Janusz Wojciech Mazurkiewicz

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Janusz Wojciech Mazurkiewicz.

  • Jakie nazwisko pan nosił w czasie Powstania?

Takie samo nazwisko.

  • Czyli Mazurkiewicz.

Tak.

  • Rok urodzenia?

Ósmy sierpnia 1934 roku.

  • W jakiej dzielnicy w Warszawie przebywał pan podczas Powstania Warszawskiego?

W dzielnicy Czerniaków.

  • Gdzie pan się urodził?

Urodziłem się na ulicy Smoczej w Warszawie.

  • Kim byli pana rodzice?

Moja mama Janina Mazurkiewicz z domu Nowak, a tata Kazimierz Mazurkiewicz.

  • Czym się zajmowali?

Mama była w domu, a tata z zawodu był szewcem, mistrzem szewskim.

  • Czy miał pan rodzeństwo?

Tak, brata. O dwa lata młodszy ode mnie.

  • Jak miał na imię?

Bogdan.

  • Proszę pana, do wybuchu wojny nie zdążył pan chodzić do szkoły, prawda?

No nie.

  • Jak pan zapamiętał 1 września 1939 roku?

No, jeśli chodzi o dzielnicę Czerniaków, to jakoś tak przebiegało to spokojnie. Po prostu spadło kilka bomb gdzieś tam w okolicy naszego domu, ale tak to jakiejś tam walki nie było tutaj na Czerniakowie.

  • A jak pan to zapamiętał?

Po prostu przeszło to bez jakiegoś echa, nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Dopiero w okresie kiedy zaczynała się okupacja...

  • No właśnie, miał pan pięć lat, kiedy rozpoczęła się wojna.

Tak.

  • Czy odczuwał pan lęk przed bombami, czy raczej one pana ciekawiły?

No, w tym wieku to raczej lęk, można powiedzieć. Ale jak zacząłem [mówić] poprzednio, nie było to jakieś zdarzenie, które po prostu zostawiło jakiś ślad w pamięci.

  • Wspomniał pan, że dużo więcej działo się podczas okupacji.

Podczas okupacji.

  • Kiedy pan zaczął chodzić do szkoły?

Do szkoły powinienem pójść w 1941 roku. Moja szkoła była na ulicy Zagórnej 29, no ale ten budynek Zagórna 29 został zajęty przez Niemców i myśmy dostali jakieś dwa pomieszczenia na ulicy Wilanowska 2/4. To był taki budynek Wilanowska 2/4. Jeśli chodzi o te zajęcia, to ja ich nie pamiętam, ponieważ one nie zostawiły [śladu] w mojej pamięci. Żeśmy przychodzili, czasami nas gdzieś Niemcy wypędzali z tego budynku, bo jakaś tam akcja była czy coś.

  • Jak to wypędzanie was z lekcji wyglądało?

No przyszli esesmani i: „Wychodzić”. No to nauczycielka: „To uciekajcie do domu”. No to myśmy uciekali do domu. Ponieważ od Wilanowskiej do ulicy Czerniakowskiej, bo ja mieszkałem, taki budynek był narożny...

  • Bo pan się urodził na Smolnej, tak?

Na Smoczej.

  • Na Smoczej, przepraszam. A kiedy rodzice przenieśli się na Czerniakowską?

Ponieważ mieszkaliśmy u dziadków, to później, jak się urodził brat, to (nie wiem, czy on się urodził [w domu], pewnie się urodził, w domu się chyba nie urodził) ponieważ było za mało miejsca, za dużo nas było, to tata załatwił [mieszkanie na Czerniakowskiej]. Ponieważ prowadził zakład i akurat na Czerniakowskiej sobie załatwił zakład, [to] tam żeśmy mieszkali. To był razem sklep, z tyłu było takie duże pomieszczenie około czterdziestu metrów, był taki duży pokój z kuchnią wewnątrz (razem to było). Nie było żadnego przegrodzenia, tylko to było takie jedno pomieszczenie z kuchnią i taki duży pokój. I tam żeśmy mieszkali. Ale tam mieszkaliśmy krótko, znaczy krótko na dole mieliśmy mieszkanie. Później ktoś tam się wyprowadził czy zginął, tego już nie wiem, i mieliśmy na pierwszym piętrze też taki duży pokój w tym samym budynku, też podobny pokój. To chyba było w tym samym pionie. To było nad tym sklepem.

  • Czyli ze szkoły do domu miał pan bliziutko.

Bliziutko, tak. To było bardzo blisko.

  • W związku z tym sam pan chodził do szkoły?

Tak, chodziłem sam do szkoły.

  • Czy rodzice jakoś pana przygotowywali do tej drogi do szkoły? Uczyli, jak się zachowywać na ulicy?

No tak.

  • Proszę opowiedzieć.

Ponieważ mój tata nie był w jakiejś organizacji powstańczej, ale działał w tym ruchu powstańczym, w związku z tym żeśmy wielokrotnie rozmawiali na ten temat, jak mamy się zachowywać. Poza tym mieliśmy taki kontakt, jak się dowiedziałem później, tata miał kontakt z porucznikiem Kaweckim. Dowiedziałem się z książki. Jak byłem kiedyś na Powązkach, sprzedawane były książki o Powstaniu Warszawskim. Nie pamiętam tego tytułu. Nawet chciałem ją znaleźć, ale mam taką dużą bibliotekę, że musiałbym chyba z tydzień przekopać to, bo gdzieś ją tam włożyłem i nie pamiętam. Nawet nie wiem, czy może u taty ta książka była, może jemu dałem tą książkę. No i właśnie się dowiedzieliśmy, mieliśmy kontakt z tym właśnie porucznikiem Kaweckim, który przychodził do taty. Tata miał dużo tego. Ponieważ miał dużą klientelę, to miał duże kontakty, no bo ludzie przychodzili i tak.

  • Czyli w konspiracji jednak tata był.

Tata był. No bo jak się później okazało w czasie okupacji, jednego razu byliśmy tam na dole, nie na górze, tylko na dole byliśmy. Przyszedł kapitan SS i z dwoma esesmanami i zrobili nam rewizję.

  • Pan był przy tym?

Tak, tak, tak. Później to się jeszcze tragicznej miało zakończyć, bo zrobili rewizję i szukali… Ponieważ później tata się dowiedział, że został oskarżony przez jednego z mieszkańców tego budynku, w którym żeśmy mieszkali, i oni zrobili nam rewizję, ale nic nie znaleźli. Ale mimo wszystko wyprowadzili nas na zewnątrz.

  • Całą rodzinę?

Całą rodzinę. I po drugiej stronie ulicy Czerniakowskiej była ulica Przemysłowa ta, co odgradzała, ulica Przemysłowa i później ulica Fabryczna. I był taki duży plac. Nie pamiętam, on chyba był ogrodzony, ale nie był ogrodzony jakimś parkanem drewnianym, tylko chyba siatką był ogrodzony. I oni nas tam wyprowadzili pod ten parkan. No i wyglądało na to, że nas chcą rozstrzelać. No i myślimy z bratem stali tam i nie wiem dlaczego, co było przyczyną, zaczęliśmy śpiewać: „Jeszcze Polska nie zginęła”.

  • We dwóch?

Tak, we dwóch. No bo mama z ojcem byli pewnie bardziej przestraszeni niż my. No bo jak takie małe dzieci do tego... To już było chyba, jak zacząłem chodzić do szkoły, czyli to był albo czterdziesty pierwszy albo czterdziesty drugi rok, tego nie pamiętam. Ale chyba czterdziesty pierwszy.

  • Wiosna, jesień?

To była jesień. Jesień, bo chyba ciemno było. Jakoś wcześniej się robiło ciemno, bo przecież była godzina policyjna. Od dwudziestej pierwszej była godzina policyjna. A to było gdzieś wcześniej, bo oni tak przyszli, pamiętam, jak żeśmy wyszli, to było ciemno, i ten właśnie kapitan powiedział, że nas zwalnia. I zwolnił nas.

  • Całą rodzinę?

Całą rodzinę zwolnił.

  • Po tym śpiewie?

Po tym naszym śpiewie. Później była taka sytuacja, że po jakimś tam okresie czasu w nocy już po godzinie policyjnej ktoś zaczął w te drzwi nasze [pukać]. Bo były takie zasuwane, takimi deskami były zasuwane, ale żeby była możliwość ucieczki, to tata zrobił to w ten sposób, że można było rozsuwać te deski, że można było uciec jeszcze przez te drzwi, które tymi… Bo to było po takich schodkach, dziesięć schodków się schodziło na dół i można było przez te drzwi uciec na zewnątrz. I to było [niezrozumiałe]. No więc zaczął pukać ktoś i on się przestraszył. Ponieważ to było bardzo wykształcony człowiek, on władał ośmioma językami.

  • Kto to był?

No, taki esesman. I później on zaczął pukać do tych drzwi i się przedstawił, mówi: „Niech pan mnie wpuści”. No i tata go wpuścił. I on zszedł i przyszedł do nas i zaczął opowiadać. I opowiedział w ten sposób: „Mieliście być rozstrzelani, ale mnie ruszyło to, bo ja mam dwóch synów w wieku pana dzieci. Mnie to ruszyło i nie rozstrzeliliśmy was”.
  • Czyli w sumie panowie uratowaliście całą rodzinę.

I później ten oficer właśnie przychodził do nas co jakiś tam okres czasu. Tak było umówione, jakoś się z ojcem umówił, żeby to było na sygnał. I właśnie po godzinie policyjnej przychodził, przynosił nam jakieś czekoladki, cukierki, o tak. I później, kiedy jednego razu przyszedł i powiedział: „Ponieważ ja pomagałem wielu Polakom, to ktoś tam się dopatrzył i za karę jestem wysyłany na Wschód”.

  • Nie pamięta pan, jak on się nazywał?

Nie, nie pamiętam. Nie wiem, czy on się nawet przedstawił, tego to nie powiem.

  • Jeszcze wracając do tej rewizji. Jak ona wyglądała?

No wie pani, jak normalnie rewizja. Wszystko wywracali, powyciągali z łóżek, z szafek wszystko. Tak jak rewizja.

  • Był pan przerażony?

No bardzo byłem przerażony. Później po Powstaniu ojciec, znaczy w czasie Powstania, już jak wybuchło Powstanie…

  • Chciałabym jeszcze porozmawiać o okupacji.

O okupacji. No bo tak, myśmy wrócili do rodziny. Moja babcia miała dwóch mężów. Było czworo dzieci, było trzech synów i moja mama, córka. A z tego pierwszego małżeństwa babcia miała dwóch synów. No i okazało się, że jeden z tych synów Stefan Niemiec, on działał…

  • Tak się nazywał, Stefan Niemiec?

Stefan Niemiec się nazywał. I on działał w klubie robotniczym SKS „Skra”. Był nawet w zarządzie tego klubu i zaraz na początku września…

  • Trzydziestego dziewiątego roku?

Tak, na początku września, chyba pod koniec września trzydziestego dziewiątego roku on został… Przyszło gestapo i go [zabrało] z mieszkania. On mieszkał tutaj niedaleko, na ulicy Kaczej. Był żonaty, mieszkał na ulicy Kaczej. Stąd go tutaj zabrali i wyjechał pierwszym transportem do Oświęcimia.

  • Czy przeżył?

Przeżył. Przeżył do końca, bo on pracował w komando budowlanym. No, długa historia. Już nie będziemy chyba tego opowiadać.

  • Raczej o panu chciałabym posłuchać.

Tak. A drugi to był Stanisław Niemiec, to też... W Warszawie były łapanki. Dlaczego chciałem to opowiedzieć? Został on złapany i wywieziony do Niemiec. Tutaj na Skaryszewskiej, siedział, nawet żeśmy tam chodzili z paczkami do niego. No ale później go wywieźli do Niemiec. I była taka sytuacja, że któregoś [dnia], chyba w czterdziestym drugim roku, ktoś puka do naszych drzwi. Okazuje się, że Stasiek uciekł z Niemiec i przyszedł tu. I ponieważ on mieszkał na Powsinku, tam za Wilanowem, bo pracował przed wojną jeszcze, dopóki go nie zabrali, to pracował tam w pałacu Wilanowskim. Najpierw pracował tam u Polaków, a później jak Niemcy zajęli, to też tam u Niemców pracował. A babcia, jak mówiłem... Jeden [syn] Józek mieszkał na Grochowie, to on zmarł w czterdziestym drugim roku.

  • Śmiercią naturalną?

Naturalną, tak. Zachorował na płuca i zmarł. A młodsi, jeden Tadeusz i drugi Eugeniusz, to… Gienkowi to się udało. On się gdzieś ukrywał, bo jak powstało getto na ulicy Smoczej, bo babcia mieszkała na ulicy Smoczej z dziećmi, to później tam wykwaterowali wszystkich, jak robili getto. To babcia przyniosła się tutaj, na ulicę Czerniakowską i też załatwiliśmy babci taki malutki pokoik. Tam mieszkała właśnie z tym starszym synem Eugeniuszem, bo Tadeusza dorwali też podczas łapanki, zabrali i wywieźli do Niemiec. I on był w Niemczech do końca.

  • Ale przeżył?

Też przeżył, tak. Ale on już wrócił po wyzwoleniu, znaczy w czterdziestym piątym roku, z Niemiec.

  • Proszę pana, co pan zapamiętał z okresu okupacji? Czego pan był świadkiem, jakich scen? Na przykład co pan widział na ulicy?

No tak. Przecież tutaj na ulicy Solec przy kościele były rozstrzeliwania.

  • Pan to widział?

No wie pani, bezpośrednio to nie widziałem, tak żebym [celowo obserwował], no bo z reguły przecież te rozstrzeliwania to nie były tak w dzień. Z reguły to się działo albo wcześnie rano, albo się to działało wieczorem. A poza tym tam to było tak obstawione kordonem, że tego. Z reguły to tak było, że dopiero się widziało później.

  • I pan widział to później?

No tak, później, bo oni nieraz zabierali trupy, a nieraz nie zabierali.

  • Widział pan te ciała?

No tak, tak, tak.

  • Ile pan miał wtedy lat?

Wtedy to miałem osiem, dziewięć.

  • W którym to było roku?

Największe te były w czterdziestym trzecim roku, takie już właśnie te... Dlatego między innymi wybuchło Powstanie.

  • Proszę powiedzieć, jak pan reagował na taki widok? Był pan dzieckiem. Czy rodzice pozwalali panu oglądać?

Rodzice zajmowali się swoimi sprawami, a wie pani, jak to chłopaki. Chłopaki to wszędzie tam się wcisną, gdzie jest okazja. Tak jak później w Powstaniu.

  • Co jeszcze pan widział w czasie okupacji?

No to chyba już wszystko. Te łapanki, jak podjeżdżały te „budy” i zgarniali ludzi.

  • Pan to widział?

To widziałem, no bo na Czerniakowskiej dość często były te łapanki. A poza tym była jeszcze taka jedna sytuacja. Żeśmy kiedyś właśnie z tym wujkiem Gienkiem [byli], bo on mieszkał razem z babcią... Bo to był taki budynek pofabryczny, tam kiedyś była fabryka dwupiętrowa, a później, ponieważ tę fabrykę prowadził Żyd, to ta fabryka mu padła. Nie wiem, jaka tam [ona była], jakaś mechaniczna fabryka, bo strasznie miała grube mury i stropy były bardzo mocne. Później on dobudował jeszcze dwa piętra od ulicy Czerniakowskiej. A na ulicy Mącznej, bo mimo że budynek był nazywany Czerniakowska, to wchodziło się przez bramę od ulicy Mącznej, takie na rogu było postawione mieszkanie, taka stróżówka. Takie przeszklone były [okna, drzwi], że ten dozorca (dawniej się to nazywało stróż, nie dozorca tylko stróż) to miał obserwację, no i tam wieczorem zamykał bramę. Nie pamiętam już, o której on zamykał. Później w czasie okupacji no to zamykał o dwudziestej pierwszej, tak jak była godzina policyjna, no to normalnie zamykał. I później był taki właśnie łącznik czteropiętrowy postawiony na ulicy Mącznej. Na ulicy Mącznej jeszcze był budynek numer 4 i tam mieszkali ci folksdojcze. No i charakterystyczne było, że prawie blisko Powstania, czyli już w czterdziestym czwartym roku, to normalnie oni mieli jakieś ćwiczenia i zawsze przychodziła grupa takich starszych, tych „żółtków” z opaskami ze swastyką, i tych młodszych wyprowadzali i gdzieś szli.

  • Mówi pan „żółtków”. Co pan ma na myśli?

No oni byli tak na żółto ubrani, tak ich nazywaliśmy. [Widzieliśmy ich], jak normalnie oni wracali z tego, a wydaje mi się, że oni gdzieś w kierunku alei Szucha szli. Tak mi się wydaje, bo szli w tamtym kierunku, tak gdzieś tego. No przecież oni nam nie pozwolili, a nawet nie było celu za nimi tam biegać. Ale była taka sytuacja, że oni ich tu przyprowadzali. To był taki rygor wojskowy, oni chyba szli trójkami i później: „Rozejść się”. No i jak się zdarzyło, to myśmy nieraz... Tam byli i starsi chłopacy. Wie pani, jak to jest u młodych chłopaków, że trzymają ze starszymi, bo tam gdzieś można sobie polecieć, gdzieś tego. Oni tam mają większe wejście, większe znajomości. No to jak żeśmy tych „żółtków” tam dorwali, to żeśmy nieraz coś wcisnęli.

  • Co to znaczy?

No żeśmy ich pobili, jak się udało. Bo tam była między tym domem czwartym... Bo wewnątrz tam tego było duże podwórze, duże podwórze było (coś jeszcze będę coś opowiadał o tym podwórzu) i była taka duża brama drewniana. No i ta brama była często otwarta. No i jak żeśmy ich dorwali, to potem żeśmy ich ciągnęli za tą bramę i tam dostawali wycisk.

  • Ilu ich tam na ogół było?

To był cały budynek, bo tam...

  • Chodzi mi o tych Niemców, których biliście. Jak liczna to była grupa?

To ich było około trzydziestu.

  • Czyli trzydziestu potrafiliście pobić?

No nie, wie pani, to tam któregoś żeśmy dorwali, który tam się [odłączył]. Bo potem mówię, oni ich domu ich podprowadzili, ci ich rozpuszczali, ale niektórzy tam gdzieś wychodzili z tego domu. Jak nam się udało ich dorwać, no to żeśmy im na tym podwórzu tam dołożyli. Nie było jakoś często tych akcji, ale były takie akcje tam prowadzone.

  • Czyli dokładaliście tym folksdojczom?

Tym młodym. To byli tacy chłopacy w wieku dwunastu lat, czternastu, no maksimum to chyba do szesnastu. To nie byli ci starsi, to dorośli. Przychodziło tam ich czterech czy pięciu. Ci nie mieli żadnej broni, a tamci po prostu mieli broń. Pistolety mieli normalnie przy pasach.

  • Czyli nie było czym ich próbować...

Nie. Myśmy z tymi młodszymi, nie z tymi dorosłymi, to nie. To by po nas przyjechali i nas zabrali. A oni [ci młodsi] się po prostu bali.

  • Jakie jeszcze przygody pan pamięta z tego okresu?

No właśnie o tym chciałem powiedzieć, żeśmy tam właśnie z tymi...

  • A proszę powiedzieć…

Ale oni przed samym Powstaniem wszyscy opuścili ten budynek.

  • Czy przeżył pan jakąś chwilę grozy w czasie okupacji? Pan osobiście.

No tą grozą to było to rozstrzelanie.

  • To było takie najsilniejsze wspomnienie. Czy jeszcze coś takiego się wydarzyło, że czuł się pan bardzo zagrożony?

No nie. Takiego to… A, jeszcze miałem opowiedzieć, właśnie jak była zima, to był chyba czterdziesty drugi rok albo już trzeci rok, była zima, no i na placu Trzech Krzyży w Instytucie Głuchoniemych był taki tor saneczkowy. I tam z tego korzystali Niemcy, z tego toru saneczkowego, ale w niedzielę pozwalali… Chyba w niedzielę tam ich nie było i myśmy normalnie z tego toru mogli korzystać, więc tam żeśmy chodzili. Ale nie zawsze tam można było. Jak była zima, no jednego razu mój wujek… A ponieważ ta nasza [różnica] wiekowa nie była duża, to on się lubił z nami bawić. I raz żeśmy poszli Górnośląską, po tych schodkach doszliśmy do Alei Ujazdowskich, Alejami Ujazdowskimi poszliśmy w kierunku Łazienek, no i tam od Łazienek, to on tak nas prowadził… Z sankami żeśmy poszli. Poszliśmy do tych Łazienek, a do tych Łazienek jest taki zjazd. No ale nie jechaliśmy po ulicy, tylko jechaliśmy po chodniku. No jak żeśmy tam już byli prawie przy tym mostku przy Łazienkach, to akurat szedł patrol esesmanów. No i myśmy tam nie mogli wyhamować (ja chyba prowadziłem te sanki, no bo byłem starszy) i żeśmy w nich wjechali. No, oni zaczęli nas strasznie rugać, tego wujka, ale jakoś szczęśliwie puścili nas, nic nam nie zrobili. Miałem stracha, że tego wujka nam zabiorą, bo nas to pewnie by nie zabrali, no ale wujka. Takie właśnie jeszcze jedno zdarzenie, które żeśmy [mieli].
  • Które pan zapamiętał.

Które zapamiętałem.

  • Jak pan zapamiętał początek Powstania, 1 sierpnia 1944 roku?

No 1 sierpnia to się właśnie okazało, że przyszli, bo ten sąsiad, esesmani, którzy przyszli do nas i chcieli nas rozstrzelać, to tego... [...]

  • Pamięta pan, kiedy oni przyszli?

Nie, tego nie pamiętam. Ale była taka sytuacja, że tam w piwnicach mieszkali biedni Żydzi. Ponieważ w tych piwnicach mieszkali biedni Żydzi. No i oni mieli tam takie ubikacje. Normalnie była ubikacja obok tego wejścia do naszego mieszkania, była taka duża ubikacja. Ale jak Żydów zabrali… Bo nawet myśmy tam się bawili z tymi żydziakami. Z Żydówkami, szczególnie z Żydówkami, bo tak Żydzi to niechętnie, ale jak to dziewczynki. Zawsze dziewczynki chętne są do różnych zabaw. I była taka właśnie ubikacja. Ale tam ludzie przynosili różne rzeczy i było to załadowane.

  • Taki skład.

Taki składzik. Jak się później okazało, to ojciec schował karabiny do tego składziku, ale [esesmani podczas rewizji] do tego składziku nie wchodzili i nie [znaleźli].

  • Jak była ta rewizja…

To była ta broń, tylko [nie znaleźli]. No bo ten [sąsiad, który zadenuncjował], wiedział, jakoś się tego [dowiedział], tylko nie wiedział, gdzie ojciec to przechowuje. Bo jakby wiedział, to pewnie byśmy zginęli. Ale się okazało… A jak się rozpoczęło Powstanie? Przyszedł właśnie porucznik Kawecki. Miał jedną malutką pukaweczkę, „dziewiątkę”. I było tam Powstańców poprzebieranych, ale oni nie mieli w ogóle broni. Jakieś tam mieli…

  • Oni przyszli do was?

Nie. Przyszli do tego budynku, jak gdyby bronić ten budynek, bo pewnie oni tam zostali jakoś rozlokowani.

  • Ilu ich przyszło?

No tam było z dziesięciu, ale ten jeden uzbrojony to był ten porucznik Kawecki.

  • A ci Powstańcy to byli młodzi?

Młodzi, no różni byli, różni byli. Jak się rozpoczęło Powstanie, to byli starsi, to nie była młodzież. I przyjechały dwie „budy” z Wehrmachtu, tych żandarmów. Jeden wjechał w ulicę Mączną do tej bramy, a ci Powstańcy byli w tej bramie. No i tam parę strzałów tylko. A myśmy akurat... Mama mówi do taty: „Kazik, idź ty na górę i – mówi – przynieście z Januszem trochę jedzenia. Przynieście, no bo tu te Powstanie, to coś trzeba będzie zrobić”. Myśmy z ojcem poszli. Jak żeśmy poszli… A tam były na pierwszym piętrze w naszym mieszkaniu takie dwa duże okna. No i myśmy do tego okna doszli. Chcieliśmy zobaczyć, co się dzieje, bo coś tam warczało, więc patrzę, czy to czołg, zobaczyć żeśmy podeszli. No a ojciec pierwszy do okna i ja zanim. A tu jak nie puścili serię po tym. Ojciec mówi: „Padnij”. No i pod tym oknem był taki parapet, no i pod ten parapet żeśmy [się skryli]. No na szczęście nie wrzucili żadnego granatu, tylko postrzelali, wybili okna i odjechali. I tak się to zakończyło tutaj w naszym [mieszkaniu].

  • Czy ktoś z tych Powstańców wtedy zginął?

Nie. Nikt nie zginął, bo oni, mówię pani, postrzelali, postrzelali sobie i pojechali. Nawet nie wysiedli. Może oni się obawiali, bo strzelali po prostu z samochodu, z samochodów strzelali. Ale to jakoś tak minęło bez echa, oprócz tego, tak jak mówię, że myśmy tam padli z ojcem i na szczęście nic nam się nie stało.

  • Jak wyglądała dalsza część Powstania?

Później już tego wieczoru…

  • To był 1 sierpnia?

To był 1 sierpnia. I jak już wieczór, tamte „budy” odjechały… Jak ja teraz patrzę, z perspektywy swoich osiemdziesięciu lat, to Niemcy tak jakby chcieli, żeby po prostu to jakoś się rozwinęło. Oni myśleli, że w ciągu kilku dni to Powstanie po prostu zostanie zlikwidowane, że oni mają taką dużą przewagę, że nie uda się tego zrobić.
I zaczęliśmy wieczorem budować barykady. Jedna barykada powstała od ulicy Mącznej, tam na ulicę Solec. Tutaj była zbudowana od ulicy... Bo naprzeciwko ulicy Mącznej była taka mała fabryczka i tam wyrabiali różne takie metalowe precjoza i była jeszcze [druga], tam był rozlewany ocet, nazywaliśmy tą fabryczkę „octówka”. I właśnie od ulicy Fabrycznej do tej fabryczki była zbudowana barykada. Tam były przywrócone tramwaje. No tak jak zresztą widziałem wczoraj w telewizji, to z Muzeum są zdjęcia pokazywane, jak budują barykady. Płyty były zrywane, kamie były zrywane, były kopane [przejścia], że można było na drugą stronę… Bo tak, największy obstrzał był z mostu Poniatowskiego tutaj, w naszą stronę, przez ulicę Solec, a drugi obstrzał był tutaj... Na ulicy Czerniakowskiej 128 jest szkoła, w tej szkole byli Niemcy i z tej szkoły strzelali. Zresztą Niemcy zajęli wszystkie szkoły. Zajęli Batorego, który jest tutaj na Myśliwieckiej, zajęty był Dom Harcerza też. No ale ten Dom Harcerza został odbity, tak jak później została odbita, ale to już w dalszej części Powstania, ta szkoła na ulicy Zagórnej. Zresztą ta szkoła na ulicy Zagórnej to przechodziła wielokrotnie, no chyba ze trzy razy przechodziła z rąk [do rąk]. Raz Powstańcy zdobywali tę szkołę, drugi raz zdobywali Niemcy. No później tutaj była druga barykada od ulicy Przemysłowej do ulicy Czerniakowskiej. I tu normalnie były wykopane rowy, no po prostu żeby było można przechodzić. No później to już w naszej dzielnicy była cała kompania powstańcza. Ja nawet dużo rzeczy widziałem z Powstania, bo miałem takiego…

  • Czy może pan o tym dokładnie opowiedzieć, jak powstała kompania?

To znaczy kompania już wtedy była... Bo na początku, jak pani mnie pytała, jak było 1 sierpnia, to mówiłem, że tam było paru Powstańców, nawet trudno było się doliczyć. Nawet porucznik Kawecki mówił: „Kazik – mówił, bo oni tam byli chyba po imieniu – zaraz nas Niemcy rozbiją”. A później to już było dużo tych Powstańców. Byli młodzi, ja właśnie tam miałem takiego młodego [znajomego Powstańca]. Nie wiem, czy on mi mówił nazwisko, może i mówił, jak się nazywa, ale w czasie Powstania, zresztą tak jak obecnie wśród młodzieży i dawniej wśród młodzieży było, że imię było ważne. Był taki Waldemar. A my tam żeśmy… A u nas było tak, że na podwórku, o którym mówiłem, [opowiadając o] czasie okupacji, to było takie duże podwórko i tam zrobiono kuchnię. I był taki duży kocioł…

  • W czasie Powstania?

W czasie Powstania. I tam normalnie panie gotowały zupę. Co przyniesiono, to tam gotowano. I tam ci wszyscy Powstańcy przychodzili normalnie, żeby się pożywić. Nieraz przychodziło czterdziestu, pięćdziesięciu. No i wśród nich był taki Waldek.

  • Ile on mógł mieć lat?

Siedemnaście lat miał. I my to żeśmy tak tego… Oni codziennie rano wychodzili na akcję. Nam nie opowiadali, na jakie akcje wychodzili, ale wychodzili normalnie, szli w kierunku ulicy Rozbrat... I myśmy ich tam liczyli, ile ich tam wychodzi. Już nie pamiętam, trzydziestu raz, raz tam dwudziestu kilku, bo oni pewnie byli podzieleni na oddziały i wychodzili. No a później to było najgorsze, bo później to myśmy tylko patrzyli, jak oni przychodzili. Bo albo przynosili zabitych na noszach, albo przynosili rannych. Ale rannych to rzadko przynosili, częściej przynosili [zabitych], bo chyba na Solcu w tym szpitalu Czerniakowskim był ten punkt sanitarny i tam właśnie nosili rannych. A tutaj to przynosili tych zabitych.

  • I byli chowani?

I byli chowani normalnie, gdzie można było chować. Najczęściej to chowali po drugiej stronie, tam gdzie był taki duży plac, co mówiłem, pod tym parkanem, to najczęściej tam chowali tych Powstańców. No i właśnie jednego razu... Ten Waldek mi tam zabawki przynosił, kiedyś mi przyniósł taki fajny samolocik, który po nakręceniu jechał, strzelał i znów jechał, znów strzelał.

  • Miał pan wtedy dziesięć lat.

I kiedyś przynieśli Waldka. Zginął. To było dla mnie straszne przeżycie. Ja to bardzo przeżyłem, bo i on mnie lubił i ja go lubiłem. Często jak on przyszedł z akcji, to ze mną się popieścił, tak można to powiedzieć.

  • Co jeszcze pan zapamiętał z tego okresu?

U nas w tym rejonie, tutaj ulica Fabryczna, Przemysłowa, było bardzo spokojnie. Tu było spokojnie, w ogóle nie było takiej sytuacji, żeby Niemcy nas atakowali. Oni tu nie atakowali. Może z jeden raz jakiś czołg podjechał tutaj od ulicy Książęcej, znaczy od Czerniakowskiej, tutaj od Książęcej, ale tak to było bardzo spokojnie.
Myśmy często właśnie wychodzili na czwarte piętro i tam z czwartego piętra (a nieraz żeśmy i na dach się wyciskali) żeśmy oglądali tam walki na Starówce. No i skończyło się to oglądanie, jak jednego razu żeśmy tam byli na górze, na tym dachu, przeleciał taki meserszmit i zaczął strzelać. No i wtedy już mieliśmy zakaz wychodzenia na ten dach, żeśmy nie wychodzili. I dopiero chyba albo pod koniec sierpnia, albo na początku września zaczęły się tutaj walki na Czerniakowie. To już było takie grzanie, że…

  • Gdzie pan wtedy przebywał, w piwnicy?

My przebywaliśmy w piwnicy. Właśnie mówię, żeśmy się uratowali, bo ten budynek był fabryczny i ta taka, jak to było nazywane, „berta”, taki duży pocisk kolejowy z wyrzutni kolejowej, przeleciał i upadł przed tym naszym budynkiem na środku jezdni i się rozerwał. To wszystko, co było na górze, to zdmuchnęło, a odłamki to tak latały – ze wszystkich stron. Nie wiadomo było... Jeden z tych mieszkańców, jak się zaczęło strzelanie... Bo po drugiej stronie już przecież byli Rosjanie. Po drugiej stronie przecież za Wisłą stali Rosjanie i stamtąd też strzelali. I bombardowanie było, że myśmy na ten dach chodzili, bo obserwowaliśmy, bo latały samoloty, bombowce i rzucały takie bomby, które były powiązane łańcuszkami. To były trzy bomby powiązane, między pierwszą, drugą a trzecią był łańcuszek. I takie trzy bomby od razu spadały tam na Starówkę. Później to już te bomby spadały i u nas, do tej piwnicy, gdzie żeśmy byli zasypani. Nawet sąsiad tam dostał tym odłamkiem, to mu zerwało całą czaszkę tutaj i otwarty był mózg. Było widać, leżał tak. A było jeszcze takie charakterystyczne [zdarzenie]: jak ta strzelanina była, to on był niewierzący i do ojca mówi: „Mazurkiewicz, weźmiecie Matke Boskie i będziecie witać ruskich”. To pamiętam. No, myśmy tam byli, mama była z babcią na tym korytarzu. Tam mamie upadł jakiś kawałek muru, całą nogę jej zbiło. A myśmy z ojcem stali pod takim kredensem, ten kredens się walił i nie wiadomo, jak pociski [leciały], bo jak się później okazało, brat miał cały pośladek przerysowany tym odłamkiem. Może on się obrócił jakoś, no bo…

  • Stał obok pana i ojca?

Tak, staliśmy, ojciec nas trzymał, żebyśmy się tam tego i żeśmy… „I tu się schowajmy za tą szafkę” – mówi. I nie wiadomo, jak to było, że nam się nic nie stało.

  • Pamięta pan, jaka to mogła być data?

No to już było gdzieś tak na początku września, drugi, trzeci. No wie pani, wtedy to już się tam o dacie nie [myślało]. No i później z tego naszego [schronienia] żeśmy przez okno wyszli…

  • Mówiliśmy o tym, kiedy ta bomba tam spadła.

Tak, ale jeszcze wrócmy może do tego podwórka, tam gdzie było gotowane, bo to będzie o tej mapce tam. [...] [Na niektóre rzeczy] było nieprzyjemnie patrzeć. Bo myśmy się tam wciskali, żeśmy Powstańcom hełmy nosili, opaski żeśmy zakładali, jak oni tam przychodzili z akcji. I tam gdzie było gotowanie, jak Niemców przyprowadzili, wzięli do niewoli, no to ich zabijali.

  • Zabijali?

Zabijali. Nawet później to mówili, że tam było tragicznie. Na początku strzelali do nich, a później to prawdopodobnie już ich zabijali w ogóle bez strzału.
  • Ale pan tego nie widział?

Ja tego nie widziałem. Ale jednego razu jak przyszli z tymi jeńcami, to przeprowadzili dwóch „ukraińców” i ci „ukraińcy” pomagali tam w kuchni. To znaczy drzewo rąbali, palili, nie wiem, co oni tam jeszcze [robili], pewnie nosili, jak udało się przynieść ziemniaki czy coś, to nosili czy tam obierali, to tego nie wiem, bo ja się tam specjalnie koło tej kuchni nie kręciłem. Znaczy kręciliśmy się koło tej kuchni, no bo przy okazji coś tam się pojadło. I mieliśmy zadanie, dali nam Powstańcy zadanie, żeby tych „ukraińców” pilnować. Jeden to był taki mały i gruby, a drugi to był szczupły i wyższy, tak z metr siedemdziesiąt chyba miał ten wyższy. No i jak tam bomba padła, no to normalnie oni gdzieś znikli. Jak myśmy [zostali przysypani], to tą kuchnię rozbitą... Bo ta kuchnia w ogóle się rozbiła i oni gdzieś znikli z tego, nie było ich. Myśmy wyszli tam przez okno, przez podwórze i przenieśliśmy się do następnej piwnicy. No bo tam to już było tak grzanie, że tam chodzić po ulicy nie można było. No i żeśmy się przenieśli na Czerniakowską 148 do piwnicy.

  • Czy dużo osób tam było?

O, dużo, aż trudno policzyć. Ile tam się zmieściło, to wchodziło. Trudno powiedzieć ile. Chyba to już było tak koło 10 września, znów [spadł] jakiś – nie pamiętam, czy to był pocisk, czy po prostu bomby jakieś – i się ten cały budynek wziął zawalił. Tak się zawalił, że [o ile] poprzednio w naszym budynku to było takie duże okno, a tutaj było tak, że taki był kurz i dym, a przecież tam niewielkie ilości mieliśmy wody i tego... Taki był kurz, tak nas dusiło, że po prostu jakby gaz wrzucono. No to kto miał trochę wody, to trochę do ust, do nosa... No ten kurz strasznie nas tam [męczył]. Dużo ludzi, ciemno przecież, bo normalnie jak nic się nie działo, to jakieś tam świeczki czy lampa się paliła, jak w nocy żeśmy siedzieli, a tutaj no to tego. No i tam zaczęli wszyscy szukać coś, żeby… Okazuje się, że nie ma wyjścia. No tam gdzieś doszli do jakiejś ściany…

  • A jakiś krzyk przerażenia?

No strasznie. Tam wtedy to strasznie. Nie wiem, czy tam nawet jakieś osoby nie zostały zadeptane, bo wszyscy tam pchali się do tego… Jakiś tam był prześwit czy coś, no i strasznie tam walili mężczyźni. No i okazało się, że tam usłyszeli nas Powstańcy, no i wybili taką malutką dziurkę, taką, że dosłownie wyciągali nas z tej piwnicy jak śledzie.

  • Wszystkich z tej piwnicy wyciągali?

Ja mogę powiedzieć [tylko o naszej rodzinie], bo myśmy tam z mamą, z babcią, z ojcem się trzymali i cała nasza rodzina wyszła.
No i przenieśliśmy się na drugą stronę. Nie wiem, to były parzyste, to chyba był [Czerniakowska] 155, taki duży budynek po drugiej stronie Czerniakowskiej. No i jednego razu przyszło tam chyba z dziesięciu Powstańców. Wśród nas były proboszcz tej parafii, bo na ulicy Łazienkowskiej był bardzo duży kościół. Tam był taki proboszcz, z nazwiska go znam, bo to niemieckie nazwisko (zresztą znał dobrze niemiecki), to był ksiądz Chirchen. Chirchen się nazywał. A tam w czasie Powstania to w ten kościół padły bomby. Tam zginęło około stu dwudziestu osób w Powstaniu. Jak się później okazało, mój dyrektor szkoły [numer] 29 na Zagórnej to był pan dyrektor Czmoch, i tam w tym kościele zginęła jego żona i córka.

  • I on też zginął?

On nie. On nie, tak to ja bym nie wiedział. On później został moim dyrektorem szkoły, tylko że ja już nie chodziłem na Zagórną (nie wiem, dlaczego ta szkoła nie była na Zagórnej), tylko właśnie na ulicę Czerniakowską 128. I on tutaj był kierownikiem. Wtedy nie mówiło się dyrektor, bo teraz są dyrektorzy, już w przedszkolu jest dyrektor. A tam był kierownik. Był kierownikiem szkoły i to już nie była dwudziesta dziewiąta, tak jak w czasie okupacji, tylko już była dziewięćdziesiąta trzecia szkoła.

  • Zaczął pan mówić o księdzu.

Tak. Zacząłem o tym księdzu mówić. Bo jak żeśmy tam przyszli, to przyszło chyba z dziesięciu Powstańców i powiedzieli: „My to już po prostu albo zginiemy, albo tego” – bo część Powstańców przedostała się do Śródmieścia. Przedostała się do Śródmieścia, a im się nie udało. „My musimy się [ukryć jako cywile]”. – „To się rozbierajcie”. I zaczęli się przebierać, a my żeśmy szybko pobiegli na trzecie piętro, chłopacy, i żeśmy pochowali tam w łóżka te hełmy i opaski. Na trzecie [piętro], bo Niemcy na pewno na trzecie nie pójdą, bo po prostu oni się boją. No i tam żeśmy chyba byli ze trzy dni. I to już doszło do 14 września. No i jak żeśmy tam poszli, to był dzień, żeśmy poszli na górę, to już ulicę Przemysłową i tamten odcinek ulicy Rozbrat przejęli „ukraińcy”. I tam straszne się rzeczy działy. Tam żeśmy widzieli, co tam tego, ale później szybko żeśmy zbiegli do piwnicy.

  • Co pan widział?

No straszne. Gwałty, mordy. Oni dzieci tłukli o ten…

  • I pan to widział?

To było widać, wie pani, jak to się zobaczy... A myśmy tutaj [zostali] i nas tutaj na Czerniakowskiej przejął Wehrmacht. No i wpadli tam i krzyczą, bo żeśmy wyszli z piwnicy, takie duże podwórze też było, i oni tak: „Bandit, Bandit, gdzie są bandyty, bandyci”. No ale ponieważ ten ksiądz umiał po niemiecku, ten ksiądz Chirchen, to zaczął z nimi rozmawiać i mówi, że nie ma tu żadnych bandytów, to są tylko cywile. No i oni dali spokój. I później po jakimś czasie ksiądz mówi do nas: „To wychodzicie i idziecie tutaj”. Bo między tym naszym budynkiem, tym czterdzieści osiem, były takie małe, piętrowe budyneczki od ulicy Solec i one tak były jakoś tego i nazywało się to „okręciak”. Chyba dlatego że tak właśnie okrążał. I wszyscy mówili: „Idę do »okręciaka«”. [Jak szli] do tego, to: „Idę do »okręciaka«”. No i przez ten „okręciak” kazali nam przechodzić i doszliśmy do bramy w tym porcie rzecznym. [...] Po jednej stronie były położone takie pałatki i do tej bramy żeśmy dochodzili i była selekcja. Mężczyźni byli zabierani. No i my zostaliśmy tylko z babcią i z mamą. No i trzeba było zdejmować wszystkie precjoza, zegarki, obrączki. Moja mama wpadła na pomysł i ponieważ miała tą nogę tak zbitą, aż było widać, że ma siną nogę, no to zrobiła sobie tutaj na kostkach [opatrunek] i ojca obrączkę i swoją powyżej kostki wzięła te obrączki, zawiązała bandażem. Mówi: „No może się uda”. Ale nie mówiła [tego wtedy], dopiero później powiedziała o tym, a tak to w ogóle nie mówiła, że coś tam [schowała]. No jakoś nic nie mówili i żeśmy przeszli. Przeszliśmy do tego portu, a tam tłum ludzi. Byli starsi mężczyźni też jeszcze, bo starszych mężczyzn nie zabrali, jak później się tam okaże dalej, co robili ci mężczyźni młodzi, którzy zostali zabrani. No i tam żeśmy do tego portu weszli.
No i siedzieliśmy w tym porcie i po jakimś czasie straszna strzelanina, tak tłuką zza Wisły, no więc ludzie chowali się, gdzie tylko można było. Między innymi okazało się, że byliśmy razem z babcią i babcię żeśmy zgubili, bo babcia tam gdzieś uciekła się schować, a mama to nas tam trzymała blisko, a poza tym myśmy się też mamy trzymali. Jakoś się nie rozdzieliliśmy, żeśmy się schowali za taki statek, bo tam były na tych pochylniach statki rzeczne wyciągnięte. Po jakimś czasie – tamci tłuką niesamowicie – przeleciał nad nami samolot. Wiem z późniejszych czasów, że to był Jak 10, taki myśliwiec szturmowy radziecki. I jak tylko on przeleciał nad portem, to ta strzelanina ucichła. Pewnie przez radio podał, że to są cywile. No i później już [strzelanina] ucichła, niektórzy byli ranni, sąsiad miał urwany palec, bo jakiś odłamek mu urwał palec. I później żeśmy zaczęli...

  • Babcię odnaleźliście?

Nie, babci żeśmy nie odnaleźli, babci żeśmy nie odnaleźli. I nas zaczęli pędzić, już żeśmy szli i poszliśmy tutaj pod górę, koło Łazienek do alei Szucha, do Rakowieckiej. W więzieniu na Rakowieckiej stało chyba z pięćdziesięciu mężczyzn. Jak się później okazało, że to byli właśnie ci mężczyźni, którzy zostali tam oddzieleni.

  • Czy tam był pana ojciec?

Był ojciec. Jak ojciec nas zobaczył (tam pilnowali ich esesmani), [to] jakoś tam skoczył i się zamieszał, bo ojciec był niedużego wzrostu, więc się zamieszał i oni ojca nie szukali. No i popędzili nas dalej, przez Rakowiec żeśmy szli.

  • Ojciec szedł z wami?

Tak, już ojciec poszedł z nami. Później nam właśnie opowiadał, że jak jego zabrali tutaj przy wchodzeniu przez tą bramę do tego portu rzecznego, to normalnie oni poszli i rozbierali barykady, te właśnie, które były zrobione. Szczególnie rozbierali tą barykadę na ulicy Solec, żeby tu był po prostu przejazd. Żeśmy szli, żeśmy szli, koło ogródków działkowych żeśmy szli. Już nie pamiętam, jakimi ulicami żeśmy dalej szli, ale żeśmy koło ogródków działkowych szli. Ludzie byli głodni, a tam były pomidory, to nie pozwalali nam zerwać nawet tych pomidorów. Chyba nawet jednego człowieka zastrzelili, bo chciał tam wejść do tego ogrodu. I popędzili nas, zapędzili nas na Wolę.
Zapędzili nas na Wolę do kościoła Świętego Wojciecha i żeśmy tam do tego kościoła dotarli prawie już o zmroku, już się zaczęło ściemniać. Tam się straszne rzeczy działy. Był tam straszny tłum ludzi. Ludzie potrzebowali się iść załatwić i niektórzy wychodzili, bo nie chcieli w kościele, a kto wyszedł z kościoła, to Niemcy strzelali. Niemcy strzelali, taką tam jatkę zrobili pod tym kościołem Świętego Wojciecha, to już później ludzie zaczęli się załatwiać normalnie w kościele. No i do rana żeśmy tam w tym kościele przesiedzieli i rano nas z tego kościoła wyprowadzili. Zaprowadzili nas na Odolany i tam na Odolanach wsadzili [nas], nie jechaliśmy takimi bydlęcymi wagonami, tylko normalnie, taką warszawską koleją. Zawieźli nas do Pruszkowa.

  • Proszę pana, jeszcze zanim będziemy mówić o Pruszkowie, to ponieważ był pan w miejscu, gdzie byli Powstańcy, gdzie przychodzili, wychodzili na akcje, wracali, proszę powiedzieć, czy odbywały się w tym miejscu jakieś msze?

Nie, nie odbywały się msze.

  • Czy słuchaliście, czy mieliście możliwość słuchania radia?

Nie.

  • Czy docierały „Biuletyny Informacyjne”?

No to jak mówiłem, były te informacje, które sami Powstańcy przynosili.

  • Czyli informacje ustne?

Ustne, tak, raczej ustne.

  • A jak było z wodą?

Z wodą to było tak: były te studnie artezyjskie i stamtąd żeśmy brali. A później to już nawet nie pamiętam, jak z tą wodą było. Był duży kłopot, duży był kłopot. Na początku, jak tam spokój był, to nie było problemów z wodą.

  • Natomiast jak było z żywnością? Mówił pan, że panie gotowały jakieś zupy z tego, co zostało przeniesione. Czy pamięta pan uczucie głodu?

No straszne. Ja nie pamiętam kromki chleba. Znaczy na początku, jeszcze może z dziesięć dni, kiedy tam... Bo przecież nawet jeżeli była mąka, to nie było gdzie upiec, bo nie było na czym, bo to wszystko było po tego... Poza tym w tych piwnicach to tego, w tym naszym mieszkaniu to ludzie siedzieli po prostu. Tak że nie wiem, czy nawet było czym napalić, po prostu. Tam palili drzewem jakimś tam, to był taki duży kocioł, taki wojskowy, a tak to tego głodu... W ogóle najczęściej to żeśmy jakąś marmoladę jadali.

  • Czy były tam również małe dzieci?

No tak, malutkie, tak.

  • Czy ktoś im tam dostarczał mleko? Wie pan coś na ten temat?

Nie, nie wiem, może...Wie pani, każdy rodzic w jakiś sposób tam coś organizował. Ponieważ u nas nie było, wokół mnie nie było... Poza tym to się wszystko porozsypywało, część ludzi uciekła. Na przykład ja wtedy miałem tam paru kolegów z tego budynku, to oni gdzieś uciekli po prostu.

  • W momencie jak was już wysiedlali, to ich już nie było.

Tak może uciekli, miałem takich znajomych później, żeśmy nigdy na ten temat nie rozmawiali, bo po prostu niechętnie żeśmy rozmawiali na te tematy. Najlepszy dowód, że ja tego Muzeum nie zwiedziłem jeszcze do tej pory, ponieważ ja to przeżyłem i mnie po prostu nie ciągnęło zobaczenie tego.

  • Wróćmy do Pruszkowa. Dotarliście do Pruszkowa...

Dotarliśmy do Pruszkowa i tam był taki duży barak był, taka hala, jak to teraz było opisane. (Nawet mam ten artykuł wycięty, nawet dzisiaj na niego spojrzałem).

  • Jak pan tę halę zapamiętał?

Jak później się zorientowałem, że ten cały Pruszków – według mnie, moich informacji, bo na przykład w tej gazecie nie opisują, jak to było – tam było tak. Był blok pierwszy, czyli w tej hali pierwszej, i to była taka hala segregacji, później drugi, druga hala, to był blok tych, których mieli od razu wywieźć.

  • Czy tam była ludność mieszana?

Tak, mieszane, mieszane. I trzeci blok, znaczy ta hala, była ogrodzona, była dla tych, co później jakoś tego...
  • Pan znalazł się z rodziną...

A jeszcze był czwarty i w tym czwartym to były kobiety i dzieci, i starcy. Ale żeby dostać się do tych poszczególnych bloków, to najpierw była segregacja. Jak żeśmy tam weszli, pamiętam, to stał tam taki długi stół i myśmy... Z tej strony siedzieli... tam niby mówiono, że to są lekarze (może i byli lekarze), no i [byli] esesmani, a po tej [drugiej] stronie byli esesmani, którzy nas pilnowali, i myśmy wzdłuż tego stołu szli w szeregu. No i tam pytali się albo po prostu segregowali, mówili, że do tego bloku albo do tego bloku. I okazało się, że jak żeśmy przyszli do tego, to myśmy się z babcią zgubili. Ja jeszcze nie powiedziałem na wstępie, że mieliśmy z babci strony dwie ciotki, to były ciotki Falenckie. I właśnie ten Czesław, który zginął tutaj [w czasie Powstania], to był syn [jednej z nich].

  • Gdzie zginął?

Zginął koło PAST-y, na ulicy Świętokrzyskiej. Znaczy tam po prostu znaleźli butelkę z jego nazwiskiem.

  • A jego ciała nie znaleźli?

Nie, to było później, [opowiem], jak przejdziemy [do okresu] po powrocie do Warszawy. A druga ciotka... Ta ciotka Falencka z Czesławem, to oni mieszkali w Wesołej i ta ciotka w tej Wesołej była. Czesiek przyszedł normalnie do Powstania, ponieważ był w organizacji, w jakimś [oddziale]. Nie wiem, w jakim on był, bo myśmy specjalnie takiego kontaktu bliższego nie mieli. A druga ciotka, ciotka Jadwiga, też Falencka, miała dwie córki, z tym że ta starsza córka wyszła za mąż. I później jak [jej córka] opowiadała, to była Zosia, to na Starówce... Oni przyszli na Starówkę, nie wiem dlaczego. Mieszkali w Wesołej, a [przyszli na Starówkę], może razem, ponieważ on był w Powstaniu. On był w stopniu porucznika i nie wiem, czy to [prawda, ale] tak opowiadała ciotka, że on zginął w tym czołgu, który Niemcy podstawili na Starówkę. Tam zginęło około stu osób. Na tym czołgu oni siedzieli, a ten czołg był naładowany [materiałem wybuchowym]. Ta jego żona mówiła, że on ten czołg prowadził, no ale czy to prawda, to ja nie wiem, bo on zginął po prostu. A ona, ta ciotka Zocha, była normalnie była w ciąży.

  • I co, spotkaliście je w Pruszkowie?

Nie, my tej cioci Zosi żeśmy nie spotkali, ale przy segregacji spotkaliśmy ciocię Jadwigę, jej matkę, i spotkaliśmy moją babcię. Ojciec udał wariata, że tego, do tego lekarza – artysta, zagrał wariata – no i ojca skierowali do tego czwartego [bloku], razem z nami. I wtedy my, mama, my z bratem i te dwie ciotki żeśmy poszli do tej „czwórki”. Tam żeśmy byli... Tych dni to człowiek nie liczył. Nie wiem, myśmy tam byli 15 czy 16 września... Długo byliśmy tam, ze dwa tygodnie, około dwóch tygodni. Wyżywienie na tym bloku było raz dziennie. Dostawaliśmy trochę takiej brukwianej zupy i taką małą kosteczkę chleba razowego i to było całe wyżywienie. Nawet żeśmy nie dostawali żadnego picia, kawy, nic żeśmy nie dostawali. Tylko raz dziennie tak gdzieś koło pierwszej... Zegarków też nie mieliśmy, bo wszystkie zegarki zostały zabrane, tak że trudno było powiedzieć nawet, [która godzina], no ale słońce świeciło, czasami świeciło słońce. Tam żeśmy w tym barku normalnie spali na betonie. Kto tam sobie coś znalazł, to tego... Ja miałem przykre zdarzenie, bo poszedłem po zupę, dostałem tę zupę i ponieważ ojciec prawie w ogóle nie wychodził z tego baraku... Bo jeszcze było tak, że ci esesmani wyciągali stamtąd, bo jak ktoś się tam jakoś przecisnął, tak jak mój ojciec się przecisnął, to po prostu oni jeszcze zabierali, [więc] ojciec się bał, żeby go nie zabrali. Jego dwóch kolegów zabrali właśnie na tą „dwójkę”. Oni już nie wrócili po wojnie, nie wrócili do Warszawy, pewnie zginęli gdzieś tam w obozie. Ojciec był strasznie głodny, no bo nie wychodził. Ja przyniosłem tę zupę z chlebem i ojciec mi tą zupę zjadł. Ja przyszedłem, bo ja nie wiem, czy poszedłem się załatwić, czy coś, a jak wróciłem, to zupy już nie było. I zacząłem płakać, bo byłem też strasznie głodny, to ojciec mówi: „Weź...”. Mieliśmy tam jakieś miski, chyba nam dali, bo tak żeśmy w tych miskach... Nie wychodzili w ogóle w nocy, bo oni strzelali, nie wychodziliśmy, to żeśmy się w te miski załatwiali, bo tam woda była, tak że można tę miskę później było, ale żeśmy się normalnie załatwiali, bo przecież na tym betonie to tam człowiek częściej siusiał. I ojciec mówi: „To weź tą miskę, to idź”. I ja poszedłem i właśnie przy tym rozdawaniu był ten „żółtek”, ale to już taki dorosły. Mówię, że stanąłem w tej kolejce i chcę, żeby on mi wlał, a on: „Tyś już brał”, bo on po polsku mówił, i kopnął mnie w klatkę piersiową. Przewróciłem się, zacząłem płakać, miska mi się wywaliła i nie dostałem tego jedzenia. I do następnego dnia byłem głodny, bo nic nie było. Raz tam, pamiętam, przeleciał samolot sanitarny z krzyżem, szwajcarski samolot, i rzucał nam jabłka. Żeśmy tam polecieli, ale mi się nie udało tego jabłka złapać, po prostu nie złapałem. Później, po jakimś okresie (żeśmy nie wiedzieli, jaki to już w ogóle dzień, bo nam się to pomieszało), jednego wieczora przyszli do nas i wychodzić, do pociągu. Zapędzili nas do takich bydlęcych wagonów, nas tam wsadzili.

  • Całą rodzinę? I ojca, i babcię?

Tak, i babcia, i ta ciotka, do jednego wagonu żeśmy weszli. Tam wiele jeszcze innych osób do tego wagonu zostało [wepchniętych] i pociąg ruszył. Żeśmy jechali tym pociągiem, a ten pociąg częściej stawał niż jechał. Ktoś tam wpadł na pomysł, że... Aha, żeśmy się dowiedzieli, że nas wiozą do Oświęcimia. Ktoś się tam dowiedział, może maszynista powiedział, no nie wiem, albo może taka histeria była, że skoro nas wiozą, że tak późno, to pewnie tam [w Auschwitz] zwolniło się trochę miejsca. Na początku nas nie wywozili, to już teraz taki mój domysł, że jedziemy do Oświęcimia. Tam żeśmy gdzieś stali, gdzieś żeśmy jechali, jechali i wyrwali takie trzy duże deski w podłodze. Kiedyś żeśmy dojechali, dojechaliśmy gdzieś tam, jakiś tam lasek był, coś, i ten pociąg stanął. I ktoś tam mówi: „No to uciekamy, to uciekamy” i żeśmy przez tą dziurę wypadali. To jest głupota, teraz z odległości [czasowej tak myślę], przecież ten pociąg mógł w każdej chwili ruszyć. No ale jakoś tam niektórzy po cichu z tego nasypu się zsunęli, strzałów nie było, bo może gdyby zaczęli strzelać, to może pozostała część by została, znaczy by nie wyszła. Nie wiem, czy w ogóle wszyscy wyszli, bo nie wiem, ile tam tych osób było. W każdym razie nas, jak się później okazało, uciekło z tego wagonu trzydzieści osób.

  • W tym pana babcia?

W tym moja babcia, ta ciotka Jadwiga, żeśmy uciekli, jak się później okazało, i żeśmy gdzieś tam szli. Jak żeśmy już się oddalili od torów, to żeśmy gdzieś tak szli. I tak jak już mówiłem o tym, żeśmy doszli do takiej miejscowości Przyrów.

  • Przyrów?

Przyrów. To jest trzydzieści osiem kilometrów od Częstochowy, taka większa wioska. Nie pamiętam, czy tam był kościół. Dlatego nie pamiętam, czy był kościół, bo po prostu żeśmy tam na nabożeństwa nie chodzili.

  • I ta cała grupa, te trzydzieści osób, razem szliście?

Żeśmy razem do tej miejscowości dotarli. Później żeśmy się tam rozbili i każdy tam gdzie znalazł jakieś miejsce, tam gdzie go przyjęli, to po prostu tam się zatrzymał.

  • I u kogo wy się zatrzymaliście?

My u jakichś tam... On był urzędnikiem i pracował, bo gdzieś tam dalej w jakiejś miejscowości (nie wiem, jak ta miejscowość się nazywała) był tartak i tam on był urzędnikiem w tym tartaku i nawet mojego ojca tam zatrudnił. Żeśmy tam zostali. Taki pokój jak na wsi, po prostu deski, żadnego wyposażenia. Nawet nie wiem, czy mieliśmy jakiś stolik. Ponieważ nie było na czym spać, to pozwolili ojcu, ponieważ był w tym tartaku, dali mu, pocięli takie deski i [zrobiono] takie duże łoże. Nie wiem, jak oni to przywieźli, pewnie jakoś tam furmanką to przywieźli, nie pamiętam tego. Przywieźli, później żeśmy to zbijali i zrobiliśmy takie łoże, jakąś tam słomę czy coś...

  • A co z ubraniami?

Ubrania to to, co żeśmy wyszli, to, co żeśmy wyszli...

  • Nic nie wynieśliście?

Nie, nic żeśmy nie wynieśli, nic, nic. Bo jak mieliśmy jakieś jedzenie, to po drodze żeśmy wyrzucili to jedzenie, bo po prostu nam kazali to wyrzucać. Żeśmy nie nieśli tego. A poza tym ciężko było. Ojca nie mieliśmy, bo ojciec został zabrany do tej roboty, to nie było...

  • Długo byliście w tej miejscowości?

Więc opowiem, bo tam było drugie powstanie. Tam żeśmy mieszkali i tam żeśmy tego... Do szkoły żeśmy nie chodzili, bo tam szkoła była, do szkoły żeśmy nie chodzili, ale tamte dzieciaki chodzili do szkoły.

  • To był październik czy już listopad?

No tak, to żeśmy [wyszli] 14 września, to gdzieś było na początku października, gdzieś koło 15 października chyba było. Było zimno, znaczy chłodno było, a myśmy... Ja na przykład [miałem] tyle co spodnie, jakąś tam koszulę, taki płaszczyk jakiś mieliśmy i takie letnie pantofle tylko. Żeśmy tam byli i cała [rodzina], sześć osób, spaliśmy w tym jednym łóżku. Mówił pan, że było drugie powstanie?
Zaraz, bo jak mówiłem o tych „ukraińcach”... Później dowiedzieliśmy się czy nawet wcześniej dowiedzieliśmy się, że dwa kilometry dalej, w górze Świętej Anki (to znaczy na mapie jest [miejscowość] Święta Anna), dwa kilometry od tego Przyrowa stoi oddział. Nie no, wiedzieliśmy, że stoi oddział „ukraińców”, że jest tam piechota i jazda konna. No ale jazda konna jakoś tu nie przyjeżdżała, nie widziałem ich, a piechurzy przyjeżdżali do tego [Przyrowa]. Bo jak tutaj się pokazywali ci piechurzy. Oni albo z Koniecpola, bo to w drugą stronę też ileś tam kilometrów (no nie patrzyłem)... Ale wydaje mi się, że częściej oni jeździli do Częstochowy, ci „ukraińcy”. No i jednego razu przyjechało dwóch „ukraińców” do tego Przyrowa i nie wiem, czy tam był sołtys, czy wójt, no nie wiem, sołtys chyba...

  • A oni czym przyjechali, samochodem?

Oni nie, pociągiem przyjeżdżali. Często od tego sołtysa żądali podwody, żeby jakiś tam rolnik zaprzągł konia i wóz i żeby ich [woził], bo oni z reguły byli pijani, i żeby ich zawiózł do tej Świętej Anny. Te dwa kilometry nie chcieli iść pieszo, tylko chcieli, żeby iść podwieźć, no i ich podwożono. I jednego razu, to już chyba było w listopadzie, bo ten właśnie, który zginął, Bolek, zginął tutaj na Starówce...

  • Ten na czołgu?

Tak. Ta ciotka normalnie... On pochodził z Częstochowy, a [mieszkał] tutaj, [w Warszawie]. Nie powiem, dlaczego był w Warszawie, czy się ożenił, gdzieś tam poznał właśnie tę Zosię, była ładna kobieta, więc może taki układ był. On pochodził z Częstochowy. Zosia jakoś tam (tego to nie wiem, bo nie pytałem, jakoś nie utkwiło mi) dostała się do tej Częstochowy. Znaczy jak tutaj gdzieś się z Powstania wydostała... Bo część ludzi, na przykład ten mój kolega, o którego pani pytała, to on normalnie uciekł. On też był w Pruszkowie, ale z tego Pruszkowa uciekł z matką. Tam gdzieś jakąś rodzinę miał pod Warszawą i uciekł od razu z Pruszkowa. Nie wiem, jakim sposobem on uciekł, bo nie wiem, dlaczego myśmy na przykład nie uciekali, tylko żeśmy... I ta ciocia Jadwiga, normalnie to już chyba było w listopadzie (no tak, bo już było zimno), ta ciocia Jadwiga mówi, że ona pójdzie zobaczyć: „Może Zosia tam [jest]. Jak znajdę Zosię, to zostanę tam, jeżeli ona tam jest, a jeżeli nie ma, to do was wrócę”. Już właśnie w tej sytuacji, o której będę zaraz mówił, to cioci Jadwigi nie było. Tylko byliśmy babcia i nas czwórka w tym Przyrowie.
No i jednego razu przyjechało tych dwóch „ukraińców”, najprawdopodobniej z Częstochowy, i ten sołtys wyznaczył gospodarza. Przyszli do tego gospodarza, on tam szykował tego konia, no ale zaprosili ich, oni się czymś tam pochwalili i ten gospodarz ich zaprosił do mieszkania. Oni się zaczęli chwalić, zaczęli tam wyciągać i złoto zaczęli wyciągać i pokazywać, jacy to oni są bogaci, bo oni to złoto mieli po prostu z Warszawy. No i ci gospodarze upili tych „ukraińców” i jednego zabili, a ten drugi, też go pewnie chcieli zabić, ale go nie zabili. On jakoś tam, był pewnie mniej pijany i uciekł. A tego zabili i pochowali w ogródku, tam koło tego domu. A ten uciekł i dotarł tam do tej Świętej Anny. Nie wiem, to najprawdopodobniej było następnego dnia, że cała ta grupa piechurów i jazdy konnej przyjechała do tego Przyrowa. No i zaczęli szukać tego [gospodarza]. Znaczy pewnie też przyjechał ten, który tu był, ten Ukrainiec. Polecieli do tego gospodarza. Tam zaczęli ich przyciskać do muru, oni tam zaczęli ich pewnie bić, bo zaprowadzili ich do szkoły, tych mieszkańców z tego [domu], i tam ich strasznie bili w tej szkole, bo tam zaraz koło tego budynku, w którym ten gospodarz mieszkał, to była szkoła. No i łapali wszystkich, wszystkich tego...

  • Wszystkich, ale kogo? Mężczyzn czy mieszkańców wsi?

Nie, wszystkich. Gwałcili kobiety, bo nawet [niezrozumiałe] mówię o tych „ukraińcach”, którzy byli tam u nas na podwórzu. W tym mieszkaniu, w którym mieszkałem, była taka piwniczka. Piwniczka była i tam, nie wiem, ziemniaki były, ale nie wiem, co w tej piwnicy było. I ta gospodyni i moja mama weszły do tej piwniczki, a my... Na wsi to były modne gałganiarze, takie dywaniki z gałganów robione, takie kolorowe. No i położyli, babcia położyła na to i mówi: „Siadajcie tutaj”. Jakieś patyki mieliśmy czy tam coś, no i jak to chłopacy, zaczęliśmy się bawić. Tam takie duże drzwi były i w pewnym momencie wchodzi ten Ukrainiec, który tam u nas był, gdzie gotowali obiady, ten mały, a na koniu wjeżdża ten duży. No...

  • Mówi pan o tych dwóch „ukraińcach”, którzy byli w czasie Powstania?

Tak, którzy byli tam w czasie Powstania. Ja mówię: „No to już po nas”. A ojca na szczęście nie było w domu, bo ojciec poszedł rano z tym gospodarzem, poszli do tartaku. Oni jak przyjechali, to już była ósma, może dziewiąta, no i łapali wszystkich, wszystkich. Nie wiem, przecież to była akcja na całą miejscowość, w każdym razie zabrali tego [gospodarza], później podpalili. No ale oni nic, jak wszedł ten [„ukrainiec”], popatrzył... Ja struchlałem, bo ja tam czasami...

  • On was rozpoznał?

Może i poznał albo może i nie poznał. Nie wiem, oni może byli pod wpływem alkoholu, trudno mi powiedzieć. Ale ja to struchlałem, bo tam czasami jak oni coś chcieli, szczególnie ten mały, ten piechur, to był taki oporny, nie bardzo chciał, to czasami myśmy tam patyczkiem, wie pani, poszturchali. I struchlałem, że [mnie rozpozna]. No ale na szczęście... „Dziewczyny są?” –pytali. „Nie ma, nie ma – babcia mówi – nie ma, nie ma”. I ten wycofał tego konia, ten wyszedł i zostawili nas w spokoju.

  • Powiedział pan, że coś podpalili.

Podpalili ten budynek, w którym tego „ukraińca” zabili, ci gospodarze. Ale najpierw były tego, przyprowadzali... I z tych trzydziestu warszawiaków, którzy tam mieszkali, siedemnaście... Innych tych warszawiaków nie znałem, ale tam było takie fajne małżeństwo, nazwisko pamiętam, nazywali się Lityńscy. Takie młode małżeństwo, gdzieś dwudziestokilkuletnie małżeństwo. Któryś tam „ukrainiec” chciał zgwałcić żonę, zgwałcił ją zresztą później, pewnie tak. Chciał zgwałcić (ktoś inny widział, [nie ja]) i ten mąż stanął w jej obronie i został zastrzelony. Później wszystkich tych, którzy tam w szkole [byli, zabito]. Jak żeśmy już później [tam byli], po całej tej akcji, jak oni odjechali, to w szkole krew płynęła, krew płynęła. I tych wszystkich, co tam [byli] w tej szkole, to siedemnastu warszawiaków zostało spalonych w tym budynku. Oni wrzucali do tego budynku zwłoki i spalili tam wszystkich.
  • Znaczy zwłoki rzucali, nie żywych?

Nie no, wie pani, ja nie wiem, czy żywych, bo jak tam bili ich... No na pewno tego Lityńskiego to wrzucili, bo jego zastrzelili i tam go zawlekli. Nie wiem na przykład, czy tą Lityńską to nie żywcem rzucili, bo bić już tam nie musieli przecież. Może ją i żywcem wrzucili.

  • Aha, bo ona też zginęła?

No tak, tak. Dlaczego ja mówię, że siedemnastu... Tak jak mówię, że nie bardzo chętnie żeśmy wspominali to Powstanie i tam później ten nasz Przyrów żeśmy wspominali, to żeśmy tam... Jeden raz tylko, jadąc do Częstochowy, żeśmy tam. Dlatego wiem, bo stoi obelisk w tej miejscowości i są wypisane wszystkie nazwiska tych, którzy zginęli, no i właśnie [dlatego] wiem, że ci państwo Lityńscy zginęli, bo na tym obelisku są wykute nazwiska. Jeden raz tylko tam pojechaliśmy.

  • Jak długo tam byliście?

Byliśmy do 17 stycznia.

  • I co, wróciliście do Warszawy?

Później było tak, że mój ojciec nie mógł usiedzieć na miejscu. Ojciec zaraz osiemnastego wyruszył do Warszawy.

  • Sam?

„Ja już idę, ja już idę” – i poszedł. „Najpierw – mówi – wstąpię do Częstochowy, z Zosią się zobaczę, bo pewnie jak ciotka nie wróciła, to pewnie się tam znaleźli”. I poszedł do tej Częstochowy. Później mówił, że jak szedł, to mówił: „Straszne, na tej drodze, same trupy – mówi – Niemcy. Rosjanie je rozjeżdżali. Jak szły te kolumny, to czołgami ich rozjeżdżali”. Nie było nawet żadnej strzelaniny. No straszna masakra była. I poszedł sobie, a myśmy zostali i chyba za trzy dni żeśmy jakoś wyruszyli i właśnie nie wiem, tego nie wiem, ale chyba żebyśmy poszli do Częstochowy. Pamiętam, żeśmy szli długo, chyba parę dni żeśmy szli przez jakieś wnioski. Może dlatego mniej pamiętam, że miałem bardzo wysoką gorączkę. Tam żeśmy się gdzieś zatrzymywali, ci ludzie pozwolili się gdzieś tam zatrzymać. W jakiejś jednej chacie, w której żeśmy się zatrzymali, to mama mówi: „Może by pani dała synowi mleka?”. Ponieważ mama już tam tego, to miała pierścionki zdjęte. Nie wiem, czy ojcu dała obrączkę, w każdym razie te złoto miała na ręku. „A pani da pierścionek, to my pani damy mleko”. A ponieważ ja nie byłem aż tak bardzo ciężko chory, to znaczy gorączkę miałem, ale [nic ponadto], to mama mówi: „Za szklankę mleka pierścionek? Może będzie potrzeba, jakaś choroba będzie większa, to [tak, ale] przeziębienie to nie jest taka znów wielka choroba. Może w innym przypadku będzie potrzeba tego użyć”. Żeśmy jakoś tam dotarli do pociągu i taki transport jechał. Tam żeśmy już w Częstochowie nie szukali nikogo, tylko żeśmy [wsiedli] do [pociągu]. Jechaliśmy chyba ze cztery dni z Częstochowy. Jechaliśmy ze cztery dni do Warszawy, bo tak, co tam żeśmy ujechali, pociąg się zatrzymywał, ruscy do nas: Uchadzi, no i wyrzucali nas z tych pociągów. No to myśmy tam stali przy tym torze, no to oni później: „No, wsiadać”.

  • Do tego samego pociągu?

Do tego... Raz nas wyrzucali, raz tego, ale jakoś żeśmy dotarli. Oni jechali na wschód, [więc] dotarliśmy na Dworzec Gdański.

  • Jak pan zobaczył Warszawę?

No, straszna ta Warszawa. Później żeśmy z tego Dworca Gdańskiego szli chyba przez Krakowskie. Nie wiedzieliśmy, gdzie jest ten nasz ojciec i żeśmy tutaj doszli do Sejmu. A przy tym Sejmie to takie sterty, sterty... Bo jak żeśmy wychodzili jeszcze z Powstania, tutaj, na Rakowieckiej, przy tych ogródkach, to Niemcy układali zwłoki tak na krzyż, tak jak szczapy drzewa się układa, żeby się [nie rozsypywało], jeden tak, tak, na kwadraty takie i to do góry, i później to polewali benzyną i zapalali. Tu właśnie tutaj, na tej Rakowieckiej, tam za Rakowiecką, tam takie były palące się [zwłoki], strasznie nieprzyjemny zapach był.

  • Pan to widział?

Tak, widziałem. Ale jak żeśmy przyszli, to przy Sejmie było z pięć takich poukładanych [stert zwłok]. Żeśmy zeszli Górnośląską...

  • Ale już spalonych?

Nie, nie był spalone, nie były spalone, takie normalne. Nie wiem, kto to układał. Pewnie to tam jeszcze może tego... Bo mój wuj to tam jakoś się przechował, uciekł do Śródmieścia i jak miało być [zakończenie] 2 października, to chyba 30 września tam się dowiedział, bo z jakimś Niemcem się dogadał... Oni chodzili po wszystkich budynkach i tam gdzie jakieś obrazy, coś cennego było, to właśnie oni to zbierali i (przecież Warszawa nie była tak całkowicie zniszczona) później te budynki [podpalali]. Mieli na plecach takie bańki z takim [środkiem] i puszczali płomień i podpalali to. Wiele budynków zostało spalonych już po samym Powstaniu. One nie były jeszcze tak zniszczone, bo właśnie wujek opowiadał, że właśnie taka sytuacja. On się dowiedział i jakimś tam sposobem dał drapaka i gdzieś tam pod Skierniewice uciekł. Pod Skierniewice uciekł gdzieś, u jakiegoś młynarza się zakotwiczył.
Myśmy przyszli, żeśmy zeszli tą Górnośląską. Jak się później okazało modne, ludzie przychodzili, kartki wieszali, ale kartki były załóżmy nie bardzo [dostępne], to jakąś tam kredą pisali czy cegłą pisali, gdzie są, na przykład swoje nazwisko czy imię. No i my mówimy: „Idziemy na tą Czerniakowską”. Chociaż wiedzieliśmy, że ten budynek jest już zniszczony. Ojciec coś napisał nam, że jest na ulicy Fabrycznej, ponieważ tam były (do tej pory są) bloki bankowe Banku Gospodarstwa Krajowego. Tam jest chyba pięć budynków, bo na ulicy Fabrycznej [są] cztery i piąty jest na ulicy Rozbrat i jeszcze jest taka brama pod spodem. Bo nawet [jak] wróciliśmy, to tam była ta brama i tam [w czasie Powstania] było dowództwo AK. Tutaj byli również z innych państw, byli Anglicy i był Francuz (ale to dopiero później było wiadomo). I jak podjechali z Batorego, podjechali takim małym czołgiem, to się nazywało „goliat”, wysadzili potem. [przerwa w nagraniu]
[Ojciec] zostawił jakąś wiadomość, znaczy znaleźliśmy tę wiadomość i żeśmy się udali na tą Fabryczną.
O tym pożarze, to na takim pręcie za nogę wisiał ten właśnie Francuz, jak później go tam zdjęli, w takim czarnym mundurze...

  • Pan to widział?

Tak. Tak, bo później nawet jak go zdejmowali, to żeśmy tam byli.

  • Jak wyglądały pierwsze dni po powrocie do Warszawy?

Ciężko, bo myśmy... Później właśnie ten wujek Gienek przyszedł, uciekł od tego młynarza, bo chcieli go ożenić, młynarz go chciał ożenić z córką i on uciekł. Żeśmy tam mieszkali, mieliśmy dwa duże pokoje, tylko nie można było wychodzić, bo było w ten sposób, że jeden zajął mieszkanie, założył kłódkę, drugi przychodził, tą kłódkę odpiłował, założył swoją kłódkę, więc musiał ktoś siedzieć w tym mieszkaniu cały czas. To była straszna zima. Ja pamiętam, jak mówiłem, miałem takie małe pantofeleczki... To straszna była ta zima. Może też i dobrze, bo tyle tych trupów było tam, że już później jak się zrobiła ciepła wiosna, to na tym placyku, o którym mówiłem, tam przy ulicy Fabrycznej, to straszna sterta ludzi leżała. Tam wykopali taki rów, ale to już była galareta, aż było nieprzyjemnie patrzeć.

  • Jakie to na panu robiło wrażenie?

Straszne. Ale wie pani, jak człowiek widzi tyle śmierci, to czy na nim robi wrażenie? To już nie robiło żadnego wrażenia. Później było, tak jak pani mówiłem, jak było, że myśmy mieli tam dwa duże pokoje i była taka mała kuchnia z takim malutkim służbowym [kątem]. W tym małym służbowym właśnie babcia z tym swoim synem Gienkiem mieszkała, a my w kuchni. Ponieważ nie było czym palić i tam była kuchnia, to myśmy w tej kuchni palili. Taki duży mieliśmy [fragment] od tapczanu, tą górną część tapczanu (tego pudła nie było czy może pudło było), stawialiśmy na dzień w tym właśnie małym pokoiku służbowym, takim sześciometrowym i żeśmy to później na noc kładli i paliliśmy w tej kuchni, żeby [wytrzymać], bo zima była straszna. Ja włożyłem w te buty sobie gazetę czy tam jakiś papier. Chodziliśmy na Górnośląską z tej Fabrycznej, to jedną ulicę dalej żeśmy chodzili po wodę, bo woda była tylko tam koło tego...

  • A jak zdobywaliście jedzenie?

Kiedyś wujek Gienek poszedł i przyniósł dwadzieścia kilogramów ziemniaków. Te ziemniaki babcia odsmażała na cebulce, bo przyniósł tych ziemniaków i trochę cebuli, bo przecież nie było ani tłuszczu, ani [nic innego]. Mieliśmy ciotkę właśnie, mojego ojca [siostrę], bo jeden brat najstarszy to nie był w Warszawie w ogóle, a młodszy brat mieszkał tutaj na Powązkach, to jego też wywieźli i żonę wywieźli do Niemiec. A siostra mieszkała na Pradze. Mieszkała na czwartym piętrze na Ząbkowskiej, to ona patrzyła [na lewą stronę Warszawy] i mówiła: „Wy to pewnie żeście [zginęli]. No, ja już was nie będę miała”. Ale do tej ciotki nie można było dojść. Bo w ogóle jak bym zaczął opowiadać, jak to było, jak myśmy tam chodzili... Jednego razu żeśmy poszli, do cioci żeśmy się wybrali, był ten most wysokowodny, to ojciec z bratem przeszedł, a myśmy z mamą nie przeszli i powiedzieli, że dzisiaj już nie będą przypuszczać. Bo tak trochę przepuszczali na Pragę, trochę z Pragi do Warszawy. I myśmy głodni z mamą z płaczem wrócili na Fabryczną.

  • I takie były te pierwsze dni.

Takie były. A żeśmy z wujkiem zobaczyli, taki kredens stał na takim kawałku muru, strop się zarwał, i [wujek] mówi: „Ja wejdę”. No i wszedł jakoś. Tam żeśmy taką drabinę podstawili i wszedł. No i okazało się, że w tym kredensie był taki pięciokilogramowy woreczek mąki. To żeśmy przynieśli i babcia z tego zakręciła taki placek, a myśmy się mogli już nie doczekać, bo byliśmy tak głodni, że nie mogliśmy się doczekać, żeby to zjeść. A potem jak zaczęliśmy jeść, to chrupało jak tego, bo cegła była w tej mące.

  • Tak że to były te początki.

Tak. Początki były bardzo ciężkie. Mój ojciec był obrotny, tak że później już było nam dobrze. Cała rodzina później do nas schodziła, bo ojciec był zaradny.

  • Proszę pana, wspomniał pan o tym, że nie ma pan odwagi i siły odwiedzić Muzeum Powstania Warszawskiego, ekspozycji. Chciałabym, żeby pan powiedział o tym, jak pan dzisiaj na to patrzy, na swoje przeżycia. Czy jest to w dalszym ciągu tak silna trauma?

Nie no, już teraz to nie jest, bo wie pani, jak się już ma własne dzieci, to już tak jakoś człowiekowi [lżej, inaczej]. No ale pewnie że jak pójdę na cmentarz, na Powązki czy gdzieś… Dlatego nie przyszedłem do Muzeum, bo wydaje mi się (tak mi się wydawało, może się wybiorę kiedyś), że to by we mnie jakoś odżyło.

  • Boi się pan tego?

Tak. Pewnie jak bym to zobaczył... Nie wiem, jak w ogóle to Muzeum wygląda, kiedyś w telewizji widziałem ten kanał. Ja kanałami nie przechodziłem, ale kiedyś tam pozwolili nam wejść do kanału. Bo przecież były takie sytuacje, że jak przechodzili kanałem, to przy włazach Niemcy stali i wrzucali [granaty]. Żeśmy chcieli zobaczyć kiedyś, to Powstańcy pozwolili nam kawałek wejść do kanału.

  • Żeby wypróbować?

Żeby zobaczyć, tak, tak. Żeby zobaczyć.

  • [...] Proszę powiedzieć, jak by pan chciał podsumować swoją relację. Czy chciałby pan przekazać jeszcze coś od siebie à propos tamtych wydarzeń?

Wie pani, było to potrzebne. Było to potrzebne, bo wiele osób mówi, że to było niepotrzebne. To był zryw po prostu. Po czterdziestym trzecim roku bez przerwy tu gdzieś rozstrzelali, tam rozstrzelali. Przecież ja jeszcze nie opowiadałem, ale u mnie w domu na trzecim, na czwartym piętrze mieszkała taka prostytutka, Niemcy przychodzili do niej. Ona jeszcze miała takiego swojego chłopa, który po prostu był donosicielem. Kiedyś w nocy straszna strzelanina tam w budynku, strzelają...

  • U niej w mieszkaniu?

U mnie, u mnie w domu. Ojciec się zerwał, coś tam przewrócił, myślał, że tego (to było jeszcze przed Powstaniem, za okupacji), że do nas strzelają, że może chcą nas wybić. Różne przecież krążyły tego... Później się okazało, że to była akcja Powstańców i jego zabili tam. A ta strzelanina była, bo on nie chciał otworzyć, to oni strzelali w zamek, żeby po prostu wyrwać drzwi.

  • To było w nocy?

To było w nocy. Później żeśmy się dowiedzieli (nie wiem, czy to można opowiadać), bo nasz stróż, pan Burza się nazywał, miał osiem córek, i jedna z nich, taka Wacka, to była taka dziewczyna-chłopak. Powiedziała, że tam tą prostytutkę to ogolili na górze i na dole.

  • Taka kara.

Taka kara. To już chyba wszystko powiedziałem. Powstanie było potrzebne. Zresztą musiało to wybuchnąć. Ci młodzi ludzie się tyle czasu przygotowywali do tego. Poza tym nie wiem, czy Warszawa by to wytrzymała. Przecież te różne akcje takie były, że…



Warszawa, 8 listopada 2013 roku
Rozmowę prowadziła Barbara Pieniężna
Janusz Wojciech Mazurkiewicz Stopień: cywil Dzielnica: Czerniaków

Zobacz także

Nasz newsletter