Jadwiga Mikołajczyk „Lilka”

Archiwum Historii Mówionej

Jadwiga Mikołajczyk urodzona 16 sierpnia 1928 roku w Warszawie. Pseudonim: „Lilka”. Należałam do oddziału „Jerzyki” to były Powstańcze Oddziały Specjalne Armii Krajowej. Dowódca porucznik Jerzy Strzałkowski, Sybirak, którego rodzice wywiezieni byli na Syberię. Tam się urodził. W Polsce zajął się dziećmi z podwórza. Zakładał dla podwórkowych dzieci bursy, umożliwiał im naukę. Ojcował im. Później z tych dzieci powstały oddziały, które były „Jerzykami”. Oddziały powstały w 1939 roku, zaraz po zakończeniu wojny z Hitlerem. Jeszcze nie byłam „Jerzykiem”, byłam za mała. Interesowałam się tą historią. „Jerzyki” powstały w Związku Walki Zbrojnej. Później były samodzielnymi oddziałami, potem dołączyły do AK, jako samodzielna jednostka. Mieliśmy swojego komendanta.

  • Co pani robiła przed 1939 rokiem?

Byłam dzieckiem, chodziłam do szkoły podstawowej. Mieszkałam na placu Zamkowym, przy Zamku był budynek. Tata pracował w kancelarii prezydenta Mościckiego. Chodziłam do szkoły ogólnodostępnej. Tata nie chciał mnie wyłączać ze środowiska i wysłał nas, mnie i brata, do szkoły państwowej. Szkoła była na rogu ulicy Podwale i Senatorskiej, teraz jest tam parking. Miałam starszego brata, zginął w Powstaniu. Prawdopodobnie ranny w ataku na [Państwową] Wytwórnię Papierów Wartościowych. Był w szpitalu na Podwalu Pod Krzywą Latarnią. Kiedy Niemcy likwidowali Powstanie i wykańczali ludzi na gruzach, powrzucali granaty i spalili rannych z tego szpitala w piwnicy. Mój ojciec zginął na Starym Mieście, ale nie wiem gdzie.

  • W jakim oddziale był brat?

Nie pamiętam.

  • Jaki wpływ wywarło wychowanie na panią?

Zawsze starałam się robić wszystko z rozwagą, z namysłem, żeby nie było, że ja rządzę. Ale mój mąż twierdzi, że jestem astrologiczną lwicą do kwadratu.

  • A co robiła pani w czasie okupacji?

Chodziłam do szkoły prywatnej pod nazwą szkoły handlowej. Normalne gimnazjum na placu Unii Lubelskiej, nie pamiętam nazwy. To była szkoła prywatna.

  • A gdzie pani mieszkała?

W tym samym miejscu. Tam teraz przy Zamku jest pizzeria.

  • Jakie było pani zajęcie?

Pracowałam za okupacji, bo było źle. Znajoma produkowała kapcie zakopianki. Dawała mi te kapcie i obszywałam skórę, podeszwę przyszywałam do kapcia. Pomagałam rodzicom zarobić na chleb.

  • Rodzice pracowali?

Mama trochę nauczyła się szyć. Tata pracował w firmie Singera, przy maszynach coś robił. Naprawiał maszyny do szycia. Gdzieś na Młynarskiej. Ale wtedy na państwowych posadach zarabiali gorzej jak dziś emeryci. Na zapałki zarabiali.

  • Czy uczestniczyła pani w konspiracji?

Za młoda byłam. Nie wiem, kto mnie wprowadził, ale parę miesięcy przed Powstaniem. Miałam szkolenia. Jedyną akcją było to, że wysłano mnie z kolegami i chodziliśmy po sklepach, i zbieraliśmy materiały na biało-czerwone opaski. Nie płaciliśmy pieniędzmi, ale płaciliśmy takimi kwitami, później szyliśmy opaski. Powstanie zastało mnie w okolicy [ulic] Wroniej, Krochmalnej. Mieszkali tu nasi koledzy, tam szyliśmy opaski. Pierwsze dwa, trzy dni można było się przemieszczać. Z tego rejonu doszłam na Stare Miasto. Całe Powstanie tam byłam, aż do wyjścia kanałami na Żoliborz i na Puszczę Kampinoską.

  • Gdzie pani walczyła?

Nie walczyłam osobiście. Jako sanitariuszki nie miałyśmy broni. Opiekowałyśmy się bardziej lub mniej rannymi. Ci, którzy nie mogli się sami obsługiwać musieli być obsłużeni, nakarmieni. Trzeba było zmienić opatrunki. Trzeba było iść do kotła po zupę. Na punkt po bandaże, od ludzi trzeba było prosić o prześcieradła. Na barykadzie samej nie walczyłam, chociaż chodziłam po rannych. Służyłam przy oddziale i byłam do dyspozycji komendanta. Zajmowałam się wszystkim i rannymi.

  • Z jakim ryzykiem wiązało się pani uczestnictwo w Powstaniu?

Ryzyko bombardowania w Warszawie. „Goliaty”, które puszczali Niemcy, te same warunki co inni: bomby, ostrzeliwania. Niemcy strzelali.

  • Jak zapamiętała pani żołnierzy strony nieprzyjacielskiej?

Widziałam Niemców wziętych do niewoli. Nie miałam z nimi kontaktu, tylko ich widziałam. Były takie miejsca gdzie ich trzymali.

  • Jak ludność cywilna przyjmowała walkę?

Chłopcy według mnie byli bardzo dzielni. Ten zryw i hart, i chęć zwycięstwa i wolności [były] bardzo duże i silne.

  • A ludność cywilna?

Najpierw była bardzo życzliwie nastawiona. Oczywiście wraz z pogorszeniem się warunków, a owało żywności, wody, wszystkiego, to się zmieniało. Nie dawali chleba, bo nie mieli, nawet od nas prosili, żeby wspomóc. Wraz z kolejnymi dniami to się zmieniało. Dochodziły do nas słuchy, że żołnierze rosyjscy są już na Pradze. Myślało się, że będzie inaczej, że nadejdzie wolność.

  • Czy miała pani kontakt z innymi narodowościami?

W naszym oddziale było dwóch Gruzinów w czasie Powstania w Warszawie. W Puszczy Kampinoskiej było kilku Węgrów. Idąc do puszczy minęliśmy obóz Węgrów. Nie pamiętam czy to byli dezerterzy z wojsk niemieckich, którzy chcieli z nami walczyć. Jak się dowiedzieli, że idą partyzanci, to dołączyli do nas.

  • Jak długo walczyła pani na Starówce?

Wyszliśmy 26 albo 27 września. Kanałami. Mieliśmy przygody. Pod Dworcem Gdańskim szliśmy. Tam stał pociąg pancerny, z którego Niemcy ostrzeliwali miasto, mieli podsłuch i wiedzieli, że idą ludzie kanałami i ostrzeliwali. Rzucali karbid. Idziemy. Czołówka usłyszała jakieś strzały, kazali się cofać, a jak się cofasz, to wodę się bierze ze sobą. Zaczęła się podnosić. Pojawiła się panika, że Niemcy nas chcieli zatopić. Takie mieliśmy nieprzyjemne przygody. Trzeba było przejść burzowiec w okolicach Dworca Gdańskiego. Tam się człowiek nie może utrzymać na nogach, przechodząc z jednego kanału, trzeba było przejść burzowcem do drugiego. Między nimi była przewiązana lina i trzeba było się chwycić, a woda ciągnęła, jeden z naszych kolegów puścił linę i woda go porwała. Ale chłopak się jakoś uratował, zatrzymał gdzieś dalej. Były włazy, haki metalowe, on się takiego złapał. Zatrzymał się i zaczął szukać ratunku. Złapał się włazu. Uratował się. Wyszedł z kanału. Miał mocno pościerane kolana i łokcie. Później po jednodniowym odpoczynku rozebrano nas, uprano wszystko na Żoliborzu. Jak nas z powrotem ubrali, to na drugi dzień szliśmy do puszczy. A tego kolegę musieliśmy zostawić na Żoliborzu, przez rany, jakie miał. Po Powstaniu go spotkałam, więc wiem, że przeżył. Wszystko na Żoliborzu skończyło się dla niego szczęśliwie.

  • A jak wyglądało pani życie codzienne podczas Powstania?

Dwadzieścia cztery godziny na dobę człowiek był chodzący, spało się albo na stojąco przy ścianie, albo w kucki na podłodze. Gdzie się zatrzymałeś, to ze zmęczenia padałeś. Szło się na każde żądanie, jak pojawiali się ranni. Trzeba było iść. Nie było wymówek: sen, jedzenie. Dwadzieścia cztery godziny na dobę do dyspozycji rannych i kolegów.

  • Skąd pani brała pożywienie i wodę?

Studnie kopali. Żywienie, to nie pamiętam. Chłopcy donosili. Był punkt specjalny rozdzielający żywność dla wszystkich żołnierzy. Zdobyli niemieckie magazyny na Stawkach. Tam było dużo cukru w kostkach, papierosów i wódki. Wódka „Stanka” naszego kolegę, który się topił uratowała. Nie chorowaliśmy na żołądkowe historie, potem zaczęły się problemy żołądkowe, jak wódka się skończyła. Jak walczyliśmy pod Pociechą. Nie było co jeść, nie było wody. Trzeba było donosić. Leśniczówka była niedaleko, pół kilometra. Piło się wodę z kałuż. Spało się pod krzakiem. Co kto miał, gdzie, kto co zdobył, to jadł. Była kuchnia polowa, ale nie mieliśmy za bardzo co jeść. Dostawaliśmy przydziały, koninę z kaszą. Kaszy mieliśmy powyżej uszu. Ale musieliśmy jeść.

  • W co pani była ubrana?

Jakieś spodnie, bluzę żołnierską, pas, hełm. Tak się chodziło. Buty wojskowe.

  • Miała pani kontakt z najbliższymi?

Na Starym Mieście z mamą. Jak Niemcy zajęli Zamek, to moja mama wyszła z domu i była na Zapiecku. W piwnicy siedziała. Mój brat póki byłam na Starym Mieście żył. Zginął po moim wyjściu. Z tatą się nie widziałam, straciłam kontakt.

  • A częste były te kontakty?

Jak się miało okazję, że brat i ja w pobliżu byliśmy to się wpadało, ale tak to nie. Nie było czasu. Sprawy drugorzędne.

  • Jaka była atmosfera w oddziale?

Bardzo dobra, koleżeńscy wszyscy byli. Pomagali. To była jedna wielka rodzina.

  • Z kim się pani przyjaźniła?

Miałam koleżankę „Janeczkę”. Zawsze razem, spałyśmy na jednym sienniku. Po rannych chodziłyśmy razem, jak można było. Najczęściej z nią przebywałam. Poznałam ją w Powstaniu. Nie pamiętam, ale chyba tak. Nie wiem czy przychodziła na spotkania przed Powstaniem.

  • Czy podczas Powstania uczestniczyła pani w życiu religijnym?

Jak była okazja, to tak. Ludzie się modlili przy kapliczkach podwórkowych. Księży nie pamiętam, żeby było za wiele na Starym Mieście. Byli. Ale nie było czasu. Ludzie chwilowo się modlili na podwórku, pacierz i tyle.

  • A w Kampinosie?

Byli tam księża, odprawiali msze. Był okres, kiedy mieliśmy trochę czasu, ale w czasie walki pod Pociechą, to na nic nie było. Jak w Powstaniu, siedziało się w okopach. Były dyżury, myśmy wyjeżdżali do chłopów po mleko, do wsi. Zawsze jechała jedna dziewczyna, jeden do pomocy i woźnica, brało się bańki na mleko, ciężkie. Byłam chuda dziewczyna i nie miałam siły unieść bańki pięćdziesięciolitrowej. Chłopaki jeździli z nami. Pewnego dnia dojeżdżaliśmy już do wsi, kiedy jeden z mieszkańców wsi ostrzegł nas, że tam byli już „ukraińcy” na koniach. Zobaczyli nas, zaczęli strzelać i został ranny nasz kolega, bardzo ciężko ranny, dowieźliśmy go, ale zaraz zmarł. Była to pierwsza ofiara pod Pociechą i tak zaczęła się walka.

  • Jak wyglądały warunki w Kampinosie?

Spało się pod krzakiem. Po chałupach wiejskich, jak byliśmy nie pod Pociechą, tylko w Wierszach, na Brzozówce. Poszliśmy tam spod Pociechy na odpoczynek. Po odpoczynku jednodniowym podzielono nas i wysłano na różne placówki na skraju puszczy. Pilnowaliśmy czy Niemcy nie wchodzą do puszczy. Posterunki chłopców cały czas obserwowały Niemców. I ja tam byłam żeby gotować, czy coś załatwić, jako dziewczyna. W puszczy dostałam już piękny pistolet ze zrzutów. Wessona, taki, jaki mają kowboje, z okrągłym magazynkiem.
  • A czy czytała pani prasę podziemną?

Tak, wystarczyło że ktoś zdobył gazetkę. Nie było poczty, różnie je roznosili. Spotkało się na ulicy chłopca, jak się nie spotkało, to się nie miało. Jak ktoś miał, to było spotkanie do czytania.

  • A jakie to były tytuły?

,,Powstaniec’’ chyba. Nie pamiętam. Mamy kilka, ale nie wiem.

  • Słuchała pani radia?

Nie miałam kiedy.

  • Była pani w Kampinosie. Mieliście wieści co się dzieje w Warszawie?

Tak. Mieliśmy, podsłuchy były radiowe. Nie my, ale cały Kampinos. Wieści się rozchodziły.

  • A dyskutowaliście na temat tych informacji?

Tak. Poszłyśmy do Kampinosu, żeby zasilić w broń powstańców. Dojść do zrzutów. Ale z tych podsłuchów dowiedzieliśmy się, że powrót jest już niemożliwy, bo Warszawa jest otoczona i w żaden sposób nie można się do niej przedostać. Nie wróciliśmy, zostaliśmy w puszczy. Jak Niemcy zaczęli likwidować puszczę, tak jak Powstanie, (otoczyli puszczę i bombardowali), nasz komendant, jako opiekun dzieci, wiedział, że jest dużo młodych ludzi, dziewczyn i chłopców, po dziewiętnaście-dwadzieścia lat. Ja miałam szesnaście lat. Komendant wysyłał grupki po dziesięć, jedenaście osób, kazał nam wychodzić z puszczy. Pokazali nam którędy i przedzieraliśmy się przez obstawę Niemców. Wyszłam z puszczy. Uniknęłam Niemców szczęśliwie. Szliśmy przez Brwinów. Skierowali nas w grójeckie, były tam „Jerzyki”. Oni się nami zajęli, rozlokowali po jednej osobie w chałupie. Jak już była wyzwolona Warszawa, w styczniu, przyszłam, zobaczyłam, że domu nie ma, mamy i taty nie ma, jestem sama. Nie wiedziałam co zrobić, wróciłam na tę wieś. Potem mama szczęśliwie się znalazła. Przyszła z obozu i tam mnie znalazła. Jak się spotkałyśmy, postanowiłyśmy jechać do Warszawy. Spotkałyśmy znajomą panią, przyjęła nas. Spałyśmy u niej na podłodze na sienniku. Mama wracając z Niemiec miała wypadek. Nie mogła chodzić, zbita noga w kostce, opuchnięta. Umiała trochę szyć, więc wszędzie wśród znajomych rozgłosiliśmy, że jeśli ktoś coś, potrzebuje wśród sąsiadów doszyć, uszyć, żeby przynosili, to mama to zrobi. I szyła. Potem spotkałam koleżankę swoją z czasów okupacji i dowiedziałam się przez nią, że ktoś chce odstąpić pokój. Ja nie mając pieniędzy kupiłam go. Pożyczyłam pieniądze, nie wiedząc, kiedy będę mogła zwrócić. Cieszyłam się że mamy mieszkanie. On był taki, że przez sufit się lała woda. Na ścianach w zimę można było jeździć na łyżwach, tylko, że nie wygodnie, bo pionowo. Podłogi nie było, sufit opadł. Szyb też nie było, ale był pokój. Pomału, szyby się zabijało tekturą. Mieszkałyśmy tak z rok czasu, potem się zdobyło siennik, łóżko. Zaczynało się żyć. Ja chodziłam do pracy, bo trzeba było jeść. Do odgruzowania Warszawy. Zamiast pieniędzy dostawało się bony. Najpierw na miskę zupy. Przynosiłam miskę do domu i się z mamą dzieliłam. Dostałam później pracę. Zaczęłam pracować. Starałam się o to. Wtedy były takie warunki w Warszawie, że jak znalazłaś sobie jakieś lokum, a nie miało się pracy, nie można było dostać nakazu kwaterunkowego na to pomieszczenie. Trudno powiedzieć mieszkanie. Mama nie mogła iść do pracy, więc ja się starałam. Złożyłam wniosek, dostałam nakaz na mieszkanie. Dostałam nakaz i nikt mi się już nie mógł wpakować do tego pokoju. Bo mogła być taka sytuacja bez nakazu, że ktoś by przyszedł wystarałby się o nakaz i zamieszkałby tam. I byłby ważniejszy niż ja. Dostałam nakaz, miałam pracę. Jak mama się wykurowała poszła też do pracy i tak zaczęłyśmy się od początku dorabiać. Warunki były tak ciężkie, że mama mi to przypominała do śmierci: „Pamiętasz, jak mi powiedziałaś, żebym ugotowała, chociaż raz tyle kaszy żebym się nią najadła”. Takie były warunki.

  • A czy była pani represjonowana?

Raz, kiedy już pracowałam, przyszedł do mnie taki człowieczek, który miał, jak to ja mówię, półtora metra z kapeluszem. W każdej instytucji były pokoje – tak zwane kancelarie tajne. Przyszedł kierownik kadr: „Pani pozwoli” – zaprowadził mnie do tego pokoju i zostawił z tym człowieczkiem. Wypytywał czy byłam w organizacji? Czy brałam udział w Powstaniu? Mówię, że w organizacji nie byłam, ale w Powstaniu walczyłam. „Pan był w Warszawie w czasie Powstania?”. „Nie byłem”. „To pan nic nie wie, w Powstaniu wszyscy walczyli, nie trzeba było być w organizacji. Począwszy od dzieci, skończywszy na staruszkach, którzy ledwo chodzili. Wszyscy budowali barykady, nosili butelki z benzyną, nie tylko żołnierze, nie tylko AK. Ja też walczyłam, a u kogo i z kim, to wszystko jedno. Ja walczyłam z Niemcami”. No i wtedy usłyszałam, że jestem mądrzejsza jak ładniejsza i nie ma co ze mną rozmawiać. Kiedy był Gomułka, zmniejszał etaty biurowe i mnie też oczywiście zwolnili. Spotkałam kolegów, powiedziałam, że muszę pracować, bo nie mam co jeść. Załatwili mi pracę i nie miałam więcej represji.

  • Czy chciałaby pani coś dodać o Powstaniu?

Mogę powiedzieć, że przeżyłam wybuch czołgu na Kilińskiego. Kwaterę mieliśmy na rogu Kilińskiego i Długiej. Zginął nasz kolega. Dużo rannych było. Jak zobaczyłam co się działo, to się nie da opisać. Po jezdni szło się wśród ciał, krwi, równo z chodnikiem. Widziałam części ludzi poprzerzucane przez kamienice czteropiętrowe, poprzyklejane do murów. Ciała ludzkie, krew, gruz, wszystko zmieszane, nie można było poznać co jest co. A poza tym, co ciekawego? Mało się tragicznych rzeczy pamięta. Jak mieliśmy wchodzić do kanałów, zatrzymaliśmy się na rogu placu Krasińskich i Długiej, było olbrzymie archiwum, tam zginęła koleżanka, a kolega zwariował, załamał się.

  • A najlepsze wspomnienie?

To z Kampinosu. Po walkach poszliśmy odpocząć, tam były czasami śmieszne sytuacje. Kolega przyniósł koguta i mówi: „Zabij, żeby było coś do jedzenia. Ugotujemy”. Poszłam z nim do kuchni, a kobieta krzyczy, że zabrałam jej koguta. No i puściłam go i nie było obiadu. Kiedyś zdobyli autokar z kinem. Z „Janką” dowiedziałyśmy się i poszłyśmy na drugą wieś obejrzeć film. Jak wróciłyśmy, komendant się zdenerwował. Poszłyśmy w więcej osób bez zezwolenia. Kazał wszystkich wsadzić do ciupy. A ciupa, to była spiżarnia wykopana w ziemi. Wsadzili nas tam i kazali siedzieć. Towarzystwo młode, to zaczęło śpiewać. Komendant się zdenerwował i kazał nas wyrzucić z ciupy. Poza tym w bitwie pod Pociechą i na Starym Mieście zginęło kilku naszych kolegów. Różnie było.

  • Co najbardziej pani zapamiętała?

Te śmieszne historyjki. Na starość człowieka to trochę bawi, że się tak zachowywał w tym okresie, a powinien być poważny. Ale trudno od szesnastoletniej dziewczyny wymagać wielkiej powagi. Tak to było. Dziękuję.



Warszawa, 1 kwiecień 2005 roku
Rozmowę prowadziła Joanna Oraczewska
Jadwiga Mikołajczyk Pseudonim: „Lilka” Stopień: sanitariuszka Formacja: Powstańcze Oddziały Specjalne „Jerzyki” Dzielnica: Stare Miasto, Żoliborz, Puszcza Kampinoska Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter