Jerzy Kulikowski „Jeleń”

Archiwum Historii Mówionej

Jerzy Kulikowski, lat 95. Urodziłem się w Warszawie. Do Powstania mieszkałem w Warszawie, ostatnio na ulicy Bednarskiej. Wojna w 1939 roku zastała mnie w Warszawie, na Bednarskiej. Był to chyba piątek. I pierwsze działania wojenne pamiętam od tego, jak w południe nadleciały samoloty i zaczęły bombardować Warszawę. Pierwsza bomba, jaką pamiętam, spadła na ulicę Bednarską, chyba 18. Ja mieszkałem Bednarska 24. No i okres okupacji spędzałem na ulicy Bednarskiej, a siostra moja – starsza siostra – mieszkała na Ordynackiej w Warszawie, to i na Ordynackiej, tak na przemian. Na Powstanie poszedłem w zasadzie z ulicy Ordynackiej.

  • Przepraszam, chciałbym zapytać jeszcze o kilka spraw z okresu przed Powstaniem. Poproszę o dwa słowa na temat rodziny – rodziców i rodzeństwa.


Miałem ojca i matkę, matka Konstancja, ojciec Wiktor. Ojciec pracował w takiej firmie, gdzie wynajmował filmy, ta firma wynajmowała filmy. Coś jak obecnie Centrala Wynajmu Filmów, to to była taka firma. Zapomniałem, jak ona się nazywała. Mieściła się na Marszałkowskiej, na rogu Marszałkowskiej, na przekątnej placu Kercelego. To było Leszno czy [coś takiego], już nie pamiętam, jak to się nazywa. No i ojciec tam pracował do Powstania, bo ta firma była żydowska, no to oczywiście Niemcy ją zlikwidowali. I przez całą okupację to zajmowaliśmy się to handlem, to tym, bo stałej pracy ojciec nie miał w okresie okupacji. Matka była akuszerką, ale też tylko prowadziła w okresie okupacji taką pracę dorywczą, na porody chodziła.

  • Czy w czasie okupacji były jakieś szczególnie dramatyczne wydarzenia, które panu utkwiły w pamięci?


Tak, było jedno wydarzenie na Nowym Świecie. Szedłem z siostrą na odcinku od Wareckiej do Alei Jerozolimskich. I na tym odcinku, na rogu Alei Jerozolimskich i Nowego Światu, była taka restauracja tylko dla Niemców. I tam zostały zrzucone granaty. I jak myśmy szli ulicą, Nowym Światem, to byliśmy mniej więcej na połowie między Alejami Jerozolimskimi a ulicą Warecką. I wbiegł wtedy facet, a za nim dwóch esesmanów i strzelali, wie pan, ale strzelali tak na oślep, że chyba ze dwie czy trzy osoby zranili, a on wnet skręcił w ulicę Warecką i się gdzieś tam zapodział. Nie wiem, czy go złapali, czy nie, w każdym razie to było takie bardzo nieprzyjemne. To była taka strzelanina, kiedy myśmy widzieli ten ogień z pistoletów, jak oni za nim strzelali. To była przecież ruchliwa ulica, Nowy Świat. W czasie okupacji ona też była bardzo ruchliwa, szczególnie na tym odcinku właśnie od kościoła Świętego Krzyża do Alei Jerozolimskich, bo była handlową dzielnicą, tam było dużo sklepów po jednej i po drugiej stronie. I to była godzina tak gdzieś druga, może wpół do trzeciej, jak to się wydarzyło. To było takie bardzo drastyczne.

  • Czy pan pamięta, który to był rok i miesiąc mniej więcej?


To był rok 1943 chyba, tak mi się wydaje. Czterdziesty trzeci, to było lato, ciepło było wtedy, myśmy byli do figury [na modlitwę]. No a potem cały szereg [groźnych sytuacji]. Wie pan, w czasie okupacji to nie było dnia, jak pan wyszedł na ulicę, żeby się coś nie działo. A to łapanka, a to kogoś gonili, a to kogoś aresztowali. No też miałem taką przykrą sytuację, szedłem Alejami Ujazdowskimi w stronę placu Trzech Krzyży i szła kompania wojska niemieckiego, a myśmy szli po drugiej stronie, ja z kolegą. Skąd myśmy wracali, to ja nie wiem, bo już byłem poza tym ogrodem, jak on tam się nazywa, Ujazdowski, ten ogród. I między tym ogrodem a placem Trzech Krzyży byliśmy, a ta kompania przechodziła, ona już była za nami, po drugiej stronie, bo oni szli w przeciwną stronę, i została obrzucona granatami. I myśmy pierwszą rzecz, co zrobili, to wpadli do bramy i na pierwsze piętro weszliśmy do tej kamienicy. Nie przypuszczałem, że to był dom dla Niemców. Jak ten wybuch nastąpił, tam gdzieś niedaleko było Gestapo, oni zaraz przyjechali, no i zaczęli… Myśmy wyszli, żeby wyjść stamtąd, no ale w bramie nas już Gestapo zatrzymało. No i ausweis, ausweis. Myśmy mieli te kenkarty, żeśmy dali te kenkarty, tam na tej ulicy już tamta kompania nie wiadomo gdzie się podziała, ulotnili się. To jakieś, ja wiem, pięć, sześć minut od tego, jak żeśmy wyszli, nastąpiło, a już gestapo zdążyło przyjechać ze swojej siedziby. Bo oni mieli niedaleko siedzibę, bo naprzeciwko tego parku Ujazdowskiego była siedziba Gestapo. No i zaczęli nas legitymować, no i wszystkich ludzi, których złapali. No i akurat wziął ode mnie ten ausweis i od mojego kolegi dokumenty, jeszcze nie zaczął czytać, jak przyprowadzili takiego zakrwawionego człowieka. Tak mniej więcej w pana wieku ten człowiek. I on im bardziej, że tak powiem, wydał się podejrzany. On nam oddał te dokumenty, nie czytając już, tylko się zawziął za tamtego. No to myśmy, jak on nam oddał te dokumenty, zabrali się i poszli w kierunku placu Trzech Krzyży. Czy on to zrobił świadomie, czy nie, to ja nie wiem. W każdym razie na placu już zagrodzona była… No ale jak myśmy szli powoli, to Niemcy nas przepuścili. No i dopiero na placu Trzech Krzyży, jak już tak byłem mniej więcej w połowie placu Trzech Krzyży i Nowego Światu, to kłusem do domu na Warecką. Wtedy mało ducha nie wyzionąłem, bo tak biegłem ze strachu. No i proszę pana, co się okazało. Że tam wtedy pod ścianą, pod tym budynkiem to czterdzieści osób rozstrzelali, tych, co tam zatrzymali. A nam się jakoś udało szczęśliwie, dzięki temu, co przyszedł zakrwawiony, to nas wybawił, bo nam oddał te dokumenty ten Niemiec w cywilu. O, to takie przeżycia.

  • Pamięta pan, co to za kolega był z panem?


Pamiętam, Mietek Jedliński. Ale on nie brał udziału w Powstaniu.

  • Proszę powiedzieć, kiedy i jak pan się zetknął z konspiracją?


Ja z konspiracją się zetknąłem poprzez swojego szwagra, bo on był starszy ode mnie, no i on się związał z konspiracją i potem nas wciągnął do tej konspiracji, to znaczy mnie i moich pięciu kolegów.

  • A jak się nazywał szwagier?


Albin Weraksa. I on nas wciągnął. No i potem w 1943 roku w październiku został zabity przez Niemców i nam się kontakt z organizacją urwał, bo mieliśmy przez niego.

  • Kiedy was wciągnął?


W 1942 roku, tak gdzieś w lutym. Tak, zima była, pamiętam, śnieg. To znaczy mnie wciągnął, a potem ja wciągnąłem kilku kolegów.

  • Pamięta pan, co to za koledzy?


Tak, pamiętam. To znaczy taki Roman Florczyk, potem Jurek… Już teraz mi wyleciało z pamięci jego nazwisko. Oni mieszkali obaj na Wareckiej. I Jurek Kraszewski też, ale on do Powstania nie poszedł, bo mu matka nie pozwoliła. No to do Powstania poszliśmy ja, ten Jurek i Roman Florczyk. Jeszcze taki Franek, który potem w Powstaniu w pierwszych dniach spotkał brata i ten jego brat był w Armii Ludowej i do Armii Ludowej przeszedł. Odszedł od nas i tam przeszedł. No to tyle pamiętam z tego.

  • Jak pan pamięta wybuch Powstania?


Byłem na Wareckiej u tych kolegów. No i na Ordynacką… Bo siostra mieszkała na Ordynackiej, no a ja byłem związany z „Marsem” w czasie okupacji. Do Powstania należałem ostatnio do „Marsa”, no i byłem związany z „Marsem”. No i „Mars” [Tadeusz Mrówczyński] wiedział o tym, i Tadeusz Molenda, który też z nim utrzymywał kontakty, to też wiedział, że ja przebywam i na Bednarskiej, i na Ordynackiej. Z tym że na Bednarskiej to był lokal taki konspiracyjny, bo zarówno matka, siostra, to więcej przebywali na Ordynackiej niż na Bednarskiej, a tam tylko przebywał czasem ojciec. Ten lokal w czasie okupacji praktycznie był pusty, no to tam się odbywały zbiórki nasze, w tym lokalu, zarówno w tej pierwszej mojej dekadzie pobytu, jak i w tej drugiej. No i przyszedł goniec na Ordynacką po mnie, ale ponieważ moja matka i siostra wiedziała, że jestem na Wareckiej, no to podała, że jestem na Wareckiej. On przyszedł na Warecką no i z Wareckiej nas zabrał na to Powstanie. I poszliśmy na ulicę Wolność, bo ta mobilizacja naszej grupy była na Wolności. Nie wiem, który to był numer. Po lewej stronie, jak się szło do Okopowej, to po lewej stronie ta posesja była i ona była zajęta przez nas. Z tym że tam byli też i cywile w tym budynku, z tym że brama była już zablokowana i tam gońcy przyprowadzali do Powstania.

  • To był typowy taki mieszkalny budynek, tak?


Tak, to była kamienica mieszkalna. Z tym że ona była nieduża, chyba dwupiętrowa, no i było podwórze takie dość spore. No i w zasadzie to myśmy wtedy się… Ludzie mieszkali, to myśmy na dole, na tym podwórzu i w bramie żeśmy się [zebrali]. No i tam na parterze były takie dwa pomieszczenia, gdzie tam były łączniczki, to i one tam niektórym wydawały broń, wie pan. Na przykład ja też dostałem taki pistolet PPK, taki jak Gestapo miało, PPK Walther, taki nieduży, 7,65 kaliber był. Ten pistolet dostałem. Potem go zamieniłem na parabellum, a parabellum na karabin, bo to takie szły zamiany, wie pan. Z tym że potem ten karabin przestał być moją własnością, on był używany na zmianę.

  • Jak duża grupa osób była tam na punkcie zbornym?


O, to było sporo. Ja wiem, ze czterdzieści, ze trzydzieści osób. I tam dowódcą tego zgrupowania był porucznik Gałązka. I ten Gałązka nas tam mobilizował w pierwszym tym [okresie]. No i to Powstanie myśmy rozpoczęli trochę wcześniej, gdzieś chyba pół godziny albo ze czterdzieści minut przed godziną siedemnastą, dlatego że przyprowadzili dwóch Niemców, złapali tam na ulicy Wolność, bo tam były jakieś magazyny niemieckie i oni od tych magazynów szli. No i ponieważ ta ulica Wolność była już cała przeznaczona dla Powstania, to ich tam zamknęli i do nas przyprowadzili. No i jak ten Gałązka zaczął ich legitymować, no to oni mieli pochowane pistolety w nogach, a nie przyznali się. I kazał ich rozstrzelać. No i myśmy ich rozstrzelali na tym placu.

  • Kto dokładnie?


Między innymi ja. Do dzisiaj nie mam miłych wspomnień z tego tytułu, dlatego że oni poza tymi pistoletami, które mieli schowane, to w zasadzie byli posłuszni, wszystko wykonywali, co im tam kazali. No ale pistolet… Ten Gałązka był bardzo nerwowy człowiek, wie pan, i kazał ich rozstrzelać, no i rozstrzelali.

  • To byli żołnierze?


Żołnierze, żołnierze, tak, w mundurach niemieckich.

  • Wehrmacht czy inny oddział?


Wie pan, nie potrafię powiedzieć, bo to… W każdym razie nie byli esesmanami, bo esesmani mieli czarne naszywki, a oni… To była jakaś taka służba albo łączności, albo coś. No, w każdym razie dlaczego oni mieli te pistolety pochowane, to ja nie wiem. I dlaczego oni tam szli, to też nie wiem. Bo z nimi rozmawiał ten Gałązka, a ten Gałązka też po niemiecku był słaby, tak że nie wiem. No i wie pan, spędziliśmy noc tam na tym podwórzu. A już na drugi dzień, tak gdzieś koło godziny, ja wiem, jedenastej, dwunastej, przeszliśmy do Monopolu Tytoniowego na Dzielną, bo ten Monopol Tytoniowy został zajęty albo przez „Zośkę”, albo przez „Parasol”, no i tam taki punkt zborny się zrobił. Tutaj z tej Wolności wszystkich wycofali tam do tego Monopolu. No i w tym Monopolu to tam jak potem przyszedł „Mars”… „Mars” się spóźnił dwa dni na Powstanie, bo on mieszkał chyba we Włochach pod Warszawą, to zanim on stamtąd dotarł do Warszawy… I przyszedł z grupą pięciu ludzi, ale z dużym opóźnieniem. Tak że mnie i kolegów to przydzielili do „Sarmaka” [Henryka Gawlikowskiego]. I myśmy się tam obco czuli, bo „Sarmak” miał swoich ludzi, z którymi był związany w okresie okupacji, a myśmy z nim nie byli związani w okresie okupacji, tylko z „Marsem” byliśmy. No to żeśmy się źle czuli, wie pan. Tak że tak czasami to żeśmy od tego „Sarmaka” już urywali się do tego „Marsa”, żeby tam chociaż się z nim trochę… Bo tam mieliśmy kolegów, znajomych. No i stamtąd z tym „Sarmakiem” byliśmy brani na takie różne te akcje przyuliczne. Najpoważniejsza to była na te magazyny na Stawkach. Ale tam z kolei jak żeśmy szli, to zostałem tutaj ranny od jakiegoś szrapnela.

  • W biodro?


Nie, w udo. Czułem uderzenie, ale nie zdawałem sobie sprawy. Dopiero jak mi się spodnie przylepiły do [ciała], to poczułem, że tutaj jest mokro. No i to wie pan, strzelanina, to, to – emocje. No i w związku z tym musiałem się wycofać. Nie mogłem iść dalej, no bo zacząłem się coraz gorzej czuć, no i wycofałem się do tego Monopolu z powrotem. No i w tym Monopolu byłem ze trzy, cztery dni, zanim znowuż żeśmy poszli na takie różne uliczne akcje. Jak nas tam zwołali, ten „Sarmak” nas zbierał i prowadził, no to żeśmy szli. Jedna z takich poważniejszych ostatnich akcji to ta na ten Monopol. I z tego Monopolu potem żeśmy przeszli na Długą, bo nas zabrali z Monopolu na Długą 28. Pamiętam ten numer, tam była cukiernia Gogolewskiego na dole, z tym że ona w tym czasie już była nieczynna, jak Powstanie było. Nie wiem, czy przedtem ona była czynna, czy nie. W każdym razie w czasie okupacji to ona była czynna jako cukiernia, ten lokal. No i tam żeśmy się zakwaterowali, to była duża oficyna z prawej strony, a na końcu był taki duży plac, gdzie była łączność z ogrodem Krasińskich.

  • Czy pan pamięta, kiedy to było, który to był dzień sierpnia mniej więcej albo dekada?


To proszę pana, było od 11–12 sierpnia do 18 [sierpnia], bo potem ta nasza kwatera została rozbita przez pociski artyleryjskie. I co ciekawe, że mówi się, że pocisk artyleryjski nie pada w to samo miejsce drugi raz. Nieprawda. Raz upadł, potem drugi raz upadł w to samo miejsce. Zrobił niesamowite szkody. Ja zostałem wtedy… Byłem na pierwszym piętrze, z akcji żeśmy wrócili i na pierwszym piętrze na łóżku spałem. Takie łóżko wojskowe było, żelazne. Kilka ich tam było, takie żelazne łóżka. I spałem na tym łóżku, była godzina, ja wiem, ósma, w każdym razie ranne godziny były. I uderzył pocisk w ten budynek, ale w drugie piętro i to drugie piętro zawaliło się. No i ten sufit spadł na moje łóżko. Tylko całe szczęście, że jakoś tak spadł, że wie pan, ja byłem pod spodem, a te deski z sufitu mnie przykryły, ale przykryły na tych tych… Tak że ja tylko dostałem w nos tutaj i trochę w głowę, miałem poharataną, ale niegroźnie. Ale miałem, no tutaj się mnie… Miałem bandaż ze dwa tygodnie, bo mi się paprało. Jeszcze potem stamtąd, jak tam były dwa razy te uderzenia tego pocisku, bardzo duże straty żeśmy tam ponieśli na Długiej 28, bo tam było dużo wojska. Tam w oficynach, wszędzie byli zakwaterowani, bo to była duża kamienica, z dużym placem. Podwórze takie było, taka studnia tam była na tym podwórzu. I po lewej i po prawej stronie byli zakwaterowani powstańcy. Myśmy byli od frontu zakwaterowani, ja na pierwszym piętrze. Jak tu była cukiernia, to tak, o, w tym miejscu, na pierwszym piętrze byłem zakwaterowany – tam całe piętro było rozwalone. No ale co najgorsze, wie pan, że w rogu tego pokoju były zostawione filipinki. A to były takie granaty, wie pan, hukowe tylko; one wielkich strat nie robiły, tylko dużo hałasu. Ale ich tam było sporo, ja wiem, z dziesięć, piętnaście sztuk w rogu. No i ten gruz na nie spadł, ale jakoś nie uszkodził, one nie wybuchły. I mnie się przypomniało o tych filipinkach, bo inni koledzy jakoś o tym… Też tam ich powyciągali, oni zeszli. Ja poszedłem po te filipinki i te filipinki odgrzebałem i zabrałem, bo się bałem, żeby one nie wybuchły, bo jak one by wybuchły, to byłoby znowu nie wiadomo co. Tam jeszcze ludzie się kręcili, bo była akcja ratunkowa, odgrzebywali to. Między innymi mnie odgrzebał „Sęp” od „Marsa”, z którym ja miałem bardzo duży kontakt w okresie okupacji. Plutonowy on był, ten „Sęp”, nazywał się Tadeusz Molenda. No i stamtąd żeśmy poszli na drugą stronę, był taki pasaż, jego teraz nie ma. Był taki pasaż, od Długiej szedł, z tyłu, jak była tu Długa, to za budynkami Długiej do Miodowej. To było takie długie podwórze, oszklone od góry, że jak deszcz padał, to tam nie padało, szerokie takie. No, pasaż taki, to się nazywało pasaż tak… I on szedł od Długiej, nie pamiętam, od Miodowej, który numer on szedł. I on szedł tak od Długiej i potem skręcał tutaj na Długą.

  • Pasaż Simonsa?


Tak, tak, chyba tak. Ale jego dzisiaj nie ma, nawet śladu po nim nie ma. I myśmy się tam schronili, bo tam były różne [pomieszczenia] w podziemiach – jak się szło od ulicy Miodowej, to po prawej stronie były takie piwnice i tam była drukarnia, była jakaś taka składnica leków, no różne takie. Ja do tej drukarni wszedłem, się tam schowałem, bo ten pasaż został znowu bombardowany przez Niemców. No i tam też myśmy ponieśli bardzo dużo strat, bo tam dużo ludzi się pochowało na tym pasażu z Długiej 28. A niezależnie od tego to i dużo cywilów się pochowało. Mało tego, tam była straż pożarna, zawodowa straż pożarna tam się też zakwaterowała w okresie Powstania. Oni mieli kwaterę gdzie indziej w czasie Powstania, znaczy przed Powstaniem, a w czasie Powstania tam byli. No i proszę pana tam się schowaliśmy i tam przesiedziałem, ja wiem, prawie do zmroku, w tej piwnicy. Duże straty były tam, bo po tych bombardowaniach tam bardzo dużo powstańców było zasypanych. Ja pod jakąś maszyną byłem, tak że nie zostałem zasypany, ale nie mogłem wyjść stamtąd. Trzeba było dalej jakoś… Tam ludzie odgruzowali. No i przeszliśmy na Miodową chyba 18 albo 20, już nie pamiętam numeru, do Fuchsa, tam były te magazyny takie, Fuchsa. No i w tych magazynach Fuchsa byłem prawie do końca Starówki. Stamtąd potem wyszliśmy do tego włazu, który był na rogu Długiej i tej, jak ona tam się nazywa, przy Długiej i przy Miodowej, tam taki właz był, niepozorna taka [ulica]. Przejście było kanałami do Śródmieścia.

  • A jak pan był w budynku na Miodowej, to po prostu tam broniliście tego budynku czy to była taka kwatera?


No to były duże magazyny, tam było dużo. Tam były magazyny olbrzymie, tam były worki z żywnością. Pierników to ja, wie pan, najadłem się dotąd, że na pierniki patrzeć nie mogłem, bo bardzo dużo było pierników gotowych już, w takich workach były, to myśmy te pierniki jedli, tym żeśmy się żywili bardzo dużo. Więcej było pierników niż chleba. No i to była taka dość duża kwatera, tam dużo kwaterowało. Różne plutony tam były. No i między innymi był ten pluton tego… no jak on się nazywał… „Sarmaka”. Tam żeśmy też byli. No i poszliśmy potem na ten [plac], do tego [kanału]… Jak już była ewakuacja ze Starówki, to poszliśmy tam, no i ja miałem obandażowaną głowę i pistolet. Bartosz, to był taki ten dowódca żandarmerii naszej wojskowej.

  • „Barry”?


Tak, „Barry”. I on, proszę pana, nie puścił mnie do kanału przez tą głowę, zabrał mi ten pistolet, oddał tam swojemu temu żandarmowi i kazał uciekać. Ja mu pokazałem, bo miałem tą legitymację wojskową, opaskę, to nic z tego, bo miałem obandażowaną głowę, że mogę nie przejść tego kanału. On się tym kierował, że z taką obandażowaną głową. Nie wiedział, co mi jest, no. W każdym razie tam na dyskusję nie było czasu, bo tam trzeba było płynnie przechodzić. Była lista zresztą, on według listy przepuszczał. No i zostałem tam. No i na drugi dzień co robić? Trzeba było z ludnością cywilną wyjść do Niemców, no.

  • Czyli został pan już bez broni?


Bez broni, tak, bo broń mi zabrał ten, jak on tam, „Barry”.

  • Wspominał pan o wymianach broni, o tym, że na początku był pistolet, potem parabellum. Kiedy te zmiany nastąpiły?


Oj, trudno powiedzieć. No, one nastąpiły tak w granicach między 7 a 15–16 [sierpnia], no nie wiem, bo to 75 lat, to…

  • A amunicja była do tego?


Była, miałem, miałem.

  • Czy pan pamięta jeszcze jakieś potyczki z Niemcami albo takie momenty, które po prostu utkwiły w pamięci?


Tak, mieliśmy. Była taka uliczna walka z Niemcami. Oni chcieli nas wyprzeć, a myśmy ich nie chcieli wpuścić. Z tym że to był pluton „Sarmaka” i jeszcze były dwa inne plutony. No i ja tam wtedy ze cztery razy strzeliłem. No bo wie pan, z pistoletu na daleką odległość to nie można strzelać, bo nie odniesie skutku.

  • Jak był pan ubrany?


Początkowo byłem normalnie w cywilu, tak jak przyszedłem. A potem to żeśmy dostali ubrania niemieckie, wojskowe. No i mieliśmy te ubrania wojskowe, takie panterki, takie wie pan, no to w tych panterkach żeśmy byli. A na głowie to mieliśmy hełmy, bo czapek… Jak ktoś zdobył hełm, to już go pilnował, bo to była najlepsza „czapka”.

  • Najbezpieczniej. Czy pan pamięta jakieś momenty spokoju, gdzie były jakieś miłe chwile?


Miłych chwil to ja nie pamiętam.

  • A czy jakieś przejawy życia religijnego pan pamięta?


No były takie różne modlitwy, ale na dobrą sprawę to myśmy w tym nie uczestniczyli, bo tak, albo nas gdzieś przepędzali… Myśmy różne czynności wykonywali. Myśmy nawet sprzątanie wykonywali, myśmy barykady pomagali budować i rozbierać te barykady. No, różne czynności się robiło.

  • A miał pan na Starówce styczność z jakimiś ludźmi z innych oddziałów, typu Armia Ludowa?


Nie, nie miałem. Wiem, że oni na ulicy Freta początkowo mieli kwaterę i tą kwaterę zbombardowano i potem oni się gdzieś przenieśli, ale gdzie, to ja nie wiem, bo z nimi nie utrzymywaliśmy żadnego kontaktu.

  • Czy pamięta pan jakieś zrzuty?


Zrzutów nie pamiętam. Pamiętam tylko to, że na ulicy Miodowej za naszą kwaterą tego Fuchsa spadł samolot. Ale ten samolot, już jak myśmy byli na Miodowej, to on już tam był. Kanadyjczycy tam spadli. Trzy samoloty wtedy przeleciały nad Warszawę i jeden z nich spadł na Miodową. No i on leżał, ten samolot, na ulicy. Nikomu nie przeszkadzał, bo ulica była nieprzejezdna, była cała zablokowana.

  • Czy pan pamięta, jak się do was odnosiła ludność cywilna?


Proszę pana, początkowo bardzo dobrze, ale już na Długiej jak żeśmy byli, a na tej Długiej to żeśmy byli od 11 chyba albo od 12 sierpnia, nas tam przekwaterowali, to już spotykaliśmy się z bardzo nieprzyjemnymi [reakcjami]. Bo ludność cywilna już widziała, że my ciągle idziemy do tyłu. Początkowo to myśmy zdobyli pewne, że tak powiem, niemieckie [odcinki]. A potem zaczęliśmy już oddawać, bo Niemcy się bardzo szybko, wie pan, [otrząsnęli], jakoś doszli do tego, że… nabrali normalnych sił. Oni byli bardzo dobrze zorganizowani. Oni mieli ze wszystkich stron pomoc. Nawet ściągnęli tych bandytów niemieckich, co do wojska zostali powołani – bandyci, taka bandycka kompania brała udział w Powstaniu Warszawskim. Bardzo się pastwili nad ludnością oni. Tak że ludność cywilna już tak gdzieś od 20 sierpnia to była bardzo źle ustosunkowana, bo się po prostu bała. Już namawiali nas do tego, żeby to przestać, bo dochodziły te różne wiadomości, że tu oddali odcinek, tam oddali, tu Niemcy zdobyli, tu Niemcy, a nie było tego, że myśmy szli do przodu. No i dlatego, wie pan…

  • A jakie były nastroje w oddziale, podobne czy inne?


No, my raczej żeśmy szli do przodu. Znaczy, wie pan, myśmy byli młodzi ludzie. Myśmy byli zapaleńcami. Ja dzisiaj na to inaczej patrzę niż wtedy. Wtedy to ja się cieszyłem, że mogę brać w tym udział. A dzisiaj to dochodzę do wniosku, że przecież myśmy na dobrą sprawę nic nie zyskali przez to Powstanie. Bo ani politycznie, ani militarnie żeśmy nie zyskali nic, za wyjątkiem strat w ludziach i utracie całej Warszawy. Ale wtedy tak żeśmy na to nie patrzyli, wie pan. Wtedy liczyliśmy, że my jeszcze wygramy, że nam pomogą, że będą zrzuty, bo liczyliśmy, wie pan, na zrzuty angielskie, że będą zrzuty, znaczy tych, wojska nawet, spadochroniarzy. No były takie te zrzuty, ale jeśli chodzi o ten odcinek, gdzie myśmy byli, tylko [był] jeden samolot, który spadł tam na Miodowej. A tak to myśmy samolotów angielskich ani [innych] nie widzieli.

  • Czy czekaliście na pomoc zza drugiej strony Wisły?


No oczywiście. Oczywiście. Wie pan, nawet generał wtedy, podpułkownik, dowódca tego naszego zgrupowania, „Radosław”, to wie pan, w nocy wychodził i słuchał, z której strony artyleria bije, czy ze wschodu, czy z zachodu. Liczył na to, że ruscy nam pomogą. Ale to było… Po co oni mieli nam pomóc? Przecież oni byli w polityce lepiej zorientowani niż my. Myśmy przecież nie mieli żadnych wiadomości za wyjątkiem „Biuletynów Informacyjnych”, które też służyły jako propaganda mobilizująca, tak że pewnych rzeczy to myśmy z tych „Biuletynów…” też się nie dowiadywali. A zresztą nie wszyscy te „Biuletyny…” dostawali, bo one były w małej ilości drukowane.

  • Ale mówimy o czasie Powstania? W czasie Powstania pan czytał „Biuletyny informacyjne”?


Nie, nie, przed Powstaniem. Ale w każdym razie my wiele rzeczy żeśmy nie wiedzieli, wie pan. Myśmy na przykład nie wiedzieli, że Zachód się porozumiał z Rosjanami, że ich uznał, że oni będą tutaj, jeśli chodzi o Polskę, pod ich, że tak powiem, panowaniem. Myśmy o tym nie wiedzieli. Myśmy liczyli na to, że jak zdobędziemy Warszawę, no to będzie nasza władza. A okazało się, że to są tylko mrzonki.

  • Jesteśmy na przełomie sierpnia i września, dowiaduje się pan, że musi zostać po tej stronie, że nie może przejść kanałami. Jest pan ubrany w strój częściowo niemiecki. Co się dzieje dalej?


Proszę pana, całe szczęście i nieszczęście, bo ja na Powstanie poszedłem w butach z cholewami i w bryczesach. A marynarkę miałem cywilną, granatową. I proszę pana, [szczęście], że ja to zachowałem. Bo gdybym tego nie zachował, to ja bym nie miał w czym pójść. Musiałbym pójść w tych niemieckich [ubraniach], to przecież by mnie raz, dwa rozpoznali. Ja miałem pod spodem ubranie cywilne. I to cywilne ubranie, jak było gorąco, to ja na kwaterze zostawiałem, ale miałem, wiedziałem gdzie jest. I miałem to ubranie cywilne pod spodem wtedy, bo przejście kanałami się odbywało nocą. Tak że było chłodno, ja się musiałem ubrać. A ubrałem się po to, żeby zabrać ze sobą to, jak przejdę. I proszę pana, jak potem już się zorientowałem, że z tego nici, że nie przejdę, że mnie nie wpuścili do tych kanałów… Bo do tych kanałów też się ludność cywilna pchała i ta ludność cywilna się dostawała, wie pan. Tam różne były dyskusje na ten temat. Trzeba było mieć ładną obrączkę albo coś, żeby dojść do kanału. W każdym razie jak ja już się zorientowałem, że przejmą nas Niemcy na Daniłowiczowskiej – bo nas wzięli z Daniłowiczowskiej Niemcy – no to te niemieckie ciuchy zrzuciłem i byłem w tych swoich… Ale miałem te bryczesy. Ale nie miałem butów z cholewami, tylko gdzieś zdobyłem pantofle normalne. No i byłem w tych bryczesach. I te bryczesy mnie trochę zaszkodziły, wie pan, bo gdybym tych bryczesów nie miał, a inne spodnie miał, to w Pruszkowie jak była segregacja, czy zostawić na terenie Polski, czy wywieźć do Niemiec, do obozów koncentracyjnych, to ja bym się może uchował z uwagi na to, że spotkałem taką znajomą staruszkę i się nią zacząłem opiekować i z nią wyszedłem. I ją puścił Niemiec, a mnie, że byłem w tych bryczesach, a nie miałem wysokich skarpet, tylko takie normalne, to mnie wziął do obozu koncentracyjnego, do grupy z obozu koncentracyjnego, no i ja się dostałem do obozu koncentracyjnego. No i zawieźli mnie do Flossenbürga. No i we Flossenbürgu przesiedziałem 8 miesięcy. No i potem ten Flossenbürg był ewakuowany, a we Flossenbürgu przydzielili mnie do fabryki Messerschmitta i robiliśmy kadłuby samolotowe. No i byłem na piątym Abteilungu. No i tam to były takie drobne rzeczy, wie pan. Polegało na tym, że załóżmy, była taka jakaś część, to trzeba było ranty do tego, żeby nie było ostre, to pilnikiem [ścierać]. Albo dziurkować. Bo one były nitowane, te części, to trzeba było te dziurki robić, wie pan, do tego. To były takie szablony i część się wkładało w ten szablon i robiło się dziurki. Tak że praca była lekka, ale dwunastogodzinna. Ale plus był taki, że myśmy dostawali trochę lepsze jedzenie, bo dostawaliśmy śniadanie dodatkowo. Inni, którzy pracowali, załóżmy, na terenie obozu przy takich porządkowych [pracach], albo jak były takie Transportkommando, to była taka głupiego robota, wie pan. Przyprowadzali tam na teren tej fabryki, a ta fabryka we Flossenbürgu była w górzystym terenie, od obozu oddalona była o trzy kilometry, ale cały ten teren był obozowy. I to był teren górzysty, to tam były góry i doły takie, wie pan, jak to w terenie… I praca w tym Transportkommando polegała na tym, że była taka wielka sterta kamieni wielkich i jak oni przychodzili z tego Transportkommando, to nakładali te kamienie i cały dzień na próżno dookoła obozu chodzili z tymi kamieniami. Nie wiadomo po co, tylko po to, żeby chodzić, wie pan. I tak jak szedł pod górę, to temu spadało na pierś, a jak szedł na dół, to temu na plecy ten kamień, bo na takich nosiłkach, były takie nosiłki jak stół, tutaj były takie te i oni tu nakładali tych kamieni i tak chodzili, proszę pana. No to jak się dostał do tego Transportkommando, to dłużej jak miesiąc nie pochodził, bo się wykończył. Ciężka robota i głupiego robota. No i oni nie dostawali śniadania, myśmy dostawali śniadanie. A to śniadanie polegało na tym, że dostawał pan takie dwie kromki chleba i do tego, załóżmy, plasterek margaryny, tak żeby to cienko posmarować można było. Z tym że jedno trzeba przyznać, że nigdy nie dawali w obozie koncentracyjnym we Flossenbürgu suchego chleba. Zawsze do tego chleba coś dali. Ale jedzenie było kiepskie, bo tak, zupa to był litr zupy, ale gęstej zupy. Ale z czego była ta zupa, to ciężko było powiedzieć, bo najczęściej była z brukwi i jeszcze ta z brukwi była najlepsza. Bo była też taka zupa, że nie wiadomo z czego, wie pan, jakieś zielsko było, ale co to było, to nie wiadomo, było rozgotowane. No ale ludzie to jedli, bo nie było co innego. Myśmy też, bo zupę to dostawali wszyscy jednakowo. No i dostawaliśmy ten chleb na śniadanie, potem ta zupa o godzinie dwunastej, to litr tej zupy dostawało się, no i potem o godzinie dziewiętnastej była kolacja wydawana. Na kolację dostawało się jedną czwartą takiego niemieckiego chleba, no to jakieś mniej więcej dwadzieścia deko tego chleba mogło być, i do tego też tam jakiś kawałek takiego niby pasztetu, ale to nie był taki [prawdziwy] pasztet, to była jakaś taka masa zmielona i to tak wyglądało jak galareta. Nie wiadomo co to było, ale w naszych warunkach to to było smaczne. No i tak w tym obozie te osiem miesięcy przeżyliśmy, a potem z tego obozu pieszo przepędzili nas do Dachau.

  • A jeszcze proszę powiedzieć, czy tam byli sami Polacy?


Gdzie?

  • W obozie we Flossenbürgu?


A nie, nie, różne narodowości. Nawet byli Żydzi. Z tym że dzień przed ewakuacją nas to wszystkich Żydów z Flossenbürga wyprowadzili za obóz i rozstrzelali. Natomiast pozostałych więźniów… Ale byli różni, dużo Niemców było. Na przykład na tym Abteilungu, gdzie ja pracowałem, to był taki fryc, Niemiec, komunista. On był taki Vorarbeiter, ale stosunkowo dobrze się zachowywał. Jak tam przyszedł Niemiec, to dużo hałasu robił, ale poza tym że hałasował, to nam krzywdy nie robił.

  • On był więźniem?


Więźniem, więźniem był. I to nie on jeden, bo tam było wielu takich, ale oni mówili, że on był na tym Abteilungu, ja się z nim spotykałem i on nie robił krzywdy, on tylko jak tam Niemiec przyszedł na kontrolę do tego Abteilungu, to hałas robił taki, krzyczał, poganiał, popychał, ale krzywdy nie robił. Tak że był przyzwoity Niemiec. Ale były różne narodowości. Nawet byli Amerykanie, wie pan, jacyś jeńcy amerykańscy, ale oni byli z kolei o tyle uprzywilejowani, że pracowali na kuchni. No to mieli dobre warunki, bo wie pan, mimo wszystko na kuchni jak pracował, to się mógł podjeść, prawda, nie takie porcje, jak myśmy dostawali. No tak, ale przejdźmy do Powstania, bo się rozgadałem na temat obozu.

  • Czy jest coś na temat Powstania, co pan chce dodać?


No na temat Powstania to chyba żeśmy wszystko powiedzieli, bo wie pan…

  • A jak było z wodą?


No wie pan, były studnie głębinowe na niektórych podwórkach, nie na wszystkich, ale na niektórych. No to tu, gdzie były te studnie, no to myśmy z tego korzystali. Nie tylko my, bo ludność cywilna także. Tak że jeśli chodzi o wodę, no to działała nawet kanalizacja, wodociągi działały, ale tutaj, gdzie one były, na niektórych ulicach to działały, nie wszędzie. No, proszę pana, nawet telefony działały na niektórych ulicach początkowo. Działały telefony, bo telefony były w naszych rękach z kolei. A potem to już, wie pan, jak Niemcy już zepchnęli nas z tej stacji telefonicznej, to już przestały działać.

  • Moment, kiedy wychodzi pan z Flossenbürga – koniec wojny czy nie jeszcze? Kiedy to było?


Nie, mnie, proszę pana, z Flossenbürga wyprowadzili w moje imieniny, 23 kwietnia, a do Setzberg, do Flossenbürga , bo myśmy szli pieszo, do Flossenbürga przyszedłem 29 kwietnia. I zaraz na drugi dzień było wyzwolenie obozu Dachau. Z tym że to wyzwolenie to też nastąpiło dzięki komendantowi obozu, z uwagi na to że ten obóz Dachau… Nas tam po to zepchnęli do tego obozu, z innych obozów też, tam taką zrobili wielką masę ludzi, bo on miał być zlikwidowany kompletnie, mieli to z ziemią zrównać. Tylko że – podobno, to tak z opowiadań potem się dowiedziałem – podobno ten komendant obozu wysłał do Amerykanów wiadomość o tym, żeby prędko przyszli tutaj wyzwolić ten obóz, bo jest rozkaz zniszczenia tego obozu. I proszę pana, tego komendanta obozu zastrzelił zastępca, bo się jakoś dowiedział o tym i go zastrzelił. I proszę pana, Amerykanie ten obóz wyzwolili następnego dnia. I wie pan, ilu Amerykanów wyzwoliło? Siedmiu. Siedmiu Amerykanów na jednym jeepie. Przyjechali i wyzwolenie tego obozu to wyglądało tak, wie pan, był obóz, ogrodzona taka fosa była, gdzie tam woda była, rów z wodą i taki był parkan z siatki. I Amerykanie między tymi drutami, karabin miał zwieszony, bo oni byli bardzo tacy… Karabin miał zwieszony lufą do ziemi, chodził po tym i tak: Fryc, come on, come on, bo fryc siedział na budce. Fryc schodził, to on odbierał mu ten karabin, wrzucał do wody i szedł dalej, a frycowi kazał iść w czorty. I w ten sposób wyglądało wyzwolenie obozu Dachau. Śmiesznie, wie pan?

  • Pan widział taką scenę?


Tak. Śmiesznie. Ale w nocy był na ten obóz olbrzymi atak, z Freimannu, taka miejscowość pod Monachium była, bo obóz Dachau to był niedaleko Monachium. I w tym Freimannie były olbrzymie koszary niemieckie, tam była cała dywizja wojska SS przygotowana na likwidację tego obozu. I już potem nadciągnęli siły amerykańskie i wspólnie z więźniami Amerykanie obronili ten obóz. Z tym że bardzo dużo ruskich, bo oni stosunkowo byli odporniejsi i silniejsi, wie pan, to pomagali w tej obronie tego Dachau i on został oswobodzony. I dzięki temu żeśmy wszyscy przeżyli.
Ale 3 maja – 3 maja to chyba było – było takie nabożeństwo dziękczynne w obozie Dachau. Ja na to nabożeństwo wyszedłem z innymi więźniami. To nabożeństwo było chyba o jedenastej, bo to już śniadanie dostaliśmy, ja zjadłem to śniadanie. I proszę pana, na tym nabożeństwie, ja wiem, po piętnastu, dwudziestu minutach, jak ono się rozpoczęło, mi się zrobiło słabo i ja upadłem. I mnie dwóch ruskich złapało i zanieśli na rewir. I dzięki nim to ja żyję, wie pan. Dlatego że oni mnie zanieśli tam, no i wie pan, tam zaraz mnie umyli… Z tym że z tym umyciem też była cała szopka, bo tam w tej mykwie to była załoga poniemiecka, to więźniowie obsługiwali, ale to byli tacy prominentni więźniowie. Jak pracował w łaźni, to już był dygnitarz obozowy. I on położył mnie na takiej ławce drewnianej i puścił wodę z prysznica. Rozebrał mnie i puścił wodę, żeby mnie opłukać po prostu, bo na tym polegało to mycie. I wie pan, ja byłem rozgorączkowany, bo dostałem tyfusu. Byłem rozgorączkowany, nieprzytomny i ja z tej ławki spadłem. No i te ruskie to tak sprali tego Niemca, co to zrobił, tego co w tej mykwie pracował, że on ledwo z życiem wyszedł. No i zawieźli mnie na rewir, no i tam na tym rewirze pamiętam tylko tyle, że tu w pierś wbili mnie taką strzykawkę z wielką probówką i co tam było w środku, nie wiem. W każdym razie ja jak się przebudziłem, to miałem tutaj przylepione, żeby to się… No i tam, ja wiem, miałem z dzień, ze dwa, nie wiem. Nie wiem, co to było za lekarstwo, w każdym razie to mi pomogło, że ja odzyskałem przytomność. No i już zacząłem jako tako się tam… Ale chorowałem, leżałem na tym rewirze chyba z miesiąc. Dokładnie nie wiem nawet ile, wie pan, bo tam nikt czasu nie liczył. No i potem z tego Dachau przewieźli nas do tego Freimannu, gdzie były te wielkie koszary niemieckie i do tych koszar niemieckich nas tam zakwaterowali, a tych esesmanów z kolei do obozu do Dachau wzięli, czyli zamieniły się role między nami. My na miejsce esesmanów, a esesmani na miejsce nas. No a potem z tych esesmanów… Oni tam mieli bardzo dobre warunki. Jedzenie dostawali takie samo jak żołnierze amerykańscy, mogły ich odwiedzać rodziny w tym obozie i się czuli bardzo… Wie pan, nie chcieli stamtąd wychodzić, dlatego że już tutaj ci Niemcy cywilni to mieli ciężkie warunki, bo był głód, trudno było z zaopatrzeniem, a tam oni mieli wszystko. Dostawali takie samo wyżywienie jak żołnierze amerykańscy. Mało tego, rodziny mogły ich odwiedzać.

  • A co się działo z wami?


A myśmy tam w tym obozie byli, a potem nas do innego obozu [przeniesiono]. No i potem po jakimś czasie, już nie pamiętam, po jakim to czasie ja się dostałem, znaczy nie jako ja, ale Amerykanie zorganizowali przy swoim wojsku kompanie wartownicze i myśmy występowaliśmy jako wojsko amerykańskie. Naszym obowiązkiem było pilnowanie amerykańskich magazynów. No i w tych magazynach żeśmy tam w tych… Był taki… Fischbach to się nazywało, taka miejscowość pod Norymbergą, od Norymbergi jakieś 12 kilometrów. Taka miejscowość Fischbach, gdzie w lasach myśmy byli w takich namiotach amerykańskich zakwaterowani. No i stamtąd nas rozwozili samochodami, z tym że już nasi jeździli tymi samochodami. Ci kierowcy, co mieli uprawnienia kierowców, to rozwozili, byli zatrudnienia jako kierowcy i rozwozili po tych magazynach, po tym terenie Norymbergii całej. I w okolicy całej Norymbergii były te magazyny i myśmy obsługiwali je. A potem władze polskie, nasze, te Polski Ludowej, wystąpili do Amerykanów, że dlaczego oni nas w swojej armii [trzymają], i nas musieli wtedy przemundurować na granatowo.

  • Kiedy to było?


No, to było w roku 1946, gdzieś tak latem, nie pamiętam, w jakim miesiącu. No i ja wtedy postanowiłem wrócić do Polski, bo znalazłem siostrę w Opocznie. No i tą siostrę w Opocznie jak znalazłem, to do tej siostry przyjechałem, no i w tym Opocznie się zakwaterowałem. Z tym że tam na Zachodzie przestrzegali, że w Polsce jak się jest, to w żadnym wypadku nie można nic mówić, że się było w Armii Krajowej. No to ja się do tego nie przyznawałem, wie pan. No a ponieważ do tego Opoczna jak przyjechałem, siostra też tam była nieznana, bo ona przecież tam tylko na okres wysiedlenia z Warszawy była, i ona się już po wyzwoleniu zatrudniła na poczcie w Opocznie, a Opoczno było to miasto powiatowe. No i w tym Opocznie tam ona pracowała na poczcie i ja tam potem jak wróciłem, to mnie nie znali, jak ja się nie przyznawałem, to… To było i dobre i złe, bo z jednej strony to mnie… Znaczy gdybym się przyznał, że byłem w AK, to by mnie nie powołali do wojska, bo wtedy nie powoływali do wojska akowców, a że się nie przyznałem, to mnie powołali do wojska. No i wojsko odbyłem w Łodzi. W Łodzi odbyłem służbę w Lotniczych Warsztatach Remontowych. Ponieważ trochę umiałem czytać i pisać, no to wzięli mnie do kancelarii, pracowałem w kancelarii, w tych lotniczych warsztatach. Tak że miałem dobrą, spokojną służbę, prawie jak w cywilu, bo do godziny czwartej pracowałem, a o czwartej zakładałem cywilne ciuchy i mogłem wyjść sobie do miasta. I nikt nie wiedział, że jestem w wojsku.

  • Czy dlatego pan zamieszkał w Łodzi, że tu pan służył?


Tak, tak. Dlatego w Łodzi, bo poznałem dziewczynę, no i ona mieszkała tu w Łodzi, była mieszkanką. No i ona nie chciała się nigdzie tego, ona w Łodzi, w Łodzi. No ja się z nią potem ożeniłem, ale po jakimś czasie się z nią rozwiodłem. No i żeśmy się pobrali [z obecną żoną], jesteśmy 44 lata już ze sobą.

  • No dobrze, czyli doszliśmy do historii, która już jest historią życia powojennego. Czy jest jeszcze coś, co chciałby pan dodać do swoich wspomnień związanych z wojną, z Powstaniem czy z okresem obozowym?


No cóż… Ujawniłem się dopiero, proszę pana, jeśli chodzi o przynależność do Armii Krajowej, w roku chyba 1976. No i napisałem list do „Radosława”. Długo nie otrzymywałem odpowiedzi, myślałem, że ten list został zignorowany, no ale potem, chyba po roku dostałem odpowiedź, gdzie mam się zgłosić, i zgłosiłem się. No i tam zostałem zweryfikowany, bo byli jeszcze koledzy, którzy mnie znali, warszawiacy, to oni od samego początku ze sobą utrzymywali kontakty przez tę organizację, bo ten Związek Powstańców został założony, to się poprzez ten związek [kontaktowali]. No ale poza tym oni się znali, bo to były takie grupy konspiracyjne, które były z kolegów tworzone, no to się znali. No to ja do takiej grupy też dotarłem, bo Molenda, jeden z tych… Z Molendą było trzech. Był Tadeusz Molenda, najstarszy, był Henryk i był Edek. I Tadeusz i Edek zginął, a [Henryk] Molenda się uchował. W tej chwili on już nie żyje, ale z nim długi kontakt utrzymywałem, bo żeśmy się spotykali, kolegowaliśmy się. No i potem taki Puzio był, Janusz Puzio, z którym też w okresie okupacji i w okresie Powstania [się znaliśmy]. No i był „Mars”, który też mnie znał, i do tego „Marsa”… Mało tego, wie pan, doszło do tego, że Związek Powstańców Warszawy, bo ten „Mars” mieszkał w województwie opolskim (zapomniałem tę miejscowość, jak ona się nazywała, on mieszkał po wyzwoleniu). No i ponieważ ja z nim utrzymywałem kontakt, złapałem z nim kontakt listowny, no to do niego pojechałem. No i potem się pochwaliłem w Związku, że się widziałem z „Marsem”. No i nadawali te odznaki tego Warszawskiego Krzyża. No i mnie upoważnili do tego, żeby „Marsowi” ten Krzyż Powstańczy wręczyć. Ja mu ten Krzyż Powstańcy wręczałem, temu „Marsowi”.

  • A „Mars” jakie pełne nazwisko?


„Mars” to był Tadeusz Mrówczyński i w okresie okupacji on był naszym dowódcą. On był stopniem podporucznika, w czasie Powstania też. Jego był taki oddział, pluton „Marsa”. Ponieważ on się spóźnił na Powstanie, to nas przydzielili do „Sarmaka”, no a to dla nas obcy ludzie byli, no bo my się nie znaliśmy z okresu okupacji, zupełnie obcy ludzie. „Mars” był organistą z zawodu, a „Sarmak” był z kolei nauczycielem. Z tym że oni też jakoś nie bardzo się, że tak powiem, lubili.

  • Czy pamięta pan jakieś szkolenia z okresu konspiracji? Trochę pominęliśmy ten wątek.


Tak, był. No a prowadził nas ten „Mars”. Bo z tego pierwszego okresu był taki podchorąży „Bogdan”. On prowadził te szkolenia, ale bardzo krótko. Tak że dwa czy trzy takie spotkania szkoleniowe z nami przeprowadził, po tym jak szwagier został zabity, i ja z nim straciłem kontakt, bo ja kontakt z nim miałem przez szwagra. On się potem nie pokazał i stąd ja trafiłem potem do innej grupy.

  • No właśnie, czyli musiał pan nawiązać kontakt od początku z innymi ludźmi z konspiracji po tej wpadce.


Tak, tak. No i ja nawiązałem kontakt poprzez tego kolegę, który mnie skontaktował z takim Tadeuszem Gruszczyńskim, który mieszkał we Włochach, a ten Tadeusz Gruszczyński należał do grupy „Marsa”. I on mnie skontaktował z „Marsem”, a „Mars” z kolei skontaktował mnie, ponieważ on był we Włochach, to skontaktował mnie z Tadeuszem Molendą, który był plutonowym, ale mieszkał na terenie Warszawy. No i najbliższy kontakt mój z nim był, z tym Molendą, a ponadto z tym „Marsem”, bo to w takim trójkącie myśmy działali: Molenda, „Mars”, ja. A ponieważ „Mars” się spóźnił, ze dwa albo trzy dni na Powstanie on się spóźnił, nie dotarł z tego… I on z całym oddziałem przyszedł, pięciu czy sześciu chłopaków przyprowadził. No to nas przejął właśnie ten „Sarmak” przez to.

Łódź, 14 stycznia 2020 roku
Rozmowę prowadził Sławomir Turkowski

Jerzy Kulikowski Pseudonim: „Jeleń” Stopień: starszy strzelec Formacja: Batalion „Miotła”, pluton „Sarmaka” Dzielnica: Wola, Stare Miasto Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter