Krystyna Jadwiga Bawarska „Rysia Rodan”

Archiwum Historii Mówionej
Krystyna Bawarska, uczestniczka Powstania Warszawskiego, pseudonim „Rysia Rodan”.

  • Jak wyglądało pani życie przed wojną?

Przed wojną byłam szczęśliwym jeszcze dzieckiem. Siedemnaście lat skończyłam prawie że z wybuchem wojny. Chodziłam w tym czasie do gimnazjum miejskiego, było to jedyne żeńskie gimnazjum w Warszawie, miejskie, imienia Jana Kochanowskiego. Mieściło się przy ulicy Rozbrat 26 w nowo wybudowanym, pięknym budynku szkolnym z wszelkimi salami specjalnymi jak geograficzna, historyczna, biologiczna, z basenem. Jedyne w ogóle w Warszawie gimnazjum z tarasem, z boiskiem własnym wewnętrznym. No, była to cudowna szkoła. Dyrektorką była pani Maria Rościszewska, która zresztą zginęła w Powstaniu Warszawskim, pełniła funkcję jako łączniczka.

  • W jakiej dzielnicy pani mieszkała?

Mieszkałam tutaj, na Woli. Mieszkaliśmy na terenie Szpitala Zakaźnego numer 1, przed wojną miało nazwę Świętego Stanisława, gdzie mój ojciec był kierownikiem technicznym. Odpowiadał za wszelkie urządzenia techniczne na terenie szpitala. To było pewnego rodzaju wyobcowanie od takiej codzienności warszawskiej, od tych zamkniętych podwórek, od takiej właśnie [codzienności], jaką znamy z literatury i z opowiadań. Było tam pięknie, dobrze, przede wszystkim była to wspaniała, stała praca, którą mój ojciec kochał, więc pełnił to z pełnym oddaniem. Ja właśnie dosłownie przed wojną ukończyłam cztery klasy tego gimnazjum, czyli zrobiłam małą maturę, tak to było.

  • Czym zajmowała się pani mama?

Tylko w domu. Nie byłam oczywiście jedynaczką, bo wtedy jeszcze to nie było jeszcze takie modne. Było nas czwórka, oprócz mnie dwie siostry i najstarszy brat, tak że miała przy kim robić, ręce były pełne roboty.

  • Jak zapamiętała pani wybuch wojny?

Powiem szczerze, że z pewnym entuzjazmem to przyjęłam. Wychowanie młodzieży przedwojennej było naprawdę bardzo patriotyczne i były wpojone zasady, jednak [poczucie] jakiejś wielkości i oczywiście pewien strach. Ja się przygotowywałam wtedy do rozpoczęcia roku szkolnego, a że 1 września był w piątek, więc nie zaczynał się rok szkolny pierwszego, no ale ja już sobie fartuszek przygotowywałam, te wszystkie zeszyty, które były potrzebne. Z radością myślałam, że rozpocznie się szkoła. Niestety... Aha, moja mama poszła rano zrobić codzienne zakupy. I jak był alarm, to przypuszczałam, że jest to alarm próbny, bo i w szkole były takie próby właśnie ewentualnego wybuchu wojny. A później – samoloty? Też nie wiedzieliśmy, co to są za samoloty. No, ale naprawdę przyjęłam to bez strachu, raczej, tak jak powiedziałam, z pewnym takim entuzjazmem romantycznym.

  • Jak zatem wyglądało życie okupacyjne?

To trzeba było się oczywiście przestawić, bo nagle wszystkie warunki się bardzo zmieniły. Na razie żyło się z zapasów, które się zrobiło, bo jednak trzeba przyznać, że nasze władze przedwojenne państwowe ciągle apelowały do ludności o zrobienie zapasów, o to, że ten wybuch wojny jest zupełnie realny.
A później? Później musiałam skończyć maturę, zrobić, przede wszystkim to było [ważne]. Te komplety były w naszym gimnazjum, a później, jak skończyłam liceum humanistyczne w trybie tajnego nauczania, to jeszcze zapisałam się do takiej szkoły, którą Niemcy akceptowali – zawodowa szkoła handlowa. To było prywatne przed wojną liceum handlowe Kaniowczyków i Żeligowczyków [ulica Złota 14], a prowadziła je dyrektorka pani Jadwiga Kozierowska, później już, jako prywatna taka szkoła, i tam jeszcze do czterdziestego drugiego roku byłam w trybie uczącej się młodzieży. Później zaczęłam pracować oczywiście, bo pieniędzy było mało, mimo że to wszystko było ograniczone, kartkowe, ale jak zwykle – życie codzienne ma swoje wymagania i potrzeby.

  • Gdzie rozpoczęła pani pracę?

Tak się dziwnie złożyło, że akurat tu była taka fabryczka, dokładnie w tym miejscu, gdzie obecnie mieszkam, na Mireckiego 1 to było, bo jak pani zauważyła, wchodzi się właśnie od tej uliczki, dawniej ona była Mireckiego. I tutaj zaczęłam pracować. To była fabryka żydowska, a później oczywiście przecież było zrobione [getto], Żydzi zostali ograniczeni w getcie, poodbierano im to wszystko i ktoś tam, jakiś Polak, to przejął i prowadził. To były jakieś różne tam drobne pudełeczka metalowe, które się tu robiło. Tu pracowałam właśnie do Powstania, do czterdziestego czwartego roku, czyli dwa lata, bo to był właśnie czterdziesty drugi rok, kiedy zrobiłam tę maturę w trybie tajnego nauczania, no i potem te dwa lata tu.

  • Czy pamięta pani Żydów z okresu okupacyjnego, bo wspominała pani o tym, że fabryka była wcześniej żydowska? Miała pani w czasie okupacji kontakt z Żydami?

Nie, nie mogę powiedzieć, żebym miała kontakt, ale mniej więcej o życiu ich trochę trudno było nie mieć informacji, bo przecież działała prasa podziemna i były różne wiadomości, jak najbardziej. Ale jeżdżąc do szkoły tramwajem przez dzisiejszą ulicę Solidarności, to tam kawałek się przejeżdżało przez getto. Oczywiście bez przystanku, bez niczego, tak że widać było tę nędzę, tych umierających Żydów na ulicy. To taki [miałam] kontakt. Miałam ze szkolnych gimnazjalnych czasów bardzo bliską przyjaciółkę Żydówkę, nawet ona miała propozycję z naszej strony aryjskiej, jak to się mówiło, o przejście tutaj, ale nie chciała i została w getcie, gdzie niestety zginęła.

  • Czy spotkała się pani z życiem konspiracyjnym?

Owszem, tak, naturalnie. Nawet przez pewien czas byłam zatrudniona w... nazywało się to po niemiecku Feldpost, czyli Poczta Polowa, ale niemiecka. Polegało to na tym, że nasi chłopcy jak robili napady na pociągi niemieckie, to wybierali tę pocztę właśnie z frontu, którą Niemcy pisali do swoich rodzin, i to trafiało do nas, do tak zwanych tłumaczek. Niemiecki znałam ze szkoły, no trochę go pogłębiłam przez praktyczne stykanie się z tym, tłumaczyło się właśnie te listy, ale w sensie takim, żeby wydobyć nastroje, jakie panują, jak ci Niemcy... No, oni byli ograniczeni oczywiście w swoich opiniach, wyrażeniach, no nie wiedziało się, skąd pochodzą te listy, bo one miały swoje oznaczenia właśnie poczty polowej.

  • Jak często i jak dużo tych listów pani tłumaczyła?

Przypuszczam, tak teraz nie mogę sobie uświadomić już, ale z rok to trwało, z rok, do Powstania, a potem się urwało.

  • Kiedy pani trafiła do konspiracji?

W czterdziestym drugim roku. Właśnie, tak jak opowiadałam, byłam w tym liceum, które prowadziła nasza dyrektorka, pani Jadwiga Kozierowska, i ona jednak werbowała uczennice, która uważała, że można mieć do nich zaufanie, objawiały te chęci, tak że to właśnie w czterdziestym drugim roku, w maju mniej więcej. To było przed maturą, bo jednak tam też zdawałam maturę.

  • Oprócz tłumaczenia tych listów jakie jeszcze pani miała zadania?

To już były takie zadania ściśle związane z Powstaniem. Ciągle myślało się o przygotowywaniu tego czynu zbrojnego, a więc gromadzenie środków opatrunkowych (to było bardzo ważne), poza tym były takie zbiórki czysto wojskowe, gdzie nawet pamiętam, że rozmontowywało się pistolet. To takie już czysto techniczne sprawy wojskowe.

  • A szkolenia sanitarne czy takie bardziej związane z pomocą medyczną też były?

Nie, nie było tego. No, teoretyczne tak, teoretyczne oczywiście tak, jak najbardziej. To wszystko właśnie odbywało się na terenie szkoły, to było na Złotej 14.

  • Czy pamięta pani koleżanki, z którymi była pani w konspiracji?

Tak. Ale już w tej chwili [nie pamiętam]. Lucyna [Gawryszewska]. Bo to nie były jednak z mojej [klasy]. No, Merka, to była Marcelina Andrzejewska, tą dobrze pamiętam. Krystyna Kuczyńska, potem tam pozmieniały nazwiska, taka Basia Jakubowska, o, to pamiętam te dziewczyny, owszem. Nawet z Merką Andrzejewską utrzymywałam z nią kontakt powojenny dosyć długi, ale też umarła oczywiście, bo taki jest koniec.

  • Czy oprócz pani ktoś jeszcze w rodzinie uczestniczył w życiu konspiracyjnym?

Z rodziny? Nie.

  • Czy wiedzieli o pani zaangażowaniu?

Tyle o ile. Moja mama musiała wiedzieć o tym, bo musiała mi odpowiednie rzeczy przygotowywać na Powstanie, gromadziło się już suchary – to takie były historie. Ale tak z rodziny... Ale z rodziny mój brat zaangażował się w akcję, ale już w Powstanie, bez uprzedniego należenia do konspiracji, i zginął później w obozie [Leitmeritz, Czechy] już po Powstaniu. Także [wcześniej] mój brat cioteczny [Władysław Zacharski] zginął w Oświęcimiu. To były takie przypadki, ale nie takiego oficjalnego zaangażowania, tylko po prostu sytuacja stwarza pewne rzeczy i tak to się działo.

  • Jak pani brat, ten, który walczył w Powstaniu, miał na imię?

Marian.

  • Czy w czasie okupacji spotkała się pani z represjami ze strony Niemców?

Nie.

  • Gdzie panią zastał wybuch Powstania?

Ja już byłam przygotowana na Powstanie, bo poprzedniego dnia już była u mnie łącznika, powiedziała mi. Musiałam pojechać na Miedzianą, koło placu Kazimierza. Nie wiem, czy obecnie on się nazywa plac Kazimierza, ale na ulicy Miedzianej była taka skrzynka, nazywało się to, i tam musiałam się zgłosić i przyjmować następnych, którzy przychodzili. To było przed Powstaniem oczywiście, ale tego dnia, 1 sierpnia, ale rano – w godzinach rannych ja już wyszłam z domu.

  • Żegnała się pani jakoś specjalnie z bliskimi?

Z mamą, bo mama była w domu, nie, nie. Uważałam, zresztą taka była ogólna opinia, że Powstanie potrwa najwyżej do trzech dni, więc wrócę na pewno zdrowa i cała. No, ułożyło się to trochę inaczej, ale mimo wszystko wyszłam zdrowa i cała.

  • Jak potoczyły się pani losy od momentu przyjścia na ulicę Miedzianą?

Później, jak tam mój czas dyżuru się skończył, to przeszłam do punktu sanitarnego na Mokotowską. To było, nie pamiętam już numeru, ale w pobliżu placu Trzech Krzyży. To był gabinet dentystyczny tam kogoś z rodziny, z uczestniczek Powstania, ale okazało się, że ten punkt zupełnie nie zdawał egzaminu, bo tam zrobiono od razu barykadę, bo na wieczór już się akcja zaczynała, właśnie po godzinie piątej, tak że schody tam były i gdyby byli ciężko ranni, to byłyby trudności z przetransportowaniem, wąskie schody... No w ogóle nieodpowiedni się ten punkt okazał. Nasze władze wynalazły właśnie ten punkt na Mokotowskiej 55, u sióstr zmartwychwstanek, gdzie były duże pomieszczenia [internatowe] wolne, bo tak jak mówię, były wakacje i dziewczęta wyjechały do domów. Tak że tam urządziliśmy szpital, duży szpital. No, potem też zresztą został przeniesiony do piwnic.

  • Będąc tam u sióstr, pani pracowała jako sanitariuszka?

Tak, tak, tylko i wyłącznie, jak najbardziej.

  • Co należało do pani zadań?

Przeważnie asystowanie przy operacjach, bo tych było bardzo dużo. A później, jak już chorzy byli, no to normalna sprawa, z lekarzem zwykle albo z pielęgniarką dyplomowaną zmieniało się opatrunki. Taka pomoc ściśle medyczna. Karmienie chorych oczywiście, także dbanie o ich higienę osobistą, to to, jak najbardziej.

  • Czy pamięta pani lekarzy bądź pielęgniarki?

Tak, najbardziej pamiętam doktora Felicjana Lotha. Bo to był szczególny wypadek, kiedy on właśnie był uwięziony na [Pawiaku] i dosłownie jak chłopcy nasi uwolnili [Pawiak], on wyszedł jako więzień i od razu zaangażował się do pracy powstańczej. To doktor Loth. Doktor Maciejewski był, bardzo taki znany. No, takich innych nazwisk jakoś nie... Moja taka bezpośrednia [przełożona] to była doktor „Klara”, ale nie pamiętam jej nazwiska, bo nazwiskami się wtedy nie operowało, ale... Doktor Loth był wspaniały. On umarł już niestety parę lat temu. No to takich pamiętam.
  • Jak długo pani przebywała w tym szpitalu?

Do końca Powstania, nawet dłużej, bo wyszłam dopiero z Warszawy [4 czy 5 października] i to na skutek właśnie zarządzenia [powstańczych] moich władz, żeby opuszczać szpital indywidualnie... Najpierw chorych oczywiście się wytransportowało. To było chyba już 4 czy 5 października. Już po prostu powiedziano nam, że kto może, żeby indywidualnie opuszczał [miasto] z cywilną ludnością Warszawy.

  • Zostańmy jeszcze na chwilę przy Powstaniu. Czy z tego okresu pani pracy jako sanitariuszki zapamiętała pani jakieś historie pacjentów czy sytuacje, które szczególnie pani utkwiły w pamięci?

O, tak. Najbardziej pamiętam takiego małego Tadzia, taki chłopak dwunastoletni, miał postrzał brzucha. Pamiętam te jego przerażone oczy, które do dzisiaj mam w pamięci. To jego właśnie doktor Loth operował, asystowałam przy tej operacji. No a tak... No, dużo było tych operacji, niektóre były tragiczne, bo to z dzieckiem... On to jednak mimo wszystko znosił tak bardzo ładnie, ale dużo było przypadków już zakażenia. Tak że te rany nie były takie czyste, jak to się mówi, tak że ludzie cierpieli bardzo. Dużo było amputacji oczywiście, być może nawet i przedwczesnych, ale takie były warunki. To pamiętam, różne były te przypadki.
Pamiętam nawet jednego Niemca, którego tam chłopaki przyprowadzili do szpitala, bo był postrzelony w ramię, w bark. Tego też pamiętam, bo on dosyć długo leżał, a potem go tam zabrali do innego szpitala nie są mi znane jego dzieje no, ale...

  • A jak się zachowywał?

Dobrze, poprawnie, poprawnie.

  • A ludzie wobec niego?

Też, też. Tu już nie było tego stosunku do wroga, tylko było ustosunkowanie się do człowieka, który potrzebuje pomocy. Był całkowicie zdany na naszą pomoc, a więc był oczywiście karmiony i był pielęgnowany, tak jak warunki powstańcze pozwalały na to.  

  • Ile godzin pani tam pracowała?

Bez ograniczenia, od rana do wieczora. A potem, jak były dyżury na noc, to całą noc – cały dzień albo całą noc do zmiany następnej. No bo jednak trzeba było iść spać, odpoczywać. Kwatery miałyśmy naprzeciwko szpitala. [Szpital był] Mokotowska 55, to tam, zdaje się, [Mokotowska] 48. No i tam się szło, tam były mieszkania... też już poniemieckie, można powiedzieć, chociaż to Niemcy nam zajęli, ale oni przed Powstaniem pouciekali i tam były wolne mieszkania, a więc tam były te nasze kwatery powstańcze.

  • Jak pani była ubrana?

Pamiętam, miałam taką dwuczęściową garsonkę, bo jeszcze wtedy tak spodnie nie były w modzie jak teraz, ale był to taki właśnie strój sportowy wybitnie, dwuczęściowa garsonka płócienna. I miałam taki... nie płaszczyk, tylko kurtka. Aha! Prawda, ale już potem.... Tak było w sierpniu, [ale] we wrześniu zaczęły się chłody jednak. Pamiętam, że wyposażono nas w ubrania, jak najbardziej. Była brązowa spódnica wełniana i bluzka w kratkę czarną i brązową, taka cieplejsza, to w tym chodziłam potem.

  • Co się jadło?

Jadło się przeważnie... Wychodziły takie całe ekipy do Haberbuscha i Schiele. Taki był znany browar warszawski, gdzie były zapasy jęczmienia i ten jęczmień przynoszono. Siostry gotowały nam. Nazywaliśmy to zupą „pluj”, bo ona miała te takie łuski niejadalne, więc to było główne wyżywienie. [Była] czarna kawa zbożowa, chleba nie było, kartofli nie było, mięsa nie było w ogóle.

  • Jak było z dostępem do wody?

Woda na razie była, a później chodziło się na Chopina, bo tam była studia zrobiona już w Powstanie, głębinowa, i w kotłach przynoszono tam wodę. To było tragiczne, jak już wody nie było, ale przedtem dosyć długo była woda normalna wodociągowa.

  • Jak ludzie radzili sobie z higieną osobistą?

To właśnie takie skrócone mycie, ale tym niemniej musiało się jakoś odbywać.

  • Czy wiadomo było, co dzieje się w innych rejonach miasta?

Tak, bo była przecież prasa [i poczta powstańcza].

  • Jakie tytuły?

„Biuletyn Informacyjny”. „Biuletyn...” pamiętam, nie pamiętam innej.

  • Pamięta pani jakieś artykuły czy coś, które były w tej gazecie, o czym się później rozmawiało?

Głównie o ruchach naszych wojsk, naszego wojska, naszych Powstańców. Te wiadomości były przeważnie dosyć smutne, ale tak, była ta informacja.

  • Czy miała pani dostęp do radia?

Nie, nie było, może było gdzieś, ale ja nie korzystałam.

  • Oprócz tego Niemca, który był pacjentem szpitala, czy miała pani kontakt z osobami ze strony nieprzyjaciela?

Pod koniec Powstania i wtedy kiedy pani się pytała o wodę, to sobie przypomniałam, że mieliśmy grupkę jeńców niemieckich i głównie ci Niemcy chodzili z dużymi kotłami po wodę na Chopina, tam do tej studni i oni przynosili wodę. Ja z nimi ani nie rozmawiałam, ani... Wiem, że była taka grupa jeńców niemieckich.

  • Czy zdarzały się momenty bardziej pogodne, może jakieś koncerty?

O tak, jak najbardziej. Nawet wytypowano mnie i koleżankę, żebyśmy poszły [z zaproszeniem]. Znany był nam adres Mieczysława Fogga (dla pani to historia) i zaprosiłyśmy go, żeby przyszedł na teren szpitala i żeby pośpiewał rannym. I tak też było, właśnie, tak że Fogga pamiętam z tego okresu, tak.

  • To był jeden koncert czy częściej przychodził?

Ja przypominam sobie jeden, ale być może były inne, być może. Pamiętam, dlatego że byłam wydelegowana jako zapraszająca.

  • Czy zdarzało się też takie bardziej prywatne śpiewanie piosenek, czytanie wierszy?

Tak jak pani pytała, jak długo się pracowało – więc po pracy jak już poszłyśmy do tej swojej kwatery naprzeciwko szpitala, to był taki tam zespół pięciu czy sześciu dziewcząt, to wtedy właśnie było pełne odprężenie, powiem pani. Zapominało się o Powstaniu. Śpiewało się różne śmieszne piosenki, był tam zostawiony (oczywiście to polski musiał być) fortepian, więc jedna z koleżanek grała, my tańczyłyśmy. No było takie naprawdę zupełne odprężenie, które chyba pozwoliło normalnie ten czas mimo wszystko przeżyć. To było potrzebne. My byłyśmy młode, trzeba to zrozumieć.

  • Ale panie tańczymy same czy zapraszały kolegów?

Nie, nie, same, oczywiście same. Bo mężczyźni, chłopcy to mieli swoje kwatery. Oni przecież brali udział w czynnej walce, ich życie w innych wymiarach się układało w tym czasie. Nie, nie, same tańczyłyśmy, same śpiewałyśmy, tak.

  • Jakie były popularne piosenki?

Przede wszystkim to „Serce w plecaku”. „Serce w plecaku” pamiętam. To było takie patriotyczne, przed Powstaniem ta piosenka powstała. I ją często śpiewaliśmy. A poza tym to te nasze normalne polskie „Maszerują chłopcy…”, takie te wojskowe. To też chyba Legionów, bo to była taka pamiątka.

  • Czy były jakieś kontakty z żołnierzami walczącymi?

Ja osobiście nie miałam, ale były na pewno. Bo oni przychodzili. Jak już wyszli kanałami, głównie to były te oddziały „Parasola”, od „Radosława”, jak już wyszli kanałami ze Starówki, to tutaj mieli u nas, znaczy nie na terenie naszego szpitala, ale w pobliżu jakieś tam swoje kwatery. Oczywiście mieli i znajome dziewczyny niektórzy i przychodzili często do sióstr na tak zwane obiady, na ten właśnie jęczmień, na tą zupę „pluj”.

  • Pani się w dużej mierze obracała, pracując razem z koleżankami. Czy dziewczyny dbały o wygląd, na przykład o fryzurę, żeby ładnie wyglądać?

Tak, jak najbardziej. Mycie głów było bardzo częste, dbałyśmy o to. Kręciło się, jeszcze te lokóweczki były specjalne. Nie wiem, skąd one się tam znalazły, ale były. Tak że zadbane były, zadbane, jak najbardziej. Nie było jakiegoś takiego brudu czy coś, co zniechęca człowieka do drugiego zaniedbanego. Nie, nie. Czyste, uczesane, jak najbardziej. Może nie używało się kosmetyków, bo tych nie było, ale zresztą czy to były potrzebne. Jak to wszystko taka młodzież była, no, jak pani i młodsza, i starsza trochę, i naprawdę ładna.

  • A czy zdarzały się jakieś miłości powstańcze wśród pani znajomych?

Nie, wśród znajomych nie. Ale pamiętam jeden ślub. To nasz ksiądz, z naszego zgrupowania, nawet go udzielał gdzieś tam na klatce schodowej, na parterze, na podeście. To pamiętam, był taki ślub. Czyli prawdopodobnie znali się dawniej, ale oficjalnie to jeszcze potwierdzili tym ślubem powstańczym. To jedno pamiętam.

  • Jak nazywali się państwo młodzi?

Nie. Nie wiem.

  • Czy pamięta pani, jak panna młoda była ubrana?

Normalnie. Chyba nawet w niemieckiej takiej kurtce ochronnej. Bo tam ci ze Starówki, którzy przyszli, to oni mieli sporo tych niemieckich ubrań. Tak normalne, jak Powstańcy. Ale miała kwiatki, to pamiętam. Bo gdzieś ktoś tam pobiegł do Alei Ujazdowskich, bo to było niedaleko, gdzie te ogródki były, i tam kwiaty pozrywał, tak że miała wiązaneczkę.

  • Wspominała pani o księdzu. Czyli rozumiem, że życie religijne istniało, tak?

Nie było żadnego w tym kierunku jakiegoś nakazu, ale u sióstr, tak jak mówię, to nie było o to trudno, ponieważ była tam kapliczka. Więc było takie miejsce wyodrębnione, gdzie każdy odczuwając potrzebę taką jakąś wewnętrzną, to mógł pójść i pomodlić się. Ale nie. Nie było jakiegoś takiego zdecydowanego [nakazu]. Myślę o modlitwie o [określonej] porze czy coś. Nie, nic z tych rzeczy.

  • Czy były jakieś msze święte lub wspólne modlitwy?

Chyba nie. Nie, nie, nie było. W każdym razie ja nie uczestniczyłam w tym, nie pamiętam.

  • Jak się pani dowiedziała o upadku Powstania?

Przewidywaliśmy to, ale wiem, że przeżyli wszyscy to tragicznie, wszyscy. Chociaż byliśmy zmęczeni już tym, tą sytuacją. Każdy już marzył o normalnym życiu, ale mimo wszystko to było takie zaskakujące. To było straszne. No bo tutaj jednak liczyło się – może zupełnie niesłusznie – na to, że w pewnym sensie Powstanie skorzysta z pomocy Rosjan. Co zupełnie minęło się z naszymi oczekiwaniami. Co prawda tam na przyczółku czerniakowskim zginęło sporo żołnierzy, ale to już były takie sporadyczne działania. No niestety. Bardzo przeżyłam to, bardzo.

  • Jak się potoczyły pani losy od momentu wyjścia z Warszawy?

No więc jak wyszłam z Warszawy, to szłam z tą falą ludzi. Wyszłam z moją przyjaciółką. Ona była przy zgrupowaniu „Miotły”, ale później jak przeszła kanałami do Śródmieścia, to już miałyśmy stały kontakt. Byłyśmy z jednego gimnazjum, znałyśmy się od dawna. Szłam z grupą ludności cywilnej, [...] na Pruszków, bo to do obozu do Pruszkowa. Ale nie chciałam tam się dostać i postanowiłyśmy, że uciekniemy z tego, z tej fali ludzkiej. I rzeczywiście nadarzył się taki moment, że akurat nie było tej warty niemieckiej czy była daleko od nas, że można było wyskoczyć w bok. A były pola, pola już ze skoszonym zbożem, i stały te duże kopce i postanowiłyśmy, że szybko przeskoczymy do najbliższego kopca i tam się ukryjemy. I tak zrobiłyśmy. I rzeczywiście – udało się. Pod tym kopcem tam przesiedziałyśmy trochę, kilka godzin pewno, i udałyśmy się do Nadarzyna. [To] taka miejscowość pod Warszawą, gdzie miałyśmy również przyjaciółkę szkolną. Także ona tam mieszkała. Zaczęłyśmy się kierować na ten Nadarzyn, wieczorem doszłyśmy do tego Nadarzyna i już tam u tej przyjaciółki mojej zostałyśmy.

  • Jak długo?

Ja zostałam najdłużej, bo zaczęłam tam pracować w młynie jako młynarka. Więc miałam trochę pieniędzy i już byłam trochę usamodzielniona. I do przyszłego roku, do lipca [1945], gdzie zgłosiłam się do pracy w banku, [Bank Spółdzielczy Społem] w Łodzi. I pojechałam do Łodzi i to już było takie definitywne zakończenie [okresu wojennego]. Przeszłam do względnie normalnego życia.

  • Kiedy pani wróciła do Warszawy?

Za rok wróciłam. Czyli to był rok czterdziesty szósty chyba. W czterdziesty szósty roku wróciłam.

  • Czy w związku z udziałem w Powstaniu miała pani później problemy ze Służbą Bezpieczeństwa?

Czy to była Służba Bezpieczeństwa, nie dochodziłam za bardzo kto, ale owszem, przychodził taki pan, wypytywał mnie o różne rzeczy. No właśnie. I wtedy pod wpływem takiego strachu, pospolitego strachu, zniszczyłam legitymację AK. Wyparłam się AK, mogę powiedzieć. Już w podaniach o pracę, w życiorysie, to już nie wspominałam nic o AK. To już był rozdział zamknięty, nie chciałam o tym słyszeć. Kilkakrotnie mnie straszył, że mam wrogów, że to, ale jakoś nie było dalszych konsekwencji. To co później w literaturze już czytałam o tych aresztowaniach, o tej wywózce, o śmierci różnych ludzi niepotrzebnej zupełnie, to nie, nie – nic z tych rzeczy mnie nie trafiło.
W pracy to trafiałam na takich ludzi, którzy nie byli związani z Powstaniem. Nawet byli partyjni, oczywiście. Bo dyrektorzy to przeważnie byli partyjni, ale z pełnym takim zrozumieniem do mnie się odnosili, nawet z sympatią wielką. Tak że wiedziałam, że pewne rzeczy ludzie muszą robić, bo po prostu życie ma swoje postulaty i nie ma innej możliwości.

  • A skąd u pani pseudonim „Rysia Rodan”?

No, więc jeżeli chodzi o pierwszą część, „Rysia”, to wydawałoby się, że to jest od imienia Krysia, „Rysia”. Nie. To przed Powstaniem miałam [w konspiracji] chłopaka, który miał właśnie pseudonim „Ryś”. Pracował w konspiracji, zginął [w Oświęcimiu w 1943 roku]. Najpierw był na Pawiaku. Potem w Oświęcimiu go wykończyli. I on miał pseudonim „Ryś”. Ja byłam dziewczyna „Rysia” i [przyjęłam pseudonim] „Rysia”. „Rodan” to był nadawany. [oficjalnie – należał do grupy rzek Francji].[...] Jeżeli chodzi o zgrupowanie „Kryski”, to [pseudonimami] były rzeki polskie, rzeki Francji, rzeki rosyjskie nawet. Bo była i Oka, i inne takie. Tak że ta część to była oficjalnie nadana, a to [wcześniejsze] było wybrane. To było wybrane i było do takiego częstego używania, po prostu do siebie jak się zwracało.

  • Jakie jest pani najlepsze wspomnienie z Powstania?

Ja wiem? Może właśnie takie wspomnienie najlepsze, to jak ci ranni chłopcy się zachowywali, jacy byli wrażliwi, jak oszczędzali nas, żebyśmy tam się przy nich za dużo nie przepracowywały. To było takie [zapadające w pamięć]. Nie było jakichś użalań się z ich strony na to, że taki los ciężki ich spotkał. Więc to było [najlepsze], ta atmosfera jednak, atmosfera takiego prawdziwego patriotyzmu. Nie wiem, jak teraz wśród młodzieży. No, czasy stawiają pewne wymagania oczywiście. Inaczej się człowiek ustosunkowuje w czasie wolnym, a inaczej, kiedy jest to niebezpieczeństwo, to zagrożenie bezpośrednie.

  • A jak ludność cywilna podchodziła do Powstania?

Muszę przyznać, że nie miałam dużego kontaktu.

  • A wśród pacjentów?

No, oni byli w takim stanie, że przeważnie nie można było wysnuwać odpowiednich wniosków. Bo jak przenieśli na noszach całkowicie pokrytych tym pyłem, tym tynkiem, bo to przeważnie z jakiegoś tam [miejsca], gdzie trafiła ta „krowa”, ta broń właśnie, to oni nie wypowiadali się. Były to przeważnie ciężkie przypadki.

  • Jakie jest pani najgorsze wspomnienie z Powstania?

Nie mam takich wspomnień.

  • Jaka jest pani opinia na temat Powstania Warszawskiego po latach?

Że był to wielki zryw. Że było to jednak potrzebne, jeżeli chodzi o opinię światową, bo i tak uważam, że Polska wyszła bardzo pokrzywdzona z tej wojny. Gdyby nie Powstanie, to myślę, że to zlekceważenie naszej pozycji, naszego dążenia do niepodległości... to byłoby jeszcze bardziej zlekceważone niż to miało miejsce. To było to było okropne jednak. I zawsze mam wielkie pretensje do Zachodu, że tak nas urządzili przez szereg, szereg lat. No i skutki są dalsze, bo jednak przemieszczanie państwa, zabieranie mu pewnych obszarów... No już nie mówię o Lwowie i Wilnie, bo to już po prostu rana, która się nigdy nie zagoi, przynajmniej w pokoleniu tym, które jeszcze żyje i pamięta te miasta jako wspaniałe polskie, nasze. Tak że to jest okropne. Potrzebne było Powstanie. Było okrutne, ale było potrzebne.

Warszawa, 5 sierpnia 2013 roku
Rozmowę prowadziła Urszula Adamowicz
Krystyna Jadwiga Bawarska Pseudonim: „Rysia Rodan” Stopień: strzelec Formacja: Kryska Dzielnica: Śródmieście Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter