Kazimierz Radwański „1559”, „Kazik”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Kazimierz Radwański, urodzony 25 września 1924 roku w miejscowości Góra pod Warszawą, koło Modlina. Mój pseudonim to jest numer „1559” w czasie prawie całej konspiracji i w czasie Powstania jeszcze „Kazik”. Należałem do Zgrupowania: „Gustaw-Harnaś”.

  • Czy swoją młodość, jeszcze przed wybuchem wojny, spędził pan właśnie w tej miejscowości, w której pan się urodził, czy przeniósł się pan już do Warszawy?

Nie, przed wybuchem wojny mieszkaliśmy już w Warszawie.

  • Gdzie dokładnie?

Najpierw na Żoliborzu, a potem na Krakowskim Przedmieściu 66. Przed wojną skończyłem już drugą klasę Gimnazjum imienia Stefana Batorego w Warszawie. Do wybuchu wojny mieszkaliśmy na Krakowskim Przedmieściu 66.

  • W momencie wybuchu wojny był pan…

W momencie wybuchu wojny byłem też na Krakowskim Przedmieściu. Z tym że dom został zbombardowany i spalił się 25 września 1939 roku. Tak że właściwie wszystko straciliśmy, bo [pociski uderzyły] tak nieszczęśliwie, że nic się nie dało wynieść. Po prostu pociski uderzyły w schody i nie było dojścia już do mieszkania.

  • Jak pan zapamiętał dzień 1 września?

Pierwszy dzień września… usłyszeliśmy bombardowanie z daleka. Bombardowanie było chyba w rejonie Okęcia. Głuche wybuchy, oczywiście wszyscy myśleli, że to są ćwiczenia, ale już za chwilę radio podało informację o wybuchu wojny.

  • Pamięta pan, jakie miał pan wrażenia, jaki był pana odbiór tego, co się dzieje?

Oczywiście myśleliśmy, że Polska prędko się z tymi Niemcami załatwi. Tak się nie stało, przecież w ogóle nie zdawaliśmy sobie sprawy z przygotowania i siły niemieckiej armii. Nasza propaganda była jednak przejaskrawiona w tych sprawach, nie mówiła całej prawdy o sile. Chociaż na pewno sfery rządowe wiedziały, jaka jest siła Niemców. Ale w pierwszych dniach wojny myśleliśmy, że pójdziemy naprzód. Ale jak już usłyszałem przez radio, że padła Częstochowa – to chyba było już bardzo wcześnie… Potem, 6 września, już Niemcy zbliżyli się do Krakowa, to już wiedzieliśmy, że coś się niedobrze dzieje. W gimnazjum byłem w 23. Warszawskiej Drużynie Harcerskiej. Wtedy nas zmobilizowano od 2 września do straży pożarnej. Byliśmy na Polnej w straży pożarnej, w telefonach, przyjmowaliśmy meldunki czy zgłoszenia o pożarach. Tak było chyba do szóstego, bo szóstego warszawska straż wyjechała z Warszawy na wezwanie Umiastowskiego. Nie było straży, ale do Warszawy zaczęły zjeżdżać straże z Łodzi i z okolicznych miast, z których się wycofywały, więc jakaś obrona przeciwpożarowa jeszcze była w Warszawie.

  • Pan działał przy tych telefonach przez cały wrzesień?

Nie, przy telefonach chyba do połowy września. Potem już była nas dostateczna ilość, więc pomagałem ojcu, bo ojciec zorganizował w Muzeum Przemysłu Rolnictwa, które było na Krakowskim Przedmieściu 66, punkt noclegowy z wyżywieniem dla uchodźców, którzy spływali z Polski zachodniej do Warszawy. Tam była również sala kinowa. Do końca, do 25 września, do zbombardowania całego tego kompleksu, nasz dom i Muzeum Przemysłu Rolnictwa… Tam było i Muzeum Techniki na parterze tego budynku. To już zostało zniszczone, więc przerwana została… Niedługo potem była kapitulacja Warszawy.

  • Dokąd przenieśli się państwo po zbombardowaniu domu?

Po zbombardowaniu domu przenieśliśmy się na Myśliwiecką 6, bo mój stryj był dyrektorem Gimnazjum imienia Stefana Batorego. Tam byliśmy krótko, bo stryj został aresztowany zaraz po wkroczeniu Niemców jako zakładnik – wtedy się nazywało „jako zakładnik” – na Pawiaku siedział. Zaczęła się odbudowa gimnazjum, które było już częściowo zniszczone. Nie było całkiem zniszczone, ale częściowo, bo w czasie wojny 1939 roku był tam szpital wojskowy. Ale stryj mieszkał w domu nauczycielskim przy szkole. Prędko Niemcy zorganizowali w tej szkole niemiecką wyższą szkołę (najpierw niemieckie gimnazjum, a potem jakąś niemiecką wyższą szkołę) i wszystkich wyrzucili. Przenieśliśmy się na ulicę Traugutta do oficyny pałacu Raczyńskich. Wtedy jeszcze stała, dopiero podczas Powstania została zniszczona. Od początku 1941 roku przenieśliśmy się na ulicę Chmielną 11, gdzie mieszkaliśmy aż do wybuchu Powstania.

  • Kontynuował pan swoją działalność w ramach harcerstwa?

Tak, bo już w 1939 roku przez mojego zastępowego zostałem zwerbowany do organizacji… to już było związane chyba z ZWZ. Może to się jeszcze nie nazywało Związek Walki Zbrojnej, ale to było już pod auspicjami późniejszej Armii Krajowej. Prowadził to podpułkownik „Dziama” i tam składałem przysięgę w 1939 roku już. Szybko to uległo likwidacji, bo pułkownika „Dziamę” aresztowali, jego syna aresztowali. Dostał się do Oświęcimia, w Oświęcimiu organizował obozowy ruch oporu i bardzo szybko został rozstrzelany. Jego syna i córkę ich babci udało się wykupić z Pawiaka. Potem, również przez harcerstwo, byłem w „Szarych Szeregach”. W „Szarych Szeregach” byłem do końca 1941 roku. W 1942 roku też poprzez harcerstwo dostałem się już do oddziałów Narodowej Organizacji Wojskowej, która potem bardzo szybko połączyła się z Armią Krajową. Tam już zaczęło się normalne szkolenie. Najpierw szkolenie strzeleckie, potem podoficerskie i na końcu kurs podchorążych. Z tym że kurs podchorążych skończyłem w 1944 roku dopiero. W każdym razie pamiętam, że w każdą sobotę, niedzielę wyjeżdżaliśmy poza Warszawę. Wykłady odbywały się w mieszkaniach prywatnych, bardzo często u nas na Chmielnej 11. To było duże mieszkanie i można było… Chmielna była bardzo ruchliwą ulicą, więc to się niespecjalnie rzucało w oczy, że tam się gromadziło dużo ludzi. Równocześnie mój stryj, będąc dyrektorem muzeum, prowadził tajne komplety. Na przykład wszystkie egzaminy maturalne odbywały się u nas i stryj przewodniczył tym egzaminom. Czasem w mieszkaniu było po kilkanaście albo i więcej osób.

  • W związku z tym pojawili się Niemcy, czy była kiedyś taka sytuacja?

Nie było takiej sytuacji. Ale wiadomo, że ulica Chmielna to była ulica lekarzy, adwokatów i domów publicznych. Tych dziewczyn lekkiego prowadzenia było mnóstwo. Kiedyś, nie pamiętam już, czy to był 1943 rok… Jak się chodziło do domu, to się je widziało. One stały po bramach, były hoteliki, które były domami publicznymi. No i taka dziewczyna mówi: „Dzisiaj węszą”. W ogóle mnie nie znała, ja jej nie znałem. Ale ona chodząc po tej ulicy, orientowała się, że coś jest nie tak, jak powinno być. Wtedy akurat było jakieś spotkanie u stryja, więc szybko to zlikwidowaliśmy.

  • Rzeczywiście pojawili się wtedy Niemcy?

Pojawili się, ale nie u nas. Pojawili się piętro niżej. Myśmy mieszkali na drugim piętrze, a oni pojawili się na pierwszym piętrze. Stryj prowadząc komplety, równocześnie pracował w Miejskim Urzędzie Szkolnym, który był pod niemieckim zarządem. Tam byli inspektorzy niemieccy, ale byli i inspektorzy polscy. Bo inspektorzy niemieccy chodzili do szkół powszechnych i najrozmaitszych zawodowych. Nie bardzo się mogli dogadać, więc wykorzystywali tych inspektorów. Więc stryj miał tą możliwość, że wiedział, do jakiej szkoły Niemcy się wybierają, i wcześniej informował telefonicznie szkołę, bo w tych szkołach też odbywały się tajne komplety gimnazjalne. Były klasy niby szkół powszechnych, które przerabiały program gimnazjalny. Była szkoła prywatna pani Goldmanowej, która prowadziła szkołę powszechną i przy okazji pierwszą, drugą i trzecią klasę gimnazjalną. [Stryj] powiedział: „Będzie u was inspekcja”. Był z inspektorem niemieckim, który trochę mówił po polsku. Przypuszczamy, że był nauczycielem w Poznaniu czy gdzieś w zachodniej Polsce w okresie międzywojennym. Potem przyjechał do Warszawy. Był nauczycielem w szkole niemieckiej w okresie międzywojennym. Ten inspektor jakiegoś chłopca, malca się pyta nienajlepszym polskim: „Kto jest twoim bohaterem?”. On mówi: „Tadeusz Kościuszko!”. „A co ty wiesz o Tadeuszu Kościuszce?”. Mały zaczął opowiadać, Niemiec wrzasnął: Mein God! I wybiegł z tej szkoły. Potem stryjowi mówi: „Przecież z tymi Polakami to my nie dojdziemy do ładu”. Ale nie przekazał tego na gestapo. Uczestnictwo stryja w tym było przykrywką dla innej działalności – prowadzenia tajnych kompletów. Stryj zorganizował tajne komplety głównie dla Batalionu „Zośka”, bo był w radzie, która opiekowała się Batalionem „Zośka”. Powiedział: „Wy jesteście ciągle w pierwszej linii”. Przecież Batalion „Zośka” bardzo często brał udział w działaniach konspiracyjnych, w zamachach, wysadzeniach. „Musicie się uczyć, musicie zdobyć matury, bo ci co nic nie robią, będą mieli matury, a wy zostaniecie na lodzie po wojnie”. Dla mojego stryja mam specjalny szacunek, zresztą zginął podczas Powstania.

  • Czy pan uczestniczył w akcjach sabotażowych w czasie okupacji?

Nie, w akcjach sabotażowych nie uczestniczyłem. Tylko w przewożeniu broni, naprawie broni, bo mój ojciec na przykład bardzo pomagał w naprawie broni. Mimo że był nauczycielem i rolnikiem, równocześnie skończył Instytut Pedagogiki Specjalnej, ale i – Dublany. Był majsterkowiczem, więc różne rzeczy robił, naprawiał zniszczoną, gdzieś wykopaną broń. Jeszcze dodam, że matka jako osiemnastoletnia dziewczyna była w szpitalach 1. Brygady Legionów Polskich. Nie zachowały się żadne dokumenty, ale tu w Krakowie ktoś mi kiedyś dał zdjęcie matki ze szpitala 1. Brygady w Kętach. Pracowała w oddziale chorób zakaźnych. Zresztą po pierwszych walkach w 1914 roku w Kętach część 1. Brygady była na odpoczynku.

  • Kiedy dowiedział się pan o Powstaniu, o przygotowywaniu Powstania?

Dwudziestego siódmego była pierwsza koncentracja. Zebraliśmy się na Sienkiewicza 16, na pierwszym piętrze. To był dom narożny Marszałkowskiej i Sienkiewicza. Zresztą jest odbudowany. Dowiedziałem się o wybuchu Powstania wcześnie, po ósmej 1 sierpnia. Z tym że dostałem od swojego dowódcy plutonu rozkaz, że u mnie w mieszkaniu mamy czekać, drużyna ma czekać, przyjedzie transport broni. Rzeczywiście siedmiu chłopaków zebrało się i czekaliśmy. Nie poszliśmy na koncentrację, która również była na Sienkiewicza, tylko czekaliśmy na ten transport broni, który oczywiście nie przyszedł. Ale mieliśmy czekać aż broń przyjdzie. Czekaliśmy pierwszego, wybuchło Powstanie, broni nie ma. Został jeden kolega w domu, a myśmy budowali barykadę na Nowym Świecie u wylotu Świętokrzyskiej, w poprzek Nowego Światu, który był ostrzeliwany z BGK.

  • Z czego była budowana ta barykada?

Nikt nie miał pojęcia wtedy, jak budować barykadę. Po prostu z jakichś mebli, z gratów, tak żeby jakoś zasłonić, żeby było przejście na Foksal. Dopiero później nauczyliśmy się budować barykady z płyt. Między barykadami ziemia i warstwy płyt, ale to dopiero później. Czekaliśmy na broń, a nasz oddział, kompania „Grażyna”, dowodzona przez porucznika „Harnasia”, zebrała się na Sienkiewicza, na starym miejscu. Ale w nocy z pierwszego na drugiego wyszli, bo oddziały NOW Armii Krajowej miały atakować plac Piłsudskiego. Żeby zbliżyć się do placu Piłsudskiego, przeszły na Mazowiecką 4, na Świętokrzyską 12. Myśmy nie wiedzieli, zaczęliśmy ich szukać i rozpaczliwie szukaliśmy, gdzie oni się podziali. Na ulicy Sienkiewicza nikt nie wiedział, bo oni w nocy przeszli, żeby się zbliżyć do placu Piłsudskiego. Widzieliśmy czołgi niemieckie na Marszałkowskiej, rozstrzeliwanie, strzelanie Niemców do ludzi, walkę naszych oddziałów, prawdopodobnie „Kilińskiego”. Nie mieliśmy żadnej broni wtedy. Wreszcie po dosłownie rozpaczliwych poszukiwaniach znaleźliśmy ich, ale dopiero trzeciego rano. Drugiego część kompanii brała udział w powtórnym ataku na Pocztę Główną. Część naszej kompanii „Harnasia” chyba od strony Świętokrzyskiej 14 brała udział w ataku na Pocztę Główną. Naszą kwaterą stała się ulica Mazowiecka 4. To był dom Potockiego, właściciela Jabłonnej, pałacu w Jabłonnej. Miał tam zresztą restaurację i przez pierwsze dni w tej restauracji nas żywił.

  • Czym was żywił?

Miał restaurację, jeszcze dobrze zaopatrzoną. Ale to były pierwsze dni, przecież zaopatrzenie mu się szybko skończyło. Uzbrojenie kompanii „Harnasia” bardzo skromne było, kilka „Błyskawic”, granaty i pistolety. Trochę kompania dozbroiła się po zdobyciu poczty. Z wydarzeń poważniejszych to był 5 sierpnia – z Krakowskiego Przedmieścia atak trzech czołgów niemieckich z żandarmerią, pod osłoną ludności cywilnej. Atak został odparty. Niemcy dotarli aż do barykady, która już była wybudowana w głębi ulicy Świętokrzyskiej, ale atak został odparty, dużo Niemców zginęło, czołgi się wycofały, bo były obrzucane butelkami. To znaczy przede wszystkim czołgi się przestraszyły i wycofały się. Zostali żandarmi niemieccy, którzy byli w dużym stopniu wystrzelani. Część ich ukryła się, bo ulica Świętokrzyska od Nowego Światu do Czackiego była z obu stron zniszczona w 1939 roku, wypalona. Miała wysokie mury pobudowane, które odgradzały ulicę od tych ruin. Część Niemców ukryła się za tymi ruinami. Wtedy jakiś niedoświadczony oficer powiedział: „Musimy zdobyć komendę policji, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych”. To było na rogu Nowego Światu i Świętokrzyskiej. Kilku przebiegło, ale Niemcy mieli już karabiny maszynowe ukryte na terenie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i komendy policji, bo tam była równocześnie komenda policji, przed wojną polskiej, a w czasie wojny żandarmerii niemieckiej. Na rogu Świętokrzyskiej i Czackiego był znany dom LOPP-u, z wielką reklamą „Liga Obrony Powietrznej Państwa”, częściowo zniszczony dom. Stamtąd było przejście właśnie na teren tej komendy policji. Zapuszczony ogród, drzewa. Część wybiegła do tego ogrodu i tam Niemcy położyli ogień z cekaemów i właściwie wszystkich, którzy się tam przedarli, to wystrzelili. Kilku się ukryło za dużym drzewem, to był chyba kasztan bardzo gruby. To potem się nazywało ogrodem śmierci. Ponieważ furtka, która prowadziła do tego ogrodu, była cały czas pod ogniem niemieckiego cekaemu, więc zaczęto trochę dalej wybijać dziurę w murze, żeby się dostać do tych ludzi, którzy się schowali za drzewem. Przebiegł sanitariusz, opatrzył ich i jednemu opatrzonemu udało się przeskoczyć ten mały odcinek. Drugi już zginął, a pozostałych kilku po prostu zmarło z ran, za tym drzewem. To był 5 sierpnia. Brałem udział w większości działań naszej kompanii. Trzeba tu dodać, że nasze zgrupowanie, które pierwotnie się nazywało Batalionem „Gustaw”, zostało rozdzielone na dwie części. Jedna część została po stronie Śródmieścia Północnego, a duga część przeszła na teren Starego Miasta, tak żeby z dwóch stron odciąć plac Piłsudskiego. Bardzo szybko połączenie to zostało przerwane. Dlatego 5 sierpnia „Harnaś” zorganizował swój batalion, który nazwał Batalionem „Harnasia”. Jeszcze przyszła do nas 2. kompania, która zbierała się na Powiślu, „Gertruda”. Ze Starego Miasta jeszcze przeszedł pluton „Janusz”, który się bardzo dozbroił w czasie tego przechodzenia. Gdzieś w rejonie Elektoralnej akurat przejeżdżała kolumna niemiecka i dowódca tego plutonu ostrzelał z peemów pierwszy samochód niemiecki, Niemcy wyskoczyli. Okazało się, że to było kilka samochodów i wieźli niestety nie broń tylko akumulatory. Ale Niemców, którzy eskortowali, wystrzelano albo rozbrojono. W ten sposób ta kompania się dozbroiła. Od 5 września już działało zgrupowanie, które nazwano zgrupowaniem „Harnasia”.

  • Czy pan w którymś momencie dostał broń?

Miałem granaty i pistolet. Miałem od czasu do czasu pistolet maszynowy, którego właśnie użyłem w czasie natarcia niemieckiego 5 sierpnia. Okazało się, że to jest pistolet, który pewnie przyszedł z partyzantki. Lufa była już okropnie zniszczona, Niemców miałem tuż, tuż i widziałem, że pociski nie zabijały, nie dosięgały. Po prostu był tak zniszczony, że zrezygnowałem z tego pistoletu. Wolałem mieć Waltera.

  • Czy skorzystał pan z tych granatów i z Waltera?

Rzucaliśmy granaty i butelki zapalające w kierunku czołgów.

  • Udało się jakiś czołg powstrzymać?

Czołgi się wycofały, żaden nie został zniszczony, ale to jest najważniejsze, że wycofały się.

  • Walter przydał się?

Walter się przydał. Potem brałem udział jeszcze z tym Walterem i butelkami zapalającymi, gdy 10 sierpnia było natarcie, zresztą, nawiasem mówiąc, źle przygotowane, miało dążyć do połączenia Śródmieścia Północ rejonem ulicy Chłodnej i pobliskimi ulicami ze Starym Miastem. Oczywiście nie udało się. To głównie działo się w nocy, oddziały się pogubiły, bo nie znały terenu. Poza tym jak się dostało na nieznany teren… Warszawiacy znali ulice, ale co było wewnątrz zabudowy to już… w nocy, ciemno, strzelanina, więc natarcie się nieudało. Wtedy „Harnaś” objął swoim zasięgiem kwartał Świętokrzyska, Mazowiecka, Traugutta, Czackiego, ten kwartał, bo już przez wschodnią stronę ulicy Czackiego był wgląd w tereny zajęte przez Niemców. To była komenda policji, kościół Świętego Krzyża, dalej Gimnazjum Świętego Stanisława i Collegium Teologicum na Krakowskim Przedmieściu. 23 sierpnia bardzo wcześnie, około trzeciej, rozpoczęło się natarcie, zresztą chyba jedno z najlepiej przygotowanych natarć, które pamiętam. Oprócz oddziałów „Harnasia” brały w tym natarciu udział: kompania „Grażyna”, kompania „Janusz”, Wojskowe Oddziały Osłony „Drukan” i kompania „Lewara”, która się tworzyła. Natarcie prowadzone było od strony Czackiego, od strony Świętokrzyskiej i od strony Traugutta. Natarcie blokował przede wszystkim cekaem, bunkier, który stał między tak zwaną księżówką, która stała na tyłach kościoła Świętego Krzyża, a budynkiem Mittelswache, który był przez Niemców ufortyfikowany. Dopóki bunkier z tym cekaemem niemieckim nie mógł być zlikwidowany, to nie było dojścia. Dopiero z budynku Traugutta 3, z drugiego piętra, kolega z kompanii „Janusza” (nazwiska nie pamiętam, miał pseudonim „Alibaba”) strzelał z PIAT-a do tego bunkra. Miał do PIAT-a trzy pociski, dwa razy wystrzelił, nie trafił, za trzecim razem [trafił] doskonale – w samą szczelinę strzelniczą. Zniszczył bunkier i już rozpoczęło się natarcie. Z jednej strony oddziały „Lewara” [nacierały] na kościół Świętego Krzyża. Minerki wysadziły boczne wejście od strony Traugutta do zakrystii kościoła Świętego Krzyża. Natarcie na tak zwaną księżówkę, gdzie księża mieszkali, i natarcie od strony Świętokrzyskiej w tak zwaną ścianę z winem, obrośniętą winoroślem. Wydawało się, że ona jest bez wejścia, a okazało się, że tam jest wejście, które Niemcy zabarykadowali. Wejście zostało wysadzone granatami i stamtąd poszło natarcie. Z tym że Niemcy bronili się w Mittelswache i blokowali teren dziedzińca Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, a właściwie głównie między komendą policji a kościołem Świętego Krzyża i księżówką. Teren niemiecki był ogrodzony murem, po prostu jeszcze przed wojną istniał mur, który odgradzał zabudowania wymienionych budynków od zabudowy ulicy Czackiego. Wysadzono mur, ładunek był duży, powstała luka i Niemcy zaczęli ostrzeliwać z Mittelswache. Wtedy porucznik Staś Wysocki „Ryszard”, zastępca dowódcy kompanii „Janusza”, wyskoczył z pistoletem maszynowym i umożliwił wszystkim schowanie się na boki. Tak że ostrzał właściwie nie zrobił… Ale on dostał postrzał w oko, kula wyszła mu z drugiej strony głowy. Wyżył, ale oko stracił, nie był zdolny do dalszych walk. Nastąpiło zdobycie kościoła Świętego Krzyża, zdobycie księżówki, a Niemcy dalej bronili się w Mittelswache. Sprowadzono motopompę i zaczęto polewać. Wtedy wywiesili białą flagę i kilkunastu żandarmów niemieckich poddało się. Część Niemców została, nie chcieli się poddać, ale w końcu właściwie oni wszyscy popełnili samobójstwo (ci, którzy nie zginęli), bo słychać było strzały wewnątrz. Potem wyciągaliśmy stamtąd broń. Niemcy wycofali się do budynków od strony Krakowskiego Przedmieścia. Ale już tamta ich obrona była słabo zorganizowana. Byłem w grupie, która atakowała właśnie tą ścianę od strony Świętokrzyskiej i przez tą ścianę z winem dostałem się do komendy policji, graniczącej z Krakowskim Przedmieściem. Tam już Niemcy uciekali, porzucając broń, więc wtedy złapałem kilka karabinów. Jednego Niemca, którego wzięliśmy do niewoli, przymusiliśmy, żeby rozmontował Bergmana, pistolet maszynowy, który zaciął się Niemcom i on go na kocu rozmontowywał. Nie miałem czasu nad nim siedzieć, tylko komuś powiedziałem: „Pilnuj tego szwaba. Potem ten pistolet jest mój!”. Wyszedłem, mając na ramieniu kilka karabinów. Oczywiście ci, co nie mieli broni, to do mnie. Rozglądałem się za kolegami z mojej drużyny czy z kompanii, nikogo nie widzę, a musiałem tą broń oddać. Ale zostawiłem sobie pięknego Mausera Czesko-Slowenska Zbrojowka Brno, doskonały karabin. Nie żałuję, bo był tak celny, to był karabin żandarmów. Zajęliśmy kościół Świętego Krzyża…

  • A komu trafił się Bergman?

Nie wiem, kto go poderwał, bo broń to była najważniejsza rzecz, ważniejsza niż życie.

  • Do Mausera miał pan zapas amunicji?

Do Mausera miałem amunicję, ładownicę zabrałem Niemcom i miałem amunicji bardzo dużo. Ładownic wziąłem sobie, ile się tylko dało, bo wiedziałem, że z amunicją jest kiepsko. Naładowałem chyba ponad 200 sztuk do karabinu. Potem te ładownice przesuwałem do tyłu, bo nie można się było położyć, zawadzały mi z przodu. Równocześnie wtedy było natarcie na uniwersytet, natarcie oddziałów z Powiśla. Między innymi w tym samym czasie [miało miejsce] natarcie, w którym brał udział zdobyczny samochód – transporter opancerzony „Szary Wilk”, który sforsował bramę uniwersytetu. Z jednej strony Powiśle nacierało od strony Oboźnej, z drugiej strony od strony Krakowskiego Przedmieścia. Sforsowali bramę, zresztą z trudem. Niemcy uciekli z bunkra betonowego, który stał przed wejściem na uniwersytet. Ci pod dowództwem właśnie „Szarego Wilka”, który dowodził tym wozem pancernym, rozsypali się i zaczęli Niemców ostrzeliwać. Równocześnie miały uderzyć oddziały od strony Oboźnej. Zaważył dobrej łączności, bo zorganizowane to było porządnie, ale łączności nie było. Tym zaczęło ować amunicji. Wystrzelili wszystkie pociski z PIAT-a do biblioteki uniwersyteckiej, która stała pośrodku budynku. Wtedy zginął „Szary Wilk”. Te oddziały musiały się wycofać, tym bardziej że nadciągały już czołgi niemieckie z placu Piłsudskiego. Co znaczy opancerzony transporter i polski wóz pancerny „Kubuś”, które brały udział? Niemcy by ich zniszczyli, wycofali się i tak się nie udało. Ale w każdym razie zajęliśmy kościół Świętego Krzyża i tam trwaliśmy od dwudziestego trzeciego. Właściwie nie byłem już na kwaterze na ulicy Mazowieckiej tylko ciągle w kościele, a naszą kwaterę mieliśmy w oficynie komendy policji. Głównie siedzieliśmy w kościele Świętego Krzyża. Naprzeciw, na terenie uniwersytetu i szpitala Świętego Rocha (to jest budynek przylegający do uniwersytetu od strony Krakowskiego Przedmieścia) byli Niemcy i ostrzeliwanie. Natomiast budynki na rogu Traugutta i Krakowskiego Przedmieścia to było Collegium Teologicum i przylegające do niego Gimnazjum świętego Stanisława Kostki, bardzo szybko Niemcy spalili. Po prostu ostrzał niemiecki, który… Bezpośrednio po zdobyciu kościoła Niemcy bombardowali. Przede wszystkim czołgi niszczyły kościół i te budynki. Zaczęły się naloty, po prostu chcieli zniszczyć punkty dobre do oporu. Jeszcze powiem, że podczas natarcia na kościół Świętego Krzyża, Niemcy ostrzelali z czołgów północną wieżę kościoła Świętego Krzyża, gdzie jeszcze był niemiecki cekaem. Niemcy, którzy byli na wieży, spalili się. Cekaem spadł i właściwie był nieuszkodzony. Po lekkiej naprawie u nas, właśnie z tego cekaemu i z cekaemu, którego zdobyto w bunkrze, o którym mówiłem, zniszczonym przez PIAT-a od strony ulicy Czackiego, powstał pluton karabinów maszynowych. Wydzielony pluton karabinów maszynowych, który jakiś czas potem działał na terenie pałacu Staszica, po jego zajęciu. Muszę jeszcze cofnąć się, bo nie powiedziałem, że 15 sierpnia to był paskudny dzień dla naszej kompanii. Na teren naszej kwatery padły, pierwszy raz w tym rejonie, pociski Nebelwerfery, pociski z wielolufowych urządzeń, które ostrzeliwały miasto. Pociski zapalające i burzące. Tam równocześnie zginęło piętnaście osób z naszego oddziału, wielu było rannych i poparzonych. Paliło się wszystko.

  • W jakim to było miejscu?

Na Mazowieckiej 4. Wtedy spalił się front tego budynku, oficyna północna i południowa też. Została tylko oficyna tylna, na której tyłach był nasz punkt sanitarny. To było makabryczne, mnie nie było wtedy na ulicy Mazowieckiej. Ludzie palili się żywcem, gaszono ich. Wyskakiwali z okien, paląc się, bo wbiegali na piętra, więc makabryczny widok. Wielu kolegów zginęło, zresztą bardzo dzielnych, bardzo aktywnych w konspiracji. Zginęły sanitariuszki, to był fatalny dzień. Chyba równocześnie tyle osób w ciągu jednego dnia nie zginęło w czasie całego Powstania. Ale wracając do kościoła Świętego Krzyża – przy zdobyciu Świętego Krzyża i komendy policji widziałem dwóch księży, którzy byli przetrzymywani przez Niemców. Potem spotkałem księdza, który tam był. Prowadzili to… w kościele Świętego Krzyża byli księża, jakiś zakon… Dopiero po wojnie, po przyjeździe do Polski, poznałem jednego z księży, który tam był, księdza Niedzielę, o którym chciałbym opowiedzieć później.

  • Jak długo pan kwaterował w kościele Świętego Krzyża?

Ponieważ mieszkałem na Chmielnej w czasie okupacji, chodziłem z mamą czasem do tego kościoła w 1941, 1942 roku. Później już we wszystkie soboty i niedziele miałem ćwiczenia poza Warszawą. Ale zawsze interesowała mnie urna z sercem Chopina. Urna była i jest do dzisiaj w drugim filarze po północnej stronie nawy kościoła, oddzielającej nawę główną od nawy bocznej. Zauważyłem, że są wyjęte cegły i urny z sercem Chopina nie ma. W kościele mieliśmy posterunki, również w spalonym gimnazjum Świętego Stanisława od strony ulicy Traugutta z wglądem w Krakowskie Przedmieście. Na teren Collegium Teologicum zapuszczaliśmy się, ale tam było niebezpiecznie, bo to było już spalone i Niemcy ostrzeliwali. Jeżeli coś mignęło, to z naprzeciwka ostrzeliwali, bo naprzeciwko był dawny szpital Świętego Rocha. Kilku kolegów zginęło w tym miejscu, bo wypatrywali stanowisk niemieckich, między innymi przez lornetkę. Błysk i niemiecki strzelec wyborowy strzelał i trafiał bezbłędnie w głowę. Mieliśmy posterunki w kościele. 2 września było kolejne natarcie na uniwersytet, też organizowane od strony Powiśla i też nieudane. Tam brały udział dwa wozy pancerne, jeden „Kubuś”, ten, który był zmontowany, i drugi, zdobyty transporter opancerzony. Transporter opancerzony spóźnił się, bo miał jakiś defekt i też oddziałom się nie udało. Miało być jedenaście erkaemów, które miały strzelać. Okazało się, że dwa tylko dostały oddziały Powiśla.

  • Pan uczestniczył w tym natarciu?

Nie, my mieliśmy odciążyć to uderzenie i wtedy rozpoczęło się nasze uderzenie, zresztą też chyba bardzo źle przygotowane. Dowiedzieliśmy się o uderzeniu około godziny czwartej, a o czwartej piętnaście miało się rozpocząć uderzenie z gimnazjum Świętego Stanisława, na ulicę Traugutta. Mieli brać udział ochotnicy z „Grażyny”, brali w tym udział z kompanii „Janusza”. Następnie na wysokości Czackiego uderzała nasza kompania od „Harnasia” na pałac Raczyńskich. Pałac Raczyńskich istnieje dzisiaj, odbudowany, jest tam Akademia Sztuk Pięknych. W dalszej części, między ulicą Czackiego a Mazowiecką, oddział „Lewara”. Prowadził nasz dowódca plutonu, podchorąży, a potem podporucznik, Marian Gałęzowski. Niemcy położyli z bunkra, który miał być zniszczony PIAT-em… Znowu PIAT miał dwa pociski. Jeden pocisk trafił w bunkier, ale ześlizgnął się jakoś, tak że bunkru nie zniszczył. Niemcy prali z cekaemu po budynkach, z których mieliśmy wyskakiwać i z bramy w szpitalu Świętego Rocha. To jest dzisiaj budynek uniwersytecki, przyległy do bramy wejściowej uniwersytetu. Mieli bunkier w bramie i też prali z cekaemu. Nawet nie można było wyskoczyć na drugą stronę, bo taki był ogień. Kilku ludzi wyskoczyło na Krakowskie Przedmieście, na rogu Świętokrzyskiej i Krakowskiego Przedmieścia. Zginął Andrzejek Śledziński. Drugi kolega padł, udawał zabitego, tak przeczekał do nocy i dopiero się przeczołgał z powrotem do [nas]. Widać było, że Niemcy już nacierają, bo już była tyraliera niemiecka, pojawili się Niemcy na Krakowskim Przedmieściu, osłaniani przez czołgi. Wycofaliśmy się do kościoła Świętego Krzyża i wtedy Niemcy przedostali się, jakiś pluton pionierów niemieckich przedostał się właśnie do Collegium Teologicum i zaczęli wiercić w murach kościoła Świętego Krzyża od strony ulicy… żeby ładunek wsadzić i kościół rozwalić, żeby mieć dojście do kościoła. To było 4 września. Dopiero drugi wybuch niemiecki spowodował wywalenie części ściany i wtedy tamtędy wdarli się Niemcy, przede wszystkim używając miotaczy płomieni. Oddziały z kościoła wycofały się do kaplicy Matki Boskiej po południowej stronie kościoła. W wejściu do kaplicy zbudowano prowizoryczną barykadę i stamtąd ostrzeliwano Niemców. Ale oni mieli taką przewagę… Niemcy dostali się na teren górnego kościoła i dolnego kościoła, na południową wieżę kościoła i tam ustawili swój cekaem. Chyba 5 września znowu zorganizowano nasze natarcie i wyparliśmy Niemców z kościoła, mimo że mieli dużą przewagę. Ale niestety na krótko. Wszystko było ostrzeliwane, już mieli cekaem na górze. Z górnej części kościoła też nas ostrzeliwali. Wyparliśmy ich z dolnego kościoła i z górnego. Z dolnego kościoła wyparliśmy ich, rzucając granaty, których oni się bardzo bali. 6 września opanowali kościół, myśmy bronili wejścia z kościoła na teren dziedzińca komendy policji i z oficyny komendy policji ostrzeliwaliśmy Niemców. Niemcy wybili otwór naprzeciw oficyny komendy policji, ustawili cekaem i ostrzeliwali. Wtedy naprzeciw bocznego wejścia do kościoła nie puszczano Niemców, bo tam ukrywali się jeszcze nasi koledzy, którzy ostrzeliwali to wejście. Wtedy stałem w zburzonym budynku komendy policji, od strony Krakowskiego Przedmieścia. Tam miałem posterunek. Tak stałem piątego całą noc, szóstego i w pewnym momencie słyszę kroki. Po prostu po gruzie, szkle, po rozsypanych, powybijanych szybach, słyszę skradających się Niemców. W pewnym momencie byłem w części komendy policji przylegającej bezpośrednio do kościoła. Zobaczyłem nisko nad oknem, spalony budynek, hełm Niemca, więc strzeliłem. Ale skulony biegł, tak że przez to spalone okno nie trafiłem go. Miałem granat przeciwpancerny, myślę sobie: „Rzucę ten granat w następne okno, no to ich rozwali”. Granat zasyczał, to znaczy, że zadziałał. Rzuciłem go leciutko za okno, żeby ich dopadł i granat niestety nie wybuchł. Ten Niemiec, chyba jakiś odważny facet, bo dotarł dalej i dopiero potem go ktoś z pistoletu maszynowego trafił. Już wlazł w spalone zabudowania od strony Krakowskiego Przedmieścia. Miał przy sobie karabin i chlebak wypełniony granatami, więc chciał jakąś dywersję zrobić. Pozostali Niemcy chyba się cofnęli. 6 września popołudniu już wszyscy żeśmy się wycofali do oficyny komendy policji. Pluton „Janusza” obsadzał Mittelswache i księżówkę. Resztki „Grażyny” obsadzały oficynę. Chyba już wtedy przyszły nasze oddziały „Gustawa” i oddziały jakiejś grupy, chyba kompania harcerska „Gustawa”, która przyszła kanałami ze Starego Miasta. Ci od „Gustawa” już zdawali sobie sprawę, że taka szalona przewaga Niemców dobrze nie wróży dla Powstania, że tam gdzie Niemcy rozpoczynają takie zdecydowane natarcie, to właściwie szanse są [znikome]. Gdzie działa lotnictwo, ciężka artyleria, moździerze i wielolufowe wyrzutnie pocisków, to nie ma szans. Na przykład jak byliśmy wtedy, już po szóstym, to [budynki] zostały zburzone, właściwie siedzieliśmy na gruzach, bo co pół godziny był nalot sztukasów. Przelatywały dwa, trzy sztukasy i rzucały bomby, oni wiedzieli, gdzie mają rzucać. Mimo że Niemcy byli bardzo blisko, to oni dokładnie wiedzieli, bo latali bardzo nisko i były już duże straty w ludziach. Jeszcze powiem, że 3 września zginął „Harnaś”. Zginął, gdy prawdopodobnie szedł do dowództwa, do pułkownika „Radwana” Pfeiffera, który miał swoją kwaterę na Jasnej. Zginął mniej więcej na rogu Świętokrzyskiej i Mazowieckiej. Przyszły oddziały „Gustawa”, „Gustaw” był ciężko chory, tak że dowodzenie tym całym zespołem było niezbyt skoordynowane.

  • Po 6 września opuścił pan oficynę komendy policji?

W komendzie policji byliśmy do siódmego. Najpierw wycofały się oddziały „Janusza”. W międzyczasie w jednym z wypadów porucznik „Janusz” był ciężko ranny i dowodził jego drugi zastępca, bo zastępcą był Staś Wysocki, który był wtedy ranny w oko. Oni obsadzali Mittelswache, która przylegała do nas. Wycofali się pierwsi, nie powiadamiając nas. Potem wycofał się oddział, który obsadzał ruiny księżówki. Myśmy widzieli, że tam już Niemcy przenikają, więc właściwie mogliśmy być w każdej chwili okrążeni. Wycofaliśmy się na ulicę Czackiego. Na ulicy Czackiego oddziały, które były po południowej stronie, już zaczęły się wycofywać w stronę ulicy Świętokrzyskiej. Myśmy się wycofywali głównie piwnicami. W pewnym momencie bomba trzasnęła w budynek i nie wiedzieliśmy, czy jesteśmy zasypani, czy nie. Chwila grozy. Była i ludność cywilna. Ukazało się światełko, więc wyszliśmy. Ulica Czackiego była już mocno ostrzeliwana. Wtedy major „Wola”, to był szef dowódcy Śródmieścia Północ, szef sztabu pułkownika Pfeiffera, wydał naszym oddziałom rozkaz opuszczenia tamtych części ulicy Czackiego przylegającej… Potem był powtórny rozkaz odbicia tego, więc były nieskładności w dowodzeniu. Nie było „Harnasia”, dowódcy Zgrupowania „Harnaś”, bo zginął. Nie było dowódcy oddziałów „Gustawa”, które przyszły ze Starego Miasta, bo był ciężko chory, nieprzytomny. Właściwie dowództwa nikt nie odbierał. Wtedy pojawił się Marciński „Prus”, to był w okresie okupacji dowódca oddziałów NOW Armii Krajowej. On za wszelką cenę chciał ludzi uratować. W porozumieniu z dowództwem powstała kompania zbiorcza pod nazwą kompania zbiorcza „Gustaw”. Kompania obsadziła narożnik Świętokrzyskiej i Czackiego. Przyszły inne oddziały z pomocą, przede wszystkim plutony „Kilińskiego”, które na ruinach poczty broniły dostępu do placu Napoleona, dziś placu Powstańców Warszawy. Wtedy część naszych oddziałów dostała rozkaz przejścia na Śródmieście Północne i przeszliśmy chyba ósmego w nocy. Jak przechodziliśmy przez jedyne przejście przez Aleje [Jerozolimskie], to byłem ostatni raz w domu na Chmielnej 11 w nocy. Umyliśmy się po ciemku w misce wody, bo byliśmy okropnie brudni, zakurzeni.

  • Na jaką ulicę państwo przyszli?

Myśmy przeszli na ulicę, gdzie nasz dowódca plutonu miał swoje mieszkanie, tam byliśmy kilka dni. Aha, chcę powiedzieć, jeszcze wracając, że jak przechodziliśmy, to wstąpiłem do domu w nocy, na Chmielną 11. Byłem wtedy ostatni raz w domu i widziałem się z rodzicami. Bo 11 września, wypadem niemieckim, ten dom został zajęty. Rodzice zostali zabrani. Mama, która pracowała w szpitalu na Jasnej, akurat tego dnia wcześnie rano przyszła do domu, żeby się przebrać, umyć i zgarnęli ją Niemcy. Jedynie stryj gdzieś się ukrył i go nie zabrali, bo myśmy razem ze stryjem mieszkali na Chmielnej 11. Niemcy rozstrzelali właściwie wszystkich młodszych ludzi z tego domu, innych pognali, między innym i ojca. Ojciec był potem bardzo ciężko ranny, już na placu Piłsudskiego, i chyba ranny był od postrzału samolotu sowieckiego, tak mi się wydaje. Dostał się do szpitala i potem jakoś był ewakuowany. W końcu dostał się do Krakowa, do szpitala. Matkę Niemcy zabrali i pociągiem wysłali do Oświęcimia. Po drodze udało się jej wyskoczyć z tego pociągu w rejonie Częstochowy. Ale to już inna sprawa. Myśmy przeszli na drugą stronę Alei, na…

  • Wilczą?

Tam byliśmy kilka dni. Przechodziłem kilka razy przez Aleje w stronę północną. W czasie jednego z tych przejść między innymi chodziliśmy po zboże, jęczmień, z którego się tak zwaną zupę „pluj” robiło. Któregoś dnia, już jak wracałem, to odłamki granatu czy pocisku trafiły mnie w rękę i w klatkę piersiową, niegroźnie, tak że nie byłem w szpitalu, tylko po opatrzeniu przez lekarza byłem właśnie na… Wilczej, gdzie kwaterowaliśmy.

  • Czy po przejściu na Śródmieście Południowe brał pan udział jeszcze w walkach?

Po kilku dniach jakoś doszedłem do siebie i przeszedłem z powrotem na Śródmieście Północ. Byłem w kompanii zbiorczej, która obsadzała północną stronę ulicy Mazowieckiej. Byłem również w Prudentialu, ówczesnym drapaczu chmur. Stamtąd ostrzeliwaliśmy Niemców. Tam między innymi był ciężko ranny Bronek, dezerter z armii niemieckiej, zresztą Polak z Pomorza, bardzo dzielny chłopak. Był ciężko ranny i po kilku dniach zmarł. Bardzo był poharatany. Tam właściwie byliśmy już do końca. Nocowało się na rogu ulicy… Kapitulacja. Obsadzaliśmy ulicę Mazowiecką od strony północnej i tam nas zastała kapitulacja Warszawy. Szliśmy ulicą Zgoda do… W każdym razie składaliśmy broń na placu Narutowicza i dalej przez Dworzec Zachodni do Ożarowa. W Ożarowie chyba byliśmy dwa dni. Siódmego załadowano nas do pociągów i jechaliśmy przez Poznań, Berlin do Niemiec północno-zachodnich, do obozu Fallingbostel [Stalag] XI B. Do Fallingbostel był właściwie skierowany cały 36. Pułk. Tam oddzielono dziewczyny, które poszły do innych obozów, oficerowie do innych. Myśmy zostali w Fallingbostel. Jak to w obozie, nie bardzo było co jeść, głodno było, ale jakoś to przetrwaliśmy. W końcu grudnia wyjechaliśmy do filii obozu w Hanowerze. Codziennie zawozili nas do fabryki benzyny syntetycznej pod Hanowerem. Dzisiaj to jest dzielnica Hanoweru. Fabryka była kompletnie zbombardowana. Myśmy udawali, że coś robimy. Dostaliśmy łopaty i tak przestało się cały dzień, bo Niemcy nie bardzo pilnowali. Równocześnie w tym obozie byli Polacy z obozu koncentracyjnego, którym pomagaliśmy jak się dało. Z tym że Niemcy strasznie ich pilnowali i za byle co strzelali, bili okrutnie. Na początku w Hanowerze mieszkaliśmy w zbombardowanej dawnej przędzalni, gdzie były zbiorniki z benzyną ukryte za siatką w tych ruinach. Odbudowali, przystosowali do naszego podobozu jakieś pomieszczenie. Tam dostaliśmy pierwsze paczki amerykańskie, więc już było lepiej z żywnością. Mieliśmy paskudnego komendanta naszego komando, szkopa, który urządzał ciągłe rewizje, zabierał nam co się tylko dało z żywności.

  • Proszę powiedzieć, kiedy wrócił pan do Warszawy?

Chciałem jeszcze powiedzieć o sercu Chopina. Jak powiedziałem wcześniej, zauważyłem w filarze, gdzie normalnie serce Chopina było, nie ma tej urny. Okazało się, że urna została wyjęta. Wyjął ja oficer niemiecki, kapelan, który zgłosił się jeszcze przed zajęciem kościoła i zabrał tą urnę. To poświadczał ksiądz Niedziela, który potem był honorowym kapelanem naszego Batalionu „Gustaw-Harnaś”, już działającego w Polsce, po okresie wojny. Nie wiadomo, co się działo, bo on twierdzi… Zresztą ten niemiecki kapelan uratował cały szereg ludzi z Powstania, wyprowadził z Powstania. Potem urna znalazła się. Zabrana została około 7 – 10 sierpnia, jeszcze przed zajęciem przez nas kościoła. Znalazła się 10 września i von dem Bach przekazał ją biskupowi Szlagowskiemu. Miało być z wielką pompą, z filmowaniem niemieckiej wspaniałości, ale na szczęście popsuło się niemieckie oświetlenie i tylko odebrał tą urnę kapelan arcybiskupa Szlagowskiego. Potem Niemcy sprowadzili biskupa Szlagowskiego spoza Warszawy, bo on był poza Warszawą. Co się działo z tą urną między 7 sierpnia a 9 czy 10 września, nie wiadomo. W każdym razie Niemcy przekazali to arcybiskupowi Szlagowskiemu. Jest jeszcze ciekawa sprawa z naszym kapelanem powojennym, księdzem Niedzielą, który został w kościele po zajęciu go przez Niemców i cały czas tam był, aż do zajęcia kościoła przez oddziały polskie. Potem był kapelanem na Powiślu. Wyprowadził wielu ludzi dzięki swojej znajomości niemieckiego. Wyprowadził wielu ludzi z Warszawy po kapitulacji Powiśla. W czasie wojny przed Powstaniem był aresztowany przez Niemców, bezpośrednio po zamachu na Kutscherę. Był na Pawiaku, to był początek 1944 roku. Zgłosił się do niego na Pawiaku jakiś człowiek i powiedział, że on jest Żydem. W łaźni golasów kupa cała i że wie, że on jest księdzem, niech go ochrzci. Ksiądz zaczerpnął wody z prysznica i tam znalazł się szpicel. Księdza momentalnie Niemcy zabrali, sąd gestapo, skazany na karę śmierci. Prowadzą go w ruinach getta na wykonanie kary śmierci, oficer i dwóch żołnierzy. Wtedy ksiądz mówi, że jego trzej bracia są w Wehrmachcie, zmobilizowani przymusowo, bo ksiądz pochodził ze Śląska. Ojciec jest w Niemczech i jeden brat zginął pod Charkowem. Wtedy Niemcy go ułaskawiają. Ksiądz wraca do kościoła i dalszy ciąg – po wojnie ksiądz jest aresztowany, bo jak przygotowywano proces Wyszyńskiego, on bywał w kurii warszawskiej. Przygotowano proces. Ksiądz jest aresztowany, skazany na karę śmierci przez sąd PRL-oski. Ułaskawiony, dostaje dziesięć lat i prawie dziesięć lat przesiedział w więzieniach PRL-u. W 1955 roku warunkowo zwolniony, jest w Warszawie, bierze udział w odbudowaniu kościoła Świętego Krzyża, kompletnie zniszczonego. W 1960 roku, w ramach rotacji, skierowany do Wrocławia. Ponieważ miał konflikt z ówczesnym rządem PRL-oskim, nie dostaje zgody na objęcie żadnej posady. Do 1969 roku jeździ po parafiach polskich i prowadzi akcję misyjną. Nigdzie nie może przebywać dłużej, bo go po prostu wywiad PRL-oski przepędza.

  • Proszę powiedzieć, kiedy pan wrócił do Polski?

Do Polski wróciłem w 1948 roku, bo nie mogłem się pogodzić z angielskim spojrzeniem na Polaków. Anglicy byli zaczarowani komunizmem rosyjskim w tym czasie. Byli wrogo nastawieni do Polaków. Poza tym rodzice byli w Krakowie. Ojciec był ranny i został przeniesiony do Krakowa, do szpitala i rodzice zostali już w Krakowie, bo ojciec był tak ciężko ranny, że nie mógł do Warszawy. Przyjechałem do Polski w 1948 roku, miałem najrozmaitsze kłopoty z wiadomym Urzędem Bezpieczeństwa. Nie mogłem się dostać na uczelnię do Warszawy. Mimo że egzamin zdawałem, to takie mądrale mi mówili: „E, my tych z Armii Krajowej to nie chcemy tutaj na uniwersytecie”. Czynnik polityczny. Przyjechałem do Krakowa, gdzie byli rodzice. Udało mi się dostać, mimo oporów, na Uniwersytet Jagielloński. W 1951 roku rozpocząłem studia, w 1955 roku skończyłem i rozpocząłem pracę na terenie Krakowa. Zostałem konserwatorem zabytków archeologicznych Krakowa, potem dyrektorem Muzeum Archeologicznego, w końcu zostałem profesorem archeologii.
Kraków, 14 czerwca 2008 roku
Rozmowę prowadziła Anna Kowalczyk
Kazimierz Radwański Pseudonim: „1559”, „Kazik” Stopień: dowódca drużyny; plutonowy podchorąży Formacja: Batalion „Gustaw-Harnaś” Dzielnica: Śródmieście Północne Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter