Irena Kietlińska „Irena”

Archiwum Historii Mówionej

Irena Kietlińska, z domu Fulde, urodzona 21 listopada 1926 w Łodzi.

  • Jaka była pani przynależność do oddziału?


Pułk „Baszta”, kompania O-3, Mokotów.

  • Proszę wrócić wspomnieniami do pani dzieciństwa, do czasów przedwojennych. W jakiej rodzinie pani się wychowywała, co robili rodzice, do jakiej szkoły pani chodziła, gdzie pani mieszkała przed wojną?


Mieszkałam na Mokotowie, ojciec mój miał hurtownię farmaceutyczną, mama nie pracowała. Do szkoły przed wojną chodziłam, była taka prywatna szkoła pani Heleny Chełmońskiej w Śródmieściu (w tej chwili zapomniałam, przypomnę sobie ulicę). Akurat zdałam w trzydziestym dziewiątym roku, w czerwcu, do gimnazjum imienia Słowackiego, ale niestety do niego już nie mogłam pójść. Poszłam do szkoły prywatnej pani Platerówny, gdzie była klasa siódma i po tej klasie siódmej, ponieważ Polakom nie przysługiwała szkoła średnia, to poszłam do szkoły pani Popielewskiej-Roszkowskiej przy placu Unii Lubelskiej w Warszawie. Tam były kursy administracyjno-handlowe, które były traktowane jako szkoła zawodowa. Oczywiście niezależnie od tych kursów, które zresztą były traktowane poważnie, nie jak, powiedzmy, dla zabicia czasu, ale rzeczywiście nas uczono, były komplety szkoły ogólnokształcącej i tam skończyłam na kompletach pierwszą klasę licealną, do Powstania. I na tych kursach cały czas oczywiście też.

  • Mieszkała pani na Mokotowie…


Tak, na Malczewskiego 32, cały czas, tak.

  • Była pani jedynaczką czy miała pani rodzeństwo?


Nie, jestem jedynaczką.

  • Jak pani wspomina przedwojenną szkołę, rodzaj wychowania patriotycznego czy może patriotyczne nastroje w domu?


Owszem, bardzo korzystnie wspominam. No, u pani Heleny Chełmońskiej – to była rodzina tego malarza słynnego, Chełmońskiego – tam była bardzo patriotyczna atmosfera. Myśmy byli kilkukrotnie w zamku, raz nawet na audiencji u prezydenta Mościckiego, tak że jak najbardziej. No i później, jak to w czasie okupacji, oczywiście też była atmosfera patriotyczna przeciwko okupacji. No jak to zawsze… W szkole później, już tej, można powiedzieć, gimnazjalnej, no to mieliśmy dość trudno, dlatego że tam już się przy placu Unii rozpoczynała dzielnica niemiecka. Przepuszczali nas – żeby można było wejść do szkoły, to musieliśmy przez straże niemieckie przechodzić za każdym razem. No ale przechodziło się, wracało się, jakoś to wszystko funkcjonowało.

  • Jak zapamiętała pani wybuch wojny?

 

A, wybuch wojny bardzo zapamiętałam. To był 1 września, piękny dzień. No, Warszawa jeszcze wtedy nie była zagrożona, tylko tyle że się wiedziało… Człowiek sobie nie zdawał sprawy. Ja miałam wtedy niecałe trzynaście lat – człowiek sobie nie zdawał sprawy z konsekwencji tego, co go czeka. Myśmy z rodzicami przenieśli się do Warszawy, do Śródmieścia, bo tam była ojca hurtownia, ojciec chciał tego przypilnować, no i tam żeśmy przez czas oblężenia trzydziestego dziewiątego roku byli. Potem wróciliśmy do nas na Mokotów. Zastaliśmy dom zniszczony, znaczy nie zniszczony, ale wewnątrz straszna degradacja mebli, obrazów, książek. Stacjonowali tam żołnierze niemieccy. No i wróciliśmy do tego domu, tam żeśmy przeżyli okupację.


Pewnie pani zapyta, jak wspominam czas okupacji? W Warszawie było tak, że praktycznie biorąc, kupić można było wszystko, poza przydziałami kartkowymi. Tak że co można było, to się starało kupić w miarę możności finansowych.

  • Czy ojciec prowadził cały czas tę hurtownię w czasie okupacji?


Tak, tak. Apteki musiały funkcjonować, trzeba było ten towar dostarczać.

  • Jak wyglądała pani droga do szkoły?


Tramwajem droga do szkoły, z Malczewskiego do placu Unii Lubelskiej.

  • Czy było poczucie zagrożenia, czy bała się pani na widok Niemców spotykanych na ulicy?


No, wszyscy żeśmy się bali, bo wiedzieliśmy, że grożą wywózki na roboty do Niemiec. Tramwaje były strasznie zatłoczone, trudno było się dostać. No a poza tym, no cóż, normalne życie, można powiedzieć. W miarę normalne, o ile można to nazwać normalnością.

  • Spotkania towarzyskie, koleżeńskie, jakieś zabawy, rocznice, urodziny?


Spotkania towarzyskie w bardzo wąskim gronie, dlatego że tych koleżanek, z którymi chodziłam na komplety, to było kolejno u różnych dziewcząt, to było nas z sześć, siedem, no to z nimi głównie się utrzymywało kontakt. Byli również znajomi chłopcy, były spotkania, oczywiście.

  • Czyli młodzież starała się jakoś tak…


Jakoś żyć względnie normalnie.

  • Kiedy pani zetknęła się z konspiracją i w jaki sposób?

 

Z konspiracją to w szkole się zetknęłam. Nasza wychowawczyni powiedziała nam, że nie każdy musi walczyć z bronią w ręku, że również bardzo ważne są sprawy podstawowe dla tych, którzy walczą, więc trzeba umieć im dostarczyć coś do zjedzenia, do ubrania i tak dalej, no i czy na przykład umiałybyśmy… Co trzeba dać na przykład do kotła z zupą – ile trzeba dać soli, ile czego. Ano nie, to my zupełnie nie miałyśmy pojęcia. No więc takie właśnie, tego rodzaju trochę zajęć było. I spotykałyśmy się oczywiście… Gazetki się kolportowało. No to tyle.

  • A taka formalna przynależność?


A formalna przynależność to była w szkole do „Szarych Szeregów” właśnie.

  • Składała pani przysięgę? Pamięta pani ten moment?


To raczej było przyrzeczenie, a nie przysięga, w „Szarych Szeregach”.

  • Pamięta pani może swoje przełożone w tej organizacji?


To głównie z naszą wychowawczynią miałyśmy do czynienia i…

  • Pamięta pani nazwisko?


Właśnie w tej chwili sobie nie przypomnę już, bo z nazwiskami to gorzej.

 

  • Była pani świadkiem łapanek, ulicznych egzekucji?


Łapanek oczywiście tak. Ale udawało się nam. Z tą moją przyjaciółką, z którą razem żeśmy jeździły zawsze do szkoły, wracały i uczyłyśmy się, ale udało nam się…

  • Ona była sąsiadką?


Tak, ona mieszkała na Krasickiego.

  • A jak nazwisko?


Krzemieniewska Ewa. Ale, proszę pani, udawało nam się jakoś uciec czy do jakiejś bramy, czy… Powiedzmy, udało nam się uniknąć tego, a egzekucji szczęśliwie nie byłam świadkiem.

  • Czy była pani jakoś przygotowywana, jak się zachowywać na wypadek zagrożenia czy wpadnięcia w łapankę, gdyby się nie udało uciec?


Nie, nie mówiło się na ten temat nic.

  • Mama bała się bardzo, kiedy pani wychodziła z domu?


Prawdopodobnie tak, ale nie mówiła o tym.

  • Wiedziała, że pani angażuje się w działalność przygotowującą do późniejszych zadań konspiracyjnych?


Nie, tego się rodzicom nie mówiło.

  • Czy tata był jakoś związany z organizacją, czy pani też o tym nie wiedziała?


Jak mówię: nie rozmawiało się na ten temat.

  • Była pani świadoma tego, że Powstanie wybuchnie? Czy miała pani to poczucie, że ten moment przyjdzie?


W pewnym sensie tak, ale sam termin wybuchu Powstania był dla mnie zaskoczeniem.

  • Gdzie panią zastało Powstanie?


W drodze do miasta, na ulicy Puławskiej.

  • Udało się dotrzeć do domu jeszcze czy…


Tak, ale dopiero po kilku dniach. I wtedy właśnie już był oddział…

  • Co pani robiła przez te kilka dni? Gdzie pani była? Czy gdzieś u rodziny?


Tak, tak. Na Puławskiej mieszkała moja kuzynka i tam udało nam się z mamą, bośmy jechały do miasta, udało nam się z mamą przeczekać tam, na podłodze przespać dwie czy trzy noce i wróciłyśmy wtedy do domu. I już zaraz oddział właśnie męża tam już się zjawił, zakwaterował.

  • Właśnie w pani rodzinnej willi.


Tak, tak.

  • Czy wtedy właśnie pani przystała do tego oddziału, czy przyłączyła się tak formalnie, można powiedzieć?


Można powiedzieć, że tak.

  • Jakie funkcje pani wykonywała?


No właśnie mówiłam, że łączniczki i takiej siły pomocowej, tak powiem, do wszystkiego. Panna do wszystkiego.

  • Czy też to gotowanie właśnie, umiejętność gotowania…


Gotowanie mniej, ale zdobywanie jakiejś tam żywności w postaci chleba, czegoś do chleba, różnych takich na co dzień potrzebnych rzeczy – tak.

  • Gdzie się zdobywało żywność?


A, to były takie punkty, do których były dostarczane większe ilości i trzeba było potem po placówkach roznieść.

  • Czy rodzice cały czas byli na miejscu?


Tak, tak.

  • Czy państwo byli w piwnicy, czy normalnie w mieszkaniu?


Tak, rodzice byli w piwnicy, a ja byłam, że tak powiem, na… Ja byłam w ruchu.

  • Na powierzchni.


Tak.

  • Czy stykała się pani z rannymi i udzielała im pomocy?


Tak, w miarę możliwości i umiejętności.

  • Miała pani wyposażenie sanitarne?


No, jakieś podstawowe tak.

  • Proszę powiedzieć, jak pani spotkała męża? Czy też po prostu był to chłopak z oddziału i nie było żadnych jakichś…


No nie, po prostu wróciłam skądś tam, nie wiem, a on stał na warcie i sobie pomyślałam: „No, ładny chłopak”. I tyle. A on jakoś tak dosyć, powiedziałabym, niezbyt grzecznie do mnie się nie odniósł i myślę sobie: „Phi, nic specjalnego”. To tyle.

  • Kolejne spotkanie było już po wojnie?


Już w Łodzi, tak.

  • W Łodzi na Piotrkowskiej.


Tak, w czterdziestym piątym roku. Po prostu znajoma twarz w obcym otoczeniu i powiedzmy, w otoczeniu w stosunku do warszawiaków niezbyt przychylnym, o, tak muszę powiedzieć… Bo wcale przychylnie – czy to Łódź, czy jak słyszałam potem, czy Kraków, czy gdzie indziej, to żeby tak z otwartymi ramionami znowu tych warszawiaków przyjmowali, to nie można powiedzieć. Coś w tym rodzaju jak obecnie uchodźców z Syrii.

  • Zetknęła się pani może z powstańczą prasą?


Konkretnie z powstańczą nie. Jeszcze tylko z prasą w czasie okupacji to tak, a z powstańczą, z pocztą powstańczą nie.

  • A życie religijne w czasie Powstania? Czy uczestniczyła pani w mszach świętych?


Nie, nie uczestniczyłam. Wiem, że były, ale nie uczestniczyłam, nie byłam.

  • Jak pani jako osoba, która była do wielu zadań i pomagała we wszystkim, jak pani patrzyła na tych chłopaków młodych, którzy mają broń, którzy walczą, wykonując swoje zadania?


No cóż, proszę pani, w tym wieku byłam bardzo naiwna, więc byłam pełna entuzjazmu oczywiście.

  • Miała pani nadzieję, że się uda.


No, tak jak mąż mówi, do jakiegoś momentu tak. Potem, jak się zaczęły, powiedzmy, dyskusje z rodzicami moimi tam w piwnicy, to już wiedziałam, że to jest sprawa raczej przegrana.

  • Czy w tej piwnicy byli tylko państwo, czyli rodzina, czy też były osoby, które…


Nie, nie. Byli również rodzice mojej przyjaciółki, tej serdecznej, i ona też.

  • U państwa było bezpieczniej niż na Krasickiego?


Tak, tak.

  • Naloty, jakieś ostrzały?


O tak, proszę pani, szczególnie te takie, jak nazywaliśmy, „krowy” albo „szafy”, to były […] groźne.

  • Państwa dom ocalał, nie odniósł jakiegoś uszczerbku?


Nasz dom – konkretnie – ocalał, tak, tylko właśnie później był spalony. W momencie jak już żeśmy wyszli z niego, to nie wiem, czy był podpalony, bo to mnie… W jaki sposób ja w ogóle wyszłam z Powstania? W taki, że mój dowódca właśnie, „Januszajtis”, powiedział tak: „Wiesz co, moje dziecko – bo ja byłam smarkata straszna, wtedy siedemnastoletnia, mówi – wiesz co, ty tutaj się nie przyznawaj, że jesteś z Powstania, z ludnością cywilną sobie wyjdziesz. I w ogóle wszyscy stąd – to znaczy: rodzice i ci państwo Krzemieniewscy z Ewą, moją przyjaciółką – wy wszyscy stąd wychodzicie jednej z nocy i przenosicie się na ulicę…”. Nie Madalińskiego, nie Narbutta, tutaj bliżej… Tam żeśmy również przeszli do jakichś piwnic i tam żeśmy doczekali, tam nas zgarnęli „własowcy”. Bardzo nieprzyjemnie…

  • Kiedy państwo opuściliście swój dom?


Proszę pani, to już było po 20 września – dwudziesty trzeci, coś takiego. Dwudziesty drugi, dwudziesty trzeci, przed…

  • Czyli chwilę przed atakiem na tym odcinku?


Tak, tak, przed kapitulacją,. To stamtąd żeśmy wyszli już i mieliśmy o tyle szczęście, że najpierw nas poprowadzili na teren Służewa, gdzie były…

  • Mówiła jeszcze pani o tym, że przenieśliście się państwo ze swojego domu, że tam „własowcy” państwa…


Nas tam… Weszli tam „własowcy” właśnie i nas stamtąd wygonili, i eskortowali na Służewiec. I żeśmy dotarli tam…

  • To jest teren Wyścigów Konnych?


Tak. I tam żeśmy dotarli wieczorem. Zapowiedziano nam, że następnego dnia będzie pociąg, będziemy przewiezieni do obozu w Pruszkowie. Ale jakoś potem była taka możliwość, że kto chce, to możemy się zdecydować na pójście pieszo do tego Pruszkowa, bo nie wiadomo, czy ten pociąg będzie, czy nie będzie. Jakieś tam są z tym kłopoty. Panowie bardzo mądrze zdecydowali, że my się na to zdecydujemy, i myśmy poszli w tym transporcie właśnie pieszym do Pruszkowa. Ojcowie po drodze zebrali zegarki, pierścionki, obrączki. Eskortowali nas już nie „własowcy”, tylko starzy tacy żołnierze z Wehrmachtu i zgodzili się na to, że my powoli, po jednej osobie, [zejdziemy] do rowu. W ten sposób udało nam się uniknąć Pruszkowa. Oczywiście nie wiedzieliśmy, co w tym Pruszkowie się dzieje, ale my obie to na pewno byśmy pojechały albo do obozu, albo coś. Matki chyba też, tak jak teściowa moja, do Ravensbrück. Tak że naprawdę uniknęliśmy bardzo wielkiego nieszczęścia, można powiedzieć.

  • W którym miejscu państwo odłączyli się od tego pochodu maszerującego do Pruszkowa?


Dokładnie nie wiem. W każdym razie właśnie rodzice tej mojej przyjaciółki mieli (czy to było ich, czy to było kiedyś kogoś z rodziny) taki jakiś folwarczek pod Warszawą. Tam do tego udało nam się dostać. Też ludzie nas ostrzegali, że łapią ludzi z Powstania, warszawiaków, trzeba bardzo uważać. I tam już też ciągle trzeba się było kryć, bo przychodzili Niemcy i szukali, tak że trzeba było jakoś z tych budynków uciekać, no ale udało nam się jakoś przetrwać. Potem żeśmy taką furą przejechali. Najpierw do Łowicza, a potem do Łodzi.

  • Pamięta pani, jak długo przebywaliście państwo w tym folwarczku?


No, jakieś dwa tygodnie na pewno.

  • Czyli to tak do połowy października mniej więcej mogło być?


No tak, chyba do połowy października, na pewno, albo może nawet do końca października. I potem jakąś furką udało nam się dotrzeć do Łowicza. W Łowiczu ojciec miał jakiegoś pana, z którym był w kontakcie handlowym, który nas tam przetrzymał dzień czy dwa. Stamtąd do Łodzi, gdzie znowu ktoś jeszcze z ojca kontaktów handlowych nam udostępnił mieszkanie. Tak że dzięki temu jakoś żeśmy do tej Łodzi dotarli. Byliśmy w Łodzi do wyzwolenia.

  • Znaczy do maja czterdziestego piątego roku?


Tak, tak.

  • Czy była szansa powrotu do państwa domu po wojnie?


No nie, dlatego że on był spalony, nie było szans. Rodzice tam pojechali zobaczyć, zobaczyli, że jest spalony… Nic.

  • Że nie było już nawet możliwości…


Nie, nie było możliwości powrotu.

  • Już nie wróciła pani później do Warszawy jako mieszkanka?


Nie, nie, już nie wróciłam do Warszawy.

  • I w Łodzi spotkała się pani z przyszłym mężem.


Tak, spotkaliśmy się z mężem.

  • Proszę opowiedzieć o tym spotkaniu.


Po prostu na ulicy spotkałam go i jakoś żeśmy zaczęli się ze sobą widywać. I tak się zaczęło.

  • Jakie były pani dalsze losy?


Ponieważ rodzice zdawali sobie z tego sprawę, że w Łodzi ktoś nam udostępnił to mieszkanie na pewien czas, że trzeba pomyśleć o tym, gdzie ewentualnie chcemy mieszkać na stałe, w ogóle gdzie sobie na nowo ułożyć życie – ponieważ dużo się mówiło o tym, że tutaj na ziemiach zachodnich jest możliwość się osiedlenia, a poza tym jeszcze była mowa o tym, że na przykład Szczecin ma szansę zostać wolnym miastem, no to się rodzice zdecydowali na ten Szczecin.

  • A ten majątek, hurtownia, której ojciec był właścicielem?


Tak samo spalone, zniszczone, nic z tego nie zostało.

  • Na jakim etapie skończyła pani kształcenie do wybuchu Powstania?


Do wybuchu Powstania [skończyłam] pierwszą licealną. A potem udało mi się spotkać moją byłą wychowawczynię i uzyskałam od niej zaświadczenie o tym właśnie, że skończyłam, i na początku czterdziestego piątego roku poszłam w Łodzi do liceum dla dorosłych. Bo pracowałam, więc do liceum dla dorosłych. Musiałam w ciągu tego pół roku zrobić maturę, niestety na byle jakich stopniach, bo to tylko było pół roku, ale zdałam tę maturę, z niektórymi trójami, bo kiedyś się uczyłam bardzo dobrze, no i tyle.

  • Cała rodzina przeniosła się do Szczecina?


Tak.

  • Czyli pani rodzice, pani z mężem. I tutaj już pani spędziła całe swoje dorosłe życie?


Tak.

  • Czy z tego okresu okupacji, Powstania, ma pani może jakieś dobre wspomnienia, może było jakieś wydarzenie, które się…


Wspomnienie, powiedzmy, takiego młodzieńczego entuzjazmu, to tyle.

  • Jakaś siła przyjaźni, która może wtedy była jeszcze większa niż w normalnych czasach – wspominała pani o tej swojej przyjaciółce.


No to zawsze byłyśmy bardzo zżyte i jesteśmy do tej pory.

  • Ona mieszka w Warszawie?


Tak.

  • Co z perspektywy czasu jest dla pani najgorszym wspomnieniem z tamtego okresu? Z czym najtrudniej było się pani uporać?


To znaczy z czasu Powstania?

  • Tak.


Te bombardowania, znaczy te „szafy”, „krowy”, jak… To to było bardzo takie denerwujące i człowiek jakby nie było się bał, że to akurat w nas (no, zrozumiałe) trafią akurat. Szczęśliwie tak się nie stało. Człowiek sobie jeszcze wtedy nie zdawał sprawy, jakby to wyglądało, gdyby trafiło i by się było przywalonym.

  • Czy była pani w bezpośredniej bliskości Niemców?


Nie, nie byłam.

  • Nie było tak, że tam wpadali, powiedzmy, było jakieś zagrożenie.


Nie, nie byłam w czasie Powstania, nie byłam. No, Mokotów nie był… To nie były walki bezpośrednie, takie, powiedzmy, twarzą w twarz, nie.

  • A tych „własowców”?


No to „własowcy” byli bardzo tacy ostrzy i nieprzyjemni, ale to był nas tłum, więc… Pędzony tłum po prostu.

  • Czyli nie było takiego zagrożenia indywidualnego?


No, trudno powiedzieć, ale akurat nam… Bo oni bardzo różnie się zachowywali, ale akurat nam się nic złego nie przytrafiło.

  • Czy jakiś dobytek udało się ze sobą mieć, cokolwiek?


To cośmy mieli na sobie i jakieś małe walizeczki z podręcznymi rzeczami, o, tyle.

  • Był głód? Kiedy było najgorzej, najtrudniej z aprowizacją? Kiedy pani najbardziej odczuła ten moment, że był głód?


No i w czasie Powstania nie było łatwo. Trochę żeśmy tam w domu mieli, jakąś kaszę, mąkę, coś, no to się jadło. A później no to już w tym mająteczku, nie pamiętam już, to się nazywał Skarbówek, coś takiego. Nie pamiętam dokładnie.

  • Właściciele byli znajomymi rodziców czy to rodzina?


Mojej przyjaciółki rodziców. No to, wie pani, pamiętam, że z tą moją przyjaciółką żeśmy siedziały i sobie mówiły, co byśmy chętnie zjadły, na przykład, a do zjedzenia to były kluski kładzione z mąki, z wodą. To tyle. Ale tak żebyśmy umierały z głodu, to nie.

  • Czy udało się pani zachować jakieś pamiątki z domu rodzinnego, fotografie, cokolwiek, coś takiego, co ma pani do dzisiaj?


Tak, troszkę mam jakichś [pamiątek], niedużo fotografii. Mam.

  • Nie tęskniła już później pani za Warszawą?


Ach, no oczywiście, że tęskniłam, ale zdawałam sobie sprawę, że w tej sytuacji, w jakiej myśmy byli, powrót do Warszawy jest nierealny.

  • Rodzice nie byli jakoś represjonowani z tego tytułu, że byli przedwojennymi właścicielami, którym się dobrze wiodło?


Nie, nie byli, bo już potem im się nie wiodło, więc nie było powodu.

  • Czy może tak w sferze emocjonalnej czuła pani, że ten ciężar przeżyć i doznań jest dla pani trudny do zapomnienia, do przejścia nad tym do porządku dziennego, czy też to życie już później się tak potoczyło swoimi torami, że się to udało przeżyć?


Myśmy jeszcze wiele potem przeżyli różnych przykrych rzeczy, tak że z młodości to jeszcze nie były, powiedzmy, aż tak ciężkie, jak nam się potem przydarzały, tak że nie, nie…

  • Proszę opowiedzieć o tych wydarzeniach.

 

No właśnie, jak mąż mówił, byłam z małym dzieckiem pół roku w więzieniu, więc to jest ciężkie przeżycie, stanowczo. No i potem żeśmy wyszli, oczywiście znowu bosi i nadzy, bo wszystko nam zabrano, więc trzeba było znowu wszystko od zera zaczynać. No i po prostu tak życie wyglądało.

  • W jaki sposób trafiła pani do więzienia? Co takiego się wydarzyło?


No właśnie tak jak mąż mówił, że niestety ojciec mój się interesował… Ponieważ miał swojego czasu handlowe kontakty z zagranicą, interesował się wyjazdem nielegalnym za granicę, ale nie zdawał sobie sprawy z tego, jak my w tej chwili wiemy o tym, jak to właściwie było, że to jest w ogóle nierealne w ten sposób, w jaki to ten przewodnik organizował.

  • Który to był rok?


Czterdziesty dziewiąty.

  • Proszę opowiedzieć, jeśli pani pamięta lub była pani wtajemniczona w szczegóły tej akcji. Czyli był człowiek, który zaoferował, że państwa przeprowadzi…


Przeprowadzi przez granicę do… To już wtedy było NRD przecież i przez NRD… A tu nawet żeśmy nie dojechali do granicy i już nas zgarnęli do więzienia, prawie że spod domu.

  • Czyli prawdopodobnie ten przewodnik był…


Tak, nie tylko prawdopodobnie, tylko z całą pewnością, bo potem się okazało, że on był właśnie takim naganiaczem, który – to się w więzieniu okazało, bardzo wiele osób właśnie w ten sposób załatwił, że tak powiem.

  • Czyli wziął pieniądze za…


Tak.

  • A zadenuncjował…


Zadenuncjował, tak. [Mąż: On, proszę panią, nie zadenuncjował, tylko to był w ogóle pracownik WOP-u].

  • Czyli z pociągu państwa wyciągnęli już tak bliżej granicy czy bliżej jeszcze…


To nie z pociągu, tylko z fury. Po prostu jechaliśmy wozem konnym do granicy i tam mieliśmy przeczekać chyba do wieczora, a już nie dojechaliśmy nawet pół drogi do granicy, już nas zgarnęli i koniec.

  • Kto uczestniczył w tej eskapadzie?


Właśnie rodzice i ja. No i tyle.

  • Ale już pani była wtedy mężatką i miała dziecko.


Tak.

  • Czyli mąż też tam był?


Nie, mąż był gdzie indziej.

  • Mąż wtedy już jako marynarz pływał na statku.


Tak, miał do nas potem… Mieliśmy się z nim skomunikować. No i tak to się skończyło bardzo niedobrze. Bardzo niedobrze się skończyło, ale trudno, widocznie tak miało być.

  • W jakim więzieniu pani była?


W Stargardzie Szczecińskim

  • Był proces?


Tak, tak, oczywiście, że tak.

  • Na ile państwo zostali skazani?


Ja na pół roku, a rodzice na rok.

  • Prawdopodobnie z tego tytułu, że było małe dziecko.


Tak, tak.

  • Była pani w więzieniu z córeczką?


Tak.

  • Jakie były warunki?


To była cela, było nas siedem chyba, na siennikach, na podłodze. No i cóż…

  • Czy pani jedna z dzieckiem, czy to była cela dla matek z dziećmi?


Nie, to była cela matek z dziećmi.

  • Była pani wtedy jeszcze w stanie karmić swoje dziecko?


Krótko tak, ale niedługo. Potem nam dawali trochę mleka, trochę płatków owsianych, wiadro ciepłej wody wieczorem. No, nie ma co mówić o tym, bo to są trudne…

  • Ale są bardzo ważne. Ale to dla odnotowania tego jednak i dla przyszłych pokoleń – jeśli pani tylko może, to…


Wie pani, jeżeli ja patrzę teraz, czasem pokazują w telewizji warunki, jakie są w tej chwili w więzieniach, no to są warunki, można powiedzieć, hotelowe, w porównaniu z tymi, jakie były wtedy.

  • Czy były jakieś apele, jakieś złe traktowanie, żeby jeszcze pognębić i zniszczyć psychicznie?


No tego rodzaju, że my… Nam wolno było w ciągu dnia usiąść na tych siennikach na podłodze, ale normalnie to sienniki musiały być postawione koło ściany i więźniarkom nie wolno było siedzieć, tylko musiały chodzić po celi cały dzień. No i oczywiście co chwila… Co chwila nie, ale co jakiś czas patrzono przez tego judasza. Nie było tak jak teraz. Był kibel w rogu, śmierdzący, który raz na dzień był wynoszony i wylewany. Trzy razy dziennie dawano nam bardzo marny posiłek. Chodziło się do pralni prać.

  • Swoje ubrania czy jako praca w pralni?


Myśmy chodziły swoje ubrania [prać], a normalnie to chodziły więźniarki prać ogólnie ubrania.

  • Gdzie w tym czasie byli rodzice, w jakim więzieniu?


Też w tym Stargardzie.

  • Mieli dużo gorsze warunki niż pani z małym dzieckiem?


Tak, oczywiście, mieli gorsze warunki.

  • Musieli wykonywać jakieś przymusowe prace?


Nie, to znaczy mama tam chodziła do pralni, ale nie wymagano specjalnie pracy, ale sam pobyt i to, że nie można było usiąść, to takie było dojmujące, że tak powiem.

  • Jakie były relacje pomiędzy więźniarkami? Czy wszystkie były w tej samej sytuacji, była jakaś taka więzienna solidarność, czy też…. One były prawdopodobnie za różne przestępstwa skazane, no tak jakby różne kategorie – lepszych i gorszych.


Nie, wszystkie te dziewczyny, z którymi ja byłam, to one wszystkie były za nieudane próby przekroczenia granicy. W tym były dwie Niemki również, tak że wszystkie byłyśmy w jednakowej sytuacji i raczej solidarnie.

  • Czyli odsiedzieli państwo wszyscy każdy swój wyrok, ile był zasądzony, i gdzie później pani po tym więzieniu trafiła?


Ja do Szczecina, bo mąż już był… Wcześniej wyszedł, więc był w Szczecinie. Rodzice… To ja im później, po mnie, załatwiłam pokój u znajomych, też w Szczecinie, no i trzeba było zacząć egzystencję od nowa, od zera.

 

  • Czy było łatwo pracę dostać po tym epizodzie więziennym?


Nie, nie było łatwo. Cokolwiek by człowiek nie [robił], gdziekolwiek by się nie zaczepiał, to wszędzie była… Ten „haczyk” właśnie, że już się było, powiedzmy, niepewnym politycznie, w ten sposób. Bo jeszcze nas trochę podłączyli pod sprawę Robineau. To była taka głośna sprawa w Szczecinie.

  • Proszę powiedzieć, o co chodziło w tej sprawie?


To był konsul francuski, którego podejrzewano o pracę na rzecz obcego wywiadu, i ci, którzy z nim mieli jakiekolwiek kontakty, [byli podejrzani], a moi rodzice byli znajomymi ludzi, którzy z nim byli w kontakcie. O, w ten sposób. Założył Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Francuskiej. […] A jeszcze rodzice byli zaprzyjaźnieni z państwem, którzy… On wrócił z Zachodu, z wojsk polskich na Zachodzie, i cały czas był… Nie wiedział o tym, był inwigilowany i też go właśnie łączyli z tą sprawą Robineau. To taki był głośny proces w Szczecinie.

  • Czy córeczka zdrowotnie nie ucierpiała pani na pobycie w więzieniu?


Na pewno ucierpiała, bo dziecko w tym czasie potrzebuje witamin, potrzebuje dobrych warunków, a tych nie miała. Wypuszczali nas w ciągu dnia na spacery, na godzinę, ale z całą pewnością jej rozwój nie był taki, jaki powinien być.

  • Gdzie później pani znalazła pracę?


Pracowałam prywatnie w aptece, to znaczy… Ponieważ ja miałam te kursy administracyjno-handlowe skończone, a poza tym w momencie jak nas aresztowali, to byłam po drugim roku Akademii Handlowej, no to poszłam jako księgowa do apteki. I stopniowo w tej aptece, ponieważ przez całe życie… Ponieważ przez młodość ciągle miałam z czasopismami farmaceutycznymi i w ogóle z reklamami do czynienia, to w tej tematyce farmaceutycznej byłam, powiedzmy sobie, dosyć oblatana. Tak że zaproponowano mi tam potem kursy, bo był szalony brak pracowników farmaceutycznych, żebym próbowała pracy w aptece, no i skończyłam takie kursy, jedne, drugie, trzecie. Z tym że zawsze był ten właśnie: „Tak, no tak, ale ona jest przecież niepewna, bo była więziona za jakieś tam konszachty z zagranicą”.

  • Kiedy to się skończyło, kiedy wróciło do normalności?


Chyba dopiero w latach sześćdziesiątych… To by było na tyle.

  • Czy może chce pani dodać jakieś takie podsumowujące zdanie?


No, cóż mam powiedzieć? Trudne życie w końcu było, no ale jakoś funkcjonujemy nadal, patrzymy na świat względnie pogodnie, no i to chyba będzie podsumowanie.

Szczecin, 21 czerwca 2016 roku
Rozmowę prowadziła Hanna Dziarska

Irena Kietlińska Pseudonim: „Irena” Stopień: łączniczka, służby pomocnicze Formacja: Pułk „Baszta”, kompania O-3 Dzielnica: Mokotów Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter