Jerzy Odon Woś „Donat”

Archiwum Historii Mówionej
  • W jaki sposób zetknął się pan z konspiracją.

Przydział do konspiracji zaczyna się od momentu złożenia przysięgi w moim oddziale, z przedstawicielem którego zetknąłem się w mojej szkole, w gimnazjum imieniem Słojewskiej mieszczącego się na Marszałkowskiej 31. Spotkaliśmy się z kolegą, który już był starszy od nas o rok i był już w konspiracji od roku 1941. To był Jacek Mackiewicz i on przynależał do oddziału, który zawiązał się w kompanii [saperów] praskich. To była jednostka saperów praskich zorganizowana w 1939 roku z kolegów klubu wioślarskiego na Pradze.

  • Jak wyglądała pana przysięga, w którym roku pan ją składał i w jakich okolicznościach?

Rozpocząłem przysięgą przynależność formalną, gdyż składałem przysięgę w prywatnym domu na ulicy Hożej przed sierżantem dowódcą plutonu wydzielonego z Batalionu [Saperów] Praskich. Sławny oddział kapitana „Chwackiego”. Dywersyjny, bojowy oddział wydzielony z Batalionu [Saperów] Praskich.

  • Słyszałam, że brał pan udział razem z innymi powstańcami na ulicy Bonifraterskiej w pomocy oddziałom z powstania w getcie warszawskim. Czy to już po zaprzysiężeniu.

Tak. Właściwie to było po zaprzysiężeniu. Praktycznie to dopiero po tej akcji na Bonifraterskiej, kiedy zginął mój przyjaciel z tej samej sekcji – Józef Wilk, zostałem włączony do aktywnego działania już jako szeregowy plutonu saperów praskich, bojowego oddziału kapitana „Chwackiego”. Jeszcze on wtedy był porucznikiem, zawodowym oficerem wojska polskiego.

  • Jak trafił pan do „Kedywu”?

Bojowa jednostka kapitana „Chwackiego” była jednostką „Kedywu” i była połączona z „Kedywem” tak zwanej Tajnej Organizacji Wojskowej, TOW Śródmieście Warszawa, którego mianowanym dowódcą od szeregu lat praktycznie prowadzącą dywersję w TOW przez kapitana Rybickiego.

  • Jak pan zapamiętał kapitana Rybickiego?

Kapitana Rybickiego spotkałem dopiero w czasie Powstania, bo my byliśmy jednostką, która działała trochę na innych zasadach. Oddział kapitana „Chwackiego” był złożony z żołnierzy czynnej służby przed wojną. Oddziały TOW były raczej na zasadzie towarzyskiej, nie było zależności według stopni wojskowych. Tym się różniliśmy. Dlatego zostaliśmy jako kompania osłony Kwatery Głównej AK generała „Montera”. Dostaliśmy rozkaz przeobrażenia się w kompanię osłony Kwatery Głównej AK generała „Montera”. Byliśmy szkoleni jak żołnierze, praktycznie przygotowani do bojowych akcji na zasadach stopni wojskowych i gradacji wojskowej. Dziwnie to brzmiało, że podobne oddziały dywersyjne TOW były tworzone na zasadzie spotkań towarzyskich środowiskowych bez drylu wojskowego i tym się różnili dowódcy w swoim czasie. W latach 1943, początek 1944, była różnica podejścia do całej idei walki.

  • To znaczy nie było takiej atmosfery jak w wojsku?

W naszej kompanii saperów byli żołnierze wywodzący się ze służby czynnej przed wojną i dlatego zaczęły te oddziały na początku, czyli już w 1939 roku w październiku, ta grupa pierwotna kładła nacisk na zbieranie, wydobywanie broni zakopanej w czasie oblężenia Warszawy we wrześniu 1939 roku.

  • Jak wyglądało to wykopywanie broni?

Byli zawodowi wojskowi, którzy brali udział w obronie Warszawy we wrześniu, tak że oni wiedzieli, gdzie szukać broni zakopanej przez armię polską broniącą Warszawy. Z zasady to można było znaleźć broń krótką, ciężką broń nie było możliwości wydobyć, nawet jeżeli wiedzieli, gdzie jest, nie można było wydobyć, bo stwarzało to trudności swoją wielkością – duża broń.

  • Brał pan udział w wydobywaniu broni?

Nie, miałem czternaście lat, ale wydobywanie się odbywało prawie do Powstania. Z tym że nawet mieliśmy takie wypadki, że wydobytą broń trzymaliśmy... Jeden z plutonów naszego oddziału został okradziony z broni, która była składowana dla całego oddziału, plutonu porucznika Henryka Witkowskiego.

  • W jaki sposób zostało ukradzione, kto to zrobił, Niemcy?

Wypadki się zdarzały. Nie tak często, ale się zdarzały. Na przykład w czasie Powstania już, moją broń, bo to była łakoma rzecz... Po wybuchu wojny [Powstania] byłem na Świętokrzyskiej róg Jasnej, zostałem przysypany, przekazali mnie później [na punkt], poszedłem się umyć i to jest taka drobnostka, ale jak była traktowana broń, żeby kolega koledze wykradł broń, szczególnie krótką. Miałem pierwszego Visa z pasem i koalicyjką – ukradli mi w momencie, kiedy się myłem w PKO po wybuchu bomby.

  • Nie był pan w stanie rozpoznać swojej broni potem?

Nie. To było niemożliwe, zwłaszcza jeżeli ktoś ukradł i był dosyć blisko naszego oddziału, to chował gdzieś, nie popisywał się tym. Dopiero dowiedziałem się, kto i jak to zrobił... Kolega z sąsiedniego plutonu...

  • Jak było z uzbrojeniem?

Nasz oddział z uwagi na to, że działał bardzo czynnie w czasie okupacji, szczególnie od 1942 roku, nasze uzbrojenie było dosyć wystarczające jak na działanie bojowej dywersji.

  • To znaczy, że każdy posiadał jakąś broń?

Broń była zmagazynowana. Na przykład z naszej sekcji była koleżanka, która została z naszego oddziału jako kobieta Alicja Przybylska, która mieszka na alei Jana Pawła, ostatnia osoba z oryginalnego „Kedywu”, oddziału „Chmury”.

  • Mieszka pan w Stanach, czy przez te wszystkie lata udało się panu utrzymywać kontakty ze znajomymi z pana oddziału?

Muszę naszkicować moją historię osobistą. Utrzymywaliśmy zawsze kontakt po Powstaniu. Wylądowaliśmy w niewoli w Lamsdorfie w wojskowym obozie po upadku Powstania, stamtąd zabrali nas do Markt Pongau w południowej Austrii. Byłem tam aż do kwietnia 1945 roku i siedziałem nie tylko w samym obozie, ale miałem próbę ucieczki z komanda pracy w Saltsburgu, skąd przeszliśmy do Szwajcarii łącznie z naszą osłoną niemieckich wachmanów. W Szwajcarii byliśmy przydzieleni do – mówię o komando stworzonym z warszawskich powstańców – byliśmy internowani w Szwajcarii, przydzieleni do internowanej dywizji strzelców pieszych generała Prugara-Ketlinga, ale gdy się otworzyła możliwość wstąpienia do armii polskiej przy armii angielskiej zgłosiliśmy się do obozu WP polskiej w Nihle we Francji. Dalsze nasze losy to był pobyt w Anglii. Kiedy zgłosiliśmy się do repatriacji. Nawiasem mówiąc, zgłosiłem się do repatriacji z uwagi na to, że cała moja rodzina wróciła z obozów koncentracyjnych i dlatego nie decydowałem się zostać we Francji czy w Anglii. Przez Szkocję wróciłem w 1947 roku 3 stycznia statkiem do Gdańska. Dlaczego o tym mówię, bo przez ten cały czas utrzymywałem kontakty z kolegami z naszego plutonu i w Polsce po powrocie w 1947 roku spotykaliśmy się od tego czasu co roku 1 sierpnia, odwiedzaliśmy groby, oczywiście cmentarz powązkowski i po kolei [groby] zdobywających części oddziału. […]
  • Powiedział pan, że od 1947 roku państwo odwiedzali groby na Powązkach. Zdawali sobie państwo sprawę z niebezpieczeństwa?

Właśnie to było powodem, że po skończeniu Politechniki Łódzkiej jestem inżynierem włókiennictwa, w 1959 roku pobrałem się z moją obecną żoną. W przyszłym tygodniu obchodzimy pięćdziesięciolecie małżeństwa. [...] W 1959 roku poza małżeństwem zdecydowaliśmy się uciec z Polski. W 1960 roku wyjechaliśmy z wycieczką samochodową do Rzymu i z Rzymu opuściliśmy wycieczkę i uciekliśmy do Francji. Tam [mając] status [23:07] viralfidzi [fonet.] pozwolił nam w następnym roku w przyśpieszonym tempie wylądować w Stanach Zjednoczonych. Na tym się kończy nasza podróż. Już ze Stanów Zjednoczonych prawie co roku przyjeżdżamy do Polski i oczywiście wybieramy ten okres, żeby celebrować Powstanie Warszawskie, okres 1 sierpnia.

  • A czy w Stanach utrzymywał pan jakieś kontakty ze środowiskiem.

Oczywiście po przyjeździe do Stanów wylądowaliśmy w Nowym Jorku i w pierwszym roku już nawiązaliśmy kontakt z Nowojorskim Kołem AK. Do tego roku jesteśmy nadal członkami, spotykamy się, ale w ostatnich latach to nasz wiek, szczególnie choroby fizyczne nie pozwalają nam działać. Dopóki było to możliwe, każdą rocznicę Powstania celebrowaliśmy w kościele i w paradzie Puławskiego. Już od trzech lat po prostu fizycznie nie jesteśmy w stanie brać udziału w paradzie. Równocześnie [odbywają się] coroczne msze w polskim kościele na Manhattanie, grupujemy się i specjalna msza jest odprawiana w intencji powstańców.

  • Czy docierały informacje z Polski tego, co się dzieje z kolegami, którzy nie zdecydowali się na wyjazd? Czy był jakiś przepływ informacji?

Oczywiście cały czas byliśmy w kontakcie.

  • Czy udało się komuś pomóc, kogoś ściągnąć do Stanów?

Nowojorskie Koło AK zbierało pieniądze i przekazywało wiele datków na jakąkolwiek pomoc nawet lekarską czy medyczną pod kątem lekarstw. W miarę możliwości pomagaliśmy ludziom z innych kół AK w Polsce.

  • Kto się podjął przewiezienia tych pieniędzy albo leków?

Dawałem [pieniądze] Alicji Przybylskiej. Przekazywaliśmy jej od czasu do czasu dotacje jakieś i ona wyszukiwała ludzi, z którymi miała kontakt na bazie koleżeństwa akowców i przekazywała datki, jakie organizowaliśmy. Poza tym była sekcja, która z tego koła wysyłała odzież i używaną, i nową do ludzi, ale już nie w Warszawie, tylko do [różnych] ośrodków, szczególnie na ziemiach wschodnich Polski.

  • Był pan w kompanii osłonowej dowództwa Powstania. Czy w związku z tym docierały do pana jakieś informacje z Komendy Głównej?

My byliśmy cały czas związani... Koło AK przynależało do związku AK z dowództwem w Londynie. W swoim czasie, kiedy w Polsce nie było możliwości rozwoju pamiętających weteranów AK w Londynie, Londyn w tym czasie intensywnie pracował. Chyba w 1980 roku były rozmowy wspólne, żeby się połączyć. Wytworzyła się organizacja, która współdziałała z warszawskimi przedstawicielami.

  • W czasie Powstania, kiedy toczyły się walki o Warszawę, czy miał pan kontakt na przykład z generałem „Monterem”?

Generał „Monter” zmarł wcześniej w Ameryce, został pogrzebany po śmierci w tak zwanej polskiej Częstochowie w Pensylwanii. Osobiście nie spotykałem się z generałem. Przynależały do naszego oddziału [w Stanach] obie córki generała „Montera” [i były] w naszym kole AK. One brały udział personalny w działalności AK w Nowym Jorku.

  • Jak pan zapamiętał moment wybuchu Powstania?

Rozpoczęcie Powstania w naszym oddziale to było 26 lipca, kiedy byliśmy skoszarowani. Od 26 lipca już oczekiwaliśmy Powstania. Tak że Powstanie dla naszego oddziału zaczęło się cztery dni wcześniej, według rozkazu generała „Montera”. Właściwie jedyny oddział, który był przygotowany wcześniej i oczekiwał Powstania o cztery, pięć dni wcześniej. Będąc po zdaniu matury w połowie lipca w Warszawie, odpoczywałem w Świdrze pod Warszawą w naszym letnim domu i tam zostałem osobiście zawiadomiony przez gońca, przez jedną z koleżanek, że [jest] rozkaz zgrupowania 24 lipca i oczekiwania na dalszy ciąg dziejów naszych.
26 lipca zostaliśmy zakwaterowani na ulicy Szpitalnej pod 10 czy 20 były składy [środków] chemicznych, proszków, mydła i tak dalej. Tutaj [był] jeden z plutonów sierżanta „Chmury”, właśnie ten, który od 1939 roku pracował w konspiracji, i tam byliśmy ukryci aż do wybuchu Powstania, to znaczy do godziny piętnastej ukrywaliśmy się tam. To co już wspomniałem, jeden z czterech plutonów został obrabowany z broni przez własnych kolegów, zabrali broń. O piętnastej rozpoczęliśmy rozkaz wyjścia ze Szpitalnej i musieliśmy całą noc – te cztery plutony, cała kompania kolejno wychodziła w celu opanowania, właściwie celem było zdobycie małego hotelu, na ulicy Jasnej był przy placu Bankowym, był mały hotel niemiecki „Wiktoria” i musieliśmy opanować i obsadzić sąsiednie skrzyżowania. Mój pluton miał za zadanie zdobycie skrzyżowania Świętokrzyskiej i Jasnej – co zrobiliśmy. Pluton „Kruka” [miał zadanie] opanowanie placu Bankowego.

  • Wspomniał pan, że na rogu ulic Świętokrzyskiej i Jasnej został pan ranny.

Nie byłem ranny. Pierwszy zabity był z 2. plutonu na rogu Świętokrzyskiej i Jasnej. Był mocny ostrzał z cekaemu ustawionego wzdłuż Świętokrzyskiej przy Poczcie Głównej w naszym kierunku. Zajęliśmy nasze skrzyżowanie a później dopiero został zlikwidowany ostrzał cekaemu niemieckiego. Przy zdobywaniu „Wiktorii” dowódca III plutonu został ciężko ranny i dwóch lekko rannych. Mieliśmy szczęście, bo mimo ostrzału zajęliśmy stanowiska i zaczęliśmy walkę z Niemcami, którzy ostrzeliwali nasze stanowiska.

  • Jest zdjęcie, na którym siedzi pan na zdobycznym czołgu. Proszę o tym opowiedzieć.

To było 2 sierpnia. Podeszły dwa czołgi Jasną od strony alej Jerozolimskich. Oni nie zdawali sobie sprawy z wielkości całej akcji. Na początku [Niemcy] siedzieli w otwartych klapach. Trzeba oddać szacunek, że byli doskonale wyszkoleni. Mówiło się o tym, że Niemcy są tchórzliwi, trzeba przyznać, że byli wśród nich ludzie, którzy do walki szli z podwiniętymi rękawami koszul bez hełmów. Były jednostki starych zabijaków widocznie, którzy mieli doświadczenie walki przez pięć lat. Miałem dla nich szacunek, bo czołgi przyszły z otwartymi klapami i [Niemcy] siedzieli wychyleni. Jak zobaczyli, że to nie przelewki, że my strzelamy także, to wtedy zamykali klapy. Jak został zapalony czołg, który później spłonął na rogu Chmielnej i Szpitalnej, to ten czołg, który my zapaliliśmy – w tym nie ma mojej zasługi, bo kilku nas rzucało butelki zapalające i on się zaczął palić właśnie u nas. Pierwszy się wycofał i dotarł do niemieckich linii, a [drugi] spłonął i został zdobyty przez oddziały z Poczty Głównej. To nie jest moją zasługą. Strzelałem z pistoletu, z Visa, z tego jeszcze nieukradzionego i rzucałem butelki (ale to zdjęcie jest zrobione pod koniec Powstania). Rzucałem butelki, ale nie wiadomo, czy zapaliłem ja.

  • Co się stało z załogą niemiecką, czy ona spłonęła?

Nie. Zostali wzięci do niewoli.

  • Pamięta pan najprzyjemniejszy moment z Powstania?

Najprzyjemniejszy to było między innymi zdobycie umocnienia jednostki niemieckiej. Na rogu Moniuszki i Marszałkowskiej była restauracja i tak zwane kołyski, wypadówka niemiecka obsadziła – osiemnastu Niemców było. Zamykali ostrzał [w rejonie ulic] Marszałkowska, Zgoda i Moniuszki. Nie można było się ruszać. Dostaliśmy rozkaz drugiego dnia, żeby to zdobyć. Z naszego oddziału, z naszej kompanii osłony „Montera” z uwagi na to, że mieliśmy uzbrojenie bardzo dobre, jak na uzbrojenie Powstańców, dostaliśmy rozkaz zdobycia [restauracji]. Sześciu z naszego plutonu osłaniało nas, a czterech nas już do otwartego szturmu poszło i zdobyliśmy „Espanadę”– na dwóch poziomach restauracja.
  • Czy były tam zapasy jedzenia?

Z pewnością, bo to pierwszy dzień [Powstania] był, tak że my nie patrzyliśmy na jedzenie. Jeden Niemiec był raniony, a porucznik popełnił samobójstwo, nie chciał poddać się Polakom. Reszta się podała i zdobyliśmy dużo broni. Wyposażenie osiemnastu Niemców to wystarczało na nasz cały pluton. Przez cały czas wszystkich poważnych akcji to była użyta nasza kompania do zdobycia „Espanady”, „Wiktorii”, gdzie było kilku rannych naszych. [Byliśmy] w każdej poważnej [akcji], na przykład zdobycie kościoła Świętego Krzyża. Nasz oddział brał udział we wszystkich poważnych akcjach na Śródmieściu z uwagi na to, że był dobrze uzbrojony. Zawsze byliśmy wzywani do pomocy.

  • Z perspektywy lat, gdyby pan mógł teraz jeszcze raz zadecydować o udziale w Powstaniu i mieć dwadzieścia lat, to czy ponownie zdecydowałby się pan na udział?

Absolutnie, bez zastanawiania. Bardzo mnie nie cieszą takie dywagacje, jak ktoś wspomniał o poruczniku z Kedywu TOW-u, że miał zastrzeżenia, że odnośnie jego udziału w Powstaniu, jego decyzja... Dziwi mnie, że oficer, który prawie przez całą okupację był w oddziale bojowym, żeby się w ten sposób wyrażał. Powiem nazwisko – Wiwatowski, człowiek zasłużony i rzeczywiście bojowy, bo i w partyzantce w dywersji bojowej brał udział i ma zastrzeżenia do swojej decyzji z 1944 roku.

  • Pan nie ma zastrzeżeń.

Absolutnie. Nie zmieniłem swoich zapatrywań i moich uczuć patriotycznych do walki o wolność Polski dla polskiego społeczeństwa bym poświęcił cokolwiek bym miał do zaoferowania.



Warszawa, 1 sierpnia 2009 roku
Rozmowę prowadziła Barbara Zaborowska
Jerzy Odon Woś Pseudonim: „Donat” Stopień: szeregowy, strzelec Formacja: kompania osłony Kwatery Głównej „Kedyw” Dzielnica: Śródmieście, Stare Miasto Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter