Barbara Łęgowik

Archiwum Historii Mówionej

Barbara Łęgowik, z domu Zabulska. Zamieszkała podczas Powstania na Długiej pod dziesiątym, czyli na Starówce. Urodziłam się w 1933 roku.

  • Chciałabym rozpocząć od wspomnień z pani wczesnego dzieciństwa. Proszę opowiedzieć, kim byli rodzice, gdzie państwo mieszkali, gdzie pani się urodziła, czy miała pani rodzeństwo.


Było rodzeństwo, pięcioro, ja byłam najmłodsza. Urodziłam się na Chłodnej pod dziesiątym.

  • I tam rodzina mieszkała. Czym zajmowali się rodzice?


Nie, później, ponieważ tam zostaliśmy okradzeni, więc się przeprowadziliśmy na Długą. Ojciec był rzemieślnikiem, stolarzem. Matka była przy mężu, no bo pięcioro dzieci. Oczywiście najstarszy brat, z szesnastego roku, czyli dziś by miał sto dwa lata. (Powstaniec oczywiście [Jan Zabulski „Zryw”], mam tam te jego krzyże w domu, Waleczne, nie Waleczne). No i pozostali dwaj, czyli trzech braci, siostra i ja. No, ja mogę mówić tylko o sobie.

  • Jakieś wspomnienia z dzieciństwa ma pani?


Z dzieciństwa. Trzydziesty dziewiąty rok, zanim… Znaczy pamiętam taką rzecz: wojsko polskie na naszym podwórku, na Długiej, bo to było olbrzymie podwórko z przejściem na Świętojerską. I tam stanęły… Znaczy prawdopodobnie to, co ja mówię, to było zawieszenie broni. No i ci żołnierze z tymi końmi, taborami, zgłodniali tak jak i my, stacjonowali na tym podwórku. Oczywiście chodzili po domach, żeby im tam ubranie dać i tak dalej, bo to byli ci żołnierze z różnych stron, więc chcieli się przedostać z [Warszawy]. No więc kto tam co miał, to im dawał. Matka moja wszywała im medaliki w ubrania, żeby szczęśliwie doszli do swoich rodzin. To taki [obraz] zapamiętam na Kilińskiego, róg Długiej, Kilińskiego – zabity koń. No więc polecieli tam ludzie tego konia rozebrać, no i oczywiście u nas na tym podwórku smażyli w tych olbrzymich tacach, misach to mięso. Pierwszy raz koninę jadłam. Jeśli można powiedzieć „jadłam”. Dali mi tam kilka skwarek. To tyle pamiętam z trzydziestego dziewiątego roku. No i bombardowania oczywiście. No to uciekaliśmy do piwnicy.

  • A czy sam wybuch wojny, dzień 1 września, jakoś specjalnie utkwił pani w pamięci?


Nie, bo najpierw te samoloty latały nad naszym podwórkiem, myśmy się jeszcze przyglądali. Ślub był. A już wojna była. Tylko zanim do nas doszło, do Starówki, do Warszawy, no to przecież najpierw tam gdzieś w innych miastach rozpoczęło się przecież. Więc pamiętam jeszcze ślub żydowski, jak na tym podwórku tu te samoloty \ się obniżały i w ogóle, a ci szli w sukience jak tęcza. Takie miała kwadraciki i takie były różnokolorowe tęczowe punkciki.

  • I mała dziewczynka to zapamiętała, bo była to jakaś atrakcja.


Tak. I szli pod rękę, weszli tam pod dwunastkę, Długa 12. Bo Długa 10, 12 to był przechodniak, tak że można było przejść i na Świętojerską, i pod dwunasty numer. A ja mieszkałam pod dziesiątką. Oczywiście to były takie dwa podwórka, można powiedzieć, niczym niezagrodzone, tylko taka przestrzeń była wolna. No więc tyle z trzydziestego dziewiątego roku.

  • I zaczął się czas okupacji. Tata dalej pracował w swoim zawodzie?


Nie, ojciec sobie poszedł szukać pracy. No i oczywiście poszedł do tego dzisiejszego pośredniaka, więc Niemcy go od razu zatrzymali, no i oczywiście zabrali go na roboty do Niemiec. Najpierw nie wiedzieliśmy, ale chodziliśmy na tę… Bo ludzie mówili, że na Skaryszewskiej trzymają tych ludzi, którzy czekają na transport do Niemiec – do Niemiec, w różne strony prawdopodobnie. No więc tak, już ojca nie było, zostaliśmy my. A jeszcze ten brat najstarszy był w czynnej służbie w trzydziestym dziewiątym roku w Modlinie i jeszcze tam te inne miasta, pamiętam, no i tuż przed wojną przyjechał na urlop, dostał. No ale nic nie zapowiadało tej wojny, że to niedługo będzie. W każdym bądź razie ten brat, już jak trzydziesty dziewiąty rok, to do nas wrócił. Ale zanim wrócił, to jeszcze był w obozach różnych, bo nawet ludzie wykupili go, jak on za tymi kratami tam siedział. Bo to na dworze ich trzymali. Więc ten brat przyjechał do nas, do domu. Ale potem znów był aresztowany. I on napisał do tego instytutu żydowskiego…

  • Yad Vashem.


I tam są jego wspomnienia i jego przeżycia z obozów, nie obozów i w ogóle. I Powstania Warszawskiego, bo to był kapral „Zryw”. Ale on z nami nie mieszkał, bo był żonaty i mieszkał z żoną na Mławskiej.

  • Ale kontakt z Yad Vashem wynikał z tego, że uratował Żydów?


Tak, tak, on jeszcze zanim… Tak że trzydziesty dziewiąty rok się skończył, myśmy, [to znaczy] matka moja… Bracia ci dwaj ile mieli? Jeden szesnaście, drugi tam, nie wiem, siedemnaście czy piętnaście. W każdym razie oni się do fabryki jakiejś dostali. Do fabryki – do zakładu jakiegoś, co grzebienie robi. No i tam te parę groszy od czasu do czasu przyniósł. Poza tym później… […]

  • Jakie jest źródło utrzymania rodziny w tym czasie, kiedy ojciec został już wysłany na roboty do Niemiec? Czy był z nim kontakt?


Nie, nie. On potem dopiero napisał. Ale co on tam mógł? Na moje imieniny to mi przysyłał tam raz w roku paczkę, jakieś bielidło, jakiś cukierek – takie drobiazgi, bo on, co on, skąd on mógł mieć?

  • Gdzie pracował?


W tartaku.

  • W jakim rejonie Niemiec?


W Leipzig. Ale nie, nie…

  • Nie było go całą okupację.


Nie było go całą okupację. W każdym bądź razie ci bracia to starali się gdzieś tam zatrudnić, właśnie tak jak mówię, co pamiętam tę fabrykę czy tam ten zakład grzebieni. Poza tym tamten najstarszy no to gdzieś tam się już od nas [wyprowadził].

  • Już samodzielny.


Tak. On już się ożenił, on był samodzielny. Później myśmy z matką jeździły na… Matka pożyczyła pieniędzy i tam się od ludzi dowiedziała, że można jechać na szmugiel. Więc ja jeździłam z matką. Dała mi tam worek takich… Ze dwa kartofelki, pięć kilo, zależy. I pięć kilometrów od stacji szliśmy w tamtą stronę i z powrotem.

  • W jaki rejon pani jeździła?


W Łowickie. No i oczywiście tę mąkę jak przywieźliśmy, no to tam do tych sklepików na Mostową czy do Tyszkiewiczowej na Freta. Miała sklep przecież tutaj przy Nowym Mieście (dwadzieścia chyba to był numer), to tam matka mnie wysyłała, żebym… Raz tak było, że na stacji zabierali Niemcy, i krzyknęli ludzie, że żandarmi jadą. No więc wszyscy ci szmuglerzy – wielkie słowo – chowali się albo uciekali, bo im zabiorą, jeszcze i ich [wezmą], bo młodzi i w ogóle. No i w takim razie matka mówi: „Słuchaj – miałam ten woreczek i tego – jedź – mówi – a ja tu zostanę, polecę do tej babki”. Bo przy stacji nocowaliśmy u takiej pani Piotrowskiej. Piotrowska chyba była. I mówi: „Ja do niej tam pójdę, przeczekam, a ty – mówi – idź może, dziecku to nie zabiorą”. No i nie zabrali mi, pojechałam… Mówi: „Jak ci nie zabiorą, to jedź do Warszawy i idź na Mostową – tam miała ten sklepik, który nieraz na kredyt nam dawał – i – mówi – zostawisz tę mąkę i niech ci da sto złotych”, za tę mąkę, co przywiozłam. I mówi: „Przyjedziesz po mnie”. A ja mogłam mieć ile, dziewięć lat? Osiem? Dziewięć? No i tak zrobiłam. Wsiadłam w ten pociąg, nic mnie Niemcy nie zabrali, przeszłam. Jeszcze mnie podsadzili do tego, bo nie mogłam [wejść], bo wysokie przecież bufory. No i przyjechałam. Wsiadłam w czwórkę, wysiadłam na placu Krasińskich i z tym tłumokiem poszłam na Mostową do tej pani. Ta pani mi dała te sto złotych. Ja wsiadłam znów w czwórkę, na Dworzec Wschodni i znów do Jackowic.

  • Bała się pani?


Nie, czego? Ja tak znałam tę drogę, że ja do dzisiaj pamiętam stacje od Warszawy do samego Łowicza.

  • Czyli częste były te wyprawy.


No, jak matce nieraz… Matka jak nie miałam szkoły, to mnie brała. Ale jak matka raz pojechała czy dwa, czy nie wiem, kilka razy, że Niemcy matce zabrali i jeszcze ją naleli, bo matka zaczęła prosić: „Proszę pana, mam dzieci, męża nie ma, w Niemczech”. Więc jak jej zabrali, a ona miała pożyczone pieniądze, to nie dość, że towaru nie przywiozła, to jeszcze i pieniędzy oddać nie mogła. Więc no, straszna była sytuacja. Ale ze mną jak jechała, to raczej na szczęśliwie, bo mogła uciec. A ja z częścią tego towaru, że tak powiem. Bo nieraz pięć kilo miałam, nieraz dziesięć kilo, a matka czterdzieści kilo tej mąki miała na plecach. Nieraz szłyśmy przez pola – bo nie szłyśmy traktem, bo by nas tam mogli Niemcy zjechać, to tylko przez pola szliśmy – i przecież przez pola to są takie wąskie steczki, więc nieraz, zima, noga się obsunęła matce i matka do rowu wpadła. To ja, jako dzieciak, taka mądra byłam, że pękałam ze śmiechu. A matka leżała w tym rowie z tobołem na plecach i mówi: „Pomóż mi – żebym ją podniosła – daj rękę”, żebym jej dała, a ja, jak nie myłam nogi, to mi patrzyła, czy mi się nie połamały, taka byłam chudziutka, mizerniutka i w ogóle. Chyba mam tu gdzieś to zdjęcie, jak ja wyglądałam w trzydziestym dziewiątym roku i jak wyglądałam parę lat, dwa lata, trzy lata później. W każdym bądź razie śmiałam się z tej matki, no ale zaczęłam ją podnosić. A tu ślizgawica w tym rowie przecież, lód, śnieg, no i podniosłam ją. A sama przecież też miałam tobołek, bo nieraz pięć kilo, nieraz dziesięć, zależy, na ile matce pieniędzy starczyło.

  • I sił, żeby to wszystko nieść.


No na razie to się zdawało jej, że… To zwykle tak bywa, że człowiekowi się zdaje, że co to jest, nie? Dopiero jak to niesie i idzie się pięć kilometrów z tym tobołem. A potem lęki, czy nie jadą żandarmi, nie? Bo tam w Zdunach byli żandarmi i oni nieraz, jak nie mieli widocznie pieniędzy czy jedzenia, no to przyjeżdżali i zabierali ludziom te tobołki.

  • Czy siostra też uczestniczyła w tych wyprawach?


Siostra też. Ale ona z koleżanką tam miały… Bo właściwie to ta jej koleżanka nam powiedziała o tych szmuglach.

  • Siostra ile lat była starsza od pani?


Jedenaście. Ja byłam najmłodsza. Najstarszy brat był z szesnastego, siostra z dwudziestego drugiego, drugi brat z dwudziestego czwartego, trzeci z piątego… Ale wszystko już nie żyje.

  • Czy dzięki tym wyprawom nie było problemu głodu w domu?


Nie, przecież ci bracia to też często-gęsto nie było ich, bo byli w Niemczech. Przecież ten jeden był w Niemczech – też poszedł po robotę i znalazł się na Skaryszewskiej (ten z dwudziestego czwartego) i do Niemiec go zabrali. Ten z dwudziestego piątego też był w Niemczech, w Mannheim, tam chyba fabryka porcelany jest. Więc tam też pracował, ale był tak chory, miał podwójną wadę serca, że Niemcy go puścili, zwolnili go i on przyjechał do Warszawy. No ale tamten jest jeszcze w Niemczech, u bauera pracuje, więc ten wysłał mu papiery swoje, żeby na jego papiery, na tego z dwudziestego piątego tamten przyjechał. Byli podobni do siebie, więc… No, ale zapomniał mu powiedzieć, że mu na granicy zabrali… Pas graniczny jakiś tam odrywali. Ale tamten, wracając do Warszawy, w Kutnie był ten graniczny punkt, no i ten Niemiec wziął te jego papiery i mówi: „Ty, ja tutaj [sprawdzam]. A gdzie masz pas graniczny?”. A on mówi: „Proszę pana, bo ja tu już byłem, tylko zapomniałem, bagaże zostawiłem i teraz dlatego wracam”. Nie robił z tego problemu, przepuścił go.

  • Miał szczęście.


Tak, miał szczęście. No bo to było prawdopodobne, że mógł bagaże zostawić, a ten pas mu poprzednio zerwali. No i w każdym bądź razie, patrzeć, wrócił też. Tak że nie zawsze byli w domu ci bracia. Ten jeden, to wiem, że gdzieś tam należał, ten, co go Niemcy zwolnili. Oczywiście on długo nie żył, bo w czterdziestym piątym roku zmarł na podwójną wadę serca. Czyli już tak miał zaawansowaną, że nawet Niemcy go puścili. No bo czterdziesty czwarty rok, trzeci to gdzieś było…

  • Nie nadawał się do pracy po prostu.


A no tak, tak. No jeszcze… Okropnie był już [chory], nie mógł chodzić w ogóle. Tak to serce widocznie słabe było.

  • Kiedy rozpoczęła pani naukę w szkole?


W czterdziestym chyba pierwszym roku. Chodziłam do szkoły na ulicę Starą, do zakonnic, też na Starówce. No i tam do komunii przystąpiłam, w trzeciej klasie bodajże. Ze szkoły co pamiętam? No nic, moją koleżankę jedną jedyną, po wojnie się spotkałyśmy, Jadzię Hryckiewicz (to jej panieńskie oczywiście, później nie wiem, wiem, że wyszła za mąż po wojnie). Nawet tam gdzieś na jej zdjęciu [jestem], bo my to nawet i zdjęć nie mamy. No i tak „docipaliśmy” z tym wszystkim do Powstania.

  • Czy oprócz takich ciężkich zadań dla małej dziewczynki jak zaopatrywanie rodziny w żywność, wyprawy na szmugiel, zostały pani jakieś przyjemne wspomnienia? Jakieś dziecięce zabawy, jakieś drobne przyjemności? Może mama starała się jakoś umilić ten trudny czas?


Nie, gdzie tam, mama mnie nie… Kiedyś rodzice inaczej chowali dzieci, przynajmniej z takiej matki jak u nas była. U nas w latach czterdziestych… Tam na Zamenhoffa mieszkała moja chrzestna, ojca siostra, z synem, z mężem. I tam jak getto robili… Bo pierwsze getto było u nas w podwórku. Mur postawili między tym wąskim podwórkiem a tym wielkim podwórkiem. I z naszej strony, to znaczy od polskiej, stali policjanci, a z tamtej stała żydowska policja. Oczywiście, jak przychodził wieczór, no to zaczęło się – handel z Żydami. Jeździli, no bo przecież nikt nie miał pieniędzy, to Żydzi dawali pieniądze i [Polacy] jeździli na… Ten brat najstarszy, który nie żyje, to jeździł na Dworzec Wschodni, kupował zboże, przywoził do domu i przerzucał o godzinie jedenastej, dwunastej. Dozorczyni zamknęła bramę, to wtedy przekupywali tych policjantów, Polacy z polskiej strony, a tamci z tamtej. No i przerzucali, drabinę podstawiali, po tej drabinie ciach, ciach, przerzucali worki ci żołnierze… Nie żołnierze, tylko ci, którzy się… Kto tam miał pieniądze, to się tam… Bo wie pani, troszeczkę musieli zarobić na tym, że przecież przewóz, przywóz i tak dalej.

  • Nie było żadnej wpadki?


Nie, na razie nie, na razie nie. To dozorczyni wiedziała, starsza pani była, wdowa, miała dwóch wnuków, którzy przychodzili tam do nich, więc nie, na razie nie. Ale w każdym bądź razie później to zlikwidowali to getto i posunęli tam w stronę Zamenhoffa, tam jak ostatnio było. […]

  • Czy widywała pani Niemców? Czy miała pani z nimi bezpośredni kontakt w czasie tych wypraw z mamą po żywność?


Nie, nie miałam.

  • Ale czy spotykała pani ich na ulicy?


No przecież staliśmy pod bramą, to Niemcy chodzili, kobiety chodziły pod rękę z Niemcami. Ja mieszkałam w tym domu, co było kino Mucha, a po przeciwnej stronie było kino Rex, róg Kilińskiego. Taki olbrzymi gmach był, tam gdzie tego konia ubili, więc myśmy stali, nie tylko ja, ale ludzie wychodzili, całe widowisko było. Bo tutaj ta ulica Długa była w tym miejscu… W tej chwili, to jest martwa ulica, ale kiedyś, za okupacji to była bardzo ruchliwa ulica. Na placu Krasińskich karuzela była, bo zdjęli ten pomnik przecież. W każdym bądź razie nie mieliśmy… Śmieliśmy się, dzieciaki się śmiały, a my to smarkacze, to tylko tak, najwyżej mogliśmy popchnąć coś jedno drugiego, ale tak nie. Ci starsi to tam stali pod bramą i patrzyli na ludzi.

  • Była pani świadkiem takich zdarzeń jak łapanki uliczne?


Byłam świadkiem, Długa 20; druga to była czternaście. Akurat nie wiem, gdzie ja szłam, czy na plac Krasińskich, czy z placu Krasińskiego wracałam. Patrzę, a tu podjeżdża [„buda”]. Bo nie wiem, czy państwo wiecie, że obok garnizonowego kościoła był komisariat. Prawdopodobnie ta plebania cała była zajęta przez komisariat. No nie wiem, bo aż tak tam nie wnikałam, nie interesowałam się. I stałam, słyszymy, „budy” jadą. I wszyscy ludzi uciekają, no to i ja uciekłam do tej bramy. A w bramach na Długiej – zresztą niektóre stare budownictwo to jeszcze jest, o, taki trójkąt i był taki wizjer – można było wyglądać. No i patrzymy, podjeżdża „buda”. Jeden drugiego popycha, żeby widzieć. Podjechała właśnie „buda”… Takie jak willysy są te samochody, tylko że duże, z ławkami dwiema. Po jednej stronie i po drugiej Niemcy siedzieli i ludzie na tych ławkach: Niemiec i człowiek. I patrzę, a to mój brat cioteczny, ten Stasiek, najpiękniejszy człowiek na świecie. On miał i harmonię, i śpiewał pięknie. No i wyglądamy, Niemcy ich tam, żeby wyszli do tego komisariatu. No, ale jak już… A my dalej stoimy, bo i ta „buda” stoi. To nie „buda” była, odkryty on był. I po jakimś czasie, nie wychodzą ludzie, też nie wychodzili. Więc patrzymy, tam się drzwi otwierają, a tu już ich, powynosili ich. To znaczy między innymi tego mojego brata. I to nie usiadł, tylko położyli go na tej ziemi, nogi na niego postawili…

  • Tak skatowany był.


Tak był skatowany. I odjechali. No to jak już odjechali, to myśmy też, ludzie powychodzili. No, ja biegiem przyleciałam do matki i powiedziałam, że Staśka widziałam i opowiadam matce. A z kolei jego matka mieszkała na Sapieżyńskiej, bo najpierw mieszkali u nas, ale później, już jak właśnie… O, to chciałam powiedzieć, że jak getto się skończyło, to małe, no to już potem tej ciotce dali pracę na tej Sapieżyńskiej, dozorstwo dostała po Żydach. I dawaj tę ciotkę. Ale matka mówi: „Słuchaj, to ona jeszcze… Co się z nią stanie?”. No ale my nie powiedzieliśmy, że on w takim stanie, tylko że Staśka widzieliśmy, że Niemcy go złapali i tak dalej. No więc ten mój braciszek nie przeżył. Znaczy przeżył jeszcze ileś tam czasu i zmarł. (Tak wyglądałam w trzydziestym dziewiątym roku).

  • Wracamy do rozmowy o tragicznych wydarzeniach, których pani była świadkiem.


No to byłam świadkiem tego zdarzenia, co…

  • Czy widziała pani jakieś rozstrzeliwania uliczne?


Te rozstrzeliwali… Nie, ja byłam wtedy w szkole, jak na Kilińskiego… Tam przecież moje miejsce było do zabawy, przy tym cokole na Kilińskiego co jest, to myśmy się tam bawili w dom, w różne rzeczy…

  • Jak to dzieci.


Jak to dzieci. Kwiatki sobie stawialiśmy w butelki, w tej szyjce – trawkę rwałyśmy, tam stawiałyśmy. No, ale później, nie wiem, który to był, bo to nie zapamiętałam, w każdym razie byłam w szkole i nauczycielka nas nie puściła już do domu, tylko nas przetrzymała. Co się okazuje? No, później nas już tam, widocznie jak sprzątnęli to wszystko, to wypuścili. No i przyszłam do domu, matka dopiero opowiada pozostałym, kogo nie było. I mówi, że zajechały „budy”, oczywiście na tych sygnałach (myśmy mieszkali na trzecim piętrze i akurat na Długą mieliśmy okno) i na tym [miejscu, Archiwum Główne] Akt Dawnych teraz tam [jest]. I mówi: „Zajechały te »budy«”. Matka chciała wyglądać przez to okno, co się tam dzieje, ale tam wyskoczyli Niemcy z karabinami wycelowanymi w okna, w domy, na okrągło. No i drudzy, którzy jechali z tymi, co zabili ich, to wysiedli, no i tam rozstrzelali, nie wiem, dwadzieścia czy czterdzieści […] tych zakładników. Między innymi wiem, że był tam Bogdan Seroczyński, mojej siostry koleżanki mąż (rok był żonaty), był Heniek Arbach, spod dwunastego, z naszej ulicy i zdaje się, że Kłos był też. W każdym bądź razie tych dwóch to było, bo na tym plakacie było, ci zakładnicy. Niemcy te obwieszczenia dawali i tam były nazwiska tych, których mają stracić. No i między innymi właśnie ci dwaj byli tam. I od tej pory już tam się nie chodziłam bawić. I takie miejsce uświęcone, bo jak ci „budami” ich od razu zabrali, to ludzie poprzychodzili, maczali chusteczki różne, a to watę w tej krwi… Bo ten mózg biały na tej ścianie, to wszystko – w ogóle okropnie to wyglądało. No to była druga [egzekucja], o której się dowiedziałam, nie byłam świadkiem. Natomiast jak było Powstanie, no to [pamiętam], czołg jak wybuchł.

  • Czy mimo świadomości zagrożeń i zdarzeń, których też pani była świadkiem, nie bała się pani chodzić do szkoły, ze szkoły?


Nie, nie, ja byłam… Nie bałam się, nie, bo wie pani, człowiek jak nie doświadczy, nie dostanie w skórę… Bo tak jak mnie Tolek, Jurka brat, opowiadał, tam kiedyś rozmawialiśmy, on był trzy lata ode mnie starszy. Coś tam gadaliśmy, a on swoje. Ja mówię: „Mnie nigdy nic nie spotkało od Niemców, żeby bezpośrednio krzyknęli na mnie albo coś”. Krzyknął Niemiec, ale to był Polak, Ślązak, jak ja tam poszłam oglądać coś, zdjęcia, bo na biurku stały, a ja poszłam popatrzeć na to zdjęcie, a on Raus! – krzyknął i tak dalej. Ten Polak. Ale to też inny rozdział, bo on był na mnie cięty. Bo ja mu powiedziałam… Te baby mnie napuściły, żebym ja mu powiedziała, że jego… Bo on się tak przywalał do tych polskich kobiet. A on był ordynansem tylko, w piecu palił, no i te babki, mówi: „Ty powiedz mu, że on na pewno ma w Niemczech żonę i jak przylecą samoloty, to go zbombardują, jego żonę, jego dzieci”. I ja taka głupia, co one mi kazały (to takie wiejskie kobiety były), ja to powtórzyłam. No i on nic mi nie zrobił, tylko od tej pory nie pozwolił mi, tam gdzie te piece palił, wejść i tak dalej. To ten jego feldfebel, którego on był ordynansem, to on mnie pytał, dlaczego ja nie przychodzę. No, ja mu powiedziałam, że ten ordynans mnie wypędził. Ooo, no musiał mnie przeprosić przy nim.

  • A to w państwa kamienicy, w pani kamienicy?


Nie, to już było po Powstaniu, na wysiedleniu.

  • Czyli to nie było w Warszawie.


Nie, nie.

  • Czy jakieś wspomnienia ma pani ze szkoły?


Ze szkoły nie mam. To krótko było, człowiek przejęty był. No nie, nie mam jakichś. Trzy lata byłam, chodziłam. Znaczy trzy, nie było pełnych trzy, bo wakacje, prawda?

  • Wspomniała pani, że ktoś z rodzeństwa był zaangażowany w konspirację?


Nie wiem.

  • Jak pani wspomina czas przed wybuchem Powstania. Czy była pani świadoma, że coś się szykuje?


No, przedtem nikt nic nie wiedział. Matka moja smażyła racuchy. Piąta godzina, syrena wyje. Więc znów tam albo „budy” jadą, albo coś. No i wyglądamy oknem, patrzeć, słychać już: puk, puk – strzelaninę, ale takie pojedyncze strzały. Sąsiadki mąż wracał z pracy, raz tu trafili go i to jeszcze gdzie, w pachwinę z tyłu. On mieszkał… Myśmy mieszkali na trzecim, on na drugim piętrze mieszkał. I przynieśli go, dawaj tam go owijać, otego, no i nie ma gdzie, co. No, w każdym bądź razie tak się zaczęło Powstanie u nas. Myśleliśmy, że tam postrzelają, jak to nieraz bywało przecież, bo w czasie okupacji to w dzień „budy” jeździły, a w nocy samoloty bombardowały: Anglicy nie Anglicy, Amerykanie, nie wiem, jeszcze kto tam przylatywał, w każdym razie zrzucali bomby i często im się myliło, zamiast w Niemców, to w nas. W każdym razie nie było spokoju przez te pięć lat. Pięć lat – w dzień Niemcy, w nocy samoloty. To takie było życie. Więc dlatego ja jakoś byłam uodporniona. Matka nieraz jechała na ten szmugiel, a mnie zostawiała samą, to do sąsiadki powiedziała, mówi: „Pani, jakby było bombardowanie – czy tam – alarm będzie, to pani – mówi – budzi Baśkę”. No to ta babka mnie budziła. „Basiu – mówi – do piwnicy chodź, bo samoloty” a ja mówię: „Dobrze, proszę pani, tylko się ubiorę”. Pani poszła sobie, a ja się odwróciłam na drugi bok i spałam. To było do Powstania. Ale w Powstanie się już bałam. Też w Powstanie się bałam samolotów, a tych… „Szafy” się nie bałam. Bo to te V5, nie wiem, ile to tam było… Przy Dworcu Gdańskim stała ta kolumbryna i tutaj waliła w Starówkę. Bo oni jak nakręcali, myśmy liczyli, ile razy nakręcili, to tyle razy będzie ten wybuch. A ten wybuch to tak: uuuuuu, taki był ciągły hałas. To tego to się też jeszcze nie bałam, bo to wszystko zmiatało na zewnątrz. W bramę naszą walnęło, ale do piwnic nie dochodziło. A bomby dochodziły do piwnic, nieraz zasypywali ludzi. Nasza piwnica była przekopana pod 8, 8A, 8B, tak że…

  • Połączenia były przez piwnice.


Tak, przez piwnice. Przechodziło się, o tak jak mieszkam, tylko że to mniejsze były te… Tam ksiądz przychodził, odprawiał msze, ślub dawał Powstańcom, którzy szli na akcję.

  • Czy pani była świadkiem?


No jak nie? Ja pierwsza. Ja w trzydziestym dziewiątym roku poleciałam do… Koło katedry ten kościół co jest, już nawet nie pamiętam, jak on się nazywa, to ja poleciałam do tego kościoła i koniecznie chciałam się wyspowiadać. Poszłam do tego ojca duchownego i mówię, że chciałabym się wyspowiadać, bo może mnie zabiją, to żebym poszła do nieba. A on mówi: „Dziecko, nawet jak cię zabiją, to pójdziesz do nieba”. Nie spowiadał mnie oczywiście.

  • To w trzydziestym dziewiątym roku?


W trzydziestym dziewiątym roku to było. Więc wtedy tutaj, na naszym terenie, to tym bardziej, jak ja tam poleciałam. Bo z naszego domu koleżanki, starszej koleżanki, siostrzenica, znaczy ciotka jej, na Mostowej mieszkała i rąbnęła bomba w trzydziestym dziewiątym roku. I tam ten ojciec jeszcze zdążył tę dziewczynkę, córkę swoją, wrzucić do beczki z wodą, bo to taka deszczówka była. No i jak ją wrzucił, to ona ocalała, a matka i ojciec zginęli, tej Erny. To była jej siostra cioteczna. W trzydziestym dziewiątym roku to się działo. Więc ja z kolei myślałam, że mnie też mogą zabić, jak tamtą ojciec uratował, a kto mnie będzie ratował? Więc ja nie byłam… Nie, tych samolotów się bałam, a Niemców… Bo tak jak mówię, że jak mnie ktoś powiedział, że go Niemiec… Gdzieś tam do koni poszedł doglądać czy coś, ten Niemiec go przepędził, ale to tak, że go uderzył. Więc ja nie miałam takich przeżyć.

  • Początkowo zapewne życie toczyło się jeszcze w mieszkaniu, a później już w piwnicach.


Nie, u nas się od razu… Znaczy, jeden dzień, nie od razu, jeden dzień chyba tylko.

  • W mieszkaniu.


Tak. Tego dnia, co ta strzelanina zaczęła się. Bo myśleliśmy, że to przejdzie, że tam postrzelają i dalej. Bo to nieraz tak było, że tam się jacyś zaczęły [walki] – czy Niemców, czy Niemcy zaczęli strzelać do Polaków, czy Polacy do Niemców. Ale [zaczęli] coraz to większe barykady budować, chodniki zrywać i na barykady.

  • Pani tylko z mamą w tej piwnicy przebywała czy jeszcze z rodzeństwem?


Ja z mamą… No, przychodzili do nas chyba. Ten brat, co w Oświęcimiu był, no to on dla [nas zdobywał] zaopatrzenie. Bo w naszej bramie, po naszej stronie, to była klatka schodowa, a po przeciwnej stronie było zaplecze, bo mydlarnia była w tym domu. I zaplecze tej mydlarni to właśnie zrobili z tego zaplecza magazyn żywnościowy. No i kto mógł, kto chciał, ochotnicy – pod halę, tam po pas w wodzie i wyciągać konserwy, nie konserwy. No skąd by były konserwy w Powstanie, nie? Wiec przynosili i tam do tego magazynu. No więc oni tam częściowo… Mleko dla dzieci – ja dostawałam mleko. Ta pani Kwiatkowska była komendantką w Powstanie, więc ona dawała dla dzieci mleko.

  • Komendantką czego?


Komendantką była, no, do dawania chyba.

  • Po prostu tego magazynu, tak?


Nie, nie magazynu. Ona była komendantką dla nas tutaj, taką do rozdziału, jak coś tam było. No to właśnie to mleko w proszku dawała. No i cukier w kostkach – ten brat mój, „pięćdziesiąt kilo – mówi – na plecy” i zasuwali. Ale tu przecież jeden na dziesięciu przychodził. Czy konserwy, czy to, to była najstraszniejsza… Zresztą tak jak ja pamiętam, to wszyscy musieli iść na barykady walczyć.

  • Czy Powstańcy, czy cywile?


Czy cywile. Właśnie cywile. No bo Powstańcy to Powstańcy, a nie żołnierze, ale cywile… Jak nie chciałaś iść walczyć, to cię wzięli do noszenia trupów. Nosze. No to lepiej walczyć, bo się możesz schować. Ale jak niesiesz nieboszczyka, to jak z tym [iść]? Dwóch musi nieść, prawda? Dwóch z jednej, dwóch z drugiej. Znaczy jeden z jednej, drugi z drugiej strony. Więc wszyscy musieli, kto sprawny, zwinny, do pracy i obrony, to musiał brać udział.

  • Czy miała pani kontakty z Powstańcami?


U nas, to wie pani, siostra była w Powstaniu i z chłopakami przychodziła, z Powstańcami przychodziła.

  • Pamięta pani, w jakim oddziale może?


„Jerzyki”. „Zośka”.

  • Przychodziła z Powstańcami?


Ona była ranna. Więc ja stąd znam „Pod Krzywą Latarnią” ten szpital. Bo ja w Powstanie poleciałam tam, jak się dowiedziałam, że ona jest ranna. To nikt nie wiedział… Znaczy nikt. No, matka: „Dranie, zabiją cię” i tak dalej. Ale ja na drugą stronę przeleciałam i właśnie Długa…

  • Na Podwale, tak?


Nie, na Długą 7. Ja mieszkałam po jednej stronie, a Długa 7 po drugiej stronie. I przeleciałam, tylko trzeba było przez skwerek [przelecieć], no i przeleciałam, był przechodniak taki tam, i przeszłam tam „Pod Krzywą Latarnię”. To było po tym właśnie wybuchu „goliata” na Kilińskiego.

  • Ale siostra była ranna wtedy, przy wybuchu „czołgu-pułapki” czy w akcji?


Wtedy była ranna, wtedy. Też, mówi, by jej głowę urwało, tylko ona… Przyszła do nas w odwiedziny z tym żołnierzem, z tym chłopakiem, Powstańcem. No i oni mówią, ten chłopak mówi: „Chodź, pójdziemy – mówi – bo nie znamy hasła”. Więc mówi: „Chodź, idziemy”, tam szósta czy któraś tam godzina, nie? No i ona mówi: „Jeszcze chwilę, jeszcze trochę”. Zresztą matka też mówi: „Zostańcie jeszcze, bo może jeszcze bym co tu panu dała”. Tak chciała go tam czym, a sami nie mieliśmy niczego. W każdym razie wyszli, no i ten gruchnął. Oni byli na wprost Kilińskiego, tutaj na Długiej, na wprost barykada szła, tak. Jak to walnęło, to ten facet, który z siostrą był, to ją podobno za bluzkę czy za rękę, czy za co ją, żeby upadła. No, ale już była ranna, podobno nie czuła. W domu, w którym myśmy mieszkali, to były dwie piekarnie. Jedna była Hune, a druga była Lade. Hune to prowadził Żyd, a Lade to Niemiec, folksdojcz. Nie wiem, czy mogę powiedzieć, jak myśmy mówili na nich nieładnie.

  • Żyd prowadził przed wojną.


Od przed wojny. I w okupację też jeszcze była, jeszcze była ta piekarnia w Powstanie. Powstańcy zamienili tę piekarnię na sale opatrunkowe. Więc tam gdzie się ten chleb wygniatało, to tam na stołach ranni leżeli i tam się opatrunki zmieniało i tak dalej. To tam właśnie siostrę [zabrano], jak już z tego szpitala wyszła. Bo nie można było trzymać takich lżej rannych, bo tam w tym szpitalu to albo oczy, albo dziurki od nosa, albo usta tylko, albo nic. Tak byli poranieni, ale wszyscy byli…

  • Czyli tylko to było widać, bo reszta była zabandażowana?


Tak, tak. I na podłogach, gdzie kto mógł. I ta moja imienniczka, była taka ranna dziewczynka, ale ona była dużo starsza ode mnie. Bo najpierw mówili: „Widzisz, ona już na barykadzie”. A potem się dowiedziałam, że ona przecież miała czternaście czy nawet więcej lat i też została ranna na tym „czołgu”. Bo to wszyscy, jak ten czołg szedł Podwalem od Krakowskiego, to znaczy […] od placu Zamkowego do Podwala szedł. I sobie wolniutko jechał ten „czołg”. A tu ludzie powychodzili ze sztandarami, z tym, z tamtym i na ten „czołg”. Inżynierowie, dawaj go, zatrzymać. Nic nie dawało. I tak dojechał do Podwala, znaczy do Kilińskiego raczej, Podwalem… Bo Podwale, łączy się tam ta ulica, tylko jedna idzie dołem, a druga idzie tutaj do Długiej – Kilińskiego idzie do Długiej. No i nie mogli zahamować tego „czołgu”, no i w końcu wybuchł tutaj przy Kilińskim. Oczywiście trupów było niesamowicie [dużo].

  • Pani była w domu w tym czasie?


Ja byłam chyba w domu. Bo ja miałam też zajęcia. Bo matka nie wychodziła – przez całe Powstanie nie wyszła z piwnicy. Dawałam jej tam tej kaszy trochę w woreczku i saganek, i wody żebym wzięła, i na cegiełki, kolejkę sobie zamówiła do gotowania, żeby tę kaszę ugotować.

  • Ale mama nie była w stanie nerwowo wytrzymać?


Nie, tak się bała, nie mogła. Tak że jak ten czołg wybuchł, to łopatami zbierali ludzi. Najpierw worki.

  • Czy pani to widziała?


Nie, nie, ja się nieboszczyków bałam i dzisiaj się boję.

  • A jak pani tę kaszę gotowała?


Jak gotowałam kaszę? Jak się woda zagotowała, to te kaszę wsypałam do garnka i ona się gotowała. Jak się rozkleiło, takie się zrobiło jak kisiel, matka nieraz mi mówiła, jak się rozklei ta kasza, to już ją zdejmiesz. A zresztą: czy chciałam, czy nie chciałam, to ludzie: „No i dokąd to będzie? I co?”. Wie pani. No przecież też ludzie…

  • Po prostu krótki czas korzystania.


Tak. To na tym wielkim podwórku, co mówię, to właśnie tam na cegiełkach postawili i tam kolejka się ustawiła do tego gotowania. A po przeciwnej stronie ósemka, to znaczy Długa 8. Tam prawdopodobnie folksdojcze mieszkali, bo to był taki wytworny dom. I patrzę, przy tej kaszy… A na dole, tutaj, po naszej stronie, były toalety, ubikacja była publiczna. I stale kto tam szedł do tego, za przeproszeniem, ubikacji albo wracał, to nie ma, zabity. A tam Niemiec na dachu. I ja mówię… Zaczęłam krzyczeć do tych ludzi, co tutaj naokoło stali, czekali, aż się ten garnek ugotuje. I ja mówię: „Patrzcie, patrzcie, Niemiec! Zobaczcie!”. Pokazuję, a ten Niemiec tak, o, na czworakach po tym dachu w stronę komina leciał. Polecieli, ale go nie znaleźli. Znaczy on nie był ubrany w ten mundur czy coś – cywil, po cywilnemu. I zabijał Polaków. No to pod tą ubikacją stale ktoś tam leżał. Tak że ludzie się nawet bali iść do tej ubikacji. Bo tam chyba trzy kabiny były czy cztery. Kiedyś to klucz był do tego, a potem to już tak sobie stało.

  • Skąd woda była czerpana?


Woda no to… Nieraz złapali ludzie tam w te beczki, nie w beczki. Ja nie wiem, skąd ta woda była. Bo jak już myśmy wyjeżdżali po Powstaniu, to wiedziałam, szłam do parowozowni, że dadzą mi wody.

  • Często pani chodziła do siostry do szpitala?


Ona długo nie leżała, bo mówię – nie wolno było.

  • Ona była lekko ranna.


Że była w rękę ranna, ale [bardziej] w obojczyk. W każdym razie ona wyszła i tutaj latałam z nią do tego Hunego, bo to bliżej było. Bo Lady był troszkę dalej, na końcu podwórka, a ten w środku. No i to chodziłam z nią na opatrunki. Ale ona już wiedziała: „Jak strzeli, to teraz możesz lecieć”. Kiedy powinno się biec czy coś. Ale ja mówię: „Ty, ja polecę, a tu ten drugi koleś za nim stoi i mnie rąbnie”. I czekaliśmy, aż ten obstrzał minie i wtedy możemy sobie…

  • Czyli siostra już później nie wróciła do swojego oddziału?


Nie, już nie. Nie. Już nie. No bo już Starówka padła 2 września przecież.

  • Jakie są pani najgorsze wspomnienia z czasu walk, które toczyły się na Starówce?


No, ja wiem? Baliśmy się, wszyscy się bali i wszystkiego się baliśmy: czy bombardowań, czy strzelaniny. A o wyjściu nie ma [mowy], no jak, tylko taka latająca byłam, bo pierwsze, jak Powstanie się zaczęło, to pierwsze moje, poleciałam na Długą pod szósty, czyli po tej naszej linii i czekoladę chciałam wziąć z wystawy, bo zawsze patrzyłam na tę czekoladę, i mówię: „Jakby była wojna, to ja przylecę tu po tę czekoladę”. No i wsadziłam łapę, bo szyba była zbita tej cukierni. Wsadziłam łapę, a to było drewno owinięte w srebro. No ale dzieciak, wie pani, nie miał [świadomości]. Że to atrapa, to ja wiedziałam? Że mogą takie rzeczy się dziać? Że można oszukać ludzi?

  • Czy może była pani świadkiem zestrzelenia samolotu alianckiego?


Nie, nie. Ale gdzie? Na placu Krasińskich?

  • Właśnie na Starym Mieście spadł aliancki samolot.


Nie, nie, ja nie. Wiedziałam tylko, że zrzuty były na placu Krasińskich przez wiatr… A plac Krasińskich tutaj, gdzie jest pomnik, no to była nasza strona, a po lewej stronie był ogród przecież, park, tam Niemcy mieli lazaret, tam dochodzili do zdrowia, żeby mogli z powrotem iść na front. I ten wiatr zniósł te zrzuty na tamtą stronę do Niemców. Ale podobno, to, co ja słyszałam, że też zrzucali: a to wieczne pióra, a to tam jakieś te takie, za przeproszeniem, duperelki, więc nie zawsze to, co byśmy oczekiwali.

  • Czy był duży głód?


Głód, o… No nie wiem, skąd można było brać – [nie było] ani chleba, ani żadnej rzeczy, która jest [potrzebna]. Kto miał tam jakieś zapasy, węzełki, albo sklep, albo prowadził coś, [to coś miał]. Ja spotkałam teraz na cmentarzu za moim grobem drugi grób, tam babka chciała ode mnie grabki pożyczyć. Pożyczyłam jej i tam zaczęłyśmy gadać coś na temat wojny. Ja mówię: „Ja mieszkałam na Długiej pod dziesiątym”. A ona mówi: „Tak? No a moja babcia miała sklep na Freta. Tutaj – mówi – na wprost Długiej ten sklep”. Ja mówię: „Tak?”. I już wiedziałam, o kogo chodzi. Bo przecież za Niemców były kartki, prawda? Na chleb, marmoladę. Jak to śpiewali, że: „Jedzie Felek na rowerze, marmoladę w puszkach wiezie. A ludziska się radują, że se chlebek posmarują”. I ta babka, co na tym cmentarzu, mówi… I ona tak mnie chciała wybadać, czy ja się nie podszywam, że jestem z Powstania i tak dalej, że byłam w tym czasie w Powstaniu. Coś mi tam powiedziała, a ja mówię: „Wie pani – bo ja jej zaczynam pytać – ja nieraz mąkę przynosiłam do tej pani. Matka jak przywiozła, to – mówię – pani babcia kupowała od matki”. Bo sklepik, maleńki, do dziś stoi, ten sklepik jest. Obok była też cukiernia, ale to nie ta, co ja na czekoladę leciałam, tylko obok tego kościoła Świętego Jacka to było. I ja jej mówię: „Proszę pani, ale ta pani babcia to była taka trochę czy niemowa, czy miała problemy z mową – i mówię jej. – Tylko nie wiem, czy to ona, czy to jej mąż, bo oni sobie tak nieraz na migi coś pokazywali”. A ona mówi: „Tak”. I dopiero mi uwierzyła, że to jestem ja. Bo ona mówi, że [babcia] była głuchoniema, ale w minimalnym jakimś stopniu, bo mówiła, tylko tak niewyraźnie. Oni podobno uciekli w Powstanie. I ja mówię: „A co z tą babcią?”. Nawet nie wiedziałam do dziś. A ona mówi: „Wszyscy nie żyją”. To znaczy ta babcia i ten pan, o którym pani mówię, to on był jej mężem, i jeszcze mieli córkę. I oni wszyscy się schowali do kościoła, a w kościół walili, w Jacka walili, jak nie wiem. W ten kościół wyjątkowo. Bo dlaczego w ten garnizonowy nie?

  • W garnizonowy też walili.


Nie, nie proszę pani, nie walili w garnizonowy. I w ten kościół tutaj, paulinów [Świętego Ducha], wie pani, który to, na górę po schodkach. To ja tam stale chodziłam za ołtarzem, bo nie wiedziałam, co ci ludzie na tych kolanach, jak wchodzą, za tym ołtarzem giną. Więc w końcu i ja zaczęłam chodzić. Zresztą ja tam sprowadzałam do Jacka, do… Bo Jacka kościół to był mojej matki kościół, a mój był paulinów ze względu na te właśnie chodzenie na klęczkach. No i często sprowadzałam jeszcze – zanim to getto takie się zrobiło getto, to te Żydówki, żeby ze mną chodziły, żeby się modliły, żeby… Znaczy: „Modlij się – mówię – może Pan Bóg da, że nic nie będzie”. Bo jedno getto zrobili, potem drugie getto, prawda – to zlikwidowali, tamto zrobili. W każdym razie wracając do tej pani, no to ona mi mówi, że bomba rąbnęła, wszyscy troje zginęli. I właśnie, mówi: „O, widzi pani, jak pani pamięta moją babcię, to pani sobie weźmie okulary i zobaczy – mówi – tu jest… Wszyscy troje są na tym zdjęciu”. Zrobili, bo… Ja mówię: „No, a gdzie reszta ludzi?”. – „A – mówi – zamurowana”. W Świętym Jacku zamurowani są. A mówi: „Ci, którzy rozpoznali zaraz po Powstaniu swoich, to – mówi – my zabraliśmy swoich”.

  • Pani była świadkiem bombardowania 31 sierpnia, kościoła Świętego Jacka?


Ale to niejeden raz było.

  • Ale to wtedy był właśnie te ostateczne bombardowanie?


Nie, tam walczyli… Niemcy… A, w tym ta moja chrzestna właśnie zginęła – nie na Sapieżyńskiej, tylko w tym […] przy Zakroczymskiej. No to jest ten kościół, nie wiem, jak on się tam nazywa.

  • Franciszkanów.


Franciszkańska, róg Franciszkańskiej i Zakroczymskiej jest kościół i tam zginęła [matka chrzestna]. Też uciekła do kościoła i też tam walnęli, też go bombardowali. I ta moja chrzestna zginęła tam.

  • Jaka była atmosfera w piwnicy, wśród ludności cywilnej, która cierpiała głód, cierpiała niepewność?


Atmosfera była straszna. No wie pani, różnie ludzie sobie [radzili]. A to grali w karty, mężczyźni tacy, którzy nie nadawali się do… Na przykład był taki facet w tej naszej piwnicy bez nóg. Tak że tych młodych czy tam takich tam werbował, żeby do niego przychodzili, żeby z nim grać w karty na przykład, no bo w co? Ludzie wychodzili do bramy, gadali. Jeden z tym się spotkał, drugi z tym. Przecież jak upadła Wola, to przychodzili na Starówkę. Lesznem przechodzili tu, uciekali, myśleli, że tutaj będzie lepiej. A tutaj tak samo. Oni przecież nie mieli [nic]. Bo ludzi zastało Powstanie na zakupach. Moją koleżankę zastało Powstanie… Mieszkała na Pradze, a przyjechała do Warszawy, bo miała na Nalewkach koleżankę. I jak to koleżanka do koleżanki, i Powstanie, już nie ma powrotu. W końcu wylądowała w Niemczech gdzieś na robotach, potem uciekała z tych Niemiec, to ją złapali i wsadzili do więzienia. Znów uciekała z tego więzienia. Ta moja koleżanka, bo tamta została.

  • Czy ludzie w piwnicy złorzeczyli, byli przeciwko temu, co się dzieje, przeciwko Powstaniu?

 

Prawdę mówiąc, to żeby Powstanie… Myśleli, że jak było słychać już te ruskie działa, to już tylko przejść Wisłę. To przecież przepływają, to co dopiero powiedzieć z takimi urządzeniami, prawda? Więc myśleli, że to dwa, trzy dni potrwa, tydzień. Ale jak tu zaczęło [przyjmować] takie rozmiary i coraz to nie ma tego, nie ma tamtego, bo wyszedł i już nie wrócił, to się zaczynali ludzie burzyć. I tam opowiadają, że tu patriotki, te śmotki. Patrioci – wszyscy jesteśmy patrioci. Ale jak widzi, że ktoś podejmuje niewłaściwe decyzje, to patriotyzm na bok, nie? To on patriota, bo on uważa, że jak ona ma… Co tam w Londynie mogli wiedzieć, czy my głodni, czy my nie głodni. I oni dyrektywy przesyłają, że macie tak czy tak zrobić. A życie pisze swoją książkę. Bo my byliśmy na miejscu, prawda, w całym tym, tym. W każdym razie były i kłótnie, i ty taka owaka, siaka i „Słuchaj, Jezu, jak Cię błaga lud”. I za pięć minut przeszli już, samoloty przeleciały, no to znów, dlaczego się… No bo musiała być cisza, bo ktoś tam powiedział, że Niemcy mają aparaty podsłuchowe i jak usłyszą, że ludzie są, to wtedy rzucają te bomby. Dlatego jak się czy kłócili, czy śpiewali, to cisza, jak już ktoś krzyknął, że: „Samoloty!”. Jeden taki facet był, to tak był zdenerwowany tymi samolotami, że jak leciał tam z któregoś piętra, trzeciego czy czwartego, to mówi: „Ludzie, samoloty do schronu, bo lokatorzy lecą!”.

 

  • Jak już skończyło się Powstanie na Starym Mieście, Starówka upadła, to co się działo z panią, z pani rodziną?


Z moją rodziną… Ja mogę mówić tylko o sobie i o tej naszej trójce.

  • Czyli pani, mama i siostra.


Nie, brat. Bo siostra była z koleżanką.

  • Jeszcze wcześniej wspomniała pani, że brat był w Oświęcimiu.


Trzech braci miałam. Jeden, ten z szesnastego roku, drugi z dwudziestego czwartego, a trzeci z dwudziestego piątego. No więc ten z dwudziestego czwartego, to on był, został w Powstanie przecież, nie wyszedł z nami. To on mówi: „Mamo, zostanę”. Nie wiadomo. Matka nic nie powiedziała na to, bo mówi: „Nie wiadomo, czy my idziemy na mydło, czy ciebie rozstrzelają. Ktoś może zostanie z nas, jak się rozejdziemy. Bo jak wszyscy tak na mydło, no to wszyscy zginiemy”. W każdym razie on powiedział, że zostanie. No i został. O dwunastej w dzień przyszli, podobno, ruskie, „mongoły” przyszły z Niemcami, no i Raus! Wychodzić z tej piwnicy. Kilku ich tam zostało z tym facetem bez nóg, a on mówi: „Chłopaki, nie zostawiajcie mnie”. No to jeden złapał z jednej strony go pod rękę, drugi pod drugą rękę, pod drugą pachę i go wyprowadzają do wyjścia. A ten Niemiec tego bez nóg pchnął w pierś ręką, ten poleciał, oni musieli go [zostawić], puścili go. I ten salwę puścił po tym człowieku. No a ten brat mój i ten, zabrali ich tam na Krakowskie i znów dołączyli do szeregów na Pruszków.

  • I skończyło się w Oświęcimiu, tak?


No tak właśnie się skończyło, bo oni jakoś tak w tym kościele, do kościoła też doszli, tak jak i my, i potem na Zachodni Dworzec i do Pruszkowa, w Pruszkowie tam na te hale, do tych boksów. On tam był. Ja chodziłam wieczorem, wołałam jego nazwisko, imię, ale nikt mi nie odpowiadał. I dlatego myśmy nawet dłużej byli, jak wolno było, bośmy…

  • Zanim dojdziemy do tego momentu, to jak odbywało się opuszczanie domu i wyjście z Warszawy? Którego to było?


2 września, 8.30 rano wyszliśmy z domu.

  • Co pani i mama zabrałyście ze sobą?


Nic. Ja też nic. No bo mówię, że albo pójdziemy na mydło, albo gdzieś do Niemiec, no to gdzie co będziemy… Tutaj to może ocaleje, ktoś przeżyje, to będzie…

  • W sensie ciepłego ubrania czy kocy?


Nic, bo to upał był. Czterdziesty czwarty rok, wrzesień, to lało się z człowieka, takie gorąco było. No, ja przynajmniej nie wiem.

  • Czy wszyscy mieszkańcy popędzeni zostali kolumną?


Nie, myśmy wyszli, sami szliśmy. Szliśmy, nie wiem, widocznie jakiś przewodnik był, że nas…

  • Ktoś kazał wyjść po prostu.


Nie no, że myśmy… Ktoś musiał, właśnie, [powiedzieć], że to już jest pora wyjść i że którędy mamy iść. No, skąd myśmy wiedzieli? Wyszliśmy i za ludźmi szliśmy. No, ale ktoś tam musiał wiedzieć. Nie szliśmy długo do Freta…

  • Co pani widziała po lewej i po prawej stronie?


Barykady, tutaj przy kościele paulinów, pomiędzy Długą a Freta, to widziałam na tych barykadach dewocjonalia: krzyżyki, różańce, rozsypane te szufladki jakieś, nie wiem, kto to robił. No i do Freta, potem do wąskiego Freta, tam przy Nowym Mieście. I tu przy Nowym Mieście, róg Nowego Miasta i Freta, stała waha, Niemcy, „mongoły”, no i my z drugiej strony. To tak nas rewidowali… Mnie tam specjalnie nie rewidowali, bo i co – ja nic nie miałam. Miałam woreczek na szyi i tam miałam metrykę urodzenia, że w razie mnie zabiją, żeby wiadomo było. A kto tam będzie się interesował, czy ja tak się nazywałam, czy inaczej. W każdym bądź razie, dosłownie, buty brali i obcas odrywali ludziom, znaczy, szczególnie mężczyznom.

  • Szukali kosztowności.


Kosztowności, bo tam dolarówki schowali w obcasie. Bo ja mówię: „Kto tam w butach będzie miał pieniądze”. No i nas przepuścili. Doszliśmy do kościoła Panny Maryi, tutaj na dół, ta Góra Panny Maryi, cośmy zjeżdżali na sankach. No i tam też leżała kobieta zabita, taka pełna ubrania, czarne ubranie. Widocznie starsza jakaś musiała być. A Niemcy stali koło niej i nie przeszkadzało im. No i oczywiście tymi drewnianym schodami w dół. No więc też tam kenkartę matka pokazała i zeszliśmy w dół, nad Wisłę, nad ten piasek, na tę niby plażę, tylko tutaj. No i tam spędzali wszystkich ze wszystkich dzielnic, to znaczy z tej części Warszawy, bo potem prawdopodobnie… Nie, mój brat to… I jeszcze jedna koleżanka mi opowiadała, że ona Krakowskim Przedmieściem poszła właśnie do tego kościoła. Bo my to nie, my tutaj, cała ta hałastra tych ludzi nad Wisłę była spędzona. No i tam, tak jak mówię, w pół do dziewiątej wyszliśmy, to do godziny piątej po południu byliśmy nad Wisłą.

  • I co potem?


A o piątej, dawaj, marsz na te… koło [Wytwórni] Papierów Wartościowych, Sanguszki, do Leszna, bo wtedy Leszno się jeszcze nazywało (oczywiście za Arsenałem Leszno już było0, i doszliśmy do… Młynarską minęliśmy, była woda tam, można było się jeszcze… „Można było” – nie można było, bo Niemiec nie dał. Ale oczywiście prowadzili nas Niemcy. To znaczy „prowadzili” – asystowali z boków, żeby się nie oddalać, żeby tego. No, ranni różni ludzie w tych szeregach szli, nieraz tam na noszach [niesieni]. Nie wiem, jak to się tym ludziom udało. No bo może tak poszli, od razu spędzili ich tam, nie tak jak tego faceta, co zabili u nas w piwnicy. No i do kościoła doszliśmy, na Wolskiej.

  • Do Świętego Wojciecha.


Tak. No i tam… Najpierw to niby to miał być obowiązek, że mężczyzn będą wyciągać. A potem się okazało, że kto chciał, to mógł iść do kościoła tam. Na pewno było dużo chętnych, bo myślą sobie, że łatwiej im będzie uciec, jak zostaną w tym kościele, niż idąc nie wiadomo gdzie i dokąd jadąc. Bo to była wielka niewiadoma. No, ale myśmy zostali w tym szeregu, nie poszliśmy w stronę kościoła, znaczy, do kościoła. Bo to przy bramie stanęli, ten szereg i następni, i następni. No i poszliśmy na dworzec, do Bema, Bema do Dworca Zachodniego i do Pruszkowa. Elektryczne pociągi, eleganckie, nas zawiozły do Pruszkowa. W Pruszkowie wysiedliśmy, już był mrok, a jeszcze ciepło było. Więc szliśmy, tam kawałek drogi było od pociągu do hal, no i w tych halach po boksach ludzie się rozchodzili i my też za ludźmi, jak to jeden tu siada, a drugi tam.

  • Na betonie.


Na betonie. Bo to te kanały były, co pociągi reperują od spodu w tych halach. Więc na betonie, oczywiście. Kto tam co miał, to podłożył sobie i spanie, i… A jedzenie, no to jak przyjeżdżały kawa czy tam ta zupa, no to od razu nad tym hurma ludzi i każdy do chleba czy tego, za tymi kuchniami leciał jak pszczoły do miodu.

  • To na pewno pani też musiała starać się…


A ja to, kochana, musiałam się starać i dla siostry, i dla brata, i dla matki, bo matka się nie ruszyła, bo umarłaby z głodu i też by nie poszła. Brata nie pozwoliła, no bo on miał dziewiętnaście lat, to od razu [by go zabrali], a przecież tłumacz się, że on ledwie żyje, nie może oddychać. Komu pani powie? Tam nikogo nie obchodziło. Więc ja musiałam i dla nich: i chleba, chleba, chleba. No to przyniosłam chleba do tego. Drugi brat mówi: „Baśka, jak cię złapią, to cię zabiją przecież, że ty tyle razy obracasz”. No bo skąd wiedzą, że ja tam mam jeszcze rodzinę, tak jak ten ptak. Skąd kto wie, że tam jeszcze dla dzieci ona niesie. To do mnie: „Włóż moją cyklistówkę”. Czapkę żeby jego włożyć. „To chusteczkę – matka mówi – włóż”.

  • Że za każdym razem ktoś inny po ten chleb przychodzi, tak?


Tak, no tak. No, tak wszyscy robili. Z takim chłopakiem pracowałam nawet u nas, to on mówi, że on… Bo on do ZBoWiD-u się zapisał. A ja mówię: „Ty ile ty [miałeś lat]? Przecież ty młodszy ode mnie – mówię – jesteś i ty w ZBoWiD-zie?”. – „No, ale ja wpadłem do zupy”. No to takie były, niby śmieszne, ale straszne. I on tam wtedy też w Pruszkowie podobno do tej zupy się garnął, garnął, no i wpadł do tej zupy, poparzył się. Więc później, jak tego, no to powiedział, że w Powstanie walczył. To ja mówię: „Daj spokój. Jak ty…”. On chyba dwa lata czy trzy lata był [młodszy], to jak ja miałam dziesięć, jedenasty rok, to on miał z osiem.

  • Jak długo byliście w Pruszkowie?


Myśmy byli, tak jak mówię, że dłużej, bo myśmy czekali na tego brata, co został. Aż w końcu już nie można [czekać]…

  • Skąd można było liczyć na to, że on trafi do Pruszkowa?


No nie, no ale tak liczyliśmy, nie wiedzieliśmy. Przecież jakiejś informacji nie było, tylko tak „jedna pani drugiej pani powiedziała”. No to że wszystkich, co tam złapią, to tutaj pchają najpierw, a tu będzie segregacja w Pruszkowie. No i tak czekaliśmy, aż już potem nie można było, bo już te hale opróżniać kazali. A tak to przechodziliśmy z hali do hali, żeby jeszcze nie nasza kolej była, bo czekaliśmy, że znów ja wieczorem pójdę wołać tego brata. No i w końcu już nie mogliśmy, więc wypędzili nas na ten dziedziniec. „Dziedziniec” – na te szyny, na ten…

  • Na rampę.


Na rampę, to tak można [nazwać], bo rampa to mniejsza jest, ale na ten cały [dział], co tam pociągi stoją i towarowe, i takie, śmakie. I myśmy tam na tym też stanęli i staliśmy, czekaliśmy na tę segregację. No i w końcu przyszła ta segregacja do nas. Trzeba się było ustawić w kolejce. No i stała babka, Polka chyba, dolmeczerka, jak to w ich języku, i Niemiec. Ona tłumaczyła, a on papiery oglądał. No więc ja metrykę tylko miałam. Ten brat… Też matka nie chciała, bo kazała mu, kij mu dała do ręki, mnie za rękę i tak dalej, że to on niedorozwinięty. Bo się bała, że go [wezmą] do Oświęcimia. No, przeżył tutaj, a teraz gdzieś tam pójdzie? No więc dała temu Niemcowi kenkartę i pyta się ten Niemiec, ile ma lat. A ta tłumaczy, no to matka mówi: „Pięćdziesiąt”. A nie miała, miała czterdzieści dziewięć, bo z 1895 roku była. Więc mówi: „Pięćdziesiąt”. Ale miała skończone czterdzieści dziewięć. Aha, i ten Niemiec w trakcie jeszcze sylabizuje tę kenkartę, a w tym trakcie się kolejka ruszyła i myśmy z bratem przelecieli. I stanęliśmy już po tej stronie, co ten Niemiec już sprawdził. No, a matki dowód trzyma. No i tam zaczął mordę drzeć, przepraszam, zaczął się drzeć, że taki hałas i że ludzie tutaj tak niespokojnie stoją. No i oddał matce te [dokumenty], Raus! I tam gdzie i my. A tam gdzie i my, to była wolnościowa strona. Nie wiedzieliśmy jeszcze, czy do Oświęcimia, czy do tego… No i znów stanęliśmy na tych szynach, na tych torach i znów tam czekamy. Widzimy, jak następne kolumny ósemkami idą, same chłopaki, warszawiaki. W pewnym momencie widzę mojego brata, idzie. I drę się: „Maniek! Maniek!”. Wołam. Ale on nie usłyszał, bo to była dość duża odległość, a tu już… A ten mój brat mówi: „Ja idę, do Mańka dobiję – mówi – razem to może uciekniemy z transportu”, może to, może tamto. I leci. A ten Niemiec, ten, co nas pilnował, w takich butach saperkach, szerokich, tutaj odstawały mu od… Jak mu kopa wymierzył, a ten tylko… Boże, matka już myślała, że on go zabił, bo on już był taki chudy i w ogóle, i w ogóle. I mówi do tego brata… No, ten zajęczał i wrócił, ale Niemiec nie zrobił więcej nic, bo mógł przecież też przejechać po nim, dla przykładu, prawda. Ale przecież on nie chciał nigdzie uciec, tylko chciał do tamtego. A nie wiadomo, on, ten Niemiec może wiedział, gdzie tamci idą, że idą na śmierć, bo do Oświęcimia. No to do Oświęcimia tamten poszedł.

  • Ale wrócił, przeżył Oświęcim?


Wrócił w czterdziestym piątym roku.

  • A państwo gdzie w trójkę pojechali?


A myśmy pojechali tym pociągiem, jechaliśmy chyba ze dwa dni…

  • Bez jedzenia, bez picia?


Bez jedzenia. No schodziliśmy, bo ten pociąg często stawał pod sygnałem, bo jechały transporty, a to jedni na front, drudzy z frontu. Bo jeszcze tam był front dalej, Warszawa jeszcze trzymała się przecież. Tu niby Powstanie tego, Powstańców zlikwidowali, ale tutaj jeszcze…

  • Niemcy trzymali.


Niemcy tam jeszcze zostali. Przecież nie powinno ich być, nie powinno tego wszystkiego, w moim pojęciu. Nawet dziecko wiedziało o tym, że nie powinno. No bo przecież już przed Powstaniem Niemcy pozostawiali magazyny otwarte. Ludzie chodzili na szaber, co mogli, to tam każdy łapał. O tym się nie mówi, bo po co. Ale w każdym razie my… I już by poszli sobie w diabły przecież. Ale już wyjechała część, dużo ich wyjechało, ale potem musieli wrócić – jak zobaczyli, że jeden, piąty dzień, nie kończy się to Powstanie, no to wrócili i dlatego prawdopodobnie byli tacy zajadli.

  • Dokąd państwo dojechali?


Więc, tak jak mówię: pociąg stawał często, bo te transporty przepuszczał. No i myśmy wtedy wychodzili, niektórzy za swoją potrzebą, niektórzy tam też rozpalali ognisko i tam też między innymi i ja korzystałam z tego saganka. A niektórzy niby poszli za swoją potrzebą i te krzaczki, nie krzaczki, tam w rowie się powalili i poczekali, aż pociąg odjedzie i na wiochę poszli. I uciekli. Ale jak Niemcy zagrozili, że będą strzelać, no to już każdy się pilnował tego pociągu. Do parowozowni chodziło się po wodę, żeby nam dali. I dowieźli nas do Opoczna. W Opocznie przenocowaliśmy. Rano stolik wystawili, no i dawali przepustki, gdzie kto miał rodzinę. No i myśmy też dostali przepustkę, bo chcieliśmy tam, w radomskie, ale nie, bo tam jest Warka, Radom, to jest front. No więc wzięliśmy na Skarżysko. No i stamtąd z kolei na pieszo przeszliśmy tam właśnie do Radomia, no i tak…

  • Ale z Opoczna to czym się pani dostała do Skarżyska, też pociągiem?


Z Opoczna? Ja już tego nie pamiętam, już to mi się zatarło, jak myśmy się dostali. Pociągiem chyba.

  • W Skarżysku była rodzina?


W Skarżysku była matki rodzina. Ale też oni nie byli już w Skarżysku, też uciekli ze Skarżyska, bo się tam bombardowań, nie wiem, czego bali. Tam na takim wczasowym, takim, pamiętam, jak Otwock u nas, to tam też takie choinki, piasek – na takim terenie byli i myśmy tam dołączyli. Ale też przecież oni nie mieli [lekko], też kupę dzieci, pięcioro ich czy ileś było. W każdym bądź razie też tylko wujek pracował na kolei, oczywiście nie mieli też z czego żyć. I jeszcze nas troje. No i to, co matka miała, to posprzedawała, co z sobą miała. I musieliśmy stamtąd odejść, no bo przecież jak możemy patrzeć: ani jedzenia, ani nic. Ani oni, ani my.

  • Dokąd?


No i do tego Radomia. Tam też poszliśmy, no to matka mówi: „No to szukać dalszych dzieci”. Bo tam właśnie do tego Radomia ten brat, ten najstarszy z Niemiec już napisał, że jest w Niemczech i tak dalej, i jego żona też gdzieś tam u bauera była, w innym mieście, to ich skomunikowaliśmy. I matka mówi, no ale resztę szukać, siostry i tego drugiego brata, i w ogóle. No więc jedyne tylko miejsce mogło być tam w Łowickim. I matka tam pojechała, mnie zostawiła. Po jakimś czasie… Nie dawała znaku. Oni też nie mieli, nie mogli mnie trzymać, bo… Niby byli dobrze sytuowani, no ale mieli swoich trzech synów dorosłych, więc też musiałam odejść. Oczywiście ubrałam się bardzo elegancko. Na strych wlazłam, te wszystkie łachy, co oni pozrzucali, te synowie, to ja w te marynarki się oblokłam, szmatami poobwiązywałam nogi. Bo z Powstania chciałam wyjść w oficerkach, no to miałam takie gumiaki, ale te gumiaki w czasie tych kilku miesięcy się podarły, tak że nawet nie było, tylko pozawijałam sznurkami.

  • Poza tym już zima była.


Zima już się zaczęła, tak, tak. No i pojechałam szukać z kolei matki.

  • Była pani samodzielna.


Tak, bardzo, bardzo byłam samodzielna.

  • Znalazła pani mamę?


Znalazłam, znalazłam. Nawet mnie ruskie przywieźli, ale nie do matki, tylko tam po drodze. Bo do Zdun dojechałam… Do Łowicza dojechałam, no, a od Łowicza to jeszcze siedemnaście kilometrów do Jackowic przecież. A w Zdunach Niemcy byli, żandarmeria siedzibę miała swoją. No i ja szłam po szosie, doszłam… Ale już jak ja szłam, to już Niemców nie było, tylko ruskie. I doszłam, może kilometr był, dwa, do tej stacji, co potrzebowałam, do tych Jackowic. I patrzę, taki willys jedzie otwarty. Dwóch ich jest, ruskich. No i zatrzymali się i: Doczka, idi ty siuda? A matka przecież chodziła do szkoły, za matki czasów to się uczyło po rusku i tam nieraz nam mówiła, bukwy, litery i tak dalej. No i jak on: Idy siuda?, no to znaczy „chodź tutaj” albo „idź stąd”, różnie można zrozumieć. No i doszłam. Kuda ty idiosz? Ja mówię, że idę matki szukać. Bo ja umiałam coś po rusku, niektóre słowa zapamiętałam, co matka nieraz mówiła. A no to, że jadą tam i dobra. No to: Sadities. I dojechałam tam do tych Jackowic. W Jackowicach mówię: Spasiba. I wysiadłam. I poszłam pięć kilometrów w głąb wsi, tak jak bym szła na szmugiel. No i sama byłam.

  • Ale spotkała pani tam mamę.


Tak. Tam był ten brat właśnie, ten chory, i matka. I gospodyni, ta pani Różycka nam mieszkania dała jedną izbę. Oczywiście, jak tam kto kurę zabił, to matka to pierze robiła, to obdzierała i robiła poduszki. Nie wiem, skąd materiał wzięła. No, w każdym bądź razie już na swoim.

  • Kiedy pani wróciła do Warszawy?


Do Warszawy? Ja jeszcze w Radomiu też chyba z miesiąc chodziłam do szkoły. I tutaj też. Dwa jajka musiałam dać, żeby mi zeszyt dali. No ale ona biedna, tak samo warszawianka, też z Powstania, cała na czarno chodziła, bo wszyscy jej zginęli.

  • Nauczycielka.


Tak. I ta nauczycielka… No i to na wsi tak mówili: „O! Idzie ta dziadówa”. A matka moja pyta się, mówi: „A kto, jaka dziadówa?”. – „Ano to ta – mówi – Warsiawa, z Warsiawy”. Matka wygląda, mówi, patrzy, a to ta starsza pani, ta nauczycielka. Mówi: „Proszę pani, przecież to wykształcony człowiek”. Zaczęła jej tłumaczyć. „Eee tam, pani”. I dwa jajka trzeba było dać, że dostanie się zeszyt. No więc ja musiałam „skręcić” te dwa jajka, bo mi nie dawali chodzić do szkoły. W domu nie, no gdzie? „Tu jesteś potrzebna, tego, bo może Mietek coś będzie chciał, ten brat chory, to tego”. Bo z matką chodziłyśmy do lasu po drzewo, dziesięć kilometrów chodziłyśmy. Ja oczywiście małe te wiązki, a matka [większe]. Zbierałyśmy drzewo i przychodziłyśmy, no bo trzeba było czymś palić, nie? No i tak do maja chyba. Tak, w maju pojechali. Potem siostra się znalazła.
W kwietniu przyszedł ten, co z Oświęcimia wyszedł. No bo on szedł na pieszo, bo nie chciał czekać na pociąg. Ale on przez Czechy jakoś, bo oni uciekli – on w ogóle na Elbie był. Barkami Niemcy ich tam trzymali, oni z tego uciekli. Upatrzyli sobie czółno, jak na spacerze byli z chłopakiem jakimś. Upatrzyli to czółno i to czółno w nocy ukradli. I wsiedli w to czółno, z tataraku te witki narwali i jak… No i Niemcy w końcu, apel, zorientowali się, że nie ma podobno tych dwóch. A oni już prawie byli na drugim brzegu tej Elby. I do Czechów poszli. A! Jak Niemcy zaczęli strzelać tak na ślepo, oślep, no to sobie wskoczyli do wody i te witki do ust wzięli, żeby powietrze jakoś czerpać. No i potem… I w końcu Niemcy nie szukali, już więcej nie szukali, nie znaleźli ich. Oni zaczęli na pieszo iść tam do tego, nie wiem, RGO czy nie RGO. Bo myśleli, że też już Niemców nie ma w Czechosłowacji. A tu jedzie czołg i Niemcy na całym… Ostatnia brygada tego, jak on się, Berlinga, nie, Steblinga…

  • Dirlewangera?


To właśnie chyba taka, ta ostatnia brygada na tym czołgu. I to kolumna jedzie tych czołgów, jeden pierwszy, no i do niego, pytają się: „Gdzie są ruskie?”. A on im pokazał, gdzie są ruskie. Bo tego, że on uciekł od Niemców, to nie mówił. A tej kolumnie pokazał, gdzie ruskie. A on przecież nawet nie wiedział, gdzie ruskie. Ci odjechali, mówi: „Tylko odjechali, a ja do tego chłopaka – mówi - »Kładź się!«”. Żeby upadł, mówi, bo to już z Powstania miał. I jak upadł, a Niemcy po nim, po nich, strzelali. Ale oczywiście nie trafili. Bo chcieli ich [zastrzelić], w razie świadkowie, to żeby nie powiedzieli ruskim, że tutaj pojechała jeszcze cała kolumna Niemców. I doszli, takie było czeskie RGO podobno, tam ubrali się, bo przecież oni byli w pasiakach, więc ubrali się tam. Sterta ubrań różnych leżała i co chciałaś, to można było sobie brać. Dali im przepustki, żeby wszyscy im udzielili pomocy. I w końcu tam doszedł. Bo wracał na pieszo, bo nie chciał czekać na pociąg, bo przecież to wtedy pociąg doczekać się, to to dwa…

  • Było szybciej pieszo.


Tak.

  • Kiedy rodzina wróciła do Warszawy?


No więc mówię, myśmy wrócili w maju. Matka najpierw pojechała z siostrą tam po tych znajomych, gdzie tam na Pradze…

  • Dom zburzony?


Nie, to wcześniej było. To w styczniu matka z tym bratem chorym pojechała… Poszli pieszo do Warszawy, w styczniu czy w lutym, w lutym chyba. Tak, w lutym chyba, bo tak jak matka opowiadała, że zaśnieżone ulice i tak dalej. I trupy jeszcze wtedy były nie wszędzie sprzątnięte. A ten… Naszego domu nie było, tylko w piwnicy nad naszym tym posłaniem, co myśmy leżeli, durszlak nasz wisiał.

  • A pani kiedy wróciła do Warszawy?


Ja wróciłam w maju też. Jak one pojechały i tam znaleźli mieszkanie.

  • I zaczęło się nowe życie.


Ja wiem, czy to nowe życie? Nowa gehenna. Przecież ani łyżki, ani miski. Śpij prędzej, bo poduszka potrzebna. Jedz prędzej, bo łyżka potrzebna. Ani łyżki, ani miski, ani „żadnej rzeczy, która jego jest”. Nie, strasznie było. Dobrze, że ta gospodyni była dobra, bo myśmy się na Grochowie zatrzymali, to ona w tym mieszkaniu… To była jeszcze jakaś taka szafa, już rozpadająca się. Stół był też. No tylko to chyba było. Łóżka nie, na podłodze spaliśmy. No więc tragedia jednej nocy. W każdym bądź razie, później… No, dorabiać się? Z czego? Trzeba mieć jakiś, od czegoś. No tak jak mówię, żeby mieć na chleb, to trzeba było jechać na ten szmugiel. Przecież tam na tej Koziej, gdzie Nowe Miasto, to tam był ten… Na rękach trzymały słoninę, mięso – za okupacji. I sprzedawali. Jeszcze na tym zarabiali jakieś grosze. Może w domu chowali nawet? W każdym bądź razie strasznie początki były, straszna nędza. Bo niektórzy mieli zasoby. Dużo ludzi się po Powstaniu zatrzymało w Pruszkowie, nie lecieli tam gdzieś po świecie, tylko tu, w Pruszkowie, że w razie będą mogli wejść, to wtargną pierwsi. A kto pierwszy, ten lepszy.

  • Czy te przeżycia pozostawiły jakiś trwały ślad w pani psychice, czy rzutowały jakoś na pani przyszłe życie? Czy był to taki zamknięty rozdział, który można było po prostu, może nie zapomnieć, ale nie odgrzebywać ran.


Jeśli chodzi o Powstanie, to człowiek musiał zapomnieć, bo bieżące życie takich nastręczało kłopotów, że nie ma co [wracać]. Nawet nie można było myśleć o tamtych czasach, tylko trzeba było… Mnie kochała robota, praca się mnie trzymała całe życie, do emerytury, nie opuszczała mnie. Przyszłam, załatwiłam matce pracę. Taka pani bardzo mnie lubiła i ona na woźną matkę wzięła. Znaczy „wzięła” – jej mąż był prezesem czy tam w jakimś transporcie i mówili, że [szukają], i matkę wzięła tam do pracy. A ja, że kubełek kartofli pani gospodyni miała… Szesnaście mórg na Grochowie, bogata osoba była, tylko że biednie żyła. W każdym bądź razie ta pani mówi: „Chcesz, to chodź do…”. Bo najmowała kobiety do kopania kartofli. Ja mówię: „To i ja pójdę”. No i wzięła mnie. To mówi, że podobno wyprzedziłam te wszystkie zawodowe babki, no i oczywiście na wieczór dostałam wiadro kartofli. Więc byłam zaradna dziewczynka, czy za okupacji, czy po okupacji, czy w ogóle. Czterdzieści lat przepracowałam.

  • No i musiała pani pójść do szkoły.


Tak. Do szkoły, no tak. To tu przyszłam do szkoły, czwartą klasę mi zaliczyli, od razu przyszłam do piątej, do piątej klasy przyszłam. Bo czwarta, no to powinnam być… Trzy lata skończyłam, do czwartej powinnam chodzić na tym wygnaniu.

  • Czyli chodziła pani do szkoły, a jednocześnie też dbała o byt materialny rodziny, pomagając.


No, nie można było [inaczej, musowo, jak to się mówi. Ja nigdy nie byłam na wczasach, raczej urlopy to sprzedawałam. Brałam pół etatu czy na zlecenia, czy jechałam do roboty.

  • Czyli tamten trudny czas po prostu…


Nie, no w pamięci jest. W pamięci jest, a szczególnie jak człowiek pójdzie na Starówkę i popatrzy na te miejsca. Tu to robiłam, tu tamto, tu śmo, tu leżeli, tu groby. Pani była na ulicy Długiej? Widziała pani to wybrzuszenie takie pomiędzy Freta a Kilińskiego? Widziała pani taką górkę? Mimo że bruk jest zrobiony i tak dalej… Bo tam właśnie były te doły, dół pokopany jeden i tam ludzie leżeli [zabici] od tego czołgu i nie tylko. Bo najpierw to był jeden grobek, jak ktoś tam zginął, a potem to już jeden na drugiego. I według mnie, ja nawet kiedyś z kimś rozmawiałam i mówię: „Dlaczego tutaj nie zrobią ekshumacji?”. Niby oni twierdzą, że była tu ekshumacja, ale ja uważam, że tam dalej są ludzie. Tak jak właśnie u Jacka. Zamurowali ich, tych, co rodziny się nie zgłosiły, to podobno zamurowali. A jeszcze taka ciekawostka, że ta pani mi powiedziała, że podobno, co mi się nie chce wierzyć, że dlatego tak walili w tego Jacka, bo na wieży u Jacka Niemcy sobie zrobili to gniazdo, że tam się ulokowali. Nie chce mi się w to wierzyć.

Warszawa, 21 listopada 2018 roku
Rozmowę prowadziła Hanna Dziarska

Barbara Łęgowik Stopień: cywil Dzielnica: Stare Miasto

Zobacz także

Nasz newsletter