Barbara Mosz „Kropelka”

Archiwum Historii Mówionej

Barbara Mosz, III oddział III Oddział „Waligóra”, Wola. Urodzona 3 stycznia 1926 roku. Pseudonim „Kropelka”, nazwisko panieńskie – Rokosz. Pod tym nazwiskiem byłam w Powstaniu.

  • Co robiła pani przed 1 września 1939 roku?

Uczyłam się. Byłam w szkole, wówczas nazywanej powszechną.

  • Czym zajmowała się pani w czasach okupacji przed Powstaniem?

Uczyłam się, na kompletach. W Gimnazjum i Liceum Marii Konopnickiej.

  • Gdzie pani mieszkała?

Na Mokotowie, na Malczewskiego.

  • W jaki sposób znalazła się pani w konspiracji?

Koleżanka mnie zwerbowała. Któregoś dnia na pauzie zapytała: „Chcesz pracować w organizacji?”. No więc chciałam.

  • Gdzie zastał panią wybuch Powstania?

Na służbie. Wiedziałam od godziny dwunastej, że o siedemnastej jest Godzina „W”. Zebrała nas nasza komendantka, kilka łączniczek, które miały roznieść rozkazy i ja dostałem swój przydział zawiadamiania chłopców, zgromadzonych wzdłuż ulicy Górczewskiej, i szłam, rozniosłam wszystko, do wszystkich i zdążyłam z powrotem na Mokotów, żeby zabrać swoje rzeczy i zdążyć na punkt na Górczewską. Zabrałam nie swój rower i przejechałam przez pustoszejącą Warszawę. Tak że jak dojeżdżałam do Górczewskiej to już strzały słyszałam dookoła.

  • Gdzie i kiedy służyła pani w czasie Powstania?

Zawsze byłam przy sztabie majora „Waligóry”, w plutonie łączności. Sztab majora „Waligóry” był poszkodowany od razu. Jeszcze na Woli major został ranny, został przetransportowany na Starówkę już do szpitala, tak, że swój oddział ochrony z „Kedywu” oddał potem pod komendę porucznika „Wita”. Zawsze byłam w tym samym miejscu, przy tym samym sztabie, z tym, że nie robiłam tego, co spodziewałam się robić, ponieważ okazji do roznoszenia meldunków było mniej a więcej było okazji do pielęgnowania rannych przede wszystkim. Pogrom był w naszych oddziałach wielki.

  • Z jakimi trudnościami wiązała się pani służba?

Pytanie jest kłopotliwe – bo ryzyko to była śmierć na każdym kroku. Zważywszy, że my nie mieliśmy wyobraźni, nie kryliśmy się przed ostrzałem, biegaliśmy po ulicy, górą. Rzadko kiedy w piwnicy.

  • Jak zapamiętała pani żołnierzy strony nieprzyjacielskiej napotkanych w walce, lub wziętych do niewoli?

Miałam takie szczęście, że ich nie spotkałam nigdy. Mimo, że byli w odległości jednego budynku, dwóch budynków, ale ja ich nie widziałam…

  • Czy zetknęła się pani osobiście z przypadkami zbrodni wojennych popełnionych podczas Powstania?

Nie.

  • Jak przyjmowała walkę waszego oddziału ludność cywilna?

Na ogół ludzie byli entuzjastycznie życzliwi. Zdarzały się osoby, które bały się bardzo i miały nam za złe, że narażamy ich życie w tak dramatyczny sposób, ale życzliwość była na tyle wielka, że czuliśmy się jak w rodzinie, wśród wszystkich cywilów.

  • Czy miała pani kontakt z przedstawicielami innych narodowości uczestniczących czynnie lub biernie w Powstaniu?

Nie.

  • Jak wyglądało pani życie codzienne podczas Powstania?

Życie codzienne… Spaliśmy na ziemi cały czas, oczywiście nie rozbieraliśmy się, nie myliśmy się. Tak, że… myśmy, przynajmniej moje koleżanki, wyszłyśmy z Powstania z wszami w głowie, ze świerzbem a ja jeszcze w dodatku z początkami gruźlicy. Nie rozbieraliśmy się. Myśmy nosiły na głowie czapki, panterki na sobie, niesłychanie wygodny to był strój wówczas, bo miał ogromne kieszenie, wszystko się w nich chowało. I te niemieckie czapeczki, z tego samego materiału, co panterki uszyte, z takim dużym daszkiem. Więc jak się dało włosy uczesać, to się uczesało i schowało się pod czapkę i spokój. Jedliśmy… Na Starówce było jeszcze luksusowo, bo po rozbiciu magazynów na Stawkach były nie tylko kasza, ale i cukier. Miałyśmy kieszenie pełne kostek cukru i był cukier do posypania tej kaszy, aż do przesady. I był chleb. Była piekarnia koło kościoła garnizonowego i codziennie był chleb. Pamiętam ten chleb i kaszę, a w Śródmieściu już było gorzej, już była tylko kasza „pluj”. Znaczy przynosili ludzie z browaru Haberbuscha worki jęczmienia, głównie jęczmienia, to się mieliło na maszynce do mięsa. Zawsze byliśmy w jakimś mieszkaniu, w którym jakaś maszynka była, bo ludzie maszynki ze sobą nie zabierali. Była maszynka, to się gotowało w wodzie i jak się wzięło łyżkę takiej kaszy do ust to kłuło. Trzeba było bardzo po woli najpierw wypluć te wszystkie łuski a potem dopiero ostrożnie połknąć, co zostało. W Śródmieściu było źle i nie pamiętam nic innego oprócz tej kaszy „pluj”. Chociaż raz mieliśmy już kota upieczonego pod kuchnią, ale trzeba było zmienić kwaterę i kot został i nie zdążyliśmy go zjeść…Kiedyś znalazłyśmy na gruzach słoik z dżemem, rozbity i to szkło było wszędzie, ale myśmy cały ten dżem palcami wyjadły do ostatniej kropelki, był pyszny.

  • Jaka atmosfera panowała w pani oddziale?

Nie wiem, co było moim oddziałem... Im bliżej sztabu tym gorzej. Przy sztabie był pluton żołnierzy z 1939 roku, jeszcze takich prawdziwych zupaków, oni byli bardzo niezadowoleni, mieli pretensje, występowali do dowództwa o jakieś należne im przywileje, natomiast my – czyli młodzież, czuliśmy się cudownie. Kochaliśmy się. Szliśmy za sobą w ogień. Im bliżej frontu tym cudowniej.

  • Z kim się pani przyjaźniła podczas Powstania?

Z moim plutonem, z dziewczynami z mojego plutonu i z chłopcami z „Kedywu”. Jednym był właśnie Janusz Przeworski, o którym zamachnęłam się żeby mówić… dowódca „Kedywu” i chłopcy z tego „Kedywu” właśnie. Oni byli najbliżej sztabu. Mieliśmy wspólne zadania, wspólne wyjścia i znaliśmy się najlepiej.

  • Czy podczas Powstania w pani otoczeniu uczestniczono w życiu religijnym?

Tak. Oczywiście. Już wspominałam, że ksiądz na Długiej, na Starówce udzielił nam, znaczy rannym i pielęgniarkom w całej piwnicy, absolutorium in articulo mortis. Chodziłyśmy na msze do kościoła garnizonowego, który się trząsł i kruszył nam na głowy i raz byłam u franciszkanów u spowiedzi, pamiętam... Modliliśmy się dużo. To nas trzymało przy nadziei zawsze… wszystkich.

  • Czy podczas Powstania czytała pani prasę, słuchała radia?

Tego byłam zupełnie pozbawiona. Tak jak wspomniałam, że za nami przez całą moją drogę powstańczą szła śmierć. Na Woli, już od pierwszych dni byliśmy przegrani, w ucieczce. Od 6 sierpnia byłam już na Starówce i za nami przyszedł ostrzał „szaf” i silne bombardowania i Starówka zaczęła być burzona i palona. Jak przeszliśmy przez kanały do Śródmieścia, za nami też przyszła śmierć… Skończyły się tam szyby w oknach i zielone liście na drzewach i ta beztroska, i ta wolna Polska. Nie widziałam żadnej gazety, żadnego plakatu nie widziałam. Nic. Były tylko nasze własne piosenki śpiewane wieczorem przy rannych. Tylko to.

  • Jakie jest pani najgorsze wspomnienie z Powstania a jakie najlepsze? Co najbardziej pani utkwiło w pamięci?

Mówiłam o śmierci moich dwóch koleżanek z patrolu, bliźniaczek Haliny i Ireny Grotowskich, to jest o tyle dramatyczna historia, że one miały dwadzieścia trzy lata, a straciły na Starówce piętnastoletniego brata „Precelka”, Stefana Grotowskiego. Ojciec ich umarł rok przed Powstaniem. Matka nie wiedziała wówczas, że została zupełnie sama, a myśmy już wiedziały. To było bardzo dramatyczne, bo mnie tak dosięgło osobiście. Największe takie zagrożenie dla mnie osobiście – to było na Długiej 20, tam gdzie mieliśmy swoich rannych w piwnicy, ale to była taka dosyć podła piwnica, bo pełna pyłu węglowego. Tam musieli tuż przed Powstaniem składać hałdy węgla. Pocisk albo bomba trafiła w to piwniczne okienko, tak ukosem trafiło. To było tak – pomieszczenie od ulicy Długiej, korytarzyk i pomieszczenie od podwórza. Ja siedziałam w tym pomieszczeniu od podwórza z rannymi a bomba trafiła w to od ulicy, pozabijała rannych. Uniósł się pył, tak, że myśmy przez długi czas ani nie widzieli, ani nie mogli oddychać, bo był tylko czarny pył i zdawało się, że wszyscy zginęli. Nie wszyscy zginęli – ale to było okropne. Jeszcze na Starówce – wybuch „goliata” przy Kilińskiego. Teraz nie wiem, które z tych jest najgorsze…

  • A jakie było pani najlepsze wspomnienie z Powstania?

Najlepsze – to był sam początek, dlatego, że to był ten entuzjazm, ta szalona nadzieja, która wybuchła w nas, i to, że ja wiedziałam wcześniej i że dostałam te meldunki do rozniesienia i że mi się wszystko udało roznieść po wszystkich kolejnych melinach i wrócić. Zapowiadało się tak… cudownie, tym bardziej, że instruktor, który nas przygotowywał do Powstania, przygotowywał nas góra na trzy dni. Myśmy wzięły ze sobą racje żywnościową tylko na trzy, nawet na dwa dni. Mówił nam w ten sposób, że: „W czasie insurekcji będą panie miały nadal wykłady”. Takie było pojęcie o Powstaniu. Nam się zdawało, że zaraz nam przyjdą na pomoc, przecież słyszało się strzały zza Wisły, już Rosjanie nadchodzili. Zdawało nam się, że to będzie szybko i skutecznie, że my osiągniemy to, o co żeśmy walczyli, że uwolnimy Warszawę od Niemców. Przynajmniej mnie się zdawało tak na początku… i to było piękne przeżycie.

  • Co działo się z panią od momentu zakończenia Powstania do maja 1945 roku?

Poszłam do niewoli z wszystkimi akowcami, przez Ożarów, potem do Lamsdorfu, potem do Mühlbergu, potem do Altenburga… Przeżyliśmy całą tą epopeję w niewoli, która jest osobnym rozdziałem i też bardzo ciekawym, bo myśmy się tam bardzo mocno zżywały. To były takie związki silniejsze nawet niż rodzinne... I coś jeszcze chciałam powiedzieć, że gdziekolwiek byśmy się nie znaleźli, na jakimś miejscu kolejnego pobytu, przewożono nas to tu, to tam… i w każdym miejscu pobytu nasze komendantki organizowały naukę. O tym się też nie mówi. Ja byłam na to wyczulona, bo akurat zadałam maturę i byłam cała szczęśliwa, że ja nie muszę [tam chodzić], ale obserwowałam jak to jest – chodziły, zbierały, pytały każdą dziewczynę która którą klasę ukończyła, jakie ma potrzeby, zbierały je w [jednym] kątku sali, [to] na [jednym] łóżku, [to] na [drugim] łóżku… i prowadziły naukę. Po wyzwoleniu, w [Alten]burgu już, urządziły regularne liceum z maturą i ta matura była zalegalizowana przez władze w Warszawie. Tak to potrafiły zorganizować, ja jestem pełna najgłębszego podziwu. Ja im bym pomnik postawiła.

  • Jakie panowały warunki w obozach?

Jedzenie było głodowe – zupa z brukwi taka wodnista, jak się trafił kartofel to było święto – to był jeden posiłek obiadowy, a na śniadanie była taka porcja chleba, którą z wielkim trudem i precyzją dzieliło się na trzy kromeczki. Jedna była taka, która potrafiła to podzielić na cztery kromeczki, to uważałyśmy ją za mistrzynię. Więc, taki kawałek chleba z formy, kawałek margaryny i kawałek marmolady tak w objętości łyżeczki, lub łyżki… i taka kawa zbożowa... nie wiem, czy to nawet była kawa zbożowa do picia. Takie było jedzenie, to był normalny głód.

  • Jak odbyło się pani wyzwolenie?

Byłam wtedy w szpitalu jenieckim w górach Harzu, chyba to był Hohenstein, to był szpital dla jeńców z wszystkich armii, myśmy tam były w pięć akaczek. Nawet Rosjanie tam byli.Pewnego dnia majowego Niemcy znikli. Okazało się, że nic nie jest pilnowane, nie ma Niemców, bramy otwarte. I przyjechały czołgi amerykańskie, patrol czołgowy. Z tymi czołgistami można się było porozumieć po polsku, zawsze się znalazł któryś, który mówił po polsku, łamanym językiem.

  • Co robiła pani, po maju 1945 roku?

Byłam w naszych obozach, zawsze… To było wszystko zorganizowane nadal w wojsko. Nie wiem, kto wtedy przejął dowództwo nad tym jenieckim interesem, ale było to wszystko zorganizowane doskonale. Byłam już wtedy chora i z tym lazaretem wojskowym byłam wożona wszędzie tam, gdzie oni byli. Tak, że ja wróciłam do kraju z gruźlicą, tak, że wielkich przygód nie zaznałam w Niemczech. Wróciłam w 1946 roku.

  • Kiedy i w jaki sposób wróciła pani do Polski?

Transportem Czerwonego Krzyża. Tam były co i raz transporty organizowane do Polski. Amerykanie się o to starali, Niemcy się o to starali, oni bardzo nie chcieli mieć u siebie tych setek tysięcy „dipisów”, których nazwozili z wszystkich krajów, i bardzo starannie, usilnie wywozili ich z powrotem.

  • Czy była pani represjonowana?

Nie. Nie ukrywałam tego, że byłam w AK w dokumentach, ale ja byłam najzwyklejszym szeregowcem, więc nikt nigdy się do mnie nie czepiał o moją przeszłość. Na Uniwersytet Jagielloński zostałam przyjęta bez egzaminów, przedstawiając tylko dokumenty, że byłam w Powstaniu. Tego też nikt nie wie.
Warszawa, 2 marca 2005 roku
Rozmowę prowadził Maciek Bandurski
Barbara Mosz Pseudonim: „Kropelka” Stopień: łączniczka Formacja: III Oddział „Waligóra” Dzielnica: Wola, Stare Miasto Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter