Krystyna Kafel

Archiwum Historii Mówionej

Krystyna Kafel, urodzona 9 grudnia 1933 roku.

  • Jak pani pamięta okupację? Gdzie pani mieszkała w Warszawie?

Mieszkałam na Woli, na Młynarskiej 14. Dzisiaj miejsce tego domu zajął trochę dom towarowy na Woli. Okno wychodziło na „Wenecję”, zimą było lodowisko, ludzie jeździli na łyżwach.

  • Jak wyglądała pani rodzina?

Byli tata, mama i siostra, która urodziła się w październiku 1939 roku, tak że Niemcy jeszcze wchodzili [do Polski], w dalszym ciągu. Mieliśmy drugie [ważne] wydarzenie po miesiącu, to była śmierć mojego dziadka, taty mojego taty.
Początki okupacji były bardzo radosne, wszyscy byli zajęci. Do mnie chyba nie docierało jeszcze, że to będzie niewola.

  • Co robili pani rodzice?

Moja mama, tak jak większość kobiet na Woli, nie pracowała, a tata pracował wtedy u „Gerlacha”. Dwa fakty były najbardziej istotne, to były urodziny siostry i śmierć dziadka. Potem już były inne rzeczy, inne pogrzeby. Urodzin już nie było w czasie okupacji.

  • Jak pani pamięta okupację? Mówiła pani wcześniej o łapankach.

Pamiętam kilka zdarzeń związanych z ucieczką przed Niemcami, że trzeba było uciekać, że Niemcy chodzili po domach.

  • Czy widziała pani to bezpośrednio, sama?

Nie, bywałam zawsze z rodziną, ale pamiętam taki fakt, jak Niemiec nawet głaskał moją siostrę po głowie. Spodobała mu się. W czasie takiej lustracji szukali swoich wrogów.

  • Co pani robiła w czasie okupacji? Była pani dzieckiem. Jak wyglądała okupacja oczami dziecka? Czy były jakieś zabawy?

Dom miał dwa podwórka i do tych miejsc ograniczały się zabawy, czasami na „Wenecję” żeśmy chodzili, a gros wolnego czasu to jeździłam z rodzicami na ogródek, który mieliśmy na Chrzanowie. To było pod Warszawą. Były różne plany, co do tego ogródka. Moi rodzice mieli się budować i była już studnia zrobiona, altanka, teren ogrodzony. Dużo drzew owocowych było w tym ogródku. To było niedaleko. Później tata nas woził na rowerze, jedną z przodu, a drugą z tyłu.

  • Pani siostra była bardzo młoda.

Mała.

  • To był trudny czas, jak było z wyżywieniem?

Było bardzo ciężko, bo w dodatku chorowałam i byłam długo w szpitalu, nawet dwukrotnie. Rodzice sprzedawali to, co było wartościowe w domu, żeby nas utrzymać, a potem mama włączyła się w niewielki handel. Kupowała różne wełniane rzeczy, było to prute, farbowane i sprzedawała. Tak że w ten sposób pomagała finansowo. Później, już w ostatnich dniach przed Powstaniem, kiedy zaczęły się naloty angielskie [??] na Warszawę i byliśmy spakowani w walizki, to złodziej wyniósł nam te walizki z domu. Faktycznie, nie było wesoło przed Powstaniem. Ten okres nie był łatwy. Z tym że mieliśmy ogródek, który dostarczał nie tylko owoców, ale i ziemniaki były, tata uprawiał warzywa, tak że to na pewno była jakaś bardzo korzystna sprawa dla mojego domu.

  • Jak pani pamięta Warszawę z tamtego czasu? Mówiła pani o dziewczynce z bułeczkami.

Nie chodziłam, moje wyprawy na Warszawę to były tylko takie, że na Boże Narodzenie czy na święta chodziliśmy pieszo do cioci na Sienną, koło getta się przechodziło. Potem do Chrzanowa jeździłam na rowerze, to wśród pól jeździliśmy, za Fort Wola. Po prostu gospodarzy się widziało, nie było dużo Niemców. Dopiero pewna sytuacja została stworzona w domu, kiedy brat mamy był złapany i przesłuchiwany na Szucha, z tymi wszystkimi okrucieństwami, które gestapo stosowało wobec Polaków, i został odbity. To znaczy odbicie nie było specjalnie, że jego odbijali, tylko akurat między innymi brat mamy został odbity. Wujek początkowo nawet był u nas na Młynarskiej, nie pamiętam dokładnie, ale to było może dwa miesiące. Bo to było mieszkanie, gdzie w jednym długim korytarzu było pięciu lokatorów. Była obawa, że jakaś wpadka będzie czy coś takiego. Potem został zabrany do dziadków. Też zginął w Powstaniu. Ktoś dał [mu] sygnał, że będzie Powstanie. Po wielu miesiącach ukrywania się w piwniczce między sadem a domem poszedł walczyć i zginął. Zginął też brat ojca, ale to już w innej sytuacji.

  • Proszę opowiedzieć historię o dziewczynce z bułeczkami.

Handlowała pieczywem. Dużo osób handlowało pieczywem. Taki mam obraz przed oczami, dużo ludzi miało w koszykach pieczywo. Taki handel był pod domami.

  • Skąd pani ją widziała?

Była moją sąsiadką, tylko że była starsza, już handlowała. Jak była łapanka, to trzeba było uciekać i raz uczestniczyłam w takiej ucieczce z nią, akurat stałam koło niej.

  • Jak pani pamięta czas Postania i co działo się z pani rodziną?

Moja siostra przed Powstaniem zachorowała na szkarlatynę i była zabrana do szpitala zakaźnego na Wolskiej. Myśmy były tylko dwie z mamą, tatę zastało Powstanie za Warszawą. Nawet został złapany przez Niemców, byli w jakimś obozie. W tym czasie chyba Niemcy tak nie pilnowali Polaków, jak to było we wcześniejszym okresie, bo wiem, że szybko trafił do naszego ogródka na Chrzanowie, ale szczegółów niestety nie znam. Z mamą byłyśmy na Młynarskiej. Mama codziennie poprzez największą barykadę, która stała na rogu Wolskiej i Młynarskiej, biegła do szpitala na Wolskiej do Marii.

  • Czy pani widziała, jak tę barykadę budowano?

Nie, gdzieś z daleka, blisko nie podchodziłam, musiałam być na podwórku. Miałam absolutnie zakazane ruszać się [z domu]. Właściwie cały czas [naszego] pobytu [w czasie Powstania] to są piwnice. Z tym że w nocy wychodziło się, widziało się naloty, widziało się zrzuty, ludzie się cieszyli. Wszyscy w nocy wychodzili to oglądać. Życie chyba posuwało się w różny sposób, ale posuwało się i było to życie jeszcze w tym domu.
W piwnicy było sporo ludzi, ale nie była zatłoczona. Były wiadomości, że na jednej z bliskich ulic rzucano granaty do piwnicy, były wiadomości, że „ukraińcy”, „własowcy”, wybijają dzieci. Myśmy wszyscy wiedzieli o tym. Dookoła mówiło się, kto zginął ze znajomych. Poza tym ulotki były do czytania i były nabożeństwa, bo był ołtarz, taki jak w prawie każdym domu, ołtarzyki były. Dużo modlono się na tym podwórku i w piwnicach.
Mieszkaliśmy na trzecim piętrze, moja mama chodziła czy gotowała na tym trzecim piętrze. Zupełnie nie mogę powiedzieć, co i czy jedliśmy. W każdym razie nigdy przez cały okres Powstania nie byłam głodna.

  • Jak pani pamięta Powstanie?

Właśnie tak pamiętam, że robiono wykopy, łączone były otworami wszystkie domy, które pozwalały przejść bez wychodzenia na ulicę. Wszystkie naloty, wieści tragiczne, to była atmosfera tego okresu. Nadszedł 6 sierpnia i to było Matki Boskiej Brzemiennej, wszyscy mówili, że będzie inaczej, że będzie lepiej. Jestem pewna, że do 6 sierpnia byłam na Młynarskiej, ponieważ było to święto. Czy siódmego, czy 8 sierpnia (trudno powiedzieć) mama już nie biegła przez barykadę. Młynarska paliła się wcześniej, ale nasz dom jeszcze stał. Już sąsiednie domy się paliły, teraz na nas przyszła kolej. W nocy podchodzimy pod bramę do wyjścia na pierwszym podwórku. To pierwsze podwórko to był kwadrat. Nawet było kilka osób za nami, ale przy samej bramie. Brama uchyliła się i było widać lufy karabinu maszynowego z powodu tego blasku, bo prawie dzień był od ognia. Nagle kilka osób zniknęło za nami i okazuje się, że stoimy w bramie same i lufa coraz więcej uchyla bramę. Po cichutku wróciłyśmy do pierwszej sieni. Wtedy mama objęła mnie i powiedziała: „Chodźmy na piąte piętro, jak skoczymy, to nie będzie żadnego bólu”.
  • Nie poszłyście?

Nie poszłyśmy. Poszłyśmy na drugie podwórko i przez otwór [wyszłyśmy] na „Wenecję”. Były okopy, [między] okopami zrobione rowy. Okopami doszłyśmy do szpitala Karola i Marii na Lesznie, prosząc o nocleg. Była już noc, wszędzie był huk, wszędzie dym, wszędzie ogień. Nie mogli dać. Odpowiedziano, że była masakra ludności, że mają tylu rannych, że nawet na podłodze nie ma miejsc. Na terenie szpitala w krzakach przebyłyśmy noc i rano wyszłyśmy. Później, po latach dowiedziałam się, że po naszym odejściu znowu powtarzały się masakry.
Zaczęłyśmy iść Okopową. Pamiętam piwnice, gdzie już było ciasno. Potem leżała pani na noszach, usłyszałam, że skoczyła z drugiego piętra Szpitala Świętego Łazarza na Lesznie, bo Niemcy podpalili szpital od dołu. Leżała na noszach i miała złamane kończyny, na pewno jeszcze inne gorsze obrażenia.
Pamiętam drugą piwnicę, gdzie kolejarz poczęstował mnie gotowanym ryżem, jeszcze wtedy ludzie mieli trochę żywności. Urywają mi się te przejścia. [Pamiętam] tylko, że na Dzielnej w piwnicy też dużego budynku wychodzę rano po wodę. Bo wtedy oczywiście ani światła, [ani wody nie było]. Niedaleko piwnicy gdzieśmy byli, było duże podwórko z krzakami, zielonymi jeszcze. Jeszcze drzewa były zielone. Była pompa i stamtąd miałam przynieść wodę. Już były kolejki po wodę. Oczywiście dookoła strzelają, [wybuchają] „krowy”, gdzieś słychać huk, wszędzie dym. Nagle widzę grupę żołnierzy w mundurach niemieckich i widzę swojego stryjka: „Wujek!”. Adam mówiliśmy na niego. To był brat mojego taty, ale ubrany w niemiecki mundur. Jeszcze nie słyszałam o zdobyczach oddziałów „Gozdawy”, magazynów z ubraniami niemieckimi, tylko widziałam grupę Niemców. Co prawda nie strzelali, nie odnosili się do nas źle, nawet specjalnie się nie interesowali. Widziałam kilka spojrzeń, nawet myślałam, że mnie zobaczył w tej kolejce, ale chyba nie, bo nie doszedł. Ale w niemieckim mundurze – [to] było dla mnie jakąś przeszkodą. Nie podeszłam, tylko po dłuższej chwili wróciłam do mamy. Mama mnie uderzyła i miała duże pretensje, że tak długo na mnie czekała w piwnicy. Zaczym ochłonęłam po tym wszystkim, po tym pierwszym spotkaniu, po tym uderzeniu na miejscu, jak to wszystko doszło do porządku i zaczęłyśmy rozmawiać, co się stało, z jakiego powodu, powiedziałam, że widziałam wujka Adama, tylko że był w mundurze niemieckim. Mama mnie porwała za rękę i poleciałyśmy, ale oddział już poszedł naprzód. Kierowali się wtedy na Starówkę.
Szczegółów żadnych nie pamiętam, tylko już nas Niemcy wyprowadzali z Dzielnej. Okropna to była droga. Szło się wśród palących się domów, wśród gruzów, po trupach. Wszędzie dookoła, jak człowiek skręcił głowę, na poboczach martwi ludzie. Wszystko wyrzucane było, pełne walizki różnych dóbr. Widać, że wartościowe rzeczy również były wyrzucane, wszystko leżało na poboczach. Tą drogą szłam. Chyba najpierw do Leszna i znowu Lesznem doszliśmy do szpitala Karola i Marii. To nie był pochód czwórkowy, w rzędzie było sześć i osiem osób. Ludzie płakali, co jakiś czas jakaś kobieta, widać było jakieś szaleństwo, że coś się dzieje z tą osobą złego. Jednocześnie była jakaś taka specyficzna cisza, że to wszystko było przytłumione, zgaszone. Doskonale pamiętam taką sceną i nigdy chyba jej już nie zapomnę. Szpital Karola i Marii od strony Leszna miał niewielką muszlę. Było wgłębienie, ozdobna obudowa tego wgłębienia, [tam] stał stół przykryty wspaniałym nakryciem bordo. Przy tym wszystkim szedł pochód jakby czarno ubranych ludzi, takie odniosłam wrażenie. To tak nie było, bo to było lato i ludzie szli w letnich sukienkach. Przede wszystkim nastrój do tego doprowadził i kolor nakrycia tego stołu. Przy stole siedziało chyba z pięciu esesmanów i dwóch miało nogi na stole. Pili i śmiali się. I ten idący tłum. Masa ludzi stawała, cicho, ten rechot śmiechu było słychać, śmiali się bez przerwy.
Przy Okopowej była segregacja. To już wiem z opowiadań. Dorośli byli rewidowani i zabierano wartościowe przedmioty, obrączki, złoto.
Zabrano nas do Pruszkowa. W Pruszkowie to już byli ludzie... Czasowo to musiał być chyba trzeci tydzień. Musiało być solidnie, mimo że to były warsztaty, w których reperowało się chyba wagony. Miały wgłębienia, trzeba było uważać. Do spania dostaliśmy wióry z cementem. Dostało się kawałek, było dużo ludzi, na macie było kilka osób. Przyjeżdżała już kuchnia, bo miska została mi przed oczami. Nalewano już zupę. Rozdzielono nas, ale na krótki czas, bo była komisja, byli już Szwedzi podobno. Oddzielono mnie od mamy, ale na krótki czas, bo Szwedzi zahamowali transporty dzieci do Niemiec.

  • Co się z panią działo później?

Najważniejsze, że siostra była w szpitalu. Mama nic nie mówiła, mimo że biegała przez tyle dni. Wiem, że tak jak we wszystkich szpitalach też na początku zastrzelono kilka osób z personelu, ale wzięli wcześniej Niemców rannych, ci Niemcy też byli, nie pozwolili, żeby do dzieci strzelano. Nie wiem, jak dużo osób.

  • Co było z pani siostrą? Była w szpitalu?

Tak.

  • Przeżyła?

Przeżyła, bo siostry zakonne chodziły później stamtąd za Warszawę po jedzenie, Niemcy je puszczali. Trafiły do ogródka mojego taty, brały jarzyny. Tata mówił, że siostra jest w szpitalu, że nie ma kontaktu. Miałam rodziców tak powściągliwych, że nic o Powstaniu po skończeniu wojny nie rozmawialiśmy. Czasem krótkie wspomnienia, ale szybko to się urywało. Nic dokładnie nie mogę powiedzieć, wiem tylko z opowiadań rodziny, że wyciągnęli moją siostrę Marię. Ona twierdzi, że nawet „ukrainiec” chodził ze zdjęciem i pytał się. Siostry były pośredniczkami jakiejś działalności pomiędzy „ukraińcami”, którzy potem dwoje dzieci wsadzili na wóz. Jedno dziecko to była moja siostra, a drugie to był jakiś chłopiec, i podwieźli aż do Chrzanowa. Ona z daleka zobaczyła nasz ogródek.

  • Przeżyła i doszła do pani ojca?

Tak, ale to było połączone z dużą aktywnością sióstr zakonnych.

  • Czy chciałaby pani jeszcze coś powiedzieć na temat Powstania albo swoich losów po Powstaniu?

Po Powstaniu wyjechaliśmy, ponieważ [w Chrzanowie] była tylko altanka do zamieszkania, to w listopadzie nie dało się już mieszkać w altance. W listopadzie wyjechaliśmy na Dolny Śląsk.

  • Cała rodzina?

Cała rodzina.



Warszawa, 24 marca 2009 roku
Rozmowę prowadziła Urszula Herbich
Krystyna Kafel Stopień: cywil Dzielnica: Wola

Zobacz także

Nasz newsletter