Franciszka Hanna Kadleczek

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Franciszka Hanna Kadleczek, urodzona 5 kwietnia 1934 roku.

  • Jakie nazwisko nosiła pani w czasie Powstania?

Stoup.

  • Od urodzenia mieszka pani w Warszawie?

Tak.

  • Czym zajmowała się pani rodzina przed wybuchem Powstania?

Mój ojciec prowadził warsztat stolarski, mama nigdy nie pracowała.

  • Gdzie pani mieszkała?

Na rogu Łuckiej i Wroniej, bo później na Marszałkowskiej.

  • Czy miała pani rodzeństwo?

Tak, siostrę.

  • Gdzie chodziła pani do szkoły?

Zaraz po Powstaniu chodziłam do szkoły imienia Marii Curie-Skłodowskiej do Saskiego Ogrodu. W Saskim Ogrodzie były postawione baraki.

  • Przed Powstaniem chodziła pani do szkoły?

Właśnie tego nie pamiętam, bo miałam sześć lat, jak wybuchła okupacja. Tak dokładnie nie wiem... gdzieś chodziłam. Chyba chodziłam (bo fartuszki przecież mama szyła), ale gdzie chodziłam, to naprawdę nie umiem powiedzieć.

  • Jaki wpływ na pani wychowanie miała rodzina?

To była bardzo skromna rodzina. Po prostu wychowali mnie tak, jak potrafili. Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie − jaki wpływ miała. Po prostu miałam rodzinę, miałam ojca, matkę i siostrę. Mama nie pracowała, opiekowała się nami na co dzień dbała [o nas].

  • Jak zapamiętała pani wybuch wojny?

Wybuch wojny w ogóle w 1939?

  • Ile pani miała lat wtedy?

Miałam sześć lat, trudno mi powiedzieć. Wiedziałam, że się wszyscy denerwują, że w rodzinie mama i ojciec się denerwują, że coś się dzieje. Sąsiedzi przychodzili, dyskutowali, ale to była sprawa dorosłych, raczej moją to sprawą nie było.

  • Jakie jest pani najodleglejsze wspomnienie związane z II wojną światową i z okupacją?

Z okupacją to takie najbardziej przykre. Jako dziecko zapamiętałam rozstrzelania, bo widziałam to z okien na Wolskiej. Moja ciocia mieszkała na Wolskiej, z okien z ulicy Wolskiej widziałam, widocznie na Wolskiej było rozstrzelanie. Wtedy widziałam, nie kazano mi się patrzeć, ale widziałam – chociaż tak z ukrycia, ale widziałam. Drugie, to już musiałam być starsza, bo mama zaprowadziła mnie w dziwne miejsce. Na grubym drucie wisiały ciała ludzkie, tylko zapamiętałam, że ciała ludzkie były na sznurkach za szyję i że one się ruszały, w sensie ruszały się – po prostu bujały się widocznie ciała na długich sznurkach. Kto to był powieszony, dlaczego – tego też już nie pamiętam, tylko zapamiętałam moment ludzi wiszących na sznurkach. [Dowiedziałam się, że to wydarzenie miało miejsce pod Halą Mirowską].

  • Czy pamięta pani, gdzie to było, w jakiej dzielnicy Warszawy?

Myślę, że gdzieś na Woli, tak mi się wydaje, że to było gdzieś na Woli. Cicha taka egzekucja, nic się nie działo, widocznie mieszkańcy Warszawy musieli przechodzić koło tego i widzieć to, widocznie to było za karę. Tak sobie teraz tłumaczę, bo i po co, nikt się nie odzywał, tylko wszyscy szli, cichutko przechodzili i musieli się patrzeć nawet na to, żeby przejść koło tych trupów. [To są] wspomnienia takie jako już dziewczynka ośmio, dziewięcioletnia.

  • Czym zajmowała się pani rodzina w czasie okupacji? Czy tata dalej prowadził warsztat stolarski?

Tak.

  • To było podstawowe źródło dochodów?

Tak, to było podstawowe [źródło], bo robił piękne meble. Później miał na Polnej warsztat stolarski, to już wielkie maszyny i w ogóle. Rodziny dużej nie miałam, dlatego że moi rodzice pochodzą z Wilna, przyjechali do Warszawy jako bardzo młodzi ludzie, na placu Zbawiciela brali ślub. Tak że nie było rodziny jako takiej. Dla nich ja i moja siostra to była ta rodzina. Jedna ciotka później przyjechała stamtąd.

  • Może pani podać imiona rodziców?

Franciszek i Apolonia. Mama z domu Pietkiewicz, ojciec Stoup. To był duży ród Pietkiewiczów na terenie Nowej Wilejki, gdzie moi rodzice w ogóle się wychowali. To była duża rodzina Pietkiewiczów, Paszkiewiczów; prowadzili stadninę koni, to, co mi mama opowiadała. Bardzo boję się koni, moja mama się nigdy koni nie bała.

  • Czy pani rodzina była w jakiś sposób związana z konspiracją?

Nie.

  • Jak zapamiętała pani ostatnie dni przed wybuchem Powstania Warszawskiego?

Robiło się na ulicy barykady. Przed samym Powstaniem, nawet nie wiadomo dlaczego, ale robiło się barykady. Pamiętam przewrócony tramwaj na bok na barykadzie. Pamiętam, że mama... Nawet z naszego bloku wynosili co było niepotrzebne i kładło się na barykady, żeby było jak największe i najmocniejsze, a mężczyźni wyrywali chodniki, płyty, też ustawiali na barykadach.

  • To było przed Powstaniem?

To było tuż przed Powstaniem, tak mi się wydaje, że tuż, bo po co by robili [dużo wcześniej]?

  • Gdzie zastał panią wybuch Powstania?

Na rogu Łuckiej i Wroniej, to był taki duży dom, właściwie to była taka „studnia”. Wiem, że w naszym domu nigdy nie było słońca, raczej była wilgoć. To był czynszowy, olbrzymi dom, teraz to nazywam studnią, bo zdaję sobie sprawę, że to była studnia.

  • W momencie wybuchu Powstania była pani razem z rodzicami?

Tak. W tym domu, to był bardzo duży dom, bardzo dużo ludzi, pamiętam tylko, jak wchodziło się na klatkę schodową, to przed klatką schodową był duży obraz Matki Boskiej, wszystkie panie kwiaty zbierały, co wieczór odbywały się modlitwy pod obrazem Matki Boskiej.

  • To już było w czasie Powstania?

To było w czasie Powstania, tak.

  • Co działo się z panią w pierwszym dniu Powstania?

Zaczęły się bombardowania, to w zasadzie nas już od razu [przeniesiono] do piwnicy. Właściwie wszyscy [się przenieśli]. Ponieważ w piwnicach nie mieścili się wszyscy (bo to był duży dom), to robiono z piwnicy do piwnicy takie koła do przejścia do następnych piwnic. Chodziło się z piwnicy do piwnicy, [było] bombardowanie... Czego się bałam? Właściwie niczego [się nie bałam] jako dziecko, teraz sobie przypominam, że się nie bałam. W czasie Powstania wlatywałam na górę, jeszcze jak nasz dom stał i patrzyłam się, gdzie uderzyli, gdzie się pali. Jako dziewczynka z chłopakami, z dziewczynami z naszego podwórka, ganiało się na górę, jak słyszało się, że leci samolot ¬– piuu, to na dół z powrotem, jak przeleciał, to się znów leciało na górę.
  • Czy pani rodzice też przebywali w piwnicach?

Tak. Jeszcze symbolem takiego strachu była tak zwana (nie wiem, dlaczego my to tak nazywaliśmy) rycząca krowa. Jak ryczała „krowa” to znaczy, że będzie nalot. Nad Wisłą ta „krowa” gdzieś stała, tak nam się wydawało i jak ryczała, to już było bombardowanie. Nigdy nie wiadomo gdzie, w którą stronę ta „krowa” uderzy – czy w nasz blok, czy w następny. Jak „krowa” jak gdyby już wydała tą swoją porcję bomb czy pocisków, to już był spokój, już była cisza, już wiadomo było, że „krowa” na razie nie będzie czynna.

  • Kiedy pani spotkała pierwszych Powstańców?

W piwnicy, ale w piwnicy zapamiętałam co? Weszło (tak mi się wydaje) dwóch czy trzech pięknych, młodych ludzi w hełmach, w ubraniu. Wiem, że mi było żal tych chłopców, bo powiedziano: „Porwaliście się z motyką na słońce”. Zapamiętałam to zdanie, tak do tej pory pamiętam, [jak ktoś] z tych leżących w piwnicy powiedział (bo to na kocach, na workach, nie pamiętam dokładnie, w końcu spaliśmy w tych piwnicach): „Porwaliście się z motyką na słońce”. Oni się po prostu schowali, bo był nalot, młodzi chłopcy się schowali do piwnicy, takie właśnie było zdanie.

  • Czy to była jedyna reakcja cywili na Powstańców, z jaką miała pani do czynienia?

To, co zapamiętałam, to tak. Mój ojciec jak jeszcze na Łuckiej został, to był takim gospodarzem terenu. Na przykład, jak gdzieś padł koń, to mój ojciec z ludźmi tego konia ściągali na podwórko. Oczywiście dostawaliśmy najlepsze mięso, kawał szynki, bo dzieliło się tą koninę na poszczególnych ludzi. Pamiętam właśnie koninę, dostaliśmy taki piękny puc mięsa z szynki, mama zrobiła w piwnicy gulasz i wpadli na podwórko „ukraińcy” (nazywaliśmy ich „własowcy”), zaczęli rzucać granatami do piwnic, do okien. Do gulaszu wpadły szyby, gulasz później mama płukała. Wody też nie za bardzo było, wiem, że się z tych szyb wybierało kawałki większe i jadło się koninę. Jeszcze wtedy właśnie byłam skaleczona w prawą rękę szybą (mam ślad jeszcze do tej pory), mama jakiś bandaż zrobiła, nie była to jakaś wielka rana, tylko po prostu skaleczenie szybą.

  • Do kiedy pani przebywała w piwnicach?

W piwnicach to tak dokładnie nie wiem, ale mój ojciec na przykład wpadł na pomysł, że nie będziemy w piwnicach siedzieć, jak jeszcze dom stoi. Mój ojciec wyruszał do domów wypalonych i zburzonych już przez Niemców, bo mówił, że jak będziemy w takim budynku już wypalonym, to Niemcy nie będą tracić amunicji na takie ruiny. Chodziliśmy po domach, które już były spalone. Nawet jako dziecko pamiętam, że niczego się nie bałam. Już zaczęły się właśnie walki, już było [pełno] trupów, [widoczne] były spod gruzów ludzie [zwłoki], trupy na ulicy − Powstańców i ludzi cywilów, pamiętam, że właśnie mój ojciec z panami różnymi organizował chowanie trupów. Pamiętam, że jak mój ojciec kopał doły z innymi i po prostu w mundurach, w ubraniach wrzucali ludzi do grobów. To były skwerki, gdzie tylko jakiś skwerek był czy jakiś teren wolny, gdzie można było kopać, a to w końcu było przecież lato, to trzeba było kopać bardzo szybko. Przyglądałam się temu, nie robiło to na mnie naprawdę wrażenia, to było tak normalne, że trzeba pochować. Pamiętam tylko, że jeszcze gdzieś zrywałam kwiatki, każdemu wkładałam maleńki kwiatuszek, żeby na grobie leżał mój kwiatuszek, który gdzieś zerwałam.

  • Czy w tych pogrzebach uczestniczył ksiądz?

Nie. To było tak szybko, bo przecież bombardowanie nie trwało non stop, był czas ciszy, już nie latały samoloty, „krowa” nie ryczała, Niemcy przecież nie strzelali do wszystkiego, co się ruszało. Przechodziło się na drugą stronę... Przecież jak były barykady, to my dla draki z dzieciakami [biegaliśmy] w tą i z powrotem, i nic, nie strzelają do nikogo. Tak że takie były zabawy dziecięce − przelatywanie na drugą stronę.

  • Jak wyglądało zaopatrzenie w jedzenie, w wodę, czy to się zmieniało?

Tylko pamiętam, że był bardzo niedobry czarny, lepiący chleb i czarne kluski, które też były bardzo niedobre i w bryłach czerwona (to się nazywało) marmelada, ale to podobno było z buraków, tak ludzie mówili. Dostawaliśmy to po prostu jako jak gdyby deputat od Niemców.

  • To już było po Powstaniu czy w czasie Powstania?

W czasie Powstania to każdy sobie jakoś tak... Nawet nie zdaję sobie do tej pory sprawy, co jadłam. Pamiętam, że nazywało się to „peluszka”, ale co to było? Tylko pamiętam, że to było bardzo niedobre, to była taka maleńka fasolka, fasolka to może za duża rzecz, mały groch, tylko że czarny. To się gotowało i się jadło. Wiem, że to było bardzo niedobre, ale coś się musiało jeść. Wiem, że mój ojciec coś kombinował, gdzieś latał czy może po innych piwnicach, różnie ludzie przecież kombinowali, żeby żyć. W końcu miał dwoje dzieci i żonę, to musiał coś robić, a był sprawnym mężczyzną i odważnym, tak że chciał jak najlepiej, żeby było.

  • Czy w czasie Powstania spotkała pani w Warszawie jakiegoś obcokrajowca?

Poza Niemcami i „ukraińcami” to nie.

  • Jak pani zapamiętała żołnierzy niemieckich?

Z bliska ich widziałam, jak zdobyto PAST-ę. Wtedy już mieszkałam Marszałkowska 119. Ulicą Marszałkowską szli Niemcy, siedzieli w budynku PAST-y widocznie bardzo długo, bo jak wychodzili, to pamiętam, że staliśmy wtedy w bramie i taka gromada dzieci, mówią: „Co, dowalimy im kamieniami?”. Tak mówiliśmy, ale jednak nikt nie rzucił kamieniem, po prostu oni przeszli koło naszej bramy. Ale złość dzieci była taka, bo to byli Niemcy.

  • Wspomniała pani o obrazie Matki Boskiej, który wisiał w kamienicy. Czy oprócz tego obrazu spotkała się pani z jakimiś innymi przejawami życia religijnego w czasie Powstania?

Mnie się wydaje, że najważniejszą sprawą to był obraz, bo to był duży obraz, dużo kwiatów panie zawsze naznosiły, ponieważ teren był też duży. Wiem, że były modły, wiem, że śpiewano, [jako] dzieciaki za bardzo nie stałyśmy i się nie modliłyśmy za bardzo, mama czy tata, jak kazali, to się stało, ale nie brałam takiego udziału jako dziewczynka w tych modłach.

  • Jak zapamiętała pani upadek Powstania?

Upadek. To był październik. Pamiętam, że ogłoszono i ojciec: „Ubierajcie się, kto co ma, niech bierze”. Każdy niósł jakąś paczkę i po prostu się szło.

  • Czy pamięta pani, skąd ruszyła?

Z Marszałkowskiej.

  • Jak wyglądała pani droga?

To było wszystko jedna wielka ruina. Wiedzieliśmy wszyscy, że Stare Miasto było całkowicie zrujnowane. Każdy warszawiak wiedział, że nie pozostał kamień na kamieniu, ale nikt z nas nie był... Marszałkowska, Wronia, Łucka, Sienna, Złota to wszystko było już bardzo zniszczone. Po prostu wyszliśmy. Wiem, że się znów szło. Najgorszą rozpacz, jaką moja mama przeżyła, to jak na ulicy Wolskiej nas jako trzy dziewczyny [oddzielili od ojca]... My poszłyśmy prosto, a ojca zabrali do kościoła. Na Wolskiej był kościół i ojca zabrali, bo wszystkich mężczyzn właściwie oddzielali do kościoła. Mojego ojca też do kościoła zabrano, a my poszłyśmy do Pruszkowa. W Pruszkowie był obóz, nie wiem, czy byłyśmy dwa czy trzy dni, czy może więcej. Pamiętam, że dostałyśmy pierwszy raz gorącą zupę.

  • Jakie warunki panowały w obozie w Pruszkowie?

Pamiętam, że to były jakby takie nasączone podkłady kolejowe, coś w tym stylu. Wiem, że to było brzydkie, że się lepiło, że było brudne, ale to nie chodziło o to, bo byliśmy razem. Każdy leżał jeden obok drugiego, a najgorsze co zapamiętałam, to noc. Właściwie w stronę Warszawy to była jedna łuna, zapamiętałam, że to jak gdyby była jutrzenka po burzy. Warszawa mniej więcej wyglądała jak jedno wielkie światło, jedna czerwień po prostu biła od Warszawy, bo wszystko już się paliło.

  • Wiedziała pani wtedy, co dzieje się z pani ojcem?

Nie, nikt nie wiedział. Wtedy z Pruszkowa samochodami wywieziono nas na wieś. W jakim rejonie Polski ta wieś była, nie wiem. Po prostu nas wywieziono na wieś, dano nam jakiś domek opuszczony, dano nam jeść i ubranie. My po prostu byliśmy jedni z Warszawy w tej wiosce. Tak że ta wioska naprawdę bardzo się nami zaopiekowała.
  • Czy to Niemcy was tam wywieźli?

Niemcy nas wywieźli i mój ojciec (później dowiedziałam się) uciekł z transportu do Niemiec i przez Polski Czerwony Krzyż nas znalazł i doszedł na tą wieś. Znaczy ewidencja była, z tego wynika, bo ojciec nas znalazł, po prostu przyjechał.

  • Kiedy pani ojciec trafił do państwa na wieś?

Trafił tuż przed momentem, kiedy można było wracać do Warszawy… Pamiętam, że ojca z nami nie było długo na wsi i właściwie my ruszyliśmy do Warszawy, ale na czołgu nie na czołgu, wiem że jakiś transport był z wioski do Warszawy i nas dowieziono do jakiegoś punktu. Pamiętam, że na tej wsi dostałam litr mleka. Litr mleka niosłam przez Marszałkowską, przez Aleje Jerozolimskie i to mleko było dla mnie straszliwym ciężarem, bo ten litr mleka zapamiętałam do dziś, jaki to był straszny ciężar.

  • Ile trwała podróż z tej wsi do Warszawy? Czy to był dzień, dwa?

Nie nocowaliśmy, chyba dzień w takim razie.

  • Nie mogło być daleko?

Nie mogło być daleko, bo wiem, że to nie było długo. To mleko niosłam, nie wypiliśmy tego mleka, tylko to niosłam. Wróciliśmy na Marszałkowską.

  • Jak wyglądała Warszawa?

Aleje Jerozolimskie [w miejscu, gdzie jest] hotel „Polonia”, po tej stronie, to tam domy normalnie stały. Jak szliśmy, to właściwie wszyscy byliśmy zdziwieni, że to stoi, że jest kawałek Warszawy. Po stronie, gdzie obecnie jest Pałac Kultury, już było więcej zburzone, ale tutaj [w okolicach „Polonii”] po prostu stały domy i to ładne domy.

  • Gdzie państwo się wtedy skierowali?

Właśnie na Marszałkowską, bo ciotka tam mieszkała, zginęła w Powstaniu i my po niej zajęliśmy mieszkanie. To był pokój z kuchnią, łazienka była ucięta, tak że ojciec postawił mur. Leżały różne wanny, skombinował wannę jakąś, grzało się później w kotle wodę i kąpałyśmy się w wannie. Postawił mur, bo łazienka wychodziła już na teren całkowicie zburzony.

  • Wtedy rozpoczęła pani naukę?

Tak. Do szkoły z Marszałkowskiej chodziłam do Saskiego Ogrodu. W Saskim Ogrodzie były po prostu długie baraki postawione, gdzie chodziło się w kapciach, gdzie się chodziło nawet w fartuszkach, nie wolno było chodzić inaczej, tylko w kapciach, i każdy z nas miał na rękawie numer szkoły. [Miłym wspomnieniem pozostała znajomość z Mieczysławem Foogiem. Na ulicy Marszałkowskiej 119, tam gdzie mieszkałam, Pan Mieczysław miał kawiarnię pod nazwą „Cafe-Foog”. Mój ojciec, jako stolarz, robił w kawiarni całą stolarkę. Każdej piosenki treść znałam na pamięć. Nasze okna od podwórka wychodziły wprost na estradę , na której każdego wieczoru śpiewał piosenki o Warszawie. Pan Mieczysław miał psa – spanielka, ale nie miał samochodu. To jego klienci przyjeżdżali do kawiarni samochodami. On miał motor. Bardzo często prosił moją mamę, żeby pozwalała mi jechać motorem z nim i trzymać psa na kolanach. Jeździłam, trzymałam psa, a Pana Mieczysława z tyłu za pasek. Pamiętam, że mieszkał na ulicy Koszykowej 60, za jazdę motorem otrzymywałam pieniądze na cukierki. Miałam wtedy 11 lat].

  • Co to była za szkoła?

To była Szkoła Podstawowa imienia Marii Curie-Skłodowskiej, nawet nasza klasa posadziła ileś drzew w Saskim Ogrodzie jako po prostu pamiątka po naszej szkole.

  • Co działo się z panią później już po 1945 roku?

W 1945 chodziłam do liceum ekonomicznego na Narbutta, tam skończyłam technikum ekonomiczne. Później zaczęłam pracować. Pierwszą moją pracą była Komenda Główna „Służba Polsce”, to było wielkie przedsiębiorstwo, miałam wtedy dziewiętnaście lat i zostałam kierownikiem sekcji mundurowej. Miałam [pod opieką] magazyny, miałam dwóch magazynierów, bo to wojsko było, właściwie wojsko prowadziło Komendę Główną „Służba Polsce”. Moim przełożonym był na przykład major Gadziński, byli kwatermistrze, jak gdyby szkic [??] to było wojsko.

  • Czy doświadczenia związane z Powstaniem Warszawskim miały jakiś wpływ na pani dalsze życie?

Byłam szczęśliwa, że jestem w Warszawie, że już jestem, że żyję, że ojciec jest, że wszyscy żyjemy, że nikt nie zginął. Rozpoczęłam pracę, urodziłam syna, wyszłam za mąż. Życie potoczyło się tak po prostu zwyczajnie, już nie było wzlotów i upadków, po prostu skończyło się coś, co minęło, i zaczęła się odbudowa Warszawy. Jak każdy zresztą warszawiak, braliśmy czynny udział w odgruzowaniu na przykład MDM-u (przecież się cegły po cegle podawało), jak porządkowanie na przykład Saskiego Ogrodu, kopało się rowy, kładło się drogi.

  • Czy jest coś, co szczególnie utkwiło pani w pamięci z okresu Powstania?

Nie. Po prostu miałam dziesięć lat i nie musiałam o sobie za bardzo myśleć, bo za mnie myślał ojciec i mama. To co opowiedziałam, to jako wspomnienia dziewczynki dziesięcioletniej. Już mieszkaliśmy na Marszałkowskiej i też chodziliśmy po piwnicach, a moim sąsiadem, takim kumplem był Tepli, to znane nazwisko Tepli, bo on był Tepli. Wchodzimy do piwnicy z Teplim i widzimy trupa – Niemca. Później poszliśmy do kina „Palladium”, bo chodziliśmy kraść węgiel, bo w „Palladium” był węgiel, były też trupy. To było tuż zaraz po Powstaniu, nie było to wszystko jeszcze uporządkowane, trudno było, żeby to wszystko posprzątać, żeby nigdzie nic nie było. Tylko te dwa przypadki jeszcze pamiętam, że w kinie „Palladium” z ojcem chyba tylko poszłam po węgiel, to tego trupa [widziałam], i zaraz koło nas była piwnica i znaleźliśmy [trupa] Niemca w piwnicy. To tak mi się przypomniało, dosłownie pierwsze dni po Powstaniu.

  • Jak teraz po tych kilkudziesięciu latach ocenia pani Powstanie Warszawskie?

Historia mówi inaczej, że niepotrzebne, że polityczne, ale na wszystkie określenia, ocenę – nie umiem powiedzieć. Po prostu ono było. Przeżyłam. Było. Bardzo dużo ludzi zginęło, trudno mi mówić sumami, bo jakoś nie przygotowałam, ale bardzo dużo.

  • Czy do tej rozmowy chciałaby pani coś jeszcze dodać?

Warszawa jest w tej chwili przepiękna i kocham każdą rozkopaną ulicę, bo wiem, że będzie ładniejsza. Kocham rozkopane dzielnice, bo wiem, że będzie nowy most, nowe osiedle i cieszę się każdym dniem w Warszawie. Kocham ją, jak idę Nowym Światem, że jest tak pięknie oświetlony, że idę na wspaniałe spacery. Po prostu kocham Warszawę.





Warszawa, 19 listopada 2010 roku
Rozmowę prowadził Dominik Cieszkowski
Franciszka Hanna Kadleczek Stopień: cywil Dzielnica: Śródmieście

Zobacz także

Nasz newsletter