Bożena Sas

Archiwum Historii Mówionej

  • Co robiła pani przed pierwszym września 1939 roku?

Byłam razem z mamą w ucieczce, że się tak wyrażę. Nie byłam w Warszawie. Wyruszyliśmy w stronę Warszawy potem nas skierowano na Kujawy. Z Kujaw pojechaliśmy do Warszawy.

  • I w Warszawie jak się losy potoczyły? Miała pani rodzinę w Warszawie?

Miałam rodzinę ale rodzina wskutek bombardowań nie posiadała żadnej substancji majątkowej i wówczas przyjęli nas sąsiedzi. Na ulicy Narbutta i tam mieszkaliśmy do powstania.

  • Gdzie był wtedy pani tata?

Mój ojciec w trzydziesty dziewiątym roku wszedł w konspirację. Dostawał radia, które trzeba było dostarczyć do punktów. Mama ze mną nosiła radia ale to były bardzo duże już, nie takie aparaciki jak teraz, ale solidnie wielkie, w walizce. Nosiłyśmy je z reguły do pana Szrajbera na ulicę Marszałkowską trzydzieści osiem, wszedłszy w podwórko tam była oficyna pełna papierów. I zostawiałyśmy radia. Kiedy przychodziły zrzuty to ojciec je dostawał i przenosiłyśmy je do tego pana. Pewnego razu Niemcy wsiedli do wozu, to był wóz numer jeden, jedynka. Zobaczyli duża walizkę beżową jak pamiętam, przyszli kazali otworzyć i przeszukać co tam się dzieje. Moja mam tknięta przeczuciem nakładła na to radio, wszystkie fatałaszki jakie miała. Lalki, wstążki, jakieś nici. Niemiec otworzył, zaczął grzebać, grzebać i zamknął ją na szczęście. Jak dojechałyśmy na ten plac bo przystanek był na placu Zbawiciela przy Marszałkowskiej, mama nie mogła się ruszyć tylko pot z niej płynął. Ja mówię: "Chodź czym prędzej stąd, niech się nie zorientują" i wyszłyśmy i doniosłyśmy ten radioodbiornik To były takie lata 1939, 1940, 1942. Taty już prawie z nami nie było. Od czasu do czasu wpadał i siedział godzinę. Natomiast czterdziestego drugiego roku jedenastego listopada byłam w szkole..

  • Gdzie pani chodziła do szkoły?

Moja szkoła to była szkoła sto dwadzieścia jeden na ulicy Różanej. Niemcy stamtąd nas wyrzucili. Nasza kierowniczka pani Ciesielska, że schronienia udzielił nam pan Lardelli na rogu Polnej i Piłsudskiego. Tam chodziliśmy aż do końca czterdziestego czwartego roku. Znaczy ja już nie chodziłam, tylko brat. Wpadło gestapo i zaczęło wołać: "Łukaszewicz, Łukaszewicz, Łukaszewicz" - to jest moje panieńskie nazwisko. Ja mówię: "O co chodzi". Wpadł Niemiec, który mówił po polsku – „Chodź do góry”. Wprowadzili mnie na półpiętra, tam była już mama, zaaresztowana. Mówi: "Słuchaj biorą mnie na Pawiak". Mówię: "A co jest z ojcem i bratem". "Zaraz się przekonamy". Okazało się, że jak woźny się zorientował bo - nasza szkoła mieściła się między trzecim a czwartym piętrem. Jak zorientował się, ze Niemcy idą stanął w murach, podniósł się krzyk "Łukaszewicz". Czwarte piętro wyjrzało. Wpadła woźna i krzyczy: "Łukaszewicz - uciekaj!". W tym czasie zjawił się mój ojciec, jak oni siedzieli w murach, chwycił go za rękę "Tu jest zapasowe wyjście" ale nie było klucza. Pobiegła gdzieś do jakiegoś schowka, otworzyła je i mój ojciec z bratem uciekli po schodach. Kiedy wychodzili Niemcy zorientowali się, że to jest drugie wyjście i mogą pobiec za nimi. Oni uciekli mimo, że strzelali, nic im się nie stało. Skończyła się [niezrozumiałe]. Tata poszedł w ogóle.. Od czterdziestego drugiego roku mój ojciec miał to radio nasłuchowe, z olbrzymią tablica i brały od niego wszelkie wiadomości różne organizacje. Naprzeciwko tego domu, bo to był dom na ulicy Żelaznej sześćdziesiąt sześć, na rogu prawie Krochmalnej. Tata był w oficynie, mieszkania jedenaście, na piątym piętrze. Wówczas można go było ewentualnie przebiec gdyby Niemcy się dobijali. Brata umieścił u swoich znajomych, później przeszedł on - księża się nim zaopiekowali, poszedł do internatu takiego i tam przebywał do końca. Żeby go Niemcy nie złapali zmienił nazwisko - tata na Michał Jankowski, a brat - Kazimierz Jankowski. Tak było do końca wojny.

  • A brat z którego rocznika?

Młodszy jest ode mnie. Była taka sytuacja, że Niemcy przychodzili na skutek donosu, bo cudów nie ma. Osoba która pisała anonim myślała, ze mój brat wszystko wie. A to niestety nie. To ja chodziłam z tatą na ważniejsze historie. Ale trzeba było chłopca skryć i dotrwał. Dotrwaliśmy. Także jak zjawiłam po wojnie się w pierwszą rocznicę Powstania, to zaraz wszyscy mnie pytali czy żyjecie wszyscy.

  • Także tata z bratem się ukrywał i pani został z mamą?

Z mamą i z młodszym bratem. Musieliśmy się skrywać. Gestapo nam oczywiście mieszkanie zamknęło. Siedzieliśmy w piwnicy. Ludzie przynieśli nam kołdry. Opiekował się nami bardzo dobrze dozorca, pan Krzyżaniak czy Krzyżanowski, już nie pamiętam. Tak żeśmy przetrwali te trudne chwile. Mam była kilkanaście tygodni na Pawiaku i organizacją ją wykupiła ale nie mieliśmy spokoju. Cały czas wpadali Szwaby. Meldowali się i nam tez kazali się od czasu do czasu meldować.

  • Jak pani mama była na Pawiaku to pani z bratem została sama, bez opieki?

Tak. Tylko nam sąsiedzi pomagali. Mało tego w Powstaniu jak ja poszłam sobie, mamy też nie było to bratem też zajęli się sąsiedzi.

  • Taka była solidarność.

Tak. Solidarność była szalona.

  • Czy mama pracowała w czasie okupacji?

Nie. Moja mama zajmowała się wypiekaniem chleba. Ponieważ babcia świetnie gotowała, dom był zamożny, to przekazała pewne umiejętności mamie. Mama sprzedawała po prostu bułki, chleb. Ja też jej sprzedawałam żeby pomagać. Konspiracja bardzo kiepsko płaciła. My nie mieliśmy żadnego oparcia. Poza tym dostawaliśmy pomoc z kasy dziennikarskiej. Mój ojciec był dziennikarzem. Mało tego było ale było wiadomo, że zawsze te dwieście czy dwieście pięćdziesiąt złotych dostaniemy.

  • Pamięta pani za jaką sumę mama została wykupiona z Pawiaka?

Nie. Ale wiem jak nosiła pieniądze dla osób które trzeba było wykupić. To było dwadzieścia pięć tysięcy - trzydzieści tysięcy, w tych granicach. Parę razy w walizeczce wiozła tam pod wskazany adres i oni dalej wykupywali, te osoby wracały. Sprawdzałam.

  • To były złotówki?

Tak.

  • W dolarach tez można było płacić?

Tak, jak najbardziej. Bardzo byli radzi.

  • Gdzie zastał panią .. bo pani tez była w konspiracji, to znaczy pomagała pani, składała pani przysięgę?

Nie, nie składałam przysięgi ale wiedzieli, że ode mnie nic nie wyciągną.

  • Gdzie zastał panią wybuch Powstania Warszawskiego?

Mieliśmy skierowania na ulicę Pańską pięćdziesiąt sześć, pięćdziesiąt dziewięć gdzieś w tych granicach. Po pięćdziesiątce. Zachodzimy..

  • Przyszedł dzień wcześniej łącznik i przekazał meldunek, że trzeba się stawić..?

Tak. W ogóle byliśmy intensywnie kształceni, że się tak wyrażę. Codziennie odbywały się kursy, po trzy cztery godziny, pielęgniarskie, łącznikowe żebyśmy się orientowali, w terenie musieliśmy się świetnie orientować.

  • A gdzie te kursy się odbywały?

One odbywały się w jakiś dużych sala. Trudno mi powiedzieć w tej chwili gdzie. W dużych. Także nas tam była kupa, bardzo dużo. Najspokojniej w świecie wchodzimy tam a tam rojno, gwarno, wszystkie dziewczęta starsze od nas.

  • To było na ulicy Pańskiej? Szkoła to jakaś była czy mieszkanie prywatne?

Nie szkoła to nie była. To chyba było jakieś duże bardzo mieszkanie. My mówimy, że przychodzimy tutaj bo mamy przydział. "Nie, absolutnie tutaj nie macie czego szukać, jedźcie dalej'". Wyszłyśmy. Pamiętam jak dziś, że spojrzałam na zegarek - za piętnaście trzecia, tam rozległy się pierwsze strzały. Wszyscy pierzchli. Znalazłam się na ulicy Zielnej. Siedziałam w schronie, przychodzą młodzi chłopcy, mówią "Słuchajcie mamy rannego". Wyszłam, zobaczyłam, ze leży chłopiec, młody. Mózg przestrzelony i serce. Nic nie mamy, nic kompletnie nie mamy. Mówię: "wiecie co, pójdę po mieszkańcach, może ktoś będzie miał bandaże." Obiegłam ten dom, dostałam bandaże, zawinęliśmy głowę ale nic więcej nie mogliśmy uczynić, nie było lekarza. Stawiali barykadę na ulicy Marszałkowskiej na ulicę Złotą i ten chłopak zmarł nam w nocy. Nazywał się Juliusz Heller. Chyba miał osiemnaście lat oni mówili, ze siedemnaście. Osiemnaście bo miał dowód osobisty, cały skrwawiony. Następnego dnia dozorca tego domu, pan Stanisław, wykopał grób i go pochowaliśmy. Wówczas przeszłam na ulicę Złota, spotkałam dobrą dusze, która się mną zaopiekowała. Pani Sokolnicka, która mieszkała dom bliżej, od strony kina Palladium. Mówi: "Wiesz, my tutaj urządzamy szpital, to zostań". Ona była sama w mieszkaniu i były dwie albo trzy dorosłe panienki. Dla mnie to była staroć, a miały z dwadzieścia dwa, trzy - jeżeli miały. Chodziłyśmy do tego szpitala, który miał być czynny na Boduena, na tym placyku. Wypychałyśmy słomą sienniki, łóżka przenosiliśmy, tam był szpital w trakcie organizacji. Jak powiedzieli mi, że Rosjanie już idą, że już na pewno przyjdą i Niemcy na pewno uciekną. To ja myślę sobie - umknę do taty. Piątego powiedziałam, że ja umykam, dojdę nie dojdę, wrócę albo nie wrócę ale idę do taty, trudno. Ogarnęła mnie taka tęsknota, że byłam nie przytomna. I poszłam. Tam mnie złapali Niemcy.

  • A w którym kierunku pani poszła?

Na Wolę. Tam już byli Niemcy. Przedtem zanim Niemcy stanęli to może z pół minuty, weszli do piwnicy, nasi. Niemcy mnie chwycili w środek, oczywiście broń gotowa do strzału. Ja sobie myślę "Matko Boska, jak mam zginąć to będę krzyczeć: strzelajcie". [?] nie musisz strzelać, zatłucz Szwabów i koniec. Ale trzymali, nikt się nie pojawił, zagarnęli nas i poszliśmy z tłumem ludzi. Nigdy nie przypuszczałam, że już jest taki exodus ludności na początku. Potem uciekliśmy do jakiejś pobliskiej wsi.

  • To znaczy, ze Niemcy nie pilnowali tak bardzo tej kolumny?

Tam byli Słowacy. Słowacy prowadzili nas. Ja się ich pytałam "Skąd wy jesteście". A Słowacy, a Czesi i koniec.

  • Byli w mundurach?

Tak, w mundurach niemieckich. Tylko mieli jakieś inne odznaczenia. Tam na tej wsi grasowali własowcy, banda. Przyszła do nas sołtysowa i mówi, że tutaj jest niedaleko szpital. Trzeba ją wziąć - do mnie [mówi] - żeby jej nie zgwałcili. I wzięli. Sołtysowa dała mi jakąś stara chustkę, w ogóle zrobiła ze mnie babinę i przeprowadziła. Byłam tam kilka dni. Przy mnie umierały dzieci, gruźlicze. To był szpital gruźliczy. Ja się też tam dorobiłam gruźlicy. Jedna dziura wielkości pięciu złotych i dwie dwa złote. Organizm wyczerpany, wszystko złapał. Ale zanim to wykryli to ja chorowałam długo. W ten sposób wyszłam z Warszawy.

  • Jak była pani jeszcze w Warszawie, jak pani zapamiętała - te pierwsze dni - kontakty z cywilami, z ludnością cywilną?

Było bardzo dobre. Spontaniczne. Tylko raz szłam do piwnicy już jak się zaczęły te bombardowania, te początki dopiero. Siedział starszy pan i złorzeczył okropnie. Ja pytam się: "Czemu pan tak krzyczy? Przecież będzie wolność, wreszcie będziemy wolni". On mówi: "Ja mam siedemdziesiąt sześć lat i chcę żyć".

  • Tylko ten jeden?

Jeden. Często chodziłam do kina Palladium, jak byłam wolna, Fogg był, artyści występowali.

  • Pamięta pani może jakiś taki rys tych występów?

Nie, nie pamiętam. Ale wiem, ze chodziłam i tak jakoś się rozprężała zupełnie. Potem znalazłam się za Warszawą.

  • Z kim się pani przyjaźniła w czasie okupacji, Powstania Warszawskiego? Miała pani przyjaciółkę serdeczna?

Z Powstania razem poszłyśmy na punkt z Magdaleną Hyrosz. Ona była z naszej drużyny tylko była w starszym zastępie. Natomiast w Powstaniu to już nie zdążyłam. Tylko bardzo miło wspominam panią Sokolnicką, która mi matkowała. Była na mnie oburzona bo ja podałam imiennie... A tata mówił "Pamiętaj tylko nie przedstawiaj się z pierwszego nazwiska bo gestapo też nas trzyma na muszce". To ja mówię "Maria Jankowska" a potem jak jej podałam legitymację i napisane było "Bożena Łukaszewicz" ona mówi "Ty mi prawdy nie mówisz, dlaczego?". Z takim oburzeniem. Ja "Proszę pani nie mogę ale to naprawdę to nic złego, wszystko jest uczciwe".

  • Czy podczas Powstania w pani otoczeniu uczestniczono w życiu religijnym?

Były msze święte zawsze przy tym domu przy Boduena, tym pałacyku, taka była mała kapliczka i ksiądz odprawiał mszę świętą. Także powstańcy tam szli i my też.

  • Czy podczas Powstania przez te pierwsze dni czytała pani jakąś prasę podziemną?

Czytałam, oczywiście.

  • Jakie to były tytuły?

Żebym to ja wiedziała, nie pamiętam. To były takie biuletyny. Ale do prasy chcę wrócić. Był dwudziestego szóstego sierpnia wydany taki biuletyn. Nie pamiętam nazwy, tylko wiersz "Matka Boska Częstochowska ubrana perłami / Cała w złocie i brylantach, modli się za nami". Ja to trochę pamiętam jeszcze. W tej gazecie jest artykuł mego ojca "Pochód duchów". Tę gazetę ojciec wyniósł bo on wychodził pod koniec września. Wyniósł również dwie kartki takich komunikatów, których ani jedna ani druga nie pamiętam tytułów. Natomiast kiedy UB wpadło w pięćdziesiątym drugim roku i zaaresztowało mi tego młodszego brata, trzymali go czterdzieści osiem godzin i wreszcie wypuścili, to ja nie chciałam. Ojciec mój już dawno nie żył i przeraziłam się że to wszystko jeszcze stracę. Wyniosłam do biblioteki uniwersyteckiej w Toruniu gdzie pracowałam. Oddałam te gazetki na chwilowe przechowanie ale zaczęło się, spontanicznie do nas wpadali. Myślę sobie "Jak je znajdą, to będzie koniec świata, zabiorą". Jak żeśmy się wyprowadzali z Torunia to ja te gazetki zostawiłam. Pojechałam kiedyś do Henryka Baranowskiego, to był kierownik takich druków ściśle zarachowanych i mówię: "Henryk oddaj mi te gazetki". Mówi: "Słuchaj daj mi święty spokój, tu nie zginą, a tam nie wiadomo co będzie dalej i niech zostaną" i zostały.

  • Wróćmy jeszcze do Powstania. Najgorsze wspomnienie pani z Powstania Warszawskiego?

Jak szłam ulicą Wolską, już w tym tłumie i po prawej mojej stronie, na przestrzeni jakiś pięćdziesięciu i więcej metrów, ludzi ułożonych między balami, takimi żelaznymi i podpalonymi od dołu. I tak się palili. To było coś strasznego.

  • A jakieś dobre wspomnienia z Powstania?

Ludzie byli sobie życzliwi. Przede wszystkim. Bardzo życzliwi.

  • Wspominała pani o swoim tacie. On był do końca w czasie Powstania Warszawskiego?

Do końca września. Od czterdziestego drugiego roku [?] tata wydawał na Żelaznej biuletyny, które brali wszyscy. Wydawał biuletyn "Radio Walczącej Warszawy". Współpracował z Klaudiuszem Hrabykiem, ja go tam spotkałam raz, miał swoich wspaniałych łączników. Dwóch braci Matuszczaków Henryka, który był podporucznikiem i Bogdana, któremu jak gestapo złapało to wbijało szpilki za paznokcie, maltretowało. Przyszedł sinozielony, myśleliśmy, że nic z niego nie wyjdzie. Ale nie wydał. Ci chłopcy polegli w Powstaniu. Miał również chłopca, który nie za dobrze widział. Tata mówił mu: "Broń cię Boże, nie możesz być". "Ale ja chcę, ja naprawdę chcę". "To przynieś zaświadczenie od rodziców, że ci wolno". "Nie mam rodziców". Zginął.

  • Pamięta pani jak się nazywał?

Nie. Jeszcze wszystko było, tylko mama żeby nie dostały się te rzeczy... tata wywiózł sporo i zakopał i potem pojechał po swoje archiwum. Mama w obawie, żeby nie maltretowali Janusza, bała się i spaliła. Mam list do rodziców też łącznika ojca, o którym ojciec pisze "Jaruś, Jarus". Ja go nie spotkałam, nie wiem kto to jest. Szukam nawet żeby gdzieś go znaleźć i jak widzę gdzieś "Jarus" momentalnie do tych ludzi piszę czy to nie on. I nie wiem..

  • Tata był do końca, jaki to był oddział? Do końca był na Żelaznej?

Nie, nie. Jak zaszłam piątego to już ich nie było. Gdzieś szli do Śródmieścia, w okolicach Świętokrzyskiej był. Potem tylko tak mi powiedział enigmatycznie "Wiesz co, jeszcze jak wyzdrowieję, jeszcze jak będzie lepiej to ja wam wszystko dokładnie opowiem żebyście wiedzieli jak było. W każdym razie zostawiam nam jedno - listę osób, które mogą zaświadczyć o mojej konspiracji". I tylko to...

  • Tata z Powstania Warszawskiego wyszedł jako jeniec?

Nie, uciekł.

  • Jako cywil?

Tak.

  • Jak się później państwo odnaleźli, jeszcze wojna trwała?

Ponieważ rodzina z poznańskiego była odcięta to wiedzieli, że ja będę.. nie wiedzieli nawet, że ja poszłam do Powstania bo moja mama wyszła i młodszy brat, niepełne dziewięć lat, został sam. Kiedy byłam we Włochach zobaczyłam transport ludzi. Znajomi. I pytam: "Gdzie jest Janusz?". "Rodzina twojej przyjaciółki go wzięła i zniknęli". Ja zaczęłam kombinować, że ojciec dziad Joanny był z dyrektorów Żyrardowa i widocznie oni tam są. I rzeczywiście byli. Poczta nie chodziła. Stanęłam przy maszynie, lokomotywie i mówię "Proszę pana, zależy mi bardzo żeby dostała wiadomość od tych państwa. Czy pan ten list dostarczy". Dostarczył i ja tak samo odebrałam listo od niej, że jest Janusz. Potem pojechaliśmy..

  • U tej rodziny pani przyjaciółki?

Tak.

  • Jak ona się nazywała?

Państwo Krauze. Najspokojniej w świecie wybrałam się po Janusza, mówię - trudno. Nie mogę gdzieś u kogoś być, jeżeli..., gdzieś się zahaczę. Szłam z Włoch do Żyrardowa. Też mieliśmy przygody. Niemcy stali na środku i wszystkich, którzy są z Warszawy - zamykali. Ale na pomoc przyszli kolejarze bo przez szosę przechodziły szyny. Jak ja podchodziłam do tych [niezrozumiałe] to tam było już kilkanaście osób. Kucnij - mówią - ani słowa, czekamy na pociąg. Pociąg tak pięknie [niezrozumiałe], że poupychali, część stała na tych progach i przejechaliśmy. Chcemy jechać dalej, trzeba mieć przepustki. Poszła z nami córka tego pana Krauzego. Dostaliśmy przepustki i pojechaliśmy do Głowna, pod Głowno. Tam byli kuzyni ojca, którzy mieli taki domek letniskowy ale też się tam schronili. Następnie pomyślałam sobie "W Wąchocku jest przyjaciel dziada, może jest?". Napisałam do niego czy tam rodziców czasem nie ma. Patrzymy a pewnego dnia zjawia się - spaliśmy w takim jak ja mówiłam papierowym drewniaczku bo to było tyle ludzi, że nie było sposób schować. Patrzymy a pojawia się dziad naszego taty "Dostałem wiadomość i po was przyjechałem". Potem wróciliśmy w marcu, w poznańskie, potem do Torunia i tam żeśmy się zatrzymali. Mówiła pani o swoim bracie, że był represjonowany, ze go UB zatrzymało. Czy na przykład jeszcze kogoś, ktoś był jeszcze represjonowany?

  • Pani miała osobiście jakieś nieprzyjemności za to że brała udział w Powstaniu Warszawskim?

Miałam kłopoty z pracą. Tutaj też, w Ossolineum w wydawnictwie, jak była Solidarność, u nas dyrekcję [POP?] i inne towarzystwa urządziła nam weryfikację. Jedynym redaktorem który dostał dwóje za społeczno-polityczną postawę to byłam ja.

Który to był rok?vPo pierwszej Solidarności , 1981-1982 rok.

  • A te kłopoty pani z pracą? Nie chcieli zatrudniać czy panią zwolnili ..?

Nie, nie zwolnili tylko nie chcieli dawać awansu.

  • Pani pracowała tutaj w Ossolineum? Bo do Wrocławia przyjechała pani...

W 1954 roku. W Toruniu byłam w bibliotece uniwersyteckiej i tam mi było jak u pana Boga za piecem. Potem przyjechałam tutaj dlatego, że brat szedł na studia, ten młodszy i okazało się, ze dostał taką piękną opinię, ze nigdzie by go nie przyjęli. Tutaj sam profesor Marciniak, tutaj również studiował mój starszy brat - ten który się ukrywał, powiedział: "Trzeba zobaczyć w opinię mojego brata bo na pewno nie będzie sielska, panie profesorze" - "a to my to załatwimy". Jak przeczytał opinię to mówi: "Z taką opinią na pewno by się nie dostał". "No to co ja mam zrobić? Czy ma sfabrykować opinię?". Sfabrykowali opinię i Janusz zdał egzaminy i się dostał.

  • Tamta opinia była negatywna...

Tak.

  • I miała związek z Powstaniem...

No, w ogóle z pracą ojca w AK.

  • Czy chciałaby pani powiedzieć coś na temat Powstania, własne przemyślenia?

Wcale nie uważam, że Powstanie było nie potrzebne. Było bo w przeciwnym razie Niemcy nas by wysadzili. Mieliśmy bardo dobrych dowódców, mieliśmy szanujący się naród. Odważnych chłopców, bohaterskich można by powiedzieć, tylko nie mieliśmy dzięki [radio?] - z Anglii, Francji - broni.
Wrocław, 5 kwietnia 2005 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Bożena Sas Stopień: strzelec Formacja: Hufiec Starego Miasta im. Adama Żeromskiego Dzielnica: Śródmieście Północne

Zobacz także

Nasz newsletter