Edmund Matys "Kmicic"
- Proszę przestawić się i podać pseudonim z Powstania.
Moje nazwisko jest Matys Edmund, pseudonim Kmicic.
- Chciałbym pana zapytać jak przypomina pan sobie początek wojny, wrzesień trzydziestego dziewiątego roku.
W trzydziestego dziewiątego roku we wrześniu byłem zmobilizowany, służyłem w Pierwszym Pułku Lotniczym na Okęciu. Potem po paru dniach myśmy z Okęcia w teren pojechali. Później w Mińsku była taka większa, bombardowanie przez niemieckie wojska a myśmy znaczy się tam były takie bagna, to była noc, to myśmy się topili w tym bagnie. Później wszystko był rozkaz, był rozkaz żeby na wschód. Myśmy nie jako jednostka tylko takie indywidualne grupki, myśmy udali się w kierunku wschodnim. Doszedłem tam gdzieś w okolice Brześcia. Potem stamtąd jakoś z powrotem mnie ciągnęło do domu. Po drodze już pod Warszawą musiałem uważać bo Niemcy po szosie Warszawa Mińsk grasowali. Trzeba było uważać żeby nie złapali bo człowiek był w mundurze, w płaszczu. Tutaj koło Mińska jeden gospodarzy zauważył, ze nas tam pięciu było zdaje się, to przykrył nas kartofliskiem żeby ci Niemcy nas nie widzieli. Później nas wziął do swojego gospodarstwa i myśmy tam przez cały czas, resztę wojny, to u niego byli. Pomagaliśmy jemu w gospodarstwie. kiedy już tak te wojska były luźniejsze na szosie, to myśmy z kolegami w kierunku Warszawy szliśmy tutaj. Wstąpiłem tutaj, rodzice mieszkali na Grochowie, to wstąpiłem najpierw do Grochowa tam bo mieszkałem tam przed wojną. Stamtąd komunikacji nie było, zacząłem pracować wtenczas w.. Przed wojną pracowałem, od trzydziestego roku pracowałem w firmie Szych na dawnym zjeździe. Po powrocie do kraju udałem się do tej samej firmy i tam pracowałem w dalszym ciągu aż do wybuchu Powstania Warszawskiego. Z przerwą od tysiąc dziewięćset trzydziestego czwartego do tysiąc dziewięćset trzydziestego szóstego, byłem powołany do służby czynnej wojskowej w Pierwszym Pułku Lotniczym.
- Jak zetknął się pan z konspiracją przed Powstaniem.
Właśnie tam w firmie Szycht pracowałem długie lata. Szczególnie moim kierownikiem był taki jeden pan, pseudonim Saturn - Zygmunt Brand. Ja nie wiedziałem początkowo mimo, że go znałem dłużej, a on był przywódcą pierwszej kompani w konspiracji. Był bardzo odważny, pisał rozmaite konspekty dla podchorążówek, dla wojska podziemnego. Jeszcze było paru kolegów i tak żeśmy razem dotarli. To była niemiecka firma, a ten Zygmunt Brand pseudonim Saturn, był porucznikiem, był dowódcą pierwszym w Powstaniu i pracował na stanowisku kierownika, a ja w jego dziale pracowałem. Potem się poznaliśmy i on i jeszcze kolega [Bajzert] wciągnęli mnie do organizacji, do WZW. W konspiracji rozmaicie było. Przysięgę składałem wobec tych dwóch, a innych to nie znałem tylko… bo to tylko po pięciu znało się. Takie grupy były po pięciu.
- Co pan robił w konspiracji przed wybuchem Powstania?
W konspiracji było różnie. Chodziłem na ćwiczenia, zbieraliśmy się w terenie były ćwiczenia i szkolenie było po rozmaitych domach, u kolegów.
- Czego uczono na takich szkoleniach?
Wojskowości. Wszystkich tych czynnych.. Zajmowaliśmy się jeszcze zbieraniem broni, ulotki roznosiliśmy, mały sabotaż był. Te szkolenia były u rozmaitych kolegów, na terenie Warszawy, w mieszkaniach. Każdego razu to gdzie indziej były. Później przyszedł moment Powstania. Kolega właśnie z biura, z którym pracowałem - Kazimierz Bajzert zawiadomił mnie o mobilizacji. Na mobilizację w Warszawie, na Wilczej się spotkaliśmy. Tam było początkowo dosyć dużo osób ale podzielili i myśmy jak się zbliżał termin Powstania to myśmy się całą grupą, plutonem przeszli na ulicę Natolińską. Myśmy do gmachu ambasady Czechosłowackiej z ulicy Natolińskiej szliśmy. Przed wyjściem naturalnie to po kielichu dostaliśmy i dowódca zapytał jak się czujemy i czy my chcemy. Nawet był taki wypadek, ze był z nami starszy pan, to ten dowódca odmówił mu pójścia do ataku. Zwolnił go z tej przysięgi i nie poszedł. A myśmy jeszcze przedtem, na Natolińskiej, to myśmy jeszcze ćwiczenia robili. Mieliśmy Brena, z tego Brena ktoś przez omyłkę za spust wziął i seria poszła, poszła przez balkon, przez drzwi balkonową na drugą stronę ulicy Natolińskiej gdzie stały wojska niemieckie. Zrobił się alarm, sanitariuszki poszły zobaczyć na ulicę czy nie ma przypadkiem jakiegoś ruchu ale jakoś spokojnie się odbyło. Jeszcze przed, bo tam tylko pluton był, się nazywał.., [po trzynastym] na Kruczej.. zapomniałem.
- Czy mógłby pan powiedzieć jak było gdy nastąpił sam atak?
Atak.. Ponieważ nie było jeszcze rozkazu o siedemnastej wobec tego dowództwo jedną trzecią stanu można jeszcze na parę godzin puścić na przepustki. I poszło.. a tu mieszkali, u Porowski - u Porowskiego, on był gospodarz, on tez należał do tej naszej drużyny. Od niego wyszliśmy pojedynczo, pod murami, najpierw poszli koledzy, z hakami takimi, rzucali bo był dom ambasady czechosłowackiej kozłami takimi z kolczastego drutu ogrodzony. Chodziło o to żeby najpierw te kozły odsunąć. Żebyśmy my dalej mogli od razu przelecieć przez ulice do wewnątrz tego budynku. W między czasie jeszcze z drugiego plutonu, na przeciwko tego gmachu, z Brenem, zajął stanowisko i po piętrach zaczął strzelać by nam zezwolić na pójście, wpadnięcie do tego. Zginęło wówczas.. Sygnał do tego Powstania, to był dowódca wystrzałem dał znać żeby już atakować. Został on ranny, dowódca plutonu został ranny, także bardzo dużo, tam dwóch zdaje się zginęło a tak to rannych było bardzo dużo. Od razu tamci poszli i pluton został bez dowództwa. Jeden z kolegów zorganizował znów i ten napad na Koszykową osiemnaście, na gmach ambasady czechosłowackiej, został dokonany. Po piętrach, tam z okien z przeciwnego domu strzelali, a myśmy po tych wszystkich pokojach chodzili i zbierali. Wtenczas myśmy się uzbroili bo nie byliśmy bardzo uzbrojeni. A tam było tego wszystkiego mnogo. Ja tez miałem bardzo. Poszedłem do Powstania z takim małym pistoletem, tam się dopiero uzbroiłem i koledzy też. Papierosów było tam, leżały, to człowiek nic tylko brał do ust, popalił i do góry. Były takie wypadki, ze Niemcy byli uzbrojeni rzucali granatem w nasza stronę, jak byliśmy piętro niżej, rzucali. To były takie wypadki, za łapało się ten granat i z powrotem do nich się rzucało. I tak po piętrze, po piętrze, do dachu doszło.
- Co było dalej? Jak wyglądały pana dalsze losy w Powstaniu?
Jak myśmy ten dom, gmach czechosłowacki już opanowali to wtenczas trzy czy cztery dni później, przyszedł rozkaz opuszczenia tego gmachu. Myśmy opuścili ten gmach i znów po paru dniach przyszliśmy odbijać ten gmach z powrotem ale już Niemców nie było. Po prostu tylko zajęliśmy ten gmach ambasady. Tak, że tutaj było akcja ambasady czechosłowackiej skończona. Oprócz tego były jeszcze później wypady na Pastę, małą Pastę, na Piękniej. Ja też tam brałem udział w dwóch, bo było ich chyba pięć takich. Nawet dochodziło do tego, ze z sąsiedniego domu dziurę robiliśmy i tam rzucaliśmy granaty. Ale to dało mały efekt i dopiero koledzy z dachu jakoś po innej posesji weszli na dach i od strony dachu zaczęli atakować. Doszło do tego, ze wszyscy Niemcy poddali się, część zabrali. A jeszcze jak podczas tego powstania to tak samo jeden z kolegów na przykład poznał jednego folksdeutscha, który chciał nas skierować wszystkich na aleje Szucha żeby tam odbijać. Ale jego ktoś rozpoznał ktoś z naszych kolegów, złapali jego, do żandarmerii naszej, tam przesłuchanie i słyszałem, ze jego później rozstrzelali. Myśmy do Alei Szucha tylko przed Powstaniem. Potem była zmiana, najpierw było, ze my mieliśmy - kompania nasza miała atakować Aleje Szucha. W międzyczasie nastąpiło przemieszczenie, ze my stamtąd dostaliśmy opracowanie na gmach ambasady czechosłowackiej. Z tej ambasady czechosłowackiej to w parkanie zaczęliśmy robić dziurę żeby znów do Doliny Szwajcarskiej bo w Dolinie Szwajcarskiej byli żołnierze i myśmy tam atakowali. Murami tam przechodziliśmy i chodziliśmy do tego tam, ogród był i warzywa były, to myśmy tam korzystali. Później miałem taki wypadek, że miałem służbę na ulicy Chopina w pałacyku w tym w którym, jak przyjeżdżał Frank - gubernator Frank, to tam stacjonował. Była barykada i był otwór. Kolega przyszedł do mnie i mówi: "Słuchaj, tam w Alejach Ujazdowskich ruch wojsk niemieckich jest, daj mnie, ja tam strzelę" - przez otwór, który tam mieliśmy. Pozwoliłem i doszedł do tego. W pewnym momencie usłyszałem jak strzał był i z głowy krew i mózg leciał, wypłynął. A drugi kolega, który koło mnie stał to pocisk po żebrach przejechał ale był tylko ranny , a tamten od razu trupem padł. Były jeszcze wypady takie robiliśmy na Książęcą do szpitala Świętego Łazarza, na Placu trzech Krzyży na gmach Królowej Jadwigi, na Fraskati. Nasze wypady były w obrębie tego wszystkiego, tam z Mokotowskiej myśmy wyruszali. Tak dobiegło, w stałym ruchu, zgłodniały, wyczerpani, zmęczeni, snu nie było bo i w nocy były ataki. Doczekaliśmy się w końcu końca Powstania, zawieszenie było i z ulicy nasz pluton, z ulicy Chopina wyruszył w stronę Szóstego Sierpnia obecnie, tam koło podchorążówki musieliśmy broń zdać i zapędzili nas wszystkich do Ożarowa. Po Ożarowie w pociągi i wywieźli nas do Lamsdorfu. W wagonie było bardzo dużo ludzi. Chyba ponad pięćdziesiąt, wsadzali do tych wagonów. Jechaliśmy z Ożarowa do Lamsdorfu. Z Lamsdorfu po paru dniach pojechaliśmy, wywieźli nas, mnie do Markpungau to jest Austria, koło Salzburga, to był Stalag XVIII C. Numer jeniecki miałem sto trzy pięćset osiemdziesiąt siedem. W obozie było jedzenie skromne. Przywilej był jak ktoś w kotle, bo w kotle się przynosiło brukiew, to ten który ostatni dostawał ten posiłek, to przywilej był bo tam na dnie było gęste. To był przywilej dla tego kto przynosił te racje, w takich drewnianych kotłach. Chleba dostawaliśmy kromki do tego stopnia, ze myśmy takie wagi porobili z patyka. Dwa nadziane i pajdki zależnie jak ataki były angielskie gdzieś bliżej było tego pieczywa mnie, to i myśmy mniej dostali. Także bochenek był na osiemnastu, to takie tylko po prostu kromeczki, żeby nie oszukać drugiego to myśmy tak wagę porobili z drzewa, dwie wtyczki i każdy kawałek myśmy ważyli. Wychodziliśmy na rozmaite roboty. Podoficerowie nie potrzebowali bo szeregowcy mogli jechać do Baueru [baueru]. A podoficerowie nie. Ale w zamian za to, ja w obozie zostałem, w nocy jak te lawiny spadały albo bomby niemieckie drogi przerywały czy tory kolejowe to nas brali nocy, nie zależnie - w nocy - w dzień, o każdej porze gonili nas do tych robót celem naprawy, celem usunięcia śniegu z tych dróg. Tak dotrwałem do końca wojny. Wojna była bardzo radosna w obozie bo te wszystkie nacje, koło nas byli Rosjanie, Francuzi, Anglicy byli, wszystko to się połączyło iż ze śpiewami po tym obozie całym chodziliśmy. Niemcy pouciekali ale powiedzieli, że w górach stoją SS i mają przyjść rozstrzeliwać nas. Jakoś szczęśliwie przyszli Amerykanie i nas oswobodzili i dotrwałem do końca wojny. Potem wojna, to niektórzy poszli samowolnie z obozu jak tak się mówi urwali się i do kraju chcieli. A myśmy większość pojechali do Drugiego Korpusu do Włoch. Przez Brener jechaliśmy, do Włoch. Stacjonowałem w [Maczeracie], byłem przydzielony do Drugiej Dywizji Pancernej. Potem w czterdziestym szóstym roku likwidowaliśmy, zlikwidowane zostały obozy polskie i wszystkie transportem, okrętem czy samochodami do Anglii, wszystkie wojska Drugiego Korpusu tam pojechały. Dostałem się do, byłem w Drugiej Warszawskiej Dywizji Pancernej i doczekałem się bo było później rozwiązanie, wybór albo na repatriację. Wybrałem powrót do kraju, pojechałem do obozu repatriacyjnego i z obozu repatriacyjnego z Glasgow wróciłem do kraju, to było w czterdziestym siódmym roku, w lutym.
Miałem tutaj rodzinę, byłem żonaty. Rodziców miałem..
- Jak pamiętam pan te dni kiedy wrócił pan do kraju, jak wyglądała Warszawa?
Wróciłem do Warszawy w czterdziestym siódmym, w lutym.
- Jak to wtedy tutaj wyglądało, czy pana dom był zburzony?
Dom był zburzony. Rodzice mieli na Grochowie, na [Zamienieckiej?] domek, tam się udałem i tam mieszkałem. Zacząłem później pracować w wydawnictwie Czytelnik, w czterdziestym siódmym roku jak przyjechałem, pracowałem w wydziale finansów i kontroli. Później w pięćdziesiątym pierwszym roku do firmy Państwowe Wydawnictwa Naukowe - PWN. Tam w PWNie swój żywot skończyłem znaczy idąc na emeryturę.
- Czy moglibyśmy jeszcze wrócić do czasów Powstania. Jakie najlepsze wspomnienie ma pan z Powstania, o ile było takie?
Miłych nie było. Na każdym kroku śmierć groziła.
- W takim razie najgorsze wspomnienia?
Byłem ranny. Nawet odłamek jeden został mi na pamiątkę w tym [w pachwinie].. Od granatu jak myśmy atakowali ambasadę czechosłowacką, to tam rana poszła, zraniony zostałem. Jeszcze później nie odczuwałem bólu ale z kolegami na przeciwny dom poszliśmy na dach, z dwoma kolegami i ostrzelaliśmy bunkier w Alei Róż. Stamtąd po zwolnieniu, po powrocie, sanitariuszki to były dosyć krępujące.. i felczer mnie wyciągnął część odłamków, a jeden został który tkwi jeszcze obecnie. Przyjemnych w Powstaniu nie było żadnej chwili. Wszystko.. głód..
- Jako ostatnie pytanie chciałem zapytać pana jak pan ocenia teraz Powstanie?
Trudno mnie się wypowiedzieć na ten temat. To co powróciłem i zobaczyłem i te nieszczęścia ludzkie, to nie... Ale jednak uważam, ze .. Nie mam specjalnego w tej mierze osądu. Czy warto było to Powstanie robić czy nie. Jak ja brałem udział no to świadomym byłem, ze.. Inna sprawa, że nie spodziewałem się że to będzie trwać dwa miesiące. Powstanie zwykle trwa parę dni, a tutaj się przewlekło i sześćdziesiąt trzy dni to trwało wszystko.
- A jakby miał pan możliwość to poszedł by pan jeszcze raz czy nie?
Chyba .. ten wiek mój..
Mam w ogóle inne myśli zupełnie. Uważam jednak, ze ten patriotyzm z u ludzi jakoś znikł. Nie było takiego poświęcenia jak poprzednio się poświęcało. Nie wiem czy to moment chwili czy życie tak pokierowało że się ludzie pozmieniali.
Warszawa, 17 marca 2005 roku
Rozmowę prowadził Tomasz Seweryn