Jan Gwóźdź

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Jan Gwóźdź. Urodziłem się w Izdebniku w 1930 roku, to była wieś przed Kalwarią Zebrzydowską, powiat Wadowice. Tam zostałem urodzony.

  • Niech pan powie, jak pan zapamiętał swoje życie przedwojenne, jak to wyglądało w rodzinie?

Ojciec pracował u wojewody lwowskiego jako kierowca i ochroniarz gdzieś od roku 1930, 1932, tego dokładnie nie wiem, czy do 1934… Był przeniesiony do Warszawy jako ochroniarz i kierowca prezydenta Mościckiego.

  • Jak wyglądała ta praca ochroniarza, może pan coś powiedzieć?

Wtenczas miałem około sześciu, siedmiu lat. Pamiętam, dlatego że do zamku, do ojca często chodziłem przez koszary zamkowe, arkady, to znaczy bocznym wejściem do zamku. Zamek po prostu znałem o tyle, że jako gówniarz po prostu dzięki ojcu miałem dostęp prawie do wszystkiego. Tam gdzie było zabronione, tam mi nie wolno było chodzić. Ale do spowiednika prezydenta, do księdza na cukierki, jak to młody chłopak, no to po całym zamku… A schodząc z zamku bocznym wejściem na arkady i park, co był niżej arkad, a pod arkadami mieściły się stajnie, różne warsztaty, karoce, różne pojazdy pogrzebowe… Tak że te arkady były między koszarami zamkowymi i placem ćwiczebnym dla kompanii honorowej. Bo te koszary były specjalnie dla stu dwudziestu chłopa metr osiemdziesiąt kompanii honorowej. No to tam też mnie znali, tamtędy przechodziłem, wszędzie mnie wpuszczali.

  • Rozumiem, że jeszcze w tamtym czasie te stajnie to były normalnie czynne? Tam były konie?

Tak… To znaczy w samej kompanii koni nie było, tylko tam był [koń] prezydenta, prezydentowej, bodajże trzy konie do spacerów prezydenta, bo mógł po takim placu pojeździć. Musiała tam stać ochrona od Wybrzeża Gdańskiego, bo to płot był żelazny, tylko sztachety takie żelazne. To tam mógł ktoś z Wybrzeża Gdańskiego… Żeby czasem stamtąd nie zastrzelili. Też musiała być… To znaczy, jak prezydent miał pojeździć sobie czy na spacer wyjść, były oznaczone godziny, jak wychodził, to musiała wkoło być osłona, bo jednak paru cywili się kręciło, żeby nie było żadnego zamachu czy coś. No to nie tak jak teraz, wiadomo, że… Tam było bardzo utajnione, bardzo…

  • Dyskretne.

Tak.

  • Czy pana tata jeździł gdzieś z prezydentem na jakieś wyjazdy za granicę?

Tak.

  • Jak wyglądały takie wyjazdy?

To zależy z kim jechał, dokąd jechał, czy na polowanie, czy na weekend… To znaczy przedtem to nazywali wypoczynek. I to zależy dokąd, czy do Spały… Czy jak przyjeżdżali zagraniczni na polowania, czy przyjeżdżali na polowania ministrowie spraw zagranicznych, czy Göring, czy inni, no to była wzmocniona żandarmerią i cywilną obstawą przecież, bo to jak przyjechali, to trzeba było pilnować, żeby kogoś nie utłukli, jak to się mówi. A za granicę, to zależy kto jechał, w kilka wozów czy pociągiem prezydenta, to zależy. Bo prezydent miał pociąg osobowy, salonkę, sypialnię, inne, wagony restauracyjne. To zależy, dokąd jechali. Tak samo osłona jechała, wszystko po cywilnemu.

  • Pan wspomniał, że tam było jakieś specjalne wyposażenie, jakieś granaty.

A to zależy gdzie i jak, bo to nie wiadomo nigdy, co mogło się stać. No to jeśli się może czegoś spodziewali, no to przecież ja jako dziecko nie mogłem wiele o tym wiedzieć. Zresztą różne rzeczy nie były w ogóle poruszane w domu. Mogłem się częściowo domyślać, mogłem się…
Po skończonej pracy we Lwowie mieszkaliśmy na Pradze, na Jagiellońskiej i tam zacząłem chodzić do przedszkola. Zacząłem szkołę podstawową na ulicy Szerokiej, na Pradze, koło bóżnicy, szpitala Przemienienia Pańskiego. Jak teraz się te ulice nazywają, to nie wiem. W każdym bądź razie na Szeroką chodziłem do szkoły. Później tam do szpitala… Po drodze była taka kostnica ze szpitala… To znaczy była wielka sala, trumny odkryte, nieboszczycy leżeli. Tośmy ze szkoły chodzili i oglądali nieboszczyków. Później szło się koło bóżnicy, a tam była szkoła dla Żydów, no to się śpiewało: „Jak się Lejbuś narodził, całe miasto zasmrodził”, jak to młode chłopaki takie. Wyskakiwał stróż z tej szkoły żydowskiej, to nas gonił. No to noga… Ale różnie to było. Później w 1934 roku wybudowali dom na Bugaju dla pracowników prezydenta, koszar zamkowych, dla oficerów, podoficerów. Wybudowali blok sześcioklatkowy. Myśmy mieszkali w środkowej klatce.
No a później co do Powstania… Ojciec w 1939 roku poszedł, bo był z zawodu tankistą, poszedł do Modlina na front.

  • Został zmobilizowany?

Zmobilizowany jeden z całego bloku, a to trzypiętrowy blok, sześcioklatkowy. Tam mieszkali oficerowie, podoficerowie, lokaje, chyba dwóch czy trzech ochraniarzy – pracownicy… Nie wszyscy z zamku oczywiście. […] W każdym bądź razie powodziło nam się bardzo dobrze. Służbowe mieszkanie, dwa pokoje eleganckie z kuchnią, łazienką, gazem, centralne ogrzewanie, wszystko, bo to elegancki blok, dopiero wybudowany, jeszcze nieotynkowany i już taki został po 1939 roku.
W 1939 roku, jak ojciec poszedł na front, nas ewakuowali, to znaczy rodziny tych co… To znaczy niektórzy już pouciekali na Węgry, na Rumunię, żeby przekroczyć granicę, uciec przed Niemcami. Tak samo i płatnik, który miał wypłacić trzymiesięczną odprawę, też uciekł za granicę i matce nie wypłacił. Nas ewakuowali do Zamościa tym pociągiem prezydenta i po gospodarzach rozmieścili. Gospodarzom wypłacili, nie wiem, tam było uzgodnione za miesiąc czasu, że wojna się skończy za miesiąc i wrócimy z powrotem do Warszawy. Okazało się, że tam przyszli Niemcy i byli chyba tydzień czasu i cofnęli się… Aha i rozbroili nasze wojsko. Częściowo w stalagach, w oflagach siedzieli. Za parę dni przyszli ruscy, Niemcy cofnęli się do Bugu, na granicę do Bugu. Tam przyszli Rosjanie i Rosjanie część niewolników oddali, to znaczy jeńców, co pobrali jeńców, oddali Niemcom, a Niemcy… Tak jak ojciec dostał się do tej grupy, że… Wywieźli go do Niemiec, do obozu, to znaczy do oflagu czy stalagu, nie mogę powiedzieć dokładnie. Wywieźli i do końca wojny był w niewoli. A myśmy, to znaczy matka… Jak rozbroili artylerzystów, przy jakiej armacie było sześć koni i dwóch takich, co nie poddali się, to znaczy jeszcze ruscy ich nie złapali. Oddali cztery konie jakiemuś gospodarzowi za wóz i na ten wóz wpakowaliśmy się, to znaczy matka, bo miałem dwie siostry, matka i dwie siostry. Kucharska… To znaczy Kucharscy się nazywali, a jej mąż uciekł za granicę. Wtenczas jeszcze nikt nie wiedział. Przyjechaliśmy wozem… Aha, i ta Kucharska też miała dwójkę dzieci, matka miała nas trójkę i tym wozem jechaliśmy z Zamościa do Warszawy. Najpierw ruscy chcieli nam zabrać konie, zarekwirować, a to uprząż, to był krzyk, płacz. Matka z czasów austriackich jeszcze pamiętała trochę niemiecki, a ta była znów gdzieś ze wschodu, że rosyjski znała. A to wojsko było… Łapcie, karabiny na sznurkach, te szpiczaste czapki, uprząż to na sznurkach. Tu porządna uprząż u nas, ile razy chcieli ruscy to zabrać, no to był krzyk. Jakoś doszliśmy do Bugu, przez Bug przejechaliśmy, no i do Warszawy. Przed Warszawą jeden się odłączył, a drugi nas przywiózł pod dom. Okazuje się, że… Bo nas nazywali na Starówce, na całej Starówce, „pańskie pieski”, bo to wszystko nie pasowało Starówce, no w ogóle…

  • No tak, bolały oczy innych.

No, mowa. I wszystko wyszabrowali, to znaczy pokradli. Jak była żywność, bo to na wojnę się pokupowało żywności różnej, to cukru, to słoniny, to boczku, to różne pochowało się… A w całym bloku było centralne ogrzewanie i szedł taki kanał, myśmy na parterze mieszkali, a to latem było, w ten kanał się pochowało. Przyjeżdżamy, okna weneckie trzykwaterowe powybijane, bo to od bombardowań… To znaczy jak zrzucali bomby, okna powylatywały, to znaczy szyby, zabijało się kartonami jakimiś. Kawałki szkła, bo to prawie wszystkie okna, kawałki szkła, żeby chociaż w kuchni zamieszkać. No to się spało na podłodze, matka gdzieś kupiła takiego „cyganka”, bo nawet koks, wszystko pokradli, że nie było.
Przyszła zima. Ani żywności, ani bliskich znajomych, którzy by wsparli, bo każdy dla siebie garnął, no to matka zaczęła jeździć do rodziny, do krewnych na wieś, to przywiozła mąki, kaszy, czegoś. A jeszcze nim to, to chodziliśmy z garnkiem o drugiej w nocy na Karową, bo tam Czerwony Krzyż wydawał od godziny siódmej litr zupy na osobę i pół kostki chleba na osobę. No to szło się w trójkę, o tym się żyło. Później matka zaczęła jeździć za obrączki, za jakieś, bo pieniędzy nie było, bo płatnik… To się wydało pieniędzy, jak się wracało do Warszawy. Tak że bida straszna i głód niesamowity. Bo o tym się żyło, co Czerwony Krzyż wydawał. Później po prostu rozkręciło się. Siostry zaczęły handlować, to znaczy jeździły za tak zwanym szmuglem w Krakowskie, w Kieleckie po mąkę, po słoninę, no po cokolwiek, żeby to jakoś przeżyć. I tak się żyło. Później rozkręciło się, siostra młodsza…
Aha, siostra młodsza przed wojną skończyła szkołę baletową, ta, co jest chrzestną matką Powstania Warszawskiego. Leży, ale nie kontaktuje już. Ma stałą opiekunkę już cztery lata, nie kontaktuje. Leży, no bo leży. Pampersy i życie, i tego… Bo miała wyrobioną wysoką emeryturę i [uprawnienia] kombatanckie, dlatego że w Powstaniu była druga ranna na Starówce przy zdobywaniu Wytwórni Papierów Wartościowych. Dostała postrzał kulą dum-dum w rękę prawą, wyszło koło piersi, wyrwało część piersi, poszło po policzku, wybiło oko, wyrwało całe… Jest zdjęcie siostry. Jeszcze narzeczony siostry, jak ją… To znaczy zanieśli na Bonifraterską do domu wariatów. Tam zrobili szpital dla rannych. No to zaraz miała operację, jeszcze były lekarstwa, jeszcze było wszystko i piętnastego szpital zbombardowali. Tak że narzeczony ją wyniósł do znajomych, do piwnicy na Świętojańską. No i do końca Powstania nawet nie wiedzieliśmy, gdzie [jest]…
A my siedzieliśmy […] w domu. Szczyt domu dwieście metrów od Wisły, a w stronę Starówki ciągnął się i miał załamanie na literę L. Z jednej strony były piwnice, a z drugiej było wysokie pierwsze piętro, bo ten dom szedł tak spadzisto, że były od Wisły piwnice. Podczas Powstania, żeby nie chodzić na zewnątrz, to z klatki schodowej, z mieszkania do mieszkania, wybijało się otwory do drugiego mieszkania. Tak że się przechodziło przez cały blok, nie chodząc na zewnątrz. Czternastego [właściwie trzynastego – red.] poszedłem tym przejściem w stronę Niemców, Wisły, do piwnicy, do kumpli. Graliśmy tam to w karty, to… Jak to przy lampie czy przy karbidówce spędzało się czas. Usłyszeliśmy, że jedzie czołg. Zahaczył o dom na pierwszej klatce schodowej od frontu, bo od podwórka były klatki, to znaczy wejścia, a od takiej uliczki… To była ślepa uliczka, bo tu zaraz było… To znaczy wąska taka uliczka i było przedszkole i… Chcieliśmy zobaczyć, co to jedzie, ale tam nie było żadnych okien. Dopiero od drugiej klatki schodowej były małe okienka. No a przez te okienka… Nie można było [ich] otworzyć i nic nie było widać, tak że szedłem dalej. Naraz ten czołg się zatrzymał i wybuchł. Okazało się, że to był „goliat”. Te pięćset kilo ekrazytu, zdalnie kierowany, na środek domu podjechał i całą klatkę schodową… To znaczy po jednej stronie, po drugiej i środkowe mieszkanie, wszystko poszło do góry, opadło i jeden gruz. Matkę tam przywaliło i nie było… Aha, a mnie, dochodząc już do tego, gruz zasypał, że było mnie jeszcze widać. Tak że jeszcze z tamtej strony co siedziały całe rodziny, odgrzebali mnie. Przewiązali to szmatami i bandażami, no co mieli… Nikt tam nie przyszykowywał się, żeby mieć bandaże, gazę czy coś. Zresztą, jak co [mieliśmy], to dawało się dla Powstańców. Sanitariuszki chodziły po cichu, to znaczy jeszcze przed Powstaniem i zbierały różne rzeczy. Nawet prześcieradła, że darli na pasy i… Tak że dopiero w nocy stamtąd uciekliśmy, z tego domu, bo już nie było przejścia, tylko podwórkiem w nocy, no i Kamiennymi Schodkami… Nasz dom był między Niemcami a Powstańcami. Na Bugaju już byli Powstańcy, a nasz dom ani Niemcy nie mieli, ani Powstańcy. Dopiero później Powstańcy zajmowali tu od Bugaja, a Niemcy znów z tamtej strony. Czyli w jednym domu byli i Powstańcy, i Niemcy. Wyobrażacie sobie?
  • Tak bywało.

A ja do znajomego ojca, on miał na Długiej, na hali targowej, tam była od Świętojańskiej po prawej stronie taka hala targowa… Świętojerska, Świętomirska… No nie wiem, nie pamiętam, jak ona się dokładnie nazywała. On tam miał kilka straganów z jabłkami, a piwnice miał… Skupował całymi wagonami jabłka i zwoził. Tam miał regały i parę kobit, że z regału, z półki na półki przekładały jabłka – które miało plamkę czy coś, to już szły do sprzedaży. Tak że tam do wiosny się jabłka utrzymywały. Tam zrobili AL-owcy w tej hali (bo tam miał kilka takich hal) punkt opatrunkowy dla Powstańców. Z tej piwnicy cośmy siedzieli, odgrodzili brezentem i takimi dechami, tak że wszystko było słychać, jak operacje robili, to te wrzaski było słychać. No i tak, takimi jabłkami trochę się żyło. To znaczy ja nabijałem karbidówki i lampy, szkła czyściłem, napełniałem naftą lampy. Za to dostawałem korytko od Powstańców, od tych, co obsługiwali tą salę operacyjno-opatrunkową, bo taka była. A w dalszych piwnicach leżeli na materacach, na drzwiach, na… Materace to powyrzucali, bo to wszystko, krew, gniło. Nieczystości wszystkie jak leżą na desce, to przenieśli na drugą, a to się spłukało i wiadrami wynosiło się te nieczystości na zewnątrz, bo przecież smród niesamowity. Zresztą od tych ran, od wszystkiego… No a nieboszczyków normalnie na deskę, na podwórko, gdzie asfaltu nie było, a jak był asfalt, to się zrywało, kopało się dół i chowało się. I zbiorowo, i pojedynczo, i… Bo to przecież cywile ginęli od bomb, od „szafy grającej”, jak to mówią, od miotaczy min. Najgorsze to były te „szafy”. Jak zawyła, bo to tak nakręcali, a później jak trafiało, to potrafiło z człowieka zerwać… Rzucić o ścianę i zerwać odzież, jaką miał, jak jeszcze przeżył. No i naloty, co piętnaście minut trzy samoloty nad Starówką i gdzie co widzieli, to bum, bum i… No trudno było przeżyć, no ale się przeżyło.

  • Dużo było Powstańców w tej piwnicy oprócz tego szpitala? Oni się tam przebijali czy była jakaś stała ekipa?

Jaka stała?

  • Jak to wyglądało?

Jak wyglądało? Tak jak gdzieś jacyś zakrwawieni w fartuchach… Wyobrażacie sobie, że później nie było środków znieczulających, na żywca nogi ucinali. Przecież prądu nie było, piłą piłowali, gdzie się dało, to czy w kolanie, czy… Ale jak było gdzieś, to piłą cięli ręcznie i na żywca. Zaciskanie, coś w zębach i dokąd wytrzymał, to wytrzymał. Nie wytrzymał, to wyzionął ducha, to wywieźli. A tak, to później na taką dechę… Ani dobrych opatrunków, ani proszków, ani tego… Dokąd było, to było. Później już nie było, niestety. Wszystkiego było .

  • Zapamiętał pan może jakiegoś lekarza, który tam, operował?

Nie. Po nazwisku mówili, ale…

  • Nie zostało w pamięci?

Nie zostało w pamięci. W każdym bądź razie może któryś będzie jeszcze żył. To jest pod halami targowymi w piwnicach. Jak upadło Powstanie, stamtąd…

  • Czy państwo jako ludność cywilna wiedziała, że to Powstanie się chyli już ku upadkowi?

Jak można nie wiedzieć, jak już nie było zdobycznego żarcia. Gdzie były jeszcze niemieckie magazyny, to pozdobywali czy… No to jeszcze było. A później trzymali dla rannych, trzymali dla tego personelu, żeby przecież jakoś przy życiu trzymać. No ale jak już wszystkiego uje, no to niestety część poszła kanałami do Śródmieścia, część starało się przez Wisłę dostać. Ludzie wariowali. Wyobrażacie sobie, że po prostu wrzask i ona idzie się Niemcom poddać, bo ma dość wszystkiego. Wychodzi, a to przecież „własowcy” przeważnie urzędowali na Starówce. Strzelali do takiego, co wychodził i…

  • Długo tak było, że już tego jedzenia zaczynało ować?

Ale cały czas…

  • Więc rozumiem, że przez cały czas było biednie. Ale tak, żeby naprawdę nie było…

Jak już komosę czy trawę się gotowało, no to jak myślicie… Dwie cegiełki, trzy cegiełki, wody… Bo nawet już wody, deszczówka… Deszczówka jak była, to w deszczówce się gotowało… No po prostu woda… […] Przeżyłem głód w 1939 roku, przeżyłem głód w Powstaniu, przeżyłem głód w Niemczech. Powiedziałem, że co najgorzej nie lubię, to będę najlepiej lubił. Okruszka chleba nie zmarnuję…

  • Jak wyglądało państwa wyjście, kiedy Powstańcy opuścili Starówkę?

Na Dworzec Zachodni i…

  • A to państwo sami wyszli czy Niemcy przyszli? Jak to wyglądało?

Jak już ogłosili, to tak: drogi, gdzie można było jeszcze przejść, to obłożone Niemcami, „własowcami”. I na tą drogę się wychodziło i był już kierunek taki, że ludzie szli w tą stronę i do Dworca Zachodniego. Tam ładowali w pociągi towarowe i do Pruszkowa, do zajezdni.
Tam Czerwony Krzyż już działał, dawał jakąś zupę. Ale w co, jak człowiek nie miał naczynia. Błagał, żeby w ręce nalali. Gdzie panu w ręce naleje… To samo wieźli nas do Niemiec, do Frankfurtu cztery dni w zamkniętym towarowym pociągu. Po dwóch dniach wypuścili, bo w naszym wagonie było troje trupów. Dwie kobity, jeden mężczyzna. A wypuścili niby za swoją potrzebą. To był las taki, wkoło okrążone Niemcami… Ja trawę, liście narwałem za pazuchę… No na zdjęciu jest marynarka, nie wiem z kogo, dłuższe rękawy, później obcięte, koszule… Przecież wszy człowieka żarły. Ani to nie było uprane podczas Powstania, bo nie było tego, później wody… Wody . Do źródełka jak się wybierało, to pod ostrzałem po pitną wodę. Były studnie, że się pompowało, to kolejki do tych studni. No to też więcej nie jak trzy litry czy… Wyznaczyli że po tylu… Dwóch pompowało, a tu pilnował… Pod tym taka wanna podstawiona, żeby się tam nie zmarnowała ta woda. No to się z tej wanny jeszcze dobierało…

  • Gdzie na Starówce było koło państwa ujęcie wody?

W źródełku między Wytwórnią Papierów Wartościowych a Cytadelą. Jak [jest] Cytadela, to źródełko, co tam jest, to było najlepsze. No ale tam znów było pod obstrzałem, bo zależy, w czyich rękach była Wytwórnia Papierów. Czy była w rękach Powstańców, czy Niemców. Bo to przechodziło z rąk do rąk. Co raz od frontu byli Niemcy, a od podwórka byli Powstańcy. Wyparli tych, to znów się przenieśli w inne skrzydło. Przecież Wytwórnia to był wielki gmach żelbetonowy.

  • Nowoczesny przede wszystkim.

Ogrodzony prawie takimi prętami jak… Nie wiem jak teraz. Takimi prętami wkoło…

  • Wracając do państwa wyjścia z Warszawy…

No i [zawieźli nas] do Frankfurtu. Tam był rozdział. We Frankfurcie porobili te zdjęcia. Mykwa była, ale wszy dalej były. Bo przecież jak nie ma zmiany bielizny czy… Niby to parowali, ale na tyle ludzi, to nie nadążyli, dalej te wszy człowieka żarły. A jeszcze pluskwy były w tych barakach. No i rozdzielili tak, że dziesięć osób nas trafiło do tej fabryki gumowej. Tam były grupy takie, co była rodzina, matka z czworgiem czy ileś dzieci, to rozdzielali po bambrach gdzieś, to rozdzielali po takich zakładach jak tartaki. Po prostu takich niefachowców, starych ludzi, żeby ich zatrudnić, a żeby za darmo nie karmić. No to takie dzieci w tartaku… Bo jak odpady, to się nie marnowały. Później na kostkę były cięte i do tych samochodów co na tak zwany holzgas chodziły, na drewno. Zbiornik, palenisko było, taka klapka, klap, klap, klap. Trzydzieści kilometrów wyciągnął takim samochodem. No ale przejechał kawałek i musiał załadować znów kocioł. Ale Niemcy oszczędzali, bo z paliwem było u nich też trudno, szło wszystko na fronty.

  • Pan w tej fabryce gumy pracował?

Tak.

  • Co pan tam robił?

Na narzędziowni. Narzędziownia to była hala długości około stu pięćdziesięciu metrów. Po jednej stronie były tokarnie, do jednej trzeciej, po drugiej stronie tej hali były frezarki, później dalej wiertarki, strugarki, a później były warsztaty ręczne, wzdłuż do końca hali, pod oknami. Tam pracowało chyba ponad czterystu ludzi i był jeden „werchmistrz”, majster, brygadzista i jedna urzędniczka. I wszystko nadążyli robić. Brygadzista pracujący przyszedł do Niemca, który coś robił, a ten stawał na baczność i tłumaczył, co robi, co… Tam dyscyplina była jak cholera. Jak przyszedł pracujący brygadzista, o, to już. A jak przyszedł majster w niebieskim fartuchu, a „werchmistrz” chodził w srebrnym, to już ho, ho, ho. Wszystko na baczność stało. I tak – na maszynach, na tokarniach robili i Francuzi, i Niemcy, i Włosi, i Belgowie, wszystkie narodowości na różnych maszynach. Ja sześć godzin robiłem albo na wiertarce, albo na frezarce, albo na… Pokazał mi Niemiec, jak się robi, jak się włącza takie dwie szpule… Daję taki przykład, miałem takie dwie szpule i miałem je sfrezować. Trzeba było ustawić, puścić wodę i pomaleńku szło, żeby to było wyfrezowanie gładkie i… A Włosi… Włoch taki przyszedł i… Bo tam tyle i tyle sztuk miałem zrobić. A ten Włoch przyszedł i pokazał mi, że zeszpulować, to znaczy spiąć razem i korbą kręcić, żeby to szybko [zrobić], a później mówi, że spać. A spać to się chodziło do… Były kible, siedział na kiblu, a dwóch, jeden z jednej strony śpi, z drugiej drugi. Za chwilę przychodzą Werkschutze (czy jak ich tam nazywali), wyrzucają stamtąd do roboty. Bo to przyprowadzają… Bo pracowało dziesięć tysięcy ludzi na tym zakładzie. Jak Niemcy przyjeżdżali z okolicy rowerami, to były stojaki, on zgłaszał do takiego stojaka, że coś ma źle, kartkę jakąś wieszał, że do reperacji. Było kilkunastu takich Niemców, innych kalek, że tylko reperowali rowery. Bo tam setki tych rowerów było. Reperowali każdemu, żeby na fajrant mógł pojechać taki Niemiec. Niektórzy byli traktowani, przeważnie Francuzi, że oni luzem chodzili. Taki Francuz po robocie w mundurach, gdzie wojna już upadała, a oni wszyscy w mundurkach elegancko. Skończył robotę, wykąpał się, mieli osobne łaźnie, mieli razem z Niemcami. Francuzi, wredny naród. Oj, nie podzielił się. Włoch jaki był? Krzykliwy taki był, włosy sobie margaryną wysmarował, apaszkę, mundur poplamiony, jak jadł, kapało to. On tam nie dbał, żeby się tylko przespać, pokląć. A to świnia Matka Boska, a to Matka Boska kurwa, a to… Włosi tak klęli, to aż człowieka ruszało. Miał kartofla czy jakieś coś, mówił: „Chcesz?”. Czasem im Czerwony Krzyż coś podrzucał, to taki Włoch się podzielił. A Francuz? Dostawali z Czerwonego Krzyża i to paki takie i od rodziny, niczym się nie podzielił. No, ale już dostało się zupę, chleba taki kawałek, że szło o tym wyżyć. Zupę i trzy kartofle w mundurkach, drobniejsze cztery. Tak się do… A weszli ruscy…

  • Mieliście państwo jakieś wiadomości o froncie, że to front się zbliża, że Niemcy jednak przegrywają?

To było… Niemcy robili barykady.

  • Niemcy robili taką propagandę, że im się tak dobrze wiedzie?

To wyświetlali, a przecież takich młodych szesnastoletnich Niemców już brali do wojska, niestety. Już chłopaki odchodzili, bo to takie u nich było jak… Tam był taki rygor, że [jak miał] jakąś pracę, jak miał szesnaście lat, musiał zdać tą pracę i dostawał młodszego czeladnika, tytuł i z tym szedł zadowolony do wojska, że dostał młodszego czeladnika.

  • Jak to było z tym frontem? Czy było coś wiadomo?

Aha, więc jak stanął front na Odrze, no to było kanonadę słychać. No i [front] stał jakiś czas na Nysie Łużyckiej, na Odrze stał jakiś czas. Szykowali się, zgrupowania. No a oni, ruscy… W mieście jak szliśmy do obozu, to droga wjazdowa [wiodła] między dwoma budynkami, zrobili tor z wąskotorówki i dłużyce, sześć dłużyc, czasem osiem, w poprzek drogi na tym wózku. Jakby szli Rosjanie, to oni zasuwali, a tak było odsunięte. To Volkssturm, ci, co mieli ponad siedemdziesiąt lat, bo do siedemdziesięciu lat Niemcy normalnie w czynnej służbie byli. Chyba że był już na tyle niezdolny, że był zwolniony z tego, ale… Aha, a ruscy zamiast tędy przyjść, to przyszli od tyłu, bo wywieźli Włochów, nam dorzucili, nie wiem skąd, Polaków i wszedł. Pepecha, a ten taki wąsaty, czerwona opaska, to chyba starszy sierżant czy jak. Ja nasze szarże to od małego dziecka do generałów brygady, dywizji, armii i innych, znałem. A pepecha przez to i pałatka, furażerka, wąsy podkręcone. Wszedł i: Dawaj w magazin. Ja po rusku ani słowa nie rozumiałem, a on pokazuje, czy chcę jeść. Mówię: „Tak”. Mówi: No to dawaj. No i poszliśmy, ja tylko się zabrałem z tym ruskim, poszliśmy na miasto. Jest dom towarowy, wystawa ze cztery metry na dwa wysokości. On pepechą w tą wystawę rąbie, tłucze. Wchodzimy do odzieżowego sklepu, na wieszakach, na półkach bielizna, to znaczy ubrania na wieszakach…
  • Pan z Rosjaninem poszedł w magazin?

Tak, i na koszule. Wyjął koszulę, kazał mi się rozebrać, kazał przymierzyć. Nie pasuje, rzuca na ziemię, bierze drugą. Ale podkoszulki były, to najpierw podkoszulkę. To znaczy koszulę odrzucał, a zobaczył podkoszulki, że są, to najpierw podkoszulki. Później kalesony wybrał mi długie na troczki, ja w życiu kalesonów nie nosiłem. Od dziecka w krótkich spodniach i w majtkach, a on mi kalesony. Mówię, że nie chcę kalesonów, ale on mówi, że tak, że trzeba. No i włożyłem te kalesony. Spodnie, co nie pasowało, to wszystko rzuca na ziemię. I jesionkę taką. Co nie pasowało… Aż w końcu kapelusz mi założył. Mówię, że kapelusza nie chcę. On machnął ręką, ale przyklepał, pogroził. Wziął wałek, czerwone to było, nie wiedziałem co to jest, a to na poszwy czerwone płótno, cały wałek. No i przechodzimy koło sklepu spożywczego. On w drzwi pepechą, kolbą wybija, otwiera, no i pyta się, co chcę. No to pokazuję, że chleb. Pokazuję, że jajka, bo tam były jajka. Margaryna w kostkach tam była, że margarynę. Opróżnia pół skrzynki jajek i każe mi to pakować i dwie puszki… Próbuję to na plecy, no jakoś to… Parę warstw tych jajek i to wszystko trochę waży. Idę z tym do obozu, a patrzę, dokąd on to płótno niesie. Znikł w kościele, a ja odpoczywałem, siedzę i tak myślę: „Co on, do kościoła poszedł?”. Patrzę, jest na wieży kościelnej. Przywiązał płótno jedną stroną i resztę spuścił na dół, czerwoną flagę [zrobił].
Ja z tym [poszedłem] do obozu i pokazuję, co przyniosłem. Jak popatrzyli, to wszystko gruchnęło, tylko dwóch kumpli zostało i: „Coś przyniósł?”. No to pokazuję co, jak… No to kawał chleba już się rwie, trzy cegiełki, miednica. Już ogień się pali, margaryna się topi. Ale co w tych puszkach? Otwieramy, a tam ser topiony w tych puszkach. No to każdy po łyżce, łyżką nabiera i trochę chleba. A to cholera dusi, bo jak ser topiony się je bezpośrednio, to ile się zje. Jeden na drugiego patrzy i już więcej tego nie je. Ale już tu jajecznica się dosmaża. Każdy z łychą, miskę na bok, każdy z tego po parę łyżek i koniec. Człowiek zagłodzony… No to teraz idziemy w miasto, ja już ubrany… Aha, kalesony zrzuciłem, bo gdzie w długich kalesonach. Ale spodnie już miałem.

  • I co w tym mieście się działo?

Tam wywozili, bo był osobno, co siedzieli Rosjanie, co siedzieli „własowcy”, co połapali „własowców”, tych, co w armii niemieckiej siedzieli. Tych to okrążyli, to znaczy oni też poszli w miasto i ile na wieszaku czego było, ściągnęli, do góry, na plecy i do obozu z tym lecieli. Co trafił, nie dobierał, nie nic, tylko ile mógł wziąć i co mógł wziąć. Później się tam mieniali między sobą, no ale… Tak że wyszabrowali, a tu tylko było słychać, jak ruscy gwałcili niemry. „Hilfe! Hilfe! Pomocy! Pomocy!” Ale nikt nie żałował, bo… Na drugi dzień ruscy mówią, że przyjdą giermańce z powrotem, że… Co robić? No to mapę się zdobyło, wiadomo, którędy iść, i na piechotę szliśmy bocznymi drogami, bo jeszcze wojna trwała, wszystko jeszcze na front jechało, na Berlin, jak to mówią. A tu już Frankfurt, Cottbus to już było wyzwolone, a jeszcze front trwał. No i bocznymi drogami… I to wszystko na front się pchało, to się bokiem szło. Co się napotkało jakieś gospodarstwo czy coś, to się kurę złapało, to kartofli, to mąki, to się coś ugotowało. Tak po drodze człowiek żył. Doszliśmy do Leszna, a z Leszna już szły pociągi na Łódź, tak że… A to towarowe szły, nie to że [osobowe]… Zresztą szły i osobowe, ale osobowymi jeszcze na front pchali.
No i do Warszawy. Matka pod gruzami, dom zburzony, jeden gruz, wszystko… To znaczy skrzydła, a jeszcze wzdłuż sześć bomb dostał budynek, ale te bomby zapalające, tak że tylko uszkodziły jedno piętro nie całkiem i ludzie tam już mieszkali w tych… Kto był stały, to stały. Kto uciekł czy jeszcze nie wrócił, czy był wywieziony i jeszcze nie wrócił. Cała Starówka, co się gnieździła w małych [mieszkaniach], to pozajmowali mieszkania.
Matkę dopiero w 1957 roku… Napisała znajoma, że zaczynają odgruzowywać naszą część, to znaczy tam gdzie mieszkaliśmy, tam gdzie matka leży. Siostra już wyszła za mąż wtenczas. Pojechaliśmy ze szwagrem do Warszawy. Okazuje się, że odgruzowywanie to było takie, były dwie furmanki, dwóch furmanów i czterech ludzi, co wywozili całe cegły. To znaczy na wóz pakowali całe cegły, a gruz na boki. Mówię: „To my to będziemy pół roku siedzieć, nim się to odgrzebie”. A już przyjechało się z pieniędzmi. Mówię: „Panowie, róbmy tak. Takie przejście, żeby się człowiek mógł zmieścić. Zabezpieczać, żeby się ten gruz nie osuwał jakoś. Tu będzie jakieś osiem metrów, tam sama matka leży, a po prawej stronie trzy metry dalej leżą trzy osoby”. Właśnie ta Kucharska leżała, bo syna i córkę wysłała na… A przyjechali do niej ze wschodu, co przed ruskimi uciekali, co zajęli takie gospodarstwa, co to [Polacy, rząd] dawali legionistom ileś morgów, sto czy ileś, czy jakiś folwark na wschodzie. To uciekali przed ruskimi, żeby po prostu ich tam nie zabili. Mówię, że tam jeszcze dwie panie i ta trzecia właścicielka będą… No i dokopaliśmy się do przedpokoju, bo matka w przedpokoju leżała. Podłoga spalona, bo był parkiet. Warstwa gruzu spalona, stopiona, że to trzeba było kilofami rozbijać i tam parę kostek, zęby, zegarek matki… Przyniosła tam kobita taką białą poszewkę z jaśka, tych parę kości, to wszystko w to złożyłem. Taka trumienka dla niemowlaka… Znów Sanepid się przyczepił, że… Mówię: „Panowie, przecież tych zwęglonych parę kostek, co tu Sanepid?”. – „Nie, trzeba trumnę wyłożyć metalem”. Mówię: „Jaka trumna, jak to taka trumienka”. No ale do końca blacharza trzeba było sprowadzić. Wyłożył blachą i takie fartuchy, to znaczy żeby zalutować wkoło tą trumienkę. On opaskę dał i zezwolenie, że można pochować. W taksówkę i na Powązki. W 1957 roku… Normalnie mały grobek, taka dziura… Ile na mały grób potrzebuję? No i pochowaliśmy ze szwagrem. Krzyżyk się wbiło, dwie choinki posadziłem po bokach.
Aha, a jak przyjechaliśmy do Warszawy, nie ma ani gdzie mieszkać, dom zburzony, no to trzeba jechać na zachód. Tyle próżnych mieszkań, co Niemcy pouciekali, całe wille i na zachód, do Wrocławia z grupą operacyjną. Rozdzielili do Strzegomia. Nie wiem, czy znacie Dolny Śląsk, Strzegom jest między Wrocławiem a Legnicą albo między Świdnicą a Legnicą. Strzegom, Jawor, to wszystko powiatowe miasta. No i w grupie operacyjnej jeden niby milicjant z opaską, z karabinem, posterunek założył w rynku i wszyscy Polacy byli zgrupowani w dwóch budynkach w rynku. A tak to tam tylko ruscy byli, naszego wojska nie było. Z tej grupy operacyjnej to tak: jeden wziął fabrykę dźwigów, drugi wziął fabrykę narzędzi rolniczych, trzeci wziął słodownię, czwarty wziął… I to wszystko… Aha, a jeden magistrat zrobił się burmistrzem, ale już urzędowanie było. Teraz tak, z grupy operacyjnej przyjeżdżali z Wrocławia… Pisma po niemiecku, żeby Niemcy się zgłaszali do fabryk, do roboty. Już zaczęło się organizować, że Niemcy przychodzili, ale nie dostawali ani żywności, ani pieniędzy, ale do roboty musieli przychodzić. Odbudowywać, jak było zbombardowane, żeby produkcja jakaś szła. No i pomału się zaczęło rozkręcać. Przyjeżdżali nowi osadnicy, Polacy ze wschodu i Żydzi, że po prostu za dwa lata już była milicja i trzech czy czterech urzędników w magistracie i już był ksiądz pop, jak to mówią, ze stanu cywilnego. No i pomału, pomału zakłady zaczęły ruszać. Przyjechał z zachodu, co walczył o Anglię, Źróbek się nazywał, taki pilot, on objął młyn. A młyn wielki, kilkanaście silosów zboża załadowane. Zresztą już i Niemcy zatrudnieni byli, że do młyna… Zboża jedna trzecia, może jedna czwarta była zebrana w 1945 roku, tak myszy żarły. Mysz to była taka plaga, że jak jechał wóz konny czy samochód szosą, to robił krwawe ścieżki od myszy. To dlatego w „Samych Swoich” pokazują, że o kota było trudno. Ale już zaczęli truć, już na przyszły rok poszły zasiewy, bo tego jednego roku w ogóle mało kto tam zasiał. Już zaczęły gospodarstwa istnieć, bo to przyjeżdżali ze wschodu wysiedleńcy i Łemkowie, i tacy, i Ukraińcy, różni mieszani, no i gospodarstwa obejmowali. Niemcy już u nich pracowali, to znaczy bauerowie czy dzieci. No i Niemców pomału zaczęli wysiedlać. Też było nie w porządku, bo niektórzy… Zgarniali majątek, zamiast dobrze to zagospodarować, to aby wagonami wywozili różne rzeczy do centrali, a później opuszczali gospodarstwa. Normalnie przyjeżdżali, żeby się dorobić i że tu z powrotem przyjdą Niemcy, bali się i uciekali do centralnej… I to też Niemców puszczali w gaciach, jak to się mówi, że zabierali im niektórzy wszystko i… Ale już później wstępowała jakaś ochrona, że już jak było planowane, że ma z tego i z tego gospodarstwa wyjechać czy jak. Bo tak w mieście tego tyle nie było, co gospodarze chytrzy byli na grosz, na ubiory, na… Mówmy prawdę, ze wschodu niektórzy przyjeżdżali naprawdę bidni. Blachę taką co tu do wyrzucenia, to oni tam rozebrali dach i blachę na zachód wiózł, a tu zobaczył, że takie dobra, że dachówką kryte. To wszystko chciwość ludzka i… A przeważnie ci gospodarze tak wykorzystywali tych Niemców, bo w mieście, jak w mieście. Robił w fabryce, no to też dostawał trochę pensji, żeby miał na tą sól, na słoninę, na kartofle i też nie za bardzo żyli. A ten, co przyjechał z Anglii, on był lotnikiem, miał w prezencie tatrę ośmiocylindrową, z Anglii ją przywiózł. Motocykl elegancki, bmw niemieckie z koszem, też z Anglii. Sprowadził burdelmamę, co na zachodzie… Bo on szedł z Rosji i dostał się wkoło, że jak była bitwa o Anglię, no to latał. Miał dwa strącenia podobno. Nie wiem, tak mówił. Czytałem te wszystkie książki, ale jego nazwiska nie spotkałem. No i willę zajął, tam były trzy dziewczyny i burdelmama. Miał, to znaczy…

  • Przybytek rozkoszy?

Nie, ale to było tak, że potrzebował coś… Aha, a z młyna trzy razy w tygodniu na Śląsk szły transportem cztery samochody sześciotonowe zboża, na Górny Śląsk do Katowic i grosz był jego, bo nikt go nie rozliczał. Jeszcze nie było tam urzędów skarbowych ani… On jak coś potrzebował, to jak zajął taki dwór jakiś repatriant, to co chciał, jaką wędlinę czy jakieś… Ten miał masarnię, ten mu mąką i grosz miał, dawał, tak że utrzymywał ten dom. A ja dowoziłem ten towar wozem do tych dziewczyn. Bo powiedział: „Jedź tam i tam. Tam będzie przyszykowane”. To mąki, to kaszy, to parę gęsi, to kurczaki, to indyki, to zabite, to żywe i jeszcze… Później taki wóz, jakby bagażówka, taki stary, poniemiecki, to już tym wozem dojeżdżałem, a jeszcze prawka nie miałem. No ale kto kontrolował, gdzie kto widział? Jeszcze lotnej… To nie było nawet pomyślunku o lotnej. Jak był jakiś poród, bez prawka, bez niczego, do Świdnicy to osiemnaście kilometrów (to było powiatowe miasto) wiozłem, to mnie nikt nie zaczepił, a jak zaczepił, to powiedziałem, że z porodem czy do lekarza, czy… Nikt tam się wiele o papiery na samochód czy o coś nie czepiał.





Łódź, 4 lipca 2012 roku
Rozmowę prowadził Mariusz Kudła
Jan Gwóźdź Stopień: cywil Dzielnica: Stare Miasto

Zobacz także

Nasz newsletter