Jan Kossowski „Kask”, "Mir"

Archiwum Historii Mówionej

Pan Jan Tomasz Kossowski, urodzony 22 września 1928 roku w Warszawie, pseudonim „Kask”, od jesieni 1943 roku – „Mir”, szeregowy, Szare Szeregi do jesieni 1943, następnie AK, III Zgrupowanie  „Konrad”, 3. kompania, pluton 1140.

  • Co robił pan przed 1 września 1939 roku?

Byłem z rodzicami po prostu na wakacjach. Z chwilą, kiedy już wybijały ostatnie dni przed wybuchem wojny, wróciliśmy do Warszawy. Bodajże 6 września rano opuściliśmy Warszawę. Udaliśmy się w kierunku Lublina. Z tym, że jeszcze ja wówczas chodziłem do szkoły podstawowej, skończyłem czwartą klasę i w roku szkolnym 1938/1939 zapisałem się do harcerstwa. Jeszcze przed wybuchem wojny zdążyłem wyjechać na obóz harcerski na teren Wileńszczyzny.

  • Czym zajmowali się pana rodzice?

Moi rodzice – ojciec był rzemieślnikiem, pracował w domu a mamusia, jak to się mówiło, była przy mężu.

  • Jaki wpływ na pana wychowanie wywarła szkoła, rodzina?

Jedno i drugie bardzo pozytywny. To, że myśmy… nie chcę użyć złego słowa… ale że tak nam te sprawy związane z ojczyzną i patriotyzmem były bliskie, to w dużym stopniu zasługa i szkoły i rodziców i środowiska, w jakim się wychowywałem.

  • Jak zapamiętał pan wybuch wojny?

Zapamiętałem tak, że ludzie wybiegli na ulicę, na jezdnię, wszyscy patrzyli się w niebo, bo rzekomo gdzieś tam jakiś samolot niemiecki było widać. Ale on był tak wysoko, że ja go nie widziałem. W zasadzie nic takiego się nie działo na terenie Warszawy w dniu 1 września, przynajmniej w tej dzielnicy, gdzie ja się znajdowałem. Mieszkałem przy ulicy Solnej, Solna – Elektoralna.

  • Czym zajmował się pan w czasach okupacji przed Powstaniem?

Po prostu się uczyłem. Chodziłem do gimnazjum świętego Stanisława Kostki, na tak zwane komplety. Dwie klasy skończyłem do momentu wybuchu Powstania. [Zajmowałem się też] działalnością konspiracyjną. Najpierw w Szarych Szeregach, a później, oczywiście po skłamaniu, że mam lat osiemnaście, bo taki był warunek, że aby przyjmowali w szeregi armii krajowej trzeba mieć skończonych lat osiemnaście. Ale ja i koledzy wszyscy mówiliśmy, że mamy po osiemnaście lat, chociaż mieliśmy po piętnaście.Zostaliśmy przyjęci do zgrupowania „Konrad”. Oczywiście wówczas żeśmy nie wiedzieli gdzie jesteśmy, bo ze względów konspiracyjnych, nie informowano nas o takich sprawach.

  • Jakie zajęcie przed Powstaniem było dla pana legalnym źródłem utrzymania?

Ja byłem na utrzymaniu rodziców. Było dosyć ciężko, ja w zasadzie nie pracowałem zarobkowo. Nie musiałem się tym, zajmować.

  • A ojciec został przy swoim zawodzie?

Tak, ojciec został przy swoim zawodzie, mieszkaliśmy przy ulicy Solnej 4 m. 23, ale w momencie, kiedy Niemcy zorganizowali getto, to ta ulica należała do getta i myśmy się musieli przeprowadzić. Przeprowadziliśmy się na Chłodną 62.

  • Gdzie zastał pana wybuch Powstania?

Wybuch Powstania mnie zastał na Solcu 24, bo myśmy już od niedzieli czekali na wybuch. To znaczy ja już byłem w swoim plutonie ze swoimi kolegami. Solec 24. Naszym zadaniem było zdobywanie mostu Poniatowskiego. III kompania dostała takie zadanie. Pluton 1138 i 1139 od strony północnej od Alei 3 Maja, a myśmy mieli z południowej strony atakować.

  • Czy mógłby pan szerzej powiedzieć gdzie pan służył w czasie Powstania?

W tym plutonie myśmy byli do 7 czy 8 sierpnia u „Konrada”, III kompania to zgrupowanie wchodziło w skład zgrupowania „Krybar”. Niestety w wyniku nieudanego ataku na Most Poniatowskiego Niemcy nas zepchnęli w głąb Czerniakowa i od 7 sierpnia zostaliśmy włączeni w skład zgrupowania Kryska. I już tak zostało do końca.

  • Gdzie to zgrupowanie walczyło potem? Gdzie pan dalej służył?

Zgrupowanie walczyło na Powiślu… jak by to wytłumaczyć… między innymi Ludna wchodziła w skład tego terenu, Czerniakowska…

  • Co pan robił później, po opuszczeniu Warszawy?

Później po opuszczeniu Warszawy jeszcze usiłowałem się przedostać przez linię frontu na stronę tych terenów wyzwolonych, ale niestety to mi się nie udało i w końcu Niemcy mnie zgarnęli. Zostałem wywieziony do Niemiec na przymusowe roboty…

  • Czy w czasie Powstania był pan uzbrojony?

Tak. Myśmy od 1 sierpnia, co prawda bardzo słabo byliśmy uzbrojeni, bo mieliśmy na cały pluton jeden RKM, jeden pistolet maszynowy, jeden już zdobyczny karabin. Dosłownie na pół godziny przed wybuchem Powstania tam się taki lotnik nawinął i nie chciał się poddać, więc go kolega zastrzelił. A my mieliśmy sidolówki, granaty, niewiele warte.

  • W jakich warunkach odbywała się ta walka? Z jakimi trudnościami się wiązała pana walka?

Ten atak na Most Poniatowskiego nie miał żadnych szans powodzenia, bo to była taka sytuacja, że Niemcy mieli na dole stanowiska, gniazda broni maszynowej, a na wieżyczkach tego mostu Poniatowskiego, na platformach, były takie sprzężone czterolufowe działka przeciwlotnicze. Tak, że siła ognia, jaka była z ich strony [była ogromna]… Nie mieliśmy z czym ich atakować, tym bardziej [że] myśmy usiłowali atakować z dołu, a w poprzek zbocza były kozły hiszpańskie, takie z drutu kolczastego zasieki zrobione, więc nawet nie można było dojść na rzut granatem.

  • Jak zapamiętał pan żołnierzy strony nieprzyjacielskiej?

Nikt nieprzyjaciela nie kocha, tym bardziej Niemców. Przecież wiedzieliśmy co oni tu wyrabiali. Ja na przykład nie wiedziałem, że mój ojciec zginął, ja się dopiero dowiedziałem po wojnie, co się działo na Woli.

  • Czy mógłby pan o tym coś więcej opowiedzieć?

Tu na Czerniakowie, kiedy wylądowali berlingowcy i kiedy były już ostatnie dni walki, toczyły się bardzo ciężkie boje. Niemcy byli bezwzględni, wybijali wszystkich wkoło. Zresztą nawet powiesili naszego kapelana, księdza Rudego.

  • Czy mógłby pan opowiedzieć tą historię o śmierci ojca?

Rodzice moi mieszkali przy ulicy Chłodnej 62. 6 sierpnia Niemcy postanowili oczyścić sobie ulicę Chłodną z ludności, bo to była ich trasa wschód – zachód. Dlatego taki duży nacisk położono na przebicie się przez Wolę i przez Śródmieście w kierunku ówczesnego mostu Kierbedzia. Nie mogli się dostać na tą posesję, bo brama była zabarykadowana i było kilku powstańców, którzy tam bronili tego budynku, ale równolegle do ulicy Chłodnej biegnie ulica Ogrodowa. Niemcy poszli nie tylko Chłodną, ale również i Ogrodową. Jak weszli na teren posesji równoległej do Chłodnej 62, od strony ulicy Ogrodowej, to zobaczyli parkan drewniany. Wybili kilka desek i weszli na teren tej posesji Chłodna 62. Tam było w głębi takie drugie nieduże podwóreczko, toaleta stała, śmietnik był. Wchodząc już na to właściwe, duże podwórko, zobaczyli mężczyzn biegnących wzdłuż ściany, bo chcieli się właśnie wycofać w tamtym kierunku. [Niemcy] otworzyli ogień i w grupie tych pierwszych zabitych padł właśnie mój ojciec. Matka podbiegła, przyklękła przy ojcu zobaczyć co tam się z nim dzieje. Brutalnie została odepchnięta.Niemcy, za wyjątkiem jednego mężczyzny, który był w mundurze kolejarza, wszystkich mężczyzn rozstrzelali. Natomiast po otworzeniu bramy, oczywiście powstańcy również tam zginęli, kobiety z dziećmi wypędzono na ulicę Chłodną, otoczono konwojem i pognano przed kościół Karola Boromeusza. On teraz jest chyba pod innym wezwaniem, może wówczas były dwa kościoły w Warszawie, które były pod wezwaniem świętego Karola Boromeusza – na Chłodnej i na Powązkach, na terenie cmentarza. Ale ja mówię o tym kościele przy ulicy Chłodnej.Ustawiono te kobiety z dziećmi do egzekucji. Przyniesiono karabin maszynowy… Jak kobiety zobaczyły, że już żołnierz się szykuje do otworzenia ognia, to w swojej naiwności chciały chociaż te małe dzieci uratować. Te co miały na rękach, czy te które były w stanie podnieść, to podniosły do góry, nad swoje głowy, żeby ocalić przed tym ogniem. W tym momencie nadjechał samochód osobowy z jakimiś wyższymi oficerami niemieckimi, została wstrzymana ta egzekucja, doszło tam do bardzo ostrej wymiany zdań między tymi oficerami a esesmanami, którzy właśnie mieli przeprowadzić tę egzekucję. Skończyło się to tym, że egzekucja została odwołana. Sformułowano kolumnę marszową i popędzono te kobiety z dziećmi na Wolę. Moja matka jeszcze ze znajomą jak przechodziły ulicą Chłodną, za Żelazną, po lewej stronie, tam była szkoła, uciekły z tej kolumny, do bramy wpadły. Ale wpadły z deszczu pod rynnę, bo się okazało, że tam było dwóch żołnierzy z Wermachtu, z tym że jeden był jakiś młody chłopak, drugi już starszy pan i on mówił po polsku, tak jakoś zaciągał. Mówi – oddajcie co macie, kosztowności, złoto, biżuterię, to ja jemu dam i on da wam spokój, a ja was wyprowadzę z tej Warszawy, z Powstania.I tak się stało – one co miały to wszystko oddały, a on [ulicą] Chłodną, Wolską wyprowadził [je] aż tam na daleką Wolę jak kościółek jest na Woli, teraz jest pętla tramwajowa. Tam w lewo skos biegła droga na Włochy. [Przyprowadził je] do tego miejsca i mówi – tu już wam nic nie grozi, to sobie idźcie. Matka mówi, że po drodze jak przechodzili, mijali grupy oficerów niemieckich, to go wołali – dlaczego on prowadzi te kobiety, dlaczego nie zastrzeli tu na miejscu? Po co on prowadzi? On się tłumaczył, że to są folksdojczki i on ma rozkaz wyprowadzić.

  • Czy zetknął się pan osobiście z przypadkami zbrodni wojennych?

Byłem na przykład świadkiem egzekucji… właściwie można powiedzieć, że byłem tuż po egzekucji w Alejach Jerozolimskich róg Marszałkowskiej, przy hotelu obecnym. Akurat trafiłem w to miejsce tuż po tej egzekucji. Nawet była taka historia, ludzie się gapili, kilku jeszcze sprzątało resztę kwiatów. Podszedł do mnie Niemiec i pyta czy ja jestem Niemcem? Ja mówię – nie ja jestem Polakiem. To zagnał mnie tam też do tej roboty. I dopiero się strachu najadłem, bo nie wiedziałem czy nie każe wsiąść na samochód i czy mnie w Aleję Szucha nie zabiorą. Ale skończyło się tym, że: Weg! Weg! i pojechałem.Trudno. Jak się mieszkało w Warszawie, to się widziało co się działo. Poza tym przecież widziałem to, co się działo w getcie warszawskim. Ulica Okopowa, przy której jest kirkut, należała do strony aryjskiej ale właściwie to był taki jakby… z jednej strony było getto, a z drugiej strony ten kirkut. Tam były zapory takie zrobione, że w tym momencie, kiedy wywożono zwłoki z getta, to zamykano ruch… Tak, że ja widziałem te sterty zwłok wywożonych z getta.W pierwszych dniach powstania getta chodziłem do szkoły na ulicę Elbląską, [i] Niemcy nam pozwalali przechodzić przez teren getta. Widzieliśmy co tam się działo, te dzieci leżące, umierające na chodnikach z głodu itd.

  • Czy miał pan kontakt z żołnierzami strony nieprzyjacielskiej wziętymi do niewoli?

Nie.

  • Czy mógłby pan opowiedzieć teraz, jak przyjmowała walkę waszego oddziału ludność cywilna?

W pierwszych dniach to bardzo entuzjastycznie, później oczywiście ten entuzjazm musiał się skończyć, dlatego, że w zasadzie bym powiedział w ten sposób, że na pierwszej linii było bezpieczniej jak na tych tyłach. Bo Niemcy, powiedzmy w pierwszej linii budynki oszczędzali żeby swoich nie dosięgnąć ogniem. Natomiast wiadomo, jak bombardowali z czego mieli, to ze wszystkiego ostrzeliwali, właśnie bardzo dużo mieszkańców ginęło. Zresztą nawet zestawienie takie, że powstańców zginęło kilkanaście tysięcy a ludności około dwustu tysięcy, to coś obrazuje. Tak, że nie ma się co dziwić.

  • A czy ludność cywilna pomagała na przykład waszemu oddziałowi?

Tak, bardzo pomagała, właściwie bez nich to trudno by było egzystować. Przecież nie było kwatermistrzostwa, jak to się teraz w wojsku mówi, które dba o wyżywienie i o takie różne sprawy.

  • Jak wyglądało życie codzienne w czasie Powstania? Żywność, ubranie, higiena…

Trudno mi jest się na ten temat wypowiedzieć, nie chcę zmyślać. My byliśmy ciągle w swoich grupach, z ludnością cywilną sporadyczne raczej mieliśmy kontakty.

  • A w pana grupie, skąd braliście żywność? Czy był dostęp do tego?

To było organizowane… Przede wszystkim to Haberbusch zabezpieczał Warszawę, tam były duże ilości jęczmienia, więc tam robiono z tego kaszę i to gotowano. No i jak mogliśmy, tak żeśmy się tutaj ratowali. Ale bez pomocy tej ludności cywilnej to by było bardzo ciężko. Niektórzy ranni na przykład, byli pod opieką ludności cywilnej.

  • Czy w czasie Powstania, miał pan jakiś czas wolny na kontakty z najbliższymi?

To różnie bywało, bo kiedy nie było specjalnych walk, to trzeba było jakoś zrelaksować się, odpocząć – właściwe słowo – relaksem.

  • Jaka atmosfera panowała w pana oddziale?

Atmosfera bym powiedział, była bardzo dobra, dlatego że myśmy byli za młodzi na to, żeby się specjalnie przejmować. Myśmy sobie nie bardzo zdawali sprawę, czym to wszystko grozi. Jak ja miałem szesnaście lat – czy ja sobie zdawałem sprawę z tego? Dopiero jak zobaczyłem pierwszych rannych, zabitych kolegów, no to dopiero człowiek sobie uświadomił, że to nie są żarty.

  • Z kim się pan przyjaźnił w czasie Powstania?

Przede wszystkim z tymi kolegami z plutonu. Z drużyny, z sekcji. Zresztą gros tych kolegów, to byli koledzy ze szkoły z gimnazjum, z konspiracji.

  • Czy podczas Powstania uczestniczono w pana otoczeniu w życiu religijnym?

Tak, mieliśmy swojego kapelana, który siłą rzeczy [odprawiał msze]… Ludność cywilna się bardzo gorąco modliła.

  • Czyli, jakie to były formy uczestnictwa? Msze święte, tak?

Tak. Odprawiane były msze święte, udzielane komunie. Ten ksiądz, o którym wspomniałem, którego Niemcy powiesili, to on nawet rannych wynosił, udzielał pomocy rannym.

  • Wracając do tych innych narodowości, bo wspominał pan trochę o getcie, czy miał pan kontakt z przedstawicielami innych narodowości uczestniczących w Powstaniu?

To był tak zwany „Pluton Słowaków”, nawet jest tutaj taki pomniczek ich pamięci poświęcony, tam był jakiś Francuz, był chyba jeden czy dwóch Rosjan było, to znaczy uciekinierzy jakiś obozów jenieckich. Było trochę właśnie tych cudzoziemców. Nawet ci Żydzi, którzy zostali wyzwoleni przez inne oddziały nasze tam na Radosława, to też sporo ich właśnie wstąpiło w szeregi Armii Krajowej. Był to pluton z Armii Ludowej. Później przypłynęli berlingowcy sforsowali Wisłę, ale to trzeba by było bardzo dużo na ten temat mówić…

  • Czy podczas Powstania czytał pan podziemną prasę lub słuchał radia?

Więcej miałem do czynienia z prasą nielegalną w czasie okupacji jak w czasie Powstania. Aczkolwiek było to, ludzie słuchali radia, myśmy słuchali, przecież się czekało na zrzuty, nie na zrzuty. Ciągle człowiek miał nadzieję, że to się lada moment skończy, bądź udzielą nam skutecznie pomocy. Tylko ani ze wschodu ani z zachodu [pomoc nie nadchodziła]...

  • A jakie to były tytuły? Rozgłośnie?

„Biuletyn Informacyjny” – przede wszystkim, z tego co ja pamiętam. Nie przypominam sobie w tej chwili więcej tytułów.

  • Rozumiem, że właśnie dyskutowaliście o tym co tam jest mówione?

W wolnych chwilach, zawsze przecież ludzie ze sobą rozmawiają. Z tym, że więcej nas interesowało gdzie zdobyć trochę amunicji, czy broni, jak tam jakieś inne sprawy, czy coś skombinować do jedzenia. Tu przez spory okres czasu było dosyć spokojnie. Bo w zasadzie 3 sierpnia Niemcy nas odepchnęli od mostu Poniatowskiego i tego wiaduktu, bo ich oddziały tutaj starały się przez Warszawę przejść. Później nas zostawili w spokoju. Dopiero to się wszystko zaczęło tak już na poważnie gdzieś w drugiej dekadzie września. Chcieli nas odepchnąć po prostu od Wisły ażeby uniemożliwić połączenie z polską armią, która szła ze wschodu. I to się udało. Niestety nie było odpowiedniego wsparcia ze strony Armii Czerwonej, zostawili nas na pastwę i czekali kiedy nas Niemcy wymordują. Po co oni mieli robić drugi Katyń? Niemcy za nich robotę wykonali.

  • Czy mógłby pan powiedzieć, jakie jest pana najgorsze wspomnienie z Powstania?

Największą tragedią to jest to, że nam się nie udało. Gdyby mnie ktoś 1 sierpnia powiedział, że tak to się zakończy jak to się zakończyło, to bym go chyba wyśmiał po prostu. Myśmy byli tak pewni swego, że nam to się wszystko uda, byliśmy tak pewni, że dostaniemy dostateczną ilość broni i tak dalej, ale to się wszystko zmieniło. Moim zdaniem, i zdaniem kolegów – wybuch Powstania powinien nastąpić kilka dni wcześniej. Była taka sytuacja w Warszawie gdzie, szczególnie Towarową, Chłodną, Wolską szły takie rozbite grupy Niemców. To były oddziały całkowicie zdemoralizowane, niezdolne do walki. Bardzo łatwo można było im broń odebrać. Gestapo się wyniosło z Warszawy, cały szereg urzędów wyniosło się z Warszawy – no ale dowództwo uznało, że jeszcze powiedzmy front jest za daleko, a to był odpowiedni moment. A ci się wycofali i tu weszły już oddziały zorganizowane, „Hermann Göring” i tak dalej.

  • Jakie jest pana najlepsze wspomnienie?

Chyba to, że przeżyłem.

  • Co najbardziej się utrwaliło w pana pamięci – to najgorsze wspomnienie, czy jeszcze coś innego?

Czas jest najlepszym lekarzem, to się wszystko zaciera w pamięci po prostu, to już tyle lat. Sześćdziesiąt dwa [lata]. Ileż można żyć tymi wspomnieniami. Chociaż, że ile razy się spotykamy z kolegami to zawsze do tego wracamy. Nie udaje się nie poruszyć tego tematu.

  • Co działo się z panem od momentu zakończenia Powstania do maja 1945 roku?

Poprzez Łomianki, Zakroczym, trafiłem do Hildesheimu w cukrowni na przymusowe roboty. Później nas wycofali w góry Harcu tam pracowaliśmy jako drwale przy wycince drzew, następnie nas wycofano z powrotem do Hildesheimu, przeżyliśmy tam bombardowanie tak zwane dywanowe i wyzwoliła nas armia amerykańska. Byliśmy tam przez okres kilku miesięcy, później Amerykanie się wycofali przyszli Anglicy, bo okazało się, że ten teren został przyłączony do angielskiej strefy okupacyjnej. Stamtąd wracaliśmy na własną rękę, bo nie było żadnego oficjalnego transportu i takie przejście przez granicę między strefą bodajże angielską a radziecką, skończyło się na tym, że nas Ruscy obrabowali z czego się dało, szczególnie z zegarków i wypędzili nas z powrotem. Powiedzieli że my jesteśmy folksdojczami, bo Polacy to już tam dawno… to był początek lipca 1945 roku. Śmieszne jest, bo wróciłem jako obywatel radziecki. W naszej grupie był straszy pan z Brześcia, miał restaurację, miał oczywiście dowód osobisty z Brześcia i myśmy się podali, że my wszyscy jesteśmy z Brześcia. I w grupie obywateli radzieckich… Anglicy samochodami nas przewieźli do angielskiej strefy okupacyjnej, tam kazano nam wsiąść w podstawiony skład, nawet osobowy i przywieziono nas na peryferie Berlina. W szczerym polu wszystkim kazali wysiąść i zaczęli nas segregować. Myśmy się zorientowali, że to coś niedobrego się dzieje i żeśmy się odłączyli. Później wracaliśmy grupą kilkunastu osób, już tak na własną rękę, z Berlina na Legnicę, Wrocław, Łódź, Warszawa, tylko ja do Warszawy nie dojechałem tylko do Włoch. Jeszcze bardzo może istotną rzeczą, jest to, że będąc właśnie tam w Hildesheimie żeśmy słuchali polskiego radia, i moi koledzy, komunikatów Polskiego Czerwonego Krzyża, i moi koledzy mówią, ty tu siedź i słuchaj, bo matka ciebie szuka. I rzeczywiście „Janina Kossowska, poszukuje Jana Kossowskiego, syna” i tak dalej, i ja się w ten sposób zorientowałem, ze rodzice nie są razem, ze matka jest sama. Więc to przesądziło o tym, że ja wróciłem do Polski.

  • Czy mógłby pan jeszcze opowiedzieć o pracy w Hildesheimie i w górach Harzu? Jakie tam panowały warunki?

W cukrowni to było dobrze, bo żeśmy kradli cukier po prostu tak to trzeba nazwać, żeśmy tam handlowali i tam nam się dobrze powodziło, nawet żeśmy sobie pieczywo jedli. Natomiast w górach Harzu było tragicznie, bo wypędzano nas skoro świt. Właściwie już nie powiem że świt bo noc, ileś tam kilometrów trzeba było iść do tego gdzie tą wycinkę prowadzono, wracaliśmy też po ciemku, w noc. Dostawaliśmy trochę zupy. To był jedyny gorący posiłek na całą dobę. Raz w tygodniu nam wydawano tak zwany suchy prowiant. W sobotę nam to wydawano to tam we wtorek rano już resztki zjadałem. To człowiek nie mógł wytrzymać po prostu. Tam było bardzo trudno. Mieszkaliśmy w takim budynku jakby powiedzmy świetlica, coś takiego… To było nieogrzewane. Paliliśmy w piecu, owszem myśmy przy piecu nie mogli wytrzymać, drewnem się paliło, dopóki ten ogień nie wygasł, jak wygasł to woda w wiadrze zamarzała. No i szczury były niesamowite, dlatego, że to na zboczu góry i tam w tej części pod spodem, świnki były hodowane. Było bardzo ciężko, ale w każdym bądź razie wróciliśmy do Hildesheimu i w tym Hildesheimie umieszczono nas na terenie…. obóz był zorganizowany na skrzyżowaniu, u zbiegu linii kolejowych, w strasznym miejscu, bo jak amerykanie bombardowali, to wszystko zostało spalone. Nawiasem mówiąc, to koledze w pewnym stopniu zawdzięczam życie. Myśmy byli po drugiej stronie tego miasta od swojego obozu i mówię do niego – słuchaj, chodźmy do tych baraków to się prześpimy. Bo jak był jakiś alarm ogłaszany czy w dzień czy w nocy, to nas wszystkich wypędzano na teren obozu. Ale nadleciały myśliwce, coś takiego rzucili, jakieś smugi się pokazały i słyszymy, że nadchodzi eskadra samolotów. Więc biegiem [zaczęliśmy uciekać] i właściwie to w ostatniej chwili zobaczyliśmy, że się kończy, urywa się ten cały ląd, jakiś tam dół, bardzo głęboki. Skoczyliśmy nie patrząc. Ziemia tylko zadygotała bo właśnie położono tam – nalot tak zwany dywanowy. To polegało na tym, że samoloty na komendę wszystkie, co miały na pokładzie, to wszystkie jednocześnie zwalały. Bomba nie musiała trafiać w budynek, żeby budynek się rozleciał. Dzięki temu żeśmy ocaleli. Później, już nie pamiętam, którego to było myśmy poszli w taką rozsypkę, bo te nasze baraki były spalone, w stogach żeśmy przeważnie, gdzieś tam na peryferiach miasta spali. Kiedyś rano wstałem, poszedłem szukać coś do jedzenia, ulice puste… patrzę tam na horyzoncie jakiś samochód widać. Nie wiem co robić? Czy nie uciekać, bo może to Niemcy, mogą zastrzelić… Ale patrzę jakiś dziwny ten samochód, bo coś białego ma na masce z przodu. Okazało się, że to byli Amerykanie wozem takim zaopatrzeniowym z kanistrami benzyny. Murzyn prowadził samochód a obok niego siedział biały człowiek i ja nie wiem jak to się stało, że on się do mnie odezwał po polsku. To był Amerykanin polskiego pochodzenia, on się pyta gdzie są Niemcy, ja mówię po co wam oni, bo my chcemy ich brać do niewoli.

  • Kiedy ostatecznie wrócił pan do kraju?

Wróciłem w pierwszych dniach sierpnia… w pierwszej dekadzie sierpnia 1945 roku. Oczywiście, ten pan z Brześcia on mnie, poświęcił się doręczyć do rąk matki, wysiedliśmy we Włochach pod Warszawą, przy przejeździe kolejowym olbrzymi taki plakat – kościuszkowiec biegnie przeskakuje przez okop, a jego za płaszcz ciągnie Żydek we fraku i z pejsami i na ogonach tego fraku jest napisane AK. Więc się zorientowałem, jak tu się traktuje akowców. Oczywiście matki nie znalazłem, bo w tym komunikacie było podane, że mieszka przy ulicy Księcia Janusza, takiej ulicy w ogóle nie ma we Włochach, i był problem. Pierwszą noc żeśmy przespali w komisariacie i ja dopiero zacząłem główkować i wpadłem na taki pomysł, że byłem ministrantem, tam na Chłodnej u Karola Boromeusza, tam był ksiądz Wiśniewski. Wiedziałem, że jego brat mieszka we Włochach i jest zegarmistrzem. Poszedłem do proboszcza, wskazał mi gdzie, i rzeczywiście pani Wiśniewska mnie zaprowadziła do mojej matki. Witam się z matką, a z boku już tam kobiet – a czy on wie, że ojciec zginął w czasie Powstania? I tak się w ten sposób dowiedziałem, że ojciec zginął.

  • Czym się pan później zajął?

To trzeba by było bardzo długo mówić… zaczęło się od tego, że w styczniu mnie z matką wyrzucono na bruk... To nie matki było mieszkanie, bo ona się urywała u jakiejś znajomej, która wyjechała na ziemie odzyskane. Ktoś się dowiedział, że tu mieszka akowiec, bo ja się z tym nie kryłem, ja się od razu w Legnicy ujawniłem…

  • No właśnie bo chodzi mi również o to, czy był pan represjonowany?

Byłem represjonowany. Kazano nam opuścić to mieszkanie, ja się od tego odwołałem. Coś takiego się odbyło jakby sąd czy jak to nazwać i ja mówię do tego przewodniczącego, jak to ja były powstaniec akowiec… wróciłem z niewoli, ojciec zginął w czasie Powstania, dom jest zniszczony, nic nie mamy i wy nas w zimę na bruk? A on mi pokazuje taki tam przycisk i mówi – a wie pan ja tylko to nacisnę, tutaj zaraz wyjdzie dwóch panów i pana odwiozą, mamy piękny hotel przy ulicy Rakowieckiej. Bardzo ciężko się borykałem. Do 1949 roku nie mogłem nigdzie dostać pracy. Analfabeci byli dyrektorami nawet dużych przedsiębiorstw raczej towarzyszy, natomiast ja chłopak po dwóch klasach gimnazjum nie mogłem dostać pracy.[Dopiero] od 16 stycznia 1949 roku zacząłem pracować w Głównym Urzędzie Statystycznym, ale tylko dzięki temu, że moja matka odnalazła tam jakichś znajomych i tam po wielkich protekcjach nie protekcjach, kazano mi pewne rzeczy przemilczeć i tak dalej, zostałem przyjęty do pracy. Był taki okres bardzo ciężki, kiedy z matką żeśmy się utrzymywali tylko z tego, że ja rozbierałem ściany zburzonych domów i cegły żeśmy czyścili i sprzedawali i z tego żeśmy się utrzymywali. Rączki to miałem tylko do pieszczoty, bo takie wyszlifowane po tej cegle. Ale to było, minęło.

  • Czy później, kiedy już pan znalazł pracę był pan jeszcze represjonowany?

W wojsku będąc, bo jednak przypomnieli sobie o mnie jesienią 1949 roku, bo 1928 rocznik był wtenczas rocznikiem poborowym, i wcielono mnie do szkoły podoficerskiej w Zegrzu Północnym, był tak zwany szkolny pułk „Radio” – to była szkoła podoficerska. Rok później tam powstała oficerska szkoła. Taki był zbieg okoliczności, że mój szwagier został aresztowany w pierwszych dniach stycznia. Umówili się na zabawę sylwestrową na dolnym Marymoncie w takim domku jednorodzinnym z kolegami, a nie wiedzieli, że tam jest kocioł – urzędnicy bezpieki czekali na nich. Oczywiście spisali ich wszystkich i tak dalej, rano im się pozwolili rozejść a gospodarzowi tego domu pokazali gdzie on ma kopać, bo tu jest broń zakopana. Rzeczywiście tam był broń zakopana z okresu Powstania. Szwagier mój dostał piętnaście lat więzienia, wyszedł po 1956 roku. Natomiast mnie informacja w jednostce ciągała, szarpali mnie, chcieli mnie koniecznie wklepać w tą sprawę. Tłumaczyłem, że przecież – słuchajcie, wszystko o mnie wiecie, przecież tu siedzę jak w więzieniu, nie było przepustek. Do złożenia przysięgi nie dawano żadnych przepustek, my byliśmy ciągle na terenie koszar. Oczywiście to różnie te rozmowy przebiegały, ręczenie też mi tłumaczono, żebym jednak powiedział prawdę. To były okresy bardzo przykre, tragiczne – ja nie mogłem zrozumieć jako młody chłopak, że tak mi się „ojczyzna odpłaca”.

  • Czy na koniec chciałby pan jeszcze powiedzieć na temat Powstania coś szczególnego?

Moja matka, po wyzwoleniu na piechotę z Włoch pod Warszawą przyszła na tą Chłodną i zastała niedopalone głównie drewna i niedopalone kości. Wśród tego znalazła futerał od okularów ojca, jako niezbity dowód, że zwłoki ojca też tam zostały spalone. To trzymamy jako relikwię.Została jeszcze ta jedna sprawa że na tym pomniku, który jest na Woli postawiony, niedawno odsłonięty, podane jest, ze Chłodna 62 zginęła jedna osoba, co jest niezgodne z prawdą. Sami wprowadzamy w błąd, bo tam zginęło około czterdziestu mężczyzn. Ja teraz usiłuję to sprostować…
Warszawa, 11 stycznia 2005 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Bednarek
Jan Kossowski Pseudonim: „Kask”, "Mir" Stopień: strzelec Formacja: Zgrupowanie „Konrad” Dzielnica: Wola, Powiśle, Czerniaków Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter