Helena Szcześniewska

Archiwum Historii Mówionej

Szcześniewska Helena, urodziłam się w 1912 roku.

  • Co pani robiła przed wojną, gdzie pani mieszkała przed wybuchem wojny?

Mieszkałam na ulicy Czerwonego Krzyża, na Czerniakowskiej, ja już nie pamiętam, to było tyle lat temu. Wiem, że na Czerwonego Krzyża mieszkałam, chodziłam do przedszkola w Alejach 3-go Maja.

  • Pani brała ślub jeszcze przed wojną, tak?

Tak.

  • Gdzie pani poznała swojego męża?

W Warszawie.

  • Kiedy urodziła się pani córka?

Urodziła się w 1933 czy 1932 roku, już nie pamiętam.

  • Jak pani zapamiętała wybuch wojny? Czy to było coś strasznego dla pani?

Straszne to było. Pamiętam, wtedy pierzynę, kołdry, wszystko w okno włożyliśmy, bo wszyscy mówili, że gaz będzie użyty przez Niemców, to pamiętam. To było straszne.

  • Pani mąż, jak się zaczęła wojna, był razem z panią?

Tak, bo pracował w rusznikarni, w warsztacie, majstrem był czy kimś. Ja już nie pamiętam tych rzeczy, tyle lat…

  • Jak minęły lata okupacji, czy życie było bardzo ciężkie?

Ciężkie.

  • Jak było z zaopatrzeniem, z żywnością?

Radziłam sobie, bo byłam na letnisku pod Skierniewicami. Jak się nazywała ta wieś... Radziejowice. Później umiałam sobie zjednać gospodarzy i kupowałam wszystko od nich, nawet jeśli na targu było taniej, ale ja im zawsze, tyle, ile żądali, tyle płaciłam. Później dopiero odczułam to, że oni zostawiali dla mnie to, co zamówiłam. Tak jakoś umiałam sobie ich zjednać.

  • Później, właśnie przed wybuchem Powstania pani była z córką w Radziejowicach, tak?

Tak, byłyśmy tam, na wsi.

  • Gdzie wtedy przebywał pani mąż?

W wojsku już był. Wtedy już był chyba do wojska powołany. Ja później wyjechałam, wynajęłam tam dom, z córką tam byłyśmy, bo mnie było łatwiej kupić coś, bo taniej było.

  • Ale pani tuż przed wybuchem Powstania przyjechała do Warszawy?

Tak.

  • A córka została tam, w Radziejowicach?

Córka została na tej wsi. Pojechałam, bo już wiedziałam, że coś się szykuje i prosiłam, żeby któryś z moich znajomych się tym zainteresował, to każdy się bał. Nie chcieli się narażać, to musiałam po córkę pojechać.

  • Ale wróciła pani przed wybuchem Powstania sama do domu, tak? I tam już panią zastał wybuch Powstania Warszawskiego, tak?

Tak.

  • Mogłaby pani opowiedzieć swoje wspomnienia z Powstania?

Na początku, to się wszyscy jak zabawki bawili, a później to dopiero było krwawe, jak trupów zobaczyli. Pamiętam szpital na Solcu, ten szpital wciąż tam jest, bo Czerwony Krzyż to został rozebrany, nie wiem, czy postawiony ponownie czy nie, ale chyba nie. Tam Darek, pamiętam, w futbol grał z kolegami, bo oni wtedy mieszkali na rogu Czerwonego Krzyża, Darek z rodzicami. Już tam chodził do szkoły, w Aleje 3-go Maja i tam wszystko się odbywało. To wiem.

  • Jak wybuchło Powstanie, to pani mieszkała na Czerwonego Krzyża, a po drugiej stronie, tam jak Most Poniatowskiego, to byli już Niemcy, tak?

Tak, już tak. Aleje 3-go Maja 2 tam był wielki olbrzymi blok nad samą Wisłą. Ten blok wciąż stoi.

  • Miała pani kontakt z powstańcami, powstańcy do pani przychodzili do domu?

Przychodzili do domu, jak byli biedni, głodni.

  • Pani się z nimi dzieliła?

A jak! Pani by się nie podzieliła, nie wierzę w to!

  • Ale wtedy wszyscy mieli trudności z jedzeniem.

To sąsiadki mi znosiły jedzenie. Nie miałam, to poszłam do tej, czy do tej sąsiadki i zawsze mi dały czy chleb czy bułkę, czy jajka. Ci chłopcy, co tam byli, to się ich zawsze ratowało. Dlatego poszłam, gdy taki mały chłopak przyleciał i mówi: „Proszę pani, wybiją ich Niemcy!” To było takie małe dziecko i wszystko wiedziało. Mówię: „Gdzie?” - „Na tych gruzach, oni wszyscy śpią.”

  • Powstańcy tam spali, zasnęli na gruzach?

Tak. Oni tam czekali na Niemców, [spodziewając się], że będą szli do Muzeum na obiad. Poszłam tam, on rzeczywiście miał rację, to zaczęliśmy ich budzić. Zanim się dobudzili, Niemcy naturalnie, [już się pojawili]. Uciekłam wtedy.

  • Bo Niemcy chodzili zawsze do Muzeum Narodowego na posiłki, tak?

Tak.

  • I powstańcy czekali.

Tak, na gruzach, na rozwalonym domu.

  • To jakiś mały chłopczyk, warszawiak przyszedł, żeby powiadomić, że powstańcy zasnęli?

Tak.

  • Zasnęli ze zmęczenia?

Tak. Ale [ten chłopak] wiedział, że przychodzili do mnie, bo do mnie przyszedł, tylko do mnie, nie poszedł nigdzie indziej, do żadnej sąsiadki. Musiał mnie znać.

  • Tak, powstańcy do tej pory wspominają, jak przychodzili do pani na jedzenie, sam pani zięć, pan Szpakowski o jajecznicy to do tej pory mówi, że czuje ten smak jajecznicy.

Co się mogło, to się robiło. Byłam na letnisku, to stamtąd mi nazbierali jajek. Ile razy nie wzięli też ode mnie pieniędzy…

  • Mówiła pani też, że spotykała się z małymi chłopczykami, którzy byli listonoszami, tak?

To było pierwsze moje spotkanie.

  • Jak to się odbyło?

Idzie jeden, drugi i tacy są [grubi]. Podchodzę, mówię: „Co ty, synku, tu masz, taki gruby jesteś?” - „Ojej, to pani nie wie, Powstanie!” Jezu, zatkało mnie: „Pani nie wie? Powstanie!” Mówię: „Ale co ty tu masz?” - „Listy, trzeba pocztę rozdać. Rozdamy.” Wychodzi drugi jego kolega, taki sam [gruby] i też taki obładowany listami. Pocałowałam ich, przeżegnałam się: „Idźcie z Panem Bogiem! Donoście te listy!” Boże kochany!

  • Pani mówiła, że ci mali chłopcy wiedzieli wszystko lepiej niż reszta osób tam zamieszkałych, bo też przyszedł jeden mały chłopak i powiedział, że podsłuchał, że będzie wysadzana elektrownia?

Tak i wie pani, że byłam sama ciekawa, ale on już poszedł do komendanta i go zawiadomił. Jednak obronili elektrownię. Pamiętam, jak brał palce w usta i gwizdał - jaki gwizd był! - żebym ja posłuchała. Ci mali mieli jakieś odcinki. Jak Niemcy z czołgami jechali, to się robiło [gwizdanie] i „buch!” - benzynę z butelką na czołgi rzucali. To mnie przecież ci chłopcy opowiadali.

  • A powstańcy też przychodzili, nocowali u pani?

Nie, nigdy mnie nie narażali. „Tego nie możemy od pani [oczekiwać]”, ale jeść - tak. Co mogłam, [to dawałam], sąsiadki też znosiły do mnie.

  • Powstańcy mieli też kłopoty z bronią, tak?

A przy broni to już nie brałam udziału, tu się nie chwalę, bo nie brałam udziału. Ja im tylko powiedziałam: „To wam pomogę, co mogę, a więcej, to nie.”

  • Jak były naloty, to już trzeba było siedzieć w piwnicach.

To siedziałyśmy. Wtedy to, co zniosłyśmy do piwnic, to było zamrożone, i powstaniec z dowództwa mi powiedział, żeby tego nie ruszać. Nawet nie pamiętam jego nazwiska, ale ci chłopcy mi później powiedzieli, że on zginął na barykadzie na rogu Czerwonego Krzyża i Dobrej.

  • Czy miała pani informację, że Powstanie dobiega już do końca, że będzie trzeba się wycofywać, czy pani zdawała sobie sprawę z tego, że już niedługo wejdą tu Niemcy, co dalej robić?

My siedziałyśmy, gdy Niemcy weszli.

  • Ale wiedziała pani, jak powstańcy się już wycofują, że już nie ma powstańców.

Nie, tego nie wiedziałam. Dopiero się dowiedziałam, jak przyszedł do mnie młody powstaniec, on mi dopiero powiedział.

  • Pani była z sąsiadami, tam było ze dwadzieścia parę osób, tak?

Już nie pamiętam.

  • W piwnicy na Czerwonego Krzyża pani siedziała, tak?

Na Czerwonego Krzyża.

  • Jak weszli Niemcy, to powstańcy się już wycofali.

Tak, tam siedziała i moja bratowa, która już nie żyje i sąsiadka, też już nie żyje. Dużo już nie żyje z tamtych osób. Nie wiem, czy ktoś jeszcze żyje naprawdę.

  • Ale wtedy już pani wiedziała, że na górze są Niemcy, tak?

Tak. Bo podpalili przecież domy, mieszkania i: Raus! , wyrzucali nas. Wtedy, jak zaczęli palić nasze bloki, to wyrzucali nas w Aleje, do Muzeum Narodowego.

  • To było trochę później, ale wcześniej była pani w piwnicy i wykradała się pani razem z sąsiadami do magazynu po jedzenie.

Tak, to nam dawali, co mogli, co mieli, a też biedni byli. Bieda była.

  • Ale Niemcy na początku nie wiedzieli, że jest tam pani razem z sąsiadami w piwnicy.

Nie, skąd. Nie wiedzieli. Na pewno by mnie rozstrzelali. Na pewno.

  • Niemcy mieli tam gdzieś magazyny i pani razem z sąsiadami wykradała się tam po jedzenie?

Wykradałam im jedzenie. To ja powiedziałam sąsiadom o tych magazynach, bo podsłuchałam rozmowy. Oni poszli najpierw na wywiad, przyszli i powiedzieli: „Tak, proszę pani”, że to są właśnie magazyny.

  • Pamięta pani czy długo tam pani siedziała z sąsiadami w piwnicy?

Niedługo, bo jak tylko się uspokoiło, już Niemcy zajęli to wszystko, to już nie. Już można było wyjść z piwnicy. Tam jak Most Poniatowskiego, przechodziło się na drugą stronę, tam były place, tam były domy. Nazywali to „Strachota”, jakąś taką to miało nazwę. Przed wojną ktoś miał [takie] nazwisko, tam zostawiono budynki. Ludzie nie mieli mieszkań, to się tam [przenieśli]. Okopali się, wsadzili kartofle i buraczki, to później powstańcy też mieli użytek z tego.

  • Niemcy dowiedzieli się, że tam jest tyle osób, że dwadzieścia parę osób siedzi w piwnicy, bo już spadł śnieg i po śladach doszli, że ktoś chodzi.

Ja i jeszcze jedna kobieta, już nie żyje, nikt nie chodził, tylko my dwie, bo wszystko tchórze były.

  • Pani z jakąś sąsiadką?

Do mnie przypadkowo przyszła moja modystka, krawcowa-modystka, tu zastało ją Powstanie i ona cały czas była u mnie. Nie bałyśmy się, chodziłyśmy w nocy. Potrafiłyśmy iść, wody nabrać, napompować na terenie niemieckim, gdzie Niemcy byli, jak samolot pikował, tak że nie było słychać, jak wodę pompowałyśmy na terenie szpitala. Jak nadjeżdżał, to my pompowałyśmy wodę. Trzeba było przynieść wodę, a tam było dużo starszych i my byłyśmy z Maryśką najmłodsze.

  • Tak samo jedzenie panie przynosiły?

Co się dało. Potrzeba było.

  • Spadł śnieg i Niemcy zobaczyli ślady.

Tak, i weszli do piwnicy. Halt! Halt! I mnie widzieli. Nie przyznałam się, że ktoś jest. Wtedy oni już szli. Wszyscy musieli wyjść.

  • Wtedy jak Niemcy przyszli, wypędzili państwa z piwnicy, ale czy kogoś rozstrzelali z tych jeńców?

Nie, nikogo nie rozstrzelali, tylko wzięli nas do Muzeum Narodowego. Wtedy drugi raz. Tam spotkałam koleżanki ze szkoły.

  • Dużo tam było jeszcze cywili w Muzeum Narodowym?

Dużo.

  • To był listopad?

Nie, to było wcześniej.

  • Październik, koniec października?

Tak.Tam było dużo tych, których wysiedlili z mieszkań. Była matka z dwojgiem dzieci, noworodkami, a jego wzięli, na pewno rozstrzelali, bo przecież Niemcy, przed czołgami, to podobno pędzili naszych Polaków. Trzeba było wykąpać te dzieci. Jak? Gdzie? Spotkałam koleżankę i pytam: „Irena, co zrobić? Jak to zrobić?” Starszy Niemiec nas podsłuchał. Jak ona poszła, to Niemiec do mnie podszedł i ślicznie po polsku mówił. Pytam się: „Co? Ty nie mówisz do mnie po niemiecku?” Mówi: „Nie. Ja wszystko słyszałem, ty mi nie mów drugi raz. Jutro będę miał służbę, to weź te dzieci - ona niech weźmie jedno, a ty drugie.” On słyszał, że to są bliźniaki. „Wy przyjdźcie, jedna wykąpie jedno, i pójdzie stamtąd. A druga pójdzie, wykąpie drugie i pójdzie stamtąd. Przysięgnij, że nie powiesz słowa.” Powiedziałam: „Tak.” I rzeczywiście, dwa, czy trzy razy kąpałyśmy te dzieci. A później okazuje się, że mężów zabierali i jej męża też zabrali. Później, z moją przyjaciółką Ireną, mówiłyśmy: „Dobrze, że jej pomogłyśmy.” Później, [jak] ludzie się rozchodzili, to ona nam dziękowała. Ktoś z rodziny ją odnalazł i zabrał z [dziećmi]. Było to dwóch malutkich chłopców. Później dostałam list, był pewnie od niej, tylko że nie był zaadresowany. Ona chciała, żebym podała dziecko do chrztu.

  • To po wojnie, tak? Odnalazła panią i chciała podziękować za pomoc.

Tak.

  • To i zdarzali się dobrzy Niemcy.

Spotkałam dużo dobrych Niemców. Jak pamiętam, raus krzyknął i tak powiedział: „Jak powiem raus, to wy prędko idźcie.” Tak, między nimi też byli ludzie.

  • A później z Muzeum Narodowego gdzie pani przeszła?

Poszłam już do swojego domu, wtedy nas puszczali, bo już się skończyło to piekło, przecież już Niemcy zajęli, to już puszczali do [domu]. Gdzie pani chciała, tam pani poszła. Jak było mieszkanie rozbite, to nie.

  • Ale Niemcy chodzili jeszcze cały czas i palili domy?

To przed tym. Wszystkich z domów wyrzucali: raus!. Trzeba było wyjść i podobno rzucali do mieszkań torpedy. Myślałam, że [podpalali], ale oni rzucali coś do mieszkań. Momentalnie się to paliło wszystko.

  • Później pojechała pani też po córkę?

Jak córka wróciła, to już było spokojnie w Warszawie. Ale też od jednych gospodarzy dostałam miód - [od tych], co ona tam urzędowała - to chciałam się im zrewanżować. Naznosili mi to, co zostało, zabrałam to na wieś, po co mi to, nie będę przerabiała. Dostałam trzy litry miodu. Było ciepło jeszcze, miałam czarną plisowaną spódniczkę i lekką bluzkę. W pociągu, jak już wracałyśmy, bo do Skierniewic musieli mnie dowieźć, a później pociągiem do Warszawy, to Niemcy [rewidowali] w pociągu i pomyślałam]: „Zabiorą ten miód.” Wszystko zabierali. Tak jakoś usiadłam na butelkach i spódnicę [rozłożyłam]. Raus! mówi do mnie [Niemiec]. Mówię do niego, że nie mogę, bo mnie noga boli. Poszedł dalej. Trzy litry miodu, co dostałam od gospodarzy, przywiozłam do Warszawy.

  • Pani mieszkanie ocalało z całej zawieruchy wojny i Powstania?

Tak, ocalało. Dużo mieszkań ocalało, nie spaliło się.

  • Pani mąż później wrócił po wojnie do domu?

Tak. Już też nie żyje.

  • W którym roku wrócił? Zaraz po wojnie?

Zaraz nie, bo przecież najstarszy brat był na wojnie i się gdzieś spotkali z mężem. Pamiętam jak mój mąż wrócił, to napisałam list. On mi dał adres brata, napisałam list…

  • Brat jak się nazywał?

Synalk. Kazimierz Synalk. Napisałam list... To było piekło straszne.

  • Później tak los się potoczył, że jeden z tych powstańców, który przychodził do pani na jedzenie, na jajecznicę, ożenił się z pani córką.

Oni już później się poznali. W szkole? Nie, chyba nie w szkole. Pamiętam Zbyszka, jak był młody.

  • Ale to właśnie był jeden z powstańców, który przychodził do pani na jedzenie.

A skąd pani to wie?

  • Od pana Zbyszka.

Tak. Przeżyło się, dzięki Bogu. Za długo się żyje, po co tak długo żyć.

  • Czy uważa pani, że takie Powstanie, bo przecież to była wielka radość, czy ono było potrzebne?

Konieczne! Jak można nie wypędzać wroga? Pani by mnie nie wypędziła z pokoju, jakbym pani chciała zająć? Też by mnie pani wypędziła. Byłam zachwycona. Jak powstańcy ze Starego Miasta uciekali kanałami, to mówiłam im: „Jeszcze jesteście młodymi, to idźcie im pomóc tutaj. Może ubrania potrzeba.” Wszystko zbierałam, śmieciara byłam, ale nie byłam sama.

  • Bo i sąsiedzi i pani przyjaciółka Irena.

Tak.

  • Pamięta pani nazwisko swojej przyjaciółki, Ireny?

Korzybska, tak. Też nie żyje, to wszystko nie żyje.

  • To, co panie mogły, to zawsze pomagały, tak?

Bardzo, bardzo. Irena też pomagała bardzo. Nie dostała się wcale do swojego domu. Tam wszystko [było spalone]. Mówi: „Nawet nie pójdę zobaczyć.” Jej powiedzieli, że nic nie ma, spalone i rozwalone, bo rozkradli: „Po co pójdę? Żeby tam płakać, to popłaczę sobie tu i już.” Najlepiej, jak w nocy chodziłyśmy [po jedzenie]. Nikt, tylko my. Wcale się nie bałyśmy tych Niemców. Ona mówi: „Przy tobie ja się nie boję.” Nigdy w życiu bym nie wyszła sama.

  • Pewnie gdyby nie ślady na śniegu, to jeszcze długo by pewnie panie tam siedziały?

Tak, bo do głowy nam nie przyszło, że tak nas wykryją, ale jak? Boso nie mogłyśmy iść, a musiałyśmy zobaczyć, gdzie oni idą, co robią Niemcy.
Warszawa, 25 stycznia 2006 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Helena Szcześniewska

Zobacz także

Nasz newsletter