Jerzy Gaździcki „Gołąb”

Archiwum Historii Mówionej
  • Czy mógłby pan opowiedzieć o swojej rodzinie, o swoich rodzicach? Gdzie się pan wychowywał?

Jestem bardzo zainteresowany inicjatywą Muzeum Powstania zapisywania w postaci wizualnej i dźwiękowej wspomnień powstańczych tych, którzy mieli kontakt bezpośredni z Powstaniem, w jakiś sposób w nim uczestniczyli. Pytanie dotyczyło mojej rodziny. Otóż pochodzę z rodziny, którą by można określić jako nauczycielską. Mianowicie mój ojciec przed II wojną światową był kierownikiem szkoły w Warszawie, moja mama też miała kwalifikacje i pracowała w zawodzie nauczycielskim. Mnie się wydaje, że będzie dobrze, jeśli posłużę się teraz (w pełniejszej odpowiedzi na zadane pytanie) tekstem, który przygotowałem kilkanaście lat temu. Starałem się to ująć w postaci wierszowanej, ale każde słowo, jakie tam jest zapisane, jest oparte na faktach. Tak […] naprawdę, to jest sucha relacja dotycząca mojej rodziny, w pierwszej kolejności mojego ojca i mnie bezpośrednio. Przy tym jest ona skoncentrowana na Powstaniu Warszawskim. Rzecz została opublikowana w małym nakładzie, w książce, którą przygotowałem do druku razem z moją żoną. Autorem jest Jan Gaździcki, czyli mój ojciec, tytuł jest: „Ze Szczekocin nad Berezynę” i dotyczy I wojny światowej. Ale wróćmy do tekstu, o którym wspomniałem. Tytuł [wiersza] jest: „Mój Ojciec Kapitan Kazik”. Przy czym „Kazik” to był [jego] pseudonim w Powstaniu Warszawskim. Stopień kapitana został nadany w czasie Powstania Warszawskiego, przedtem mój ojciec był porucznikiem rezerwy.

„W tysiąc dziewięćset szesnastym,
Mając lat ledwie szesnaście,
Poszedł w bój za Komendantem,
O ojczyźnie marząc wolnej.
Poszedł w bój za Komendantem,
By tak iść przez życie całe,
Dźwiękami trąbki
Wzywał do walki
Legionów oddziały.
W ułańskim szyku
Razem z Czechami
Wjechał do Warszawy.
W Szczypiornym łagrze
Nie dał się złamać
Nędzą ani głodem.
Pod Uhrynowem
Dosięgła Go
Ręka ukraińska,
Kula rosyjska
Nad Berezyną
Jeszcze raz trafiła.
W roku trzydziestym dziewiątym,
Po wrześniowych polskich bojach,
Rozpocząć musiał od nowa,
inaczej niż dawniej – w podziemiu.
Rozpocząć musiał od nowa,
Taki życia los przypadł mu.
Dawno to było,
Ale pamiętam
Gazetek kolportaż.
Nagle, rewizja,
Boże, znaleźli
I ojca zabrali.
Powrócił cudem,
Bo oni chcieli
być też Polakami.
Mieliśmy wspólną
Szkołę, ja uczeń
oraz on – kierownik.
Imieninowym
Darem od uczniów
Była broń zdobyczna,
A moja pani
Zginęła, wioząc
Karabin w wózeczku.
Wreszcie godzina wybiła
W ten warszawski sierpniowy dzień.
Mój ojciec włożył mundur swój,
Jak relikwia przechowany.
Mój ojciec włożył mundur swój,
By walczyć z wrogiem twarzą w twarz.
Zabrał mnie ze sobą,
Trzynastolatka,
Do swego oddziału. Stałem w szeregu,
Słowa przysięgi
Głuszyły granaty.
Z okna na Tamce
Powiewał sztandar,
Widać było czołgi.
Nosiłem prasę
Naszą, powstańczą:
„Barykady Powiśla”.
Było ich wiele.
Na Solcu ojciec
Zrobił też zasłonę.
Bój był nierówny,
Szóstego września
Powiśle płonęło.
Zamkowe stropy
Kruszyły bomby:
Pył, hałas, jęki.
Pociąg pancerny
Przez sad klasztorny
Strzelał nieustannie.
Spadały jabłka,
Padali ludzie,
Gdy ojciec szedł dalej…
Rozkaz był jasny:
Zostać z rodziną,
Z mamą ukochaną,
Dzielną nad podziw,
miękką, gdy można,
Twardą, kiedy trzeba.
W Niemczech tworzył polskie szkoły,
Potem wrócił, jak mógł szybko.
Choć źle było w stalinizmie,
Chciał być z rodziną w ojczyźnie.
Źle Mu było w stalinizmie,
Trudno w pseudosocjalizmie.
Robił, co mógł,
Nie tracił ducha,
Innym go dodawał.
Swoich „Kazików”
Zbierał, londyńskie
Ordery przypinał.
Pisał swe księgi
Dla potomności,
Na świadectwo prawdzie.
Jedzenie nosił
Na Rakowiecką
Wnukowi Pawłowi,
Który nie zdążył
„Solidarności”
rozrzucić ulotek.
Odszedł spokojnie,
Tak jak żył – godnie,
W osiemdziesiątym trzecim.
Pradziadek Jan nas opuścił,
Prawnuk Jan rok później przyszedł.
Jak pradziadek gra z uczuciem,
Zwłaszcza Chopina i Bacha.
Jak pradziadek gra z uczuciem,
Jego huk dział już nie głuszy”.

Takie [jest] wprowadzenie do tego, co mam do powiedzenia w dniu dzisiejszym. Jednocześnie [wprowadzenie] to daje tło moje rodzinne. Chciałem powiedzieć, że się urodziłem w Zamościu. Mój ojciec pochodzi z Kieleckiego. Od roku mniej więcej – o ile dobrze pamiętam – 1935 roku jestem warszawiakiem, z przerwą po wybuchu stanu wojennego, od roku [1986], ponieważ przez kilkanaście lat byłem głównie poza granicami Polski. To chyba tyle.

  • Czy miał pan rodzeństwo?

Tak, to znaczy miałem brata starszego, który niestety zmarł jeszcze przed II wojną światową, i siostrę, która też mieszkała w Warszawie.

  • Jak zapamiętał pan wybuch II wojny światowej we wrześniu 1939 roku?

Dawne to były dla mnie czasy. Właściwie mogę powiedzieć o dwóch wydarzeniach, które mi utrwaliły się w pamięci. Dobrze nie wiadomo, dlaczego, ale się utrwaliły. Otóż miałem sąsiada, to był wówczas chłopiec w wieku około dwudziestu lat, zaprzyjaźniony z moim starszym rodzeństwem. Czasem mnie zabierał na spacery nad Wisłą, do pobliskiego parku, pasa zieleni przy Wybrzeżu Kościuszkowskim. Pamiętam, że patrzyliśmy na niebo i były dwie chmury. Jedna była mniejsza, druga większa. Nasza wyobraźnia musiała jakoś specjalnie pracować. To była już widocznie jakaś psychoza wojenna. Jedna chmura przypominała nam Polskę, druga Niemcy i ta druga chmura jak gdyby połknęła tę pierwszą, przykryła tę pierwszą. Tak to zapamiętałem. Ten chłopiec, o którym wspominam, któremu towarzyszyłem wówczas, to był biedny chłopiec z tego względu, że znalazł się w jakimś nieodpowiednim towarzystwie i po kilku latach, w czasie wojny zginął z wyroku sądu konspiracyjnego, ponieważ został oskarżony o to, że jest konfidentem. Czy to była prawda, czy nie, nie wiem. Tak się układały losy ludzkie. Takie [było] pierwsze [wydarzenie]. Drugie było tego rodzaju, że zaraz po wybuchu wojny, pamiętam, stałem z ojcem przed wejściem do naszego domu. To była Tamka 13A. Obserwowaliśmy niebo. Jeszcze raz więc związane z niebem obserwacje. Były samoloty polskie, niemieckie. Nagle mój ojciec stwierdził, że w jego krawacie znajduje się… Został uderzony przez mały odłamek, być może był to jakiś rykoszet. Nie odniósł jakichś obrażeń. Faktem jest, że to było otrzeźwienie, że to nie jest widowisko, to jest wojna. [Tyle] pamiętam z wybuchu wojny. Potem już raczej były smutne obrazy, które mi zostały. Chociaż nie. Otóż moja mama była bardzo aktywna społecznie i w naszym budynku zorganizowała we wrześniu 1939 jakąś formę samorządu kamienicy. To zostało zorganizowane w ten sposób, że było miejsce schowania się, zostały przygotowane piwnice, do których należało schodzić w czasie nalotów, jakaś pomoc z wyżywieniem była organizowana. Coś takiego samorzutnie powstawało. To też mi zostało w pamięci.
  • Czy przez cały okres okupacji niemieckiej mieszkali państwo na Tamce?

Mieszkaliśmy na Tamce. Początek był bez ojca, dlatego że ojciec szukał swojego oddziału, trafił w rejon Lubelskiego, Zamojskiego i tam dostał się w ręce Sowietów. Zdołał uciec. To jedno z wydarzeń, o których chyba wspominam w moim pseudowierszu.

  • Co się dalej z ojcem stało? udało mu się uciec i wrócił do Warszawy?

Tak. Wrócił do Warszawy.

  • Czym zajmowali się pańscy rodzice w czasie okupacji?

Mój ojciec był nadal kierownikiem szkoły, tyle że innej już szkoły. Przed wojną był kierownikiem szkoły w centrum Warszawy, w rejonie blisko getta, w związku z tym tam było sporo dzieci, młodzieży pochodzenia żydowskiego. Wspominam o tym, dlatego że po utworzeniu getta, przypominam sobie, przychodziła do nas dość często dziewczynka stamtąd. Jakoś się przedostawała przez mur po to, żeby dostać trochę żywności. To się utrzymywało przez pewien czas. Potem niestety przestała przychodzić. Natomiast mama nie pracowała.

  • Ojciec był w jakiś sposób związany z konspiracją?

Od samego początku.

  • Na czym te związki polegały?

Z mojego punktu widzenia, dziecka podówczas, to były przede wszystkim gazetki. Byliśmy… Nie chcę powiedzieć, że punktem rozdzielczym, ale w każdym razie bardzo dużo gazetek do nas docierało. Docierały również w moje ręce. Pamiętam, że często było tak, że słyszało się niemieckie głosy, że się dostawali do jakichś mieszkań, że chodzili po korytarzu, po klatce schodowej czy na ulicy. Wtedy powstawało natychmiast zaniepokojenie, było nerwowe chowanie w jakieś ustalone miejsce tychże gazetek. Również sąsiedzi korzystali z naszych zasobów prasy podziemnej.

  • Ojciec został w pewnym momencie aresztowany?

To była bardzo szczególna historia. Otóż przyszło dwóch panów mówiących po polsku, doszukali się gazetek, zabrali ojca ze sobą. Rodzina w panice. Wiem, że biegałem w ślad za nimi, poszukiwania robiłem, pomagałem. Za jakiś czas ojciec wrócił. I co się okazało? Okazało się, że jeden z ludzi, który prowadził sprawę mojego ojca, dojrzał do tego, żeby przystąpić do podziemia, do Armii Krajowej. Powiedział, że rozszyfrował ojca, ale że to jest dla niego najlepsza możliwość uzyskania kontaktu i że on wobec tego by chciał złożyć przysięgę, i tym samym przystąpić do Armii Krajowej. W ten sposób ojciec wrócił, co znalazło wyraz w tym, co czytałem.

  • Pan uczęszczał do szkoły przez cały okres okupacji?

To niezupełnie prawda. To jest tak jak z tym, że szewc bez butów chodzi. Wychowywałem się właściwie bez szkoły. Pierwszy raz poszedłem do szkoły powszechnej do klasy czwartej, ale tam byłem mniej więcej dwa tygodnie i zrezygnowałem. Mogę powiedzieć, że nie znajdowało to sprzeciwu ze strony rodziców. Chodziłem do szkoły na ulicę Drewnianą. Ponieważ ostatnio miałem jubileusz osiemdziesięciolecia, więc jeden z moich przyjaciół [namalował] obraz. Przedstawia właśnie szkołę na Drewnianej, gdzie później w czasie Powstania był szpital. To dłuższa historia, może tego nie będę rozwijał, ale jeśli mowa o mojej nauce szkolnej, to do klasy piątej i szóstej czasami jeździłem w towarzystwie mojego ojca na Grochów. Pewnie jego stanowisko się do tego przyczyniało, że dostałem świadectwa piątej i szóstej klasy. Na tym się kończyła moja nauka przedpowstaniowa.

  • Czy brał pan udział w jakichś tajnych kompletach?

Nie.

  • Miał pan jakieś własne kontakty z konspiracją?

Nie.

  • Jak pan pamięta dzień wybuchu Powstania?

Po pierwsze okazało się, że w naszym mieszkaniu zostało zorganizowane spotkanie trzech oficerów (jednym był mój ojciec), którzy pełnili dość wysokie funkcje w strukturze wojskowej, która nazywała się w skrócie WSOP, a była to Wojskowa Służba Ochrony Powstania. Ci panowie są uwiecznieni (bo już się wtedy tak nie trzymano zasad konspiracji) na zdjęciu, które się przechowało w rodzinie. To było pierwsze takie, niemal jawne wystąpienie tychże panów oficerów. Również dla nas, myśmy mogli ich w ten sposób zobaczyć. Ciekawa zresztą rzecz, bo jednym z tych panów był pan Strzałkowski, ojciec Romualda Strzałkowskiego, chłopca, który zginął w roku 1956. To była słynna historia. Twierdzono (i są ku temu pełne podstawy), że ten chłopiec został zamordowany przez Służbę Bezpieczeństwa w budynku [tej] służby. Ale to na marginesie tylko wspominam. To pierwsze takie wspomnienie. [Poza tym] było już wszędzie podniecenie widoczne. Dzień wybuchu Powstania, nerwowe poszukiwanie jakiejś flagi czy też materiału, z którego można było flagę wykonać. To było zrobione i flagę wywiesiliśmy w okna, a okno wychodziło na ulicę Tamka. Strzały. Ojciec był już czynny, zresztą był w pobliskim budynku. Mianowicie na Tamce, [gdzie] był mały akademik przy kościele. Skąpe [wspomnienia], to, co mi zostało w pamięci.

  • Wspominał pan w wierszu o scenie przysięgi.

To jest rzecz, mogę to w tej chwili powiedzieć, dla mnie najważniejsza. Między innymi dlatego, że mam dokument, ktoś (nie wiem dobrze, kto) zrobił zdjęcie w trakcie tejże przysięgi. To zdjęcie zostało przedrukowane w różnych albumach dotyczących Powstania Warszawskiego. [Kilka] z takich albumów mam. To jest wydane w roku 1957 przez Iskry, książka pod tytułem „Miasto nieujarzmione”. Jest obrazek, jeden chłopaczek, to jestem właśnie ja. Oczywiście to było niezwykłe przeżycie dla mnie. Ciekawe również z tego względu, że nie było prostym złożeniem przysięgi. To się odbywało na ulicy Smulikowskiego, tam gdzie była kwatera dowództwa III Zgrupowania. Uszeregowano nas na dziedzińcu. Niemcy zaczęli strzelać granatnikami i te ostrzały się powtarzały dość często. Było to również w odniesieniu do mojego domu. To był początek drugiej połowy sierpnia. Dowództwo, prowadzący przysięgę, doszli do wniosku, że trzeba nas odesłać do jakiegoś schronu i poczekać. Została więc przysięga przerwana i po przerwie, jak się trochę uspokoiło, doszło do złożenia przysięgi zgodnie z planem. To było dla mnie bardzo ważne wydarzenie.

  • Wtedy przystąpił pan do Powstania?

Powiedzmy sobie, że wcześniej, bo mi się wydaje, że tutaj odgrywała rolę w jakimś stopniu tradycja rodzinna. Ojciec… Piszę o szesnastu latach, ale on wcześniej już zaczął uciekać do Wojska Polskiego. Jak tylko się pojawiła taka możliwość, to nie było problemu, żeby swojego syna również dopuścić do udziału w Powstaniu.

  • Został pan żołnierzem III Zgrupowania?

Tak. Nawiasem mówiąc, pseudonim „Gołąb” nawiązywał do funkcji łącznika, a w ogóle w tym moim oddziale pseudonimy ornitologiczne dość często występowały. Był „Orzeł”, był „Sęp”, jeszcze, zdaje się, jakiś ptak występował, ja byłem jeszcze jednym ptakiem.

  • Czy był pan uzbrojony w jakąś broń?

Zostałem uzbrojony, dostałem damski pistolet, kaliber, pamiętam, 6.35. Miał on niestety kilka naboi zaledwie. Trudno było kogoś zabić z większej odległości, można było siebie najwyżej uszkodzić. Niemniej jednak byłem dumnym posiadaczem takiej broni.

  • Czy przez większość Powstania pełnił pan rolę łącznika?

Tak.

  • W jakich okolicach pełnił pan służbę?

Mój ojciec ze swoim oddziałem… To nie był duży oddział, bo to był oddział WSOP, który został włączony do III Zgrupowania. Zresztą ojciec dokonał tego włączenia z własnej inicjatywy, bo trudno było to inaczej sobie wyobrazić. Dostał odcinek obrony u zbiegu ulic Dobrej i Solca. Pod bardzo ostrym kątem zbiegają się te dwie ulice. Kwatera oddziału była tam, ale jednocześnie jakaś baza była w domu, w którym myśmy mieli mieszkanie. To związane było z tym, że jeden z folksdojczów opuścił spore mieszkanie. Ono zostało wykorzystane na cele oddziału.

  • Czy brał pan udział w jakichś akcjach bojowych?

W formie łącznika.

  • Co należało do pana obowiązków jako łącznika? Był pan do dyspozycji dowódcy, a tym dowódcą był pana ojciec?

Jeżeli nie, to któryś z oficerów czy też podoficerów, jacy byli w tym oddziale.

  • Nosił pan meldunki.

Tak. Poza tym uzupełniające funkcje w postaci kolportażu ulotek [i gazetek] wśród ludności cywilnej. Miałem też takie przeżycia, że jak się chodziło wśród ludzi dziwnymi przejściami, trafiało do piwnic, ludzie się znajdowali w [trudnych] warunkach. Przy okazji mogę powiedzieć, że reakcje ludzi były różne.

  • Czy miał pan jakąś styczność z żołnierzami niemieckimi jako jeńcami wojennymi?

Widziałem takich. Widziałem również akcje przeciwko „gołębiarzom”. To trudno mi w tej chwili relacjonować.

  • Czy docierały do pana informacje o zbrodniach niemieckich popełnionych w innych częściach miasta, a zwłaszcza na Woli?

Poprzez prasę. Poza tym mieliśmy kontakty rodzinne. Było wędrowanie poprzez miasto, ktoś przychodził do nas, chodziło się gdzie indziej, tak że docierały te relacje.

  • Wspominał pan, że reakcje ludzi na roznoszone przez pana ulotki informacyjne były różne.

Trzeba powiedzieć, że to się różnie układało w czasie. Na początku była atmosfera wolności, ulgi, satysfakcji pomieszanej zawsze z obawami, pewną dozą strachu. Jednak były reakcje pozytywne. Natomiast w miarę upływu czasu, kiedy zaczęło być głodno, kiedy nasilały się bombardowania, atmosfera się zdecydowanie pogarszała i ludzie reagowali czasem nieprzychylnie.

  • Czy miał pan może okazję zetknąć się na przykład z przedstawicielami innych narodowości, które brały udział w Powstaniu, na przykład z plutonem słowackim?

Nie.

  • Jak wyglądało życie codzienne w czasie Powstania? Czy pan nocował w domu, czy zdarzało się, że pan nocował gdzieś na kwaterze?

Na ogół nocowałem (ze względu na warunki, jakie tam były, na bliskość) w domu, ale to nie była reguła. Powiśle w owych czasach (przede wszystkim gdzieś do 20 sierpnia) to była oaza spokoju w Warszawie. Tam panował pewien porządek, stopień niebezpieczeństwa nie był zbyt wielki, straty nie były za duże, aczkolwiek ludzie ginęli. Nawet mam takie zdjęcie, gdzie na naszym podwórku leżą ludzie zabici przez ostrzał artyleryjski, przez granatniki głównie, bo było blisko do Niemców. Mimo wszystko, w porównaniu z innymi dzielnicami, zwłaszcza ze Starym Miastem, tam było spokojnie, były względnie dobre warunki bytowania. Potem to zaczęło raptownie się pogarszać, aż po upadku Starego Miasta, jak wiadomo, był szturm na Powiśle.

  • Czy miał pan okazję bywać w domu, przebrać się?

Była ta możliwość i nie odczuwało się głodu w związku z tym.

  • Jak pan pamięta kwestię zaopatrzenia w żywność, w wodę? Jak to wyglądało?

To wszystko było improwizowane. Dzień był różny jeden od drugiego, człowiek jadł to, co akurat było możliwe do zdobycia.
  • Czy zdarzało się mieć panu czas wolny? Co pan robił w czasie wolnym?

Przede wszystkim muszę powiedzieć, że w moim oddziale życie było dość zorganizowane. Na przykład jako chłopiec, łącznik, jednocześnie żołnierz, przechodziłem szkolenie bojowe. Starsi koledzy mnie uczyli posługiwania się bronią, posługiwania się granatami. To było związane z ćwiczeniami praktycznymi, może niekończącymi się wybuchami, bo to byłoby marnowanie broni. Poza tym, o dziwo, pewne elementy życia kulturalnego były. Na przykład dysponowaliśmy tekstami piosenek powstańczych i śpiewaliśmy. Takie rzeczy się zdarzały. To wynikało z faktu, że na początku było dość spokojnie, że nie było zbyt dużo akcji bojowych. Były, ale sporadycznie. Wiadomo – były z naszej strony ataki na Uniwersytet Warszawski, to takie wydarzenia większe.

  • Brał pan udział w tych atakach?

Jako łącznik, w niewielkim zakresie.

  • Jak pan to wspomina?

Moje wspomnienia nie są zbyt bogate.

  • Będąc na Powiślu, miał pan praktycznie cały czas kontakt z rodzicami?

Miałem.

  • Jaka atmosfera panowała w pańskim oddziale?

Z mojego punktu widzenia – w pełni pozytywna.

  • Czy zaprzyjaźnił się pan z kimś w czasie Powstania?

Tak. Te przyjaźnie trwają do tej pory. Niestety, już bardzo niewielu kolegów pozostało. [Jeśli chodzi o bliższe kontakty, to przede wszystkim profesor Janusz Paszyński. Kontaktujemy się do dzisiaj bardzo często i to jest od tamtych czasów. Drugim kolegą, starszym, jest pan Janusz Szustorowski, który też żyje. To już jest bardzo schorowany pan, który w tej chwili opiekuje się żoną, to jest jego główny cel i zadanie. Mógłbym o nich mówić więcej, dlatego że ich przeżycia z tamtego okresu są nierównie bogatsze od moich, ale to chyba by wykraczało poza cel tego wywiadu.

  • Czy podczas Powstania w pańskim otoczeniu uczestniczono w życiu religijnym? Czy były organizowane msze?

Tak. Pamiętam msze przy kapliczkach podwórkowych, na początku jeszcze w kościele.

  • W którym kościele to było?

Na Tamce, już bliżej elektrowni jest kościół.

  • Wspominał pan o wspólnym śpiewaniu. Czy jeszcze jakieś formy kulturalnej aktywności się zdarzały? Czy zdarzało się słuchać radia na przykład?

Coś sobie przypominam, ale myśmy nie mieli aparatu radiowego. To było coś sporadycznego, na zewnątrz.

  • Czy po przeczytaniu gazetek dyskutowano na temat sytuacji?

Tak, oczywiście.

  • Jakie jest pańskie najgorsze i jakie najlepsze wspomnienie z czasów Powstania? Co się panu najbardziej utrwaliło w pamięci?

Dla mnie najgorszy był dzień 6 września, czyli dla mnie koniec Powstania i wyjście z Warszawy. Ten temat mogę rozwinąć. Natomiast co było najlepsze czy najbardziej wzruszające? To była przysięga niewątpliwie.

  • Co się działo 6 września?

Szósty września dla Powiśla oznaczał koniec Powstania. Została przełamana obrona w wielu punktach, przede wszystkim była utrata elektrowni. W takiej sytuacji, już zupełnie krytycznej, mój oddział zaczął wycofywać się w kierunku Śródmieścia, idąc pod górę skarpy, w kierunku obecnej ulicy Foksal. Dostałem rozkaz towarzyszenia rodzinie. Wówczas moja rodzina to była moja mama, moja siostra, która była w bardzo ciężkim stanie z tego względu, że był to wczesny okres spodziewania się dziecka. Nastąpiło poronienie w tym czasie dokładnie, więc to była osoba chora. Jej mąż – człowiek zupełnie zagubiony. Miałem im towarzyszyć. Podjęliśmy decyzję, że idziemy za oddziałem. Oni szli do góry szybciej, a myśmy szli za nimi. Różnica czasu była pewnie kilkunastu minut. Dostałem również polecenie zostawienia pistoletu w stercie węgla, który tam był, jak również legitymacji akowskiej, bo była obawa, że wpadniemy w ręce Niemców. Utknęliśmy pod jabłonkami ogrodu sióstr, jest na skarpie taki ogród. To była już sytuacja prawie beznadziejna. Wspominałem w tej mojej relacji wierszowanej, że [ostrzeliwał nas] pociąg pancerny i to było w bezpośredniej bliskości. On sobie tam manewrował i strzelał z takiej pozycji, jak mu było wygodnie. Sporo broni tam mieli, przede wszystkim były ciężkie karabiny maszynowe. To się widziało i to się czuło. Z drugiej strony (od strony północnej) już były czołgi niemieckie. Poza tym były non stop naloty lotnicze, tylko się słyszało samoloty i waliły bomby. Trochę żeśmy w tym ogrodzie stracili czasu, leżąc pod jabłonką jedną czy drugą. Nie bardzo wiedzieliśmy, co z sobą zrobić. Dotarliśmy do zamku Ostrogskich (solidne, stare mury i rozbudowane podziemia), więc w takiej sytuacji nieustannego bombardowania zeszliśmy do piwnic. Po raz pierwszy przeżyłem tak silne bombardowanie. Ten stary budynek się trząsł. To bombardowanie objawiało się również tym, że były w powietrzu chmury średniowiecznego pewnie jeszcze pyłu. Zrobiliśmy się cali, jeśli chodzi o kolor, biali od tego pyłu. To było coś fatalnego. Po jakiejś godzinie pewnie wyszliśmy stamtąd i już nie mogliśmy iść nigdzie dalej. W związku z tym postanowiliśmy wrócić do mieszkania. Ale wróciliśmy w ręce Niemców. Uformowano kolumnę w rejonie mostu Poniatowskiego i prowadzono nas wzdłuż Wisły. Byli tam Niemcy, byli, jak się zdaje, „ukraińcy”. Moja siostra postradała wówczas kosztowności, jakie miała ze sobą, pozrywano jej pierścionki, coś jeszcze. Zięć w pewnym momencie zegarek oddał, żeby umożliwić nam bezkonfliktowe poruszanie się. Dotarliśmy do Starego Miasta, do Nowego Zjazdu. Ciągle jeszcze słyszało się wokół strzały. Prowadzono nas w kierunku Woli. Dotarliśmy do kościoła na Woli. Tam był punkt [przystankowy], działało RGO, ale pomocy w zasadzie żadnej nie można było uzyskać. Dalej doprowadzono nas na stację i powieziono do Pruszkowa.
Pod koniec dnia wylądowaliśmy w Pruszkowie, na terenie zamkniętym przez Niemców. Tak, to wyglądało beznadziejnie. Nocowanie pod gołym niebem, tłumy ludzi biednych, rannych, przerażonych. Traf chciał, że spotkaliśmy znajomego, zresztą dalekiego członka rodziny, który razem z transportem furmanek uciekał przed frontem na zachód. Tych furmanek było kilkanaście i następnego dnia mieli wyjechać. Myśmy się jakoś odpowiednio poprzebierali, ulokowaliśmy się na tych furmankach i udało nam się wyjechać razem z tą kolumną. Dalej żeśmy wędrowali trochę pieszo, trochę tymi furmankami.
Dotarliśmy do Tomaszowa Mazowieckiego. Tam znaleźliśmy jakieś schronienie i doczekaliśmy do przejścia frontu. Sowieci tam weszli. Ponieważ rodzina miała majątek ziemski pod Poznaniem, to razem z frontem poruszaliśmy się na zachód. Uważaliśmy, że w Warszawie już nie mamy czego szukać, że tam już niczego nie ma.

  • Mógłby pan opowiedzieć trochę o miesiącach spędzonych w Tomaszowie Mazowieckim? Gdzie tam państwo mieszkali? Czym się państwo zajmowali? Jak wyglądało zaopatrzenie w żywność?

Dostaliśmy mieszkanie w małym domku w Tomaszowie Mazowieckim. Wiem, że pierwszy kontakt z ludnością [był raczej dziwny], trafiliśmy […] do rodziny niemieckiej. Tam osiedli Niemcy jeszcze w dawnych czasach, przedwojennych. Był przemysł włókienniczy i było trochę fachowców niemieckich. Niemka, która tam gospodarowała, dała nam trochę chleba. Pamiętam, że dostałem [kromkę] chleba z cukrem. To była satysfakcja kulinarna. Spędziliśmy [w Tomaszowie] niewiele czasu, to były jakieś dwa, trzy miesiące. Wiem, że mama miała jakąś doraźną pracę, podobnie zięć. Bieda. Czekaliśmy na możliwość wyjazdu dalej. Jak tylko się okazało, że można jechać dalej na zachód… To już po przejściu [frontu] było w Tomaszowie […].

  • Jak pan wspomina ten dzień, kiedy nadeszli Rosjanie?

Zamieszanie wielkie w miasteczku. Dość szybko nastąpiło opanowanie [go], ucieczka Niemców, czołgi zniszczone na szosach. Pamiętam młodzież miejscową, która zabawiała się na tych czołgach, które były już opuszczone przez Niemców. To nie są chyba bardzo frapujące rzeczy, które mógłbym opowiadać. Natomiast jeżeli chodzi o dalszą podróż, to była dość dramatyczna. Poruszaliśmy się trochę pociągami, […], nieco na dachu, nieco na zderzakach, rzadko w środku. Było bardzo trudno. Dojechaliśmy jakoś na przedmieścia Poznania. Tam ciągle trwały walki o Cytadelę, to się słyszało, ale ponieważ wiadomo było, że obszar walk to już jest kocioł dla Niemców, więc można było poruszać się dalej. Skorzystaliśmy z pomocy pracowników majątku rodziny, którzy byli związani bardzo emocjonalnie z właścicielami i udzielili nam pomocy, w transporcie również. Od Poznania tośmy już przez tych ludzi byliśmy transportowani. Tam żeśmy dojechali, przeżyliśmy parcelację tego majątku. W pewnym czasie przypadła mi rola pasającego krowy. Dotrwaliśmy tam kilka miesięcy, do przyjazdu ojca, który zdecydował się przyjechać z Zachodu.

  • Co się działo z ojcem od momentu wycofywania się w górę skarpy wiślanej?

Jest to również udokumentowane zdjęciami. Ojciec działał potem głównie w rejonie obecnego placu Powstańców Warszawy. Są kapitalne zdjęcia, które zostały zrobione zresztą przez bardzo dobrego filmowca polskiego, pana Antoniego Bohdziewicza. To był człowiek znajomy i całą serię zdjęć zrobił. One są bogato publikowane w różnych źródłach. Na przykład jest mój ojciec na tle Prudentialu, stojący na gruzach. Obsadzał tam odcinki poszczególne ze swoim oddziałem. Oddział walczył do końca. Wyszli z Warszawy na początku października.

  • Trafił potem do Niemiec?

Trafił do obozu i było to też tragiczne dla niego przejście. To nie było tak, że był jakiś transport wojskowy czy inny, ale byli zmuszeni do maszerowania kilkaset kilometrów drogą. Co potem? Potem, z racji swoich kwalifikacji i zamiłowań nauczycielskich, włączył się tam (i to bardzo mocno, miał dość wysoką funkcję) w organizację szkolnictwa polskiego na Zachodzie, na terenie nie jednej, a chyba dwóch, a może nawet trzech stref okupacyjnych. Wrócił do kraju jako delegat szkolnictwa polskiego na Zachodzie, celem podjęcia rozmów, dotyczących dalszej działalności tego szkolnictwa w okupowanych Niemczech. Ale nie wypuszczono go już z Polski, tak że spełnił swoją funkcję tylko częściowo, przenosząc informacje z Zachodu, podejmując rozmowy. Natomiast nie dopuszczono go do kontynuacji, powrotu na Zachód.

  • Co się potem działo z państwa rodziną?

Wróciliśmy do Warszawy. Okazało się, że nasze mieszkanie jest zajęte. Dom jakoś się uchował. O jakimkolwiek powrocie nie było mowy, nawet żadnych drobiazgów czy pamiątek nie mogliśmy odnaleźć, już niczego nie było. Ojciec objął kierownictwo szkoły na Grochowie. To było tylko przejściowo. Potem został zatrudniony najpierw w Ministerstwie Oświaty, a potem w Ministerstwie Kultury. Ponieważ miał określoną przeszłość polityczną, to został bardzo wcześnie odesłany na emeryturę, można powiedzieć, że w kwiecie wieku zawodowego, pięćdziesięciu kilku lat. Przy wszystkich swoich kwalifikacjach trafił na emeryturę i zaczęło się trochę krucho, wtedy emerytury były dość głodowe.
  • Co się działo z panem, uczył się pan?

Udało mi się zdać, mimo [mojej] luki w kształceniu okupacyjnym, do gimnazjum. Gimnazjum skończyłem. Bardzo mi się to nie podobało, między innymi dlatego, że kazali uczyć się [kilka razy] łaciny od początku. Poszedłem do szkoły zawodowej, do liceum. Ponieważ tam mi się też trochę nudziło, wobec tego zrobiłem maturę eksternistyczną. Poszedłem sobie [zdawać] z ulicy. Ale za tego rodzaju decyzją kryło się coś o znaczeniu politycznym. Chodziło o to, że aby wówczas dostać się na wyższą uczelnię, trzeba było mieć pisaną opinię organizacji młodzieżowej czy partyjnej. Nie liczyłem na dobrą opinię i w związku z tym wymyśliłem sobie takie rozwiązanie, pozwoliło mi to na skrócenie nauki na poziomie średnim i tym samym nadrobienie straty czasu z tytułu wojny. Ponieważ byłem człowiekiem z maturą eksternistyczną, czyli po żadnej nauce szkolnej, to nie było nikogo, kto by mógł mi wystawić świadectwo poprawności politycznej, co mi niewątpliwie pomogło w dostaniu się na Politechnikę Warszawską.

  • Potem pan kontynuował studia?

Tak jest.

  • Czy chciałby pan powiedzieć na temat Powstania coś, czego jeszcze pańskim zdaniem nikt nie powiedział?

Na temat Powstania zostało już tyle powiedziane, że trudno by było znaleźć coś rzeczywiście i wartościowego, i oryginalnego.

  • Czy chciałby pan jeszcze coś dodać?

Tak. Chciałbym tutaj powiedzieć jeszcze kilka słów o tym, że na temat mojego oddziału zostało wykonane (można powiedzieć – na poziomie naukowym) opracowanie historyczne, głównie przez moją żonę, ale również przy pomocy pana Paszyńskiego, o którym wspominałem. Tytuł tego jest: „Jan Gaździcki »Kazik« i jego oddział w Powstaniu Warszawskim”. Na dwustu kilkudziesięciu stronach [jest] po pierwsze historia tego oddziału, w postaci zwartego opracowania mojego ojca, ale uzupełnionego zarówno przez moją żonę, jak też profesora Paszyńskiego. Mamy [również] bogatą dokumentację fotograficzną. Mamy relacje poszczególnych żołnierzy. Mamy fotokopie dokumentów, takich jak legitymacje, dokumenty z obozu, gdzie się znajdowali, legitymacje odznaczeń. Wreszcie mamy kserokopie niektórych komunikatów i gazetek, przede wszystkim egzemplarzy „Barykad Powiśla” wspomnianych przez mnie. To było pismo powstańcze stojące na bardzo dobrym poziomie. Opracowanie zostało zrobione szczęśliwie w czasie, kiedy jeszcze większość żołnierzy żyła i mogli zarówno napisać, co mieli do napisania, jak też przekazać niektóre dokumenty celem uzupełnienia […] pracy. Mnie się zdaje, że to jest coś, na co warto zwrócić uwagę. Ponieważ wywiad dotyczy mnie, chciałem powiedzieć, że jest również nieco o mnie, jest zdjęcie ze składania przysięgi, jest moje zdjęcie z ojcem na barykadzie, budowa barykady na ulicy Dobrej. Są również zdjęcia obrazujące życie wówczas. Na przykład zbijanie trumny, trupy leżące na podwórku, groby w poszczególnych miejscach i tak dalej. Przy okazji chciałem powiedzieć, że mamy jeszcze trochę dokumentów, na przykład afisz wydrukowany przez Niemców, obrazujący to, jak są wspaniałomyślni względem Polaków, jak wyglądało zakończenie Powstania Warszawskiego. To jest oryginał, który mnie się udało przechować. To już jest druga książka, o której wspominałem, właściwie to trzecia. Chciałbym również powiedzieć, że bogata dokumentacja fotograficzna wiążąca się z moim ojcem, z jego oddziałem, znalazła się w książce pana Adama de Michelisa „Pod rozkazami Konrada”. Jak wspomniałem, niedawno obchodziłem jubileusz osiemdziesięciolecia, zarówno mojej żony, jak i [mój], przyjaciele mi to zorganizowali. Też książeczka się ukazała – w języku polskim i angielskim, częściowo z dokumentacją powstańczą, ponieważ o tym też pamiętano, więc trochę materiałów wiążących się z moim oddziałem, z moim ojcem i tym samym ze mną tam się znajduje.




Warszawa, 27 stycznia 2012 roku
Rozmowę prowadził Michał Studniarek
Jerzy Gaździcki Pseudonim: „Gołąb” Stopień: strzelec, łącznik Formacja: Grupa Bojowa „Krybar” Dzielnica: Powiśle Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter