Henryka Zofia Zaleska

Archiwum Historii Mówionej

  • Co pani robiła przed 1 września 1939 roku?

Miałam trzynaście lat, byłam w szóstej klasie szkoły podstawowej, a wojna wybuchła w 1939 roku, 1 września. Akurat wybieraliśmy się (bo mieliśmy szkolną mszę) na mszę i zaczęły się właśnie sypać bomby.

  • Wychowała się pani w patriotycznej rodzinie. Jaki wpływ wywarła na pani rodzina?

Po prostu tatuś był wtedy pepeesowcem. Pamiętam, jak byłam dziewczynką, podsłuchiwałam, jak z sąsiadką rozmawiał zawsze o 1905 roku, jak w okopach… Tatuś brał udział wtedy… Właśnie tą szkołę podstawową, do której chodziłam, bo na Narbutta chodziłam, i była niedaleko jednostka, więc przeważnie chodziły dzieci wojskowych, więc pani dyrektorka sobie wybierała takich najlepszych dzieci, jak tylko coś tam przeskrobał, to do innej szkoły... Wszystkie uroczystości, czy 3 maja, czy 11 listopada, to właśnie pani Piłsudska nas odwiedzała. Bardzo mile wspominam właśnie te chwile.

  • Czym zajmowała się pani przed wybuchem Powstania w czasie okupacji?

Jak wojna wybuchła, to miałam trzynaście lat, więc miałam iść do siódmej klasy, ponieważ można było iść do gimnazjum po sześciu klasach, a do gimnazjum kupieckiego po siedmiu klasach. Jak wojna wybuchła, to właśnie byłam w szóstej klasie i miałam pójść do gimnazjum, to się okazało, że szkoły pozamykali i myśmy właśnie nie uczyli się przez parę miesięcy, i właśnie ta pani Wyszyńska, kierowniczka (pamiętam ją), która właśnie zorganizowała, chociaż ta szkoła stała, ale na Malczewskiego był dom niewykończony i tam właśnie myśmy chodziły do szkoły, tą siódmą klasę skończyłam i później chodziłam do gimnazjum, to było pod przykrywką: szkoła gospodarcza. Myśmy się uczyły normalnie historii i polskiego, ale książki za pazuchą nosiłyśmy, bo musiałam z Puławskiej jechać na Zielną do szkoły. Do Powstania tam właśnie chodziłam, a po Powstaniu to zrozumiałe, musiałam już inny tryb życia prowadzić.

  • Gdzie pani mieszkała?

Mieszkałam na Puławskiej 81.

  • Z kim pani mieszkała?

Tatuś umarł w 1937 roku. Mieszkałam z mamą i nas czworo było jeszcze. Ale w ogóle co do rodzeństwa, to miałam jeszcze siostry mężatki. W tym domu myśmy mieszkali, to nas było: ja, brat jeden, brat drugi i siostra, mamusia piąta. Tak że mamusia już nie wyszła za mąż do wojny i po wojnie i w dalszym ciągu... Sprowadziliśmy się do siostry jednej, która właśnie [mieszkała] na Grochowie, która owdowiała. Mąż jej brał udział w Powstaniu właśnie na Pradze, na Krypskiej ulicy został zabity, ona była pielęgniarką i ona dostała mieszkanie na Pradze, jak plac Leńskiego, i tam mieszkałam. W tym czasie pracowałam, jeszcze studiowałam przy tym. To nie były lekkie czasy w każdym razie, były bardzo ciężkie, ale tak mój rocznik młodych ludzi… Mieliśmy smutne życie w każdym razie.

  • W jaki sposób się utrzymywaliście, co było źródłem waszego dochodu?

Siostra skończyła szkołę rękodzielniczą na Kazimierzowskiej i była krawcową. Tatuś pracował na dojazdowych kolejkach na warsztatach, bardzo go szanowano, i jak tatuś umarł, zaproponowali mamusi [pracę], bo akurat okupacja, otwierali stołówkę i mamusia tam poszła pracować. Nie pracowała całe życie [i nagle] musiała kartofle obierać, wchodzić do kotła dużego, po schodkach. Nieraz mamusię zastępowałam, to musiałam umyć [kotły], bo mamusia nieraz miała bóle kręgosłupa. To mamusia [pracowała], za to miała bańkę jedzenia, zupy z wkładką, taka dobra, przedwojenna (się śmieliśmy wtedy) zupa. Jeszcze później, jak już kolejarze się pozjeżdżali i zostało, to mamusia jeszcze brała w wiadro i jeszcze wiozła, to jeszcze myśmy jedli i sąsiadki, koleżanki moje przychodziły i się ich dzieliło. Była taka po prostu rodzina, że jak coś, to się dzieliło. Chleba to ja rzadko widziałam. Tylko zupę jakąś dobrze, że mamusia ugotowała. Miałam starsze siostry i mama zawsze wszystko składała, bo one co kupiły to… To ja mogłam w tym chodzić. [Duży] woreczek pończoch mamusia nazbierała, oczka się łapało wtedy. Powstanie wybuchło i po Powstaniu to już był ten wywóz do Niemiec był najgorszy. Później zaczęłam pracować normalnie w biurze.

  • Już po wojnie?

Tak, już po wojnie.

  • Czy zetknęła się pani z konspiracją, znała pani jakichś Powstańców?

Nie zetknęłam się, ale [miałam] brata, bo on przychodził nieraz... Była godzina urzędowania, (chodzenia) raczej do dwudziestej. Akurat mieszkaliśmy od ulicy i [patrzę], godzina [dwudziesta], a jego nie ma, ale słyszę kroki. Mówię: „Kazio…”. Wiedziałam, że on podchorążówkę skończył w czasie tej… Mówię: „Kazik, dlaczego ty przychodzisz tak późno, mama się tak denerwuje”. On mówi: „Siostra, daj spokój. Daj spokój, siostra”.

  • Nic nie mówił?

Domyślałam się.

  • Jak się pani domyślała?

On uczył się właśnie, jak tą podchorążówkę kończył, to miał książki i ja kiedyś [zajrzałam] do jego szuflady, nieładnie było podglądać, ale podejrzałam, że on miał właśnie zasady wojskowości, i ja się wtedy tropnęłam, a najmłodszy właśnie to było tak, że jak Powstanie wybuchło, to pierwszy, drugi dzień był, na trzeci dzień nam zginął. Wpada, mamusia mówi: „Dziecko, gdzie ty byłeś!?”. Mama orientowała się, ale nie chciała nam dawać tej otuchy takiej złej, jak to się mówi. On przyszedł i butelki miał z benzyną, bo akurat [jechali] Niemcy i miał tymi butelkami w czołgi rzucać.

  • Ile miał lat?

Szesnaście. Nie była jego jednostka „Baszta”, ale… Poszedł, za jakiś czas wraca z opaską czerwoną. Mamusia mówi: „Dziecko…”. Jego dowództwo było róg Malczewskiego i Puławskiej i on miał szczęście, bo tam Niemcy na wieży kościelnej, tam ktoś siedział, jakiś Niemiec, który widział całą Puławską ulicę i po lewej i po prawej stronie. Akurat nalot był (taka była „szafa gra”, bo gdzieś tam w Pruszkowie jak nakręcali, to skrzypiało), brat zdążył wyskoczyć z parteru oknem i w to bomba wpadła. Tak że kilka osób z tego dowództwa zginęło.
Siostra jedna, która mieszkała na Dolnej 39 (też kościół zbombardowali)… To był taki duży blok, że jak się wchodziło, to po lewej i prawej stronie była klatka, siostra mieszkała po prawej stronie, tak że jak się szło Dolną, to u niej był parter, a w ogóle pierwsze piętro i bomby rzucili w budynek środkowy. Ci, co siedzieli pośrodku, to wszyscy zginęli, a siostra była z synem, bo mężczyźni musieli uciekać przed „ukraińcami”, i to [razem] była siostra z synkiem, bratowa z mężem i nasza gospodyni Rowińska, która mieszkała w pobliżu (to była taka bardzo uczynna [kobieta]). I zaczęli się dobijać z siostry mieszkania do piwnic. Tam kilkanaście osób siedziało, tak że ją nieprzytomną wynieśli. Były wykopy piwnicami, więc róg Dolnej i Puławskiej był ośrodek zdrowia i był pan doktór, który nas znał od dzieci, bo tam był ogródek jordanowski. Idę, a on mówi: „Dziecko, gdzie ty idziesz?”. – „Panie doktorze, tam siostra moja mieszka, tam zbombardowali ten dom”. A on mówi: „Dziecko, siostra żyje”. Bo to zaraz tam lekarze byli i do przytomności ją doprowadzili. Ale był pan z dzieckiem i nie uzyskał przytomności, po prostu nie było powietrza. Później szwagier był w innym kierunku, siostra właśnie z mamą została na Guberni, była pod Krakowem. Nas rozdzielili właśnie do Niemiec.

  • Jak pani zapamiętała Niemców z czasów II wojny światowej?

Pierwsze, to nam się nie zdawało, że to tak długo będzie trwało, sześć lat. Miałam w domu koleżankę dobrze sytuowaną, powadzili fabryczkę rękawiczek i skarpetek, i była zima straszna, że śnieg był [po pas], a przejście było wolne, i byli Niemcy tam, co mieli wysunięte czapki. Mówię: „Alka, wiesz co, taka ślizgawka jest, może ich tak rozbijemy”. Myśmy się poślizgnęły, ja pierwsza, ona za mną, oni stanęli jak wryci i tak nas wzięli, popatrzyli się i puścili nas. Ale to tak było raz jeden, później to się człowiek bał. Pod nami jeszcze była restauracja, którą miał folksdojcz, więc tam Niemcy się schodzili, tak że myśmy byli pod obstrzałem, tak jak mówiłam. Była Dworkowa, aleja Szucha, jednostka wojskowa przy placu Unii Lubelskiej, tak że to już później. Po pierwsze jeszcze na Puławskiej, tu gdzie kino „Moskwa” było, to była zajezdnia tramwajowa. To nas najgorzej na Mokotowie bardzo wzburzyło, że tam była egzekucja. Zamknęli ulice, nie wolno było w oknie stać, Niemcy stali z karabinami i dopiero jak już pozabijali, to otworzyli Puławską, to nas bardzo wszystkich młodych i starszych bardzo przybiło. Po pierwsze w czasie Powstania widziałam, [jak] „ukraińcy” wpadali, tam były domy jeden po drugim, jak Boryszewska, to „ukraińcy” wpadali, granaty wrzucali do piwnic. Jak usłyszeli jeszcze głos dziecka, to było najgorzej. Z poprzedniego domu do naszej piwnicy wpadła pani, co jej dziecko wzięli za nóżkę i o ścianę rzucili. To była tragedia.

  • Wspomniała pani, że mieszkała pani w budynku, w którym była restauracja, do której przychodzili Niemcy. Jak wyglądała ta restauracja podczas Powstania? Co tam się działo?

Nie wiem. Wiem, że tylko on miał ją jeszcze przed wojną, a później, jak wojna wybuchła, zrobił się folksdojczem.

  • Jacy Niemcy tam przychodzili?

I cywile chodzi też i Niemcy, bo go znali jako Polaka, a nie folksdojcza, a że folksdojcze mieli takie przywileje, że był taki sklep Meinla, to dostawali kartki. Myśmy dostawali cząstkowo, a oni dostawali wszystkie przydziały. To było jak kościół Zbawiciela, Nowowiejska. Kiedyś miałam koleżankę, która była folksdojczką, ale ona była bardzo fajna dziewczyna, mieszkała na Huculskiej i ona mi kiedyś mówi: „Chodź ze mną do Meinla, bo mam kartki”. To jak ja popatrzyłam, jak ona brała, to myśmy tego nie mieli.

  • Skąd pani ją znała?

Ją znałam, bo koleżanka chodziła do prywatnej szkoły, do Roszkowskiej-Popielewskiej. One razem chodziły. A właśnie moja koleżanka, sąsiadka, żeśmy się przyjaźniły i tak właśnie ją poznałam. Przed wojną były prywatne szkoły, ale ja chodziłam do publicznej szkoły. Moje siostry chodziły do prywatnych, jak jeszcze były [szkoły] wstępne, podstępne, później była reorganizacja w szkołach. Myśmy już chodziły do miejskich szkół.

  • Proszę powiedzieć, czy była pani świadkiem zbrodni wojennych?

Ta zbrodnia to, co ta egzekucja była, to ja uważam za zbrodnię. Jak tylko coś, na przykład na Belwederskiej była fabryka Bruhn-Werke, to tam właśnie jak pracownik wyniósł sobie [opon], bo buty jak ktoś miał, to jeszcze sprzed wojny, z opon robiło się zelówki i on ukradł, to jego rozstrzelali.

  • Widziała to pani?

Nie, tylko była zamknięta Belwederska i mówili, że jest egzekucja.

  • Czy była pani świadkiem jakichś zbrodni?

Nie, nie byłam. Ja tylko mogę powiedzieć, że w tym domu z balkonem kładłam się wieczorem, bo nie można było w dzień, bo on strzelał, to cała Puławska, bo ludzie chcieli przebiegnąć na drugą [stronę], to widziałam masę ludzi leżących, trupów. To widziałam, ale bezpośrednio… Na przykład na Boryszewskiej była piekarnia i [szłam] tak pod murem, kula obok mnie przeleciała i weszłam do piekarni, to dawali chleb za darmo. Mojej koleżanki (która mieszkała właśnie dwa domy dalej) ojciec był tramwajarzem i on szedł Boryszewską, i spojrzał się na mnie, i się pyta: „Nie widziałaś Krystyny?”. I on został na moich oczach zabity.

  • W jaki sposób, zastrzelony?

Gdzieś był ukryty… Boryszewska była dół taki, to wtedy właśnie… On został pochowany tam, gdzie teraz moi rodzice, na Wałbrzyskiej.
  • W jaki sposób ludność cywilna przyjmowała walki Powstańców?

Myśmy siedzieli w piwnicach, bo myśmy mieszkali od frontu. Jedynie to jak się w nocy wchodziło, jeszcze trochę było żywności, to się gotowało, ale już ostatnie trzy dni to taka była walka straszna, bo Racławicka od Puławskiej to tam była barykada i tam trzeba było po wodę iść. Jak ktoś poszedł po wodę, to już nie wrócił. Przychodzi sąsiadka i mówi: „Słuchajcie, my już musimy (to co najwyżej dla dzieci), a my musimy ograniczać wodę, bo my chcemy żyć”. I 27 września właśnie kazali nam wyjść, że my wrócimy tu, że tylko nas wyprowadzają. A nas wyprowadzili i jak wróciłam, to zobaczyłam zgliszcza domu.

  • Wspomniała pani o trzech ostatnich dniach, że były najstraszniejsze. Dlaczego?

Dlatego że bombardowali strasznie i żeby się ludzie poddali. Na Malczewskiego do Puławskiej i do Wiktorskiej cały był ten sztab akowski, i oni tam zbombardowali, i chcieli właśnie, żeby się poddali. Później wywiesili białą chorągiew, że się poddają, i przestali strzelać.

  • O czym wtedy rozmawialiście?

Myśmy się modlili. Były kapliczki i myśmy się modlili, różaniec [odmawialiśmy]. Wszyscy siedzieli, czy ktoś był wyznania innego, czy nie, ale wszyscy się modlili.

  • Mieliście różańce czy sami robiliście?

Mieliśmy różańce.

  • Jak wyglądało pani życie codzienne podczas Powstania? Gdzie zdobywaliście żywność, ubranie?

Żywności to [nie było], kto sobie trochę zrobił przed Powstaniem zapasów [to miał], bo brat i siostra wiedzieli, jedna pani prowadziła sklep, to worek makaronu nam przyniosła, to myśmy zapłacili. Trochę kaszy było. Mamusia dostawała przydziały w pracy, Niemcy dawali, po ileś deko każdego. Myśmy [mieli] makaron i trochę ryżu jeszcze sprzed wojny mamusia trzymała, że jak ktoś zachoruje, to żeby ryż był w domu. Tak że myśmy w ten sposób tylko [się żywili]. Sklepy były w ogóle nieczynne. Ani ubrania. To co się miało, to wszystko myśmy poznosili do piwnicy, bo pociski wpadały, rozbijały mieszkania. W czasie Powstania nic się nie kupowało.

  • Jak wyglądało życie religijne podczas Powstania?

Msze się odprawiały… Kościół Świętego Michała, ocalał jeszcze dolny kościół, to tam niektórzy chodzili, ale księża odprawiali tam. Myśmy nie chodzili, tylko myśmy po prostu sami się modlili.

  • Czy podczas Powstania czytała pani prasę, słuchała radia?

Nie, o radiu to nie było mowy.

  • Uczestniczyła pani w przedstawieniach teatralnych?

Nie.

  • Słyszała pani, czy coś takiego się odbywało?

Jak Powstanie wybuchło, to cieszyli się akowcy i to podobno wtedy te kółka teatralne [powstały], ale ja tego nie widziałam, ja tylko słyszałam.

  • Jakie jest pani najgorsze wspomnienie z Powstania?

Rozdzielenie mamy od nas, to było najgorsze.

  • Jak to wyglądało?

Jak w Pruszkowie nas przywieźli, to byłam z mamą i siostra była z synkiem. Mamę rozdzielili na wyjazd, że będzie w kraju, a nas na jedynkę, na wywózkę. To było dla mnie najgorsze. Już straciłam ojca. I teraz akurat dobrze, żeśmy z siostrą i z bratem się trzymali.

  • Co się stało z drugim bratem?

Drugi brat brał udział w Powstaniu na Śródmieściu, to jak Śniadeckich, nawet był na Tamce, Mazowiecka, tu brał Powstanie.

  • Jakie ma pani najmilsze wspomnienie?

Jak tata żył i były święta.

  • Ale w czasie Powstania.

To był smutek. Nie było nic [najmilszego], wszystko był smutek. W ogóle jak wychodziło się z domu, nie wiadomo było, czy się wróci, bo Niemcy łapanki robili. Jak chodziliśmy do kościoła, to jakoś z kościoła nas nie zabierali.

  • Była pani świadkiem łapanek?

A tak.

  • Uciekała pani z łapanek?

No.

  • Jak wyglądała taka ucieczka?

Normalnie, zabierali, rzucali na samochód. Niemcy się nie patyczkowali, nie.

  • Nieważne, czy dzieci, czy kobiety, wszystkich brali?

To byli i Niemcy i „ukraińcy” w niemieckich mundurach na Mokotowie.

  • Jak pani zapamiętała „ukraińców”?

Tylko mówili, że są „ukraińcy”, bo oni mieli te same mundury co Niemcy. [Moje najprzyjemniejsze wspomnienie], to jak już wracałam pieszo [do Warszawy] i po drodze spotkałam (trochę może to będzie i do śmiechu) brata koleżankę, która przychodziła do nas i chodzili, mieli się pobrać, [spotkałam ją] z matką. Myśmy szli, już później śnieg trochę stopniał i myśmy odpoczywali na murku i stał pan z motorem z koszem, a ja tak… Ona była z humorem i człowiek już mówi: „Idziemy, do tej Warszawy niedaleko”. Mówię: „Jadzia, czy czujesz zapach świeżego chleba?”. Ona mówi: „Zośka, ty wiesz co, ja to samo ale – mówi – nie wiem, gdzie to jest, tu nie ma samochodu!”. To się okazało, że to był nasz wojskowy, który jechał też motorem i wiózł chleb, i zobaczył, że my tak cieszymy się tym zapachem, wyjmuje z kosza bochenek chleba i nam daje. To był jeszcze gorący chleb. To był pierwszy… To była taka radość… Matka na nas patrzyła, że my tak się cieszymy, że ten chleb.

  • To piękne wspomnienie.

Tak.

  • Co się z panią działo, od kiedy Powstanie się zakończyło, aż do maja 1945 roku?

Jak mówiłam, do stycznia byłam w obozie, a później po styczniu uciekałam…

  • W Pruszkowie?

Nie, byłam już u Kruppa.

  • Jak pani trafiła do fabryki Kruppa?

To był olbrzymi lager, [w którym] byli i Rosjanie, i Czesi, i Polacy, i Francuzi. Były normalne baraki, co palce wchodziły... Miałam spodnie i marynarkę, [taki] kombinezon i do tego miałam drewniaki, co były za duże, i do tej fabryki się szło na szóstą rano, do szóstej wieczorem się pracowało.

  • Co pani robiła w fabryce?

Pracowałam. Normalnie malowałam czołgi. Miałam rozpylacz i farbę, wlewałam i pryskałam czołgi. Nam przywozili zupę z brukwi.

  • Na cały dzień?

Wieczorem, dopiero jak wracaliśmy, to dostawaliśmy taką kolacje. Trochę ziemniaków, sosu.

  • A chleb?

Chleb to dawali nieraz kawałeczek, czterdzieści deko na dwa dni.

  • Ciemny chleb?

Tak. Ten chleb to najwięcej wspominam nieraz bardzo.

  • I co się działo dalej?

Jak doszłam do kuzynostwa na Zielone…

  • Pani uciekła z fabryki?

Tak.

  • Proszę opowiedzieć o ucieczce.

Myśmy mieli… Trzeba było do Opola dojechać, żeby na inny pociąg dostać się do Chrzanowa, do Dąbrowy Górniczej, bo tam byli koledzy, i uciekł nam pociąg jeden. Siedzimy na stacji, nikogo nie ma i martwimy się, że jak się dowiedzą w lagrze, że nas nie ma, to przyjadą i będą sprawdzać dworce. Ale przyjechał zaraz następny pociąg i myśmy dojechali do Opola. W Opolu był tłok na dworcu i właśnie Niemcy z tymi wysuniętymi czapami. Myśmy się bali, że właśnie będą sprawdzać dokumenty, a ja miałam tylko ausweis do fabryki, bo dowód osobisty był w lagrze. Myśmy się rozstali, ja mówię; „Idę do kibla siedzieć”. Nadsłuchiwałam, bo ogłaszali, jakie pociągi odchodzą, i później otwieram delikatnie, ktoś się dobijał do mnie, ale nie otwierałam, patrzę, że jest pusto i tak my wyglądamy jak te koty i spotykamy się i za chwilę właśnie za niedługo był pociąg do Dąbrowy Górniczej do jednego kolegi ciotki. To była Rzesza, ona bała się nas trzymać, powiedziała, że może tylko dać nam jeść. Ona się boi, żeby Niemcy nie przyszli. Myśmy poszli na stację, pociąg odjechał, taka pani chodziła i patrzyła i pytała się nas. My mówimy, że my chcemy do Chrzanowa, ona mówi, że już odjechał. Już żadnego pociągu nie było. Ona mówi, że też czeka na córki. To była Rzesza, jakiś towar przemycała i kupowała. Mówi, że już [pociągu] nie będzie, ale wzięła nas, zaprosiła do siebie. Jedna sąsiadka wzięła mężczyzn, a druga mnie. Nie chciałam kłaść się do białej pościeli, bo mówię, że tu zostawię nieprzyjemne rzeczy, a ona mówi: „Dziecko, nie martw się, kładź się do łóżka”. Tak się cieszyłam, że się położyłam. Później myśmy pojechali do Chrzanowa do kolegi i byliśmy dwa czy trzy dni i stamtąd właśnie szliśmy, jeden szedł do Skarżyska, drugi szedł do innego miasta, a ja po drodze spotkałam koleżankę brata z matką i już się trzymałam tu prawie do końca.

  • Co było po maju 1945 roku?

Zamieszkałam na Pradze u siostry. Do czerwca siostra zaczęła trochę pracować jako pielęgniarka i dostawała przydziały żywności za pracę – chleb i żywność. Później kuzyn wrócił i otwierali biura zarządu miejskiego i zaczęłam w czerwcu... Pracę mi załatwił i zaczęłam [pracować] w Alejach Ujazdowskich, przy Wilczej był Zarząd Miejski i Referat Kart Zaopatrzenia. Wtedy już kartki były. Z Grochowa chodziłam dwa razy dziennie do pracy pieszo, jak działki na Waszyngtona, tam gdzie ten szpital, w Aleje Ujazdowskie. Później był samochód, to i samochodem przewozili. Nawet był most pontonowy przy Saskiej Kępie, to był w godzinach do pracy i z pracy. Tak że to była moja [droga], już jak przychodziłam po pracy, to już byłam (jako młoda dziewczyna) bardzo zmęczona tą drogą. Pracowałam tam przez cztery lata, później zaczęłam studiować i mieszkanie siostra dostała na Pradze, to już były lepsze warunki. Wesoło nie było.

  • Była pani represjonowana?

Jak listy przychodziły od brata z Ameryki, to był każdy [otwierany]. Brat chciał iść do wojska, a że gospodyni tego domu (a to był nieduży dom) była pielęgniarką i siostrę znała, to zawsze przychodziła i mówiła, że był wywiad dzisiaj o pana Janusza, jak się zachowuje, bo on chce iść do wojska na zawodowego, bo wtedy mógł dostać mieszkanie. I co się okazało, że jemu odmówili. Jak jemu odmówili, to… Później jak był pobór, to poszedł do wojska, w Ełku był i chcieli go na zawodowego zostawić, wtedy Rokosowski był, on pokazał im pismo, że – wtedy kiedy ja chciałem iść do wojska, wyście mnie nie chcieli, a teraz ja nie chcę. On był po szkole technicznej i im się podobał w wojsku, że będą mieli [specjalistę], bo to wszystko byli półanalfabeci w wojskach, nie mieli żadnych wykształceń wtedy. Umiał się podpisać, to był już wielką szychą.

  • Jaka jest pani ocena Powstania Warszawskiego?

Byłam młoda, to może sobie nie zdawałam sprawy, ale jak już się Powstanie skończyło i zaczęłam pracować, jak mnie siłą namawiano, żebym się do ZWM zapisała, dlatego ja powiedziałam, że nie. Jako młoda dziewczyna uważałam, że to nie idzie w jakimś dobrym kierunku, nie nadawałam się do takiego Związku Walki Młodych, miałam przez to nieprzyjemności, bo mi dawali ankiety, a ja odmawiałam. Nie wierze tym, że niektórzy albo chcieli, albo… Jak ja nie chciałam, to mnie nikt nie zmusił, poszłam gdzie indziej pracować. Zawsze było tak, że zadzwonili na UB i by wypytali, czy jestem na czarnej liście, że mam brata w Ameryce. Oni wszystko wiedzieli.

  • Była pani na czarnej liście?

Tak.

Warszawa, 26 września 2012 roku
Rozmowę prowadziła Paulina Aleksandra Grubek
Henryka Zofia Zaleska Stopień: cywil Dzielnica: Mokotów

Zobacz także

Nasz newsletter