Irena Dąbrowska „Rita”

Archiwum Historii Mówionej

Irena Dąbrowska, lat osiemdziesiąt jeden, warszawianka z dziada pradziada.

  • Proszę coś opowiedzieć o swojej rodzinie.

Rodzina… Mój tata nie żyje już od 1978 roku.

  • Co robił przed wojną?

Przed wojną pracował w Polskim Radio. Zresztą rodzina jest w ogóle [klanem] radiowców. Bracia też pracowali w radiofonii i w telewizji.

  • Gdzie pani mieszkała przed wojną?

Przed wojną mieszkałam najpierw na Złotej, później na Żelaznej 41 róg Siennej.

  • Gdzie pani chodziła do szkoły?

Do szkoły podstawowej [chodziłam] na ulicę Raszyńską. Później podczas okupacji [uczęszczałam] na kursy do Hoffmanowej.

  • Jak pani wspomina lata przedwojenne?

Przedwojenne [lata] wspominam bardzo dobrze. Działo nam się bardzo dobrze. Mój tata dobrze zarabiał, ponieważ pracował w Polskim Radio wiele lat, był zasłużonym pracownikiem. Podczas okupacji niestety do Niemców nie poszedł pracować. Mieliśmy [cierpieli] bardzo wielką biedę, ale jakoś się żyło.

  • Była pani w harcerstwie przed wojną?

W harcerstwie nie byłam.

  • Czy pani rodzina była przywiązana do kultu marszałka Piłsudskiego?

Jak najbardziej.

  • Czy ktoś był w Legionach?

Legionistą był pradziad taty – to słyszałam. Zresztą miał brata oficera, który zginął w Katyniu, nazywał się Mieczysław Głodkowski. W okropnych warunkach [zginął], jak go widzieli po drodze, był skatowany. Mieszkał w Przemyślu, służył w artylerii ciężkiej. Został aresztowany po wkroczeniu wojsk rosyjskich i stamtąd [został] wywieziony do Katynia.

  • Kiedy się państwo o tym dowiedzieli?

Bardzo późno… teraz niedawno. Pierwsza córka Mieczysława Głodkowskiego dostała się do Australii, żyje, ale w ogóle żadnego śladu nie ma. Druga córka, z którą kontakt mam nadal, mieszka w Będzinie. Także tylko ona jedna mi została z takiej bliskiej rodziny.

  • Jak pani zapamiętała oblężenie Warszawy w 1939 roku, bombardowania?

Wszystko pamiętam, jak najbardziej. Rozstrzeliwania… Potwornie [wspominam] wiszących ludzi, dokładnie nie pamiętam ulicy… To było okropne. Rozstrzeliwania na każdym miejscu, później krew... straszne to było.

  • Czy miała pani bezpośredni kontakt z Niemcami, czy któryś panią zaczepiał?

Nie, w ogóle nie. Ignorowałam język niemiecki, jak musiałam się uczyć. Nierozsądnie, ale dla mnie to był wrogi język.

  • Gdzie pani ojciec pracował za czasów okupacji?

Nie chciał iść do Niemców pracować, tak że nigdzie nie pracował, tylko co można było zahandlować, kupić i sprzedać… Tylko w ten sposób się żywiliśmy.

  • Pamięta pani, czym najczęściej handlował?

Cytryny i pomarańcze, różnie, co można było… Trudno jest w tej chwili pamiętać. Jedliśmy bardzo skromnie, żyliśmy skromnie.

  • Pani kontynuowała edukację na tajnych kompletach?

Tak. Macocha w ogóle nie wiedziała o moim kształceniu, utrudniała mi zresztą… O mojej przynależności do organizacji musiałam zawsze kłamać. Tak między innymi nie mogłam się na czas zgłosić na [godzinę] „W”.

  • Jak odbywały się zajęcia na tajnych kompletach? Pamięta pani jakichś profesorów?

Pamiętam [tylko] jednego, księdza Tarkowskiego. Wykładał u nas religię.

  • To były spotkania w domu nauczycieli, czy w domach pani koleżanek?

W różnych miejsca. Trudno powiedzieć gdzie, za każdym razem gdzie indziej. Na Bagateli i poza Warszawą, różnie.

  • W jakich okolicznościach zetknęła się pani z konspiracją?

Jedna [koleżanka] wciągała drugą. Miałam koleżanki, które też były [w konspiracji]. Koleżanka Naużyńska zginęła [w Powstaniu], niosąc ze mną rannego. Rąbnął pocisk i upadła. To była tragedia.

  • Pamięta pani, gdzie odbyło się zaprzysiężenie?

Tak. To było na Śliskiej [w] szpitalu dziecięcym, [w którym] dzieci żydowskie były [ukryte] w piwnicy, wiedziałyśmy o tym.

  • Miała pani kontakt z Żydami, którzy się ukrywali po aryjskiej stronie?

Nie. Raczej nie. Mąż miał jakiś kontakt, pomagał. Gdzieś na Bagateli nawet jakiś czas donosił żywność. Wiem o tym, bo mi opowiadał. Nawet miałam zdjęcia męża z tą dziewczynką gdzieś w parku. [...]

  • Jak pani zapamiętała powstanie w getcie?

Mieszkałam na Żelaznej. Przez środek naszej jezdni aż do Chłodnej przechodził drut kolczasty, szedł aż na Sienną, i przychodziły biedne dzieci w chałatach. Kieszenie były prawie na ziemi… Wszyscy bogaci Żydzi wyjechali. Wykupili się u Niemców. Nie było ich widać zupełnie. Tylko biedota najgorsza została. My staraliśmy się im pomóc, jak tylko mogliśmy. Jak wyszedł taki Żydziak mały – pyta, czy nie podzieliłabym się chlebem. Bezwzględnie tak. Kartoflem też. Było tak często, że widzieliśmy, że dał mu przejść… Niemiec nawet nie zabił takiego, ale Łotysz, Ukrainiec – zabił. Dał mu przejść przez druty i strzelił. To było strasznie przykre. Tak że napatrzyłam się bardzo przykrych rzeczy, jeśli chodzi o Żydów. To co mogliśmy, pomagaliśmy, bo to ludzie. Dzieci, które były niewinne, że się urodziły w tym czasie… Tragiczne to było. W ogóle, jak sobie przypomnę, to trudno jest pojąć, że człowiek może tyle przeżyć różnych przykrych rzeczy.

  • Czy pani tata też był członkiem konspiracji?

Tak, jak najbardziej.

  • Pani wiedziała o tym, że jest członkiem konspiracji?

Tak. Wiedziałam, ale tylko ja.

  • Jakie zadania wykonywaliście, będąc w konspiracji?

Tata… nie wiem dokładnie. Nie mieliśmy okazji się porozumiewać i zresztą tych rzeczy nie mówiło się na ogół. Jemu też nic nie mówiłam. Tak że to raczej była pełna konspiracja.

  • Gdzie pani miała kursy sanitarne?

Na Śliskiej.

  • Dużo dziewczyn brało udział w takim kursie?

O tak, dużo dziewczyn. I to dzielnych dziewczyn.

  • Jak wyglądało życie codzienne za czasów okupacji? Jak wyglądało zdobywanie jedzenia, jakie produkty były na kartki?

Naprawdę nie pamiętam, jakie produkty były na kartki. Ale normalnie można było wszystko kupić, tylko trzeba było mieć dużo pieniędzy. Bo nawet białe pieczywo przywożono do Warszawy. [...] Ciężko było, ale wytrwaliśmy.

  • Była pani świadkiem łapanek?

Niejednokrotnie. Nawet przechodząc kiedyś Marszałkowską [mogłam wpaść w ręce okupantów], tylko drugi mnie ostrzegł, bo stał konfident, grajek, który właśnie dla Niemców pracował. Grając, stał frontem do budynku, a tyłem do nas. Kapusiem był, wydawał [ludzi]. Nawet widziałam jego egzekucję. Przechodzili, ciach, [wepchnęli go] do bramy i na tym koniec.

  • Jak wyglądała taka łapanka? Niemcy podjeżdżali dużymi samochodami?

Tak, [przyjeżdżali] takimi budami i do bud ładowali [wszystkich] ludzi po kolei – młodych i starych. Nie robili żadnych różnic.

  • Czy używali wtedy ostrej broni, amunicji?

Nie. Raczej nie. Najwyżej kolbą trącili, jeżeli ktoś za ospale szedł.

  • Jak pani zapamiętała dzień wybuchu Powstania?

Zapamiętałam tragicznie ze względu na to, że mojej znajomej dziecko było bardzo ciężko chore i właśnie w związku z tym spóźniłam się na godzinę „W”. Poprosiła mnie, żebym z nieznajomym pobiegła ochrzcić dziecko do kościoła. Więcej nie widziałam tego człowieka. Pobiegliśmy, dlatego się spóźniłam.

  • Do jakiego kościoła pani wtedy biegła?

Do kaplicy stojącej przy ulicy Siennej, to była kaplica Wszystkich Świętych. Jak getto było, to zamknęli kościół Wszystkich Świętych i otworzyli blisko Żelaznej, na Siennej kaplicę. Wszyscy z dzielnicy korzystali z tej kaplicy jako z kościoła.

  • Co było dalej po tym, jak pani ochrzciła dziecko?

Wtedy musiałam wrócić do domu, bo widziałam, że już jest Powstanie i zaczęliśmy działać na własnym terenie. Budowaliśmy barykady, znosiliśmy żywność, roznosiliśmy między ludźmi… Przecież było mnóstwo chłopców, trzeba było im szykować kanapki, żeby mogli iść do akcji.

  • Przebywała pani cały czas na terenie swojej dzielnicy?

Tak. Tata mój pozostał na miejscu, ponieważ też nie zdążył, a miał [zbiórkę] chyba na Wolskiej. Był tak zwanym blokowym i rządził całym blokiem. U nas był blok przejściowy. W naszym domu była cukiernia Chrząszczewskiego, który miał taki młynek, nie wiem skąd. Przede wszystkim najpierw budowało się korytarze podziemne. Przy barykadach to była druga praca. Tymi korytarzami podziemnymi noszono zboże od Haberbuscha i ja też nieraz [nosiłam], ale niewiele, bo cóż młoda dziewczyna mogła udźwignąć.

  • Proszę opowiedzieć o tych wyprawach po zboże.

Korytarzami się nosiło worki z żytem czy owsem, już nie wiem teraz, przynosiliśmy je do nas na podwórko. Młynek [był] i na zmianę takim kręconym dość dużym młynkiem kręciło się zboże. Taka śruta to była, [bo] przecież to nie była mąka, i z tego pieczono pieczywo. Innego [sposobu] nie było. Właśnie pan Chrząszczewski bardzo dużo zrobił dla wszystkich ludzi, piekąc w nocy, żeby nie było widać dymu. Wypieki robił, myśmy kroili. Jak [było] coś ze zrzutów (pamiętam masło orzechowe i jakieś inne), to się dodawało do chleba i dawaliśmy wojsku. Mnóstwo powstańców stale przez nasz teren przechodziło.

  • Czy to było niebezpieczne wyprawiać się po to zboże?

Oczywiście.

  • Jakie to były niebezpieczeństwa?

W każdej chwili można było oberwać kulę, bo były momenty, że trzeba było wyjść na powierzchnię. Nie było możliwości cały czas robić podkopów pod jezdnią, nie wszędzie można było robić. To było bardzo pracochłonne. [...]

  • Co ludzie mówili o powstańcach?

Każdy, jak mógł, pomagał powstańcom. Wszyscy mieszkańcy – przynajmniej z mojego bloku – pomagali, jak mogli. Każdy, dopóki cokolwiek miał, to wynosił. Mieszkaliśmy w piwnicach oczywiście, nie na piętrach, dlatego że niebezpiecznie. Taka „szafa” grająca… Słychać było takie nakręcanie: brryy. Już wiadomo, że pocisk leci. Wtedy nie wiadomo było, gdzie on trafi. Jakoś nasz dom kilka razy płonął, ale do końca stał cały.

  • Była elektryczność w piwnicach?

Nie było ani wody ani elektryczności zupełnie.

  • Przynosiła pani wodę?

Tak. Nawet z Alej kiedyś przynosiłam wodę, żeby do picia chociaż była. (To była bardzo niebezpieczna wyprawa.) W każdym budynku była studnia wykopana dla potrzeb [ludności], ale to raczej była woda bardzo brzydka, nie nadająca się do picia, ewentualnie można było się umyć i swoje potrzeby spłukać.

  • Chodziła pani sama po wodę i po zboże, czy ktoś pani towarzyszył?

To raczej grupowo się chodziło. Jeden drugiego krył, jeden drugiego ostrzegał.

  • Z kim pani chodziła najczęściej?

To różnie… Różni ludzie byli. Koleżanki, które już nie żyją… Mówiąc szczerze, to ja jedna z otoczenia żyję. Dziwne to mi się wydaje, że jedna przeżyłam nawet obóz, który mieliśmy w Berlinie. Ja jedna ocalałam, do tej pory żyję.

  • Czy spotkała się pani z Niemcem oko w oko podczas Powstania?

Widziałam Niemców z bliska. Był moment, kiedy czołgi jechały z Chłodnej w kierunku Alej Jerozolimskich. Był alarm i wtedy musieliśmy się bronić, bo oni, jadąc, ostrzeliwali. Podawano mnie zapalone butelki benzyny i z balkonu, z pierwszego piętra, jeden czołg spaliłam i Niemców wzięliśmy do niewoli.

  • Jak ci Niemcy byli traktowani?

Tego już zupełnie nie wiem. To wojskowi ich wzięli, nie wiem gdzie.

  • Czy spełniała pani też zadania sanitariuszki?

Miałam do tego przygotowanie, ale właściwie mało miałam okazji… Do nas rannych nie noszono. Tylko do szpitali… Szpital był blisko na Śliskiej, ale raczej nie kursowałam w tym kierunku.

  • Czy zdarzyło się, że ratowała pani ludzi, którzy byli zagruzowani?

Tak. Koleżanka Owczarkówna przybiegła do mnie. Na Chmielnej mieszkała, to była bliska koleżanka, razem chodziłyśmy na komplety. Powiedziała, że jej dom runął. W piwnicy jest troje dzieci i rodzina cała. Pomagałam jej odgruzowywać, ale niestety same trupy… Ona jedna ocalała wtedy. To pamiętam jak dziś.

  • Opatrywała pani rany powstańców i cywili?

Nosiłam rannych powstańców. Nawet kiedyś mi się zdarzyło Niemca nieść. Nie wiedziałam o tym, bo chyba bym nie miała odwagi go nieść.

  • Czy pamięta pani jeszcze jakiś atak niemiecki?

Stale był atak, bez przerwy. Tak że myśmy musieli chronić się, jak mogliśmy, po piwnicach.

  • Cały czas to było życie w takim…

Napięciu.

  • Jak wyglądało życie religijne podczas Powstania?

To było bardzo miłe. W każdym domu był ołtarz zrobiony przez mieszkańców. Po godzinie policyjnej przy tym ołtarzu były odprawiane [nabożeństwa], oczywiście bez księdza, bo nie we wszystkich domach był ksiądz akurat, ale co wieczór było nabożeństwo. Życie religijne było. Żydów nie było, bo już byli w getcie. My jako Polacy wszyscy się modliliśmy.

  • Czy mieli państwo dostęp do prasy powstańczej?

Roznoszono oczywiście prasę, mieliśmy kontakt taki, że wiedzieliśmy, co się dzieje w okolicy.

  • Dyskutowaliście na ten temat?

Jak najbardziej. Mieliśmy mnóstwo innych zajęć. Ale jak tylko czas pozwolił, to dyskusje były oczywiście.

  • Czy ma pani jakieś przyjemne wspomnienie związane z Powstaniem?

Z Powstania nie można mieć przyjemnych wspomnień, niestety. Jedna przyjemna rzecz, że trafiłam czołg i ocaleliśmy. To była wielka przyjemność dla mnie. Krzyczeli, wiwatowali na moją cześć, bo spaliłam czołg. Poza tym nic przyjemnego nie mogło nas spotkać.

  • Jakie ze wspomnień było najgorsze?

Koniec Powstania był najgorszy. Trzeba było jednak skończyć z tym. To było bardzo przykre. Myśleliśmy, że jakoś dożyjemy lepszych czasów.

  • Jak się odbyła kapitulacja, wyprowadzenie ludności cywilnej z Warszawy?

Z tobołkami, pół boso… Co można było wziąć na plecy… Młoda dziewczyna czy matka… Wszystkich nas gonili pieszo do Pruszkowa.

  • Pani wyszła wtedy z całą rodziną?

Tak. Wyszliśmy całą rodziną i posegregowali [nas]. Siedzieliśmy kilka dni. Posegregowali [nas] w takie... To się nazywa depo – parowozownie pruszkowskie. Stamtąd mnie z ojcem wywieźli do Niemiec, a moją macochę z dziećmi i z jej rodziną (z ojcem i z matką) pod Kraków. Mój przyrodni brat miał wtedy dziesięć czy jedenaście lat jeden, a drugi cztery. Ten dziesięcioletni musiał nawet być służącym u tych chłopów [niemieckich], gnój wyrzucać z obory.

  • W jakich warunkach odbywał się transport do Niemiec?

W okropnych warunkach. Trudno sobie wyobrazić, żeby coś takiego mogło istnieć. W ogóle byłam bardzo chora. Coś mi się stało pod pachą, miałam straszny guz i temperaturę. Wagony były zamknięte, tylko takie szparki były. Tak jechaliśmy kilka dni. Nie umiem określić, czy cztery, czy pięć dni. Dwa razy nas wypuszczano. Nie było wstydu. Żeby nie brudzić tego wagonu wewnątrz i żeby nie siedzieć w tym smrodzie, to jeden drugiego trzymał za rękę i szparką musieliśmy się załatwiać. Czy to kobieta czy mężczyzna… Nie mogło być wstydu.

  • Do jakiego obozu trafiliście?

Trafiliśmy do Wilhelmshaven, to był taki obóz przejściowy. Nas odwszawiali, nawet myłam głowę pod zimną woda, żebym nie miała nic. Dziwne, że tam ukraińska obsługa była w obozie i tak chcieli Polaków upodlić, że przy kąpieli kobiet obsługa była męska, a przy mężczyznach kobieca. Celowo! Tak że to było strasznie kompromitujące i bardzo nieprzyjemne. Później już coraz lepiej, bo do czystych sztub nas zagoniono. Leżeliśmy plackiem, wszystko jedno gdzie, dosłownie na pryczach bez niczego.

  • Gdzie wtedy pracowaliście?

Jeszcze nie pracowaliśmy, czekaliśmy. Był straszny głód... Głód był tak duży, że jak ktoś zdobył kartofla to wszyscy wychodzili, żeby nie musiał się dzielić tym kartoflem. Byliśmy tam kilka dni. Każdy pisał na ścianie, że był. Napisy były wszystkich, nawet moją koleżankę odczytałam, że wyjechała stamtąd do Wiednia. To był taki zbiorowiskowy obóz. Nie pamiętam, ile dni tam byliśmy. Przesłali nas którejś nocy do obozu pracy do Berlina: Weissensee, Lager X.

  • Pani była cały czas ze swoim ojcem?

Tak, byłam z moim ojcem i tam poznałam męża. Było wyjątkowo przyjaźnie dla Polaków, jeśli można w ogóle tak powiedzieć. Ten Niemiec [Lagerführer] nie zgrywał się na Polakach, jakieś miał uczucie inne do Polaków niż do innych [nacji]. Widział, że my jesteśmy czyści, pracowici. Jak nam kazano, to wykonywaliśmy swoje zadanie. Raz dostałam nieprzyjemną taką… W nocy nas obudził, ale to był taki nienormalny Niemiec dosłownie. Nazywał się Wirtschaftsführer, bo Lagerführer to był nad całym obozem, a Wirtschaftsführer to był taki żywnościowy. Mnie kiedyś nawet ściągnął i chciał mnie zgwałcić. Dałam mu w twarz, bałam się, że dostanę, i uciekłam. To pamiętam doskonale. Wtedy w nocy mu się zachciało… Pijak był straszny, a widział, że już dochodzi front, więc się zgrywał na nas i przyszedł do sztuby: „Jazda, szorować ściany”. Chociaż glazura była w kuchni (pracowałam wtedy w kuchni), kopa mi takiego dał, że upadłam. Były ścięte cegły, ogrodzenie koło baraków. Na te cegły upadłam, zraniłam sobie kolana bardzo. Ale musiałam iść do pracy i wykonać to, co on chciał. Chociaż nie powinnam tego jako katoliczka mówić, to jednak bardzo się cieszę, że Pan Bóg go sam ukarał. Jak nacierali Rosjanie, to on był z nami w piwnicy, w schronie. Paliło się wkoło. Moczyliśmy koce i wieszaliśmy je na drzwi, a on z nami siedział z karabinem nabitym. Powiedział, że wszystkich nas zabije. Ale był tak pijany, że w końcu usnął. Koledzy wzięli go i wsadzili do jego pokoju, do innego baraku. Zamknęli [drzwi] i zaczadział widocznie, i spłonął. Tak że wychodząc, zobaczyliśmy jego rękę w górze. Koledzy mówili, że to jest za moją krzywdę.

  • Jak się odbywało wyzwolenie?

Tragiczne to było. Mnie Rosjanie chcieli rozstrzelać, bo wiedzieli, że mamy złoto. Zresztą miałam cokolwiek ze złota: męża złoty zegarek, jeszcze coś. Złapali mnie. Ja byłam jedyną kobietą pośród trzynastu Polaków z naszego obozu. Kiedy chcieli mnie [Rosjanie obrabować], mówię: „Nic nie mam”. – Daj bo ubiju. Szczęście miałam takie, że obstąpili mnie wokoło mężczyźni. Ale co oni mogli zrobić? Przechodząc starszy, nie wiem nawet czy oficer, wyjął mu broń, dał mu kopniaka i odszedł. Przykre wspomnienia mam z powrotu. Pieszo szłam. Wszyscy szliśmy pieszo do Warszawy. Chcieliśmy jak najszybciej wrócić do wolnej Polski. Wróciliśmy do… wiemy, do czego…

  • Wróćmy jeszcze do pobytu w obozie. Jakie były codzienne prace, które musieliście wykonywać?

Szorowanie garów, kotłów, szorowanie podług, ścian. [Niemcy] byli bardzo czyści, ale my też byliśmy czyści jako Polacy. Wyróżnieni byliśmy przez Niemców, że to jest czysty naród, ci Polacy.

  • Czy do pracy w fabryce byli ludzie prowadzeni przez Niemców?

Nie. My byliśmy tylko do odgruzowania. Mój mąż w Erkner pracował, ale jakiś czas. Później zaczęło się palić, zbombardowali to. Powrócił do obozu i został tłumaczem, ponieważ znał dwa języki: niemiecki i francuski. Do obozu przyjeżdżali różni [jeńcy]: Włosi, Francuzi. Był tłumaczem na terenie obozu. Ojciec mój był elektrykiem, pracował w „Telefunken”, a do obozu przyprowadzali go do spania.

  • Dostawał jakieś wynagrodzenie?

Nie. Jakie wynagrodzenie? Jedzenie było i koniec. To było wszystko. Wynagrodzenia żadnego się nie spodziewaliśmy. Buty, jak podarte, to brali i gdzieś do szewca nosili.

  • Jakie narodowości były jeszcze w obozie poza wami, Włochami i Francuzami?

To był obóz przejściowy. Byli Włosi, Francuzi, najwięcej było Rosjan. Rosjanie byli najgorzej traktowani. Ale to już nie nasza wina, my nic na to nie mogliśmy poradzić. Brudasy, śmierdziuchy z daleka.

  • Kontaktowaliście się jakoś z Rosjanami, skoro języki są dosyć zbliżone?

Nie. Myśmy się nie kontaktowali, nie mieliśmy możliwości wchodzić do tych sztub. Zresztą, po co się było narażać? Myśmy dosyć byli narażani, nie mogliśmy sobie pozwalać na takie rzeczy.

  • Jakie było wyżywienie w obozie?

Jedzenie było bardzo złe. Gotowane kartofle przeważnie. Jak obierałam, to coś zjadłam albo włożyłam do kieszonki i zaniosłam niegodziwemu naszemu sąsiadowi, żeby go ratować. Wszyscy kucharze coś jemu przynosili, żeby go ratować. Skibkę chleba się dostawało na dzień, to niewiele było.

  • Niech pani opowie o tym człowieku, któremu pani nosiła jedzenie. Jak się nazywał?

[...] Centkiewicz.

  • W jakich warunkach trafił do obozu?

Nie wiem, jakim cudem z obozu koncentracyjnego przenieśli go do nas, to było bardzo dziwne. Żona jego została w obozie koncentracyjnym, a on wyszedł. Nic nie mogę powiedzieć na ten temat, bo to był tajemniczy osobnik od początku do końca.

  • Państwo mu przynosili jedzenie, a czy on okazywał jakąś wdzięczność?

Taką wdzięczność, że nas wszystkich okradł.

  • W jakich warunkach to się obyło?

Na przykład, jak mąż miał dwie koszule (jedną na sobie, a drugą w [gdzieś schowaną]), to już [tej drugiej] nie było. Kawałek masła mieliśmy stopionego, żeby na drogę mieć, to też nam ukradł. Suchary ukradł i uciekł nie wiadomo kiedy.

  • To było przed wyjściem z obozu?

Po wyjściu, już w drodze. Wtedy nas okradł.

  • W drodze was okradł i zniknął?

Tak, zniknął. Nie wiem gdzie. Na pewno sprzymierzeńcem był Rosjan, więc dobrze się usytuował. Przecież willę miał po wojnie na Saskiej Kępie, doskonale żył.

  • Jak długo państwo wracali do Warszawy?

Bardzo długo. Ze dwa tygodnie… Już nie pamiętam. Nóg [nie czułam], trudno było, butów nie było. Gdzie przyszliśmy, to już zostało wszystko ograbione. Nawet firanki były pourywane; nie odpięte tylko pourywane. Rosjanie mieli od początku do końca [ręki] zegarki, tu naręczny a tutaj budzik. Samochody wykładane dywanami, w ogóle potworne rzeczy…

  • Czy próbowali państwo złapać jakiś autostop?

Skąd? Nawet, jak mieliśmy rower bez opon, żeby dobytek [przewieźć], to go nam zabrali Rosjanie. Męża rozebrali, bo miał skórkowe piękne spodnie. Mój mąż… Kiedyś idąc… Myśmy szli na przełaj w końcu, bo trzy razy Rosjanie nas gonili z powrotem do Berlina (nie wiem dlaczego). Za trzecim razem postanowiliśmy, że będziemy szli nie szosą, nie drogami tylko przez pola. Bardzo się narażaliśmy, ponieważ tren był podminowany, ale narażając życie, szliśmy. Kiedyś nas złapali właśnie Rosjanie, zobaczyli spodnie. Mąż miał drugą parę innych spodni, ale na sobie miał bryczesy lotnicze jeszcze przedwojenne. Mówi: „Będę przyzwoicie wyglądał w drodze”. Leży się w rowie, wszędzie się śpi. Nie zdawał sobie sprawy, że to jest dla nich łakomy kąsek. Drugie spodnie miał w walizce czy w tobołku, już nie wiem. Wtedy jeden Rosjanin kazał mu [zdjąć bryczesy]. Myśmy się strasznie bali, bo do lasu go zaprowadził, kazał mu się rozebrać, dał mu takie poszarpane spodnie, może i zawszone, nie wiem. Kazał mu je ubrać i mąż wrócił. Więc to jedno było pocieszające, że wrócił. Ale wszyscy byliśmy w strachu.

  • To się działo jeszcze na terenach Niemiec?

Na terenach Niemiec.

  • Jak wyglądała podróż po Polsce? Państwo szli przez Wielkopolskę?

Myśmy dziwnie [szli] i we Wrocławiu byliśmy. Kawałek jechaliśmy na lorach z Wrocławia do jakiejś miejscowości. Ale przeważnie pieszo.

  • Jak wyglądał Wrocław?

To było wymarłe miasto. Gdzie wkraczaliśmy, to było wymarłe miasto. Wszędzie…

  • Tam byli wtedy Rosjanie czy wojska polskie?

To już były polskie wojska. Na pomoc nie mogliśmy liczyć, bo oni byli przecież frontowcami, szli dalej za Berlin.

  • Jaka to była pora roku, kiedy państwo dotarli ostatecznie do Warszawy?

Było ciepło, ładnie. Wróciliśmy w maju. Cóż, nie było nic. Wszystko w gruzach, same gruzy.

  • Wasze mieszkanie ocalało?

Rodziców mieszkanie ocalało, ale nie chciałam mieszkać nadal z macochą, bo dosyć miałam przykrości w życiu i chciałam, żeby tata miał spokój. Mój mąż (nie mając pojęcia o murarce) sam wybudował lepiankę naprzeciwko kościoła Wszystkich Świętych. Znajomi jego dzierżawili plac, mieli maszyny rolnicze na placu. Pan inżynier Matukiewicz miał na Królewskiej duże sklepy przed wojną. Mąż go znał, właśnie u niego pracował, i on zezwolił [mężowi] wybudować taką lepiankę. Mąż, jak przychodził, to miał ręce całe w krwi. Nie potrafił… Nie miał pojęcia, jak się z gruzu wybiera cegły i lepi. Jakoś wybudował nam klitkę i mieszkaliśmy tam chyba ze dwa czy trzy lata bez wody i bez światła. Światło, mówiąc szczerze, wyjątkowo dostaliśmy od synagogi, bo synagoga była jeszcze jako taka ocalała. Prąd był, rabin przyszedł do nas i wspaniałomyślnie drutem pociągnięte było światło, więc mieliśmy… Wodę niestety mąż nosił na nosidłach w kubełkach. Zbiornik się miało i to musiało służyć do pożywienia, do wszystkiego.

  • Gdzie państwo pracowali w pierwszych latach powojennych?

W pierwszych latach powojennych to mąż pracował właśnie u państwa Matukiewiczów, a ja pracowałam przy Waliców jako kontystka. Syn się urodził. Chodził do przedszkola przy kościele Wszystkich Świętych, bo to był nasz kościół, [tam syn] był chrzczony.

  • Jak pani zapamiętała odgruzowywanie Warszawy?

To był obowiązek każdego. Nie było przecież wolnych sobót, myśmy właśnie w soboty musieli iść i odgruzowywać Warszawę – obowiązkowo.

  • Kto to organizował?

Tacy aktywiści z pracy rządzili. Lista była. Tak samo na 1 maja – też musiałam podpisać i koniec, nie było dyskusji. Nigdy mój mąż nie chciał [podpisać]… Wiele razy miał podsuwane możliwości zmiany mieszkania i bytu, żeby tylko podpisał folkslistę, żeby być partyjnym. Zawsze odrzucał [te propozycje] i do końca życia nie splamiliśmy się tym. Żyliśmy tak jak żyliśmy, ale bez plam na honorze.

  • Pani miała kontakt też z Żydami po wojnie. Jak wyglądało ich życie?

Dla mnie byli bardzo przyjaźni. Nawet przyniósł mnie rabin biblię, mówi: „Mnie jest nie potrzebna”. Bardzo przyjazny był dla nas. Widział, że my mieszkamy [w ciężkich warunkach] i sam zaproponował nam światło. Nie mogę nic złego na niego powiedzieć.

  • Dużo osób wtedy przychodziło do synagogi?

Nie wiem. Nie miałam czasu, [by się tym interesować], miałam dziecko, miałam swoje obowiązki, pracę. Nie mogłam absolutnie się niegdzie udzielać.

  • Jak pani zdobywała podstawowe produkty dla dziecka? Jakieś pieluszki, jedzenie dla dziecka, wózek?

Jakoś trzeba było, że tak powiem, wyczarować. Byliśmy dosłownie czarodziejami.
Warszawa, 12 czerwca 2008 roku
Rozmowę prowadziła Anna Kraus
Irena Dąbrowska Pseudonim: „Rita” Stopień: sanitariuszka Dzielnica: Śródmieście Północne

Zobacz także

Nasz newsletter