Barbara Janina Sowa „Basia”, „Baśka”

Archiwum Historii Mówionej

Barbara Sowa, pseudonim ,,Basia”.

  • Jak wyglądało pani życie przed wojną? Czym zajmowali się pani rodzice?

Mogę sobie przypomnieć, bo żyło mi się bardzo dobrze. Bardzo dobrze żyłam. Miałam kochającą rodzinę, o nic się nie martwiłam. Nawet wstyd się przyznać, nie przypuszczałam, nie wiedziałam, że w drugiej części Warszawy grasują Niemcy. Jakoś nie dochodziło to do mojej świadomości. Bardzo przeżyłam wszystko jakby we mgle. Moja siostra Zosia… ona przeżyła wszystko dużo bardziej, dużo bardziej. Miała okropne przeżycia. Studiowałam w Szkole Głównej Handlowej. Ale nie skończyłam studiów. Liczę tylko maturę, bo studiów nie skończyłam. Zaliczyłam te semestry, ale bez rezultatów.

  • A w której części miasta pani mieszkała?

Na Ochocie. Mieszkałam na Ochocie.

  • A kim byli pani rodzice?

Rodzice… Tatuś był urzędnikiem państwowym, a mamusia pracowała w banku. Powodziło nam się dobrze.

  • A miała pani rodzeństwo?

Tak, miałam siostrę i brata. Siostra bardzo dbała o nas i chciała, żeby jak najlepiej nam się powodziło. Siostra bardzo dopingowała do tego, żebym wyszła za mąż. Ona przymusiła nas do tego. No i powiedziała, że musimy to zrobić dla naszych rodziców.

  • A kiedy pani wyszła za mąż?

Ja wyszłam za mąż dopiero w tysiąc dziewięćset czterdziestym szóstym.

  • A jak pani życie zmieniło się w trzydziestym dziewiątym roku, po rozpoczęciu wojny?

Po rozpoczęciu wojny moje życie… po rozpoczęciu wojny też jakoś żyłam zbyt beztrosko. Myślę, że byłam bardzo samolubna.

  • A czy musiała pani pracować podczas okupacji?

Podczas okupacji pracowałam. Prowadziłam jakieś meldunki.

  • To w konspiracji?

Tak.

  • A jak często pani nosiła te meldunki?

Słucham?

  • Jak często nosiła pani meldunki, gdy pani była łączniczką w konspiracji?

Tak.

  • To jak często?

Te meldunki to chyba dosyć często.

  • A czy oprócz meldunków jeszcze pani robiła inne rzeczy w czasie okupacji w Warszawie?

Tak.

  • A co to jeszcze było? Może pani opowiedzieć?

To było bardzo dziwne, bo się wszyscy ukrywali, a każdy wiedział o każdym. Nie wiem, jak to było.

  • Przez całą okupację pani działała w konspiracji?

Tak.

  • Pamięta pani osoby z tego okresu, z którymi pani współpracowała?

Ja tylko pamiętam… ja nie bardzo pamiętam, bo te osoby to były przypadkowe. To nie były jakieś stałe znajome, stali znajomi, tylko przypadkowi.

  • Gdzie pani była 1 sierpnia 1944 roku?

Czterdziestego czwartego roku byłam na placu Narutowicza. Byłam na placu Narutowicza i z tego placu później, ponieważ Niemcy… był obstrzał z domu akademickiego i myśmy musieli co parę sekund przechodzić przez ulicę Grójecką. I przechodziliśmy… Kierowniczka nasza, nie wiem, jak się nazywała, kazała nam nie zwracać [uwagi] na to, czy któraś padnie, czy nie padnie, ale mamy przejść. I myśmy wszyscy przeszli jakoś. Jedna padła, ale wstała i doszła do tego szpitala konspiracyjnego. Tam nas powitali ci chłopcy z AK. Bardzo byliśmy wzruszeni, ale czasu na to nie było, bo musieliśmy natychmiast przygotowywać kwatery dla ewentualnych rannych. Więc przygotowywaliśmy te kwatery, doktor nam uświadomił, że nie ma nic bardziej świętego niż chory, ranny i trzeba dbać o niego bardziej niż o własne życie. I tak myśmy dbali. Byliśmy bardzo zmęczeni, bardzo głodni, a tutaj te „szafy” waliły w nas i musieliśmy się przenosić na ulicę Joteyki, gdzie wyrąbaliśmy, wywaliliśmy drzwi i tam przenosiliśmy rannych i opatrunki. Ja przenosiłam opatrunki, uważając, że jak schylę głowę, to nic mi się nie stanie. I nic mi się nie stało, ale byłam tak głodna i tak zmęczona, że chyba byłam nieprzytomna z tego zmęczenia i z tego głodu. Z nami była… kto był z nami… z nami była Zosia, Jagusia – te co znałam dobrze i inne panie, których nie znałam wcale. One… co one robiły? One przenosiły chorych do szpitala Curie-Skłodowskiej.

  • Jak długo była pani w tym drugim miejscu?

W tym miejscu byłam długo chyba. Chyba długo byłam.

  • A pamięta pani moment wyjścia z Warszawy?

Tak. Z Warszawy tośmy wyszli wcześnie, bośmy wyszli… wyszliśmy wcześnie… Jak te „szafy” zaczęły walić w nas, tośmy wtedy wyszli wszyscy. I wtedy doktor Kuźniecow-Barańska poowijała nam głowy jakimiś szmatami z datami wstecznymi, że niby jesteśmy ludność cywilna z Warszawy. I na ten Zieleniak nas przepędzili, ale na tym Zieleniaku tośmy byli bardzo, prawdę mówiąc, przestraszeni i bardzo wygłodzeni, ale mieliśmy te głowy obandażowane i kazali nam „własowcy” wynosić się i powiedzieli, że kto wyjdzie, to przeżyje, a ten, co zostanie, to kulka w łeb. Wyszli… na przykład ten ranny wyszedł na łokciach i na kolanach i później się dowiedziałam, że on podobno przeżył, że on przeżył. Wszystko mieliśmy tak jakoś poukładane, żeśmy się znaleźli u Zosi, koleżanki, która miała wprawdzie tylko dwa pokoiki, ale jakoś nas pomieściła. Ale jedzenia nie miała, więc jeśli chodzi o jedzenie, tośmy chodzili do Pruszkowa.

  • Czyli pani uciekła z Zieleniaka?

Tak.

  • I jak pani zamieszkała u koleżanki, to do kiedy pani tam była?

U koleżanki byłam dwa dni.

  • A potem co się z panią działo?

Potem błądziłam po tym Pruszkowie. Trafiłam do jakiegoś chlewiku i tam przeżyłam noc, a moja mamusia trafiła z powrotem do piwnicy na tą Grójecką i stamtąd zabrała wszystkie albumy, które mamy dotychczas, i była w zmowie ze wszystkimi uczestnikami Powstania. W zmowie była, bo wszystko nam się jakoś udawało. Szpital zaczął się od jednego takiego uciekiniera. I stanowiła go jedna osoba.

  • Mówiła pani o szpitalu, w którym pani później pracowała, o drugim szpitalu. Jak tam praca wyglądała? Czy mogłaby pani opowiedzieć, jak tam przebiegały dni?

W tym szpitalu myśmy pracowali… Nawet dobrze nam się powodziło, bośmy mieli dużo zrzutów. Te zrzuty były często prowadzone przez Murzynów i jakoś były zrzucane bardzo nieprecyzyjnie. To były dla mieszkańców, dla uchodźców z Warszawy… takich prywatnych jakby. A później już jak wszystko się zaczęło, ta godzina „W”, to wtedy było wszystko wyśmienicie. Tylko mi się zdawało, że doktor Janek Dębowski, który był chyba polskim Żydem, bardzo skutecznie bronił nasz szpital. Bardzo skutecznie. A te wszystkie albumy, co są, to moja…

  • Proszę mówić teraz.

Te wszystkie albumy to moja mama wyjęła z piwnicy, z piwnic na ulicy Grójeckiej przy placu Narutowicza. I uratowała sporo ludzi.

  • Pani mama uratowała ludzi? Mówiła pani, że pani mama uratowała wielu ludzi?

Tak.

  • A w jaki sposób?

W ten sposób, że ona znała dobrze rosyjski ze szkoły i niemiecki znała. I w razie potrzeby posługiwała się albo jednym, albo drugim językiem.

  • A gdzie panią zastał koniec wojny?

Jak wojna się skończyła, to ja byłam na ulicy Filtrowej.

  • Czyli już pani wróciła do Warszawy?

Tak.

  • A kiedy pani wróciła do Warszawy?

Do Warszawy wróciłam pierwszego.
  • A czy w związku z Powstaniem miała pani problemy ze Służbą Bezpieczeństwa?

Nie.

  • A jaka jest pani opinia na temat Powstania Warszawskiego teraz, po latach? Czy było potrzebne, niepotrzebne?

Ja myślę, że było bardzo potrzebne. Potrzebne dla nas. Bardzo było potrzebne, żebyśmy siebie odnaleźli. Bardzo. I po latach tak myślę.

  • A jakie jest pani najtrudniejsze wspomnienie z Powstania? Co było najgorsze?

Najgorsze było to, jak rozstrzelali niewinnych ludzi. To było najgorsze. To było okropne, bo ci ludzie w ogóle nie byli winni. Oni w ogóle nie byli winni, a ich rozstrzelali jako komunistów. Nie wiem dlaczego. A oni w ogóle nie byli komunistami.

  • A widziała pani to?

Jak ich rozstrzeliwali? Nie. Właściwie widziałam. Widziałam i to było okropne przeżycie. Bardzo okropne.

  • A jak do tego doszło, kto ich zastrzelił?

Parę osób przeżyło. Ale ciężko to przeżyli, ciężko.

  • A kto strzelał do tych ludzi? To byli Niemcy?

To byli Niemcy, to byli tacy „własowcy”.

  • I strzelali do ludności cywilnej?

Tak. Okropne. A ja się słabo orientowałam. Lekarz, który nam powiedział, że chory, to święty, to on… To był doktor Kuźniecow i ja myślałam, że on z tego głodu, że mu coś psychicznie odbiło, bo ja mówię: „Panie doktorze, ten ranny jakoś nie wytrzymał psychicznie i chce kaczkę”, a doktor mówi: „No to daj mu kaczkę” i ja mówię do drugiej siostry: „Słuchaj, doktor też psychicznie nie wytrzymał, żąda kaczki, a skąd ja wezmę kaczkę?”. Dopiero mi ona uświadomiła, co to jest kaczka.

  • Na koniec proszę powiedzieć, jak pani była ubrana podczas Powstania, co pani miała na sobie, jak pani była ubrana?

Podczas Powstania ja w ogóle nie byłam ubrana, bo ja nic nie miałam. Miałam letnią sukienkę.

  • Jakiego koloru?

Letnią sukienkę i dopiero moja siostra Zosia, która trochę umiała szyć, poszyła nam z obrusów, które moja mamusia przyniosła z piwnic – uszyła nam fartuchy białe, pielęgniarskie. I w tym przeżyliśmy.

  • A czy widziała pani jakichś księży, którzy byliby w okolicach, gdzie pani była?

Byli księża też.

  • Czy zdarzały się msze wspólne?

Chyba nie.

  • A czytała pani gazetki powstańcze?

Tak.

  • I rozmawiało się o gazetkach, o artykułach w tych gazetkach?

Tak.

  • A jakie to były tytuły gazetek?

Nie pamiętam.

  • A czy ktoś w pani otoczeniu podczas Powstania był z mniejszości narodowych? Czy widziała pani Żydów, Ukraińców, Niemców, kogoś kto nie był Polakiem, w czasie Powstania?

W czasie Powstania był Żydem.

  • Ten lekarz?

Tak.

  • A jak ludność cywilna traktowała żołnierzy? Jak była nastawiona do Powstańców?

Bardzo dobrze. Bardzo ich szanowała, bardzo uwielbiała.

  • Dziękuję bardzo.

Dziękuję.



Wrocław, 13 lutego 2013 roku
Rozmowę prowadziła Urszula Adamowicz
Barbara Janina Sowa Pseudonim: „Basia”, „Baśka” Stopień: strzelec, sanitariuszka Formacja: Obwód IV Ochota, kompania „Gustawa” Dzielnica: Ochota Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter