Eliza Pokora

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Eliza Pokora, ale rodowe nazwisko Sielczak. Urodziłam się 9 października 1929 roku. Mieszkaliśmy wtedy w Zaciszu, tam się urodziłam. To [była] miejscowość, która wtedy nie należała do Warszawy.

  • Proszę powiedzieć, w jakim środowisku się pani wychowała? Kim byli pani rodzice?

Mama była po technikum zawodowym, ale nie pracowała. Było nas troje w rodzinie. Tata był urzędnikiem PZUW, to był Państwowy Zakład Ubezpieczeń Wzajemnych. Teraz się nazywa inaczej, PZU. Pracował przy ulicy Kopernika w Warszawie i tam żeśmy dostali mieszkanie, przy ulicy Karasia – bardzo blisko Kopernika, które zostało zniszczone, jak zaczęła się wojna.

  • Jak zapamiętała pani wybuch II wojny światowej?

Jak zaczęła się wojna, to wszyscy pracownicy PZUW oraz mieszkańcy, którzy tam blisko mieszkali, siedzieli w piwnicy. Myśmy też siedzieli w piwnicy. Była to dość dobrze urządzona piwnica, było nawet wygodnie. Mieliśmy rodzinę w Warszawie taty i mojej mamy, rodzeństwo i dziadkowie – rodzice próbowali się dostać właśnie do kogoś z rodziny. Wyszliśmy z piwnicy i [doszliśmy] do ulicy Wspólnej, tam była rodzina mojej mamy. No i bomba trzasnęła blisko nas. Tak trzasnęła, że myśleliśmy, że coś się stanie z moim bratem, dlatego że [zrobił] fikołka i przewrócił się. Na szczęście nie był pokaleczony. Dostaliśmy się do rodziny, ale potem tata dostał mieszkanie przy ulicy Poznańskiej 11 i tam żeśmy zamieszkali, i tam zaistniała pewna część PZUW.
Wtedy ojciec już nie pracował na Kopernika, tylko pracował właśnie przy ulicy Poznańskiej. Przy ulicy Poznańskiej 11, w budynku, gdzie myśmy mieszkali, były trzy podwórka. Myśmy mieszkali w drugim podwórku, a w pierwszym podwórku był garaż, to był prosty garaż. A w trzecim podwórku były konie, ponieważ Niemcy z tych koni korzystali. Tam więc były konie chowane. Ale były także i działki takie, że można było sobie coś posadzić, jakieś jarzyny, coś takiego.

  • Proszę powiedzieć, czy chodziła pani do szkoły w okresie okupacji?

Oczywiście. Szkoła powszechna, tak się nazywała wtedy, nie podstawowa.

  • A gdzie się znajdowała?

Przy ulicy Kruczej.

  • Pamięta pani koleżanki z okresu szkoły?

Nie pamiętam.

  • Z czego utrzymywała się rodzina w okresie okupacji?

Z pensji mojego taty.

  • Czy ktoś z rodziny był w konspiracji?

Nie wiem tego. Być może był brat mojej mamy, dlatego że został zabrany – zginął, bez echa. Szwagier mojego taty, też tak samo zginął. […] Nie było znaku, gdzie on może być. Szukała (brata mojej mamy) siostra mojej mamy – ona mieszkała później w Olsztynie i przyjeżdżała do Warszawy po wojnie. Szukała go w tym budynku, gdzie gestapo mieszkało, to jest od placu Unii Lubelskiej, tylko nie pamiętam, jak się nazywa ulica. Tam był budynek i tam w piwnicach byli zatrzymywani i Powstańcy, i przed Powstańcami jeszcze inni mieszkańcy Warszawy. Ale tam jego nazwiska nie było, brata mojej mamy.

  • Proszę powiedzieć, jak pani zapamiętała Niemców w okresie okupacji?

Właściwie to dość rzadko widziałam. Naprzeciwko budynku na ulicy Poznańskiej był budynek, po przeciwnej stronie, gdzie mieszkały Niemki. To był taki hotel dla Niemek. To one najczęściej krążyły po naszej ulicy, a Niemcy dość rzadko kręcili się po ulicy Poznańskiej. Był obok nas, nawet mam zdjęcie, chyba Poznańska numer 13 – tam była policja, ale polska oczywiście. Tam nawet żeśmy mieli pokój, gdzie się msza odprawiała. Myśmy tam chodzili w niedzielę na mszę.

  • Była pani świadkiem łapanki albo rozstrzeliwania na ulicy?

Nie.

  • Proszę powiedzieć, jak zapamiętała pani wybuch Powstania Warszawskiego?

Zapamiętałam w ten sposób, że był głośny jakiś dźwięk, taka syrena, wtedy mój tata był jeszcze na Kopernika, w swoim biurze, a my byliśmy z mamą na Poznańskiej. Jak zaczęły padać bomby, zapalające bomby, to wtedy żeśmy uciekali do piwnicy.

  • Z kim pani była w piwnicy?

Z mamą najczęściej, brat, który był najmłodszy z nas, miałam czternaście lat, brat dwanaście, a siostra szesnaście, jakoś nie bał się tego wszystkiego i krążył między piwnicą a podwórkiem. Ja z siostrą i z mamą żeśmy były w piwnicy. Mama często wychodziła, żeby coś z mieszkania zabrać i przynieść, do jedzenia, czy do picia. U nas na szczęście była jeszcze w tym drugim podwórku pompa z wodą. Tam przychodzili ludzie z innych budynków i pobierali wodę. To całe szczęście, bo mogliśmy zawsze coś ugotować, czegoś się napić.

  • Razem z sąsiadami mama gotowała?

Nie. Z tym że oprócz tego, że tam były konie, to jeszcze była kuchnia. Nie wiem, dla kogo tam się gotowało jedzenie, prawdopodobnie dla Niemców. Tam właśnie w czasie Powstania konie zostały zabite i potem mięso z koni zostało podzielone między mieszkańców. Nie wszyscy mieszkańcy mieszkali w swoich domach, w swoich pokojach, w swoich mieszkaniach. Niektórzy się [uciekli]. Ponieważ było wiadome, że to 1 sierpnia się stanie, to odeszli ze swoich mieszkań – mieszkania były puste.
Chciałabym powiedzieć, że mówiłam o tym garażu w pierwszym podwórku, tam w czasie Powstania powstał szpital. Nie tylko w tym garażu, ale jeszcze na pierwszym piętrze, właśnie też w pierwszym podwórku.

  • Proszę powiedzieć, jakie były kolejne dni Powstania?

Byliśmy oczywiście od 1 sierpnia do 7 września. Ósmego września ja z mamą i z siostrą doszliśmy do ulicy Wilczej, gdzie była bardzo blisko ta ulica Wilcza, [a] się czołgałyśmy podkopem. […] A to był tunel zrobiony chyba przez Powstańców i myśmy tam się czołgały do ulicy Nowowiejskiej. A tam już byli Niemcy. Niemcy nas doprowadzili do Dworca Zachodniego. Z Dworca Zachodniego żeśmy pojechali do [Pruszkowa].
W [Pruszkowie] jedną noc żeśmy przespały i później był taki podział: moja siostra została zabrana do Niemiec, a ja z mamą, ponieważ byłam dwa lata tylko młodsza od siostry, ale byłam niska, byłam mała, a siostra i brat byli wysocy… Zabrali siostrę do Niemiec, a mnie z mamą wsadzili – nie tylko mnie, jeszcze innych wiele osób – do wagonu bydlęcego. Pociąg z tymi wagonami podjechał pod Łowicz i wypuścili nas po prostu na jakąś łąkę. Ale ponieważ z nami jechała jakaś pani, która miała rodzinę w Łowiczu, to zaprowadziła nas do Łowicza i tam jedną noc żeśmy przespały z mamą. Później, nie wiem, kto [tym] kierował, to mama załatwiała, mnie z mamą skierowano do wsi, która się nazywała Gzinka. Tam żeśmy były [do 7 grudnia]. […] Czyli tak gdzieś od 8 września do początku grudnia żeśmy były w Gzince. Tam kopałam ziemniaki, bo przecież był to okres jesienno-zimowy. Spałam sobie na sianku, na podłodze.

  • Jak pani zapamiętała wejście wojsk rosyjskich?

Nie, wtedy już nie byłam w Gzince, bo w grudniu 1944 roku żeśmy wróciły do Raszyna, pod Warszawą.

  • Tam spędziła pani święta?

Tam spędziłam [Święta Bożego Narodzenia]. Bo myśmy przyjechały do mamy siostry, [która] mieszkała w Raszynie ze swoją rodziną. […]
A później mama dostała pracę. Nie wiem, jak sobie załatwiła tą pracę. Dostała pracę w Łodzi, bo PZUW przeniosło się z Warszawy, ponieważ w Warszawie nie mieli budynków do pracy. Dostała tam pracę jako urzędniczka. Potem zmieniła pracę. Po 1945 roku z Niemiec w maju wróciła moja siostra. A brat, który nie poszedł z nami na Dworzec Zachodni, tylko został ze stryjem w domu na ulicy Poznańskiej, pojechał ze swoim kolegą do Częstochowy, do zakonników paulinów. […] On trochę później wrócił z Częstochowy. Nie pamiętam, siostra wróciła w maju, a on prawdopodobnie w czerwcu, wrócił do Łodzi.

  • Jak pani zapamiętała wejście wojsk rosyjskich?

Zapamiętałam to, będąc właśnie w Raszynie. Nie podobało mi się to, że dziewczyny, polskie dziewczyny, wchodziły na czołgi i razem z nimi… Nie podobało mi się to.

  • Kiedy wróciła pani do Warszawy?

Wróciłam do Warszawy dopiero po skończeniu szkoły pielęgniarskiej, bo jestem pielęgniarką z zawodu. Skończyłam tam [szkołę pielęgniarską w Łodzi]. Zresztą zaczęłam [od] gimnazjum, potem liceum, a potem szkołę pielęgniarską. Z tym że to wtedy trwało krócej, już nie było tak, że cztery klasy, tylko przez dwa lata była nauka w gimnazjum, dwa lata nauka liceum i dwa lata szkoła pielęgniarska.

  • Jak pani zapamiętała Warszawę po powrocie?

Okropnie. Jak już można było wrócić do Warszawy z Raszyna, to z wujkiem… Wujek wykombinował wózek, bo myśmy myśleli, że coś tam w tym naszym domu może [się] znajdzie i sobie to zabierzemy. Mama została w domu z ciocią, a ja z wujkiem poszliśmy piechotką z wózeczkiem do Warszawy, do ulicy Poznańskiej. Ale dom był zburzony, piwnica była w całości. Ale w tej piwnicy były tylko zdjęcia, porozrzucane – nawet nie wszystkie.

  • Proszę powiedzieć, jaki był dla pani najtragiczniejszy dzień w okresie okupacji?

Jak zginął ojciec. Bo mój tata, będąc na Kopernika, od 1 sierpnia do 1 września był tam, przyszedł na imieniny mamy, bo mama miała na imię Bronisława. Wtedy w kalendarzach [imię] Bronisławy było 2 września, teraz jest pierwszego. […] 3 września już musiał z powrotem wrócić na ulicę Kopernika. Wtedy został zastrzelony, w Alejach Jerozolimskich. To nie była barykada, tylko też podkop. On tam się czołgał, ale chyba wystawił głowę i został postrzelony…

  • Ktoś był świadkiem?

Byli świadkowie, świadkiem był jakiś kolega taty. Został pochowany na którymś z podwórek w Alejach Jerozolimskich. Już po wojnie, jak przyjechałyśmy z mamą z Łodzi, bo siostra wtedy jeszcze nie wróciła, brat też nie wrócił, tata miał duże rodzeństwo, dużo braci i bracia pomogli załatwić pogrzeb. Wtedy był most Kierbedzia zniszczony. Był taki most, już nie pamiętam, jak go nazwano, w każdym razie tymczasowy. Trumna była zbita z desek, no i był pogrzeb. [Na cmentarzu] Bródzieńskim leży mój tata. Mama zresztą też, bo mama też nie żyje. Mama nie żyje, siostra nie żyje, brat nie żyje, tylko ja zostałam.

  • Tato całe Powstanie walczył?

Nie wiem, czy tata walczył, czy nie walczył, dlaczego on tak się w ogóle przemieszczał stamtąd tu? A mama nam tego nigdy nie opowiadała. Żadnych dowodów na to żeśmy nie mieli, ani dokumentów – nic.

  • Czy była pani represjonowana po wojnie?

Nie. Wtedy były nakazy pracy przecież. Jak skończyłam szkołę pielęgniarską, dostałam nakaz pracy do Warszawy. Bardzo się z tego ucieszyłam, ale nie wiedziałam, jaki to jest szpital. Ten szpital był najpierw przy ulicy [Żelaznej]. Szpital Świętej Zofii? Ginekologiczno-położniczy?
  • Madalińskiego?

Nie, to jest od alei Solidarności taka uliczka. Tam jest szpital Świętej Zofii, który jest najlepszym szpitalem położniczo-ginekologicznym. Wszystkie kobiety chcą tam rodzić dzieci.

  • Zostaniemy przy Świętej Zofii.

Tam wtedy ten szpital był Świętej Zofii, ale nie był miejskim szpitalem, tylko był szpitalem MBP, Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. [Były dwa budynki szpitalne, później szpital został przeniesiony na obecna ulicę Wołoską]. […] Pracowałam w szpitalu na laryngologii, [najpierw na Żelaznej, później w szpitalu NBP, też na laryngologii. […] Na laryngologii pracowałam dość długo i miałam dobry staż, dlatego że rok czasu miałam dyżury albo rano, albo po południu, albo w nocy… Po jakimś czasie awansowałam i dostałam się na salę operacyjną. A później zostałam oddziałową oddziału laryngologicznego, a już tak cztery lata przed emeryturą byłam przełożoną tego szpitala. Ale wtedy [nazywał się] MSW, po jakimś czasie, w 1989 roku już dodali „A” – [MSWiA]. [Obecnie „A” znów usunięto].

  • Proszę powiedzieć, jak pani ocenia Powstanie Warszawskie?

Okropnie się bałam, bo byłam płaczliwa, stale byłam schorowana. Jak miałam pięć lat, to byłam w Ciechocinku, mnie tam leczono. […]

  • Czy pani zdaniem Powstanie wybuchło słusznie?

Uważam, że słusznie, ale z tego, co teraz słyszę. Co prawda mało jest mężczyzn w tym domu, najwięcej jest kobiet, bo mężczyźni krócej żyją, chciałam powiedzieć – trzeba o siebie dbać – ale ci panowie, których znam, to mówią, że to było bez sensu zrobione.

  • Czy może chciałaby pani coś jeszcze dodać do wywiadu?

Chyba nie.

  • Jakieś wspomnienia z okresu okupacji czy Powstania?

Wspomnienia takie przyjemne… Aha, było takie bardzo fajne wspomnienie. Ponieważ była kotłownia, kotłownia była w drugim podwórku, i w czasie wiosenno-letnim tam była trawa. A w czasie zimowym to ojciec z kolegami zrobili nam ślizgawkę, więc można było sobie na łyżwach jeździć. Niezbyt przyjemne to było, jak były bombardowania. A poza tym jeszcze muszę powiedzieć, jak chodziłam z wujkiem. W Warszawie żeśmy się znaleźli, żeby zobaczyć, czy coś zostało, to żeśmy przechodzili koło ulicy Grójeckiej i był zburzony budynek [i] zniszczony sklep, drzwi nie było – oczywiście okna też zniszczone – i tam stały dwie [zmarłe osoby]. Dwie zmarłe osoby. Straszne to było. A potem jeszcze, jak już pracowałam w Warszawie, to też przy [jednej z ulic], blisko Poznańskiej, bo jeszcze pracowałam w takim szpitalu, który nazywał się „Omega”, w Alejach Jerozolimskich. Tam był szpital dla osób wysoko postawionych, ale to nie byli komuniści, absolutnie nie. To byli pisarze, aktorzy – leczyli się w „Omedze”. Tam pracowałam przez kilka lat, tylko na dyżurach nocnych, żeby sobie dorobić, bo pensje żeśmy mieli bardzo skromne. Kiedyś wracając właśnie z nocnego dyżuru od nich, żeby dojść do tramwaju, kopano taki jakiś wielki rów i pełno ludzi stało. Też z ciekawości stanęłam, zobaczyłam. A tam w piwnicy, też pod ścianą, stała kobieta, [martwa] kobieta [i dziecko], a na głowie to stały jej włosy. Tak jakby wiatr ją tak ustawił. I obok niej dziecko. Trzymali się za ręce. To było okropne.

  • Może ma pani jakieś miłe wspomnienia?

Z okresu Powstania czy okupacji?

  • Okupacji.

Wspomnienia miłe? Bałam się strasznie nalotów, bałam się, jak mama wyjeżdżała pociągiem, żeby załatwić coś z żywności, jakieś mięso – na wieś wyjeżdżała. Tata w pracy, mama wyjeżdżała, tylko nas troje było. Ach, jeszcze co było? Jeszcze była taka sytuacja, że do naszego mieszkania przyszli Niemcy i tatę wyciągnęli z sypialni – tam spał z mamą. Gdzieś go zabrali, ale za kilka godzin wrócił, puścili go. Co tam się działo, to tata nie opowiadał. Myśmy nie pytali.

  • Pamięta pani z okresu okupacji na przykład swoje urodziny czy uroczystości rodzinne?

Oczywiście, pamiętam. Nawet się nauczyłam gotowania, tak że jak mamy nie było, to gotowałam.

  • Jak wyglądało takie przyjęcie, na przykład urodzinowe?

Bardzo skromnie. A bardzo blisko był taki bazar przy ulicy Koszykowej. Ten bazar chyba jeszcze jest, tak mi się wydaje. Przy ulicy Koszykowej czasami można było kupić jakieś masełko, widocznie ze wsi przyjeżdżali tutaj i sprzedawali. O czymś jeszcze chciałam powiedzieć i zapomniałam. A, że byli pochowani w czasie Powstania Warszawskiego… Jak mówiłam o działkach, że były działki, gdzie można było posadzić jakieś rośliny, marchewkę czy pietruszkę, czy selera, czy pora, czy cebulę, to tam potem ich chowano. [Chodzi o zmarłych przy ulicy Poznańskiej 11, drugie podwórko].

  • Brała pani udział w pogrzebie powstańczym?

Nie.

  • Czy msze się odbywały na podwórkach?

Owszem, msze się odbywały, tak jak mówiłam, pod numerem 13. A [mszy] podczas pogrzebu – tego nie widziałam, bo tam nie chodziłam. Znaczy chodziłam pod groby, oczywiście, ale nie byłam przy tym, jak ludzie byli chowani.

  • Może wrócimy do uroczystości rodzinnych.

Były urodziny mamy, były urodziny taty, ale właściwie… Nie, myśmy urodzin nie urządzali, myśmy urządzali imieniny. Teraz są chyba częściej urodziny jak imieniny, prawda? Tak. Ale przedtem było inaczej, były imieniny. […] Mama miała brata, o którym powiedziałam, że zginął bez echa – przychodził z żoną. Ponieważ oni nie mieli dzieci, to jak były nasze imieniny, to zawsze z prezentami. I takimi ładnymi. To byli ludzie dość bogaci, [bezdzietni].

  • Jaki był najładniejszy prezent, jaki pani otrzymała?

To właśnie od brata mamy i od jego żony dostałam, chociaż miałam wtedy trzynaście lat, byłam już dużą dziewczynką – niewysoką, ale już trzynastoletnią – kupili mi, właściwie to ciocia pewnie kupiła, pokoik z mebelkami dla lalki. Miałam kącik w naszym pokoju i tam urządzone miejsce dla lalki i ta lalka miała też meble. Bardzo fajne to było.

  • Czy przychodziła do pani jakaś koleżanka bawić się?

Miałam taką koleżankę, właściwie to były dwie siostry, które mieszkały przy ulicy Poznańskiej – one mieszkały w pierwszej części, w pierwszym podwórku, myśmy mieszkali w drugim podwórku. Nawet nie pamiętam, Helenka jedna miała na imię, a druga to już nie wiem. Z Helenką żeśmy się przyjaźniły, ale nieraz żeśmy się kłóciły.

  • Czy może jeszcze chciałby pani coś opowiedzieć?

To smutne rzeczy.

  • To był trudny czas.

Smutne. Strasznie płakałam, jak tata zginął. Muszę się pochwalić, że byłam pupilką taty, chyba dlatego że tak chorowałam. Nawet w szpitalu byłam, wtedy [kiedy] jeszcze nie było wojny. Byłam w szpitalu, ale nie pamiętam już, jaki to był szpital. Chyba szpital przy ulicy Nowogrodzkiej, bo tam był szpital też dla dzieci. Teraz tam chyba nie ma dla dzieci, tylko dla dorosłych. Tam byłam, mama mnie odwiedziła i spytała mnie: „A teraz chcesz, żebym ja przyszła, czy żeby tata przyszedł?”. To pamiętam. Mówię: „Tata żeby przyszedł”.

  • Jak miał na imię pani tata?

Henryk.

  • A rodzeństwo?

Siostra Hanna, a brat Ryszard.

  • Czyli ten kontakt ze szpitalami i lekarzami od najmłodszych lat sprawił, że później przez całe życie miała pani tak bliski kontakt?

Znalazłam ogłoszenie w gazecie właśnie o tym, że poszukują młodych dziewcząt chętnych na skończenie szkoły pielęgniarskiej. […] Ponieważ myśmy mieszkali w Łodzi przy ulicy Narutowicza, a szpital i szkoła były przy ulicy Szterlinga – bardzo blisko ulicy Narutowicza – to sobie szybko to załatwiłam i potem bardzo byłam zadowolona, że tą szkołę skończyłam. Dlatego mi to odpowiadało. Byłam bardzo zadowolona, że jestem pielęgniarką. [Mogę się nawet pochwalić, że cztery lata przed emeryturą byłam przełożoną szpitala MSW].

Warszawa, 20 kwietnia 2012 roku
Rozmowę prowadziła Joanna Rozwoda
Eliza Pokora Stopień: cywil Dzielnica: Śródmieście Południowe

Zobacz także

Nasz newsletter