Kazimierz Krzyżanowski „Mocarz”

Archiwum Historii Mówionej

Moje nazwisko Krzyżanowski. Na chrzcie otrzymałem trzy imiona: pierwsze Kazimierz, drugie Jan i trzecie Stanisław. Dzisiaj używam też imienia angielskiego, mojego pierwszego i drugiego imienia – Casimir John. Urodzony jestem 19 stycznia 1923 roku w Lublinie.

  • Jak zapamiętał ksiądz wybuch wojny?

W czasie wybuchu wojny byłem w Lublinie. Skończyłem gimnazjum Feterów i potem przeszedłem do liceum Zamojskiego. Po pierwszym roku liceum wybuchła wojna.

  • Czym zajmowała się rodzina księdza w czasie okupacji?

Mój ojciec nadal prowadził pomiary jako przysięgły mierniczy, moja matka też mu w tym pomagała.

  • Kiedy pierwszy raz spotkał się ksiądz z konspiracją?

Z konspiracją spotkałem się po moim przyjeździe do Warszawy. W Lublinie nie było możliwości kontynuowania moich studiów, wobec tego dołączyłem do mojego brata w Warszawie. Były ograniczone możliwości, Niemcy raczej pozwalali [na szkoły] techniczne, wobec tego [poszedłem] do [szkoły] Wawelberga. Skończyłem Wawelberga i potem rozpocząłem studia na tak zwanej politechnice (nazwa: Wyższa Szkoła Techniczna czy coś w tym rodzaju). Z konspiracją zetknąłem się przez mojego brata, to było chyba w 1943 roku, mniej więcej na rok przed Powstaniem.

  • Jak wtedy wyglądało życie w Warszawie?

Ludzie prowadzili normalny tryb życia, ale przed Powstaniem wyczuwało się jednak nastrój raczej gorączkowy. Zwłaszcza jak przyszedł stan alarmowy, to ludzie [zachowywali się] bardzo gorączkowo. Na przykład ci, którzy musieli gdzieś dojechać, to bardzo szybko podążali w tym kierunku. Wyczuwało się stan gorączkowy, alarmowy. Normalnie studiując, pewny wolny czas przeznaczałem na chodzenie na lekcje obrony, lekcje o walce. Mogę przytoczyć jeden ciekawy wypadek: wracam z lekcji konspiracyjnej i mam przy sobie porobione pewne notatki (odnośnie broni i tak dalej). Idę Nowym Światem. Na ulicy jest dosyć pusto i naprzeciwko mnie idzie cała [grupa] – pięćdziesiąt Niemców, SS, a ja jeden naprzeciwko nich. Było oczywiste, że zatrzymają mnie, zrewidują [i] zabiorą. Co wtedy robię: wyjmuję mój zeszyt ze wszystkimi [notatkami], idę i wkładam do [kosza] na śmieci. Niemcy to widzą – żadnej reakcji. Przepuścili mnie i nic się nie stało. Uważam to wprost za cud.

  • Jaka atmosfera panowała w Warszawie w ostatnich dniach przed wybuchem Powstania?

Każdy chodził za swoimi zajęciami. Przed Powstaniem była pewna atmosfera gorączkowości, przygotowania na coś, ale mnie osobiście to za bardzo nie dochodziło – byłem zajęty studiami, konspiracją.

  • Czy pamięta ksiądz 1 sierpnia, sam wybuch Powstania?

1 sierpnia – stan alarmowy, trzeba było pójść na punkt zborny na ulicy Dobrej. Zebraliśmy się tam i czekaliśmy, żeby nasz komendant dał jakiś rozkaz. Tymczasem były trudności dotarcia do naszego punktu, do naszego komendanta. Pewne rzeczy wyjaśniły się dopiero następnego dnia i dopiero dostaliśmy odpowiednie rozkazy, nastąpiła pewna łączność, pewne osoby zostały zawiadomione o tym, że mają przyjść. W końcu żeśmy się zorganizowali i była znów kwestia broni. Było zdecydowane, że do oddziałów idących do walki pójdą tylko ci, którzy mają jakąś broń, a myśmy nie mieli broni, nie dotarła do nas na czas. Mieliśmy tylko trochę granatów. Wybłagałem jeden granat i z tym jednym granatem zostałem dopuszczony do oddziałów idących do walki.

  • Jak wyglądały pierwsze dni walki w przypadku oddziału księdza?

Przede wszystkim to było przygotowanie się do walki. Nigdy nie zapomnę, jak spotkaliśmy się wszyscy w pewnym punkcie, przyszedł ksiądz i dał nam generalną absolucję, tak że potem z czystym sumieniem ruszyliśmy dalej na ulicę Czackiego. Zajęliśmy nawet pewne kwatery stosunkowo niedaleko od kościoła Świętego Krzyża. Z początku nie było specjalnej walki, tylko było przygotowanie się na atak ze strony Niemców. Jeden z momentów, bardzo pamiętny: wysłano mnie na punkt, gdzie był wgląd na dalszy teren (a dalszy teren to już było rumowisko domów przed kościołem Świętego Krzyża), żeby wypatrywać, czy stamtąd nie nadchodzi jakiś oddział niemiecki. Stoję tam z karabinem i patrzę – idą jacyś dwaj Niemcy. Ale nie widzieli mnie, tylko ja ich widziałem. Nie mogłem zdobyć się na to, żeby ich zabić. Puściłem ich. Uważałem, że gdyby oni mnie atakowali, to owszem strzelałbym, ale nie mogłem zabić ludzi, którzy byli nieświadomi, że ktoś ich widzi i strzela do nich. Drugi moment znów był związany z punktem wywiadowczym. Znów byłem wyznaczony na taki punkt, ale tuż przedtem dowiedziałem się o tym, że mój brat został ranny. Ktoś dał o tym znać, wracał do jego punktu – nie wiedziałem, gdzie to było – więc była okazja, żeby z nim pójść i odwiedzić mojego brata. Poprosiłem jednego z moich kolegów (z mojego oddziału, z plutonu), żeby mnie zastąpił. Mówię: „Pięć – dziesięć minut i będę z powrotem, zwolnię cię”. Zgodził się. Wracam [za] dziesięć minut, a mówią mi: „On został trafiony na tym punkcie wywiadowczym. Wzięli go do szpitala”. To mnie oczekiwało – w ten sposób moje życie zostało uratowane.

  • Z jak dużym ryzykiem wiązała się walka oddziału, w którym ksiądz walczył?

[Atak] na komendę policji – rzeczywiście to było spore ryzyko, ale mnie osobiście nie wysłano na pierwszą linię, tak że nie czułem się zbyt zagrożony. Nasz komendant plutonu nie był człowiekiem zbyt odważnym, czyli raczej nie pchał siebie i nas na pierwsze linie, tak że mieliśmy troszeczkę mniejsze zagrożenie.

  • Czy w czasie Powstania spotykał ksiądz cywili? Jak reagowali na to, co działo się w Warszawie?

Tam żeśmy spotykali, siedzieli zwykle w piwnicach – odnosili się dosyć przychylnie. Nie spotkałem się z postawą, że to niepotrzebnie czy coś. Uważali, że spełniamy nasz obowiązek wobec ojczyzny.

  • Jakie warunki panowały w księdza oddziale – zdobywanie pożywienia, miejsca, w które żołnierze udawali się na spoczynek?

Nie było wielkiego problemu. Już dobrze nie pamiętam, gdzie były dostarczane posiłki, ale nie było [źle przynajmniej] w pierwszym okresie Powstania. Później rzeczywiście trzeba było trochę szukać tego pożywienia. Żeśmy wypatrywali, gdzie były przetwarzane produkty w zakładach czy instytucjach i tam żeśmy starali się dotrzeć, żeby coś z tego dostać (konfitury czy [inne produkty]).

  • Czy do żołnierzy w księdza oddziale docierała prasa powstańcza?

Przyznam się, że nie pamiętam, żeby do nas dochodziła. Może i tak, ale tego nie pamiętam.

  • Jak zmieniała się atmosfera w oddziale wraz z rozwojem Powstania i gdy Powstanie zbliżało się już ku końcowi?

Atmosfera pozostawała nadal… Nie było tak, żeby opuszczali oddział. Po prostu byliśmy przekonani do ostatniej chwili, że robimy właściwą rzecz i wciąż była w nas nadzieja, że jednak to Powstanie doprowadzi do [realizacji] celów, które sobie postawiło.

  • Wspominał ksiądz o swoim bracie – czy w czasie Powstania ksiądz jeszcze kontaktował się z nim?

Spotkaliśmy się dopiero po kapitulacji, a w czasie walk on był na innym odcinku, [a] ja byłem na innym odcinku. Nie było takiej możliwości – może jeszcze drugi raz spotkałem się z nim, ale…

  • Jak zapamiętał ksiądz Niemców w czasie Powstania – tych, którzy byli po drugiej stronie frontu i tych, których widział ksiądz, wziętych do niewoli?

Nie miałem takiego kontaktu z Niemcami – nasz oddział nie wziął żadnych Niemców do niewoli, tak że nie miałem kontaktu.

  • Czy pamięta ksiądz moment, w którym dowiedział się o kapitulacji Powstania?

Dokładnie tego momentu nie pamiętam. Wiem tylko, że w końcu znalazłem się w kolumnie idącej do stacji i potem przejazd do Ożarowa, gdzie [nastąpiło] spotkanie z moim bratem i nasza umowa, kto zostaje, a kto do niewoli.

  • Ksiądz wybrał drogę do niewoli?

To była decyzja mojego brata.

  • Gdzie ksiądz trafił do niewoli?

Najpierw Sandbostel, to jest obóz przejściowy w Niemczech, a potem wysłano nas z Niemiec do Austrii (Austria jeszcze była połączona z Niemcami). [To był] Wolfsberg, w Karyntii.

  • Nie wrócił ksiądz do Polski po wojnie?

Nie, dlatego że z obozu wysłali mnie do obozu pracy, a z obozu pracy znów wróciłem do głównego obozu, bo zachorowałem. Resztę czasu byłem w szpitalu, w obozie, aż do czasu uwolnienia naszego obozu przez Anglików i Amerykanów. Nie pytając się nas o zdanie, czy chcemy czy nie, zapakowali nas do samolotu i odesłali do Italii, żeby połączyć nas z 2. Korpusem generała Andersa. Tam najpierw byłem w szpitalu, a potem ze szpitala dołączyłem do oddziałów przejściowych, potem do podchorążówki w Materze w południowych Włoszech. Tam skończyłem podchorążówkę. Oczywiście była możność wyjechania – kiedy zbliżała się demobilizacja, to była cała propaganda rządu z Polski, żebyśmy wracali do Polski. Niektórzy rzeczywiście wrócili, zwłaszcza ci, którzy mieli większe odpowiedzialności wobec swoich rodzin – [mieli] żony, dzieci. Nie miałem takiej [odpowiedzialności], wobec tego zdecydowałem się pojechać do Anglii i tam pojechałem. Przedtem, po ukończeniu podchorążówki, wstąpiłem do szkoły w Alessano, gdzie mogłem uzyskać maturę, bo moje świadectwo maturalne zostało zniszczone w Warszawie, więc żeby kontynuować studia, musiałem się czymś wykazać. Wstąpiłem do tej szkoły i maturę uzyskałem dopiero w Anglii – kurs maturalny skończył się jak już byliśmy w Anglii.

  • Czy kontaktował się ksiądz wtedy z rodziną, która była w Polsce?

Troszkę konspiracyjnie, przez znajomych we Francji. Przedstawiałem się jako pan Raszek i takie moje listy chodziły, ale łatwo domyślili się, że to chodzi o mnie. Nawet posyłałem fotografie w stroju cywilnym.

  • Kiedy pierwszy raz po wojnie przyjechał ksiądz do Polski?

Jak już skończyłem moje studia kapłańskie w Ameryce, to potem odesłali mnie do Rzymu, żebym zrobił tam doktorat i wkrótce potem była możność pojechania do Polski.

  • Czy w czasie Powstania Warszawskiego zawiązał ksiądz przyjaźnie, które przetrwały Powstanie i jeszcze teraz kontaktuje się ksiądz z tymi osobami?

Tak, oczywiście. Był Tadeusz Czerwiński, Andrzej Janicki. Tadeusza Czerwińskiego spotkałem jeszcze w Warszawie, potem mieliśmy kontakt, też był we Włoszech i po demobilizacji pojechał do Kanady. Janicki wstąpił do marianów i potem ja, za jego pośrednictwem (jego znajomości marianów) właśnie też wstąpiłem do marianów i z Janickim mieliśmy bardzo bliski kontakt.

  • Czy chciałby ksiądz jeszcze coś opowiedzieć o samym Powstaniu? Czy jest może jakaś historia, której nikt jeszcze nie opowiadał, którą ksiądz chciałby opowiedzieć?

Poza tymi dwiema historiami, które opowiedziałem, to może jeszcze tylko to, że raz, kiedy poszliśmy na jeden odcinek, nasz dom został zbombardowany i znów jakimś cudem wydostałem się z tych gruzów. Poza tym nie mam specjalnych historii, żeby opowiedzieć. To, co jest, opisałem w pamiętniczku, w mojej relacji z pierwszych dni Powstania.

  • Czy chce ksiądz podsumować ten wywiad, odnieść się do Powstania teraz, po latach?

Działałem nie jako polityk, a jako żołnierz. Dostałem rozkaz i koniec. Pewnie, że potem zawsze była refleksja, czy naprawdę warto było ponieść tyle strat w Powstaniu. Co do tego – [odpowiedzialni] za to są dowódcy. Ja zrobiłem to, co do mnie należało.


Chotomów, 7 czerwca 2008 roku
Rozmowę prowadził Dominik Cieszkowski
Kazimierz Krzyżanowski Pseudonim: „Mocarz” Stopień: starszy strzelec Formacja: NOW-AK Dzielnica: Śródmieście północne Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter