Barbara Gonczarska

Archiwum Historii Mówionej
  • Proszę opowiedzieć nam o swojej rodzinie. Czy miała pani rodzeństwo, gdzie pani mieszkała?

Mieszkałam w Warszawie na Żoliborzu. Najpierw na Woli, a potem na Żoliborzu, bo mama była działaczką spółdzielczości. Ojciec był inwalidą wojennym z I wojny światowej. Myśmy z ojcem bardzo często, nie było miesiąca, żebyśmy nie byli u prezydenta z wizytą. Ja jako dziecko. Miałam brata, ale brat był bardziej dorosły, ja byłam dziecinna i ładna podobno byłam jako dziecko. Naprawdę rzeczywiście ojciec miał bardzo dobrą rentę wtedy, bo był zesłańcem na Syberii, zresztą z rodziną go tam wysłali. A potem wrócił i był wojskowym. Był ranny w rękę i miał dość dużą rentę. Bardzo byli szanowani inwalidzi wojenni przed wojną, bardzo, naprawdę bardzo. To było niesamowite. To co w tej chwili jest, to… Ale mniejsza o to.

  • A pani mama?

Kim była moja mama? Moja mama była pracownikiem fizycznym, była prasowaczką i pracowała w pierwszej pralni spółdzielczej. Ojciec był na rencie, ale jak już zaczęły się te kłopoty z pieniędzmi, to ojciec dostał budkę z papierosami na placu Krasińskich. Tak że doskonale znał tam też wszystkie rzeczy. Miałam brata, który skończył już wtedy… Miał pójść na wyższe studia, ale nie zdołał i został powieszony na Lesznie. Na Lesznie naprzeciwko Sądów były takie żeliwne [balkony]… […] On tam wisiał przed Powstaniem.

  • Proszę powiedzieć, jak zapamiętała pani wybuch wojny w 1939 roku?

Normalnie, bo miałam przecież ojca, który był w dalszym ciągu żołnierzem. Mimo że był ranny, bo był ranny, to myśmy się nie bali. Mama od razu, z miejsca zaczęła działać społecznie i organizowała różne kuchnie, nie kuchnie. A w czasie Powstania to rzeczywiście mama latała. A ojciec tylko latał na górę i sprawdzał, czy idą Niemcy, idą ci… Nie, to już chyba nie Niemcy byli, nie wiem, kto już tam był. W każdym bądź razie z fortu Bema. Mieszkałam na Żoliborzu, na VIII kolonii, na czwartym piętrze i ojciec na tym czwartym piętrze był. Miał niestety okulary właśnie i prawdopodobnie… To było 6 sierpnia, to było święto kościelne także dla Niemców. Była cisza tego dnia, 6 sierpnia była cisza i to był jeden, jedyny pocisk. Prawdopodobnie ktoś zauważył, że błysnęły okulary, i był jeden, jedyny pocisk. Głowa ojca spadła z czwartego piętra na parter. Ja ją zbierałam. Dotąd pamiętam głos mamy: „Mój kochany, głowę ci urwali”. To był jedyny strach mojej mamy. Moja mama zresztą była bardzo dzielna, prowadziła kuchnię powstańczą.

  • W czasie okupacji mieszkali państwo dalej na VIII kolonii?

Tak, na Żoliborzu, na VIII kolonii; VIII kolonia to jest na Słowackiego.

  • Gdzie rodzice pracowali w czasie okupacji?

Ojciec miał rentę inwalidy wojennego w dalszym ciągu, bo ojciec miał przed wojną… Byłam co tydzień u Piłsudskiego z ojcem, jako dziecko. Tak że tam bardzo szanowano wojskowych i inwalidów wojennych. Tak że ojciec miał rentę bardzo dużą, ale bardzo dużo pomagał, bo mieliśmy działkę nad Wisłą i działkę tutaj mieliśmy też. Poza tym ojciec mój dość dużo czytał, chodził na różne zebrania. Był takim człowiekiem komunikatywnym. No a potem, jak dostał tę budkę na placu Krasińskich…

  • To było już za okupacji, jak rozumiem?

Tak, to już za okupacji. [Dostał budkę] z papierosami, przy kościele, przed kościołem. Tam była ta budka. Często tam chodziłam zresztą.

  • Czym brat się zajmował?

Brat kończył studia, był po maturze i szykował się na wyższe…

  • Rozumiem, że w ramach tajnych kompletów to się odbywało?

Nie wiem, jak to było. W tych czasach to było tajemnicze i takiej gówniarze jak mnie nie mówiono wszystkiego.

  • Pani, jak rozumiem, uczęszczała do szkoły?

Tak. Wtedy miałam ile? Niezbyt dobrym uczniem byłam.

  • Czy miała pani jakiś kontakt z konspiracją w czasie okupacji?

Tak… To znaczy nie miałam. Po prostu posyłał mnie, żebym zaniosła dokądś, to zanosiłam.

  • Ojciec posyłał?

Brat, on był bardzo zajęty w tym. Ojciec też był, ale to wszystko było… Bo byłam jeszcze gówniara, trzynaście lat to [niewiele]… A przy tym wszystkim byłam taka trochę rozpuszczona. Naprawdę rozpuszczali mnie strasznie. Tego do usranej śmierci będzie mi owało, przepraszam za ten wyraz.

  • W takim razie proszę powiedzieć, jak pani zapamiętała już sam wybuch Powstania? Czy coś się zanosiło na przykład?

W tym czasie już pracowałam u fryzjera, bo po śmierci brata już byliśmy bardzo biedni. Poza tym mama szykowała pieniądze na to, żeby go wykupić, bo wtedy jeszcze można było wykupywać więźniów. Niemcy byli bardzo chytrzy na pieniądze. Wtedy pracowałam u fryzjera, bo już skończyłam czternaście lat, tą szkołę i trzeba było coś robić. A tutaj się zaczęło robić… Bratu trzeba było posyłać paczki, nie wiem, czy on je dostawał.

  • Kiedy brat został aresztowany?

Na Pawiaku.

  • Ale kiedy?

Kiedy? W 1943 roku przy jakiejś akcji prawdopodobnie. To wszystko zawsze bywało w tajemnicy, szczególnie przed gówniarzami, jakim byłam. Pracowałam wtedy u fryzjera, żeby dorobić, bo trzeba było paczki [wysyłać]… Nie wiem, czy on dostawał te paczki, zdaje się, że już nie dostawał, że zabierano te paczki, bo mama robiła. Bo on przed Powstaniem został złapany. Wisiał na Lesznie. Siedemnastu chłopców powiesili. Naprzeciwko Sądów był taki dom, nie wiem, czy teraz jest, tam w ogóle jeszcze nie byłam nigdy, taki z żeliwnymi balkonami. Na tych żeliwnych balkonach powieszono siedemnastu młodych chłopców. Nie oddano ciała rodzinie, zostali spaleni. Jeżeli chodzi o mnie, to się wszystko toczyło bardzo w tajemnicy przede mną. Jakkolwiek doskonale się orientowałam, bo byłam w ogóle sprytnym dzieckiem. Teraz już nie jestem sprytna. Poza tym byłam rozpuszczana straszliwie w dobrobycie, a potem to też, ale to raczej psychicznie rozpuszczana.

  • Pani razem z rodzicami przeżyła całe Powstanie właśnie na Żoliborzu?

Tak, na Żoliborzu, ale nie razem z nimi.

  • Nie?

Bo mama prowadziła kuchnię powstańczą na parterze. Ojciec był tym, który sprawdzał. Ponieważ był dawnym wojskowym, to miał pewne rozeznanie jak… Ojciec poszedł 6 sierpnia…

  • Wtedy poszedł na górę sprawdzić.

Tak.

  • Gdzie pani się wtedy znajdowała?

Na podwórku latałam i donosiłam coś, jak trzeba było. Wszystkie gówniary latały.

  • Właśnie chciałem zapytać o takie sprawy z okresu Powstania, o warunki bytowe.

Warunki bytowe były bardzo trudne. Ale mama miała jedną działkę tu, drugą działkę nad Wisłą i myśmy wtedy, czołgając się, przechyli tam i zabierali to, co tam jeszcze było do jedzenia. Mama prowadziła na parterze kuchnię powstańczą, bo na parterze lokatorzy nie wrócili przed Powstaniem. Mama tam prowadziła kuchnię powstańczą. Nawet się wszyscy śmiali: „Do kogo ci młodzi ludzie przychodzą, czy do matki, czy do córki?”. Bo już byłam taka dziewczynka. Ojciec zginął właśnie tam, jak poszedł na górę, żeby zobaczyć, bo to był 6 sierpnia. To było niemieckie święto kościelne i była cisza całkowita. Ojciec prawdopodobnie błysnął okularami i z fortu Bema… Na Sierpecką akurat błysnęły pewnie te okulary, jeden pocisk i głowa ojca spadła z czwartego piętra. Zbierałam ją. Moja mama wtedy tak powiedziała: „Mój kochany, głowę ci urwali”. Moja mama była cholernie zimna w tych sprawach, taka trzęsąca.

  • Troszeczkę już pani opowiedziała o zaopatrzeniu w żywność, a jak było z zaopatrzeniem w wodę? Była jakaś pompa niedaleko?

Myśmy z mamą trzy razy na początku przedtem… Poza tym mama zawsze miała jakieś zapasy. To była już taka kobieta. Ale myśmy jeszcze w czasie Powstania polecieli nad Wisłę, bo tam mieliśmy działkę. Mama wszystko, co mogła, to ściągnęła. Przechodziliśmy przez Słowackiego, na VIII kolonii i mama prowadziła na parterze kuchnię powstańczą. Tam się wszyscy śmiali: „Do kogo przychodzą ci młodzi ludzie, czy do matki, czy do córki?” – bo już byłam taka panienka.

  • Jak wyglądała sprawa zaopatrzenia w wodę?

Wodę? Na Żoliborzu, już nie pamiętam gdzie, ale chyba koło kina „Wisła” był taki hydrant …

  • Pompa.

Tak. I woda była. W ogóle Żoliborz był bardzo dobrze zorganizowany. Teraz to jest w ogóle nędza i ubóstwo. Ale Żoliborz był bardzo dobrze zorganizowany. Jak bym chodziła na ulicy sama, to pięć osób by się zapytało: „Dokąd ty dziecko idziesz?” – jak bym była małym dzieckiem. Była solidarność jakaś taka. To co się mówi o solidarności, to wtedy to była solidarność.

  • Proszę powiedzieć jeszcze, czy nocowaliście państwo w swoim mieszkaniu?

Nie, mieszkanie było zniszczone całkowicie. W ogóle nie ma teraz czwartego piętra, to było na czwartym piętrze. Wtedy kiedy ojciec poszedł, to wtedy już było zniszczone. A jak wróciłam, to… Ojciec został pochowany na podwórku i mama też na podwórku została pochowana, bo w tej kuchni powstańczej zginęła. A ja zostałam wypędzona. Nie wiem, kto mnie prowadził, bo byłam trochę nie tego [nieprzytomna]. Przecież mamę grzebałam.

  • Gdzie w takim razie państwo nocowali, sypiali?

W piwnicach. To było bardzo… Nawet jak na mnie… Nie, na mnie nie, ale na mniejsze moje przyjaciółki to było bardzo ładne.

  • Jakie były nastroje wśród mieszkańców domu w czasie Powstania?

Bardzo pozytywne i bardzo takie łączące ludzi. To była jedna wielka przyjaźń, chociaż teraz już nie. Ci ludzie, którzy… To w ogóle nie poznawali mnie. Była taka solidarność. Ta solidarność, to co teraz, to jest w ogóle gówno warte. Przepraszam za wyrażenia.
  • Proszę powiedzieć, czy miała pani na podwórku jakieś koleżanki? Z kimś się pani przyjaźniła wtedy?

Tak, oczywiście. Bardzo wiele. Jedna mi właśnie zrobiła też wielki siup, bo powiedziała swojemu wujowi, że chcę sprzedać mieszkanie, a ona mnie zabierze do siebie do domu. I teraz policja przyjdzie, żeby się zorientować, że ktoś chce sprzedać mieszkanie, bo jestem w tej chwili sama zupełnie. Brat przecież nie żyje… Miałam chrzestną matkę, która z nami była. Zresztą całe Powstanie z nami była. To była taka niania do nas, do dzieci. Jak się urodziłam, to ona jeszcze była u nas. Ale już nie żyje też.

  • Czy zdarzało się pani stykać z Powstańcami w czasie Powstania?

Nie. Po wojnie było tak… Nie byłam zaraz, bo poszłam do domu dziecka na Bielany. Okropny dom, tam było okropnie naprawdę. Nie mogłam sobie dać rady, ale w końcu jakoś potem przeszłam. Dostałam to mieszkanie jedno na… Już nie pamiętam gdzie.

  • Pani się nie stykała z Powstańcami, ale rozumiem inni mieszkańcy na pewno?

Tak.

  • Proszę powiedzieć, jakie były stosunki między nimi?

Po wojnie?

  • Nie, w trakcie Powstania.

Bardzo życzliwe. Żeby mogły, to by zdzierały sobie skórę i dawały tym Powstańcom. To naprawdę była solidarność niesamowita. To, co teraz się mówi o solidarności, to jest gówno prawda (przepraszam za wyrażenie). Ale po wojnie ci sami ludzie to teraz tak chodzą bokami, teraz już… Może teraz jak zaczął być jakiś dobrobyt…

  • Czy docierały do państwa informacje, co dzieje się w innych miejscach w Warszawie?

Nie. Mnie trudno powiedzieć na ten temat, dlatego że odsuwano te rzeczy od dzieci, od staruszek. W ogóle była jakaś taka solidarność w tych piwnicach.

  • Czyli rozumiem, że nie było tak, żeby ludzie czytali prasę powstańczą na przykład?

Nie, tego nie było. Żoliborz przecież był odcięty tymi torami kolejowymi. Żoliborz był bardzo odcięty od w ogóle jakichkolwiek wieści. Dorośli to chyba… Byłam wtedy czternastolatką, ciekawą, bo ciekawą, ale nie aż tak, żeby mnie informowano. Coś, jakieś kontakty na liniach tych… to na pewno były. Szkoda, że mama nie żyje.

  • Czy było, istniało w okolicy w czasie Powstania, jakieś życie kulturalne, jakieś wieczorki?

Nie, wieczorków to nie było, ale była pomoc, było wsparcie, ludzie sobie mówili po imieniu, nawet tacy, którzy nie [znali się]… Była solidarność.

  • Czy uczestniczono tam w jakimś życiu religijnym? W czasie Powstania były jakieś msze, jakieś modlitwy?

Na Żoliborzu troszeczkę mało, ale było i to była inicjatywa tylko Kościoła i przyjmowana bardzo dobrze. Mówiło się wieczorem pacierz jakiś. Tak było. To było to, co łączy ludzi. A teraz nie, teraz ci sami ludzie to w ogóle udają, że mnie nie znają.

  • Rozumiem, że w czasie Powstania nie zetknęła się pani z Niemcami?

Nie.

  • Też nie słyszała pani o żadnych aktach ludobójstwa dokonywanych przez nich w czasie Powstania?

Nie, tylko wiem, że jak do nas przychodzili na rewizje, to się zachowywali bardzo kulturalnie, a jednocześnie niegrzecznie.

  • Proszę powiedzieć, jakie było pani najlepsze wspomnienie z czasu Powstania?

Jak latałam na I kolonię po jedzenie dla żołnierzy.

  • Może pani opowiedzieć coś więcej o tym?

Po prostu, ponieważ byłam mała i sprytna podobno, to mnie często wysyłano. Nawet mama na to szła. Ona zresztą była bardzo biedna, bo już przecież straciła syna, a syn był… Trzy języki sam się nauczył.

  • A jakie było pani najgorsze wspomnienie z czasu Powstania?

Najgorsze przeżycie?

  • Tak.

Śmierć matki, jak ją musiałam zbierać w kawałkach. Bo ojca to tylko głowę wzięłam, a mamę… Bo mama w kuchni powstańczej została rozszarpana po prostu.

  • To miało miejsce jeszcze w sierpniu czy we wrześniu?

We wrześniu już, tuż przed końcem Powstania. Mama po śmierci ojca poszła na parter, tam mieszkańców nie było. Mama sama zorientowała się, że tam nikogo nie ma. Wspólnie otworzyli i mama tam założyła kuchnię powstańczą. Nawet ci żołnierze mówili, że do kogo oni się tak… do matki czy do córki. Bo byłam już dość duża dziewczyna.

  • Proszę powiedzieć o tym, co działo się z panią po kapitulacji Powstania.

Po kapitulacji Powstania…

  • Jak to w pani wypadku i innych mieszkańców tego domu wyglądało?

Troszkę znikła ta solidarność, troszkę się… Nie to, że znikła, tylko po prostu zmniejszyła się. Tak szłam na zasadzie tłumu, który idzie do […] Pruszkowa. Szliśmy przez tą Warszawę i tylko właściwie patrzyło się na to, co tu się dzieje, co jest zniszczone i tak dalej. Tak że nawet przez tą Wolską szło się trochę swobodnie. Specjalnie się Niemcy nad nami nie znęcali tam, naprawdę. Przykro mi to powiedzieć, ale tak było. Jak już doszłam do Pruszkowa, to wepchnięto mnie do tego… Już nie wiedziałam, dokąd jadę.

  • Proszę powiedzieć, jak dużo czasu pani spędziła w Pruszkowie? Czy to był jeden dzień, kilka dni?

To były chyba ze trzy noce. Już byłam wtedy sama, bo mama była przecież… Troszkę sąsiedzi się mną zainteresowali. Ale przy tym wszystkim tam po prostu dostałam zastrzyk samodzielności.

  • Została pani załadowana do wagonu i wywieziona do Ravensbrück?

Tak, do Ravensbruck.

  • Jak długo pani tam była?

Dziewięć miesięcy. Sieben siebzig tausend. Już 109 to nie powiem, ale to: Sieben siebzig tausend, to… Bo jak powiedziałam: Sieben siebzig tausend, to dostawałam po łbie i dlatego nie pamiętam 109. Codziennie przychodziła, w nocy budziła mnie taka bardzo kochana… Mało tego, podeszłam kiedyś do psa. Szła taka para i taki piękny pies szedł, taki piękny, czysty, naprzeciwko mnie. Podeszłam do niego, a oni zaczęli na niego krzyczeć, a on wszedł mi łapą jedną, łapą drugą i wylizał mi całą twarz. Tak że nie musiałam myć twarzy. No i zastrzelili go.

  • Niemcy?

Tak, przy mnie zastrzelili go. Bo oni posłali go, żeby mnie zagryzł.

  • Jak pani pamięta ten pobyt w Ravensbrück?

Bardzo ciężko, bardzo troskliwie, a jednocześnie byłam cholernie operatywna, to nawet ludzie mówili. Byłam cholernie operatywna i cholernie pomagałam ludziom. To nie mówię, dlatego że to ja, bo to nie o to chodzi. Tak było. Byłam jakoś sprawna psychicznie. Jakoś te wszystkie ciosy, jakie na mnie spadły, to mnie zrobiły „żelazną damą”.

  • W czym się przejawiała ta pani operatywność właśnie?

Że zwracałam uwagę na ludzi, jak im coś potrzeba, jak potrzeba mu pomóc i tak dalej. To byłam taka operatywna. Zresztą po wojnie potem pracowałam w Związku Inwalidów Wojennych. To chyba wiecie… Zbierałam w czasie Powstania też z mamą… Jeszcze póki mama żyła, to organizowała wszystkim te pogrzeby, żeby zakopać ludzi. Oni byli zakopani na podwórku.

  • Czy w obozie kierowali panią do jakiejś pracy?

Nie, ale puszczali na mnie psy. Ale mnie psy nie chciały jeść.

  • Jak pani wspomina moment wyzwolenia obozu?

To był kociokwik, to było absolutnie bez żadnego ustawiania, nie ustawiania. Oni przede wszystkim uciekali. Każdy, kto był w obozie, to uciekał, i nas zostawili. A myśmy zaczęli iść, iść, iść, iść…

  • Napotkała pani jakieś wojsko?

W drodze z powrotem nie. Nie było nikogo.

  • Nie, w momencie kiedy wyszli państwo z obozu?

To nie było żadnego wojska, wszystko pouciekało. Wszystko pouciekało, naprawdę. Obóz był pusty. Coś mi się przypomina, że ktoś powiedział: „Trzeba wyrąbać bramę”. Coś mi się przypomina, ale nie jestem tego pewna. W każdym bądź razie już ich nie widziałam. Nawet tych, którzy byli po cywilnemu… Co prawda tam nikt z nich po cywilnemu nie chodził, to oni pouciekali. Bo prawdopodobnie już szła albo armia angielska, albo ta szła i oni pouciekali po prostu, a nas zostawili i to się wszystko rozsypało.

  • Na jaką armię się w końcu państwo natknęli? To byli Brytyjczycy, Amerykanie?

Chyba na Rosjan… Gdzie to było?… Na Rosjan chyba, tak. To było gdzieś koło lasu jakiegoś. Nie bardzo mogę, akurat tego to nie bardzo mogę [sobie przypomnieć]… Ten powrót… Wiem, że wstąpiliśmy gdzieś po drodze do pustego mieszkania, jakiegoś niemieckiego, i wiem, że ukradłam buty, bo już nie miałam w czym chodzić przecież. Jakoś się troszkę… I potem przyszli Rosjanie już. Tak, to Rosjanie.

  • Jak się do państwa odnosili Rosjanie?

Nawet dość dobrze. Tylko to byli jednak wojskowi wykształceni. To nie byli Rosjanie w sensie tego… To byli wykształceni. Oni nawet nas uprzedzali, żebyśmy się pozamykali, bo będą przechodzić… Jeden grał na pianinie. To była inteligencja, zdaje się, że to była inteligencja. Tak że nie mam nieprzyjemnych wspomnień z tego okresu. Już nie pamiętam, jakie to było miasteczko. W każdym bądź razie w tym miasteczku się ubraliśmy. To też było cenne.

  • Jak pani wspomina już swój powrót do Polski? Zaraz po wyzwoleniu obozu pani wróciła czy jeszcze została?

Nie, to nie było zaraz. Warszawy była już dawno wyzwolona. Wróciłam, chyba pociągiem pojechaliśmy. Jakaś znajoma ze mną jechała. Zresztą ta dziewczyna teraz jest sparaliżowana, bo też była bita. Przyjechałam na Żoliborz, do rodziny. Już nie pamiętam, kto się mną zaopiekował, bo byłam trochę nienormalna. Ale jakoś przeszłam. Wtedy się dostałam do tego domu dziecka na Bielanach. Wspominam to jako coś okropnego.

  • Kontynuowała pani jakoś naukę potem?

No tak, maturę zrobiłam po prostu, ale już nie byłam w stanie dalej. Nigdy nie zapomnę tego dyrektora, a byłam cholerna wtedy. Przychodzi do sypialni, a tam były takie sypialnie: po jednej była sypialnia dziewczęca, a po drugiej była chłopięca. On wchodzi na tą sypialnię dziewczęcą, tak wychodzi, podchodzi do jednego łóżka i wyciąga przy menstruacji taką szmatkę i mówi: „A co to takiego?!”. Spojrzałam się na niego: „Panie Zdzisławie, pan jest dorosły mężczyzna, już stary i pan nie wie, co to jest?! Jak pan może w ten sposób?!”. – „Ty, Zawisławska, się nie wtrącaj”. Bo ja go… „A co to takiego?” Pod poduszką było, ale czyste. Byłam cholera wtedy, naprawdę byłam cholera. Nie powinnam była tam pójść, powinnam przyjść do domu, być w jakimś mieszkaniu i zacząć działać. Ale to już jest sprawa nie…

  • Jak pani teraz, tak po latach, ocenia Powstanie?

Jak oceniam to wszystko? To znaczy co, Powstanie?

  • Tak.

Nie wiem, czy było potrzebne. To nie jest już na moje… Ale to była bardzo duża rzecz. Wydaje mi się, że to było konieczne ze względu na ludzi, bo ludzie byli umęczeni przecież. To było potrzebne, bo ludzie byli zmęczeni w Warszawie. Naprawdę zmęczeni tymi łapankami. Mało tego, Niemcy się strasznie puszyli w Warszawie, bo oni zdobyli strasznie duży dobrobyt, więc chodzili jak malowani… Tak że to nie było takie aż strasznie przykre. To była po prostu normalna… Ludzie przyjęli… W ogóle warszawiacy to są dość dziwni ludzie. Boże, ile się robiło jakichś takich rzeczy przeciwko Niemcom. Na przykład szedł sobie Niemiec, to naprzeciwko mu wysypali coś słodkiego na mokro i on padał, bo się potknął. Takie srajtki jak ja to robiły.



Warszawa, 9 lutego 2012 roku
Rozmowę prowadził Michał Studniarek
Barbara Gonczarska Stopień: cywil Dzielnica: Żoliborz

Zobacz także

Nasz newsletter