Henryk Wacław Gralewski

Archiwum Historii Mówionej

Moje nazwisko Henryk Wacław Gralewski, urodzony w 1931 roku.

  • W jakiej formacji pan był?


No to nie była formacja, tylko harcerstwo, „Zawiszacy”.

  • Dzielnica, w której Pan był podczas Powstania?


Moją dzielnicą była od urodzenia Koło, to jest poddzielnica Woli.

  • Proszę powiedzieć, gdzie się pan urodził?


Urodziłem się właśnie tam, na Woli.

  • W Warszawie.


W Warszawie na Woli, dokładnie na Moczydle.

  • Ile miał Pan rodzeństwa?


Troje.

  • Proszę wymienić ich imiona.


Najstarsza była Alinka, zginęła w Powstaniu. Stefania była dwa lata młodsza, przepraszam, rok młodsza od Aliny. A ja byłem trzeci, też się urodziłem w Warszawie. A czwarty przed samą wojną urodził się rodzicom drugi syn, Ryszard. W dokumencie miał Marian, ale mama go dała że względu na to, że babcia już troje dzieci wychowała, więc czwarty nie był mile widziany, w siedem lat później. Najmłodszy był, w trzydziestym ósmym się urodził i było nas czworo.

  • Proszę powiedzieć, kim byli rodzice.


Mój tata podczas wojny był podporucznikiem w artylerii przeciwlotniczej, dowódcą.

  • Gdzie pracował przed wojną?


Przed wojną tata pracował w magistracie u prezydenta Starzyńskiego i ostatnią choinkę, jaka tam była, to moje siostry i ja, właśnie gościł nas prezydent Starzyński.

  • Może pan opowiedzieć o tej choince z prezydentem?


Byli to wszyscy pracownicy na tej choince, dzieci wszystkich pracowników pana prezydenta i było tam... No choinka była. I ja stałem z ojcem. Moje siostry były starsze, one podeszły bliżej prezydenta, który był na podium. No i choinka była, no i jak to mikołaj, wręczał prezenty, jakieś drobiazgi dla dzieci, żeby wspominały sobie miło ten okres świąteczny.

  • Czy to był rok 1938, czy wcześniej?


To był rok trzydziesty ósmy.

  • Gdzie pan zaczął chodzić do szkoły? Bo zaczął pan przed wojną, prawda?


Przed wojną zacząłem chodzić na ulicę Ożarowską, tam była szkoła podstawowa siedmioklasowa, która była wybudowana tuż przed wojną tak jak i nasze osiedle na Kole. Mieszkałem bardzo blisko, vis-à-vis tej szkoły. No co można powiedzieć o szkole: że w szkole kultywowało się, że tak powiem, dostojność rządu, który był i... Były portrety, były prezydenta Mościckiego, były marszałka Polski też, był orzeł z koroną i krzyż. Tak wyglądała nasza klasa, pierwsza klasa, do której ja chodziłem tuż przed wojną, tę klasę skończyłem. Moje siostry już były starsze, do czwartej klasy chodziła Alinka, druga chodziła do trzeciej klasy. Do tej klasy chodził też ze mną mój cioteczny brat, spokrewniony ze strony mamy.

  • Jak się nazywał?


Pietrzyk. Też był harcerzem podczas Powstania i razem część tułaczki popowstaniowej, takiej powstaniowej i popowstaniowej, przeżywaliśmy razem.

  • Jak pan zapamiętał 1 września 1939 roku? Gdzie pan był wtedy, w Warszawie?


Byłem w domu, to był blok dziewiętnasty, Obozowa 83 m.6. Nasze okna wychodziły na ulicę Ożarowską i na szkołę. I tuż obok był ten... Administracja mieściła się w dwudziestym bloku. I tam myśmy przed wojną w trzydziestym siódmym roku zamieszkali w nowym bloku. To było osiedle „szklanych domów”. Akurat szukałem, nie mogłem tych zademonstrować tych, bo ojciec tam wpłacał takie, wykupywał takie, osiedlowe takie zdjęcie z Żoliborza i ten. To była taka składka na budowę tych „domów szklanych” imienia Żeromskiego. Takie było hasło Stefana Starzyńskiego. Starzyński jeszcze dbał o wygląd Warszawy przedwojennej i: „Warszawa w kwiatach”, takie było hasło. I nasze bloki, te nowo powstałe, też były dekorowane kwiatami, skrzyneczkami, doniczkami. Na balkonach i w oknach było pełno kwiatów. Warszawa była w kwiatach tuż przed wojną.

  • Wspomniał pan, że ojciec pracował w magistracie. Jak miał tata na imię?


Tata miał na imię Henryk tak jak i ja. Mój ojciec był bardzo kontaktowy. Mój ojciec był bardzo lubiany przez młodzież, nie tylko swoje rodzeństwo, ale przez młodzież i nawet pracował… Jak każda wojna, tak i… Pracował też na początku jeszcze w szkole dla młodzieży, tak zwanej trudnej.

  • Ale już w czasie okupacji czy jeszcze przed wojną?


Nie, nie, przed wojną, przed wojną. Przed wojną, a później tam, stopniowo tam, pracował w tej szkole. I młodzież trudna jak po każdym takim, po każdej wojnie, po każdym takim tej młodzieży przybywało. Na Woli była ta młodzież trudna też.

  • Już w czasie okupacji.


Nie, nie, przed wojną była młodzież trudna, była młodzież, która straciła w dwudziestym roku rodziców. Były dziewczęta, tam był na Kole dom dziewcząt, sierot, które córka marszałka Piłsudskiego, z jej inicjatywy powstał właśnie ten sierociniec dla dziewcząt, które straciły rodziców, ojców w dwudziestym roku. No to tyle. I moja siostra Lena w czasie okupacji kontaktowała się bardzo z tymi dziewczętami, chodziły razem do szkoły, ale nie tylko. Brały udział w jasełkach, specjalnie się tam przystrajały, w strojach ludowych krakowskich. Same to sobie sprawiały przy karbidówkach, nocami, poza lekcjami szkolnymi. I ona tam często z tymi koleżankami się przyjaźniła i też wspierała te koleżanki. I miała nawet tam przyjaciół dużo, przyjaciółek. No niektóre tam znałem. Można powiedzieć, że tata jej przekazał taką rzecz, tak powiem, łatwość obcowania z ludźmi i ona była, ta moja siostra, o której będę mówił, ona bardzo była lubiana przez młodzież, dlatego że ona miała bardzo, że była bardzo rzetelna i uczciwa, a poza tym, że była dosyć ciekawą osobowością. Ona była badana w pierwszej klasie jeszcze jak chodziła do szkoły na Zawiszy, to była pierwsza jej klasa, później dopiero się przeniosła do tej szkoły na Ozorskiej, to badał tam młodzież szkolną pierwszoklasową, pan doktor, mąż wychowawczyni klasy. I on wskazał w swoich badaniach, on doktorem nauk był, wskazał na moją siostrę jako bardzo uzdolnioną i mającą charakter kierowniczy, że ona w przyszłości byłby kierowniczym takim człowiekiem, który zajmowałby kierownicze stanowiska, bo była, tak dobrze tam mu się przedstawiła. I ją tam wyróżnił spośród tych dzieci, które tam uczęszczały do tej szkoły. No myślę, że to była też zasługa taty, który bardzo kochał dzieci i bardzo opowiadał nam i czytał bajki, a przede wszystkim taki patriotyzm przekazywał swojemu pokoleniu. Najdłużej… Myśmy po kolei tak usypiali: najpierw ja, później ta druga siostra młodsza, a Alinka do końca wysłuchiwała taty opowieści, który bardzo fantastycznie opowiadał. Było to jeszcze później w Sieczychach. Przed samą wojną żeśmy tam, przed samą wojną myśmy wyjechali na lato do Sieczych. Sieczychy to była tam…

  • To znaczy wyjechaliście tam na wakacje?


Na wakacje tuż przed wojną. I tata tam też tej gawiedzi… Zbierały się dzieciaczki tam w lesie na pagórku i tata też tam im opowiadał bajki.

  • Jak się ta miejscowość nazywała?


Sieczychy, wieś Sieczychy, gdzie zginął „Zośka”, Tadeusz Zawadzki. Myśmy tam spędzali [wakacje]. To była bardzo duża wieś, można powiedzieć, na skraju Puszczy Białej. Myśmy mieli bardzo blisko do lasu, a tata lubił zbierać grzyby i jeść grzyby, więc tam myśmy zamieszkali sobie, na lato wyjeżdżali. No i najmłodszy z rodzeństwa to był brat Rysiek, miał wtedy niecałe dwa latka, był niemowlakiem jeszcze właściwie, to zostawał z babcią. Babcia może odpoczywała, chociaż nie chciała tego czwartego wnuka pieścić, ale później go bardzo kochała.

  • Wróciliście do Warszawy tuż przed samym wybuchem wojny, tak?


Tata po nas przyjechał i rozeszła się taka wieść, bo przyjeżdżał zawsze w soboty, no i na niedziele przyjeżdżał tam do tych Sieczych. To jest gdzieś siedemdziesiąt kilometrów od Warszawy. No i tam spędzaliśmy te święta, te soboty i niedziele w Sieczychach. To bardzo duża wieś, długa wieś. No i piękne lasy były, teraz nie takie piękne, bo tam… Zajechałem tam do gospodarza, już syna gospodarza kiedyś, no to te lasy już nie były tak piękne, bo tego plastiku tam nawyrzucanego dużo było.

  • Wspomniał pan, że tata po państwa przyjeżdżał tuż przed wrześniem, tak?


Tak, bo już była chyba mobilizacja, ale na wsi tego się nie odczuwało, wieś żyła swoim tempem. Ale rozeszła się taka wieść po wsi, że pan przerywa dzieciom wakacje, tej rodzinie, że będzie wojna. Tak się po wsi rozeszła taka wieść, że jak przerywa, to znaczy że będzie niedobrze, będzie wojna.

  • Jak pan zapamiętał dzień 1 września 1939 roku?


Myśmy tam mieli swoją izbę w tych Sieczychach i żeby przejechać, to trzeba było transportować, brać dorożki w Warszawie. Bo tam i łóżeczko było małe, w którym ja spałem jeszcze, się mieściłem do tego łóżeczka. No, część braliśmy takich rzeczy niezbędnych. Była mama z nami i taka jej ciotka, też ze strony rodziny mamy, która była samotna i jeździła z nami na te wakacje. No i tata dostał powołanie do wojska, mimo że byli mniej… No, był oficerem, skończył podchorążówkę i był oficerem, był artylerzystą. No i tylko było smutno, bo poza pistoletem nie było armat, czyli nie dowodził mój tata. Myśmy jeszcze z mamą pojechali na Bemowo, tam były te… Tam [tata] się zgłosił jako rezerwista, nie zawodowy – nie był zawodowym oficerem, tylko rezerwistą. No i już tata nie był, ale ostrzeliwały nas… Tata już tam nie był, już go…

  • A gdzie tata był?


Pojechał na front z armią. Pociągiem pojechał do armii Kleeberga, która była takim odwodem, ta armia Kleeberga była odwodem dla Warszawy na trzydziesty dziewiąty rok. No myśmy wtedy nie wiedzieli, że jest w tej armii Kleeberga, ale wróciliśmy. No i pierwsze ostrzeliwanie to było z samolotów niemieckich, które nadleciały. To był chyba 1 sierpnia, przepraszam, 1 września. Nadleciały samoloty i ostrzeliwały nas, bo myśmy z mamą na polach – tam były takie uroczyska, pola i geodezyjne takie ten, no i myśmy tam gdzieś przy jakimś rowku się skryli. W każdym razie wróciliśmy i pierwsze… Pamiętam tylko z tego Koła pierwsze uderzenie na Warszawę, 1 września o godzinie ósmej rano. Ja tu prezentowałem zdjęcie z tego. Babcia sobie zrobiła rok później dla taty, do obozu jeńców wojennych, takie zdjęcie na tle tego zburzonego bloku, już 1 września…

  • To był wasz blok?


Vis-à-vis, po drugiej stronie. To były nowe bloki, stare bloki. Wcześniej budowane się nazywały stare. I tam właśnie uderzyła bomba pierwsza. Tam więcej bomb było zrzuconych tego dnia. I skutki tego uderzenia bombowego 1 września o godzinie ósmej rano na Warszawę oglądały przedstawicielstwa wszystkich, attaché zgromadzonych w Warszawie. To ja to dobrze pamiętam, miałem osiem lat. I zaraz wyszedłem na ulicę, bo młodzież i mieszkańcy byli informowani przez tak zwane osiedlowe pogotowie, pomocy społecznej. No i ocalał jeden chłopiec w moim wieku, który akurat wyszedł do ubikacji, jak był alarm dla miasta Warszawy. On tam zawisł na jednej ścianie, urwała się cała [strona], do piwnic, jak było uderzenie. I tam przyjeżdżali Francuzi, Amerykanie, wszystkie przedstawicielstwa w Warszawie, masę samochodów. Jeszcze nigdy tak nie było, tylu samochodów nie widziałem, jak tam wtedy przyjechały te przedstawicielstwa w trzydziestym dziewiątym roku. No myśmy, moja mama i młodsza siostra też, dziwnie to się składało, że miały te same imiona, Stefania i 2 września obchodziliśmy już w okopach strzeleckich te imieniny. Już na front zachodni przejeżdżało masę wojska polskiego konno i z nami się dzielili. Myśmy im dawali suchary, a oni nam dawali kawę, taką słodką. To było nasze śniadanie […] 2 września. I ci młodzi chłopcy szli właśnie front. A myśmy [poszli w] wykopane przez ludność i wojsko takie strzeleckie rowy, mama z tym naszym najmłodszym z rodzeństwa, tam położyła swoje futro i on tam leżał sobie. Szczęśliwie, że bomba nie trafiła. Bomba trafiła po przeciwnej stronie. Jak nasz blok był dziewiętnasty, to w ósmym bloku, ósmy, dziewiąty – to tak po przekątnej był blok. Ja tam byłem przy tym bloku, widziałem tego chłopca, który siedział na… Zdjęty był przez straż osiedlową i siedział na jakichś swoich bagażach pewno. Rodziny nie było, bo wszyscy, tylko on jeden, on jeden tylko. I to było takie moje brutalne spotkanie z wojną. Leżały tam ciała zamordowanych cywili i widziałem stopę, leżała tam gdzieś, ciała takie były [poszarpane]. No i to było takie brutalne zderzenie się z tą wojną.
No i co było dalej? Przyjechał brat… Ponieważ bomby uderzały często tam, bo to było takie jak gdyby tuż przedmieście Warszawy, Koło i tu były ładne bloki, dużo było zieleni, dużo było żywopłotów, drzew posadzonych. Było ładne, ładne było to osiedle. I było pełno w kwiatach… ale już tam naszego woźnego ze szkoły syn zginął od bomby. Od naszej bomby zginął z naszej klatki schodowej, zginęła pani, która też tam się ukrywała w tych rowach czy schronach wykopanych, też zginęła. Tak że tego 1 września to już mieliśmy taki przedsmak, co nas tutaj może spotkać. Nic ciekawego. No, w każdym razie po jakimś czasie przyszedł do nas brat babci, który był technikiem, po technikum wodociągów i kanalizacji, i on wiedział w Warszawie, jakie są… Mówi: „Co wy tu robicie? Tutaj przecież niedługo będą Niemcy. Wy musicie to… Przecież na początku armii, to jest w każdej armii, to są zwyrodnialcy. Musicie stąd…”. I zabrał nas na ulicę Ogrodową. Zabrał nas, całą rodzinę, myśmy tam przeszli. I w takim ludowym domu nas tam [trzymał] jako uciekinierów, zakwaterowaliśmy tam się. No i na kocach, na pościeli, z dzieckiem małym. Babcia z nami była, mama i nas czworo. Mama nie schodziła do schronu, były tam schrony żelbetowe. Mama nie schodziła, powiedziała: „Nie mogłabym słyszeć, jak ja nie mogę dziecku pomóc, które jest ranne” czy tam poszkodowane przez wojnę. Więc myśmy nie schodzili. Bomby naokoło już padały – straszna była ta nawałnica niemiecka na Warszawę, bo Warszawa się nie poddawała. I prezydent wzywał przez radio… Może trochę tak za dużo mówię o tym…

  • Proszę opowiadać. Co pan widział?


No to ja to przeżyłem wspólnie z rodziną. Mama do schronu się nie chowała. Były olbrzymie przeszklenia, tafle szklane. Obok się wszystko paliło. Nasz znajomy, bo ja wychodziłem, mimo że te bomby leciały, ale były jakieś momenty, że można było wyjść na ulicę. Wychodzę, a po gruzach, już zwalonych domach biegnie z radiem, tym telefunkenem, nasz znajomy z Moczydła. Ja mówię: „Gdzie pan biegnie?”. No i on taki jak gdyby trochę był zszokowany tym, co się dzieje, i widziałem, że najcenniejsze dla niego to było to radio. Myśmy razem spędzali takie majówki z tym panem, on miał… Nie był to poeta ani pisarz, ale miał nazwisko Kasprowicz. No i pan Kasprowicz miał pieska i myśmy razem siedzieli z jego, nie wiem, narzeczoną czy… Chodziliśmy na takie wycieczki poza miasto, na błonia bemowskie. I ja trochę nawet Wólkę Węglową znałem, bo tata mój też chętnie sobie chodził i zwiedzał te [okolice]. I babcia lubiła też te wycieczki. Myśmy mieli też w rodzinie ze strony mojej matki brata harcerza, który co prawda w Powstaniu [nie brał udziału]. Bo ja go się spytałem, czy on w Powstaniu brał udział, bo miał z dziewczynkami, harcerkami, zdjęcie. No, jemu ojciec chyba nie pozwolił już przystąpić do harcerstwa okupacyjnego. Ale on miał taką żyłkę, że on dużo… Lubił przyrodę, lasy i tam nas na Boernerowo do lasu (to się wtedy nazywało Boernerowo), do lasu boernerowskiego nas tam [zabierał]. I do Wółki Węglowej nawet chodziliśmy, tak że ja te tereny trochę znałem. A poza tym tata lubił chodzić, to myśmy takie wycieczki robili sobie poza miasto. A poza tym w trzydziestym ósmym roku byliśmy na półkoloniach w Boernerowie w trójkę, tylko ten najmłodszy w domu zostawał, a myśmy jeździli tramwajem do Boernerowa. Tam były w lesie ustawione stoły i tam żeśmy mieli takie półkolonie organizowane dla pracowników magistratu czy osiedla. W każdym razie właśnie trzydziesty ósmy rok myśmy tam ostatnio, pamiętam, byli.

  • Może wróćmy teraz do Warszawy, do trzydziestego dziewiątego roku. Byliście tam całą rodziną w tej świetlicy, czy jak to określić.


No to można [tak] powiedzieć. To był dom, to był taki dom społeczny, wielki dom. Były ładne tam… No, już tam nie było wody, bo wodociągi były [zniszczone] przez bomby. Tak że myśmy tam trudno mieli, ale do końca, aż do kapitulacji myśmy tam byli w tym domu i przetrwaliśmy. Ten dom nie był uderzony przez bomby, ale obok wszystko się paliło przy Ogrodowej. A ten dom jeszcze chyba stoi, on taki dobrze zbudowany był, żelbety, przeszklone [okna], takie tafle były wielkie okien. I jakoś tam bez szwanku żeśmy wrócili do naszego domu. U nas leje były po bombach obok, na ulicy Ożarowskiej, tuż przy naszym bloku. Odłamki leżały na dziecinnym łóżeczku. Okna były powybijane, trzeba było tam dyktami zabijać, bo to już szła jesień i zima, i zanim szklarze zaczęli reperować te okna, to myśmy jeszcze w takim trochę ciemnym mieszkaniu mieszkali, zabitym, można powiedzieć, dyktą.

  • Kiedy się dowiedzieliście coś o ojcu pana?


To ja powiem o tym, ale jeszcze chcę powiedzieć, że jak wróciliśmy do tego naszego mieszkania po kapitulacji, to już naszą szkołę zajęli Wehrmacht, Niemcy. Chyba dobrze im tam było, bo nasze to były nowe budynki, dobrze wyposażona była szkoła. I to było vis-à-vis. Ja tam zajączki puszczałem tym Niemcom, którzy się opalali w naszych klasach, w oknach, to ich drażniłem trochę tym, chociaż to było niebezpieczne, ale drażniłem ich tymi zajączkami tak zwanymi, lusterkiem, puszczałem im te lusterka. Przed naszą ulicą codziennie rano wychodziła kompania hitlerowskich wojsk i śpiewali „Heili hailo”. To takie było nasze przywitanie po kapitulacji z naszą szkołą. Szkoła była zajęta. Mało tego, po jakimś czasie zajęli nam przedszkole i zajęli Dom Ludowy, taki świetlicowy dom ze sceną, który do tej pory istnieje. I tam właśnie też występowałem teraz, taka była sesja „Szklanych Domów” Żeromskiego i tam właśnie mojej mamy zdjęcie z trojgiem dzieci, które były dla ojca do obozu przygotowywane w czterdziestym roku. Mama sobie zrobiła zdjęcie. Mama leżała sobie i dzieci otoczyły mamę. Alinka stała z drugą siostrą i z tym malutkim, który się bawił jakąś zabawką, konikiem czy jakąś tam inną małą zabaweczką, i to wysłaliśmy do ojca, do Woldenbergu.

  • Czyli już w czterdziestym roku wiedzieliście, gdzie jest ojciec.


Armia Kleeberga została rozbita, zajęta przez Niemców, otoczona i nie mieli szans dojścia do Warszawy. Zresztą nie było dział, nie było dobrze uzbrojone, ale szli przez nasze dawne tereny polskie. No i tam ojciec opowiadał nam, co było. Że armię ubezpieczała kompania i na terenach polskich Ukraińcy już zaatakowali te ubezpieczenie czołowe armii i rozbroili, i stali do rozstrzelenia nasi oficerowie i nasi żołnierze, stali tam rozbrojeni z pasów. No a nie spodziewali się, że tu armia ubezpiecza armię i armia nastąpiła, i zmieniła się sytuacja. Tamci poszli pod ścianę. Jeszcze jeden się bronił w cerkwi, ale go ściągnęli. To było takie spotkanie. I ojciec tam właśnie jak po tym, no opowiadał nam to po wojnie… Ojciec przysłał nam wiadomość, że żyje, że jest w Dęblinie. Tam jeden w przebraniu cywilnym żołnierz czy oficer, nie wiem, przysłał przez ojca karteczkę do mamy, do rodziny, że on jest, że przeżył tę wojnę i trzydziesty dziewiąty rok. No i jeszcze nie wiedzieliśmy, że później tam do Niemiec zostali wywiezieni. Niektórzy żołnierze ryzykowali życiem nawet i jak miał ubranie i tam ktoś mu dostarczył to ubranie cywilne, to oni się przebierali i uciekali.

  • Teraz wróćmy do pana wspomnień. Jest okupacja. Kiedy pan wrócił do szkoły?


To była ciężka sprawa, dlatego że nasze szkoły, nie tylko ta szkoła, nie tylko druga szkoła, ale wszystkie szkoły były likwidowane i zajęte przez okupanta dla wojska. Nawet przedszkole i nawet ta sala świetlicowa, ludowa taka, była też zajęta przez Wehrmacht, który był pchany na wschód. No i co było. No tata później wylądował pod Szczecinem w obozie w Woldenbergu. Tam znany obóz jeńców wojennych. Nie dostał się, chociaż był na wschodzie Polski, ale dostał, Niemcy go przejęli i [konwencji] genewskiej to Niemcy byli zobowiązani dotrzymać i był w obozie, przetrwał wojnę. I myśmy korespondowali. Właśnie moja siostra, ta harcerka, która zginęła w Powstaniu Warszawskim, korespondowała z ojcem właśnie z Woldenberga pod Szczecinem. Tam jest Dobiegniewo obecne, blok chyba III B, mam tam gdzieś zapisane. W każdym razie mieliśmy całą okupację kontakt z ojcem.

  • Teraz wracamy do Warszawy. W którym miesiącu wrócił pan do szkoły i gdzie?


Proszę panią, to były te… Moja nauczycielka, chodziłem tam na lekcje historii, na ulicy Bolecha, na Kole. Tam kilku nas chodziło.

  • Czyli takie tajne komplety.


Tajne komplety, ale były jeszcze klasy, które… te klasy były w prywatnych mieszkaniach, no, dwadzieścia osób. I w dwudziestym bloku, tam gdzie ta sala widowiskowa, tam najpierw chodziliśmy. Tam najpierw, zanim Niemcy zajęli, ten Wehrmacht, który na wschód, na Rosję był przygotowywany, spisywany i tam przetrzymywany, to miał tam… Przedszkole miało kuchnię, na górze były łóżka i oni na tych łóżkach nocowali i dalej przesyłani byli na wschód. Więc zanim oni tam zaczęli właśnie urzędować, Niemcy, to myśmy tam mieli [zajęcia], osiemdziesiąt osób, pierwsze lekcje się odbywały, osiemdziesiąt, pamiętam, chłopców było z całego osiedla. To nie były lekcje, to było raczej takie podtrzymywanie na duchu. Nasz pan Białek, wychowawca, miał taki sentyment, że tę młodzież, smutną już, bo bez ojców, bez rodzeństwa nieraz, chciał jakoś podtrzymać na duchu i opowiadał nam różne anegdotki, takie ciekawe dosyć, pouczające, no i myśmy wysłuchiwali. Ale jak się ta młodzież rozbisurmaniła, to nie było końca tej wesołości. Myśmy zaczęli z gumek strzelać do tablicy, z papierków oczywiście, nie jakichś tam ten… No i ja nie mogłem się uspokoić, taki śmieszek byłem trochę, i on mówi: „Ojciec ma przyjść na długą przerwę”. A ja mówię: „Ale ojciec jest w obozie jeńców wojennych”. – „A to mama niech przyjdzie”. A ja mówię: „Mama pracuje”.

  • A gdzie mama pracowała?


Mama pracowała u znajomego kuśnierza. Nie była krawcową z zawodu, raczej domem się zajmowała. No, a po urodzeniu dziecka nawet w Zakopanem była, bo była chora. To było, jakieś tam miała, jak to się nazywa, skrzep czy coś takiego, w nodze. No i tam ojciec wysyłał…

  • Ale to było wszystko przed wojną.


Przed wojną.

  • Wracamy do pana osoby.


No właśnie. No i myśmy tak, że dalej mówi: „To mama niech przyjdzie”. Ja mówię: „Mama pracuje”. A ja mówię: „A czy wujek może przyjść?”. A mój wujek to był spokrewniony – właśnie tej babci brata syn – ode mnie był młodszy o trzy lata.

  • I to on miał przyjść, tak?


I on mówi: „To niech przyjdzie wujek”. No i ja przyszedłem z tym wujkiem na dużą przerwę, piętnastominutowa była przerwa (to vis-à-vis mojego domu, więc miałem blisko). Mówię: „Józek, chodź, idziesz do szkoły”. No i on się ubrał, wziąłem go za rękę i poszliśmy do tej osiemdziesięcio… A on mówi: „No gdzie ten wujek jest?”. A ja mówię: „Tu obok stoi”. To on się zdenerwował, mówi: „Matka musi przyjść”. No, przyszła ta moja mama, musiała sobie wziąć wolny dzień. Przyszła, no i jak zaczął mamie opowiadać, jak on to bawi te dzieci, to mama mi mówi, że: „Ledwo się powstrzymałam ze śmiechem, żeby się nie śmiać”, bo on był taki śmieszny ten nasz wychowawca. No ale dobrze się skończyło, mama przyszła, ja się uspokoiłem. Ale myśmy jeszcze z młodszą siostrą, mama gdzie mogła, to nas… Ciężko było rodzinom pełnopracującym, z obojgiem rodziców było trudno wyżyć, a tym bardziej nam, matce z czworgiem dzieci i z babcią, która też nie pracowała.

  • Jaką pomoc otrzymywaliście?


Myśmy otrzymywali taką pomoc, że po… Była reforma Grabskiego w dwudziestym czwartym roku chyba i babcia wszystko straciła. Zajmowali się handlem i mieli sklep na ulicy Wroniej i dom wynajmowali. No ale babcia dużo na kredyt dawała, przed wojną jeszcze, i to wszystko stracili, bo wszystko ludzie wykupili, a oni nie zorientowali się, że… I ten towar wszystek został wykupiony. Później […] komoda taka była, to była pełna rubli. To jeszcze były ruble, oni w rublach płacili, a to już była wymiana, tego dnia była ogłoszona.

  • Czyli stracili wszystko.


Wszystko stracili. Tak że myśmy do wojny byli… No, żeby nie pomoc kolegów…

  • No właśnie chodzi o tę pomoc w czasie okupacji.


W czasie okupacji…

  • Koledzy kogo?


Tata inspirował mamę do koleżanek i kolegów i oni nam dawali pomoc. Ja dostałem, z siostrą, tą młodszą, porażeni byliśmy gruźlicą, więc ja byłem wysłany dzięki temu, że tam mama dotarła do tych kolegów, do Rabki. Rabka miała taki dobry klimat na płuca.

  • W którym to było roku?


To było w czterdziestym drugim roku.

  • Sam pan pojechał do Rabki czy z siostrą?


Sam, siostra później po mnie. I myśmy tam byli… Było tak zorganizowane, że [były] tam dzieci z gruźlicą nóg, dzieci z gruźlicą płuc. Było dobre wyżywienie, no, jak na warunki okupacyjne, było bardzo dobre wyżywienie, ale myśmy nie mogli… To była ulica Kolejowa 6, pamiętam, bo tam tata do mnie napisał kartkę z obozu jenieckiego. W każdym razie pamiętam, że mnie ta pani doktor, która tam się opiekowała nami, to dawała jakieś leki, żebym ja jadł, bo ja nie miałem apetytu. Gruźlicy nie mają apetytu.

  • Jak długo był pan w Rabce?


Trzy miesiące. Myśmy spali w fusakach, takich workach z owiec, na werandzie w zimę.

  • Spaliście w workach z owiec?


Tak, leżakowania mieliśmy, takie dwie godziny leżakowania w dzień, w słoneczny dzień zimowy. Nas odwiedzał jeden z Marusarzy, narciarz. Ponieważ myśmy jeździli na drewnianych butach, my mieliśmy podeszwy drewniane, były tam takie koleiny w górach, w Rabce przez nas wyjeżdżone, i myśmy, jak zobaczyliśmy tego, który się ukrywał, Marusarz, nie Staszek, tylko Józek (to był jego brat, bo Staszka to ja później poznałem), myśmy mu powiedzieli, żeby nam zostawił jedne narty, ale dał nam pokaz, jak się zjeżdża. Myśmy go zaprowadzili na wąwóz, gdzie myśmy na deskach zjeżdżali i na nogach. I czy on zjedzie z tej góry. No zjechał, akurat posypało śniegiem. Po trzech miesiącach wróciłem z Rabki. Nawet tam napisałem chyba list do tych kolegów, ale… Później siostra była też tam w tym. No to była ta pomoc. Druga pomoc to była w okresie okupacji – Madalińskich. Madaliński to był generał Madaliński, to ta rodzina była. Byliśmy u dziedziców. Oni dziedzicami byli, mieli ziemiaństwo dosyć bogate i ja tam byłem na wakacjach. Moja siostra wcześniej, bo tam mniejsze miasteczka i majątki organizowały taką akcję dla Warszawy, dla dzieci, które przeżyły te bombardowania warszawskie. I ja pamiętam, w czterdziestym trzecim roku byłem w tym majątku.

  • Długo?


No, w wakacje. No i tam razem, na dużym stole siadało ze trzydzieści osób, rodzina pana Madalińskiego, żona.

  • Pamięta pan miejscowość?


[…] To był Sobaków i Sobakówek. Myśmy byli w Sobakówku, niedaleko Sulejówka, ale tam na tych terenach teraz jest pobudowana kopalnia odkrywkowa węgla brunatnego Bełchatów. Ale odwiedziłem tam [okolice] i stangreta nie zastałem, ale zastałem tam… W wakacje ja jedyny potrafiłem łowić rybki i łapałem tam rybki, ze stawów tych dziedziców oczywiście. Karpie mieli tam w tym stawie i ja tam nałowiłem, całą wanienkę tych karpi wyłowiłem. I oni zrobili przyjęcie. No, tam pani Madalińska robiła takie wycieczki też poza miasto na stawy, tam pewno stawów. I myśmy wozem pełnym siana i słomy… Pieczone kurczaki były z nadzieniem, przygotowane przez służby. To to była taka właśnie jeszcze…

  • Czyli to były te takie jaśniejsze dni w czasach okupacji.


Jaśniejsze dni. Ale to było krótko. To było krótko, bo wakacje się skończyły i ja… Zapamiętali mnie ci fornale i te kucharki, bo mówię: „O, ten chłopiec nie dostał rybki”. Były usmażone, były ryby. Drugi majątek sąsiedni to był ten… Był zaproszony na to przyjęcie, więc te ryby wystarczyły, bo tam około pięćdziesięciu osób było do wyżywienia. No i ja po latach jadąc z Krakowa z bratem, który też nie żyje już, w wypadku zginął samochodowym, wróciłem do tej miejscowości. Przejeżdżając z Krakowa, Bełchatów, koło Bełchatowa. Już tam był Bełchatów, lasy były. Już tak jak się patrzyło w dół tych urobisk, to człowiek był taki malutki, jak się stało na skarpie. I te lasy były już wysuszone. „Oj…”, mówi ta kucharka, bo poznała mnie. Pyta się: „Co panowie chcecie?”. Brat mleka zsiadłego się napił od nich, a ja mówię: „Ja dziękuję, ja nie piję”. No i w każdym razie, oj, jak by się… Te kucharki to były córki tego stangreta dziedziców i one mnie poznały. Mówi: „Jak tata będzie żałował, że pana nie [zobaczy]. Pojechał do Gdańska, do brata”. No i nie spotkałem się z nim, ale z tymi paniami się spotkałem.

  • Wróćmy do okresu wojny. Co pan zapamiętał z okresu okupacji, co było dla pana największą traumą? Jakie było najgorsze przeżycie z tego okresu?


To ja bym musiał opowiedzieć, że największym przeżyciem to było chyba to odejście od naszej rodziny Aliny, mojej siostry, tej harcerki, która była wezwana na Wolę do szpitala na Płocką, a później ją przekazali… Tam były siostry zakonne też i one były… Po czterech dniach pracy w szpitalu, moja siostra pracowała na… Już kończyły, wakacje były. Ale to przechodzimy do Powstania. Ale ja chciałem powiedzieć wcześniejsze.

  • No właśnie, proszę.


Ja jeździłem po zupkę taką, RGO, Główna Rada Opiekuńcza i właśnie jedna z pań, koleżanka ojca… Bo ojciec był lubiany w towarzystwie prezydenckim, w biurze i potrafił uspokajać nawet ludzi biednych, umiał do nich przemówić, że oni się uspokajali, i nie wprowadzał takiej nerwowości do tych, którzy potrzebowali opieki od państwa. Więc później ja [tę rolę, funkcję opieki] spełniałem. Jeździłem na Bema codziennie, bo my mieliśmy tego brata, na ulicę Ludwiki, po mleko dla mojego braciszka. Codziennie jeździłem z moim kolegą, z Aliny kolegą właściwie, ze szkoły, starszy ode mnie dwa lata, na ulicę Ludwiki – codziennie. Tam kolej była taka z Dworca Zachodniego, bocznica, która na fort Bema docierała i na Dworzec Zachodni. Tam właśnie obserwowałem, co się dzieje, jak na froncie wschodnim Niemcy zaczęli przegrywać. To myśmy widzieli złom samolotów wożony na otwartych wozach, niektóre były przykrywane plandekami, ale myśmy tam podpatrywali. Codziennie przechodziliśmy koło tej bocznicy, którą Niemcy przeprowadzali przez Wolę na Dworzec Zachodni, do Niemiec wywozili ten złom poturbowanych czołgów, poturbowanych samolotów. Widzieliśmy, że to już będzie chyba jakieś… Odwilż będzie. I patriotycznie nas ojciec wychowywał, bo te pieśni, które teraz uczą i śpiewają, to nas ojciec wszystkie nauczył, wojskowe pieśni i ułanów. Taki był romantyczny trochę czas przedwojenny i ta młodzież była wychowywana bardzo w przyjaźni do ludzi, w przyjaźni do otoczenia, w przyjaźni do przyrody. Moja siostra… Kotki takie malutkie były. I pod szkołę podprowadzali ludzie, którzy chcieli się pozbyć tych kotków, a nie chcieli ich zlikwidować. To takiego kotka moja siostra przyniosła, ta Alinka. Chodziła do pierwszej klasy i przyniosła takiego kotka ze śniegu i go wykarmiła. Kotek źle skończył, to było trudno… Ciotka zabrała tego kotka na wakacje, bo myśmy też wyjeżdżali. Na wakacje ona zabrała i ponieważ kotek łapał kurczaki, to go tam chłopaki ze wsi wzięli, utopili. Nie można było Alince powiedzieć, bo ona mówi: „Ciocia przywiozła innego kotka”. A ona poznała, rozpłakała się, mówi: „To nie jest mój kotek”. No i taka była opiekuńcza.
Ona była od początku bardzo opiekuńcza. Z mamą sobie ustaliły, że jak w tym harcerstwie jest, to ona chciała medycynę, na medycynę pójść. Wtedy do wyboru miała: albo łączniczka, albo opiekunka sanitarna. Więc ona zdała egzamin w tym przygotowaniu się sanitarnym, dlatego że poza szkołą, poza handlówką, to ona tam zeszyty kopiowała. To ja podziwiam, jak ona dokładnie przy świeczkach, przy karbidówkach te przyrodnicze, owady i różne, prawda, szkicowała, to co miała z przyrody w szkole. Tata ją inspirował, żeby się uczyła tego, co szkoła daje, bo nauczyciele byli polscy, jeden chyba niemiecki tylko, wykładał jakiś Niemiec, ale tak to byli polscy nauczyciele i polscy nauczyciele potrafili przekazać nie tylko tę wiedzę języka polskiego, ale trochę historii Polski.

  • Chciałabym, żebyśmy wrócili do pana wspomnień. Mówił pan, że w czasie okupacji chodził pan do RGO tylko dla brata. Co jeszcze pan robił oprócz tego, że chodził pan do szkoły. Co pan widział w czasie okupacji? Czy był pan świadkiem rozstrzeliwań?


Moja siostra była świadkiem, Alinka.

  • Tak, a pan nie.


Ona przechodziła… Ja, owszem, byłem. Na ulicy Złotej nasz przyjaciel domu, cała rodzina, oni byli kuśnierzami i ja tam często wychodziłem do nich. Jak ja poszedłem raz, to nie mogłem wrócić, bo już była godzina policyjna, to już niebezpiecznie było. No co pamiętam? Pamiętam na terenie getta powieszonych Polaków za pewne akcje. Z okupantem walczyli: harcerze, AK. To oni tych tak zwanych niewolników powiesili tam na vis-à-vis… Nie wiem, czy tam zdjęcia chyba są z tego jeszcze w Muzeum.

  • Co pan jeszcze widział?


Co jeszcze widziałem? Jak moja siostra poszła do tego szpitala… Ona bardzo dużo wiedziała, nie tylko z medycyny, bo się doszkalała, ale dużo wiedziała z rodziny. Nasza cała rodzina bliska ze strony mamy należała do AK.

  • Jakie było mamy rodowe nazwisko?


Pietrzyk. Mojej mamy brat cioteczny był w „Kilińskim”, w Batalionie „Kilińskie”, PAST-ę atakowali. Przeżył wojnę, dziewięćdziesiąt parę lat miał, teraz już nie żyje.

  • Ale wracamy do okupacji i do pana.


No właśnie. I Alinka poszła.

  • Ale „poszła”, to już mówimy o Powstaniu.


O Powstaniu.

  • A okres wcześniejszy?


Wcześniejszy okres, no to gdzie mogła, to nas wysyłała, na półkolonie, jak nauka trwała. Ja pamiętam Starą Miłosną.

  • Wyjeżdżał pan w czasie okupacji na półkolonie.


W Starej Miłosnej był taki… No to więcej niż półkolonie, bo parę miesięcy, tak że ja byłem pozbawiony trochę szkoły, dlatego że mama musiała biologicznie nas utrzymać jakoś, żebyśmy przetrwali tę wojnę.

  • I przebywał pan w Starej Miłosnej.


W Starej Miłosnej to siostry prowadziły, ksiądz tam przychodził. Myśmy tam jedli taką plujkę tak zwaną, owies gotowany z mleczkiem, to był nasz główny posiłek.

  • W którym roku pan tam był?


Oj, tam i siostra moja, ta młodsza też była. Ale w którym roku to było? Tuż przed Powstaniem. Z czterdziesty drugi na trzeci byłem. To była jesień, zima. I tam byliśmy, i tam nawet one chowały, te zakonnice chowały… Przychodził tam ksiądz, pocieszał nas, z takim psem, tym…

  • Czy były tam wśród was dzieci żydowskie?


Nie, tu nie były, ale na Kole Aliny kolega i mój kolega…

  • Jak się nazywał?


On mówił „Prus”, ale Głowacki się nazywał. Mówił „Prus II”, pisał trochę. No i on należał do harcerstwa i u niego właśnie w trzydziestym dziewiątym roku przyszedł z fabryki Izraelita, kolega z pracy i mówi: „Panie Głowacki – do ojca mojego Kazika - ja mam tylko taki woreczek nieoszlifowanych brylancików”. Tata to przetrzymał przez całą wojnę. Mnie Kazio to pokazał po wojnie, bo remontował sobie ojca dom. No i on przetrwał całą wojnę.

  • Cały czas się ukrywał.


U nich w domu. I to było tak, że półtoraizbowe mieszkanie, kuchnia duża i wnęka sypialniana, i taki jak gdyby, od sypialni taki living room, można to nazwać, pokój taki większy. I tam z tą rodziną przeżył całą wojnę. Ja nie wiedziałem, dlaczego Kazio, taki harcerz, takie odznaczenia ma. To mnie trochę irytowało, bo moja siostra nie miała wtedy takich odznaczeń, jak on miał, i takiego uznania harcerskiego. On dostał z całą rodziną [Sprawiedliwy wśród] Narodów Świata. I mieli w Izraelu sadzić te drzewka. Ale właśnie ta okupacja i to, że ojciec jego. On bardzo pretendował do mojej siostry, tej Alinki. Ona była bardzo lubiana przez…

  • Ten Kazik, tak?


Kazik. Nie tylko Kazik, ale tam byli inni. Ale miała dużo takich przyjaciół, poza koleżankami dużo kolegów, z konspiracji też kolegów, którzy… Nie mówiło się o tym, nie chciało się mówić. Nie mówi się nikomu, co się dzieje w domu – takie było powiedzenie i nic się nie mówiło. Nawet moja mama nie wiedziała, że ja do harcerstwa należę. A to dzięki temu Kaziowi.

  • W którym roku pan wstąpił do harcerstwa?


W czterdziestym czwartym roku. Ale ja jeszcze nie wiem, jak to było, że myśmy… W te wakacje czterdziestego czwartego roku były takie manewry harcerskie w Michalinie. Ja brałem w tym udział.

  • Niech pan trochę opowie o tych manewrach, jak one wyglądały?


Trzeba się było posługiwać hasłem, a ja Kazia hasła zapomniałem, mówiłem: „Gdzie ten Głowacki mnie tutaj przyprowadził?”. Myśmy się ukrywali, myśmy poznawali kody tam w tym [harcerstwie]. To byli „Zawiszacy” tak zwani, najmłodsze harcerstwo, nie było brane pod uwagę do Powstania. Ja miałem lasek na Kole, myśmy lepsze tam robili zasadzki i lepsze zabawy niż to harcerstwo. To było na wyższym poziomie, oni tam i z punktów triangulacyjnych, starsi harcerze nas tam prowadzili. Ale tam cała młodzież harcerska Warszawy w tym czterdziestym czwartym roku została wyprowadzona do Michalina i tam była nie „Burza”, to było „Bałtyk” chyba, hasło. Była cała młodzież harcerska wyprowadzona właśnie do Michalina. I tam po tych małych sosenkach w Michalinie myśmy się chowali. Myśmy się tam schowali, że nas nie było widać.

  • Jak pan ten okres wspomina?


Myśmy jechali pociągiem elektrycznym z Dworca Wschodniego i były tak zatłoczone pociągi, że myśmy się na półkach umieszczali, bo już dla nas było tylko na półkach miejsce, i żeśmy tam dojechali. Dojechaliśmy tam na miejsce, ale Kazio mi zginął wśród tych starszych harcerzy, więc zostałem z tymi młodszymi harcerzami. No i po tej skończonej akcji myśmy się rozjechali, każdy do swojego domu. To był taki jednodniowy wypad.

  • Wszyscy jechaliście tym jednym pociągiem?


Nie, a skąd! Myśmy dojechali do stacji i później tam do lasu już żeśmy się skierowali. Młodzież dojeżdżała z Warszawy w różnym czasie. Dlatego nie było nas widać, że ze względu na to, że nad Świder i do Falenicy, do Otwocka dużo ludzi z Warszawy wyjeżdżało na tak zwany weekend, były zapełnione. Pustoszała Warszawa, a pociągi były full, taki był pełen full. No ale te parę stacji można było przejechać.

  • Jak długo trwało to zgrupowanie?


No, parę godzin. Trzy godziny.

  • Tylko jeden dzień.


Jeden dzień, nie było możliwości narażenia tych najmłodszych na wysiekanie przez hitlerowców. Ale co ja chciałem powiedzieć jeszcze z czasów okupacyjnych, że dziewczynki, te z handlówki, bo mogły tylko do handlówki chodzić, ale tam się edukowały i więcej korzystały z kuzynów wykształconych, bo mieliśmy takiego kuzyna wykształconego, Krajewskiego, który znał wiele języków. I tata moją siostrę, tę najstarszą, inspirował, że jeszcze nic nie jest stracone, że nasze udręki się niedługo mogą skończyć. „Ale jedź do wujka Krajewskiego, on zna język”. Kończył studia w Anglii, zna kilka języków, był biegłym bankowym. Nawet chiński w mowie, starochiński. Był przy podpisywaniu umów międzypaństwowych między Polską a Chinami. „On ci pomoże”. Tata o tym nie pisał, tylko ja wiem, że on taki był wykształcony, że jeszcze po wojnie tłumaczenia umów… Jego wzywano, bo był biegłym nie tylko w angielskim, ale właśnie w chińskim, w czeskim, w rosyjskim. Tak że ona korzystała z książek, z literatury, korzystała z łaciny u tego wujka. Dawał, pożyczał jej książki, bo miał bibliotekę, jemu się spaliła w trzydziestym dziewiątym. Odbudował sobie tę bibliotekę od nowa. Nie miał dzieci, to poświęcał to tym zainteresowaniom naukowym. On był taki umysł bardzo ścisły, naukowy i on tę moją siostrę tak edukował. On tam podtrzymywał i ona jak poszła do katechety, żeby dalej kontynuować łacinę, która była wtedy potrzebna do medycyny, to ksiądz powiedział: „Kto ciebie uczył?”. A ona mówi: „Sama się uczyłam”. – „Bo ty dużo umiesz”. No to mówi: „Będą z ciebie ludzie”. Ją stale chwalono, w szkole nauczyciele i młodzież. Ja byłem przerażony takim przedpowstaniowym dniem, kiedy Alina kończyła szkołę i miała imieniny (imieniny w czerwcu, Aliny, 16 chyba czerwca, jak pamiętam). Tyle kwiatów przyniosły dziewczynki z tych imienin, że ja w życiu nie widziałem nawet w kwiaciarni. To był co prawda czerwiec, kwiatów było dużo wszędzie, ale były piękne róże. No i pamiętam taki stół… Tylko babcia, która chodziła do kościoła, uśmiechała się, że tyle kwiatów, będzie miała co zanieść do kościoła. Był u nas taki stół, że jak się rozstawiło, to mogło czterdzieści osób siadać do tego stołu, taki był dębowy stół po prababci. Mój syn miał to odbudować, bo on był zniszczony przez wojnę. Myśmy tam się wychowywali na tym stole i pod stołem, jak goście byli. Więc byłem przerażony tymi kwiatami, że tyle kwiatów ona dostała na zakończenie szkoły. Poza tym dziewczęta szyły poza lekcjami, w nocy, przy karbidówkach zimą, szyły sobie te stroje takie, te krakowskie, i one dały występ w tym bloku. I właśnie dlatego ja tak z punktu widzenia taktycznego… Bo myśmy w tych laskach to tam się spotykali z różnymi sytuacjami, nawet z samosądami, które robili ci… Ja oglądałem podczas okupacji, był samosąd na dwóch, prawdopodobnie szmalcownikach czy jak tam nazywali. To był taki właśnie [incydent] na Kole, że żandarmeria wtedy z naszej klatki zastrzeliła jednego chłopaka.
Oni przed Powstaniem się szykowali na Powstanie już. Moja siostra wiedziała, że Koło nie przystąpi do Powstania, ponieważ jest Fort Bema, szkoła na Ożarowskiej, dalej ta paliw, ta „Naftówka” i otoczeni byliśmy bardzo silnym zgrupowaniem niemieckim, gdzie były czołgi, gdzie były tanki, więc Koło było przez dowództwo… Nie wiem, dlaczego moja siostra wiedziała o tym, bo mówiła: „Pójdźcie na księcia Janusza do babci drugiej, bo tutaj może być niebezpiecznie, bo chłopcy będą atakowali szkołę”, będą atakowane te pozycje i wiedziała, które pozycje. I dzięki temu tych chłopaków, których oni tam [zabrali] do dwudziestego bloku… Niemcy zabrali przed Powstaniem, już wiedzieli o Powstaniu. Bo mój brat cioteczny zginął przed Powstaniem, jak broń przewoził. Było w hełmach takie pogotowie żandarmerii i oni chodzili po Warszawie. Nie wiem, czy ktoś mówił o tym, ale moja siostra to widziała i nawet była na pogrzebie. W dorożce wieźli mojego brata, który przewoził [broń] i zginął, cioteczny brat.

  • Jak się nazywał?


Stanisław Więckowski, leży na Powązkach Starych. Alinka była na tym pogrzebie, rodzina prosiła, żeby nie… Tylko delegacja poszła. Alinka była, spłakana wróciła po tym pogrzebie. On był chowany w trumnie. Kiedy zginął?
Przed Powstaniem przewozili broń już na punkty, tam gdzie potrzebne, i [spotkał ich] trójosobowy patrol żandarmerii. Oni mieli takie […] tabliczki, tarcze takie mieli na łańcuchach, to była żandarmeria. I on miał ochronę, jak przewoził, rikszą przewoził tę broń, dosyć dużo. Ale ochrona, nie wiem, czy strzeliła, czy nie strzeliła – prawdopodobnie ten z ochrony dał strzał do Niemców. Wtedy oni przeszyli tego brata. On jeszcze wskoczył do tramwaju, bo tramwaj… To było tuż, na Starym Mieście. To był taki chłopak oddany dla sprawy wojennej, powstańczej. Też starszy od nas był i od Aliny starszy. Ona przyjechała, zawsze spłakana, tak jak egzekucje oglądała. Ona jeździła po Warszawie i jeździła, miała koleżanki na Pradze i była taka czynna. Jeździła do domu tych sierot, tutaj na Kole. No i dały występ. Występ, gdzie w tej sali takiej, można powiedzieć, świetlicowej sali osiedlowej…

  • Kiedy one ten występ dały?


Przed Powstaniem, 26 czerwca, po skończeniu szkoły. One przygotowały sobie stroje i dały bardzo patriotyczny występ. Ludzie wychodzili z płaczem po tym występie. Tam [jako] jeden skrzypek to grał kolega, który był muzykalny i chodził na [lekcje], im tam przygrywał do tego występu. One dawały w strojach takich patriotycznych (mam nawet te zdjęcia tutaj). Same sobie te stroje szyły, upinały te, nie wiem, jak to się nazywa, już zapomniałem. W każdym razie to były te takie krakowskie, miały te serdaczki krakowskie, sukienki takie krakowskie. I one dały ten występ, że ludzie [płakali]. Na koniec zaśpiewały „Rotę”, „Nie rzucim ziemi” i ludzie wychodzili z płaczem. Tak zakończyły swój występ. No i to jest upamiętnione przez tych… Na pewno i nauczyciele, i konspiracja AK brała w tym udział. W każdym razie to groziło rozstrzelaniem albo obozem koncentracyjnym w najlepszym wypadku. Więc one bardzo były ofiarne i patriotyczne. I wszystko co się działo, co Alina jeździła do Boernerowa, tam na kontakty z AK, z osobami odpowiednimi… Na Ulrychowie mieliśmy ciotkę, na Ulrychowie ich drużyna, [imienia] Emilii Plater. One tam jeździły, potrafiły dawać lekarstwa, potrafiły rozeznać, czy Powstaniec żyje, czy nie żyje żołnierz.

  • Ile Alina miała lat?


Szesnaście.

  • W czasie Powstania?


Tak. No i co, ostatniego rannego… postrzały w brzuch, ranny. Nie było tam warunków na [operację]. Tam była dentystka nasza, osiedlowa, taki punkt sanitarny, osiedlowy. Tam Alinka też pracowała w administracji osiedla, już pracowała w wakacje. Ja się cieszyłem, że wreszcie mamie będzie lżej trochę i rodzinie, że ona zaczęła pracę. No i w każdym razie jeden z rannych, którego przyniosły do punktu, był ranny w brzuch, trzeba było operować w szpitalu, nie było tam warunków przecież w tym polowym szpitalu. Jeden z patroli… Było dwoje noszy, które moja siostra uruchomiła, z osiedlowych noszy, bo nieraz tam ktoś zaczadział, ktoś tam ten. Odtransportowali go na Płockiej, szpital i tam z dowództwa harcerskiego kobiet dowiedziały się, że one tu pracują na tym [punkcie]. Nie wiem, czy pani wie o tym, że chłopcy z Woli nie mogli pobrać broni, bo Niemcy zajęli te tereny, a dziewczynki nie mogły pobrać przygotowanych pakietów sanitarnych, z noszami łącznie. I to było u tej przybocznej Kępskiej w mieszkaniu, ona była jedynaczką i jej przybrani rodzice (to nie byli rodzice, wzięli ją z domu dziecka jako niemowlę), u nich odbywały się te szkolenia. Szkolenia przeprowadzali lekarze, przeprowadzały sanitariuszki. One dużo wiedziały, one się doszkalały poza tym. Moja siostra, najlepszy dowód, że jeszcze uczyła się łaciny i zwróciła się do księdza, Jabłonka chyba się nazywał, katecheta i on udzielał jej też dalszych lekcji łaciny.

  • Teraz wróćmy do Powstania.


I właśnie ostatniego rannego, jak one wezwane były do tego szpitala… Osiedle miało żywopłot, taki zielony, było otoczone siatką i były bramki, które normalnie o godzinie policyjnej zamykały się. Dziewczęta wychodziły po rannych, wskazanych… Taki Ludowy Dom był… Atakowane były te punkty, gdzie one tych żyjących rannych znosiły do tego dwudziestego bloku. Ponieważ to był styk z Polakami, osiedlem, to już tam Niemców nie [było], wykwaterowali Niemców stamtąd, zabrali. Ale Niemcy byli obok w szkole i tam były tanki i czołgi. Całą noc te czołgi przed pierwszym, zanim wybuchło Powstanie, już ustawiały się na stanowiskach bojowych. Czołgi całą noc jechały ulicą Ożarowską na zabezpieczenie tych…

  • Czy pan to widział?


Ja słyszałem, ja spać nie mogłem całą noc. Bo te czołgi nie tylko Ulrychowa, ale spod naszej szkoły, tam był taki obóz. Co ja mogę powiedzieć. „Ukraińcy” zbadali ten dwudziesty blok, że jest tam ten [punkt], i ten ich patrol w sile, nie wiem, kilku osób (to nie była duża siła), powiedzieli: „Jeśli tego nie zlikwidujecie, to my tu wszystkich wymordujemy. Wszyscy zostaną zamordowani”. I na hasło „Szkoła”, właśnie, 5 sierpnia… 4 sierpnia już u nas był Powstaniec – na taki odzew tego komitetu organizacyjnego tego szpitala polowego ludność wzięła tych Powstańców do swoich domów i oni później, tak jak nasz Powstaniec, opuścili Warszawę z ludnością cywilną. Po 15 sierpnia było wprowadzenie wojsk „ukraińskich” do naszych bloków, a nas do niewoli, do obozu. Myśmy szli na Babice.

  • Wróćmy jeszcze na chwilę do siostry. Powiedział pan, że była wezwana jeszcze do jednego rannego. I co dalej?


No i wtedy powiedziały te ich przełożone prawdopodobnie – albo koleżanki, albo przełożone, drużynowa może – żeby one tu się zgłosiły, że tu są potrzebne. Bo Wola bardzo krwawiła. Było widać, były łuny, że w nocy były te łuny, papiery, wystrzały. Ja jeszcze powiem dalej o Powstaniu… […] Podczas Powstania była atakowana ta nasza szkoła na Ożarowskiej, ale z takiego Ludowego Domku, który stał tam i wyświetlali tam filmy (nawet tam oglądałem taki harcerski film w tym Ludowym Domku). Ale tam chłopcy nie dali rady, taki Niemcy mieli silny ogień. Ten domek został zburzony, spalony, a rannych dobijali. One wychodziły bardzo wcześnie rano na pobojowisko i sprawdzały: który żył, to go zabierały na nosze. I te trzy osoby zapełniły tę całą salę rannymi. To było w pierwszych dniach Powstania. To było do czwartego. I one poszły na ulicę, na Wolę i tam siostry skierowały ich na szpital Świętego Łazarza. Właściwie to był szpital Lesznowolska 18, to był taki cały kompleks, on do tej pory działa, część od Leszna. Ale ta część została spalona. One tam poszły, te jedenaście harcerek, co teraz był ten… Ja tam byłem, dziękowałem za odnowienie tych ich grobów. […] Zaczęliśmy mówić o tym, że one zostały wezwane, ale ostatniego rannego to żeśmy nieśli [razem], ja im doniosłem tam do tego dwudziestego bloku. To był ich ostatni patrol sanitarny spod „Naftówki”. „Naftówka” była bardzo broniona. To było 4 sierpnia i 4 sierpnia został, można powiedzieć, [zdobyty] ten teren ataków chłopców, którzy nie mieli broni albo mieli pistoleciki i na bunkry [mieli rzucać]. Nie mogli dać sobie rady, z tym że może mieli jeden granat czy dwa granaty, rzucili na ten [bunkier], to nie raziło Niemców, a oni byli ranni, byli postrzeleni – niektórzy byli odłamkami od granatów postrzeleni, granatników. W każdym razie ja wiedziałem, bo… Następnego dnia moja siostra, tego czwartego, ostatniego rannego, powiedziała takie słowa: „Chłopcy mają lepiej, bo z bronią jest łatwiej”, niosąc te nosze z rannym ostatnim, którego niosły do dwudziestego bloku. To ja byłem świadkiem. One były trzy, ja wziąłem za jedną tę i przez te dziesięć bloków niosłem to z nimi. I Alinka powiedziała takie ostatnie swoje zdanie, przy tych dziewczynkach, że chłopcy mają lepiej, bo z bronią jest łatwiej. To ona to powiedziała. No w każdym razie mama, jak… Ta drużynowa bardzo napierała, ta dziewczynka, ta przyboczna, żeby się zgłosić. Była… Wysocki. Ojciec był policjantem, ale brat też był w konspiracji. I moja siostra przyjaźniła się z tą Wysocką. Matka strasznie była chyba zadowolona, że one tutaj pracują w tym polowym szpitalu, ale była bardzo niespokojna, jak ona nie wróciła do domu. One wyszły 4 sierpnia na Wolę, a piątego była ta „krwawa Wola”. I moja mama też chyba miała troszkę wyrzuty i niedobry sen, bo mówiła… Jedna Alinka poszła, druga siostra nie poszła. To nie powiedziałem, dlaczego moja druga siostra nie poszła. Druga siostra była też tak samo szkolona w harcerstwie. Jeszcze tata inspirował tę starszą siostrę, że jak ona się uczy, żeby się uczyła tego poza lekcjami, żeby się uczyła też z tą młodszą siostrą. Więc one były w harcerstwie. Ale mówiłem wcześniej, że moja mama, żeby utrzymać rodzinę, musiała podjąć pracę i podjęła tę pracę u naszych przyjaciół, kuśnierzy. Oni byli też muzykalni, mieli pianino. I pani Jadwiga, bo to była małżonka, ładnie grała na pianinie. Pan Jan Szubski, dobry kuśnierz, Alinie przed Powstaniem szył ostatni kostium, z którego się bardzo cieszyła, za pierwsze zarobione pieniążki. Ona kupiła materiał i pan kuśnierz, bardzo dobry krojczy, był inteligentny człowiek, znał biegle żydowski język… U niego Niemcy dali do pracy Żydówki z getta, bardzo inteligentne i bogate Żydówki. Niemcy dali taki kontyngent, że muszą szyć z tych futer, które Żydzi mieli pod karą śmierci oddać, musieli szyć te kombinezony na wschód, bo tam w czterdziestym trzecim roku był kocioł. [Szyli] kombinezony. No i tam był kontakt, że moja mama z tymi Żydówkami… No i ona mówi: „Pani…”. Żeby mama wzięła dziewczynkę. Mama mówi: „Ja nie mogę, ja mam tyle dzieci swoich i jestem samotna, ale może ja pani kogoś poręczę, może by pani…”. I poręczyła dalszego takiego kuzyna naszego, on był też taki dobry tancerz podobno, chodził na te bale przedwojenne. No i ona powiedziała, ta pani, ta Żydówka, że: „Pani z zamkniętymi oczami to dziecko [bym] dała, ale jemu nie”. No nie wiem, taka intuicja matczyna. I moja mama, jak te dziewczynki szły na ten ostatni swój śmiertelny bój, to było w ten sposób, że mama mówiła do niej przy nas wszystkich, w naszej obecności, w domu i przy tym Powstańcu: „Alinko, tu też są ranni, jesteś im potrzebna”. No i co jeszcze powiedziała? „Tam może nie być powrotu stamtąd”, z Woli. Ona się pali, tam ciężko jest. Ale mama miała trochę taki niepokój duży, jak ona odeszła. Ta najstarsza siostra, ona była taka, była taka kierownicza. Można było na niej polegać, można było jej ufać. Ona nic nie odpowiedziała. Bo tam czekały te dwie koleżanki, ta przyboczna i [Leokadia] Wysocka, ta córka policjanta przedwojennego, rosła dziewczynka. Ona miała [pseudonim nawiązujący] do tej jej postawy, dostała pseudonim Giewont, sobie przyjęła, za namową mojej siostry, bo moja siostra…

  • Jaki pseudonim?


„Giewont”. Silna była. Ona była najmłodsza, ale ona była tak rosła, bo tata był bardzo rosły i mamę miała taką silną. I one, te dwie czekały, że Alinka zapakuje, bo nie było… One nie wiedziały, z czym idą. Poszła do sąsiada, który jeździł na narty, pożyczyła od niego plecak, bo dziewczynki nie miały wyposażenia, które było do Powstania przygotowane. To była zabawa, a nie Powstanie. Ja tak to odbieram. To różne się ma odczucia po takiej akcji powstańczej, nieprzygotowanej. To ja bym lepiej to przygotował chyba jako ten „Zawiszak”, bo myśmy się chowali w lesie. W każdym razie ten Powstaniec powiedział, żebym ja mu list dostarczył na ulicę Hrubieszowską, ona bliska dworca była, dawnego Dworca Głównego, tak zwany Dworzec Zachodni, muzeum kolejowe teraz tam jest. To było w dniu Powstania, ja wyszedłem z tym listem, a mama mówi: „Dowiedz się, jeśli Alinki…”.

  • 1 sierpnia pan wyszedł z tym listem?


Nie pierwszego, piątego, piątego rano. I ja poszedłem, co był ten pociąg, był wycofany na ulicę, tam bliżej Wolskiej, bo on obstrzeliwał później barykady powstańcze. A ja [list miałem] za pazuchą. Byłem na bosaka, krótkie spodenki, babcia mi tutaj koszulkę ładnie, taką białą, a za pazuchą ten list miałem w kopercie. Nawet nie wiedziałem, co on tam napisał, ten Powstaniec, bo to nie było w moim wychowaniu, żeby zaglądać do czyichś listów. I z tym listem ruszyłem na tę ulicę, i miałem się dowiedzieć, co się dzieje z naszą siostrą. No i tak było. Taka cisza była, przerażająca cisza, jak ja szedłem. Mnie przeraziła cisza. Ale nie, ja się nie bałem tego, tej ciszy, ale była przerażająca cisza. Nawet ptaszek nie zaśpiewał, nawet ten chrząszcz nie… Ja wszedłem. To było gdzieś godzina siódma rano, przed siódmą, bardzo wcześnie rano. Niemcy nie atakowali, nie przygotowywali się, dopiero ubierali się, w negliżu byli, golili się. I za mostem, za tunelem, tam gdzie ta „Naftówka” była, tam był bunkier. Przed krzyżem tam „ukraińcy” podpalali te bloki. Tam była ulica, przy krzyżu tutaj, przed tunelem na ulicy Obozowej. Taki starzec wyszedł i żegna się. Ja mówię: „Dziadku – dziadek taki z wąsami był. Ja mówię - to chodź na Powstanie ze mną”. A on przeżegnał mi się i zaczął się modlić pod tym krzyżem, mówi: „Dziecko, ty nie wiesz, co się dzieje – mówi – gdzie ty idziesz tam”. No i ja poszedłem. Za mostem była tak zwana garbarnia przedwojenna i był taki piętrowy budynek, dwupiętrowy, murowany, przy tej garbarni, jakieś biura i tam Niemcy mieli swoje wojsko. Ja widziałem taki, śmiesznie wygląda. Mówię, jakbym miał granat, to bym mu posłał. Takie były moje myśli. Oni byli w negliżu, golili się, była bardzo wczesna godzina, no bo też się szykowali do ataku na Warszawę. I ja przeszedłem niezauważony, nie było wystawionej warty. Jak mówię, ta cisza była tak cicha, że tam nie było żywego człowieka, nie było żywej duszy, nie było żywego ptaka. Tak że wrażenie było fatalne. I ja doszedłem do cmentarza ewangelickiego prawie. Tam stoi teraz ten pomnik „korony” przy cmentarzu. Wchodzę na barykadę: dwa wagony tramwajowe przewrócone i na to jeszcze wóz konny, bo tam rzemieślnicy byli, mieli konie, mieli kuźnie swoje. I mówię: „Będę niedługo po stronie powstańczej”. Wchodzę na barykadę, na to zwałowisko i raptem spod ziemi: Halt! No to stanąłem. Wyskoczył żołnierz, który tam… Co ten żołnierz robił… Nawet w domu nie mówiłem. Jak mamie powiedziałem później, to [powiedziała]: „Ty mi nigdy o tym nie powiedziałeś”. Nie mówi się takich rzeczy, ale nie powiedziałem. W każdym razie zaprowadził mnie na podwórze rzemieślnika, które było, to podwórze było obwarowane takim murem, takim wysokim murem, ale to były płyty takie żelbetowe i w środku stały trzy tanki, czołgi. I zaprowadził mnie do oficera… Znaczy wyszedł naprzeciw mnie… Jeszcze ci czołgiści nie byli gotowi do jazdy, bo nie byli ubrani. No i jaki był odruch? Ja zobaczyłem tutaj „SS”, trupią czaszkę, wiedziałem, z kim mam do czynienia, że Reinefarth, to SS. I on z takim podniesionym tym, sięga za kaburę. Widzę, co mnie czeka. Ale uratował mnie kto? Właśnie żołnierz, który tam szedł do czołgu i prawdopodobnie to był ich tłumacz, znał polski język. Niemcy brali: albo do wojska pójdziesz, albo pójdziesz do obozu koncentracyjnego. On perfekt znał język polski. No i prawdopodobnie nie była to dobra sceneria, żeby do chłopca takiego prawie kilkunastoletniego strzelić w obecności tych już budzących się żołnierzy niemieckich. I on zaczął mnie pytać przy pomocy tego żołnierza, który znał polski. On był rozebrany, w koszuli, jeszcze nie był ubrany w mundur. I mówi mi tak, pyta mnie się, tłumaczy mnie mowę tego oficera niemieckiego, czołgów. Tuż przy cmentarzu ewangelickim. Tam była taka alejka, tam stoi ten [pomnik], korona polska, ta, sejmików polskich teraz jest upamiętniony ten placyk.

  • I o co pana pyta?


Gdzie ja idę. Ja musiałem sobie sam dopowiedzieć, co mam powiedzieć. Mówię: „Ja jestem z młodszym braciszkiem, idę po mamę, bo mama poszła do ciotki i nie wraca, a ja nie mogę sobie dać rady”, tak dosłownie tłumaczę. On coś przeklął, ten oficer, Verfluchte! , coś powiedział tak do mnie, że go to zdenerwowało, bo już żołnierze zaczęli wychodzić i takiemu dowódcy, który by chłopaka zabił na ich [oczach], to nie przystoiłoby, przynajmniej tym, którzy tam tłumaczyli, tym Polakom. I on mnie wyprowadzał do bramy. Ten przeklął…

  • Ten tłumacz.


Ten tłumacz. I mówi tak: „Jeśli wrócisz tą drogą, szybko uciekaj, tylko drugim tunelem musisz przejść”. Tam był drugi tunel między ulicą Zawiszy, taki na ulicę Zawiszy wychodził. I mówi: „Ale szybko, bo tu zginiesz”. Znaczy dał mi do zrozumienia, że tam z ubezpieczenia tego stanowiska ogniowego niemieckiego mnie zlikwidują, bo odkryłem gniazdo niemieckie dosyć istotne. No i ja wróciłem, i na ulicy Zawiszy, z bloku takiego wysokiego, widzę, jak Niemcy tam… Nasze bloki były otoczone polami, to nie była zabudowa taka, jak teraz jest, trochę inny krajobraz był. Były lasy, był lasek na Kole, były piaski, były kobierce tych kwiatków, tych białych. W każdym razie widzę, jak ludzi wyganiają. Tam stoją ci żandarmi, z tego bloku tych ludzi wygarniają, sprowadzają na dół. A ja idę. Po drodze była taka babcia z tobołkiem i ja ten tobołek wziąłem, żeby nieść, i wracam do swojego… Nie dostarczyłem listu, nie było szans. Powstańcy sobie nie zdawali sprawy. Ci ludzie, którzy byli przygotowani do Powstania, nie zdawali sobie [sprawy] – żadnej łączności nie było – nie zdawali sobie sprawy, w jakiej sytuacji się znajduje otoczenie tych bloków naszych.

  • I wrócił pan do mamy, tak?


Nie wróciłem jeszcze, nie wróciłem. Idę dalej, a od tej grupy niemieckiej idzie patrol dwóch z psem, żandarmów, tak jak gdyby chcieli mnie tak na skos. Jak ja tę babcię doprowadziłem do skrzyżowania, do Obozowej ulicy, ja mówię: „Babciu, ja tutaj…”. Postawiłem jej ten, bo ona się spytała, gdzie jest ulica Bolecha, ona chciała iść na Bolecha. A ja mówię: „Ja tu jestem przy swoich blokach. Bolecha to jest ta równoległa do Obozowej, następna ulica. Tam musi pani się udać” i postawiłem jej ten bagaż. Oni jeszcze nic nie miarkowali, myśleli, że to chłopak idzie z babcią. Widocznie babcia jest taka starsza, a on taki mały. Jakoś tam, może jakieś sumienie drgnęło któregoś. A jak ja zacząłem właśnie przekraczać to skrzyżowanie ulicy Magistrackiej i ulicę Magistracką zaczynam przekraczać, i za chwilę mam bramę otwartą szeroko, żelazną, naszego osiedla, które było zasłonięte zielenią, oni krzyczą: Halt! A ja już przekroczyłem, oddalam się od tej pani, od tej babci. On krzyczy drugi raz: Halt! Ja wiem, że za trzecim to strzeli. Ale nie wiedział… Oni się zorientowali, że ja jestem jakimś łącznikiem i puścili psa. Aha! Ja już ostatni krok, słyszę te dzwonki medali tego psa. No i jak doszedłem do tej bramy, zacząłem biec. Dla mnie to była trauma, że tę babcię zostawiam na tego psa, ale biegłem chyba z szybkością Owensa. Później się okazało, że mam uzdolnienia biegowe, bo byłem mistrzem Polski w biegach na średnich dystansach. Ale nie opowiadałem tego. Tej babci mi było [żal], nie wiem, co się stało z tą babcią, jeśli pies mnie nie dogonił. Ja się schowałem, przebiegłem trzy bloki, bo to są tak te bloki ustawione, przebiegłem trzy bloki i skryłem się w piwnicy. Piwnice były dla może i wojennych przekute, że można było piwnicą przejść przez wszystkie klatki. To było dobre, bo można było się skomunikować z innymi. I nasłuchiwałem, co się dzieje. Była cisza, nic nie słyszałem. Ja przebiegłem ze sto metrów. Po pewnym czasie wyszedłem. No, jakby znaleźli, jakby mnie zrewidowali, ten list od Powstańca, no to groziło śmiercią dla całej rodziny. Ja jako dzieciak, intuicyjnie to było, ja to intuicyjnie zrobiłem. W ten sposób ta trauma mnie [męczy], że ta babcia została bezradna. Na pewno jej nie wzięli, a może i nie zabili jej, ale nie oddali do mnie strzału. I ja tak się zastanawiałem później, dlaczego oni nie strzelili. Nie wiedzieli, co się kryje za tymi blokami, które nie opuściły na wzywanie do kościoła, tego na Woli, Świętego Wojciecha. Wzywali tam kilkakrotnie. Jeździła szczekawka po ulicy Obozowej, żeby się tam kierować do szpitala. Tam mordowali ludzi. Myśmy o tym nie wiedzieli, że mordowali, nie wiedział o tym Powstaniec. A wie pani, co powiedział ten Powstaniec do mnie? Ja dlatego jego nie szanowałem, dlatego że on powiedział do mnie: „Co ty za warszawiak, żeś nie dotarł”. Dorosły człowiek to powinien się spytać: „Dlaczegoś ty nie dotarł?”. I ja wybiegłem na podwórze naszego osiedla. I taki był, ze mną chodził później do gimnazjum, młodszy ode mnie o dwa lata chłopak. Mówię: „Chodź – mówię – Heniu”, mój imiennik zresztą, Henryk Brydalski. Mówię: „Chodź, idziemy na Powstanie”. I ja pierwszy raz tam, przez tych waterpolistów polskich i pływaków uczony pływania, przepłynąłem te glinianki, na jego oczach. Ale strzelali do nas, kulki nam nad głowami [latały]. Ja szybko zabrałem go. On później po latach… To była taka moja trauma, że mnie… Powstanie – człowiek nie jest normalny, jak przeżył to, co widział, co go spotkało.
A jeszcze do tego jak była ekshumacja. Nie chciałem moich rodziców męczyć, bo ojciec to bardzo przeżył, jak nie chcieli tych harcerek… Te harcerki nie chciano pochować. Dzięki mojej mamie [się udało]. Dostała szoku tam, u tych zarządców miasta, po wkroczeniu Rosjan, że pochowali. I dzięki mojej mamie te harcerki są na… I tej jednej z przełożonych, taka nauczycielka była, też harcerka, mama tam się z nią kontaktowała jeszcze po wojnie. Tutaj mam zdjęcia tych harcerek, ale kopie. To wszystko moja mama dostarczała do pani Laski, to pod Warszawę. Tutaj była taka harcerka, która zbierała te informacje i później wydały…
No, mnie zastanawiała tylko jedna rzecz, bo moja siostra przeżyła tę masakrę na szpitalu, że te harcerki… Mama prosiła, chciała coś więcej się dowiedzieć od świadków, bo dwie przeżyły z tych harcerek. Jedna przeżyła, kuzynka tej przybocznej, a druga była właśnie drużynową tej drużyny. [Zastanawia mnie], że one nie przyszły do mojej mamy. A co zapamiętałem? Bo miałem taką traumę cały czas. Moja siostra była w tym kostiumie swoim, cała była… Tylko miała głowę spaloną. I był taki zacisk jej twarzy i tej twarzoczaszki... Ząbki na wierzchu. Cała głowa była… Tu była na rękach, na nogach była skóra. I jeszcze te, były dokumenty wyjęte, a głowa była spalona. Więc ja podejrzewałem tak, że… Nie byłem świadkiem. Świadkiem… Nie wiem, ci co chowali tam, bo tam zginęło 1200 rannych i tych Powstańców. Ja byłem świadkiem tego, że ona była strasznie ogniem traktowana przez tego, który uprzątał te ciała pomordowanych. Tam 1200 Powstańców, dla których nie było noszy, i moja… Tam było pięciu Niemców w tej części szpitala przy ulicy Wolskiej, oni byli leczeni przez naszych lekarzy. Byli operowani, byli ranni. No i co mogę powiedzieć, że ja to widziałem, ja to przeżyłem i do tej pory to mi nie daje spokoju, że ci „ukraińcy”, którzy byli oddelegowani do pilnowania, co się dzieje w danym ośrodku, dobijali tych chorych. Ale jak dobijał z karabinu czy z broni palnej, to robił huk. Jak robił huk, to dawał namiar Powstańcom na siebie. To oni raz, że palili, byłem świadkiem, kilka razy wracałem do mieszkania podczas… Po nas, po wysiedleniu, z tam, z księdzem jeszcze, proboszczem, rozmawiałem na temat kościoła, którego później spalili. Te doniesienia, które dawali po wojnie zaraz nasi pisarze. To byli nie świadkowie, to nie byli ludzie, którzy to przeżyli. Zresztą zastrzegali w swoich opisach, że to nie jest prawdziwe, mogą być błędy i były te błędy, były. […]

  • Proszę powiedzieć, dlaczego druga siostra nie poszła do Powstania?


A to zasługa pana… Też by zginęła. Zasługa właśnie pana Jana, tego kuśnierza, Szubskiego.

  • Który jej nie puścił, tak?


Nie. Muszę się cofnąć. Przed Powstaniem były takie momenty, kiedy Powstanie mogło się udać, bo ja codziennie przejeżdżałem przez Warszawę nad Wisłę, przed Powstaniem. Cały lipiec. Nie cały, bo później rozwiązano to zgrupowanie tego… Półkolonii nad Wisłą. I ja obserwowałem, co było, że ze wschodu wozy wracały tych „ukraińców” i Rosjan, którzy kolaborowali z Niemcami. Ciągnęły się przez Warszawę jeszcze nie powstańczą, ale wyludnioną, bo ludność wyjeżdżała na wczasy, poza miasto. I nikt ich nie atakował, prawda? Wtedy było Powstanie. Wtedy by było Powstanie udane, dwa tygodnie przed wybuchem Powstania. Był taki moment.

  • Ale wróćmy do siostry.


No więc ja podejrzewam, że ona została spalona. Ona przeżyła [rozstrzelanie]. Matka moja miała z nią jak gdyby taki kontakt psychiczny i ona wzywała pomocy, wołała: „Mamo, mamo”. I mama opowiadała nam to, że miała taki moment, tylko się wahała, czy ma iść jej pomóc, udzielić pomocy, czy zostawić dzieci, tutaj resztą na pastwę losu. No tego malutkiego, babcię niesprawną i moją siostrę. Dzięki panu Szubskiemu… Wrócę do tego. Na dwa tygodnie przed Powstaniem, kiedy właśnie one miały takie pogotowie przedpowstaniowe, takie sprawdzenie, taki był alarm dany. To nie do Powstania, tylko to był taki alarm sprawdzający. One poszły i nie wróciły do domu na noc. Mama zdenerwowana była, to okupacja, godzina policyjna. One nie wróciły. No i jak poszła do pracy, to tam tym przyjaciołom naszym musiała powiedzieć o tym. I pan Szubski przyszedł. No, był to inteligentny człowiek, oczytany, on mówi tak, w obecności: mama moja, Alina i ta młodsza siostra Stefa, słuchały tego, co on mówi. On powiedział tak: „Armia, która się wycofuje, która pokonała tyle krajów Europy, ona jest silna, ona jest bardzo silna i Powstanie nie ma szans”. Bardzo długo to tłumaczył, bo już noc go zastała i on całą noc im tłumaczył. Młodsza siostra się wycofała, a Alina [Gralewska „Alma”] się nie wycofała z tej służby powstańczej. Ona była już zaprzysiężona i ona wtedy mnie właśnie 1 sierpnia podała swój pseudonim, ten powstańczy już pseudonim, bo ten, co miała, to… Mama przez to, że nerwy miała takie zszarpane, że nie chciano pochować tych harcerek godnie na wojskowym cmentarzu, tylko w zbiorowej mogile, to odchorowała to zapaleniem płuc, moja siostra też, druga, młodsza. One tam czuwały i te harcerki wydobyto z tych…

  • Pamięta pan, kiedy to było?


No, datę to mogę powiedzieć…

  • W przybliżeniu.


Zaraz, zaraz, chwileczkę. Czterdziesty siódmy rok, ekshumacja była. I ekshumacja była na wojskowy cmentarz. To dzięki mojej mamie i tacie, którzy się uparli i powiedzieli tak… Mama dostała widocznie jakiegoś szoku, jakiegoś takiego nerwicowego, bo była chora na serce. I mówi: „Dzieci było można brać do wojny, a pochować z honorami nie ma komu?”. No i tam zaczęto… Z domu przynosiliśmy prześcieradła, te dziewczynki czekały na trumny. Warszawa była totalnie zrównana z ziemią tak jak, nie wiem, Troja, może więcej, bo tam to jeszcze brali do niewoli, a tu mordowali wszystkich. No i co jeszcze… Ci wojskowi, „ukraińcy”, poza bronią mieli bagnety za cholewą. Tymi bagnetami rozpruwali brzuchy dziewczętom. Bo on nie strzelał, tylko on gwałcił, ale przebijał nożem, żeby… Po wojnie jeszcze więcej się dowiedziałem, ale to już po wojnie.

  • Wyszedł pan z ludnością cywilną, tak?


Moja mama nie miała siły już iść, już nie chciała iść. Mama została. Ja mówię: „Ja idę do babci”. Ale te wojska „ukraińskie”, z końmi, z całym tym… Myśmy szli w jednym kierunku, oni szli… Powstaniec wyszedł ze mną. Nie zainteresował się oczywiście, bo to nie był taki człowiek godny zaufania, bo przecież, nie wiem… W każdym razie nie zainteresował się, że idę sam.

  • Mama została w domu?


Mama, jak mówiłem, moja mama w pierwszej… We wrześniu zostawała, nie schodziła do schronu, nie chciała opuścić swojego domu, po prostu nie miała siły. Ja dotarłem do tej drugiej babci i wychodziliśmy naprzeciw, i one tam z częścią tych mieszkańców wyszły z tego domu dzień później, czyli szesnastego. I poszliśmy na te działki, tam były wały, tam były Góry Szwedzkie, wały carskie, te do strzelania. Myśmy na nartach później jeździli na tych wałach. No i żeby się nie rozpraszać, chciałem powiedzieć, że moja mama nie miała siły dalej iść. Administrator bloków wiedział, że moja siostra tam się udzielała bardzo dla tych rannych i dużo ludzi przeżyło, wyszło z tą ludnością cywilną. W każdym razie oddał nam klucze od altanki […], mówi: „Państwo korzystajcie tutaj z tych pomidorków, z tych owoców tutaj, które są. My z żoną odchodzimy, dalej idziemy”. Czyli idą dalej. Podjechała szczekawka i powiedzieli, że kto zostanie tutaj na tych działkach, to oni wszystkich wymordują. Myśmy z siostrą, tą, która została, drugą, namawiali mamę, żeby się zmobilizowała, żebyśmy poszli dalej przez pola byłego lotniska. Tam były takie otwory, piaski, góry geologiczne. Przeszliśmy do Wawrzyszewa i tam spotkaliśmy z rodziny Pietrzyków tę drugą część rodziny, no i tam żeśmy wędrowali aż po Puszczę Kampinoską. Ja tam jeszcze spotkałem brata, którego odprowadziłem do Kampinosu, do Zakładu Ociemniałych, tam pod Zakład Ociemniałych. Do lasu można było wrócić z Powstania, jak się znało hasło. Oni wiedzieli, kto zna hasło aktualne na las. I na las, taki dziadek stał stary, uciekało dwóch przed „kozakami”. Tam była rozróbka popowstańcza z Kampinosu, tam dali się we znaki Niemcom. Ja jeszcze może powiem tylko tyle, że na wsiach… Ja na własne oczy widziałem zrzut desantu angielskiego, polskiego na Kampinos. Wielki zrzut, gdzie zginęło tam, jeden z samolotów został [strącony]. Byłem ruchliwy dość mimo wieku. Ta ruchliwość mi się ujawniła na bieżniach polskich. Ale w każdym razie widziałem, jak ten samolot… Tam stała artyleria przeciwlotnicza, duża bateria, poza węgierską, niemiecka. Bardzo dobry sprzęt mieli. I jeden z samolotów, który zrzucał dla Powstania – to było 18 września, to już było po Powstaniu właściwie – zrzucił te ładunki. To było już po Powstaniu, to już nic nie znaczyło, wszystko szło w ręce Niemców. To nie na las poszło, to Niemcy wzięli. Ten desant był silny. Prawdopodobnie wśród desantu było… I cichociemni byli zrzuceni, bo widziałem na polach jednego takiego, leżał skoczek. Leżał, znaczy albo zastrzelony, albo nie wiem… prawdopodobnie zastrzelony. To na polach jak żeśmy szli. Tak że mało pomocy szło… Owszem, była pomoc dla „Bora” Komorowskiego. Ja mówię tak, do tej pory Polacy, starzy Polacy to mówią, że Rydz-Śmigły mówił, że nie odda guzika, a oddał pół Polski. A po rzezi na Woli matki tych dzieci i żony ojców mówiły też, że to jest przekleństwo dla Polski. To była taka trauma tych matek, których dzieci mordowali na oczach matek w sposób taki jak lekarzy i służby sanitarnej. Zakonnice mordowali na oczach jedenastu harcerek w szpitalu na Woli, tam gdzie zginęła moja siostra. Co prawda ona przeżyła, ale później została spalona jej głowa. Tak podejrzewam, bo tak zaciśnięte… Tu skóra na rękach, na nogach, a głowa była goluteńka. Tak że nie chciałem rodziców martwić, jak mi odsłoniła ta druga siostra, która miała dyżur przy wydobywaniu tych zwłok, tych pomordowanych. Tam 1200 osób było. Nie powiem daty, ale powiem, luty, marzec. I dziewczęta były wybierane, przynoszone w prześcieradłach i czekaliśmy na trumny, na te jedenaście trumien. Byłem świadkiem później tego, tej ekshumacji później. Dziewczynki inne były rozpoznawane, twarze miały całe. Ta Wysocka była prawie taka… Zamordowana, ale była rozpoznawana jeszcze po trzech latach, jeszcze ciało było do rozpoznania. Natomiast moja siostra była goluteńka i pamiętam te żuchwy i te zaciśnięte białe ząbki. No to był dla mnie widok, który codziennie widzę.

Warszawa, 23 sierpnia 2019 roku
Rozmowę prowadziła Barbara Pieniężna

Henryk Wacław Gralewski Stopień: cywil Dzielnica: Wola

Zobacz także

Nasz newsletter