Janina Kotańska

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Janina Kotańska z męża, a moje nazwisko panieńskie to Ignaczak. Urodziłam się w Warszawie 27 kwietnia 1929 roku. Mieszkałam na Woli.

  • Proszę opowiedzieć o dzieciństwie, o czasach na Woli.

Przed wojną to można powiedzieć, że to było spokojne życie. Odczułam to jako dziecko. Byłam jedynaczką, więc byłam faworyzowana w domu. Mój ojciec pracował w MZK. Byliśmy rodziną średniozamożną, raczej średnio niż zamożną. Miałam mamę, którą bardzo kochałam i która mnie bardzo kochała. Moja mama była kaleka, była ułomna – miała wielki garb, ale była wspaniałym człowiekiem. Dlaczego tak mówię? Dlatego że Powstanie zaskoczyło mnie w Szpitalu Wolskim. Leżałam tam, bo byłam na badaniach kontrolnych. Miałam jakieś podejrzane historie w płucach. To był może taki przełomowy dzień w moim życiu, bo jako trochę beztroska jedynaczka nagle znalazłam się w takich sytuacjach, których nie życzę nikomu. Byłam właśnie na tych badaniach kontrolnych w Szpitalu Wolskim na Płockiej, kiedy zaczęło się Powstanie. Piątego sierpnia do szpitala wpadli Niemcy i tam w ogóle była jedna wielka masakra, bo ich nie obchodziło, czy ktoś jest chory, czy nie. Do tego była jeszcze moja mama, która była kaleka, więc rzucała się w oczy, a mama wtedy do szpitala przyniosła mi coś do jedzenia, bo szpitale nie były za dobrze zaopatrzone wtedy. Wpadli Niemcy (to było 5 sierpnia) do tego szpitala i wezwali kilka osób do holu. Jeden to był profesor Zeyland (bardzo znane nazwisko), później był dyrektor szpitala. W tej chwili nie przypominam sobie nazwiska. W każdym razie był dyrektor i kapelan szpitalny. Właśnie na Płockiej w szpitalu w tym holu na oczach pacjentów – a pacjentami na tym oddziale były dzieci – była egzekucja, po prostu rozstrzelali właśnie te trzy osoby na naszych oczach. Profesor Zeyland to była sława w zakresie chorób płucnych w skali światowej. Miałam wtedy piętnaście lat. To mi tak utkwiło w pamięci, że mogłabym zamknąć oczy i powiedzieć, co tam się działo po kolei. W każdym razie wymordowali właśnie przy pacjentach, przy tych dzieciach chorych, zamordowali właśnie profesora Zeylanda, dyrektora Piaseckiego – dyrektora szpitala, i kapelana (nie znam nazwiska). Rzucili ciała na kupę, tak jak rzucało się drób.
Później szpital był ewakuowany do Podkowy Leśnej. Tam umieszczono nas, ktoś by powiedział, że w doskonałych warunkach, jak po takich przeżyciach warszawskich, to na pewno były doskonałe, bo to była willa, w której części nawet stacjonowali Niemcy i tu nagle z jednej strony byli Niemcy, którzy śpiewają Haili, hailo, a z drugiej strony biedne dzieci, chore, wywiezione z Powstania. Tak że personel medyczny ze szpitala, który nam towarzyszył do Podkowy Leśnej, naprawdę był godzien uznania, bo ratował przede wszystkim chore dzieci, a dopiero myślał o sobie, ale najważniejsze było to, że się jakoś przetrwało. Dziwię się, że osiemdziesiąt lat po ciężkiej chorobie, po tym wszystkim, to uważam, że to jest sukces z mojej strony, że przetrwałam. Nie mam na co narzekać, bo ostatecznie mam dwoje dzieci, bardzo udanych, mam już wnuki.

  • Co się działo później w Podkowie Leśnej?

W Podkowie Leśnej warunki były takie, że spało się na podłodze, jakaś derka leżała. Jak ktoś mógł zdobyć trochę słomy czy czegoś, to kładł to, tak jak w stajni obrok się kładzie, ale najważniejsze było to, żeby na gołej podłodze nie spać. W ten sposób właśnie w Podkowie jakoś się przetrwało.

  • Do którego roku była pani w szpitalu?

Do 1945 roku.

  • Czy wcześniej, jeszcze w czasie okupacji, zetknęła się pani z konspiracją?

Należałam do harcerstwa, ale moi koledzy, ci zdrowi, brali udział w Powstaniu, a ja nie mogłam, bo byłam w szpitalu, tak że to mnie ominęło. Połowa z nich zginęła.

  • Miała pani zamiar brać udział w Powstaniu?

Tak, oczywiście. Harcerskie zbiórki w konspiracji, to człowiek się tak narażał, a Niemcy w ogóle byli tak bezwzględni, że nie można było absolutnie liczyć na to, że zlitują się nad kimś. Ze Szpitala Wolskiego... Piątego sierpnia przyszła do mnie jeszcze mama. Mama była kaleka, była ułomna. Bałam się o mamę, ponieważ oni likwidowali takich, bo dla nich kaleka to nie człowiek. Wpadli do holu i właśnie na naszych oczach zabili profesora Zeylanda. To był właśnie sławny profesor w swojej dziedzinie. Zabili dyrektora Piaseckiego (to był dyrektor szpitala) i kapelana, którego nazwiska nie pamiętam. To było okropne, człowiek był jeszcze dzieckiem, a tutaj kupa trupów, jeden na drugim. Z Niemców powychodziło wtedy wszystko to, co najgorsze. Tak że w ogóle to, że człowiek przeżył, to można powiedzieć, że to cud.

  • Proszę opowiedzieć o zbiórkach harcerskich.

To była ścisła konspiracja oczywiście. Tam się już takie mieszkanie przygotowywało, żeby nie było jakiegoś papierka, do którego mogliby się Niemcy przyczepić, ale właściwie można powiedzieć, że działalności żadnej nie można było mieć, bo jak się człowiek wychylił, to od razu gdzieś tam docierało. To było bardzo niebezpieczne. Nie mogę powiedzieć, że byłam dzielną harcerką, bo co z tego, że byłam, jak po pierwsze byłam chora, tak że w ogóle nie byłam w stanie zadziałać, tak że wyszłam z Warszawy w szlafroku szpitalnym, koszuli szpitalnej, w swoich kapciach, które był od razu przemoczone krwią, bo się szło po trupach, tak że na bosaka można powiedzieć. Po prostu uważam, że to jest cud, że się w ogóle żyje i trzeba się cieszyć z tego, co się ma. Mąż już nie żyje, też należał do AK. Zmarł już parę lat temu.

  • Jak miał na imię mąż?

Zygmunt. Też należał [do AK].

  • Podczas Powstania była pani cały czas w szpitalu?

Tak, byłam cały czas w szpitalu, właśnie z Płockiej nas wywieźli.

  • Gdzie panią zastała wojna?

Mieszkałam na Woli na ulicy Młynarskiej i wojna zastała mnie w domu rodzinnym. Okupacja to był ciężki okres.

  • Jak wyglądało codzienne życie?

Powiedziałabym, że częściowo przeżyło się dzięki temu, że w naszym domu (to właściwie nie był blok, tylko dobudówka) była piekarnia. Właściciele właściwie całą okolicę zaopatrywali w chleb, a tych najbiedniejszych, to najbardziej, bo za darmo dawali, tak że oni nas wyżywili w ciężkie czasy, kiedy naprawdę nie było co jeść. Przyjaźniłam się z ich córką, ale kontakty się zerwały, bo po wojnie oni wyjechali do Ameryki, tak że zerwało się wszystko.

  • Jak poza tym wówczas wyglądało życie?

Bardzo kiepsko, bo nie dość, że trzeba było uważać, jak gdzieś w pobliżu byli Niemcy, to jeszcze trzeba było uważać na Polaków, bo niestety byli folksdojcze. O jednych wiedziało się, że oni donoszą do Niemców, a o innych się nie wiedziało i dopiero człowiek wielkie oczy robił, jak się od kogoś dowiadywał, że trzeba uważać na to, co się mówi. To były czasy jakich nikomu nie życzę, a jeszcze do tego moja mama była kaleka. Była ułomna, miała wielki garb, była niska, ale miała bardzo przystojną buzię. Jak nas właśnie wypędzono z domu, to myśmy kółeczko wokół mamy zrobili wszyscy, żeby Niemcy nie zobaczyli, bo oni od razu pod ścianę, bo dla nich kaleka to przecież nie człowiek.

  • To było przed Powstaniem?

W 1945 roku, bo ja wyszłam z Warszawy razem ze Szpitalem Wolskim, który ulokowano w Podkowie Leśnej, kolejka EKD jeszcze jeździła. Dość, że szpital przeniesiono właśnie do Podkowy Leśnej i o dziwo w pobliżu była piękna willa zajęta przez Niemców, przez sztab niemiecki, tak że w ogóle to wszystko było tak pokręcone, że trzeba było uważać już nie wiadomo na kogo, żeby nie wpaść po prostu, ale jakoś się przetrwało. Niemcy śpiewali Haili, hailo!, a my, jak sobie poszłyśmy do lasu, to wiadomo, co się śpiewało, tak że to były bardzo ciekawe czasy z punktu widzenia historycznego, ale nikomu nie życzę, żeby przeżywał.

  • Czy ktoś jeszcze z pani rodziny brał udział w Powstaniu?

Mój ojciec brał udział w Powstaniu. Mama oczywiście nie, bo była kaleka. Raczej staraliśmy się, żeby nie wychodziła na ulicę, bo jakby wpadła w oko Niemcowi, to by...

  • Jaką funkcję miał pani ojciec? Czym się zajmował?

Był przeciętym urzędnikiem w MZK, tak że przynajmniej rodzina miała bezpłatne bilety.

  • Jakie z przeżyć najbardziej utrwaliło się pani w pamięci?

Właśnie to, jak Niemcy wpadli do Szpitala Wolskiego i zaczęli robić czystkę.

  • Jakie było pani najlepsze wspomnienie?

Najlepsze było to, że po pierwsze miałam bardzo dobrego męża, który zresztą też był Powstańcem i był ciężko ranny, i bardzo długo z tego nie wychodził, bo był posiekany tak, że nie wiem. Później oczywiście zorganizowanie życia rodzinnego, dom, ale najgorsze właśnie było to, jak oni wpadli do szpitala i w holu zrobili masakrę, i później wypędzili nas w szpitalnym szlafroku, koszuli. Buty od razu były przemoczone krwią, bo się szło po trupach. To było makabryczne. Niemcy to nie byli ludzie. Oni w ogóle chyba nie znali ludzkich uczuć.

  • Co działo się z panią po Powstaniu?

Po Powstaniu, jak już troszeczkę zaczęliśmy się w miarę możliwości stabilizować, (bo przecież nie było dachu nad głową, bo wszystko było popalone, poburzone), jakoś rodzice zdobyli mieszkanie, to trzeba było się stopniowo urządzać.

  • Czy rodzice w międzyczasie opuścili Warszawę?

Nie, byliśmy cały czas w Warszawie, chociaż nie, ale to było przy końcu, to szpital w ogóle był przeniesiony do Podkowy Leśnej, tak że jakiś czas było się w Podkowie Leśnej.

  • Razem z rodzicami?

Tak, razem z rodzicami. Pamiętam, jak ojciec właśnie wrócił po roku czy po dwóch latach wojny, jak zadzwonił do drzwi, mama zapytała: „Kto?”. Powiedział: „Otwórz, to ja jestem – Janek”. Mama zapytała: „Janku, czy ty masz dwie nogi?”. Taka była jedyna reakcja mamy, czy ojciec ma dwie nogi. Wtedy człowiek nie panował nad emocjami.

  • W którym roku to było?

To był 1945–1946 rok.

  • Wcześniej ojciec walczył?

Tak, walczył wcześniej. Należałam do harcerstwa, ale nie bardzo mogłam brać udział w tym wszystkim, bo byłam ciężko chora, tak że w ten sposób właśnie znalazłam się w Szpitalu Wolskim i była świadkiem masakry, jak właśnie wpadli i na naszych oczach zabili.

  • Czy zostaliście państwo ewakuowani w 1945 roku?

Nie.
  • Jak później wyglądało życie?

Polacy są zaradni po prostu, zresztą jak muszą, to nie ma innego wyjścia. W ogóle było bardzo kiepsko, bo nic nie było. Warszawa była zburzona, tak że z mieszkania nic nie zostało. Nie było na czym spać, nie było na czym jeść, nie było w co się ubrać. Naprawdę do tej pory się dziwię, jak myśmy w ogóle z tego wszystkiego wyszli obronną ręką, bo nie mieć nic, a później obrastać w piórka, a tymi piórkami był kilogram cukru czy kasza, to już było coś. Człowiek może bardzo dużo znieść, nawet sobie nie wyobraża.

  • Czy była pani świadkiem innych zbrodni, wydarzeń?

Mieszkałam na Młynarskiej i bardzo blisko nas było getto, był mur getta. To było okropne, jak Niemcy robili tam czystkę, palili Żydów, w ogóle robili masakrę niesamowitą. Do tej pory prawie słyszę krzyki ludzi palonych, zarzynanych. Żydzi dla Niemców to w ogóle było... Miałam ciocię w Grodzisku Mazowieckim, która była pianistką i wyszła za mąż za Żyda. To było bezdzietne małżeństwo, ale bardzo szczęśliwe. Wujek był skrzypkiem, ciocia była pianistką. Zaczęło się już robić gorąco, bo przecież Żydzi byli prześladowani, i wujek nie chcąc narażać cioci na niebezpieczeństwo, sam poszedł do getta. W getcie wytrzymał miesiąc i później napisał błagalny list, który oczywiście przez mur getta przez kogoś przysłał do rodziny, że po prostu już nie wytrzymuje. [Napisał] w kilku zdaniach, co tam się dzieje, jaka masakra tam się działa. Mój ojciec wyprowadził wujka z getta i zawiózł go do Grodziska Mazowieckiego, ale jakiś czas on był u nas, co było bardzo niebezpieczne, bo gdyby Niemcy wpadli, to by nas wszystkich od razu powyrzynali, tak że wujek ocalał. Ciocia była pianistką, wujek był skrzypkiem i oni razem występowali przed wojną właśnie w filharmonii. Zresztą ciocia była bardzo zasadnicza, a wujek był wspaniały i to jego kochałam, a nie ciotkę, bo ona była zawsze ostra. Tak że takie różne w rodzinie występują...

  • Przeżyli?

Tak, przeżyli.

  • Jak z perspektywy czasu ocenia pani Powstanie?

To była ostateczność. Są tacy ludzie, którzy uważają, że Powstanie było niepotrzebne, bo tyle ludzi zginęło. Żeby coś osiągnąć, to trzeba czasami brać pod uwagę i taki fakt, że i minus coś tam będzie. To, co Niemcy wyrabiali, a to, co się działo w biednym getcie, to sobie nie wyobrażacie. My mieszkaliśmy na Młynarskiej, stosunkowo blisko getta, to przecież [słychać było] krzyki palonych żywcem ludzi, to Niemcy mogli być uważani za ludzi? Oni się uważają za nadludzi i mordowany przez nich Żyd, to był w ogóle... Tego wujka mój ojciec właśnie zawiózł nie do Podkowy Leśnej. W Podkowie Leśnej był Szpital Wolski, to my byliśmy wypędzeni z Warszawy i tam był właśnie przeniesiony szpital. On był chyba w Pruszkowie. Dość, że ocalał dzięki ojcu. Mnie najbardziej to utkwiło w pamięci, jak leżałam w Szpitalu Wolskim i 5 sierpnia wpadli Niemcy i zrobili czystkę. Wyszłam ze szpitala w koszuli szpitalnej, w szlafroku szpitalnym, w kapciach swoich, które od razu były przesiąknięte krwią, bo się szło po kałużach krwi, tak że właściwie to prawie na boska. Tak właśnie wyszłam z Warszawy.

  • Czy poznała pani kogoś w szpitalu? Czy kogoś pani zapamiętała?

Były dwie koleżanki, powiedziałabym, że serdeczniejsze, z którymi się zaprzyjaźniłam, ale później straciłam z nimi kontakt. To było jak nas zawieźli do Podkowy Leśnej, to tam był właśnie pałacyk, w którym jeszcze stacjonowali Niemcy i oni nas umieścili w jednej sali z boku.

  • Jak ci Niemcy was traktowali?

Ci Niemcy w ogóle nie wiedzieli, że tam są chorzy ze szpitala, bo przecież by nas od razu wymordowali.

  • Czyli to wszystko było ukryte?

Tak. Dla Niemców człowiek w ogóle się nie liczył. Zamordować? To co –zastrzeli się i będzie spokój. Mam jak najgorsze wyobrażeniem o tej nacji.

  • Spotkała się pani z jakimś dobrem od strony Niemców?

Nie.

  • Co się działo później, już podczas odbudowy Warszawy?

Później to już powoli zaczęło się stabilizować. Człowiek ściągał, co tylko mógł ściągnąć. Nawet z gruzów się wyjmowało, jeżeli coś było do użytku, bo jak człowiek wraca na swoje gruzy i nic nie było, to... Tak że to były czasy, których właściwie opisać się nie da, ale dla mnie to właśnie najbardziej utkwiły mi wspomnienia, jak leżałam w Szpitalu Wolskim i Niemcy wpadli, i na naszych oczach zamordowali profesora Zeylanda i dyrektora Piaseckiego (dyrektora szpitala) i kapelana.

  • Czy na to wydarzenie była jakaś reakcja ze strony Polski?

Nie.

  • Czyli w tym momencie nie zdawali sobie sprawy z tego, co tam się działo?

Chyba tak i zresztą bardzo dobrze, bo gdyby Niemcy odkryli jakiś spisek, to by i tamci poszli. To były czasy zresztą... W ogóle to się w głowie nie mieściło, że człowiek człowiekowi może taką krzywdę zrobić. Dla nich Żyd to w ogóle nie był człowiek. Polak był człowiek, ale z kolei człowiek walczący, bo przecież Polacy walczyli, to też nie było dobrze, wyżynać tych, wyżynać tych.

  • Proszę opowiedzieć o kolegach harcerzach.

Zbiórki to się odbywały bardzo cichaczem, gdzieś w Podkowie Leśnej.

  • Czy wie pani o jakichś bohaterskich czynach ze strony kolegów?

Nie, bo później w ogóle... Najpierw konspiracja była ścisła, że właściwie to prawie jeden o drugim czasami nic nie wiedział, a po drugie, jak już się trochę ustabilizowało, to każdy usiłował prywatne życie sobie zacząć na skrawku czegoś, co było bardzo trudno, bo nic nie było.

  • Gdzie walczył pani ojciec?

Ojciec walczył można powiedzieć, że bliżej wschodu, bo tam zresztą była nawet rodzina. Tam też stacjonowała właśnie jednostka AK, ale nie mogę powiedzieć, że był bohaterem i walczył, ale [po prostu] walczył. To były takie czasy, że nie daj Boże. Teraz mamy w ogóle Kanadę pachnącą żywicą w porównaniu z tamtym, z tym, co było. Najważniejsza to była niepewność, a poza tym dla Niemców człowiek, Polak, Żyd...

  • Uważa pani, że Powstanie było konieczne?

Oczywiście, chociaż część ocalała, przecież oni by wymordowali wszystkich. To jest jakiś patologiczny naród.

  • Proszę opowiedzieć o swoim późniejszym życiu.

Później poszłam do szkoły do liceum Żmichowskiej, które zresztą skończyłam, ale byłam bezpartyjna, tak że narażałam się poniektórym, bo nigdzie nie należałam. Tak jak koleżanki, które właśnie należały, jeżeli się wybierały na studia, to sobie dobierały kierunki konkretne, takie, które mogą się w życiu przydać, to dla mnie została tylko egiptologia, ale to był też bardzo ciekawy kierunek. Bardzo mnie te studia interesowały, z tym że oczywiście mowy nie było o tym, żeby dostać etat na uniwerku, bo jak trzy byłyśmy na wykładach, to... i do tego byłam bezpartyjna. Zawsze się wychylałam, bo nigdzie nie chciałam się zapisać, a koleżanka jak należała do ZMP, do innych, to oczywiście, że ona miała jakieś podstawy, nie takie jak ja. Jakoś skończyłam egiptologię. Do Egiptu wprawdzie nie wyjechałam, ale studia były interesujące. Teraz właśnie koleżanka, która należała, to dwa razy była w Egipcie.

  • Pani mąż też walczył w Powstaniu?

Tak.

  • Czy znaliście się już wtedy, czy byliście już wtedy małżeństwem?

Nie. Mąż w Powstaniu też był bardzo ciężko ranny. W udzie dosłownie miał ciało do nie kości spalone, tylko skóra aż zdjęta z ciała, tak że był inwalidą wojennym.

  • Kiedy się państwo poznaliście?

W 1955 roku. To był bardzo porządny człowiek, ale po wojnach, po Powstaniu ciężko zachorował…





Warszawa, 23 lutego 2011 roku
Rozmowę prowadziła Magda Dąbrowa
Janina Kotańska Stopień: cywil Dzielnica: Wola

Zobacz także

Nasz newsletter