Irena Usiądek

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Irena Usiądek z domu Kordek. Urodziłam się w Warszawie 1 sierpnia 1937 roku, dokładnie na Kopińskiej. Tej ulicy nie ma, jest jezdnia. To był dom żydowski, proszę pani, których to zresztą na Ochocie było bardzo dużo. Tam właśnie się urodziłam.

  • W jakiej rodzinie się pani urodziła? Kim byli pani rodzice, jak się nazywali?


Moja mamusia jest z domu Fiedotow, a ojciec Kordek, również warszawiacy. Ojciec był rodzony na ulicy Dalekiej, na Ochocie, mamusia na Kopińskiej, u Gitra. To też żydowski dom, proszę pani. Babcia i dziadek również w Warszawie, tylko na ulicy Kaliskiej się porodzili.

  • Proszę podać imiona rodziców.


Mamusia Marianna, mówiło się Maria, a ojciec Czesław.

  • Czy miała pani rodzeństwo?


Nie, nie miałam, a zawsze płakałam, bo wtedy dużo dzieci było przywożonych ze Śląska. I zawsze prosiłam mamusię, żebym miała brata albo siostrę. Ale była to okupacja, ciągle naloty i nic z tego. Zostałam tylko jedna, jedyna.

  • Jak pani zapamiętała swoje dzieciństwo z czasów okupacji?


Pamiętam, że w miarę możliwości mamusia zapewniała mi wszystko, co było możliwe. Nawet te naloty, które były, zawsze tuliła mnie do siebie i w ogóle. W 1939 roku jak szedł Niemiec, to nawet mam znak na palcu, bo żeśmy siedzieli stuleni na klatce schodowej. Cegły pospadały i mam też tu pamiątkę z tego. Pamiętam, że każde takie dni, to nie zawsze było wesoło. No bawiłam się, jak to dziecko, na podwórku z koleżankami, z kolegami.

  • Co to było za podwórko? Pod jakim adresem państwo mieszkali?


To znaczy mieszkaliśmy na ulicy Siewierskiej 7. [Właścicielem tego budynku był pan Suchowierski, mieszkał na ulicy Częstochowskiej]. Była tam piękna taka, to znaczy nie kapliczka, ale był ołtarz zrobiony. Prawie we wszystkich podwórkach [było podobnie], ludzie chodzili, modlili się bardzo, błagali Boga, żeby ta wojna jakoś się skończyła. Tak że takie było to dzieciństwo.

  • Czy wie pani, czym zajmowali się rodzice, tata, żeby utrzymać rodzinę?


Tata to w zasadzie był zecerem, ale nie pracował, bo to były takie czasy. Mamusia zajmowała się po prostu u znajomej w sklepie, bo ciężko było o pracę, bo ciągle naloty i łapanki. Poza tym mamusia jeszcze jak była panną, pracowała w przędzalni jako prządka i pracowała na Woli. Znaczy to była przędzalnia pana Jareckiego, który przeszedł na wiarę katolicką, i tam mamusia pracowała.

  • Czy pamięta pani jakieś momenty z okupacji, jakiś strach, kiedy pojawili się Niemcy, czy raczej wojna nie robiła wrażenia na pani dziecięcej wyobraźni?


To znaczy my jako dzieci żeśmy byli na podwórzu i [akowcy] odbili… Ale nie mogę powiedzieć, jak ten pan się nazywał, bo każdy się bał. Bo w podwórku, w którym myśmy mieszkali, to były toalety, że tak powiem, na podwórku. I kiedy, nie wiem, czy AK odbiło tego człowieka, i on akurat wpadł w naszą bramę. Niemcy szukali go, on wskoczył do ubikacji. Niemcy wszystkie mieszkania penetrowali doszczętnie. Tuliłam się do mamy, jak mogłam. No wszystkie dzieci, te koleżanki, koledzy, bo przecież penetrowali… A ten człowiek wpadł jak kamfora, nikt nie wiedział gdzie. No i później się okazało, jak to się wszystko skończyło. Proszę sobie wyobrazić, to była moja, jak to się mówi, pierwsza taka wizja, gdzie spotkałam, jak Niemcy penetrowali nasz dom. I wokół też penetrowali, bo szukali tego człowieka. A on siedział w tym szambie i co jakiś czas… Po jakimś czasie, jak już to się skończyło, ten człowiek wyszedł. Ale rodzice – każdy chował się, bo się bał – umyli go. To znaczy ja już wiem to z opowieści mamy, bo raczej starsi chowali, żeby dzieci [nie powiedziały]. Dziecko zawsze jest prawdomówne, bo nawet jak pracowałam w swoim zawodzie, to wszystkiego się można było od dziecka dowiedzieć, więc rodzice skrywali, jak to było. Jednak ten człowiek się wydostał z tego. A druga taka sprawa to na ulicy Grójeckiej, akurat żeśmy szły z mamusią, pan Wolski, który przetrzymywał ludzi, Żydów, on miał tam szklarnie. Szklarnie, bo to ich własny dom, na Grójeckiej. No i miał przyjaciółkę. Nie wiem [nic więcej], bo przecież dzieci się takimi sprawami nie zajmują. I też właśnie ten moment pamiętam, jak Niemcy przyjechali i tam weszli do tego budynku, wiedzieli, bo ta pani przyjaciółka tego… A co tam było między nimi, różnie to było powiedziane. Że on nie chciał być z nią czy coś, ona wydała go. I Niemcy tam przyjechali. Pamiętam, jak Niemcy krzyczeli po niemiecku: Polnisch Schweine krank. To to słowo zapamiętałam. Przywiązali go, to był motor czy samochód, to były kocie łby, i go ciągnęli. Bo na placu Narutowicza, gdzie akademik, oni mieli swoją siedzibę. A czy ten człowiek dożył? Oczywiście tamtych Żydów od razu pozabijali. On po prostu pod tą szklarnią w podziemiu tych ludzi trzymał.

  • Czy widziała pani tych Żydów, jak ich wyprowadzali?


Nie, nie widziałam tego, bo mamusia zawsze zasłaniała mnie, trzymała mnie do siebie przytuloną, bo to były straszne [przeżycia]. Nieraz jak mamusia wracała czy coś, to były ciągle te łapanki. Pamiętam też, jak tramwajem się jeździło, jak tramwaje były przedzielone dla Niemców. Niemcy byli z przodu, a [pozostali] ludzie z tyłu, sznurem przedzielony tramwaj był. Tak że to pamiętam.

  • Pamięta pani może jakichś swoich rówieśników, z którymi pani bawiła się w trakcie okupacji? Bo wiadomo, że dzieciństwo polega na zabawie. Czy pamięta pani nazwiska, może imiona tych osób?


To znaczy one już nie żyją. Ja już po prostu jedna, jak to się mówi, zostałam. Ale no to państwo Głąby, Gutkowscy. Tak że dużo, ale to już nie ma najmniejszego [sensu szukać], dlatego że oni już nie żyją. [Senator, Redlicka, Łagocka, Gadomska, Marjańska, Sakson, Grzywacze].

  • To byli wszystko mieszkańcy pani podwórka?


Tak, mojego domu, gdzie myśmy mieszkali pod siódmym na ulicy Siewierskiej. Tak że ja nie mam już z nimi kontaktu. Poza tym po Powstaniu no to każdy kto wrócił, to już zupełnie gdzie indziej mieszkał, bo się wróciło do zrujnowanej Warszawy, gruzy. Tam gdzie jakieś było mieszkanie, no to każdy [mieszkał]. Nasz dom po prostu został zburzony doszczętnie, gruzy. Ta ulica Siewierska to może trzy czy cztery domy zostały, a reszta poszło w gruz.

  • Jak pani zapamiętała wybuch Powstania?


Więc moment Powstania… To znaczy przed Powstaniem były ciągle naloty. Moja mamusia, zresztą wszyscy, co mogli, bo nie było słoików, nie było nic, to co kto miał, to coś chował. Moja mamusia również szykowała, bo ciągle te naloty, wojna, wojna mówili, że ma być. W każdym razie 1 sierpnia były moje urodziny. Miałam pójść do szkoły 1 września. Więc moja mamusia postanowiła pójść ze mną na plac Kazimierza, bo zamówiła dla mnie jakieś palteczko czy płaszczyk. No i oczywiście może coś kupić. A plac Kazimierza to jest tu, pomiędzy Miedzianą a Towarową, gdzie Dom Słowa Polskiego. To były takie hale jak na Polnej, na Koszykowej. I jak myśmy szły z mamusią ulicą Grójecką, spotkałyśmy panią Jadzię.

  • Pamięta pani nazwisko pani Jadzi?


Umkło mi z pamięci. Wiem, że Jurek miał jej mąż. I pani Jadzia… Polmozbyt był tutaj na Grójeckiej, jak teraz jest apteka Słoneczna. To były fundamenty, bo Polmozbyt miał tam budować jakiś dom czy coś. W każdym razie pani Jadzia spotkała mamusię i mówi tak: „Pani Mario, niech pani wróci, bo na Żoliborzu już się zaczęło, Jurek powiedział. Ja szybko wracam do domu”. Ale mamusia machnęła ręką i mówi tak: „A, pani Jadziu, ja szybko wrócę. Pojadę tylko – mówi – na plac Kazimierza i zaraz z nią wrócę”. A, i jeszcze było to słowo mamusi. Mówi tak: „Ciągle walą, ciągle walą, to może jakoś to też przejdzie i wrócę”. W każdym bądź razie żeśmy doszły z mamusią na przystanek (tu teraz jest również przy ulicy Wawelskiej i Kopińskiej) i tam czekałyśmy na tramwaj. W międzyczasie stał Niemiec z tą blachą. I ja do mamusi mówię tak: „Mamusiu, chodź do domu. Pani Jadzia mówiła, żebyśmy wróciły”. I on w międzyczasie, nie wiem, musiał znać chyba polski, albo Polak był, trudno powiedzieć, kolbą lekko mamusię trącił. I później dopiero jak myśmy już przyjechały na plac Kazimierza Wielkiego, spotkała mamusia ojca siostrę. No i jak to kobiety, zaczęły rozmawiać i w międzyczasie [zaczęło] się Powstanie. Wtedy mamusia zrozumiała, że on dał mamusi znać tą kolbą, żeby mamusia wróciła. I już myśmy nie wróciły na Ochotę, tylko cały czas żeśmy były w tych schronach i właśnie w tej hali, w piwnicach tych hal.

  • Dużo osób tam się zatrzymało?


Bardzo dużo ludzi, bo dużo ludzi było przyjezdnych, przyjeżdżali, nie mieli swoich domów, to tylko piwnice i te hale zostały.

  • Nie miały panie kontaktu też z ojcem?


Nie, nie miałyśmy w ogóle kontaktu, bo już nie można było przejść na Ochotę z placu Kazimierza Wielkiego, bo to jest spory kawałek drogi. A jak były cały czas te naloty, ta „krowa” wyła (nie wiem, jak to się poprawnie nazywa), każdy się trzymał, tulił się do siebie. Tak że to było takie… Miała mamusia parę złotych, żeby kupić mnie to paltko i jeszcze coś na te urodziny, ewentualnie może coś do jedzenia, bo mamusia mi nie mówiła, ale to był cały majątek mojej mamusi, który miała. Nie miałyśmy ani co jeść, ani co pić. Byli bardzo ludzie, jak to się mówi, jeden drugiemu życzliwi. Natomiast dziś nie ma tej życzliwości ludzkiej.

  • Jak wyglądało pań życie w tych halach? Ile czasu panie tam spędziły?


Myśmy tam były ponad półtora miesiąca albo i dłużej. To znaczy ja byłam dzieckiem, ja tego nie liczyłam. Ale było okropne to. Się przechodziło, bo były poprzebijane ściany w tych piwnicach do innych domów, tak że to była makabra. Nie było co jeść, nic nie było. I przychodzili właśnie i AK, i ta druga formacja też, pytali się, czy tu ci byli, czy ci byli. Właśnie tak to było. I tych młodych chłopców pamiętam, jak oni z tymi butelkami z benzyną też przechodzili piwnicami. Młode dzieci, po czternaście, po piętnaście lat.

  • Gdzie panie w ogóle spały? Jak wyglądało takie codzienne życie? Gdzie panie spały, co panie jadły?


Proszę pani, nic prawie nie było. Jak gdzieś tam w tych halach jeszcze coś było, bo to były hale targowe, to tam jeden z drugim, to przeważnie panowie jeśli tam podskoczyli czy coś, czy ze sklepów, to było takie pożywienie. Przeważnie [dawano] tym dzieciom, bo te dzieci płakały, bo nie było co jeść. A w piwnicach żeśmy [siedzieli] jeden przy drugim. Nie mówiąc o tych insektach, jakie, przepraszam, ale brzydko powiem, wszy to ciekły po nas, bo się nie było gdzie umyć, nie było nic, a o wodzie gotowanej to nawet mowy nie było, bo nikt nie mógł palić ognia, a nie było gazu. Zresztą nie byłoby gazu, bo oni rujnowali Warszawę, burzyli.

  • Panie jeszcze 1 sierpnia spotkały tam siostrę taty?


Tak, [siostrę] ojca, [czyli mego ojca siostra to dla mnoe ciotka Jaroń].

  • Ona z wami też tam była?


Tak, ciotka była z nami. Później wujek dołączył jakoś, bo oni mieszkali na Miedzianej. On dołączył tymi piwnicami do nas, bo wiedział, że ciotka miała iść tam na ten bazar, no i tak żeśmy tam się trzymali. Ale jeszcze chciałam powiedzieć, jak myśmy siedzieli w tych halach, więc całe szczęście, że żyjemy, a dużo ludzi poginęło w tej hali, to znaczy na placu Kazimierza Wielkiego, bo przyszli przebierańcy, to znaczy jako księża byli poprzebierani, przynieśli walizki, że jutro będzie spowiedź i odprawią mszę i żeby jak najwięcej się ludzi zebrało. No i jeden kazał otworzyć to, drugi nie, bo to księża mają hostię, mają liturgiczne szaty, więc nikt nie chciał otworzyć.

  • Tych kufrów, tych skrzyń?


To były takie walizki, takie duże dość walizki. A myśmy z mamusią akurat były w tym schronie na placu Kazimierza w którymś budynku, ale nie pamiętam numeru. No i tam się ludzie zbierali, bo chyba miała być o siedemnastej ta [uroczystość]. Tam się dużo ludzi nazbierało. No niestety, to nie były szaty liturgiczne, tylko były bomby. I to wszystko poszło i ludzi pozabijali.

  • A ci księża czy przebrani za księży?


[Z tego co oni zrobili, widać było, że to] chyba Niemcy byli.

  • Ale oni nagle…


Nie. Oni to przynieśli, powiedzieli, że będą na drugi dzień, że oni będą spowiadać, żeby jak najwięcej osób przyszło do tej hali. A tak jak u nas w społeczeństwie teraz i zawsze jest – jeden jest za, drugi jest przeciw. Więc ci ludzie mieli rację, żeby to zobaczyć, to by wyrzucili to, a tak poginęli ludzie.

  • Czy udało się nawiązać jakiś kontakt z tatą, z rodziną?


Nie. Z tatą dopiero po wojnie nawiązany został kontakt, bo tata był na Ochocie, rodzina, mamusia babci [też]. Bo wszyscy żeśmy, jak to się mówi, porodzeni na Ochocie – ciotki, wujkowie, mieszkali na Siewierskiej, tylko pod innymi numerami. I oni ich wyrzucili na Zieleniak na Grójeckiej na Zieleniak. Ojciec po powrocie z Powstania mówił, że jak ich pędzili, no to miał pieniążki, bo rodzice mieli się pobudować, trzymali te pieniądze. To pieniądze oddali, a biżuterię ojcu zabrali i wypędzili go na ten Zieleniak. Stamtąd to ich do Pruszkowa wywieźli, a z Pruszkowa selekcjonowali, jednych do obozu zagłady, a drugich do Niemiec na roboty. Rodzina mojej mamusi została wywieziona na roboty w stronę Wrocławia, to znaczy Breslau, i ojciec też tam, w tamtych stronach był. Dopiero po powrocie z Powstania ojciec opowiedział, to dopiero żeśmy… Ale dłuższy czas [nie wiedzieliśmy, co się z nim dzieje]. Bo później ojciec był w Koburgu. Ja mam nawet dokumenty ojca, że był w Koburgu. Nawet pisał później, bo przez Czerwony Krzyż mamusia szukała, odszukiwała rodzinę. Przyjechał taki pan, bo po Powstaniu się rozkładało wszędzie kartki, szukało się ludzi, odczytał tę kartkę mamusi i dał ojcu kartkę. Ojciec napisał do mamusi, bo mamusia napisała, gdzie mieszka, w którym domu i tak dalej. Ojciec napisał do mamusi list, że: „Możemy wyjechać do Ameryki. [Przyjedź] z nią tutaj do mnie”. Bo mieli jakiś tam termin dłuższy, że rodziny mogą się połączyć i wyjechać do Ameryki. Pamiętam, że mamusia odpisała: „Ja do żadnej Ameryki nigdzie nie pojadę, ja jestem tu, tu mam rodzinę, tu chcę zostać”. No i ojciec wrócił tutaj do Polski.

  • Czy ktoś z pani rodziny, z państwa rodziny walczył w Powstaniu?


To znaczy mamusi najmłodszy brat [Władysław Fiedotow] był w partyzantce u Tito. Też nie żyje.

  • A w Powstaniu Warszawskim?


W Powstaniu Warszawskim to wujek zginął, to znaczy chyba średni brat mamusi, jest pochowany na [Cmentarzu Bródnowskim]. Więc wujenka, bo to teraz to się „ciociu” mówi, wujenka pochowała go w podwórzu.

  • A jak się nazywał?


Fiedotow.

  • A imię?


Tadeusz.


Tak.

  • Były panie na placu Kazimierza przez ponad miesiąc. W którym momencie i jak wyglądało wyjście z tamtego miejsca?


Pamiętam, że były głośniki i oni ogłaszali, że trzeba opuścić [Warszawę]. Ale myśmy [wychodzili] chyba przedostatni, bo jeszcze za nami to wiem, że mamusia jak rozmawiała… To znaczy myśmy byli chyba przedostatnią grupą, którzy żeśmy wyszli z placu Kazimierza, gdzie nas pędzono Towarową do ulicy Wolskiej, w Wolską, na Dworzec Zachodni. No tak jak pani powiedziałam, że żeśmy wyszły, bo to był upał, gorąco, nic nie było na sobie więcej, tylko to, co żeśmy wyszły. I było pełno ubrań, wszystkiego na Wolskiej, powyrzucane na chodniki. I ja pamiętam, w grupie tych wielkich ludzi (Niemcy nas oczywiście eskortowali) podskoczyłam do tych gałganów i ukradłam, powiem szczerze, majtki dla mamusi. Przepraszam, jest to śmieszne, ale później jak już taka byłam dziewczynka dorosła i już chodziłam do szkoły po wojnie, mówię: „Boże, jak tej mamusi się chociaż te majtki przydały”. To pamiętam. Ale ludzie krzyczeli: „Pani, bo oni ją zabiją, bo Niemcy nienawidzą, żeby kraść!”. Tak że tylko te jedyne majtki na Wolskiej cupnęłam.

  • Doszły panie do Dworca Zachodniego.


Tak, do Dworca Zachodniego żeśmy doszli. Tam nas oni [pędzili]. Ja zawsze mówię, że to „pociągi pierwszej klasy”, „ekskluzywne”. Proszę pani, ładowali nas jak śledzie, jeden przy drugim. Okienko wysoko, bo to były te pociągi, ja wiem, bydlęce, towarowe, różnie się kiedyś to nazywało. Okienko wysoko, jeden przy drugim, czy chory, czy tego. I pamiętam do dzisiaj, czuję to zamykanie z tyłu, jak oni nas zamykają na skobel, tak że słyszę ten dźwięk. I wywieźli nas później do Pruszkowa.

  • Jak zapamiętała pani Pruszków?


Pruszków, proszę pani, zapamiętałam. Były tam te szyny w Pruszkowie. To znaczy to były parowozownie czy [hale] remontowe… Bo wie pani, dziecko to się nie interesuje, a trzyma się matki, bo najbardziej to kocha się swoją matkę, nawet żeby była jak najgorsza. Ale moja mama była bardzo dobra, niech jej Pan Bóg zaświeci, co najlepsze. W każdym razie, proszę pani, na tym gołym betonie się tam leżało. Był taki hydrant, jak to dla tych pociągów, to tam ludzie poszli, tam się myli czy się tej wody napili, bo nic nie było, nic myśmy nie mieli. W każdym razie żeśmy leżeli na tym betonie w Pruszkowie. Później przyszedł moment, kiedy Niemcy zaczęli segregować. Były przejścia, były bramki. Nikt nie wiedział, gdzie kogo wyślą, bo nikt nie wiedział, że są obozy. Może już moja mama i rodzice wiedzieli, ale dzieciom tego nie mówili, że taka jest historia. Natomiast tam mówili kiedyś, jak walczyli… Bo z naszego domu, przepraszam, że przeskoczyłam, sąsiad walczył na Monte Casino, zginął, to jest odrębna sprawa. W każdym razie były te bramki. Niemcy stali, było przejście i pytali, liczyli po niemiecku, zerkali na oczy. Ja byłam przed mamusią. On się pyta mamy po niemiecku, czy ja jestem córką. Mama mówi, że jestem córką, kleine Kinde. Ja mniej więcej pamiętam, jak to mamusia [mówiła]. A mamusia powiedziała, że jest matką, Mutter, i on nas przepuścił. Ale to było tak: Weg, raus. I tak w ten sposób oni... Ale nikt nie wiedział, gdzie kogo [wyślą]. Natomiast był też tam ten wujek, tak jak wspomniałam, i ciotka. Ciotka przeszła z nami do tej grupy, a wujka przerzucili w inną stronę. Jeszcze mamusia mówiła: „Szwagier przeskoczy tu do nas”. A mówi: „Ja nie chcę, bo wiesz, że jak zobaczą, to mnie od razu zabiją”. Okazało się, że tego wujka, on był muzykiem, wywieźli do Auschwitz. Stamtąd już nie wrócił. Był muzykiem. Jeden pan, który wrócił, przeżył, mówił, że on grał, a Niemcy mordowali. I on po prostu zwariował z tego. Zabili go i spalili tego wujka.

  • Jak się nazywał?


Jaroń Ludwik. A nas z kolei wywieźli Niemcy znów tymi pociągami w Kieleckie. Później nas wywieźli do Końskich, a stamtąd na wieś Piaski. To znaczy tam nas całą grupę przy takiej szkole zostawili. I przyszedł pan sołtys i pan sołtys przydzielał do gospodarzy i myśmy byli u tych gospodarzy. Oni mieli jedną, jedyną córkę. Ale tam bardzo wielka nędza była w tym Kieleckim. To mieszkanko było malutkie, ten domek, taka sioneczka, kuchnia i pokoik. To nie był murowany, tylko drewniana chałupka. Byli bardzo dobrzy ci państwo, u których żeśmy mieszkali. Oni się nazywali [Wojcieszki]. Córka miała siedemnaście lat, Helenka [Wojcieszki]. Tak że tam żeśmy mieszkali. Ale poza tym jeszcze tam były wielkie partyzantki. Tam też cały czas z jednego piekła do drugiego nas zawieźli.

  • Czy wieś była otoczona lasem?


Cały czas, tak. Tam były wielkie lasy, bo to były Piaski. [Do Białaczewa szłyśmy przez las]. Pamiętam, że kiedyś ta pani gospodyni wzięła mnie do kościoła, bo ona potrafiła robić na tym krośnie narzutkę ładną, zapaskę. „Taka piękna – mówiła – ja ci kiedyś zrobię”. No i nie doczekałam się.

  • Do kiedy państwo byli w Piaskach?


Chyba na tydzień przed wyzwoleniem mamusia stamtąd wyjechała i przyjechaliśmy tutaj, proszę pani, [czyli pod Warszawę, a obecnie ulica Łopuszańska], do mamusi koleżanki, która pracowała razem z mamusią w przędzalni. Proszę pani, to znaczy to nie Włochy, tylko na Salomeę. Oni mieli tutaj domek.

  • Jak nazywała się koleżanka?


Foltyn Regina. Już też nie żyje, a tam już te domy są posprzedawane. I ona nas tam do siebie wzięła.

  • Jak wyglądała podróż z Kieleckiego do Warszawy?


Proszę pani, była tragiczna. Albo tam ktoś [podwiózł nas] furmanką czy czymś, wie pani… To było okropne. Ale, wie pani, jak później, po tym Powstaniu, jak się skończyło, to też [tak samo z powrotem] żeśmy szły na piechotę na Ochotę z mamusią. No i do tych gruzów się szło, w których notabene nic nie było. Nie było co jeść. Moja mamusia poszła do szpitala [imienia Marii] Skłodowskiej, na Wawelską. Tam były skórki chleba w szufladach chorych. Moja mamusia te skórki przyniosła, umyła, położyła na blacie kuchennym i ja to jadłam, bo nie było co jeść. Ja do dzisiaj chleba nie wyrzucę, mimo że jestem już w takim wieku, ale zjem to pieczywo, [gdyż jest to dar Boży].

  • Jak długo panie mieszkały u tej znajomej, pani Reginy?


Mieszkałyśmy chyba niecałe dwa tygodnie albo ileś. Niedługo, bo zaraz się skończyła wojna. Skończyła się ta wojna i żeśmy wróciły. Mamusia znalazła takie mieszkanie na ulicy Nieborowskiej, bo tam Niemcy stacjonowali, bo to był dom Dobrolina, tego co te pasty robił. I tam mamusia zajęła te mieszkanie. Dlatego jak mamusia pisała te kartki, napisała, gdzie [mieszkamy], napisała właśnie do ojca, że tam zajęła te mieszkanie. Na parterze zajęła, bo w międzyczasie jeszcze złamała nogę, tak że nie mogła zająć [wyżej]. No było w miarę, to taki pokój z kuchnią. Tam żeśmy mieszkali.

  • W którym momencie pani poszła do szkoły? Zaraz po wojnie?


Proszę pani, później. Dopiero nauczyciel przedwojenny, to znaczy tych moich braci ciotecznych, którzy też byli właśnie w Niemczech na robotach… Chodził pan nauczyciel przedwojenny i szukał dzieci, zapisywał. To chyba był 1946 rok dopiero, jak poszłam do szkoły.

  • Czy pani pamięta, jak się nazywał nauczyciel?


Coś na M, ale nie [pamiętam]. Pani nauczycielka była Zeller, ale pana nauczyciela to już nie pamiętam.

  • Gdzie mieściła się szkoła?


Na Grójeckiej szkoła 39. Bo teraz tam chyba jest Banacha, no bo zmienili te ulice. To była stara szkoła przedwojenna.

  • Rodzice po wojnie znaleźli jakąś pracę od razu? Jak sobie poradzili?


To znaczy ojciec jak wrócił, no to dostał się, ale już nie pamiętam, gdzieś do pracy. A później jak ten Dom Słowa Polskiego był, to ojciec przyszedł, pracował w Domu Słowa Polskiego. A mamusia natomiast – ta pani wróciła, u której mamusia pracowała kiedyś, otworzyła sklep i rzeczywiście one obie były właścicielkami tego sklepu.

  • Czyli rodzice wrócili do swoich zawodów, które wykonywali wcześniej?


No tak, tak.

Warszawa, 6 czerwca 2023 roku
Rozmowę prowadziła Anna Sztyk

Irena Usiądek Stopień: cywil Dzielnica: Ochota

Zobacz także

Nasz newsletter