Jerzy Morysiński „Kuba”

Archiwum Historii Mówionej

Jerzy Morysiński, w czasie Powstania kapral podchorąży „Kuba”.

  • Czy pan pamięta swoje przedwojenne wychowanie w szkole, w domu? Jaki wpływ ono na pana wywarło?

Naturalnie, pamiętam doskonale. Nawet w okresie moich pierwszych lat szkolnych w szkole powszechnej pani Zawadzkiej na Kolonii Staszica, gdzie byłem jako siedmio-, ośmio- i dziewięciolatek, mieliśmy pogadanki patriotyczne, wizyty w Belwederze, spotkania z jakimiś weteranami powstania 1863 roku, gry, zabawy też były czasami w charakterze drużyn, w charakterze harcerzy. Natomiast po przeniesieniu się z rodziną na ulicę Smolną przeszedłem do szkoły Jana Zamoyskiego, gdzie już trafiłem do pierwszego etapu harcerstwa, to znaczy do zastępu zuchów przy „dwójce”, czyli 2. Warszawskiej Drużynie Harcerskiej.

  • Czy pan pamięta w domu jakieś szczególnie patriotyczne zachowania czy uroczystości?

Ojciec mój był z wykształcenia rolnikiem po studiach rolniczych w Niemczech, ale w czasie wojny 1920 roku był ochotnikiem 203. pułku ułanów, który powstał przy 27. pułku ułanów. Za kampanię 1920 roku był odznaczony Krzyżem Virtuti Militari.

  • Czy o tym się w domu mówiło?

Naturalnie, ojciec miał szereg pamiątek z wojny. Zawsze na honorowym miejscu w domu na takim kilimie była zawieszona szabla ojca, którą oddał dopiero po wybuchu wojny, jak Niemcy zajęli Warszawę, żądali zdania wszystkich elementów uzbrojenia.

  • Jak pan zapamiętał wybuch II wojny światowej?

To jest dość trudne pytanie, dlatego że właściwie większość społeczeństwa nie wierzyła w wybuch wojny. Atak lotniczy na Warszawę 1 września był rzeczywiście wielkim zaskoczeniem dla wszystkich.

  • Czy pan pamięta, co pan wtedy robił, gdzie pan był?

Naturalnie. Byłem w domu, mieszkaliśmy na Smolnej, Smolna nie była w zakresie tych pierwszych ataków lotniczych, dlatego że Niemcy koncentrowali się na bombardowaniu dworców, jakichś koszar, mostów. W pierwszych dniach września nasz zastęp zuchów został zmobilizowany. W Warszawie właściwie poza tymi atakami lotniczymi było bezpiecznie, bo jeszcze nie było żadnego bezpośredniego ostrzału artyleryjskiego. Na przykład nasz zastęp opiekował się uchodźcami z Zamojszczyzny, którzy koczowali na Dworcu Głównym w Warszawie. Organizowaliśmy dla nich jakąś odzież, pościel, wyżywienie, środki opatrunkowe, taka pomoc, którą mogli organizować młodzi chłopcy.

  • Przez całą okupację mieszkał pan na Smolnej?

Całą okupację mieszkałem na Smolnej.

  • Co pan robił w czasie okupacji? Chodził pan do szkoły?

Początek roku szkolnego 1939 mieliśmy zajęcia jeszcze w gmachu gimnazjum Zamoyskiego, to znaczy na Smolnej 30. Potem Niemcy wydali zakaz nauki gimnazjalnej, nawet w ostatnich klasach szkoły powszechnej, wtedy zaczęliśmy naukę na kompletach.

  • Uczestnictwo w kompletach to również było zagrożenie dla uczniów. Czy bez problemu taką decyzję rodzice podjęli, że pan będzie chodził?

Właściwie nie różniły się komplety od nauki w szkole, byli ci sami nauczyciele, profesorowie od Zamojskiego, płaciło się to samo czesne, z tym że lekcje odbywały się w kilku mieszkaniach, grupy były nie większe niż sześć, siedem osób. Zawsze się robiło jakąś taką dekorację w mieszkaniu, że to jest albo zabawa, że jakieś gry w karty. Jeden z profesorów nawet do tego stopnia przejął się kamuflażem, że przychodził na zajęcia z bańką mleka, mówił: „Jak mnie złapią, to będę mówił, że tu przyszedłem z mlekiem”.

  • Czy miał pan poczucie zagrożenia, czy to była taka forma przygody?

Jeśli chodzi o komplety, nie mieliśmy absolutnie żadnego zagrożenia. Zresztą nie słyszałem, żeby Niemcy gdzieś interweniowali w tępieniu tych kompletów. Naturalnie, jak przy okazji jakiejś wpadki konspiracyjnej natrafili, to były jakieś kłopoty dla tych uczniów, ale żeby oni specjalnie starali się aresztować czy karać tych uczniów, to nie słyszałem.

  • Czy również drużyna harcerska działała podczas okupacji?

Już w pierwszych miesiącach okupacji powstała u nas organizacja wojskowa, na początku był to NOW − czyli Narodowa Organizacja Wojskowa, a potem wszystkie organizacje zjednoczyły się w ramach Armii Krajowej.

  • Ale pana drużyna, najpierw był początek, kiedy pomagaliście żołnierzom, ale to zanim jeszcze…

To był jeszcze zastęp zuchów, myślę, że w roku, nie pamiętam dokładnie, czy to był 1941, czy 1942 rozpoczęła się już działalność konspiracyjna w ramach NOW-u.

  • Jak wyglądały takie spotkania konspiracyjne?

W krótkim czasie, grupa starszych harcerzy została zakwalifikowana do Szkoły Podchorążych Piechoty. Mieliśmy normalne szkolenie, takie jak według podręcznika dowódcy plutonu.

  • Gdzie się odbywały szkolenia, spotkania?

W prywatnych mieszkaniach.

  • Czy coś na zewnątrz oprócz szkolenia pana drużyna robiła?

Poza szkoleniem takim teoretycznym, na bazie podręcznika naturalnie, było terenoznawstwo: orientowanie się w terenie, wyjazdy w teren; nauka o broni, na którą instruktor przynosił broń, rozbierał na części, składało się, każdy musiał to bardzo biegle robić. Mieliśmy w czasie tego szkolenia dwa razy ostre strzelanie pod Warszawą.

  • Czy to rzeczywiście była pełna konspiracja? Ile było osób w zespole, z którym pan się spotykał?

Nie pamiętam dokładnie, ale była to ta grupa podchorążówki, około dziesięciu kolegów. Później, po tym szkoleniu na podchorążych, z kolei myśmy szkolili grupy, które miały też około sześciu, siedmiu chłopców.

  • Przejście od tego harcerstwa cywilnego, potem jeszcze drużyny, właściwie cywilnej, która pomagała uchodźcom we wrześniu 1939, były takie płynne do tego przejścia harcerstwa konspiracyjnego? Ktoś pana namawiał, czy to było takie zupełnie naturalne?

Szczegółów nie pamiętam, ale było to naturalne, dlatego że właściwie większość młodych chłopców w Warszawie uczestniczyła w jakiejś formie konspiracji – albo to były gazetki, albo to były [akcje] małego sabotażu, pisanie na murach, zrywanie flag niemieckich, roznoszenie gazetek.

  • Czy pan się też taką działalnością zajmował?

Nie.

  • Działalność małego sabotażu pan dostrzegał na co dzień?

Naturalnie.

  • Jakie emocje budziły takie znaki?

Było to, trzeba powiedzieć, na najwyższym poziomie intelektualnym, te znaki, które pisaliśmy, były rzeczywiście bardzo przemawiające. Również były niemieckie napisy, tak jak tutaj państwo macie przy wejściu [na ekspozycję] – Deutschland kaputt. Te akcje były naprawdę bardzo skuteczne.

  • Widoczne były na co dzień?

Bardzo, powszechnie widoczne. Naturalnie nasilało się to w ramach postępu wojny.

  • Jak się zmieniło życie codzienne w czasie okupacji, czy warunki bytowe się zmieniły w pana rodzinie?

Mój ojciec nadal miał tę samą posadę, bo rolnicy tak jak uprawiali buraki cukrowe przed wojną, tak samo uprawiali je w czasie okupacji, dostarczali do cukrowni, w związku z tym musieli mieć reprezentację. A moja matka była lekarzem, też pracowała. Z tym że przed wojną pracowała w szpitalu wojskowym w Szpitalu Ujazdowskim, który podlegał CWSanowi, znaczy się Centralnemu Wydziałowi Służb Sanitarnych [dokładnie Centrum Wyszkolenia Sanitarnego]. W czasie okupacji pracowała w różnych klinikach, również szkoliła konspiracyjnie personel sanitariuszek, pielęgniarek.

  • Czy rodzice wiedzieli, że pan się zaangażował w konspirację, czy pan wiedział, co rodzice robią?

Rodzice udawali, że nie wiedzą, że jestem w konspiracji; ja udawałem, że nie wiem, że rodzice są w konspiracji.

  • Gdzie pana zastał wybuch Powstania, jak w ogóle pan zapamiętał atmosferę przed Powstaniem, czy to się czuło, że coś się zbliża, że coś się wydarzy w Warszawie?

Absolutnie okres ostatnich tygodni przed Powstaniem był już nienormalny. Niemcy ładowali wyposażenie swoich biur, wywozili umeblowanie, dokumenty.

  • Pan widział na własne oczy takie przeprowadzki?

Widziałem, tak. Jak chodziło się po mieście, to było widać, bo oni mieli bardzo dużo swoich placówek. Przecież do administracji musieli mieć dużo personelu. Poza tym bardzo zmniejszył się terror, taki który było widać na co dzień, to znaczy suki jeżdżące z aresztowanymi ludźmi, jakieś rozstrzeliwania, łapanki, tego już nie było w ostatnich tygodniach.

  • Czy była jakaś szczególna mobilizacja w pana grupie konspiracyjnej? Kiedy się to zaczęło?

Właściwie wiedzieliśmy, że Powstanie musi wybuchnąć, ale termin Powstania był [może] zaskoczeniem, był utrzymywany w tajemnicy. Co pamiętam z okresu przed Powstaniem… Powstanie wybuchło we wtorek, 1 sierpnia. W niedzielę 30 lipca z siostrą postanowiliśmy, że pójdziemy się przejść w Aleje Ujazdowskie, Łazienki były zamknięte – nur für Deutsche, ale można było pójść do Parku Ujazdowskiego. Wyszliśmy ze Smolnej, zdziwiło nas, że na chodnikach wzdłuż Alej Jerozolimskich stoi dość dużo ludzi, na ogół ludzie w czasie okupacji nie gromadzili się w taki tłumek. Jak zbliżyliśmy się, to zobaczyliśmy, że Alejami idzie tłum niemieckich żołnierzy z kierunku mostu Poniatowskiego. Był to obraz nędzy i rozpaczy – w poszarpanych mundurach, bez broni, nie było żadnych oficerów ani podoficerów, nie szli jakoś zorganizowanymi grupami, była to taka masa ludzi, od czasu do czasu jakieś furmanki zaprzężone w wychudzone konie, na tych furmankach ranni w jakichś szmatach. Kontrast tego z warszawiakami, którzy zawsze starali się trzymać fason, nawet w czasie okupacji, w niedzielę elegancko poubieranymi, dziewczyny w pięknych jaskrawych sukienkach, [a na jezdni tłum przygarbionych otaczających ich żołnierzy]. Niedługo to trwało, przyjechała policja [i] zaczęli rozganiać ludzi. Myślę, że właśnie takie wrażenia spowodowały, że Komenda Główna, która nie miała niestety informacji o tym, że pod Warszawą stoją [trzy dywizje niemieckie w tym] wspaniale wyposażona dywizja SS [Hermana Göringa], podjęła decyzję o wybuchu Powstania.

  • Czyli pan w niedzielę nic nie wiedział na temat Powstania?

Nic.

  • A czy pan się zetknął, bo gubernator Warszawy zarządził kopanie rowów?

Tak.

  • Czy pana to też obejmowało?

Tak, ale wszyscy powiedzieli od razu, że nikt nie idzie do tej akcji, że akcja będzie bojkotowana, ale była ona już wyznaczona w terminach po 1 sierpnia, tak że nie było [okazji do] tego bojkotu.
  • Gdzie pana zastał dzień wybuchu Powstania?

Pierwszego sierpnia szef naszej kompanii, „Witold”, zaproponował mi, żeby przewieźć z nim naszą broń do punktu koncentracji. Nie miałem roweru w czasie okupacji, ale on jakiś rower dla mnie wyszukał, pojechaliśmy na Mokotów. Byłem zdziwiony, jak „Witold” wyszedł z tego składu broni, niosąc dwie teczki – było to uzbrojenie dla kompanii ludzi. Zapięliśmy teczki do rowerów, wyjechaliśmy Puławską do placu Unii, Bagatelą do Alej. W momencie kiedy zbliżaliśmy się do placu na Rozdrożu, z alei Szucha wyjechała kolumna cyklistów esesmanów, bardzo naciskająca na pedały, skręcająca w tym samym kierunku, gdzie myśmy jechali Alejami do Śródmieścia. Mieliśmy sekundę do podjęcia jakiejś decyzji, wydaje mi się, że jedyna słuszna była, żeby wolniutko jechać brzeżkiem jezdni, jak najmniej blokując przejazd kolumny. Rzeczywiście kolumna z dużą szybkością przemknęła obok nas i już spokojnie zajechaliśmy na ulicę Senatorską, gdzie była koncentracja naszej kompanii.

  • Pierwszy sierpnia?

To już jest 1 sierpnia.

  • Znaliście punkt, gdzie się zbieracie?

Tak. W założeniach przedpowstaniowych nasz batalion miał zdobywać komendę miasta, budynek przy placu Piłsudskiego i Królewskiej.

  • Z tą bronią w dwóch teczkach?

Tak. Naturalnie, jak dowódcy skonfrontowali to [zadanie] z naszymi możliwościami, na szczęście zrezygnowali z podjęcia [tej] akcji i dostaliśmy polecenie przejścia w nocy na ulicę Ogrodową.

  • Czy pan pamięta dokładny adres, Senatorska ile było?

To było w tej części Senatorskiej blisko Marszałkowskiej, jakieś sto metrów od Marszałkowskiej. Tyły tego budynku wychodziły na Bielańską, na Bielańskiej był Bank Emisyjny. Na froncie tego Banku Emisyjnego był duży balkon umocniony workami. Dowódca chciał zorientować się, jak wygląda sytuacja ze strony Niemców, czy nie zagraża nam podejście Niemców do naszej chwilowej kwatery. Wysłał patrol, na ochotnika poszło trzech kolegów z I plutonu: Michał Mirski, Waldek Kaczorowski, Piotrek Żochowski. Niestety wróciło tylko dwóch, Piotrek Żochowski zginął.

  • To było 1 sierpnia?

Pierwszego sierpnia.

  • Ile osób liczyła kompania? Czy pan wie, jakie było ogólnie uzbrojenie?

Pluton powinien mieć około trzydziestu ludzi, plutony nie miały pełnego składu. Założeniem armii konspiracyjnej zawsze jest, że obsada musi być na stanowiska dowódcze, a później uzupełnia się szeregowców. Precyzyjnie nie pamiętam, jaki był [stan] w naszej kompanii, ale wydaje mi się, że około pięćdziesięciu ludzi. Ilość uzbrojenia w tych dwóch teczkach, nie pamiętam dokładnie, ale było parę pistoletów maszynowych, dwa czy trzy, parę pistoletów tak zwanych dziewiątek. Jak szedłem w straży tylnej na dyslokację na Ogrodową, to dostałem taką teatralną „piątkę”.

  • Jak wyglądało wtedy miasto, czy pan pamięta − siedemnasta, był ruch na ulicy, było pusto, jak to było?

[Przed siedemnastą] był duży ruch, widać było, że już coś się zaczyna dziać. O godzinie siedemnastej już słyszeliśmy na Senatorskiej pierwsze strzały.

  • Ta dyslokacja była 1 sierpnia?

Pierwszego sierpnia po zmroku, czyli to było po godzinie dziesiątej, myślę, że koło jedenastej, była kompletna cisza, nic się nie działo. Cała trasa, którą, szliśmy była zupełnie pusta, żywego ducha nie było.

  • Na Ogrodowej gdzie?

Na Ogrodowej trafiliśmy do szkoły. Było uzgodnione już miejsce, były przygotowane sienniki, już było jakieś zaplecze do mieszkania.

  • Co dalej się działo z panem i pana plutonem?

Z Ogrodowej część uczestniczyła w akcjach na Woli, nie znam szczegółów, nie uczestniczyłem w tej akcji.

  • Pan ze swoją grupą zostaliście na Ogrodowej?

Tak.

  • Do którego mniej więcej sierpnia?

To był chyba 2 albo 3 sierpnia, przeszliśmy na Stare Miasto.

  • Czy podczas pobytu na Ogrodowej były organizowane jakieś akcje?

Nie, było zupełnie spokojnie, nie było w ogóle zagrożenia, nie było bombardowań ani ostrzałów.

  • Słyszał pan, co się dzieje gdzie indziej, w innych dzielnicach?

Nie, jeszcze nie było informacji, gazetek [też] nie było jeszcze. Tylko od przygodnych ludzi, którzy przychodzili.

  • Potem decyzja, że…

Przechodzimy na Stare Miasto, przeszliśmy na ulicę Kilińskiego, tam mieliśmy zakwaterowanie. Naszą linią frontu było Podwale, później ulica Miodowa, na Miodowej (mniej więcej, trudno powiedzieć w połowie, ale bliżej już powiedzmy Długiej) była cerkiew, którą też obsadzaliśmy.

  • Kiedy pan się zetknął z takim prawdziwym bojem, z taką akcją, na którą się idzie z bronią, strzela?

Na Starym Mieście w okresie do 13 sierpnia właściwie nie było, natarć [większych oddziałów] niemieckich. Oni mieli swoje stanowiska [na Krakowskim Przedmieściu i po drugiej stronie Senatorskiej], tak że jak ktoś się pokazał na naszych [stanowiskach: od razu strzelali strzelcy wyborowi] na barykadzie, czy na Podwalu, [gdzie] mieliśmy takie stanowiska w głębi ruin, jak tak ktoś się wychylił zanadto, to od razu strzelcy wyborowi strzelali, [widać też było] czołgi [niemiecki]. [Ostrzeliwali też nasze stanowiska z moździerzy, kilku kolegów zostało zabitych i rannych]. Pewnego dnia miałem stanowisko na balkonie w kamienicy [naprzeciw Zamku] z [widokiem] na plac Zamkowy, obsadzało tą kamienicę AL, ale na zasadzie współpracy [skierował mnie dowódca]. Leżałem na balkonie, miałem wątpliwą przyjemność obserwować „Tygrysa”, który wjechał na plac Zamkowy w patrolu, objechał cały plac Zamkowy, później zatrzymał się [i] zaczął lufą manewrować w różnych kierunkach, [starałem się stać niewidocznym za skromną osłoną worków z piaskiem]. Ale tak jak mówię, Niemcy, [w tym czasie], nie podejmowali jeszcze akcji zaczepnych [na większą skalę].

  • Co czuje taki młody żołnierz byle jak uzbrojony, jak widzi taką przewagę militarną? Czy miał pan jakieś wątpliwości, czy pan po prostu był posłany?

Dobrze pani mówi − młody żołnierz. Człowiek nie zdawał sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Śmierć biednego Piotrka 1 sierpnia, krótko po wybuchu Powstania, zrobiła na nas straszne wrażenie, wszyscy byli [wstrząśnięci]…

  • Znaliście się sprzed Powstania.

Bliscy koledzy. Zresztą to był wyjątkowej klasy chłopak, najmłodszy z nas, beniaminek naszej grupy. Fakt, że zgłosił się na ochotnika, świadczy o [wielkiej] odwadze, takiej zapalczywości.

  • Nie było wtedy zwątpienia i myślenia − co ja tu robię, lepiej może do domu?

Nie. Pierwszego sierpnia dowódcy zrobili zbiórkę i odczytywali taki krótki tekst, że jeżeli ktoś nie czuje się na siłach, może zrezygnować, nie będzie to poczytane jako dezercja. Naturalnie nikt nie rezygnował.

  • Czyli do 13 sierpnia to była taka służba obserwacyjna?

[Trudno nazwać to służbą obserwacyjną, nasi koledzy odnosili rany i ginęli od odstrzału i bombardowań, ale nie były to walki takie jak rozpoczęte przeciw dywizji Dirlewangera na placu Krasińskich].

  • Były przydzielone obowiązki?

Były obsadzone stanowiska, przy czym [Niemcy ograniczali się do ataków na barykady niewielkimi oddziałami]. Trzynastego sierpnia Niemcy pod barykadę na Podwalu podesłali specjalnie spreparowany pojazd, który popularnie nazwany był przez wszystkich czołgiem. Ten pojazd podjechał pod barykadę, zatrzymał się, załoga uciekła, zostawiła go pod barykadą.

  • Gdzie pan wtedy był? Czy pan to zauważył?

Byłem na naszej kwaterze, [do stojącego czołgu] wyszło kilku mechaników z brygady zmotoryzowanej, Niemcy nawet nie strzelali do nich [(właściwie można było się domyślać, że zależało im, żeby czołg znalazł się po naszej czołg)], uruchomili pojazd, rozebrali część barykady tak, żeby mógł przejechać, i pojazd wjechał na Podwale i Podwalem do Kilińskiego. Nie muszę państwu mówić, jak wyglądał pojazd, udekorowany chorągwiami biało-czerwonymi, oblepiony chłopakami nie tylko wojskowymi, ale chłopcami mieszkającymi na Starym Mieście, i moc ludzi na chodnikach. Powoli jadąc, pojazd wjechał na Kilińskiego. Koledzy, którzy byli ze mną na kwaterze, mówią: „Chodź, biegniemy obejrzeć”. Akurat czytałem coś, mówię: „Nie, wiecie, [co] popatrzę z balkonu, będzie lepiej widać”. Jeszcze Jacek Sobieski został ze mną, we dwóch wyszliśmy na balkon, byliśmy na drugim piętrze i parę minut staliśmy, może dwie, trzy [minuty].

  • Widział pan czołg, który jedzie?

Czołg już stał i w pewnym momencie nastąpił wybuch. Wybuch rzucił nas obydwóch pod przeciwległą ścianę pokoju, a balkon został urwany, tak że ciekawe działanie sił, [kiedy] najpierw pęd powietrza rzucił [nas na przeciwległą ścianę], a później oberwał balkon. W czasie wybuchu zostałem ranny w lewe oko, w nerwy dwudzielne [i] błędnik. Jacek Sobieski, który stał obok mnie w skórzanej kurtce, w klapę kurtki miał wbitą kość ludzką, pięknie oczyszczoną. Była to masakra. Nasza kompania poniosła największe straty przy wybuchu czołgu, [największe straty poniósł] plutonu łączników czyli młodych chłopców, takich dwunasto-, czternastoletnich. Nie widziałem ulicy, bo już właściwie lewe oko w ogóle nie działało, a na prawe po tym [uszkodzeniu] nerwu dwudzielnego też prawie nie widziałem, ale później z opowiadań słyszałem, że trupy ludzi były nie do rozpoznania, poszarpane [zwłoki], [we] krwi, szczątki ludzi na ścianach okolicznych domów.
Niemcy jako założenie [przyjęli], że czołg zostanie pod barykadą, [chcieli] prawdopodobnie w nocy, albo w jakimś zaskakującym nas momencie [spowodować wybuch], tak, żeby zdobyć barykadę i wtedy już przejście na Podwale byłoby dla nich otwarte. Ze względów taktycznych to, że czołg został przeprowadzony bez zniszczenia barykady, było korzystne. Natomiast straszne było dla naszej kompanii, bo ponieśliśmy ogromne straty.

  • Pan trafił wtedy do szpitala?

Tak to się nazywało, w piwnicy było stanowisko, takie ambulatorium, gdzie był nasz lekarz, doktor „Morwa”. Właściwie [niewielu ludzi było] do operowania, [większość] była rozszarpanych [przez wybuch]. Ale takich, którzy dalej stali, byli ranni [od wybuchu], takich jak ja na przykład, to od razu [brano] na stół operacyjny.

  • Jeszcze wtedy były jakieś środki medyczne?

Wtedy wszystko było, bo [nie braliśmy] jeszcze [udziału] w boju do [11] sierpnia. Natarcie Niemców na Stare Miasto rozpoczęło się po [11] sierpnia [od strony placu Krasińskich].
  • Czy pan uczestniczył w walkach?

Nie mogłem, prawie nic nie widziałem.

  • Piętnastego sierpnia spadł na Miodowej samolot. Czy pan to pamięta?

Pamiętam. Pamiętam huk i pamiętam, jak koledzy opowiadali (nie chodziłem, [ze względu na zaburzenia błędnika]), jak widzieli, jak piloci byli poparzeni, poobwiązywani bandażami. Nie wiem, czy oni przeżyli, czy nie.

  • Było takie oczekiwanie na pomoc albo od jednej strony, albo od drugiej?

Naturalnie. Właśnie były zrzuty, samolot, który spadł, przywiózł zrzuty broni i w tym pierwszym okresie bardzo dużo broni dostaliśmy ze zrzutów. Przede wszystkim najpotrzebniejsze Piaty do zwalczania czołgów.

  • Była nadzieja na pomoc z Zachodu? Myśleliście, że cały świat jest z wami?

O tym, że cały świat nas będzie bronił, to pomyślałem, jak we wrześniu nadleciały superfortece nad Warszawę i robiły zrzuty, to już myślałem, że to jest albo Sosabowski z naszymi spadochroniarzami, albo jakieś inne oddziały.

  • Ciągle była nadzieja?

Tak.

  • Nadzieja na to, że Rosjanie się ruszą?

Praktycznie prasa coś pisała, że Mikołajczyk jest w Moskwie, że rozmawia, ale myśmy nie mieli wielkich nadziei. Już było przecież wiadomo, o Katyniu już były pierwsze informacje.

  • Co dalej się z panem działo?

Trzydziestego pierwszego sierpnia przeszedłem z rannymi kanałami do Śródmieścia, to powszechnie mówiło się kanałami, powinno się mówić burzowcami, bo to był kanał prawie wysokości człowieka, lekko trzeba było przygiąć tylko głowę. W czasie Powstania pogoda była cały czas upalna, nie było żadnych deszczów, tak że w tym burzowcu było prawie sucho. Minimalna ilość wody była na dnie. Jeśli chodzi o wrażenia z przejścia tym burzowcem, to nie było to jakieś takie obrzydliwe, jak można sobie wyobrazić, że przejście kanałami, że to w jakiś nieczystościach, w jakichś zapachach, tego nie było.

  • Pamięta pan, jak długo szło się kanałem?

Nie mogłem patrzeć na zegarek, ale wyobrażam sobie, że trwało to co najmniej jakieś siedem godzin.

  • Gdzie pan wychodził?

Wychodziliśmy na ulicy Wareckiej.

  • Jak wyglądało samo wejście do kanałów?

To było bardzo niebezpieczne, dlatego że wejście [cały czas było pod ostrzałem Niemców], było obłożone workami z piaskiem, na placu Krasińskich, gdzie są tablice. Panował major „Barry” z żandarmerii, bo na właz był ogromny natłok wojska i ludności cywilnej, wszyscy wiedzieli, że Stare Miasto kapituluje i bali się reakcji Niemców, co będą robili z ludnością. Zresztą wiemy, co robili.

  • Ale czy wtedy była to taka powszechna świadomość o tym, co się działo?

Była świadomość, że ewakuujemy się.

  • Co robią Niemcy z cywilami, co robią z rannymi?

Wiadome było.

  • Słyszeliście, co na przykład działo się na Woli?

Wiadome było. Informacje z Woli dochodziły do nas. W okresie początkowym informacji nie było, a później, już tak od połowy Powstania, były gazetki, były informacje z nasłuchów, to było dobrze zorganizowane.

  • Przez cały czas na Starówce do momentu wyjścia pan leżał w szpitalu?

Byłem na kwaterze, ale już nie w szpitalu, tylko przychodziłem do doktora „Morwy” na zmianę opatrunków.

  • Czy miał pan obowiązki wojskowe?

W minimalnym zakresie, ale jakichś już wojskowych przydziałów nie miałem.

  • Jak pan zapamiętał życie codzienne − jedzenie, spanie, mycie, jak to wyglądało?

Mycia nie było w ogóle, spanie mieliśmy dość dobre, bo nasza kwatera nie była bombardowana, mieliśmy sienniki, jak ktoś był bardziej operatywny, to jakieś łóżko wykombinował. A jedzenie − nie było zorganizowanej kuchni właściwie, tak jak człowiek coś skubnął gdzieś, poszedł do kolegów, to mu dali coś, jakiś kawałek chleba. Pod względem jedzenia sytuacja w końcowym okresie, już przed kapitulacją Starego Miasta, była [bardzo zła]. Sytuacja ludności była makabryczna. Bali się, byli wystraszeni, byli rozgoryczeni na Powstańców. Jak początkowo ludność była zachwycona, wszyscy starali się czy poczęstować czymś, czy jakoś ugościć, to później była [powszechna wrogość].

  • Czy pan się osobiście zetknął z jakimiś wyrazami niechęci?

Nie, bo mało się poruszałem.

  • Co robiły dziewczyny?

Dziewczyny były wspaniałe, dziewczyny wielokrotnie pokazywały odwagę chłopakom. Jako sanitariuszki uważały się odpowiedzialne za rannych i w sytuacji, kiedy jakiś chłopak został ranny na przedpolu [i] było wiadomo, że to przedpole jest pod ostrzałem, to nie było chętnych na wyjście na pewną śmierć. Tym bardziej że nie było wiadomo, czy chłopak żyje, czy nie, bo nie dawał żadnych znaków życia, a jednak dziewczyny szły po takich.

  • Jak pan był ubrany w Powstaniu?

Początkowo w cywilnym ubraniu, tylko z opaską na prawym ręku.

  • Skąd dostawaliście opaski?

Opaski dostaliśmy 1 sierpnia. A potem skorzystaliśmy z umundurowania niemieckiego ze Stawek. Jak zajęliśmy Stawki, to były ogromne magazyny, między innymi [były bluzy], nazywali to „tygrysie kurtki”, w łaty maskujące.

  • Pan taką kurtkę miał?

Każdy to fasował.

  • Czy pan uczestniczył może w uroczystościach religijnych, kulturalnych?

Tak. Religijnych, myśmy byli blisko kościoła garnizonowego na Długiej, tak że zaraz po przeniesieniu się na Stare Miasto, poszliśmy zorganizowaną grupą (cała kompania) do kościoła na mszę i wszyscy otrzymaliśmy rozgrzeszenie, przyjęliśmy komunię świętą.

  • Jak był Dzień Żołnierza, był pan wtedy ranny, nie pamięta pan żadnych obchodów na 15 sierpnia.

Nie, ale wątpię czy mogły być [coś organizowane] po tej strasznej hekatombie z 13 sierpnia.

  • Czy odbywały się jakieś uroczystości kulturalne?

Nie. Na Starym Mieście nie, w Śródmieściu tak.

  • Gazetki czy informacje?

Gazetki i informacje przychodziły.

  • Mieliście radio jakieś?

Była służba pocztowców, znaczy zuchy i młodzi harcerze roznosili pocztę, roznosili ulotki, gazetki.

  • Czy pan korzystał z poczty?

Nie.

  • Czy pan zetknął się osobiście z Niemcami albo z jakimiś formacjami, z innymi narodowościami, które służyły pod dowództwem niemieckim?

Nie. Miałem okazję, jak już byłem poza, już Powstanie upadło, trochę lepiej się poczułem, po pierwszych fachowych [zabiegach] specjalistów, okulistów, operacjach i już z moją mamą i siostrą byliśmy na tak zwanej tułaczce pod Warszawą w Garwolinie. Tam był szef żandarmerii, [miał na imię] Karol, był to Austriak, o gołębim sercu. Mnie od razu, jak się dowiedział, że nie mam żadnego zaświadczenia, wydał taki ausweis, że komenda miasta Grójec zaświadcza, że jest zatrudniony do prac przy kopaniu rowów i nie może być brany do żadnych innych. Rzeczywiście był wspaniałym człowiekiem, tak pomagał ludności, że jak szedł ulicą, jak dzieciaki go zobaczyły, to na jednej nodze jeden dzieciak, na drugiej nodze drugi dzieciak, tak szedł, kiwał się szczęśliwy.
  • Gdzie się pan udał po wyjściu z kanału?

Po wyjściu z kanałów zebrano nas i była stołówka, zapraszano nas na makaron z sosem pomidorowym. Będę pamiętał do końca swoich dni ten makaron, rzuciliśmy się wszyscy na to zgłodniali. Później wyszedłem na Nowy Świat zadziwiony tym, że są szyby w oknach, zamiecione chodniki, cisza. Okres Starego Miasta od natarcia Niemców był straszny. Lotnictwo, ostrzeliwanie, tak zwane krowy, czyli moździerze wielolufowe − było to piekielne.

  • Ciągły huk.

Ciągły huk. Tak że cisza, jak wyszliśmy z kanału, była zadziwiająca. Nie przypuszczaliśmy, że może być dzielnica, w której nawet nie dochodzą hałasy.

  • Przez cały sierpień nie miał pan kontaktu z rodziną?

Nie, nie dostałem [żadnych wiadomości]. Dopiero w Pruszkowie dostałem liścik pisany przez siostrę. Siostra z moją mamą były pod Warszawą i dowiedziały się, że jestem w Pruszkowie.

  • Jak pan wyszedł na początku września, to nie poszedł pan do domu?

Jak wyszedłem z kanału, to poszedłem do domu na Smolną i byłem [dwa] dni na Smolnej.

  • Ale tam rodziców nie było?

Mój ociec już nie żył, ale była moja mama i moja siostra. Mama i siostra pracowały w szpitalu powstańczym na Foksal. Nie pamiętam, czy to był 4 czy 3 września, kiedy Niemcy rozpoczęli natarcie na tą część Śródmieścia i było wiadomo, że bardzo szybko [się] zajmą. W związku z tym wyszedłem z domu i przeszedłem przez Aleje, przechodziło się głębokim wykopem, strzelcy wyborowi usiłowali strzelać, ale jak się szybko przebiegało, to nie było to groźne. Przeszedłem na drugą stronę Alei do przyjaciół, którzy mieszkali na Nowogrodzkiej, i tam się zatrzymałem, cały czas myśląc o jakiejś pomocy lekarskiej, bo stan był coraz gorszy.

  • Gdzie pan znalazł pomoc?

Pomoc znalazłem dopiero w Pruszkowie w szpitalu?

  • Czyli przez cały wrzesień nie miał pan kontaktu ze swoim plutonem?

Nie.

  • Nie wiedział pan, co się dzieje?

Nie. Oni byli w innej części miasta, w rejonie Czackiego i Traugutta.

  • Co pan robił przez tamte dni?

Właściwie nic, dlatego że nie mogłem zanadto się ruszać, tak że byłem na garnuszku u tych ludzi.

  • Czy wtedy we wrześniu pan myślał, że są jeszcze jakieś szanse na powodzenie Powstania?

Nie, absolutnie. Po upadku Starego Miasta już wszystko szło w jednoznacznym kierunku, że nastąpi kapitulacja, już wszyscy przygotowywali się na wyjście z Warszawy.

  • Czy miał pan kontakt z ludnością cywilną inną niż znajomi?

Z tymi znajomymi tylko.

  • Co ludzie mówili, co się słyszało dookoła?

Ludzie byli przerażeni, bo przecież było wiadomo, że wszystko zostawiają, cały dorobek życia. W tym domu, gdzie byłem, był profesor, który miał wspaniałe zbiory, usiłował to jakoś upchnąć w piwnicy, ale wszystko zginęło.

  • Już potem z cywilami pan wychodził z Warszawy?

Tak.

  • Ale jeszcze moment 18 września, jak samoloty przylatują? Gdzie pan wtedy był, co pan wtedy robił, widział pan samoloty?

O tyle, o ile. Głównie huk i strzelanie Niemców.

  • Strzelali do tych samolotów?

Strasznie, wszyscy [nawet] z karabinów [maszynowych], szły na wysokości parę tysięcy metrów, [a] oni z karabinów strzelali.

  • Potem jakie uczucia? Był Sosabowski.

Był jakiś taki zryw entuzjazmu, że chyba już po tym najcięższym okresie przychodzi pomoc.

  • A wcześniej, jeszcze zanim samoloty przyleciały, to Rosjanie nacierali na Pragę, czy o tym pan wiedział?

Tak, wiedzieliśmy.

  • Jakie emocje to budziło?

Wiedzieliśmy, że to jest jakaś bardzo ograniczona akcja, bo to był tylko chyba batalion, który właściwie poszedł na straty, bo przecież to nie byli żołnierze przeszkoleni w walkach w mieście.

  • Słychać było strzały, jak oni atakowali Pragę? Zanim jeszcze stanęli na brzegu Wisły, to najpierw zdobywali Pragę?

Oni na Pradze byli, Praga cała była już pod ich panowaniem, oni tylko przepływali jakimiś pontonami na brzeg warszawski.

  • Czy pan wiedział też o zrzutach radzieckich, czy pan się zetknął z tymi zrzutami?

[…] Tych zrzutów było bardzo dużo. Najpierw były alianckie, a później były jeszcze rosyjskie zrzuty. Rosyjskie zrzuty były mało skuteczne, dlatego że to były z kukuruźników, czyli takich samolocików rozpoznawczych, i zrzucali to w workach, bez żadnych spadochronów. One leciały nisko i taki worek [ktoś] wyładowywał przez burtę. Jeżeli to była powiedzmy żywność, to się rozpaćkało, jakieś dżem czy jakieś inne rzeczy, ale zawsze zjedli ludzie to. Niestety broń, jak zrzucali, to też częściowo się to uszkadzało.

  • Czy w dalszym ciągu we wrześniu miał pan jakieś informacje, co się dzieje w innych częściach Warszawy, gazetki?

Tak, czytali ludzie, co siedzieli.

  • Czy pan siedział w piwnicy?

Nie.

  • Na piętrze udało się utrzymać?

Na Nowogrodzkiej szczęśliwie nie było wielkiego ostrzału.

  • Kiedy pan wychodził z Warszawy?

Chyba to był 1 października.

  • Czyli już pan wiedział, że Warszawa kapituluje?

Tak.

  • Jakie było wtedy uczucie? Czy czekało się, że to się wreszcie skończy?

Tak, bo już to miasto było tak umęczone, że naprawdę był ostatni moment, żeby jeszcze uratować trochę ludzi i jakoś zminimalizować straszne straty.

  • Co pan zrobił ze swoją panterką i ze swoją opaską?

Nie pamiętam.

  • Już na drugą stronę Alei pan przeszedł jako cywil?

Tak.

  • Jak się odbywało wychodzenie z Warszawy? Jak pan to pamięta?

Dostałem taką jesioneczkę od pana profesora, troszkę przykrótką, powiedzmy, siły fizyczne miałem nienadwątlone, pomagałem nieść jakieś jego skarby (w cudzysłowie), jakieś zabytkowe książki. Wychodziliśmy, przy politechnice była barykada i był posterunek niemiecki. Później piechotką do Warszawy Zachodniej, z Warszawy Zachodniej wagonami towarowymi do Pruszkowa.

  • Jak się zachowywali Niemcy, którzy was eskortowali? Stali w pobliżu?

Stali co parę metrów.

  • Nie było zbrodni niemieckich?

Absolutnie nie. Co parę metrów oni stali, już się dobrze zachowywali, nie było krzyków, bicia czy coś.

  • Jak długo trwał wymarsz z Warszawy? To był jeden dzień czy dłużej?

Wieczorem byłem w Pruszkowie.

  • W obozie?

W obozie.

  • Jakie wrażenie stamtąd pan wyniósł?

Warunki sanitarne były straszne.

  • Czy było dużo ludzi?

Tłumy.

  • Pamięta pan, jak się spało albo co się jadło?

Tam już właściwie człowiek nie był głodny, bo były kuchnie polowe i rozdawali chleb. Natomiast były straszne wszy wszędzie, nie było jakichś łóżek, tylko były rzucone sienniki. [Wszy] w słomie siedziały, jak się siadło, to już człowiek był [cały zawszony].
  • Czy pan zetknął się z jakimiś selekcjami w Pruszkowie?

W Pruszkowie wyglądało to w ten sposób, że codziennie rano oficer SS z kilkoma żołnierzami szli wolnymi przejściami, po dwóch stronach była, powiedzmy, słoma w tych siennikach, patrzył i wybierał ludzi. Siedziałem z zabandażowanym okiem w jesioneczce, jeszcze czapkę nasunąłem na oczy, a on mnie wybrał. Ze mną grupka młodych ludzi, eskorta Niemców, idziemy. Tak się zastanawiam, że sytuacja nie jest dobra, bo może do jakiejś roboty się nie nadaję. Rzeczywiście wspaniała rzecz się zdarzyła, podeszła do mnie sanitariuszka w białym kitlu, mówi: „Pan Morysiński?”. Mówię ze zdziwieniem: „Tak”. [Sanitariuszka zdjęła] swoją opaskę, „Niech pan zakłada i wychodzi”. Szybko założyłem i dyskretnie, jak jeden z Niemców się odwrócił − hop. Ona mnie wzięła pod rękę i odeszliśmy. Okazało się, że moja matka jak przechodziła przez Pruszków, spotkała sanitariuszkę, która była pacjentką mojej matki. Matka mówi: „Proszę pani, tutaj będzie na pewno mój syn w Pruszkowie, a jest znaczny tym, że ma lewe oko zawiązane, jak go pani zobaczy, niech pani się nim zajmie”. Jak już byłem tym sanitariuszem, to trafiłem do takich robót, [jak] wynoszenie ludzi z wagonów, ewakuowanych, część ludzi nie wytrzymała trudów wyjścia, ludzie byli wycieńczeni, jeszcze w tych wagonach, w upale, część po prostu umierała już na trasie. Parę dni tak koczowałem, a ona mi powiedziała, że zawiadomi moją mamę, która była w Otrębusach wtedy u przyjaciół, że na pewno jakoś załatwi mi wyjście.

  • Ogrom cierpienia, zbrodni, śmierci a pan opowiada o tym tak beznamiętnie. Można się do tego przyzwyczaić?

Kupa lat już minęła, już zdążyliśmy się pozbierać, a przede wszystkim okres, kiedy jesteśmy już rzeczywiście niepodległym krajem, spowodował, że żyjemy już właściwie jak normalni ludzie.

  • Pan mówi, że było dawno, ale czy to budziło przerażenie, czy człowiek po prostu musiał zebrać siły, żeby żyć dalej?

W okresie okupacji byłem młodym chłopakiem, tak że miałem jakieś swoje hobby i robiliśmy modele samolotów. Bardzo interesowałem się muzyką nowoczesną, miałem radio przerobione na gramofon i zdobywałem płyty, tak że zupełnie ta część konspiracyjna i wojskowa były [odrębnym] fragmentem mojego życia; nauka − nie przykładałem się do tego – była drugą częścią; a trzecia część to było normalne życie młodego chłopaka, potańcówki.

  • Co dalej się z panem działo, gdzie pan się znalazł po Pruszkowie?

Po Pruszkowie [byliśmy] już jako rodzina z [mamą i] siostrą.

  • Jak udało się panu wyjść z Pruszkowa?

To jest następna historia, nie wiem, czy mogę ją opowiedzieć. Moja mama była u naszych przyjaciół w Otrębusach, gdzie było bardzo dużo takich ludzi jak moja mama, przyjaciół, którzy przyjeżdżali i spotykali się, a po Powstaniu wybrali to miejsce jako miejsce oparcia. W domu, gdzie mieszkała dwójka starszych ludzi, było ze trzydzieści osób. Między innymi przychodził do Otrębusów taki właściciel zakładu pogrzebowego, którego zakład – nie wiadomo dlaczego – został wybrany jako firma chowająca wszystkich gestapowców i Niemców poległych w Warszawie. W związku z tym był zaprzyjaźniony z urzędnikami niemieckimi. Jak przyszedł któregoś dnia i moja mama z kimś rozmawiała i mówi: „Szczęśliwa jestem, że Jurek już jest w Pruszkowie, ale jak go wyciągnąć?”. A on mówi: „Nie ma sprawy, załatwi się”. Pojechał do Pruszkowa, powołał się na swoich wysokich rangą Niemców i umówione było spotkanie ze mną, że pod bramą będę czekał o określonej godzinie. Przyszedł z takim świstkiem zwalniającym [z obozu] i wyszedłem.

  • Co potem się z panem działo?

Tułaliśmy się po Polsce. Z Otrębusów, gdzie nie można było siedzieć w nieskończoność, trafiliśmy do Łowicza, następnie do Grójca i z Grójca mama skorzystała z zaproszenia znajomych w Piotrkowie Trybunalskim. Tam chodziłem do szkoły dla dorosłych i zdałem maturę, a następie kiedy na Śląsku ruszyła pierwsza politechnika w Polsce, mama postanowiła, że przeniesiemy się do Gliwic. Rzeczywiście trafiliśmy do Gliwic.

  • Czy ludzie z tych miejscowości, w których pan się znalazł, pytali o to, co się działo w Warszawie, pytali o Powstanie?

Tak, bardzo się interesowali.

  • Zetknął się pan z życzliwością tych ludzi?

Absolutnie tak.

  • Czy dotykały pana szykany później z powodu tego, że pan walczył w Powstaniu?

Sytuacja była taka, że w naszym domu na Smolnej mieszkali różni ludzie. Część z nich, jak zobaczyli, że przyszedłem ze Starego Miasta, z zazdrości zaczęli dokuczać mojej mamie, że: „A, jeszcze pani zobaczy, co będzie z pani synem, jak przyjdą »czerwoni«”. Moja mama zresztą bardzo prawidłowo oceniła, że nie ma co wracać do Warszawy, i przenieśliśmy się na Śląsk. Dzięki temu, że byłem na Śląsku, uniknąłem tych prześladowań, na które narażeni byli moi koledzy. Dużo z nich trafiło do więzienia. O tym, żeby studiowali, to prawie nie było mowy, a ja normalnie studiowałem na politechnice. Naturalnie nigdzie nie przyznawałem się do jakichś konspiracji.

  • Czy po wyjściu z Pruszkowa, zetknął pan się z tym, że szukano warszawiaków?

Nie.

  • Czy miał pan kontakt ze swoimi kolegami potem w latach pięćdziesiątych?

Tak. Cały czas miałem kontakt.

  • Kiedy pan wrócił do Warszawy?

Do Warszawy wróciłem w 1962 roku.

  • Jak pan teraz ocenia Powstanie, czy ono powinno wybuchnąć, czy ono było potrzebne?

Bardzo dużo książek pisze się na ten temat. Ostatnio był program w telewizji o przerwaniu działań wojennych. Mnie się wydaje, że losy Warszawy nie różniłyby się bardzo od tego, co było, bo przecież front był na linii Wisły i jak by Rosjanie chcieli iść dalej na zachód, to musieliby zdobyć Warszawę, bo wszystkie linie komunikacyjne szły przez Warszawę. Czyli byłby front, tylko nie Powstańców z Niemcami, a Rosjan z Niemcami. Ludność cywilna by tak samo ucierpiała, struktury miasta, całe bogactwo Warszawy tak samo było by zniszczone jak przez Powstanie. Tak że myślę, że to była sytuacja zupełnie bez wyjścia.

  • Czy ma pan jakąś taką scenę, którą pan najbardziej zapamiętał z Powstania?

To jest trudne pytanie. Wiem − wejście do kanału. Jak wszedłem do kanału, to pomyślałem − chyba ocalałem, ale to była pamiętna chwila. Z tego piekła – palił się kościół garnizonowy, dookoła wybuchy, karabiny maszynowe, pociski rwały worki – człowiek rzeczywiście jakimś cudem nietrafiony wskakuje do otworu włazu, schodzi na dół i po [przejściu paru metrów] wszystkie dźwięki zaczynają cichnąć, a po przejściu stu metrów już tylko słychać dudnienie jakieś nad sobą. Tak że to był ten moment.


Warszawa, 29 października 2010 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Rafalska-Dubek
Jerzy Morysiński Pseudonim: „Kuba” Stopień: kapral podchorąży, kapral podchorąży Formacja: Batalion „Gustaw-Harnaś”, 4. kompania „Harcerska”,pluton I Dzielnica: Stare Miasto

Zobacz także

Nasz newsletter