byle jakie drzwi i ta ścianka też była byle jaka. Ale na tej… Jak te okna były na górze, to jak ci Powstańcy przyszli tutaj i zaprowadziliśmy ich na górę. Bo pamiętam tych Powstańców, pamiętam. Położyliśmy ich do tej komóreczki i komóreczkę zastawiliśmy oknami, tymi, które były wyjmowane. Tak że jak tutaj Niemcy wpadli, to nie widzieli tych Powstańców. A wpadali w ciągu dnia, bo… U nas Powstanie zaczęło się bardzo dziwnie, bo w nocy byli Powstańcy, w dzień byli Niemcy, tak się wszystko kotłowało. I wtedy już ustawiono na fortach to olbrzymie działo, „szafę”, która wyrzucała pociski na Warszawę.

  • Na fortach, czyli po drugiej stronie alei Lotników.


Po drugiej stronie alei Lotników, tak. Ja nie przypominam sobie momentu wyprowadzenia. Tylko wiem z rozmów później, bo tam kobiety nasze robiły opatrunki. Ja tam już przy [tym nie byłam]. Oni byli już prawie nieprzytomni, ci chłopcy, bo byli ciężko ranni, tych trzech chłopców było ciężko rannych. Wiem, że potem ktoś przyszedł po nich w nocy i ich zabrał. Tu przy Puławskiej był taki miniszpitalik zrobiony u państwa Ożugowskich, tak się nazywali ci państwo przy Puławskiej. Był tam taki biały domek, który w tej chwili jeszcze jest, między tymi blokami [jest] ten mały domek. W którym momencie zostali wyprowadzeni, nie mogę sobie tego uświadomić, nie pamiętam, po prostu nie pamiętam. I na tym zdjęciu, które jest z cmentarza, jest napisana data 5 sierpnia, że zostali rozstrzelani ci nasi ludzie z tego domu. Natomiast ja mam świadomość, nie wiem dlaczego, że to był 6 sierpnia, ale to już tylko taka moja sugestia. Nie mogę sobie uświadomić, czy ci Powstańcy zostali wyprowadzeni przed rozstrzelaniem, czy po rozstrzelaniu. Wydaje mi się, że już po rozstrzelaniu ci lekarze przyszli. Bo tutaj, mówię, była taka mieszanka, miszmasz – i Powstańcy byli, i Niemcy byli; i ci przychodzili, i ci przychodzili. Podobno, ale ja tego nie mogę stwierdzić, podobno ktoś wydał. Bo na ulicy naszej z żadnego domu nie byli rozstrzelani mężczyźni, tylko z naszego, więc być może ktoś wydał, że u nas są Powstańcy.

  • Ile osób było rozstrzelanych?


Rozstrzelanych było… Postawionych pod parkanem było cztery osoby, rozstrzelane były trzy. To był tak: pan Simiński z tego mieszkania, w którym jest teraz wywiad, mieszkanie obok mieszkali państwo Kozłowie: pan Kozłów i pani Kozłowa. W tym mieszkaniu ja widziałam kiedyś przelotem, był chłopczyk. Rodzice wiedzieli, że to był Żyd, Żydek, żydziak mały, którego oni przechowywali, ale sam nie wiedział. To dziecko, nie wolno mu było wychodzić ani na balkon, ani nigdzie. Ale ja kiedyś weszłam do tego mieszkania i widziałam przelotem: mały chłopczyk, czarny. To jakoś tak zapamiętałam, no bo jak weszłam i nagle małe dziecko, którego ja nie znałam, a mieszkałam w tym domu, no nie. Na dole to był pan Kozłów. Następnym panem to był, na parterze, pan Kaim, który został rozstrzelany, no i czwarty mężczyzna, który stał, to był mój ojciec. Więc czterech mężczyzn stało, jak wyprowadzili tych mężczyzn. Postawiono pod parkanem, który potem państwo zobaczą, bo w tym samym miejscu jest parkanik, w tym samym miejscu. Niemiec stał na stopniach i strzelał. Naprzeciwko podestu, który prowadzi do tego domu, drzwi klatki schodowej, była furtka, której Niemcy nie zamknęli. Mój ojciec stał akurat vis-à-vis tej otwartej furtki. Myślę, bo tego to już nie pamiętam i nie mogę powiedzieć na pewno, jak oni ustawili tych mężczyzn. Widziałyśmy tylko tyle, że ich ustawili pod parkanem, a nas wypędzili za róg domu, to znaczy dzieci i kobiety. I jak mijaliśmy dom – mijaliśmy, bo ja jeszcze szłam, jak był dom – ja usłyszałam strzały. Natomiast ten mój siostrzeniec pięcioletni, który już w tej chwili był w Warszawie (tak jak zaznaczałam, że siostra przyjechała chyba też przed Powstaniem do Warszawy z tym siostrzeńcem), on nie słyszał. Rozmawiałam wczoraj z Busią, tą czteroletnią dziewczynką, córką pana Kaima. Powiedziała, że ona w ogóle sobie nic nie przypomina. Jedną rzecz, którą sobie przypomina, to jak wychodziliśmy z furtki – to jest jeden moment, który ona sobie przypomina. Ale to było czteroletnie dziecko. I wyszliśmy na ulicę… Wiesio pamiętał jeszcze jedną rzecz, ten pięcioletni mój siostrzeniec, „że po lewej stronie – mówi – strasznie palił się dom, a potem widziałem już tak dużo tego ognia…”. Bo Niemcy podpalali domy, po prostu podpalali. I wypędzili nas na te forty. Na tych fortach siedzieliśmy i tam były straszne komary. I Wiesio jeszcze jedną rzecz zapamiętał, którą ja też zapamiętałam, że nas strasznie cięły komary, więc to musiała być godzina, zmierzch. Czyli tutaj wieczorem byli rozstrzelani ci mężczyźni, znaczy po południu. Po południu, bo ruszyliśmy się potem z tych fortów i szosę zdążyła przebiec na pewno moja starsza siostra Zofia, moja mama i na ręku ze swoją córeczką, tą najmłodszą, Alusią, tą moją najmłodszą siostrą. Natomiast mnie i Miecię na alei Lotników (bo forty z tamtej strony są, prawda) zatrzymali Niemcy: mnie, moją siostrę, tę najstarszą, Miecię i mojego siostrzeńca Wiesia. I zaprowadzili nas…

  • Nie pozwolili dalej przejść.


Nie, nie pozwolili już, oczywiście. Poprowadzili nas na Wyścigi i tam zamknęli z wieloma ludźmi w jakimś małym pokoiku. Wszyscy powiedzieli, że nas rozstrzelają, no ale…

  • Czyli miała pani świadomość, że ojciec nie żyje, tak? Że został rozstrzelany.


Ja miałam świadomość, że ojciec nie żyje, miałam świadomość.

  • I mama też, tak?


Tak. I wszyscy ci, którzy przeszli tutaj. Ale ci ludzie, którzy przeszli, to już wiem tylko z opowiadania, że te kobiety, które przeszły… Nie wiem, kto przeszedł, dlatego że Busia, to znaczy ta Bożenka, z którą wczoraj rozmawiałam, a córka pana Kaima, mówi, że nie pamięta, żeby widziała zabitego ojca, nie pamięta momentu, kiedy z matką wróciła na to podwórko. Ale wiem jedno. Już to wiem z opowiadań tych kobiet, że one wykopały w ogródku dół, pozawijały tych zabitych mężczyzn w prześcieradła i zakopały po prostu. Ale nie było ojca, no więc nie wiadomo było, [co z ojcem]. Bo one były przekonane, że ojciec jest zabity. Ale [to było] wieczorem, jak strzelali tam do któregoś, tata miał przed sobą otwartą furtkę i mnóstwo krzaków w ogródku – jak strzelali do któregoś, to tatuś uciekł. Więc musieli stać twarzą do parkanu, nie do tego strzelającego Ukraińca (bo to był Ukrainiec, tak wszyscy mówili), i uciekł. Za parkanem było oczywiście kartoflisko (tak jak pani mówiłam, że tam były pola, właściwie pola zboża, kartofle, no wszystko to, co rośnie na polu) i tata się ukrył w kartoflisku. Potem jak ci Niemcy poszli, to wczołgał się do domu i ukrył w takiej malusieńkiej komórce pod schodami. Ta komórka była pod schodami, obok były drzwi. Tylko właśnie nie wiem… Ten Niemiec pomylił, bo obok były drzwi i były drzwi do motoru, tak nazywaliśmy, bo tu była studnia – tu nie była, że tak powiem, podłączona woda, tylko ze studni ciągnął taki motor wodę. Był taki olbrzymi pojemnik na tę wodę, taki iluś tam litrowy, nawet nie stulitrowy, tylko więcej, dużo więcej, bo to był olbrzymi balon. I Niemiec wszedł tam na dół, otworzył drzwi, gdzie ojciec był schowany pod tymi schodami, zaświecił latarką i zobaczył ojca. Nie wiem, czy nie miał broni, czy miał granat, nie wiem, ale w każdym razie za moment ojciec usłyszał straszny huk i ten Niemiec, okazało się, wrzucił granat, ale w te drzwi obok, pomylił. A ponieważ tam stał ten olbrzym, tam było chyba z tysiąc litrów wody, no nie wiem, to trafiło w ten [motor], wskutek tego ta ścianka od tej małej piwniczki do motoru… Nic się ojcu nie stało, bo obronił ten motor, ten pojemnik z wodą.

  • A kiedy pani udało się wrócić z siostrą?


Więc ja poszłam… Rano nas Niemcy wyrzucili z tego [pokoiku] i kazali nam iść do Pyr. No to myśmy poszły do Pyr, znaczy Wiesio, moja siostra i ja, we trójkę.

  • Do Pyr?


Do Pyr, tak, bo oni na razie się nie interesowali. Na trzeci, czwarty dzień Powstania to oni jeszcze aleją Lotników nikogo nie pędzili, bo tak jak mówię, tu cały czas byli raz Powstańcy, raz Niemcy.

  • I co panie wtedy zrobiły?


W Pyrach zamieszkaliśmy w jakimś takim mieszkaniu, no bo tam wszyscy ludzie od razu przyjmowali tych warszawiaków. Ale jedna była bardzo, bardzo ciekawa rzecz. Niemcy, wydaje mi się, że bardzo się bali chodzić gdzieś po polach i po jakichś sadach. Wszędzie były sady i pola. Po drugiej stronie Puławskiej była ta kolejka wąskotorowa, naprzeciwko Wyścigów i dalej były pola i wsie. I tamtędy Powstańcy zrobili sobie taką drogę. Ona szła obok ojców dominikanów, bo ten klasztor stał przed wojną, już był przed wojną zbudowany. I tam taki był kurs: z Warszawy do Pyr, z Pyr do Warszawy. I moja siostra, ta starsza, która była [moją] przyrodnią siostrą […], postanowiła, że ona chciała iść do Mieci, do swojej rodzonej siostry. Więc z tą białą chorągiewką tam koło tych ojców dominikanów… Tutaj były pola, więc tu łatwo było przejść. I od ojców dominikanów przeszła do Pyr. A ja chciałam iść do rodziców i przeszłam z białą chorągiewką do rodziców, tutaj przyszłam do tego domu. Ale w tym domu, już w tym momencie, nie pamiętam… […] W każdym razie ja przyszłam tutaj, już tutaj byli tylko moi rodzice z Alusią. No i ja tutaj dołączyłam. Już nie było nikogo. Wracając jeszcze trochę wstecz. Tego samego dnia, kiedy zaświecili tą latarką ojcu w oczy, to tata poszedł na sam strych, ponieważ te dwa [segmenty] oddzielone już były tak jak gdyby na mieszkania. Tam jeszcze nikt nie mieszkał, ale były już te mieszkania tak jakby oddzielone. Wcisnął się między dach i ten… Z tym że był człowiek wolny, więc był przytomny i zabrał ze sobą garnek gotowanego bobu i wodę, jak się wcisnął pod ten dach. Aha, jeszcze muszę do jednej rzeczy wrócić, że jak wróciłam tutaj do rodziców, to to na parterze mieszkanie było wypalone – jedno jedyne mieszkanie. Oni po prostu wrzucali benzynę i zapalali. Ale wszędzie beton, więc dalsze mieszkania nie spłonęły. I ja tutaj mieszkałam do ostatniego dnia. Przychodzili codziennie tutaj „ukraińcy”, już potem Powstańców nie było, jak ja przyszłam tutaj. Bo ja mogłam wrócić tutaj, no, powiedzmy, na jakiś piętnasty dzień Powstania.

  • Pamięta pani, u kogo mieszkała pani w Pyrach?


Nie, nie pamiętam. Nie, nie, tego nie, niestety nie pamiętam. Pamiętam tylko, że zrobili olbrzymią piekarnię tam w tym pałacyku, co w tej chwili jest tam hotel czy restauracja w Pyrach. Taki jest wydzielony, ładny park…

  • Mówi pani o Baszcie?


O Baszcie. Tam koło Baszty, tak. I tam była olbrzymia piekarnia, i tam piekarze wypiekali chleb. No bo tam dowozili mąkę i dla ludzi był chleb. Za darmo, za darmo dawali chleb. Jak przyszłam tutaj, to przychodzili tylko ci „ukraińcy”, szli na szaber. I zrobili sobie tutaj w tym domu taką metę. Ale z tymi „ukraińcami” to jest bardzo ciekawa rzecz.

  • Czy pani może powiedzie, jakie mieli mundury?


Nie pamiętam, jakie mieli mundury. Nie, mundurów nie pamiętam. Nie, nie, nie powiem tego. W każdym razie między nimi był na pewno jeden Niemiec i ten Niemiec, ponieważ tata był w niewoli austriackiej, bardzo dobrze mówił w języku niemieckim. I tutaj przychodził taki Niemiec z tymi „ukraińcami”. On nigdy nie szedł na szaber, tylko przychodził i rozmawiał z ojcem, rozmawiał z ojcem po niemiecku. Powiedział, że jest z Bawarii, że on nie chciał iść na wojnę, ale nie miał wyjścia, no bo jak jest mobilizacja, to przecież Bawaria to Niemcy. I pokazywał zdjęcia swoich dzieci, ba, mówił nawet, że ta jedna jego córeczka jest podobna do tej małej Alusi. No, bardzo bolał nad tym. Dlaczego mówię o tym Niemcu. Bo to bardzo ważna postać w naszym życiu, dlatego że ostatniego dnia… On poszedł tylko trzy razy na szaber, właściwie dwa razy na szaber albo trzy, już nie wiem, ale tak mówili rodzice, że trzy razy na szaber poszedł. Raz przyniósł Alusi, to znaczy tej mojej najmłodszej siostrze, ona miała wtedy cztery latka, lalkę. Drugi raz poszedł, poszedł na pola nawet. Jakoś się nie bał i poszedł na pola, przyprowadził kozę. Powiedział, że małe dziecko musi mieć mleko. Tak że przyprowadził tę kozę i mamusia tę kozę doiła, Alusia miała mleko cały czas, do końca. To było prawie do ostatniego września, tak jak się kończyło Powstanie. I w pewnym momencie ten Niemiec bez tych „ukraińców” przyszedł kiedyś tak przed wieczorem tutaj, bo ja ten moment pamiętam, i powiedział rodzicom, że natychmiast musimy opuścić dom, przed godziną trzecią rano, dlatego że potem na tej ulicy – pewnie wiedział – powiedział, że wszystkich będą rozwalać, tych, których jeszcze spotkają po drodze, i będą wszystko palić. I myśmy wyszli na drugi dzień o godzinie trzeciej na tę aleję Lotników, tam gdzie już wtedy dużo szło z tych ludzi, i Powstańców, mieszkańców Warszawy, tą aleją Lotników do Pruszkowa. I wiem, że o godzinie szóstej, jak się obejrzeliśmy na ten nasz dom, bo był taki jakiś postój, zrobili w czasie tego marszu gdzieś na wysokości Zagościńca, to cały dom już płonął. Tak że uratował nam życie. Niemiec uratował nam życie.

  • Czyli Zagościniec to taka wieś, którą państwo widzieli z okien swojego domu.


Tak, tak. No bo dalej szła aleja Lotników, no i później do…

  • Gdzie ci Niemcy stacjonowali, w sąsiednim domu?


Nie, oni na fortach stacjonowali. Bo oni wysyłali ciągle tę „szafę”, te pociski. Z tym że każde nakręcenie pocisku, to nasz dom cały drżał. Nakręcenie pocisku, nie wystrzał sam. Jak oni ładowali ten pocisk, to taki był zgrzyt jakiś i ten dom cały drżał. I oni wysyłali potem te pociski na Warszawę.

  • Powstańców oprócz tych pierwszych dni sierpnia, kiedy tutaj się państwo w tej komórce ukrywali, to już później pani nie widziała?


Nie widziałam. Nie widziałam i nie mogę sobie uświadomić, czy to było w tym czasie – czy to było tuż przed rozstrzelaniem, czy to było po rozstrzelaniu, tego sobie nie mogę uświadomić. Dlaczego? Bo ja nie widziałam wyprowadzenia Powstańców, ale wiem na pewno, bo o tym rozmawiali, moja rodzina, że był lekarz i że tych Powstańców wynieśli z domu, wynieśli z tego właśnie jakiegoś prowizorycznego szpitalika.

  • Czy w tym czasie orientowaliście się państwo, czy była w ogóle jakaś świadomość tego, co się dzieje w Warszawie?


No, Warszawa cała płonęła, to w ogóle jasno było. Ja w tej chwili nie widzę, ale u nas ten taras, który jest tam z naszego mieszkania od strony frontu tego domu, to na tym tarasie można było normalnie czytać, tak było jasno. Tak Warszawa płonęła. Byliśmy zorientowani, że straszne rzeczy się dzieją. I jak on powiedział, że będą rozstrzeliwać, ten Niemiec, i żebyśmy wyszli z tego domu, no to myśmy posłuchali. I potem do Pruszkowa.

  • Proszę powiedzieć, co udało się zabrać w tę tułaczkę?


Jest jeszcze jeden szczegół bardzo ważny. Tata był ślusarzem. Tak tylko zaznaczyłam, no nie. I to mieszkanie, które myśmy zamieszkiwali, bo tutaj byli lokatorzy i tylko na parterze była ta moja siostra, ale potem już nie było mojej siostry, tylko w tym mieszkaniu, gdzie była do trzydziestego dziewiątego roku moja siostra, w tym mieszkaniu mieszkali państwo Kaimowie, właśnie ten pan Kaim, który zginął, i ta jego rodzina. On miał żonę i dwoje dzieci: Jędrusia i Busię. Jędruś umarł. Wczoraj mi Bożenka powiedziała, że umarł w siedemdziesiątym siódmym roku. Jakoś nie było kontaktu, wie pani. No, a potem mieszkali różni ludzie już.

  • Czy podczas Powstania mieszkali państwo w swoim mieszkaniu, czy raczej życie koncentrowało się w piwnicy?


Nie, nie, nie, w swoim mieszkaniu. W swoim mieszkaniu. Tutaj nikt nie strzelał, nikt nie tego, bo tutaj już byli Niemcy, tu byli po prostu Niemcy, tak że już tutaj nie. Mówię, że zrobili sobie w domu bazę z tych rzeczy zrabowanych, bo codziennie rabowali, co mogli, te domy, resztę palili.

  • Czy przypomina sobie pani może, jaka była atmosfera wśród lokatorów tego domu? Czy narzekali, złorzeczyli, że wybuchło Powstanie i że ludność cywilna też taki los cierpi, czy raczej było nastawienie pozytywne?


Ja w Powstanie, właściwie w czasie Powstania już całego (tych dwóch miesięcy, bo to przecież dwa miesiące prawie), miałam kontakt tylko z rodzicami. No bo tu już nikt nie był w tym domu, nikogo nie było. Wszyscy ludzie już pouciekali z tego domu. Tą pewnie drogą, pewnie tą drogą, bo od Lusi nie mogłam się dowiedzieć…

  • Czyli rodziny rozstrzelanych mężczyzn też opuściły dom.


No tak, tak. Jak ja tutaj przyszłam… Mówię, że ja tutaj przyszłam gdzieś koło 15 sierpnia, to już nikogo nie było, tylko moi rodzice. Nikogo nie było w tym domu.

  • Jak wyglądała sprawa zaopatrzenia, jedzenia? Czy mieli państwo jakieś zapasy?


Dookoła były jarzyny. No, w każdym razie wiem, że w jakiś sposób, no nie wiem, nie mogę sobie tego uświadomić.

  • Nie było jakiegoś głodu szczególnego.


To znaczy uświadamiam sobie jedną rzecz, że jak wyszliśmy, już wyjechaliśmy z Pruszkowa, bo w Pruszkowie, mnie, czternastoletnią dziewczynkę, a ja byłam zawsze bardzo mała i bardzo drobna, taki pan z PCK przeprowadził, bo chcieli mnie zabrać do wywózki do Niemiec. Ojciec wyglądał tak bardzo źle, po tych wszystkich przeżyciach bardzo źle wyglądał, aczkolwiek jeszcze nie był taki aż strasznie stary, ale właśnie źle wyglądał. W każdym bądź razie mamę i tatę przepuścili do wywózki na Polskę. Bo to były dwa takie tory: jeden na Niemcy, drugi na Polskę. I ten człowiek z Czerwonego Krzyża przeprowadził mnie do rodziców, wziął mnie za rękę i przeprowadził. Tam, nie wiem, coś powiedział do… Nie wiem, nie wiem, jakim on cudem zrobił, bo byłam na tej alejce do Niemiec, a znalazłam się na tej alejce obok rodziców.

  • A jeszcze wróćmy do pytania: co państwo zabrali na drogę, co się udało wziąć?


Aha, i ja zaznaczyłam, że taka ciekawostka była. Ojciec był ślusarzem. Myśmy zajmowali to mieszkanie, no to mieszkanie rodzice zajmowali, dla siebie szykowali – to było mieszkanie największe, tam były trzy pokoje z kuchnią, to było jedno, jedyne mieszkanie, takie duże. Była piwnica na dole. I tatuś był trochę taki magik, dlatego że do tej piwnicy zrobił żelazne drzwi. Ale mało, że te drzwi zamykały się na klucz, to jeszcze był taki sztyfcik. Jak się nie przycisnęło tego sztyfciku, to drzwi nie można było otworzyć kluczem (w tej chwili tego nie ma). Ale w każdym razie tata w ten sposób zrobił, że zamurował to okienko piwnicy, tej naszej, olbrzymiej piwnicy – bo to piwnica wielkości tego pokoju, to olbrzymia – okienko zamurował, zatynkował, drzwi od piwnicy zamknął, zamurował i wszyscy ludzie przed wyjściem, to znaczy ci, co tutaj mieszkali, jeszcze jak się zaczynało Powstanie, pownosili sobie najcenniejsze rzeczy do tej piwnicy. I tata tę piwnicę zamknął na mur, tak że nie było widać, że tam jest w ogóle piwnica.

  • I część rzeczy udało się przechować?


I część rzeczy zostało. Tak, nawet bardzo… Mogę nawet pani pokazać kieliszek, który jest jeszcze sprzed mojej daty urodzenia.

  • Ale wspomniała pani, że kiedy…


A jak wychodziliśmy do Pruszkowa, to tylko mieliśmy na sobie ubranie i właściwie nic więcej. Jakaś, ja nie wiem, nawet chyba małej walizeczki nie było. Coś mieli w ręku, bo wiem, że był jakiś taki syrop czy coś, ci „ukraińcy” zostawili. Ja nie wiem już, skąd się wziął ten syrop, bo to był jakiś taki syrop w butelkach. Bo w tym Pruszkowie tylko tata rozcieńczał ten syrop w wodzie i wiem, że ja i Alusia piłyśmy ten syrop.

  • Wspomniała pani, że dom płonął.


A dom płonął, bo oni później wszystkie mieszkania, wszystkie mieszkania… Bo podejrzewam, że do każdego mieszkania wlali benzynę i podpalali każde mieszkanie osobno. Nie wiem, dlaczego nie podpalili dachu. Ponieważ zaznaczyłam już, że w pewnym momencie – ja jestem głęboko wierzącą katoliczką – podejrzewam, że na strychu tego domu, tam gdzie mówiłam o tej komórce, gdzie Powstańcy schowani i tam ich Niemcy nie znaleźli nigdy… Na środku tego domu (zresztą zobaczę panie zdjęcie) jest takie okienko podłużne, bo wszystkie [pozostałe] były takie płaskie, tak jak są na strychach okienka, i to było zrobione jako kapliczka. I tam była Matka Boska Częstochowska w tym okienku. I tak jakby ustrzegła i tych Powstańców, i ten dach. Tak że jak wrócili rodzice do tego domu, wszystko było spalone. Ponieważ ja wróciłam później troszkę do tego domu niż rodzice, rodzice wrócili wcześniej. Ja wróciłam później, jeszcze byłam na wsi potem. Jeszcze też jedną, bardzo ważną rzecz pani powiem. Ja wróciłam troszeczkę później, wszystko było spalone. Nawet pokażę państwu kawałek poręczy, która była nadpalona, bo reszta to chyba było spalone, tego nie wiem. Może by mi podpowiedział [mąż] Alusi i mój syn. Ale w każdym razie to było wszystko spalone, tak że w każdym mieszkaniu… Mieszkania tak wyglądały. Bo jak ja wróciłam, to tylko tatuś wyremontował to jedno mieszkanko, bo ono było takie najmniejsze. Sam otynkował, sam, po Powstaniu. Tak że ja przyszłam do tego mieszkanka, natomiast mieszkania wyglądały w ten sposób, że nie było tynku, nie było wcale drzwi, okien, tynku nie było na ścianach, były gołe cegły na dole. Te kleinowskie sklepienia, kiedyś to już tak robiło się te kleinowskie sklepienia, i był tylko gruz i te takie szyny. Jedna rzecz, która była, to ta szafa się została. Bo tatuś, jak robili na to zamówienie, jak mówiłam, te kasy pancerne, to tatuś jedną taką przywiózł tutaj do nas do mieszkania, ładnie pomalował, tak jakby była meblem i tam się trzymało takie cenniejsze rzeczy w tej szafie. Chciałam coś powiedzieć i w tej chwili uciekło mi z pamięci. Aha, i ponieważ moje siostry grały na pianinie, na fortepianie… Na górze tylko była ta rama od pianina – na pierwszym piętrze i na dole, ponieważ tam stało pianino, to była rama od tego fortepianu. Na dole stał fortepian, to była tylko ta rama od tego fortepianu, tylko tyle zostało. A dachu nie podpalili. I właśnie jeszcze jedna ciekawostka. Właśnie jak już wywieźli nas z Pruszkowa tym odkrytym wagonem, to pierwsza rzecz, jak zawieźli nas, właśnie nie pamiętam, czy to było do Nowego Dworu (tak mi się wydaje, że do Nowego Dworu), tam jeszcze jedną selekcję robili, ale tam jakoś już wyszliśmy cało. Tata powiedział od razu, że jedziemy oczywiście w okolice Krakowa, do naszej rodziny, no bo tutaj mieliśmy rodzinę i mieliśmy się gdzie zatrzymać. Ale pierwsze kroki, które tata skierował, to nie prosto, najkrótszą drogą przez Kielce, w Krakowskie, tylko skręciliśmy na Częstochowę i tata powiedział, że w pierwszym momencie musimy podziękować Matce Boskiej za uratowanie życia.

  • Czym państwo jechali?


Jechało się jakimiś furmankami, jakimiś towarowymi pociągami, bo to wszystko było takie, takie byle jakie w tej Polsce wtedy. Jeszcze nie jeździły tak pociągi. Nie pamiętam tego, jak jechaliśmy, ale wiem, że tata nas zaprowadził przed obraz Matki Boskiej w Częstochowie, powiedział: „Musimy podziękować Matce Boskiej”.

  • I później do rodziny.


A potem w Krakowskie pojechaliśmy i tam się zatrzymaliśmy.

  • Na jak długo?


Rodzice wrócili tu zaraz po zdobyciu Warszawy. No bo przecież w dalszym ciągu była okupacja. Jak ja byłam tam w Krakowskim, to też była okupacja, tam też chodziłam na komplety. Na Koniuszę, słynną Koniuszę Bony, królowej Bony, tam chodziłam na komplety. I tam u stryjka się zatrzymałam, to było w Przesławicach, to było u stóp tej góry Koniuszy. Tam miałam wujka młynarza. I tam też w dzień przychodzili Niemcy, w nocy byli [partyzanci]. W dzień zabierali Niemcy mąkę, w nocy [partyzanci], no bo gdzieś z czegoś musieli żyć, zresztą ciocia piekła chleby. […] I były takie momenty, że na przykład jak później wychodziłyśmy, a to była jesień, to ponieważ komplety były na Koniuszy, to trzeba było przejść przez las i przez całą górę, w każdym razie jakieś dwadzieścia [minut], pół godziny drogi z góry, jak się szło przez las. To bardzo często przyprowadzali nas partyzanci do tego młyna. I jeszcze jedna była taka bardzo ważna rzecz. Pamiętam, kiedyś właśnie u tej cioci, tam we młynie, tam u tych wujostwa, odrabiałyśmy lekcje, a ponieważ lekcje były zakazane, a to była akurat łacina, to ponieważ Zosia kończyła to gimnazjum Roszkowskiej i Popielewskiej, wobec tego znała dobrze, no dobrze się uczyła, pomagała nam w tej łacinie. I akurat wpadł Niemiec, ale Niemiec, który mówił po francusku. A moja siostra do końca, do końca swojego życia, jakoś dobrze opanowała ten język francuski. Może potem już nie mówiła, bo nie miała z kim mówić, ale pisała listy do takiej znajomej Belgijki i pisała naprawdę na kilka stron te listy i po francusku, i mówiła, że nawet niewiele zaglądała do słownika. Ale to nieważne. Ważne jest to, że ten Niemiec powiedział: „O! Łacina”. A on mówił po francusku i Zosia z nim rozmawiała po francusku, powiedziała, że nas uczy.

  • Czyli rodzice wrócili w styczniu czterdziestego piątego roku do Warszawy, zorientowali się, co tutaj jest, i rozpoczęli remont mieszkania.


Remont tego jednego mieszkania. Znaczy ojciec wytynkował, gdzieś tam jakieś dechy znalazł. No, oczywiście dechy takie nieheblowane ani nic, tylko…

  • Kiedy pani wróciła z siostrami?


Ja przyszłam tutaj w następnym roku. W następnym… Znaczy, Boże, nie, w tym samym roku przyszłam. Zaczynała się szkoła, gimnazjum było na ulicy Rakowieckiej. To było gimnazjum Reytana i Żmichowskiej, bo wtedy było koedukacyjne gimnazjum. Wiem, że tatuś do tego gimnazjum zaniósł mi krzesełko i stolik, no bo ławek nie było. […] I jeszcze pamiętam taką ciekawostkę, że dyrektorką Żmichowskiej była pani Matusewicz, która we Lwowie była też dyrektorką gimnazjum Żmichowskiej. I ona sobie zażyczyła, że mają być osobno klasy męskie, żeńskie. W tym samym budynku, na tym samym korytarzu się spotykaliśmy, ale tak sobie zażyczyła i dziewczynki były osobno, chłopcy osobno.

  • Kiedy odbyła się ekshumacja grobów rozstrzelanych?


Ekshumacja rozstrzelanych. Więc jak ja przyjechałam, to już byli pozabierani wszyscy. To znaczy jak ja przyjechałam mniej więcej w sierpniu, tak mniej więcej, to już nie było tutaj tych ludzi.

  • To rodziny ich również wróciły?


No, pewnie wróciły i pozabierały gdzieś, bo zwłok już nie było, a Kaima grób – no po prostu przeczytałam na tablicy. A ponieważ znałam pana Kaima… No, znałam wszystkich tych ludzi tutaj. Pan Simiński był z żoną tutaj i z synem Luckiem. Lucek był w moim wieku. Ale też już się w życiu nie spotkałam z tym Luckiem. I z panią Simińską się nie spotkałam. Z panią Kozłową i z tym Żydem też się nie spotkałam. Nie wiem, czy przeżył, czy nie.

  • W każdym razie już ci starzy lokatorzy tutaj nie mieszkali.


Ja już dalej nie umiem powiedzieć, bo tutaj już nikogo nie było. Nie, wszystkie mieszkania wypalone, to gdzie mieli mieszkać ci ludzie? Nawet gdyby wrócili, to nie mieli gdzie mieszkać po prostu, bo tu było wszystko, naprawdę [zniszczone]. A klatka schodowa była czarniusieńka, przychodziło się jak do piekła.

  • Można powiedzieć, że rodzina miała szczęście, że ocalała.


Że wszyscy właściwie…

  • Oprócz szwagra, który zginął w trzydziestym dziewiątym roku.


W trzydziestym dziewiątym roku, tak. Tak, bo to było tak jakoś niedługo po ślubie, w listopadzie. Przecież moja siostra brała ślub w trzydziestym ósmym roku, a w trzydziestym dziewiątym w maju już zabrali. Kazimierz miał na imię ten mój szwagier. Zabrali go do wojska. Ale jeszcze było wiadomo, bo oddali, to znaczy nam ktoś przyniósł książeczkę wojskową szwagra, która była cała zakrwawiona i powiedzieli, że zginął. Tylko kto przyniósł, to już sobie też nie mogę uświadomić. No mimo wszystko byłam dziewczynką jeszcze, nie dorosłą osobą.

  • Zachowały się te rzeczy schowane w kasie pancernej i zamurowane w piwnicy?


Nie, nie, nie, szafa pancerna została na górze, tam wszystko spłonęło, w środku co było, no bo oczywiście to było zgrzane, na pewno to żelazo było rozgrzane do czerwoności. A w piwnicy właśnie przechowały się pewne rzeczy. Tylko że ktoś musiał znać też układ tej piwnicy, bo ktoś przebił dziurę z parteru i pewne rzeczy zabrał, ale nie wszystko, nie, nie, wiele rzeczy ocalało.

  • Czy te traumatyczne doświadczenia, których pani doświadczyła, miały jakiś wpływ na pani dalsze życie?


No, na pewno, po wojnie też byłam harcerką do momentu, dokąd nie powstało OHP. Bo było ZHP, zaraz po wojnie było ZHP, a potem było zmienione na OHP. I przypominam sobie jak dzisiaj, to był róg Olszewskiej i Puławskiej, na pierwszym piętrze był hufiec. I przypominam sobie, że wszyscy – no bo ja już byłam w tym starszym [zastępie], więc już byłam zastępową – wszyscy zdjęliśmy sznury i położyliśmy na stole. No i nie było harcerstwa.

  • Czy często wraca pani myślą do wydarzeń z czasów okupacji, Powstania?


Wie pani, ja miałam… Bo mimo wszystko – mój ojciec nie zginął z rąk Niemców, ale właściwie został pobity przez naszych braci od razu, bo otwierał fabrykę. Ojciec chciał otworzyć fabrykę i zaczął tam wszystko remontować w tej fabryce, sam.

  • W tej swojej przedwojennej.


W tej przedwojennej, na Olszewskiej, tak. No i byli bardzo różni ludzie tam. Byli niektórzy może dobrzy, ale niektórzy byli źli i pobili ojca, że kapitalista.

  • Ale udało się otworzyć?


Fabrykę? Nie, nie. Wcześniej pobili. Bo później do mojej mamy, jak już ojca pobili, ale w każdym razie jeszcze żył. Bo właśnie opowiadałam też swojemu siostrzeńcowi, że w listopadzie jeszcze byłam na pogrzebie z ojcem stryjka, a w maju umarł, następnego roku. Po prostu już był rak wątroby, bo tam pewnie odbili to wszystko jak… No, w każdym razie już nie żył, po tym pobiciu już był taki do niczego. A poza tym dużo przeżył. No przecież dwa razy śmierć w ciągu jednego dnia przeżyć, znaczy dwa razy narażenie na śmierć, narażenie życia.

  • Jak pani dzisiaj wraca wspomnieniami do tamtych czasów, to co pani myśli o Powstaniu, o tym zrywie, o tej zniszczonej Warszawie.


Wie pani co, to znaczy ja długo miałam troszkę żal, pewien miałam żal, że jakoś mnie wcześniej nie zawiadomiono, że ja powinnam brać udział w Powstaniu. Ale potem to minęło. Teraz uważam, że tak miało być i tak było, że ja byłam potrzebna tutaj, a nie właśnie tam. Przypominam sobie na przykład zakończenie szkoły, tej ostatniej klasy na tej Dolnej. I byłam ubrana po krakowsku. Rodzice mnie ubrali po krakowsku, w krakowski strój. No oczywiście jakoś tam przeprowadzili mnie, bo to jasne, żeby się nie narazić Niemcom, no nie. W czasie okupacji kończyłam szkołę. I przypominam sobie, że na zakończenie szkoły mówiłam wiersz Kochanowskiego: „Czego chcesz od nas, Panie, za twe hojne dary”. Ale miałam tam właśnie na tej Dolnej doskonałych profesorów, doskonałych. To byli profesorowie z gimnazjów, którzy potem prowadzili komplety. Tam w szkole, a tutaj komplety w domach, w domu.

  • W takim trudnym czasie też ta edukacja była podstawą do przyszłego życia, doceniało się wagę, prawda?


Nie, doceniało się, naprawdę. Dlaczego nigdy nie miałam lęku przed czymś, żeby się do czegoś przyznać. Na przykład taka ciekawostka. To było też już w szóstej klasie właśnie. Pani Radowska była i wiem, że jakiś profesor, już nie wiem, chyba pan Trębakiewicz, ale to wszystko byli profesorowie z gimnazjum na tej Dolnej. I pamiętam, bawiłam się gumką. Takie robiło się [pociski] i strzelało się z gumki. Mnie się wyślizgnął i strzeliłam akurat temu profesorowi prosto w nos. Nie miałam żadnych oporów, żeby się przyznać. Może to okupacja nas do tego zahartowała. Poza tym tata nie miał jakichś takich lęków, pozwolił, żeby tu wszystko się działo, żeby odbywały się komplety, mimo że ci Niemcy… Odbywały się komplety. Wieczorem zbiórki jakieś tutaj w tym mieszkaniu, że się pali to ognisko, że się po cichutku śpiewało te piosenki harcerskie. Mam wrażenie, że to też wpływ rodziny, że to wpływ głównie ojca, na pewno głównie ojca. Ojciec też miał schowaną mapę, już w tej chwili nie pamiętam, gdzie. Ojciec przechował [też], ja chyba jeszcze mam tę flagę, flagę od przed wojny do skończenia wojny. Tak że ta flaga kilka razy wisiała na tym domu. No, teraz już [wyblakła].

  • Czy jak rozpoczęło się Powstanie, również była zawieszona?


Nie, nie, nie, chyba nie. Nie mogę przyrzec, nie mogę przyrzec. Nie.

Warszawa, 6 grudnia 2018 roku
Rozmowę prowadziła Hanna Dziarska

Anna Muter Stopień: cywil Dzielnica: Mokotów

Zobacz także

Nasz newsletter