Bogdan Karol Buchcar „Karol”
Nazywam się Bogdan Buchcar, urodzony 4 listopada 1928 roku, wyznanie rzymskokatolickie.
- Po urodzeniu mieszkał pan z rodzicami w Warszawie?
Urodziłem się w Warszawie. Dokładnie nie pamiętam, w którym roku przenieśliśmy się do Piastowa. Ojciec miał tam zakład fotograficzny. W [1942 roku ojciec] rozszedł się z matką, zostawił nas. Matka przeniosła się do Ursusa. Tam otworzyła zakład fotograficzny. Z początku było bardzo ciężko.
Brata młodszego od siebie o dwa lata i trzy miesiące.
Feliks. Szkołę powszechną [skończyłem] jeszcze w Piastowie. [Nastęnie] zdałem do Szkoły Mechanicznej w Pruszkowie. Tam chodziłem prawie do samego wybuchu Powstania.
- Co było wcześniej, jeszcze przed wybuchem Powstania? Jak zapamiętał pan szkołę?
Szkoła powszechna… Do drugiej klasy chodziłem w Warszawie, na Pradze, [a ukończyłem w Piastowie]. W Warszawie [był] parkiet, nauczyciele pilnowali. W Piastowie – brudno, ganiało się jak chciało, hulało, i niższy [był] poziom [nauczania]. Za okupacji… [W Piastowie szkoła powszechna mieściła się w] tak zwanych domkach kolejowych. Tam [ukończyłem szkołę powszechną w 1941 roku].
- Gdzie mieściła się szkoła?
Ja już nie pamiętam ulicy. Domki kolejowe, to wiadomo, gdzie to było. Jedna szkoła powszechna była wtedy w Piastowie. [Szkoła zawodowa mieściła się w Pruszkowie przy fabryce „Stowarzyszenie Mechaników Polskich z Ameryki].
- Jaki wpływ na pana wychowanie wywarła szkoła?
Jeżeli chodzi o szkołę, jaki wywierała wpływ, tego nie pamiętam dokładnie. [Byłem w zuchach i] w katolickim [zrzeszeniu], ale krótko. [Jednakże rodzina, szkoła i harcerstwo wychowywało w duchu patriotycznym].
- Jaki wpływ na pana wychowanie miała rodzina?
Rodzina… Poglądy kształtowali koledzy i rodzina, wszyscy [kultywowali] uwielbienie dla marszałka Piłsudskiego. Do tej pory uważam, że to jeden z największych Polaków. Pomijam papieża, który był nie tylko największym mężem stanu, ale i papieżem dla Polaków i całego świata. Ale dla Polski to Piłsudski był [największym bohaterem].
- Jak zapamiętał pan wybuch wojny?
Najpierw było przygotowanie. W Piastowie mieszkaliśmy na Reymonta. To taki mały domek. [W] ogrodzie został wykopany schron w ziemi, przykryty jakoś. Pamiętam, że jak była bitwa [nad Bzurą, to myśleliśmy], że [Niemcy użyli gazów bojowych]. Maseczki mieliśmy. Później wojska niemieckie – szedł sam kwiat wojsk niemieckich, Wehrmachtu. Wrażenie zrobili bardzo dobre. W Piastowie rozbili tylko ojcu zakład fotograficzny.
W Ursusie mieszkaliśmy na [ulicy] Paderewskiego. Teraz się nazywa Spisaka. Z Ursusa jeździłem do szkoły mechanicznej [w Pruszkowie]. Zapoznałem kolegów, którzy razem ze mną wstąpili do „Szarych Szeregów” na początku w 1943 roku,. W tej grupie byli: Mietek Laskowski „Rudy”, Janek Laskowski „Siwy”, [Romuald] Baczyński „Baca” i ja, „Karol”. Nasze pierwsze spotkania odbywały się we Włochach, w domku prywatnym. Ten, który prowadził z nami różne spotkania, nazywał się Rump, pseudonim „Sławek”, ale to się dopiero później dowiedziałem. Tam poznałem też [Kazimierza] Burchardta [pseudonim „Andrzej”], komendanta Proporca „Victoria”. On szkolił nas w posługiwaniu się bronią. I mieliśmy różne wykłady harcerskie. Po pewnym czasie, jak już pewne przeszkolenie przeszliśmy, złożyliśmy przyrzeczenie harcerskie w Świdrze. […] [Byliśmy podporządkowani 10 kompanii „Kordian” w Ursusie, VII Obwód „Obroża”. Od lutego do grudnia 1945 roku działalność niepodległościowa w plutonie AK-GS 09 podporucznika Władysława Broży].
- Jak pan zapamiętał to przyrzeczenie?
Było to wielkie przeżycie. Byliśmy przyjmowani do harcerstwa w czasie okupacji. Złożyliśmy przyrzeczenie, dostaliśmy krzyże harcerskie. Dla młodych chłopców, którzy widzieli, co i jak się dzieje, jak się Niemcy zachowują, to było wielkie przeżycie i wielka wiara w zwycięstwo, jak to u młodych.
- Czy pamięta pan, co było w treści przysięgi?
Musiałbym wziąć tekst i przeczytać. Tak nie pamiętam.
- Czy ktoś w pana domu wiedział o tym, że wstąpił pan do harcerstwa?
Chyba moja babka wiedziała, a tak nie wiedzieli. Mój brat podejrzewał, młodszy. Kiedyś, jak już skończyliśmy [szkolenie], to zostałem wysłany na inspekcję do następnego zespołu i tam przez przypadek spotkałem swojego brata, w jakimś schronieniu. Patrzę, a tu mój brat. Nie wiedziałem, że [był w „Szarych Szeregach”].
- Pana brat też był harcerzem?
Też był w „Szarych Szeregach”.
- Nie wiedział pan wcześniej?
Nie, nie wiedziałem. Dopiero jak tam poszedłem. To był chyba najmłodszy [zespół]. Patrzę, jest mój brat.
- Z czego utrzymywała się pana rodzina w czasie okupacji?
Mama prowadziła zakład fotograficzny i z tego się utrzymywała. Myśmy pomagali, co było można, [na przykład] zdjęcia robić [lub] w laboratorium. Wtedy były klisze szklane, błony, to trochę inaczej wyglądało niż teraz. Tak żeśmy mamie pomagali. A z początku, ponieważ zostaliśmy bez niczego po rozejściu [się] rodziców, tylko ja i brat z matką, [więc] chodziło się koło torów [kolejowych i] zbierało się węgiel. Jak poszło się na pole, [gdy] były wykopki kartofli albo [zbiór buraków cukrowych], to [wtedy] było co zjeść, . Nieraz jak się raz dziennie zjadło, to było dobrze. Później, z biegiem czasu było coraz lepiej, bo ludzie [dowiadywali się], że jest zakład fotograficzny, ale z początku to bardzo słabo.
- Jak pamięta pan ostatnie miesiące przed wybuchem Powstania Warszawskiego? Różniły się one od całej okupacji?
Czy ja wiem, jak to teraz powiedzieć, czym one się różniły. Nie pamiętam tego dokładnie. W każdym bądź razie było pewnie jakieś podenerwowanie, ale my specjalnie tego nie odczuwaliśmy.
Jeżeli chodzi [o okres] przed wybuchem Powstania, [to] w samym Ursusie było dosyć spokojnie. My mieliśmy ćwiczenia harcerskie, musieliśmy gdzieś [przekazywać] wiadomości, obserwowaliśmy [kolejowe] transporty wojskowe. Obserwowaliśmy [fabrykę „Ursus”] do czołgów robili [w niej] podwozia, ile wozów wyjeżdżało i ile wracało.
- Kiedy dowiedział się pan o wybuchu Powstania?
[O tym] się dowiedziałem dzień przed [Powstaniem] albo tego samego dnia. Musieliśmy roznosić zawiadomienia, już dokładnie nie pamiętam. Później mieliśmy rozkaz, żeby się dostać do lasów [sękocińskich]. To spory kawałek drogi.
- Co powiedział pan w domu, wychodząc, kiedy dostał już pan rozkaz opuszczenia [Warszawy]?
Powiedziałem, że mnie parę dni nie będzie. Mama płakała. Może wtedy się domyśliła, może przed tym się domyśliła, nie wiem. W każdym razie płakała, ale trzeba było iść. Wzięło się chleba, coś się do [torby] włożyło i poszło. To Powstanie w lasach [sękocińskich] nie miało sensu. Specjalnie [nie było] broni, tak że zgrupowanie trwało dwa czy trzy dni, nie powiem dokładnie, i rozpuścili wszystko. Dobrze, że to przebiegło bezboleśnie, bo [gdy] z Ochoty wycofywali się też [Powstańcy], napotkali w Pęcicach zgrupowanie pancerne Niemców, to [nastąpiła masakra].
Moi koledzy.... Dobrzyński akurat uciekł, wrócił do domu szczęśliwie i jakoś mu się udało. „Benon” Kazimierczak [został wywieziony do obozu koncentracyjnego].
- A co się działo z panem od momentu opuszczenia lasów?
Z powrotem działalność [wznowiono]. Związek harcerski został utrzymany. Naszym zadaniem była wtedy [udzielanie pomocy ewakuowanej ludności]. z Powstania. [Dostarczaliśmy] im wodę i żywność. [Pomagaliśmy też, gdy] uciekali [z transportu]. Trochę strzelali, ale chyba specjalnie nic nie było. Żeśmy pomagali tym, których wywozili.
Później trzeba było zajmować się tymi ludźmi. Byli tacy, którzy pomagali, starali się gdzieś ich umieścić. Po pewnym czasie Niemcy zaczęli robić łapanki warszawiaków. Moja mama niektórym starała się pomóc. Wywabiało się zameldowanie w Warszawie i robiło się zameldowanie w Ursusie. Wtedy Ursus nie był Ursusem, tylko Czechowicami, już nie pamiętam [nazwy], [ale] to nieważne. Mama chyba miała łączność [z organizacją], bo nieraz [robiła zdjęcia różnym ludziom i dobrze znała doktora Włoczewskiego].
Kiedyś przyszedł do zakładu naszego Żyd, który mieszkał w Ursusie. [Był] strasznie brudny. Myśmy go przyjęli nie w zakładzie, tylko w kuchni, bo to takie było mieszkanie dwupokojowe z kuchnią. [Mama] pomogła [mu] zdjęcie zrobić do dowodu, zaprowadziła gdzieś. Akurat ten Żyd ocalał. Po wojnie z wdzięczności dla mamy ofiarował się, że się z mamą ożeni, z czego mama nie skorzystała.
Mama nazywała się Halina Buchcar, z domu Bojanowska. Jeżeli chodzi o moją matkę, to była wspaniała matka! Dużo jest wspaniałych matek, ale mówię o swojej, to była wspaniała matka. Dwóch takich wychować chłopaków było bardzo ciężko.
Przed Powstaniem przyjechała ciotka, która mieszkała na Pradze. Jej córka została w [czasie Powstania w] Warszawie. Nie pamiętam, skąd ją [Niemcy] zabrali. Po drodze jak [ich] prowadzili [uciekla w pole z pomidorami i zamieszała się z pracownikami zbierającymi te pomidory. W ten sposób udało jej się uciec]. Później [dotarła] do nas, [była bardzo. Niemcy stale szukali warszawiaków].
Kiedyś przyszedł znajomy warszawiak. [Akurat była łapanka], to żeśmy [go] schowali za kredens. A nieraz, jak przyszli, złapali tych, co przychodzili zdjęcie zrobić. Pamiętam [kobietę, która chciała sobie zrobić zdjęcie, wtedy wpadli Niemcy, to ją] wylegitymowali. Błagała ich, że ma dzieci, [które] zostały w domu, żeby ją puścili, ale nie puścili. Zabrali.
Kiedyś w ostatniej chwili… Mieliśmy amerykankę, z niej wyjęliśmy materac i jak zobaczyliśmy, że Niemcy idą, to siostrę żeśmy w tą amerykankę wsadzili. Niemiec się rozsiadł. Siostra mówiła, że już pod koniec [myślała, że] nie wytrzyma, że się tam udusi, ale [udało się].
- Czy była wtedy świadomość tego, co dzieje się w Warszawie? Czy docierały informacje z Warszawy o tym, jak wygląda sytuacja w Warszawie? Jak wyglądają walki w Warszawie w czasie Powstania?
Było widać jedną smugę dymu. [Dowiedywaliśmy się od ludzi, którym udało się uciec z transportu. Wiedzieliśmy co wyrabiali we Włochach na spotkaniach naszej grupy].
- Jak zapamiętał pan żołnierzy niemieckich, których pan widział wtedy w Ursusie?
Jeżeli chodzi o żołnierzy niemieckich, samych żołnierzy, to jeden pokój nam zajęli, jak było Powstanie w Warszawie. Tam [mięli radiostację]. Zachowywali się przyzwoicie.
Najgorsi to byli kozacy. Na koniach jeździli. Jeżeli chodzi o same Włochy, to [tam] była makabra, bo [młodych] mężczyzn wywozili wszystkich i [niewielu] wróciło [po wojnie].
Powstanie jak się kończyło, to było coś strasznego. Ci ludzie wywożeni byli w takim szoku, że bali się ruszyć. Niektórych chcieliśmy wyciągnąć, żeby uciekli, [ale oni] bali się ruszyć. Ja im się nie dziwię. To, co żeśmy [słyszeli, było okropne].
- Czy pamięta pan, co o Powstaniu mówili ci, którzy byli zmuszeni do opuszczenia Warszawy, ci ludzie, którym staraliście się państwo pomóc? Jak oni oceniali Powstanie? Co mówili i nim?
Nie mówili. Myśmy jako młodzież uważali, że widocznie tak trzeba było. Do tej pory uważam, że tych ludzi, którzy brali udział w Powstaniu, to co wycierpieli to bohaterstwo [i] ich trzeba uznać. Czy słuszne było, czy niesłuszne? Jedni [uważają], że słuszne, [ponieważ] i tak mieli Warszawę całą wysiedlić, wywieźć wszystkich. Gdyby Powstania nie było, bylibyśmy już dawno siedemnastą republiką. To wszystko już są fakty niestwierdzone, tylko przypuszczenia i ile w tym prawdy jest, to trudno mi ocenić. Żal tylko, że tyle ludzi zginęło. Siostra ojca mojej żony z dziećmi mieszkała na Starówce. Zostali zawaleni w piwnicy. Jeszcze [sąsiedzi] słyszeli, jak ratunku wołają, ale już Niemcy wchodzili i nie mogli udzielić pomocy. Są pochowani na cmentarzu Wolskim dla Powstańców.
- Czy pamięta pan moment, kiedy dowiedział się pan, że Powstanie upadło?
Już nie pamiętam [dokładnie]. Zresztą [liczba wywożonej] ludności [o tym świadczyła]. [Na Woli] wszyscy byli mordowani. Później alianci troszeczkę wzięli sobie do serca [i zmusili Niemców], może późno, żeby traktować [Powstańców] jako kombatantów, to już tak nie mordowali wszystkich.
- Co się działo z panem od momentu zakończenia Powstania do stycznia 1945 roku?
Stanowiliśmy zwartą grupę, z tym że [zostaliśmy] wtedy [przeniesieni do innej grupy]. Nasz drużynowy Łempicki podlegał Broży. To był nasz nowy dowódca. On był podporucznikiem „Wilczkiem”, [taki] miał pseudonim. Plutonowego miał Łempickiego, pseudonim „Zygmunt”. Ja dostałem kaprala i tworzyłem drużynę, z tym że [drużyna] była tworzona z tych, których przed tym znaliśmy, i tych, którzy [byli] z innych oddziałów. Później doszedł Dobrzyński, Kazimierczak, Pastewka – [oni wcześniej] byli w innych [oddziałach]. [Jeszcze] Bodych. Około dwudziestu jeden osób było w mojej drużynie.
- Pamięta pan pierwszych Rosjan, których pan zobaczył?
Pamiętam. Dziwiliśmy się, bo szli na Warszawę nie od strony Warszawy, tylko czołgi od zachodu szły. Pamiętam, wojsko polskie akurat weszło do Ursusa. Radość była wśród ludzi, bo Polaków widzieli. Trudno było się nie cieszyć. Obraz nędzy i rozpaczy przedstawiali. Głodni, to co im dawali do jedzenia, to było w zasadzie mało jadalne. Mundur to był drelichowy, tylko płaszcz, szynel trochę cieplejszy, to podwijali od spodu, [ocieplali go] gazetami.
Przyszli [Rosjanie] i zabrali nam jeden pokój, bo naprzeciwko był majątek Kiferów. Tam stał sztab, generał jakiś był, a [u nas adiutant]. Ten to miał parę mundurów pięknych. [Brak] równości, jak to się mówi, w Rosji widać było od razu. Wszystko miał, co chciał. Patefon mieliśmy, bo radia nie wolno było mieć za Niemców i w początkowym okresie PRL-u też nie wolno było mieć radia w domu. Ale patefon można było mieć. Przyszli znajomi, włączyliśmy [patefon], to wpadli [ruscy] oficerowie [stacjonujący w majątku], zaczęli [rabować] różne rzeczy. Niektóre rzeczy [towarzyszący im] żołnierze zostawili. [Nic nie można było] zrobić.
- Kiedy pierwszy raz po zakończeniu Powstania pojechał pan do Warszawy?
Ja akurat chorowałem na zapalenie płuc i jak usłyszałem, że przyszło wojsko, to wstałem [i] poleciałem zobaczyć. Z kolegami, [w] pierwsze dni jak przyszli, [poszliśmy] do Warszawy na piechotę, bo niczym więcej nie można się było dostać. [Widok] był [przerażający. Panowała cisza i wszędzie morze ruin]. Śliska to były takie góry, doły. Wisiały różne elementy. Człowiek w Warszawie czuł się jak w górach. To był drugi czy trzeci dzień po przyjściu [Rosjan]. Chcieliśmy się dostać na Pragę. [Żołnierze] nie chcieli nas puścić [przez most], bo z Pragi do Warszawy puszczali, ale z Warszawy na Pragę już nie wpuszczali. Ale jak zajął się innymi, to my za samochodem wojskowym, który szedł na Pragę, się schowaliśmy i [tak udało się nam dostać na Pragę].
Pierwszy widok, jaki zobaczyliśmy, [to był] handel, [domy całe]. Wszystko [można było kupić], a u nas [nie, bo] pieniądze, [odkąd] weszli Rosjanie, skasowali, a nowych nie było. To któryś z nas… [Coś sprzedał] i kupiliśmy na Pradze sobie chleba, żeby spróbować, bo [u nas w Ursusie] nie było. Widzieliśmy, jak rosyjski żołnierz rozwalał jakiś stragan. Oni robili, co chcieli. Później wróciliśmy z powrotem do Ursusa. Każdy podkład liczyłem, bo już nie miałem siły. Byłem dopiero niedawno po zapaleniu płuc, to nie miałem siły.
Potem, jak się wyniósł [od nas] adiutant generała, dali majora rosyjskiego. To taki prawdziwy Rosjanin. Mówił, że wysłał do rodziny trochę kartofli, ale on nie wie, czy to doszło, [bo] tam z głodu umierają. To był jakiś inżynier, zaprzeczenie tego [poprzedniego] – co adiutant generała. Mówił, jak się tam żyje.
- Co działo się z panem po zakończeniu wojny? Był pan w jakiś sposób represjonowany za działalność w harcerstwie?
Po zakończeniu wojny nie [ujawniliśmy] się [i nie zdaliśmy broni]. Mówili, żebyśmy się szykowali do trzeciej wojny Zachodu z ruskami, że nastąpi wojna. Trochę tej broni zebraliśmy. Właśnie z lasów sękocińskich odkopaliśmy Pancerfausty. Nasz plutonowy Łempicki miał Visa. Myśmy później zdobyli mausera, parę parabelek.
[Włodzimierz Bodych] też był u nas. Jego ojciec był w organizacji „Garłuch − Madagaskar”. Oni brali udział w ataku na lotnisko. Bardzo dużo ich zginęło. Dostarczył nam nagan, colt, chyba to była jedenastka. Dwa szmajsery mieliśmy, granatów parę, tak że broni trochę się uzbierało.
- Do kiedy działał pan w konspiracji?
Do 17 stycznia [1945], do tak zwanego wyzwolenia, [to jest] okres działalności pod okupacją niemiecką do chwili przyjścia tak zwanego wyzwolenia, bo to nic innego nie było. [Od tego momentu działaliśmy dalej], tylko rozszerzyliśmy [działalność], bo z innych [jednostek], które zostały rozbite, wstąpili do nas i żeśmy prowadzili szkolenie wojskowe. Tak jak mówiłem, otrzymałem wtedy stopień kaprala. Broń mieliśmy, amunicji sporo się uzbierało. Skąd? Z różnych stron, już nie pamiętam dokładnie, skąd. Jeden z kolegów za parę groszy kupił od żołnierza rosyjskiego karabin.
- Do kiedy trwała ta działalność?
Działalność trwała do 17 grudnia. 17 grudnia zostaliśmy aresztowani. Dwunastu czy trzynastu [z] nas zostało aresztowanych. Część uciekła i ukrywała się do amnestii. [Dopiero] wtedy się ujawnili. Aresztował nas oddział, [który] urzędował w Piastowie, [oddział] Ochrony Rządu. Dowódcą był major „Cień”, Kowalski było jego prawdziwe nazwisko, już nie pamiętam [imienia]. Oni po przesłuchaniu oddali nas do NKWD na Płockiej, [gdzie] NKWD urzędowało. Tam nas trochę pobili, robili przesłuchanie. Mnie mało nie zabili, bo [śledczy] cisnął kałamarzem, ledwo uchyliłem głowę. Kiedyś to były kałamarze szklane, [ciężkie].
NKWD przekazało nas „Informacji [Wojskowej]” na [ulicy] Chałubińskiego. Tam się zaczął już taki taniec. Śledztwa były nie wiadomo kiedy. Bicie było do [omdlenia]. Teraz na pewno bym nie wytrzymał. Przesłuchujących można było poznać po umiejętności bicia. Im umiejętniej bił, tym [miał wyższą rangę].
Młodzi oficerowie polscy z „informacji” przychodzili, wprawiali się w biciu. Kiedyś popis dali. Przyszło trzech – major [i] pułkownicy. Łomot mi wtedy spuścili taki, że nie mogłem się podnieść. Kopali, bili, ostrogami walili. Myślałem, że nie dojdę do celi. Jak się wracało [po przesłuchaniu], to człowiek nie miał siły wejść na pryczę. [Wyżywienie było straszne]. Jak dali zupę do jedzenia, to nie była zupa, tylko trochę błota i gorąca woda. Jak się trafił kawałek kartofla, to nawet rozgryźć człowiek nie miał siły.
Ja jeszcze miałem to szczęście, że jak mnie na „informacji” wsadzili do celi, to akurat do celi, gdzie byli skazani na karę śmierci. Był jeden podporucznik [skazany] na karę śmierci [za to], że Rosjan [atakowali]. Kapitan był [skazany] za to, jak mówił, że ludność [polska] wręczyła [im] sztandar. A trzecim był radiotelegrafista oskarżony o szpiegostwo. Też był skazany, ale później podobno był ułaskawiony. Oni cenną rzecz mi powiedzieli: „Słuchaj, jeżeli wytrzymasz pierwsze przesłuchanie – to jest najgorsze, bo ciało dopóki jest nieobite, to się bardzo czuje [ból], ale później, jak pobiją dobrze, to następne już nie są takie bolesne… Chyba że jest dłuższa przerwa, to wtedy od nowa się czuje te wszystkie razy”.
- Ile czasu spędził pan w więzieniu?
[…] W więzieniu przesiedziałem półtora roku. „Informacja” mnie przekazała na [ulicę] Sierakowskiego do Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa, nie tylko mnie, ale całą naszą grupę. Tam też tłukli, bardzo tłukli… Kiedyś jak mi siekierą, obuchem dał w głowę, to od razu się „położyłem”. [Kiedyś wsadzili mnie nago do karceru na dwie doby]. Zima była. [Wyrokiem] Wojskowego [Sądu Rejonowego w Warszawie zostałem skazany na] cztery lata.
O chęć rozbrojenia milicjanta, o posiadanie broni, o należenie do organizacji, no i z tego artykułu „Niebezpieczny w okresie odbudowy Polski Ludowej”. [Po zakończeniu śledztwa] przekazano nas na [ulicę] 11 Listopada. Tam siedzieliśmy. Już mieli nas wywozić do innego więzienia, ale akurat nam się skończył wyrok i 17 czerwca zwolniono nas wszystkich. Najwięcej Broża dostał, nasz dowódca, później ja i zastępca mój – Pastewka. We trzech dostaliśmy po cztery lata, reszta dostała mniejsze [wyroki]. Niektórzy dostali wyroki za to, że wiedział, a nie powiedział. Jak przyszło 17 czerwca [1947 roku], zostaliśmy zwolnieni.
[Na 11 Listopada] też nas wsadzali do karceru. Jak słomka wyleciała z dziurawego siennika, to do karceru. W karcerze było tak, że nawet nie było możliwości, żeby się [wszyscy] położyli. Niskie pomieszczenie. Jedno okienko z blachą. Z sufitu [poprzez] nasze oddechy woda kapała, [skraplała] się para. Myśmy wtedy, pamiętam, śpiewali takie piosenki, że gdybyśmy [je] śpiewali na wolności, to nie cztery lata [byłby] wyrok, tylko dużo większy. Za „Czerwoną zarazę” potrafili parę lat dać.
Siedział z nami w więzieniu starszy pan. Jego żona siedziała na oddziale damskim. Ich syn był dowódcą oddziału partyzanckiego, [pseudonim miał] „Orlik”. Zapomniałem, jak on się nazywał. Dotąd siedzieli w więzieniu, dopóki jego w zasadzce nie zabili. Jak zabili, [to rodziców wypuścili]. Bez żadnego wyroku, bez niczego siedzieli [jego] rodzice. Mówię to, [bo] przecież syn ich był pełnoletni, a mimo to [rodzice] siedzieli w więzieniu.
Jak wyszedłem z więzienia, to starałem się skończyć szkołę. Maturę zrobiłem [w Ursusie] w gimnazjum Chmiela, przyspieszoną, dla młodzieży pracującej. Zacząłem pracować w Ursusie w fabryce. Zdawałem egzamin na politechnikę, ale z politycznego [względu] mnie obcięli. Później, [po zdanym egzaminie dostałem się] na uniwerek, na matematykę. Studia skończyłem.
Odwiedziny co jakiś czas miałem swoich „opiekunów”. Przychodzili do mieszkania, śledztwa prowadzili: „A co? A jak?”. Sprawdzali, co jest w domu. A jeszcze ostatnio postraszyli. Dozorczyni powiedziała: „Nie wiedzą, co tam się u państwa dzieje. Chcieli syna mojego wziąć, dołożyć mu, żeby powiedział co”. Ale jakoś szczęśliwie przeszło.
Syn w tej chwili za granicą jest, wyjechał. Na winobranie pojechał do Francji. [Kiedy] stan wojenny wprowadzono, wziął [i] wyjechał. Żyje w Ameryce. Niedawno właśnie byliśmy u niego. Tam dobrze żyje.
- Jak po tych wszystkich latach ocenia pan Powstanie Warszawskie?
Człowiek widział tych ludzi, [na] wszystko patrzył... Jeżeli chodzi o mnie, to doceniam bohaterstwo, oddanie tych ludzi, dumę z tego, że byli Polakami. Patrzyłem na Niemców, [którzy] zachowywali się jak rakarze. Czas mija. Trzeba urazy dawne schować, a przyszłość jakoś budować, żeby to znowu się nie powtórzyło, bo jak Rosjanie i Niemcy się dogadają, to znowu będziemy mieli „raj”. Jedni piszą o [Powstaniu] w samych superlatywach, drudzy piszą, że to było niepotrzebne. Nie wiem. Ja biorę nie od strony tego, co to dało. Biorę pod uwagę to, co ludzie z siebie dali w czasie Powstania. Może historia [to] rozstrzygnie, chociaż uważam, że pozytywnie rozstrzygnie.
Warszawa, 18 listopada 2009 roku
Rozmowę prowadził Dominik Cieszkowski